28 lutego 2017

Od Madness CD Scrafa

- Dzięki, było super! — powiedziałam, po czym go przytuliłam. Po chwili objął mnie łapami, również się we mnie wtulając. Przez dość długi moment staliśmy tak, przytulając się i chłonąc swoje zapachy. Nawet wiatr przestał wiać, ptaki przestały śpiewać, mogłoby się wydawać, że jesteśmy tylko ja i on.
Oderwałam się od niego, z szerokim uśmiechem na pysku.
- Fajnie się ciebie przytula. Muszę to kiedyś powtórzyć — zaśmiałam się, po czym swoim nosem trąciłam jego - Dobranoc.
Weszłam do swojej jaskini, od razu kuląc się w kącie na legowisku i zasypiając z uśmiechem.
Rano obudziły mnie promienie słońca. Było niemiłosiernie gorąco, dosłownie nic mi się nie chciało. Ale warto by było się wykąpać w moim ulubionym, chłodnym jeziorku. Więc wstałam, otrzepałam się z kurzu i przeciągle ziewnęłam. Rozciągnęłam się i w podskokach ruszyłam do zbiornika wodnego. Gdy byłam już na miejscu wskoczyłam do wody, rozchlapując ją na wszystkie strony. Przepłynęłam z jednego brzegu na drugi, aż tu nagle zobaczyłam Scarfa.
- Scarf! — zawołałam wesoło, wyskoczyłam z wody i cała mokra skoczyłam na niego, przygważdżając go do ziemi i ze śmiechem stykając swój nos z jego. Nie wiem czemu to robię, ale to takie śmieszne... Bo to chyba,nie pocałunek, nie? Tylko takie... No...

Scraf?

Od Ingreed cd. Harbingera

- Może się o coś założymy?
- O co? - zapytałam, unosząc zadziornie brew.
- Hym... Jeśli przegrasz to... - zamilkł, przez chwilę zastanawiając się nad zadaniem - wykonasz jedno moje polecenie.
Zaśmiałam się cicho i stwierdziłam, że kiedy przegra, to on wykonuje zadanie wymyślone przeze mnie. Zgodził się.
- A więc kiedy chcesz walczyć? - zapytał, wciąż leżąc.
- Hm, no nie wiem, teraz?
Pokręcił łbem z rezygnacją, unosząc się na łapach. Schylił łeb i i napiął mięśnie łap, stukając pazurami o ziemię. Nabrałam powietrza, przeciągając się i rozmyślając nad tym, jakby go pokonać. Nie za bardzo umiem atakować, zwykle działam z zaskoczenia, poza tym unikam walk. Na szczęście - z tego co wiem - Harbinger też nie ma mocy związanych stricte z atakiem.
- Jesteś pewna?
- Ale nie zabijesz mnie, prawda? - zaśmiałam się cicho.
Prychnął i odskoczył, mierząc wzrokiem otoczenie.
Wzięłam głęboki oddech, poszukałam bezpiecznych punktów i dokładnie przeanalizowałam jego ułożenie. Sprawdziłam kierunek wiatru, twardość podłoża i ogółem wszystko, co jakimś cudem mogłoby się przydać. No, dobra. Trzy. Dwa.
Jeden.
Skoczyłam w jego kierunku, chcąc zbliżyć się do niego, ale nie na tyle, by mógł mnie trafić. Spoglądał mi w oczy, niewzruszony, ale gotowy do obrony. Wylądowałam miękko na łapach i odepchnęłam się w lewo, a później w prawo, starając się go zdezorientować. Jednak on, jak na wojownika przystało, nie spuszczał ze mnie wzroku i doskonale przewidywał moje ruchy. Cóż, czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Kiedy byłam naprzeciwko niego, nadal nie zwalniając biegu, odbiłam się od ziemi i rzuciłam w jego kierunku kawałkiem ostrego drewna. Odskoczył, zapewne spodziewając się podstępu, a ja znalazłam się kilka centymetrów od niego i spojrzałam mu głęboko w oczy. Moje ślepia przybrały szkarłatny odcień, jakby nabiegły krwią, a jego wzrok stał się nieobecny. Kiedy myślałam, że mam choć trochę przewagi, on nagle pojawił się za mną i wbił mi kły w kark. Delikatnie, nie chcąc mnie uszkodzić, a jedynie wpuścić trochę toksyn do mojej krwi.
Lekko mnie zamroczyło, zachwiałam się na łapach, ale miałam jeszcze na tyle siły, by sięgnąć do kieszonki przewieszonej przez moją pierś i włożyć na język liść terchriacusu, który zatrzymał działanie toksyn. Zamrugałam i, powoli odzyskując siły, odskoczyłam by zachować bezpieczną odległość.
Nasze zmagania trwały jeszcze jakiś czas i polegały głównie na moich nieprzynoszących skutku atakach i ciągłych unikach. On był silniejszy i z łatwością parował moje ataki, a ja byłam zwinniejsza i z łatwością unikałam jego ataków. Jakoś żadne z nas nie umiało - albo i nie chciało - tego skończyć.
I muszę przyznać, że dobrze się bawiłam. Potraktowałam to poważnie, ale nadal bardziej jako trening aniżeli walkę na śmierć i życie.
W końcu, kiedy właśnie w moją stronę leciało coś metalowego, on znalazł się przy mnie i, kiedy oboje to coś wyminęliśmy, powalił mnie i przygwoździł do ziemi, uniemożliwiając mi ucieczkę.
Dyszałam ciężko, a moje mięśnie lekko drżały. Dawno nie walczyłam. Spojrzałam w górę, chcąc złapać go jeszcze w iluzję, ale osiągnęłam limit i na nic się to nie zdało.
- No - wycharczał - chyba wygrałem.
Uśmiechnęłam się i, wciąż leżąc na grzbiecie, wyciągnęłam łapy przed siebie i dotknęłam jego rany na szyi, zaczynając ją leczyć.
- No, to jakie to zadanie?

Harbinger? :D

Od Scarfa CD Madness

- Zaczekaj! - krzyknąłem. - Odprowadzić Cię? Pójdę tam gdzie zechcesz. - powiedziałem. Wadera patrzyła na mnie jakoś inaczej jak do tej pory.
- To może... Pobawimy się. Co Ty na to? - powiedziała uradowana. Uśmiechnąłem się do niej lekko, a ona odwzajemniła to samo, tylko że o wiele większym uśmiechem. Ja miałem ją gonić, a później powalić i na odwrót.

[Kilka minut później]

Goniłem za nią, aż ją dopadłem. Przewaliłem ją na grzbiet, po czym zaczęliśmy się śmiać. Tak się uśmiałem, że dotknąłem jej nos czubkiem swojego. To była bardzo niekomfortowa sytuacja...
- Eee... Ja... - wyjąkałem. Wadera zachichotała. Czy moje zachowanie czegoś doprowadzi? Może zwyciężę zło? Czy nareszcie będę NORMALNYM wilkiem?
- Dobra. - przerwa na chichot. - Wygrałeś. - przerwa na chichot. Pomogłem jej wstać, po czym długo siedzieliśmy. Patrzyliśmy też na zachód słońca... To były prawdopodobnie najmilsze chwile mojego życia...

***

Odprowadziłem ją aż do jaskini. Miałem odejść, gdy Madness złapała mnie za ogon, bym się odwrócił. Chciała coś powiedzieć...


Madness?

Dorastają!

http://dniseb.deviantart.com

Rozbijając lustro wspomnień, kaleczymy własne marzenia. 

http://falvie.deviantart.com

27 lutego 2017

Od Nathing cd. Nocty cz. II

Myślałam, byłam w swoim świecie i już prawie zapomniałam, kto siedzi obok. Po chwili jednak Nocta się odezwała:
- Zamierzasz tu siedzieć aż zdechniesz?
Westchnęłam.
- Poczekaj. Myślę.
- Zajmuje ci to sporo czasu. Z resztą, nie dziwię się, z takim małym mózgiem to i Einstein by miał problem.
Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta. Nocta..
- Mówię do ciebie! Przetrawiłaś to już? Czy nadal myślisz? - warknęła ponownie Nocta.
- Żart ci się wyostrzył.
- Punkty za spostrzegawczość.
Wstała i ruszyła w stronę z której przyszła.
- Nie idź tam.
- Gdzie?
- Przecież wiem w którą stronę idziesz - prychnęłam, wstając - Ta ścieżka prowadzi tylko do Doliny Mrocznej Strugi.
- A co, boisz się o mnie? Czy może przeraża cię to miejsce? - zbliżała się do mnie powoli, jak ktoś opowiadający straszną historię - Ponoć mieszkają tam demony... Demony, demony, demony, BU!
I w momencie w którym krzyknęła ,,bu" skoczyła na mnie, powalając mnie na ziemię.
- Idę z tobą.
- Aha, jasne. Widzisz, tak się składa że idę pokłonić się Serirze. Małe szczeniaczki tam nie chodzą.
Przewróciłam ją na plecy.
- No widzisz. Czyli nie powinnaś iść sama.
Zrzuciła mnie z siebie, z grymasem niezadowolenia.
- I co? Myślisz, że pozwolę ci tak za mną leźć?
Przemilczałam ten komentarz i po prostu ruszyłam za nią. Patrzyła się na mnie złowrogo, ale stałam się przezroczysta. Prychnęła, zmieniając się w cień. Nie widziałam jej, ale czułam, że przez cały czas jest w pobliżu.

