- Doprawdy? - zapytała moja towarzyszka z nutką kpiny w głosie. - On stoi na wprost ciebie.
- Chyba, że wcale go tam nie ma - odparłem, wciąż usiłując wypatrzeć nieznajomego pomiędzy drzewami.
- Twierdzisz, że mam omamy? Tak właściwie, to możliwe. Może to sprawdzimy?
I, nie czekając na odpowiedź, pobiegła truchtem przed siebie. Poruszała się z gracją odpowiednią do złotej ozdoby na jej czole. W dodatku ta jej pewność siebie... Liria sprawiała wrażenie wilka, który poradzi sobie z każdą napotkaną sytuacją. Wolałem jednak nie zostawiać jej samej. Miałem dziwne przeczucie, że tego Nicolay'a wcale tam nie ma, a czeka na moją towarzyszkę jakaś pułapka.
Tylko kto mógłby chcieć coś jej zrobić? I dlaczego? Biorąc pod uwagę zachowanie brązowej wadery i jej niecodzienną aparycję, prawdopodobnie nie była jakimś przeciętnym wilkiem. Może... ktoś chciał zażądać za nią okupu? Chwila... ten ktoś musiał obserwować ją od dłuższego czasu, żeby wiedzieć, że lubi Nicolay'a...
Zanim zdążyłem ogarnąć moje chaotyczne myśli i poskładać je w miarę logiczną i czytelną całość, Liria zatrzymała się i rozejrzała wokół, nieco zdezorientowana.
- To dziwne... nie ma go tutaj. Może rzeczywiście miałeś rację, drogi Pluviamie... Może naprawdę miałam omamy...
- Coś jest nie tak - stwierdziłem, rozglądając się dookoła. - Ta cisza...
I wtedy właśnie z drzew zeskoczyły na ziemię zamaskowane postacie. Wylądowały miękko w śniegu, nie czyniąc przy tym najmniejszego hałasu. Naliczyłem sześć wilków potężniejszych ode mnie, choć mniej więcej mojego wzrostu. Siódmy, niewiele większy od Lirii, zakapturzony jak pozostali, stał nieco dalej od nas. Wydawał się być przywódcą tej grupki. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund. Potem szóstka wilków jednym momencie ruszyła do ataku.
Liria?