- Nico... jak dobrze, że jesteś...
- Jestem, jestem, Lirio.
- Dziękuję... za wszystko...
Spojrzałam na moją nową ozdobę. Była przepiękna. Opal lśnił niczym gwiazdy, ale nawet on nie mógł równać się z płomiennym błyskiem oczu Nicolay'a. Miałam nadzieję, że ta chwila się nie skończy.
- Nicolay... przepraszam.... Nico, chciałabym, żebyś o czymś wiedział, jesteś dla mnie ważny, najważniejszy, zawsze tak było, od początku.
- Wiem, Lirio, wiem o tym.
- Wiesz o tym? Skąd?
- Czułem to odkąd się poznaliśmy.
Siedzieliśmy przytuleni do czasu, aż nieboskłon zasłonił się już mroczną kurtyną, zza której wyłoniły się miliony migocących złotych oczek zabawiających ich srebrnego wodzireja. Wyszlismy oboje z jaskinii obejrzeć to wieczorne widowisko, porzucać się śnieżkami i po prostu, cieszyć się sobą. Zdawało mi się nawet, że zobaczyłam spadającą gwiazdę.
- Nico, spójrz tam, na niebie! - zawołałam.
- Czy to...
- Tak myślę.
- Czego sobie życzysz, Lirio?
- Chciałabym, żebyśmy już zawsze byli szczęśliwi. Zawsze i na zawsze.
- Ja też sobie tego życzę.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
Nicolay?