Ciemno. Mgła. Można powiedzieć, że doszłyśmy. Obie stopniowo przybralyśmy normalną postać - tutaj i tak byłyśmy ledwo zauważalne. Nocta się nie zatrzymywała, więc ja też nie.
- Tutaj nie ma żadnej świątyni Seriry - pierwsza przerwałam ciszę.
- Chyba wiem co robię?
,,Wątpię" odparłam jej w myślach.
Ale tajemnicze opary stopniowo się przerzedziły i wkrótce naszym oczom coś się ukazało. Coś, co okazało się być wysokim, pionowo postawionym głazem.
Stanęłyśmy.
- Ekhem.
- Co ci się jeszcze nie podoba?
- To nie jest kapliczka Seriry.
- Ale postawiono to tu ku jej czci - przewróciła oczami, próbując dać mi do zrozumienia jak bardzo ją nudzę, irytuję i czepiam się gdy nie trzeba.
Kantowała. Przyszła tu w innym celu, nie jest aż taka głupia żeby umierać. Nie chciała mnie brać ze sobą, ale jej się nie udało. Przyszłam.
Zmierzyłam ,,pomnik" ku czci Seriry krytycznym spojrzeniem. Zwykły (o ile którykolwiek można tak nazwać) magiczny przedmiot, umieszczony na przygotowanym pod niego miejscu. Co jak co, ale na takich ''artefaktach'' się znam.
- Wcale nie - powoiedziałam. Podeszłam do skały i nacisnęłam łapą na jej bok.

Świat zawirował, zmienił kolor i po chwili byłyśmy w innym miejscu.
- Co ty do cho***ry zrobiłaś?! Gdzie my jesteśmy?!
- Aktywowałam go poprzez dotyk.
- Musiałaś to ****** aktywować?! Do reszty ci mózg wyżarło?! I dokąd to nas niby przeniosło?!
Rozejrzałam się. Stałyśmy w wąwozie niedaleko jakichś gór, a wszystko dookoła było czarne. Pomiędzy nami tkwiła czerń, jak w najciemniejszą noc w pokoju bez drzwi i okien. Mimo to widziałyśmy się nawzajem - przynajmniej ja widziałam Noctę, a ona zachowywała się jakby doskonale wiedziała gdzie jestem.
- Jesteśmy gdzieś w przeszłości - odparłam spokojnie. Tego akurat byłam pewna.

<Nocta?>

Od Chinmoku

- Niezły upał… - mruknąłem do siebie.
Leżałem na jednej z grubszych gałęzi drzewa na Wzgórzu Evendim. Słońce grzało niemiłosiernie. Miałem wrażenie, że moje futro wręcz płonie, a ja sam zaraz się rozpuszczę. Zamknąłem oczy i począłem wachlować się ogonem. Zmarszczyłem brwi. Cóż, za dużo to nie pomogło.
- Oi. Nie za wygodnie ci?
- Ha? - spojrzałem w dół. Stała tam niska… wadera? - jakiś problem Puchatku?
- Uważaj, bo cię wiewiórki obrzucą orzechami cieciu, i nie nazywaj mnie Puchatkiem.
Ułożyłem się jak kot i wlepiłem ślepia w waderę.
- Uhuh a czemuż to miałyby mnie obrzucić orzechami? Puchatku? - wyszczerzyłem kiełki w złośliwym uśmiechu.
- Mam znajomości, a ty akurat zająłeś moje miejsce, więc masz przechlapane - odgryzła się.
- Tak? - przeciągnąłem się - a gdzie jest napisane, że to TWOJE miejsce?
- Nie musi być to nigdzie napisane, abyś wiedział gdzie są moje terytoria. Jeśli nie wiesz, musisz być głupcem.
Zamyśliłem się. Wadera wydała mi się interesująca. Nie każdy od tak sobie podchodzi do mnie i zaczyna pier*****ić o orzechach i prawić morały o terytoriach.
- Zabawna jesteś. Wiesz, że wiewiórki nie chodzą po jabłoniach? - wstałem i strąciłem ogonem jabłko wiszące tuż nad waderą, a ta sprytnie zrobiła unik.
- To miał być zamach?! - krzyknęła do mnie najwyraźniej wkurzona.
- Powiedzmy. Gdyby to jabłko uderzyło cię w ten zarozumiały łeb, może byś zmądrzała i przestała pyskować. Po za tym chciałem zobaczyć twoją reakcję, ciekawisz mnie Puchatku.
- Bez wzajemności. Ty za to mnie irytujesz i to dosyć mocno niewychowany kundlu. Po za tym gdybyś miał jakikolwiek tupet mówiłbyś mi po imieniu, a nie durnowatymi przezwiskami z du**y wyjętymi.
- Nie rób mi wykładów z tematów o których nie masz pojęcia panno obeznana w savoir vivre. Skoro jesteś taka mądra to mogłabyś zdradzić mi swoje imię Puchatku?
- Jako basior powinieneś zrobić to pierwszy.
Zaśmiałem się pod nosem. Co za mała zołza.
- Chinmoku.
- Luma.

Luma?

Od Dragona

Albi nie wróciła na noc. Zacząłem się o nią martwić, bo wieczór już się kończył. Pobiegłem za jej tropem do jakiejś jaskini. Leżała tam Albi i jakaś wadera. Musiałem uważać - w każdej chwili mogła mnie zaatakować. Skradłem się po cichu, aby sprawdzić czy z Albi jest wszystko w porządku.
- Wszystko z nią w porządku. - westchnąłem w myślach. Ta wadera spała z łapą położoną na moim Szczęściu ( czyli Albi. Dragon nie umie inaczej jej opisać ). Trochę się zdenerwowałem że Albi zaufała obcej waderze.
- Albi, uwierz w siebie! - krzyczała wadera [Madness]. Pewnie coś się wydarzyło. - Skacz! - krzyczała dalej przez sen. - Tak się o Ciebie martwiłam! - to było ostatnie zdanie, które usłyszałem. Albi była w niebezpieczeństwie. Dlaczego nie przyszła do mnie? Może się zdenerwowała na mnie gdy ją odprawiłem z kwitkiem gdy odwiedziła mnie Nyksona? Zasypywałem się pytaniami. Obwiniałem sam siebie za to, że tak ją [Albi] potraktowałem. Jedyne co mogłem zrobić, to upolować coś na jutrzejsze śniadanie. Udało mi się zabić pięknego jelenia. Silny i muskularny zwierz zapierający dech w piersiach. Położyłem go niedaleko i przytulając się do mojego Szczęścia zasnąłem.

***

Nastał ranek... Otworzyłem oczy, a nade mną stała Albi i ta wadera.
- Eee... - to usłyszałem od wadery.
- Madness, to jest mój Tata, Dragon. Tato, to jest Madness. Jest cynikiem. - wyjaśniła mi.
- A... Ty kim jesteś? W sensie jakie stanowisko. - zaśmiała się.
- Jestem tym, kim jestem. Szpiegiem... - powiedziałem. - Tam leży jeleń na śniadanie. - dopowiedziałem wskazując łapą na jelenia. To na prawdę był ładny okaz. Albi usiadła grzecznie, urywając kawałek po kawałku starając się nie ubrudzić krwią. Madness zanim nawet usiadła ugryzła spory kęs mięsa. Podszedłem i również się przyłączyłem do śniadania. Gdy Albi najadła się, grzecznie podziękowała i poszła gonić motylka po jaskini.
- Co się stało wczoraj? Krzyczałaś przez sen o Albi. - powiedziałem. Madness powoli przełknęła jedzenie, wahając się.
- No bo... My nie... Albi była w niebezpieczeństwie. Skrzydła nie były jej posłuszne, skoczyła jakieś 30 metrów nad niżej położoną doliną. Chciałam jej pomóc. Przysięgam! Nie udało jej się wyhamować. - mówiła wadera myśląc że ją skarżę na jakąś wieczną tułaczkę czy coś w tym stylu.
- Albi dużo o Tobie mówiła. Czyli Ty widziałeś Śmierć? - spytała.
- Nie róbmy z tego sensacji. Nie chcę, aby ktoś jeszcze o tym wiedział. Dobrze? - po tych słowach Madness skinęła głową. Chciała coś jeszcze powiedzieć.

Madness?

Od Hrbinger CD Ingreed

- Zawsze możesz odmówić In.
- Ale nie tym razem.
Przytuliłem ją i padliśmy na ziemię. Ingreed zaczęła się śmiać.
- Chcę omówić jeszcze jedną rzecz i jest ona bardzo ważna.
- Słucham cię Harbingerze.
- Ja nie chcę mieć szczeniąt. Przynajmniej nie teraz. Jesteś o wiele za młoda i masz korzystać z życia.
Obróciłem się w jej stronę czekając na jej łzy, ale na pysku pojawił się szczery uśmiech.
- Ja też nie chcę mieć na razie szczeniąt. Ja... boję się, wiem, że jestem za młoda. Poza tym wiem o twojej małej tajemnicy Harbinger. Gwendolin De La Irian. Podoba mi się to, że wziąłeś pod swoją opiekę kolejne szczenię i wiem, że lubisz dzieci, a wszystko to robisz z troski o mnie.
- Dokładnie tak.
Leżałem na plecach i wpatrywałem się w siedzącą obok Ingreed. Co jakiś czas smagała mój pysk swoim ogonem. Czy to było denerwujące? Jak najbardziej. Słabymi stronami mojego charakteru była wszelka irytacja, a ona wiedziała o tym bardzo dobrze.
- Ingreed, moja droga. Przestaniesz machać mi ogonem przed oczami?
- Może... Poproś ładnie.
- Prosiłem.
- Jeszcze raz, lubię słuchać, jak się płaszczysz.
Pff, też mi coś. Poczekaj na odpowiedni moment moja mała...
Nie odezwałem się więcej tylko czekałem. Tak to ten moment. Ogon znajdował się idealnie nad moim pyskiem, a ja bez oporów chwyciłem go i przygryzłem. Już po sekundzie słyszałem pisk i krzyk.
- Harbinger!
- Mówiłaś coś?
- Czemu mnie ugryzłeś!?
- Prosiłem cię o coś.
Spiorunowała mnie spojrzeniem. Tak, jestem spokojny, miły, wśród wader, nie umiem zachować się źle, lecz umiem się też bawić. Moje drugie ja to wszelakie dogryzanie i zaczepianie innych, ale tylko wtedy kiedy czegoś chcę lub coś mnie irytuje.
- Następnym razem to ja cię ugryzę albo o wiele więcej.
- Proszę bardzo. Nie wątpię w twoje umiejętności Ingreed, ale jestem pewien, że mnie nie pokonasz.
- Może i nie pokonam, ale na pewno obezwładnię na jakiś czas.
Nie wierzę, w to, co słyszę.
- Chcesz się ze mną bić?
- Tak.
- Nie pozwolę ci na to.
- Boisz się mnie?
Zapytała z kpiną i uniosła jedną brew.
- Nie, zastanawia mnie jedno. Skąd u ciebie taka pewność siebie?
- Skoro mamy być razem, musisz wiedzieć, że nie poddaję się łatwo i wcale nie jestem taka cicha i słaba, na jaką wyglądam.
- Nie podważam twojego zdania, ale nadal mam swoje i nie mam zamiaru z tobą walczyć.
- Musisz.
- Nie.
- Zostawię cię.
- Nie zrobisz tego.
- Zakład? Mam zerwać zaręczyny?
- Jeśli naprawdę chcesz mi przyłożyć, zrób to teraz.
Jedna z niewielu rzeczy, których się nigdy nie spodziewałem to to, że Ingreed będzie mi grozić, a co gorsza będzie chciała się bić.
W jej oczach był ogień, ale widziałem nutkę rozbawienia. Jeśli tak gramy.
- Dobra Ingreed, wchodzę w to. Powiedz gdzie i kiedy, ale mam własny warunek.
- Jaki?
- Może się o coś założymy?
- O co.
- Hym... Jeśli przegrasz to...

Ingreed? Dokończ zdanie Harbingera, masz wielkie pole do popisu i liczę, że sytuacja jeszcze bardziej się rozwinie. default smiley :d

26 lutego 2017

Od Taravii

- Hej, Tara, wstawiaj.
Niski szept koło mojego ucha wyrwał mnie ze słodkich objęć Morfeusza, jednak nie na tyle skutecznie abym wstała.
- Jeszcze chwilka... - wymamrotałam, zaciskając powieki.
- To może chociaż będziesz kontynuować swoją drzemkę gdzie indziej, co? Tutaj nie jest zbyt wygodnie, a jeśli tylko przejdziesz...
Z ciężkim westchnięciem podniosłam się na łapach i spojrzałam na niego zaspanym - ale wciąż morderczym! - wzrokiem.
- Dlaczego mówisz do mnie takimi złożonymi zdaniami o tej porze?
Uniósł brew, a w jego oczach wykryłam rozbawienie.
- Jest południe, zresztą całkiem późne.
No i nóż prosto w plecy.
- CO?! - wrzasnęłam, momentalnie się przebudzając. - Jakim cudem?! Dlaczego budzisz mnie tak późno?!
- Uznałem, że przyda ci się trochę snu.
- Świetnie, że to ze mną przedyskutowałeś, no naprawdę dziękuję, mężu.
Prychnął i szturchnął mnie w bok, a ja lekko się zachwiałam. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, a ja jedynie potrząsnęłam głową, siląc się na zmęczony uśmiech.
- Po prostu ostatnio doszło sporo wilków, a ja staram się to wszystko dokumentować. Tyle, że ostatnio trochę o tym zapomniałam i mam dużo braków...
Rozglądnęłam się po pomieszczeniu i dopiero teraz zrozumiałam, że zasnęłam właśnie nad tymi nieszczęsnymi papierami. Odchrząknęłam, omiatając to wszystko wzrokiem.
- Gdyby tylko była tu Serafina... - szepnęłam sama do siebie.
- Przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć.
W podzięce musnęłam go nosem, lecz nie odpowiedziałam. On sam ma dużo na łbie przez As'a.
Ruszyłam do wyjścia i rzucając niezgrabne "wychodzę!" pognałam przed siebie, nareszcie czując wiatr w futrze. Oddech przyśpieszył, serce łomotało w piersi, a łapy niosły w nieznanym mi kierunku. Poczułam go. Był obok, biegł równolegle ze mną, doskonale się maskując. Uśmiechnęłam się pod nosem, gwałtownie hamując.
- A więc wróciliście? - zapytałam, wpatrzona w wyłaniającą się z zarośli sylwetkę.
- Nie do końca.
Uniosłam brew, wyczekując pojawienia się starszego z braci.
- Gdzie Racolo?
- Właśnie o tym chciałem porozmawiać.
Zamrugałam, odruchowo cofając się o krok. Teraz, gdy widziałam go w całej okazałości, zatkało mnie. Zamiast lewego oka miał ciemnoczerwoną dziurę, a cały lewy bok przecinała gruba blizna.
- Romino - szepnęłam i zacisnęłam zęby. - Co się stało?
Westchnął, wbijając we mnie pozostałe mu ślepię. Przełknął ślinę, wydawał się nieobecny.
- Mieliśmy... małe komplikacje.
- Gdzie Racolo? - powtórzyłam pytanie, sama nie wiedząc, czy chcę znać odpowiedź.
- On nie żyje, Taravio.
Te słowa zagrzmiały mi w uszach, a ja poczułam, jak miękną mi łapy. Odwróciłam wzrok, a słone łzy już spływały po moim nosie i wsiąkały w ziemię. Podeszłam do niego i bez słowa wtuliłam się w jego futro. Napiął mięśnie i zadrżał, jakby bojąc się dotyku, a później cofnął się, błądząc wzrokiem po ziemi. Otworzył pysk z zamiarem powiedzenia czegoś, zamknął go, po czym jednak odezwał się cicho, ale stanowczo.
- Przepraszam, ale muszę wracać.
Wzięłam głęboki oddech, starając się zapanować nad ciałem. Zimne powietrze lekko otrzeźwiło mój umysł.
- Gdzie?
Nie odpowiedział, jedynie odwrócił się i wolnym krokiem ruszył do przodu.
- Romino.
Wciąż parł naprzód, głuchy na moje wołanie.
- Romino!
Nic. Cisza. Jedynie pusty dźwięk jego kroków, niesiony niemym echem po lesie. Załkałam, znów nie mogąc nad sobą zapanować. Nie odwrócił się, nie przybiegł i nie pocieszył. Nie przytulił, nie powiedział, że wszystko się ułoży. Może dlatego, że teraz to on potrzebował wsparcia?
Pobiegłam na wzgórze, jedno z najwyższych w watasze, i utworzyłam prowizoryczny, prosty krzyż. On lubił prostotę. Później wbiłam go w ziemię, chociaż nie miałam jego ciała. Na końcu zawyłam, cicho, przeciągle, mając nadzieję, że to choć trochę mi pomoże.
Ale nie pomogło. Bo nie wiedziałam nawet dlaczego i jak zginął.

Od Ingreed

W ostatniej chwili złapałam spadający słoik, delikatnie chwytając go zębami. Odetchnęłam z ulgą i wyprężyłam szyję, chcąc odłożyć go na trzecią od góry półkę, lecz wtedy właśnie drzwi od jaskini otworzyły się z impetem.
Podskoczyłam, a słoik z upragnionymi ziołami roztrzaskał się na podłodze, zasypując ją swą zawartością.
- Witaj, je... - zaczął nieznajomy mi basior, momentalnie omiatając wzrokiem zioła i zszokowaną mnie.
Spojrzałam na niego niepewnie i zamrugałam kilkakrotnie, próbując sobie uświadomić co się stało.
- Jestem Christopher. Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
Skinęłam łbem, siląc się na blady uśmiech.
- Ingreed. Nic się nie stało, zaraz to pozbieram.
- Z tego raczej nic już nie będzie... Ale mogę pomóc ci w zebraniu nowych.
Uniosłam brew, spoglądając na niego znad całej tej ziołowej masakry.
- Znasz się na roślinach?
- Tak, - uśmiechnął się - jestem nowym zielarzem. Miałem się tu zgłosić.
- To świetnie - odparłam cicho i nabrałam na łopatkę ostatni kawałek szkła.
Jeszcze raz posłałam mu lekki uśmiech i skinęłam łbem w kierunku dalszej części jaskini, zapraszając go do niej. Wolnym krokiem podążył za mną, wodząc łapczywym wzrokiem po licznych półkach i pochłaniając ich nazwy.
- Jeszcze raz przepraszam za tamto...
Wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu i spojrzałam na niego.
- Nic się nie stało, naprawdę. Masz... - zaczęłam niepewnie - masz może ochotę na spacer w poszukiwaniu nowych składników? Mogłabym, ehem, pokazać ci watahę...
- Już się trochę rozglądnąłem, ale pewnie, może nauczyłbym się czegoś nowego?
Zarumieniłam się, sama nie wiem dlaczego. Myśli, że się czegoś ode mnie nauczy?
- To - odchrząknęłam i odwróciłam wzrok w kierunku wyjścia - chodźmy.

Christopher?

25 lutego 2017

Od Raven CD Boom

Znów przemierzałam nieznane tereny. Miałam wrażenie że to ciągnie się wiekami. Tymczasem odkąd wyszłam na wolność minęły zaledwie dwa lata. Szłam miesiącami w tym samym kierunku. W końcu musiałam gdzieś dojść. Do jakiejś watahy, świątyni, do czegokolwiek. Zbliżał się dzień. Postanowiłam się przespać. Od zawsze prowadziłam taki tryb życia. Tak było mi łatwiej.
Ułożyłam się pod jakimś starym drzewem iglastym. Jego gałęzie były na tyle długie, a igły tak długie, by stworzyć mi idealny dach. Gdy się kładłam jedna z gałązek zaczepiła o mój kaptur ściągając go jednocześnie. Moje puchate, czarne włosy spadły mi na twarz i zaświeciły milionem gwiazdek. Lekko poirytowana schowałam je w materiał i ponownie zasłoniłam sobie twarz jednocześnie osłaniając oczy od światła dziennego. Znurzona wędrówją wkońcu zasnęłam. Nie pamiętałam swojego snu. Coraz żardziej je pamiętam.
Odudziły mnie krople wody. Rozpadało się na dobre i szybko nie przestanie. Słońce zmierzało ku zenitowi. W deszczu i tak nie zasnę, więc ruszyłam dalej. Krople spływały po wodoodpornym materiale spadając mi na pysk. Moje łapy były całkiem przemoczone i całe w błocie. Mimo wszystko szłam dalej. Nie poddawałam się. Czułam, że niebawem coś znajdę. Nigdy nie przypuszczałam, że będzie to rów naszpikowany kolcami z rannym wilkiem w środku. Spał. Mimo deszczu pogrążony był w głębokim śnie. Podejrzewam, że był tam bardzo bługo. To było po nim widać. Wycieńczony i chudy. Pewnie nie pożyłby długo, gdybym go nie znalazła. Jak na moje oko, pociągnął by z trzy tygodnie, góra miesiąc.
- Hej, obudź się! - krzyknęłam.
Stworzenie w środku poruszyło się i stanęło lekko się chwiejąc. Teraz mogłam się dokładniej przyjrzeć. Była to wadera. Cała przemoczona i zmęczona życiem.
- Nie ruszaj się, wyciągnę cie!
Z łatwością wyciągnęłam ją z tamtąd z pomocą telekinezy. Gdy jej łapy ponownie dotknęły ziemi zaczęła obwąchwiać wszystko dookoła, wliczając w to mnie. W pewnej chwili jej noc dotknął brzegu mojego katpura, a ja gwałtownie odskoczyłam.
- Co się stało? - spytała strzygąc uszami.
- Nie dotykaj, mojej, peleryny - powiedziałam stanowczo.
- Więc to peleryna...
- Co ty, ślepa?!
Widząc jej przygnębioną minę odrobine złagodniałam.
- Przepraszam, nie wiedziałam - mruknęłam niechętnie - Szukam
watahy, jeśli chcesz możesz iść ze mną, ale jeśli tkniesz...
- Jasne rozumiem - przerwała mi.
- Na pewno jesteś głodna, zresztą ja też. Zaczekaj tu, zaraz wrócę.
Odeszłam od niej tropiąc zwierzynę. Mam tylko nadzieję że się nie obrazi za to, że robię z niej taką nie użyteczną. Tak będzie szybciej, ona nie ma wystarczająco dużo sił.
Niczym ninja wdrapałam się na drzewo, wyjęłam swój miecz świetlny i włączyłam go zeskakując na sarnę. Przecięłam ją idealnie w połowie. Chwyciłam obie połowy i przytachałam do wadery.
- Jedz, nie otruję cię - powiedziałam biorąc się za swój kawałek - Gdybym chciała cię zabić użyłabym miecza.
Ta bez dalszego namysłu zaczęła ją pożerać.
- Mam na imię Boomerang - powiedziała nie odrywając się od jedzenia.
- Raven...

[Kilka dni później]

- Jesteśmy już niedaleko, za dwa dni będziemy na miejscu. Czuję to...
- Czujesz?
- To ja tu jestem jadaii, czy ty? Boom, ja wiem o czym mówię. Idź spać, jutro ruszamg z samego rana.
Wadera bez większego namysłu położyła się pod drzewem otoczona krzewami. Ja nie chciałam spać. Usiadłam na brzegu urwiska, zdjęłam katpur i  spojrzałam w rozgwieżdżone niebo.
- Po co mnie stworzyłaś, Astreo? - szepnęłam, a po moim policzku spłynęła łza.
Szybko ją otarłam, zakryłam się materiałem i bardzo wolnym krokiem ruszyłam do śpiącej wilczycy.

Boom?

Od Boomerang - Powrót

I znów trzeba wstać. Wstać i znów oddychać. Oddychać, czyli ciągnąć to coś, w co się wpakowałam. Pamiętam jakby to było ledwie wczoraj, a przecież minęło już tak dużo czasu od tamtego dnia...

~~~

Była wojna z potworami, a ja, jak co dzień obudziłam się w moim legowisku. W Centrum. Musiałam się tu przeprowadzić, po tym jak bestie opanowały teren, na którym znajdowała się moja jaskinia. Obudziłam się i przetarłam oczy, mimo, że tak czy siak nic nie widziałam. Kręciłam się wówczas bez celu po naszej bazie, co jakiś czas potykałam się o inne wilki. Wszędzie dało się wyczuć wojenne napięcie.
Na co ty się tu przydajesz? Jesteś kulą u nogi! Bo co ty możesz? Zacytować wojownikom Platona!? - Tak, moje myśli zdecydowanie nie należały to najszczęśliwszych. Jakby tego było mało, wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą. Przypomniałam sobie jak parę wilków z Wędrownej Watahy, której kiedyś towarzyszyłam, mówi do siebie z lekkim obrzydzeniem: "A co z parchem?", "Nie wiem, jak dalej będzie się tak wlec to niech sam sobie radzi." Szczerze nienawidziłam tego przezwiska. Parch.
"Ej, Parchu! Pośpiesz się!!" - wydarł się wtedy jakiś wilk. Brak wzroku został mi niejako wynagrodzony świetnym słuchem i węchem, a oni zachowywali się jakbym była przygłucha! "J-Już idę..." - wykrztusiłam, bo właśnie przechodziłam atak kaszlu. Rozpaczliwie spróbowałam zorientować się w terenie, węsząc i uważnie nasłuchując. Zajęło mi to dłuższą chwilę, a wataha coraz bardziej się oddalała. "Co z Parchem?" - usłyszałam głos. Był to głos jedynego wilka z całej tej watahy, który zdawał się nawet mnie lubić. Basior o chropowatym tonie. Nigdy co prawda nie wymieniliśmy się imionami, zresztą wszyscy nazywali mnie Parchem, lecz w zapamiętywaniu głosów zawsze byłam mistrzem."Daj sobie spokój..." - mruknął ktoś inny. Basior jeszcze chwile stał i patrzył jak próbując nadążyć przewracam się ryjąc pyskiem w błoto. Drgnął lekko, wyczułam to trochę węchem, trochę słuchem. Starałam się jakoś pozbierać, wataha już znikała mi z zasięgu nosa i uszu.

Basior odwrócił się z cichym westchnieniem. "Powodzenia..." mruknął jeszcze na odchodnym, zanim ruszył szybkim krokiem za swoją watahą.
Wszystko to kołatało mi w głowie... I za nic nie dawało spokoju. Mój mózg ciągle odtwarzał te sceny na nowo. Oddział jakiś wojowników przeszedł szybko przez Centrum, niosąc ciężko rannych. Stratedzy proponowali coraz to nowe sposoby na osaczenie wroga. Uzdrowiciele mieli pełne łapy roboty. A ja już wiedziałam. Wiedziałam co zamierzam i że nic mnie od tego zamiaru nie odciągnie. Przeszłam przez całe Centrum, aż do wyjścia z bezpiecznej kryjówki, nikt mnie nie zatrzymał, wszyscy byli zbyt zabiegani. Wyszłam i natychmiast skierowałam się do granic watahy. Nie spotkałam żadnego wilka, żadnego potwora, nawet zwierzęcia. Niby powinno mnie to cieszyć, lecz miałam nieodparte wrażenie, że wszystkie bestie dobrze wiedziały o tym, że ten wilki jest całkiem bezbronny i nawet jeśli by bardzo chciał, to nie jest w stanie wyrządzić im najmniejszej chodź by krzywdy. Gdy znalazłam się tuż przy granicy terytorium watahy, zaczęłam biec. Biec tak, jak jeszcze nigdy w swoim życiu nie biegłam, bo nigdy tego wcześniej nie robiłam. Chyba że jako szczeniak. Nie patrzyłam na drzewa i kamienie, raz za razem obijając się o pnie. Byle dalej.
Poobijana, rozpędzona, ślepa; najgorsze połączenie z możliwych. Nic dziwnego, że stało się to, co się stać musiało.

~~~ 

I tak oto znalazłam się w tak beznadziejnej sytuacji. Siedząc z pułapce zastawionej przez ludzi. Był to głęboki dół, w którego dnie zakopano wielkie szpikulce, mające przekłuć każde ciało, które tam wpadnie. Ja upadłam miedzy dwa takie kolce, raniąc się w bok. Rozcięcie krwawiło, blizna zapewne pozostanie mi już do końca życia. Jak udało mi się tak długi przeżyć? Co pewien czas w pułapkę wpadał jakiś nieszczęsny lis czy zając, wiewiórka, pożerałam wszystko, piłam brudną deszczówkę. Niezwykle trudno było poruszać się w tym dole, wszystko pachniało tak samo, jedynymi dźwiękami były ciche pluski gdy padało i bulgoty błota, ewentualnie przedśmiertne jazgoty zwierząt. Tkwiłam tam już nie wiadomo jak długo, może z rok? Mogłabym użyć mocy i wyczarować schody czy coś, ale do tego potrzebna jest energia, a mi ledwo jej starczyłoby każdego ranka budzić się i dalej żyć. Sama przez cały ten czas. Gadałam sama do siebie, o niczym. Najwyraźniej te obszary nie należały do żadnej watahy, w przeciwnym razie już dawno zostałabym odnaleziona. Gdyby tak przyszli tu chociażby ludzie i po prostu mnie zabrali! Chyba zapomnieli o tej pułapce, a kto ich tam wie. Wiele razy kusiło mnie, by najzwyczajniej w świecie rzucić się na jeden ze szpikulców i to wszystko zakończyć... Myślałam wtedy o WSO. Co tam się dzieje? Czy wojna skończona? Czy skończona wygraną? Ile wilków zginęło? Czy ktoś w ogóle zauważył moje zniknięcie? Jak tam się sprawy mają? Czy wszystko jakoś się ułożyło? Czy kiedyś tam wrócę?? To ostanie pytanie trzymało mnie przy życiu. W chwilach największego głodu i zwątpienia zawsze wyobrażałam sobie, jak by wyglądał mój powrót do Watahy Smoczego Ostrza. Czy ktoś by mnie rozpoznał? Czy by się cieszyli? Myślałam wtedy o tej radości, wyobrażałam sobie uradowane twarze. Mimo, że od szczenięcych lat, kiedy to straciłam wzrok, niedane mi było wiedzieć cokolwiek z wyjątkiem biało-czarnych plam. I tak co dnia.
Ale dziś będzie inaczej... To ten dzień... Czułam to.

Ktoś chętny na odnalezienie mnie? :(

Od Madness

Pierwszą myślą, jaka mnie naszła po wyjątkowo ciekawym śnie (goniły mnie upieczone jelenie, po czym wpadłam na ziejące trawą kwiatki...) brzmiała "Zjadłabym coś". Więc jak pomyślałam, tak uczyniłam, więc zturlałam się z posłania i przeturlałam do wyjścia. Tam wstałam i otrzepałam się, przeciągle ziewając. Nabrałam ochoty na zająca. Albo nawet dwa... Wczoraj wieczorem nic nie zjadłam, to był błąd. Rozmyślałam nad moim snem, aż doszłam do krawędzi lasu. Nastroszyłam uszy, gdy wyczułam ruch. Gdzieś po prawej, jest nawet zapach. Odruchowo rzuciłam się w pościg za uciekającym ju czarnym zajączkiem. Był mały, ale w sumie powinien wystarczyć. Miał krótsze uszka niż inne zwierzęta jego rasy, choć dopiero potem spostrzegłam, że są po prostu odgryzione. Żal mi się zrobiło pokiereszowanego stworzenia i ukróciłam jego nędzny żywot skręceniem karku. Szybko rozprawiłam się z mięsem, brudząc ciepłą krwią trawę zmoczoną poranną rosą. Od razu lepiej... To uczucie pełnego brzucha jest fantastyczne. Nagle usłyszałam nucenie, dochodzące zza krzaków. Poszłam tam i ujrzałam waderkę, szczeniaka jeszcze. Miała żółtą sierść i skrzydła. Tu i ówdzie na jej ciele można było dostrzec jaśniejsze, czy brązowe elementy. Na jej policzkach sierść była czerwona. Wadera posiadała naszyjnik na skórzanym rzemyku, wisiorek przedstawiał złamane serce. Szczeniak miał ciemne oczy i jasną "grzywę". Była odwrócona do mnie tyłem, a ja przysiadłam się obok niej.
- Cześć, mała — przywitałam się i uśmiechnęłam.

Taiyõ?

Powitajmy Raven!

wykonane przez właściciela
Czasem lepiej jest siedzieć w cieniu, niż ujawniać się każdemu.

Imię: Raven
Pseudonim: Rav
Wiek: 9 lat
Płeć: wadera
Charakter: Raven trzeba przyznać, jest bardzo skryta. Stara się unikać wszelkich wilków, zwłaszcza basiorów, jednak czasem ma dość samotności. Jednak nawet wtedy mało mówi, bardziej pozwala mówić tej drugiej osobie. Bywa, że jeśli cię polubi sama zacznie mówić, a wtedy już może gadać pół dnia. Czasem potrafi być wredna, najzwyczajniej w świecie cię spławić i odejść w głąb lasu. Jest waderą dość trudną do zrozumienia, raczej nieustępliwą i przekonaną do swojej idei. Nie sposób wprowadzić ją w błąd, jednak potknięcia zdarzają się każdemu. Bardzo lubi zagadki, więc czasem pomaga deszyfrantom i filozofom w ich pracy w ciągu dnia, jeśli nie jest śpiąca po nocnej zmianie lub po prostu odczuwa nagłą chęć pomocy komuś. Tak, trzeba przyznać że jest bardzo pomocna, jednak robi to ze zwykłego przyzwyczajenia. W wolnym czasie trenuje i to nie mało. Przez sześć lat wyszkoliła się w wielu dziedzinach i to nie tylko z powodu swojego pochodzenia. Najzwyczajniej w świecie to kocha i wierzy, że któregoś dnia przyda jej się to w ekstremalnej sytuacji. No tak, adrenalina od czasu do czasu weszła jej w nawyk. Czasami przychodzi jej z łatwością włam do wilczej jaskini, a bywa że ktoś ją przyłapie. No w pewnym sensie. Zawsze na czas stanie się niewidzialna lub sprawi że mieszkaniec uzna to za część swojego snu. Jeśli spotkasz ją otoczoną niebieskim dymem, znaczy że jest z jakiegoś powodu smutna, albo zdołowana. Natomiast jeśli dym jest czarny, radzę ominąć ją szerokim łukiem. Świadczy to o tym, że jest zła i to bardzo. Bywa że dym ma kilka kolorów... długo by opowiadać.
Wygląd: Jest to wadera o dość specyficznym wyglądzie, jednak zawsze ukrywa go pod peleryną z kapturem. Sięga ona do połowy jej łap. Kaptur zakrywa jej twarz aż do oczu, jednak bez problemu wszystko widzi. Każda próba ściągnięcia jej go zakończy się zręcznym unikiem lub bolącym ciosem. Gdyby jednak sama zdecydowała się go zdjąć, ujrzysz piękną waderę o włosach czarnych z milionem świecących gwiazdek niczym nocne niebo. W jej oczach również można dostrzec błyski gwiazd, a sierść jej ma kolor granatowy. Warto dodać też że jest niska, jednak bliżej jej do tytułu średniej, niż najniższej.
Stanowisko: nocny strażnik
Umiejętności: Intelekt: 9 | Siła: 5 | Zwinność: 9 | Szybkość: 9 | Magia: 10 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Zodiaku
Żywioły: noc, zodiak, sny
Moce: Posiada moce związane z magią zodiaku, z czym wiąże się wiele rozmaitych zaklęć, w tym ożywianie snów, koszmarów i marzeń. Któregoś dnia ożywiła swoje marzenie o byciu wilkiem jedaii (tak, z "Gwiezdnych Wojen") dzięki czemu zyskała moce:
- telekinezę
- wpływanie na wykonywane czynności innych, coś podobnego do hipnozy (działa tylko na słabe umysły)
Rodzina: Stworzona przez Astreę... nie ma rodziny na Ziemi.
Partner: Astrea unieważniła przysięgę, tak więc może się przyznać, że jest zakochana.
Potomstwo: Raczej nie widzi siebie w roli matki.
Historia: Stworzona przez Astreę, nie miała nigdy rodziny, która by się nią zaopiekowała. Musiała sama nauczyć się wszystkiego, co powinna umieć. Nigdy nie odkryła swojej misji, do której została powołana. By zyskać swoje moce była zmuszona złożyć przysięgę, która zabrania jej posiadania partnera. Sama właściwie nie wie z jakiego powodu musiała to zrobić. Gdyby ją złamała, straci je. Obudziła się w środku nocy. Nigdy nie była szczeniakiem. Przynajmniej nie fizycznie. Pierwszego dnia życia wiedziała niewiele. Jedynie to, co było jej niezbędne do przeżycia. Któregoś dnia jeden basior próbował zdjąć jej pelerynę. Udało mu się, ale zgadnijcie co było dalej. Wylądowała w więzieniu na dwa lata za zabójstwo. Nauczyła się tam wiele. Możliwe że nawet więcej niż wcześniej. Gdy w końcu wyszła na wolność wędrowała po wielu krainach. Spotykała wiele osób, była w wielu miejscach, jednak gdy dotarła tu nie chciała iść dalej.
Przedmioty: Niebieski miecz świetlny.
Właściciel: git 5 | Siwiergotka
Inne zdjęcia: bez kaptura - KLIK

Od Madness CD Albi

- Okropnie się przestraszyłam - powiedziałam, kiedy już byłyśmy przy mojej jaskini.— Ej, a co ty na nocowanko u mnie?
Spojrzałam na nią z uśmiechem. Czułam się taka mała i samotna, zasypiając w nocy, miałam wrażenie, że ściany się zbliżają, chcąc mnie zgnieść i zmiażdżyć. Mimo że spałam tyłem do wejścia i z mocno zaciśniętymi oczami, to po prostu się bałam. Samotność mi nie służy. Strach to jedna z wielu moich słabości. Ale słabości czynią wilka wilkiem, jak to mówił mój brat.
- Tak, czemu nie! — ucieszyła się. Weszłyśmy obie do środka. Pachniało tu lawendą i mięsem. Dwa moje ulubione zapachy.
- Masz ochotę na sarenkę? — zapytałam, ciągnąć martwe zwierzę za zmasakrowaną nogę do Albi. - Wybacz, że taka pocharatana, ale byłam wściekła, bo sarenka szybka była, długo musiałam ją gonić, więc za karę zafundowałam jej tortury i pogryzłam ją... No, to smacznego.
Przerwałam truchło na pół i jedną połowę podsunęłam szczeniakowi. Zatopiłam zęby w mięsie i szarpałam jego kawałki, najpierw zapychając pysk, a potem połykając. Po chwili cała byłam w zakrzepłej krwi, z resztą tak samo jak posadzka dookoła mnie. Albi jadła kulturalnie, drobnymi ząbkami rwąc mięśnie. Gdy byłyśmy po posiłku ułożyłyśmy się do snu, ponieważ był już wieczór. Objęłam Albi łapami.
- Dobranoc, mała — powiedziałam.

Albi?

Od Madness CD Scraf'a

- Wiesz... Ja też miałam... Nawet nie wiem, czy można to nazwać problemami... Byłam bardzo mała, miałam może parę minut, kiedy mój ojciec zostawił mnie i matkę. Brat mi opowiadał, że ojciec kazał mu iść z nim, groził mu... Ale on został. Jako jedyny. Matka po porodzie zmarła z zimna, a brat się mną zaopiekował. Potem mnie zostawił. Tak samo jak ojciec. Po prostu pewnego dnia stwierdził, że dam sobie radę sama. Nie powiedział nawet głupiego 'żegnaj', tylko odszedł. Ale i tak go kocham, gdyby nie on... Gdyby nie on po prostu nie byłabym jaka jestem. On nauczył mnie miłości do świata, do innych... Pokazał magię życia, pokazał mi że warto pomagać tym, którzy tego potrzebują, że nie warto udawać kogoś, kim się nie jest... — z każdym słowem na ziemię skapywały moje łzy. - Ja wiem, że to co mówię jest pozbawione sensu, ale czasami po prostu dobrze jest się komuś wyżalić... Wiesz, nie płakałam chyba od roku, to wspaniałe uczucie, tak nawilżyć oczy... — uśmiechnęłam się przez łzy. - No popatrz, znowu się rozgadałam... Powiedz, nie zanudzam cię swoimi problemami?
Wytarłam łapą oczy, spuszczając łeb.
- Po prostu miałam wrażenie, że mogę właśnie tobie się wyżalić, masz w sobie takie coś... Nawet nie wiem jak to opisać... Ale dobra, idę, dam ci już spokój. Nawet pewnie nie słuchałeś co do ciebie mówię. I cię to nie obchodzi. To do zobaczenia, jeśli będziesz chciał kiedykolwiek ze mną rozmawiać. — podniosłam się z ziemi i ruszyłam w stronę lasu.

Scraf?

Od Taiyō cd. Oracle

- Ty! - krzyknęłam uradowana, rzucając się na Oracle - Ty jesteś najlepszy! - zawołałam z uśmiechem.
Oracle także się uśmiechnął i spojrzał z triumfem na Nathing, która stwierdziła, że już sobie pójdzie. Kiedy wyszła, spytałam:
- To co teraz robimy?
Oracle nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo cisnęłam w niego poduszką.
- O ty mała! - wrzasnął, łapiąc przedmiot w locie i rzucając nim we mnie. Dom basiora jest wprost idealny do wojny na poduszki. Pełno w nim wszelakiej puchowej amunicji.
Basior jednak szybko stracił ochotę do zabawy, wreszcie szybko się ściemniło.
O zmroku zapukała Nathing.
- Przenocujesz ją? - spytała od progu.
Po krótkiej wymianie zdań między dorosłymi (zresztą nadal nie wierzę, sie ona jest dorosła) wadera sobie poszła.
- Czy ona będzie mnie teraz tak pilnować? - warknął z irytacją w głosie Oracle.
Po czym kazał mi spać. Na moje jęki odparł:
- Już późno - i dodał z sarkazmem - Nathing się wścieknie.
Ułożył mnie na własnym legowisku i po długich naleganiach udało mi się go uprosić, żeby położył sie obok. Czuwał jednak przez cały czas.
- Oracle, a mogę mówić do ciebie tatusiu?
- Nie.
- Ale ja cię prooooszę...
- Nie. Koniec dyskusji. Śpij już.

Rano następnego dnia obudziłam się wcześnie. Oracle nie było. Przestraszyłam się trochę, więc przeszukałam całą jaskinię. Nadal nic. Wypadłam na dwór i popędziłam przed siebie. Po chwili dotarły do mnie strzępki rozmowy. Za krzakiem stał Oracle i rozmawiał z jakąś waderą. Była śliczna, wdzięczna i powabna, a jej jasne futro nieco pobłyskiwało złotem.
- O, witaj mała - powiedziała, gdy tylko mnie zauważyła - Jak masz na imię?
- Jestem Taiyō Dihibatan, proszę pani - przedstawiłam się grzecznie, uprzedzając Oracle, który właśnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
- Piękne imię - odparła ona, cudnie się uśmiechając. - Ja jestem Zafira.
Oracle przprosił ją i wziął mnie na chwilę na bok.
- Tylko nie zrób nic głupiego - warknął.
- A co bym miała zrobić? - zamrugałam ze zdziwieniem, ale basior już mnie nie słuchał.
- Wy się znacie? - spytała Zafira z życzliwą ciekawością w swoich pięknych oczach okolonych długimi, dodającymi jej uroku rzęsami. - Taiyō jest najsłodszym szczeniakiem jakiego widziałam.
- Tak jakby... - zaczął Oracle, ale mu przerwałam.
- Oracle jest moim tatusiem i aniołem stróżem - powiedziałam z uśmiechem. Skoro ta śliczna pani uważa, że jestem słodka, to wszelkie powiązanie ze mną powinno sprawić, że spojrzy na Oracle życzliwie. Poza tym czy tego chce czy nie, Oracle stał się moim tatusiem. I będę go tak nazywać.

<Oracle? Tak jak obiecałam :3 Liczę na krwawą zemstę>

Od Rebeliah CD Leloo

Był wieczór. Leżałam na zimnym dnie jaskini. Miałam świadomość tego, że dotykam ciałem skały, ale nie docierały do mnie żadne dźwięki. Aż do momentu...
- Hej. - szybko otworzyłam oczy i pospiesznie wstałam z podłogi. Przede mną stał Gavin. Jego złote futro powiewało na wietrze, a oczy błyszczały jak dwa klejnoty... Nie, to tylko przyjaciel, nie masz co się nad nim rozpływać - szybko skarciłam się w duchu.
- Cześć.
- Masz ochotę gdzieś wyjść? - wyjście. Gavin. Ja. Byłoby cudnie, ale nie poznałam szczegółów, więc wolałam się upewnić.
- Zależy gdzie. - no, nie mogłam tego głupiej sformułować, lecz Gavinowi to nie przeszkadzało.
- Miriyu i Harbinger chcą iść na polowanie, jesteś zaproszona.
- Ale to chyba rodzinne wyjście? - chciałam iść z Gavinem, ale jego ojca unikałam jak ognia. Miriyu w sumie też, ale w mniejszym stopniu.
- Och... Idziesz, czy nie? Dostałaś zaproszenie i powinnaś być wdzięczna. - powiedział udając złość i oburzenie. I co miałam zrobić? Gdybym przyszła uznaliby mnie za drętwą nudziarę, gdybym nie przyszła - za tchórzofretkę.
- Oj, dobrze. Z resztą co mi szkodzi... - i odeszliśmy.

***

W milczeniu patrzyłam na całą rodzinę Gavina.
- Może zrobimy wyścig? - zaproponowała Miriyu.
- Ja chętnie. - zgodził się Harbinger. Gavin kiwnął głową. Teraz ich oczy zwróciły się ku mnie.
- Ech... Oczywiście, nie mam nic przeciwko - skłamałam. Miałam pełno powodów, aby być przeciwko.
- 3... 2... 1... start! - krzyknęła Miriyu. Wystrzeliliśmy jak z procy. Harbinger był zdecydowanie najszybszy, a ja, Gavin i jego siostra mniej więcej na równi. Teraz nikt nie patrzył na mnie złowrogo, więc poczułam się wolna jak ptak. Moje nogi zaczęły pracować szybciej, nabierałam prędkości zostawiając za sobą resztę, kilka metrów przede mną biegł Harbinger. Wpadliśmy na małą polankę i zatrzymaliśmy się. Oddychałam miarowo, nie zmęczyłam się bardzo, dlatego nie padłam jak zwykle na trawę.
- Nieźle, synku. - rzucił zza ramienia ojciec Gavina. ( o ile wilki mają ramiona c: )
- Ekhem... Rebeliah.
- A, to ty. - Spojrzał na mnie. Jego oczy przewiercały mnie na wylot i czułam się okropnie skrępowana. W tej samej chwili dotarli Gavin wraz z Miriyu.
- Byłem pierwszy!
- Nie, ja byłam szybciej!
- Nieprawda!
- Prawda!
- Nie!
- Tak!
- Nie!
- Tak!
- Nieważne - odezwał się ojciec ich obojga. - Zaraz powinny tu przyjść jelenie. - polowanie. Jedna z niewielu dziedzin, w których byłam dobra. Czekaliśmy...

***

Na polance pojawiły się dwa młode jelonki, razem ważyły pewnie tyle, ile dorosły.
- Szczęście nam dzisiaj nie dopisało... - powiedział Harbinger. - Ja biorę pierwszego z Miriyu, ty z Rebeliah - drugiego. - odezwał się do Gavina.
- Jeżeli nie chcesz tego robić, to tylko powiedz... - szepnął z zakłopotaniem.
- Poradzę sobie. Chyba i tak nie ma to dla mnie większego znaczenia... - podeszliśmy cicho i dyskretnie do jelonka. Zaszliśmy go od tyłu, tak, że nie mógł nic poradzić na niebezpieczeństwo. Potem to była formalność. Skoczyliśmy na niego i wbiłam mu kły w kark, gdy Gavin go przytrzymał. Patrzyliśmy potem na Harbingera, który z Miriyu zasadzał się na większego i bardziej oddalonego samczyka. Biedak nie zdawał sobie sprawy ze śmierci towarzysza. Kiedy byli od niego oddaleni o jakieś 2 -3 metry siostra Gavina zahaczyła łapą o powykręcany korzeń. Chyba zwichnęła kostkę.
- Auć! - jęknęła cicho. Za waderą pojawił się cień czegoś dużego. Spięłam się i zdenerwowana pokazałam jej dyskretnie, aby się wycofała. Nie zauważyła tego. Stworzenie wyszło z lasu, i nad bezbronną siostrą Gavina górował zapewne ojciec maleństw, dopiero przez nas upolowanych.
- Uważaj! - wrzasnęłam do niej. Szybko obróciła się w stronę zwierza, który stanął na tylnych kopytach ( taaak, jelenie są niezwykle niebezpieczne). Nie mogła go zagryźć, ani odepchnąć przez zranioną łapę, więc instynktownie rzuciłam się na zwierzę. Odepchnęłam go, po czym stoczyłam się razem z jeleniem z niezbyt stromego wzgórza, ale za to usianego wystającymi korzeniami i ostrymi skałami. Obraz migał mi przed oczyma, a jeleń uderzył w końcu w skałę. Leciałam szybciej i szybciej, w pewnym momencie poczułam ból narastający w prawej łapie.
- Cho***a! Rebeliah?! - słyszałam jak przez mgłę głos Gavina. Czy biegł po mnie? Czy może liczył na happy end? Nagle, wyskoczyłam jak z rampy do wijącej się przez zieloną dolinę rzeki.

Miriyu? Przepraszam z tą powtórkę, 
ale chciałam ukazać tą sytuację z jej perspektywy...

Od Albi cd. Madness

- No raczej tak. Ale dzisiaj czegoś doświadczyłam - powiedziałam.
- Co się stało? Powiedz, a postaram się ci pomóc - powiedziała z lekkim uśmiechem, patrząc mi w oczy. Pokiwałam głową, wzięłam wdech.
- Gdy poszłam do jaskini mojego opiekuna, Dragona, chciałam z nim pilnie porozmawiać. - w tym momencie wadera mnie uciszyła.
- A o czym? - spytała.
- O demonach... On jest sługą Śmierci, którą nikt nigdy nie widział. Lecz on ją zna i to bardzo dobrze! Ale chyba się zakochał w Nyksonie. Tak czule patrzyli sobie w oczy... Zrobiło mi się niedobrze. Musiałam wyjść. Musiałam się komuś wyżalić, mimo to, że jestem szczeniakiem. To dlatego jestem mniejsza od Ciebie. - wyjaśniłam. Nareszcie z kimś porozmawiałam o tym, co ja myślę. Wadera uważnie mnie słuchała. Ciągle patrzyła mi w oczy.
- A... Dlaczego patrzysz mi w oczy? - zmieniłam szybko temat.
- To jest najlepszy sposób na nową przyjaźń - powiedziała z uśmiechem.
- Ja tak nie umiem - szczerze powiedziałam. Zerwałam się i zaczęłam biec jak najszybciej mogłam. Wadera zrozumiała, że chcę się bawić. Pognała za mną równie szybko. Wskoczyłam na szeroką, dosyć równą skałę. Po chwili jednak skała kończyła się, a skrzydła nie były posłuszne. Jeśli nad tym nie przelecę, będzie koniec. Madness też to zauważyła, lecz wiedziała, że już nie wyhamuję. Gnała ile sił w łapach. Nie zdążyła... Jeśli nie doskoczę do drugiej skały, zginę. Dobrze o tym wiem. Postanowiłam przeskoczyć, mimo że od jednej skały do drugiej było jakieś 20-30 metrów. Zamknęłam oczy, pomyślałam o czymś miłym.
- Uwierz w siebie!!! - krzyknęłam przed skokiem. Madness powtórzyła jakby była echem. Gdy miałam być przyszykowana na najgorsze, poczułam podłoże.
- Bogowie!!! Dziękuję Wam!!! - wydarłam się z całej siły. Cała akcja była niebezpieczna nie tylko z wyglądu czy opisu, ale była niebezpieczna sama w sobie. Udało mi się otworzyć skrzydła i wzbić się w powietrze. Gdy wylądowałam przed waderą, rzuciłam się w jej ramiona. Przytuliłam się ze łzami w oczach.
- Albi, tak się martwiłam! Chciałam Ci pomóc - powiedziała. Obie byłyśmy roztrzęsione po tym całym zajściu. Popłakałyśmy się. Gdy się uspokoiłyśmy zaczęłyśmy iść w stronę watahy.

Madness?

Od Scarf'a cd. Madness

- Czy ja wiem... - powiedziałem z obojętnością. Ta wadera cały czas się na mnie patrzyła, skakała, śmiała się. - Czy wszystko w porządku? - spytałem, po raz pierwszy się przejmując.
- Nie. Miałam sen, że byłam człowiekiem. Miałam palce! Miałam stopy! - krzyknęła z ekscytacją. Nagle wadera posmutniała i stanęła.
- Emm... A jak Ty w ogóle masz na imię? - powiedziała mniej rozbawiona.
- Scarf. - odpowiedziałem krótko. Nie lubię długich wypowiedzi z mojej strony.
- Masz może coś do jedzenia? Zgłodniałam... - wyszeptała tak, aby nikt nie słyszał. Skinąłem głową by poszła za mną. Ze swojej nory wyciągnąłem sarnę bez jednej nogi. Mimo to Madness nie brzydziła się jej zjeść. Po skończonym obiedzie długoo rozmawialiśmy, mimo mojego zakazu od demonów...
- Czyli straciłeś rodziców na wojnie z demonami... Tak? To dlatego jesteś taki, wybacz za słowo... Niemiły? Czy to dlatego jesteś taki wybuchowy? - obsypywała mnie pytaniami. Z każdą odpowiedzią łamałem jeden z zakazów demonów.
- Tak. Demony chciały mnie odebrać rodzicom, lecz musieli o mnie walczyć, ponieważ jak to mówią demony "Ten to się nadaje na księcia demonów!". Przygarnęli mnie, wychowali od złej strony. Ale mam jeszcze tą drugą stronę... Tą dobrą. Właśnie Ci ją ukazuję. - objaśniłem. To był ostatni zakaz nadany przez demony. Wszystkie złamałem. A było ich bardzo dużo. Wadera najadła się i poczęła dalej pląsać i śmiać się. Pod koniec dnia usiedliśmy na skale patrząc na zachód słońca... Wadera wzięła haust powietrza, chyba chciała coś powiedzieć...

Madness?

Od Nathing

Przyznaję, sprowokowałam go specjalnie. Na basiory to zawsze działa. Wszystkim wydaje się, że potrafią być tacy oryginalni, nieschematyczni. A jednak, niektóre chwyty działają niezmiennie na każdego. Wystarczy tylko użyć ich w odpowiednim momencie, kiedy ofiara jest w odpowiednim stanie psychicznym.
Oracle wystarczyło lekko tylko popchnąć, żeby małą się zajął, nie chciałam jednak zostawiać ich bez pewności, że to zrobi. Pozwolił jej się sobą porządzić (szczeniaki to uwielbiają) i napchał w młodą słodyczy, to jak ma nie być szczęśliwa.
Oracle też chyba zauważył, że niektórzy są łatwi do sterowania. Cóż, nie przejęłam się zbytnio jego sztuczką, w końcu sama też zastosowałam cios poniżej pasa. Ważne, że zrobił, to co miał zrobić - zaopiekował się Taiyō, to mi wystarczy.
Kiedy wyszłam z jaskini Oracle deszcz już dawno przestał padać. Nadal nikt nie wyszedł ze swojej przytulnej norki, nie licząc oczywiście JEJ. Stała koło swojego prowizorycznego schronienia, w którym przebywała w trakcie ulewy, trzymając w zębach jakąś zdobycz.
- Hej! Przestało padać, więc wyszłam zapolować. Jesteś głodna? - zawołała już z daleka.
Rzeczywiście, dawno już minęła pora obiadowa. U Oracle nie było żadnego poważniejszego posiłku, ale mała zapewne zapchała się kanapką, głodna nie będzie. Ja natomiast byłam głodna jak wilk. Którym zresztą jestem. Toteż zjadłam obiad, którym mnie uraczyła. Ona sama nic nie przełknęła, tłumacząc, że już jadła.
Gdy skończyłam wykrzyknęła radośnie:
- Chodź, pójdziemy na spacer! Znam śliczne miejsce, pokażę Ci. A słyszałaś ten żart...
Cóż, wygląda na to, że jestem skazana na jej towarzystwo.

<Madness? Pisałam już do Ciebie, ale chyba nie zauważyłaś>

Od Madness CD Scraf'a

- Ja jestem... — zaczęłam z uśmiechem, ale basior, którego przed chwilą spotkałam i opowiadałam mu dowcipy, przerwał mi.
- Ja jestem oczekiwany w innej częsci watahy. Do zobaczenia! — powiedział i zwiał. A wydawał się taki sympatyczny. Nawet nie zapytałam go o imię... Ani zbytnio się mu nie przyjżałam...
- Ja jestem Madness, i jestem tu cynikiem — przedstawiłam się.
Basior był wyższy ode mnie, miał czerwono- szarą sierść. W uchu miał złoty kolczyk, a z jego sierści wyrastało pióro i jakieś niebieskie koraliki. Miał czerwone oczy, nie wyrażające w sumie nic. Nie wyglądał miło, można rzecz odstraszająco, ale mnie to nie przeszkadzało. Podobno potrafię się zaprzyjaźnić z każdym, ale zdarzało mi się parę problemów z nawiązaniem kontaków. No nic, to jadziem z dziadziem.
- Co tam? — zaczęłam skakać wokół niego ze śmiechem. Radość dzisiaj przepełniała mnie całą. Od wewnętrznych części kości po sierść smaganą wiatrem. Od łap po uszy. Od ogona po nos. Od... W sumie, chyba już rozumiecie, co nie? Byłam bardzo szczęśliwa, tu chyba chodziło o to, że miałam fajny sen. Śniło mi się, że byłam człowiekiem. Chodziłam na dwóch nogach i miałam palce. Do tego ubranie, jakie zwykle widywałam na ciałach ludzi, kiedy ich w ukryciu obserwowałam parę lat temu, kiedy jeszcze Mexic był przy mnie. Świat dwunożnych stworzeń mnie fascynował, był taki inny od mojego... Te wszystkie narzędzia, jakimi się posługiwali... To było coś wspaniałego!
- Piękny mamy dziś dzień, co nie? — zapytałam, spoglądając w niebo, zamykając oczy i uśmiechając się szeroko. Wciągnęłam powietrze nosem.

Scraf?

Od Madness CD Alavdora

Jeszcze nauczę go uśmiechu, pomyślałam. Dam radę! Bo uśmiech to bardzo ważna rzecz.
Ale zaraz gwałtownie się zatrzymałam i zawróciłam z zawrotną szybkością. Jeszcze jedna, ważna rzecz... Basior stanął w miejscu, przyglądając mi się z obojętnością. Chwyciłam w zęby królika i już po chwili stałam obok białego wilka. Upuściłam trupa przed jego nogami.
- No weź! Zjedz! — uśmiechnęłam się szeroko.— Upolowałam go dla ciebie.
Spojrzał na mnie ze złością.
- Jeśli mnie otrujesz...
- Oh, nie przesadzaj. Jesz czy nie? — byłam coraz bardziej zirytowana, ale nie okazywałam tego. Uśmiech, spojrzenie w oczy - tego uczył mnie brat. Niech wilki ci ufają, mówił. Jeśli chcesz uszczęśliwiać świat, zacznij od zaufania. Jeśli będą ci ufać, będziesz mieć wpływ na ich samopoczucie. A przecież tego chcesz, prawda? Zawsze odpowiadałam, że tak. Bo czego innego mogłam chcieć? Śmierci wrogów? Nie miałam wrogów! Starałam się ze wszystkimi i wszystkim żyć w zgodzie. Nie zawsze mi się to udawało, ale raczej nikt nie darzył mnie nienawiścią.
Zaufanie... No właśnie! O tym chyba zapomniałam. Przecięłam pazurem brzuch królika, ukazując jego wnętrzności, krew i inne takie bzdety, bez których króliczek nie mógłby normalnie funkcjonować. Albo mógłby. Jako mój obiad.
- Masz. Możesz spojrzeć. Żadnych podejrzanych rzeczy. Chyba że flaki się do takich zaliczają. Albo serduszko... Albo wątroba... A tak poza tym, to mogę poznać twoje imię? Byłoby fajnie.
Spojrzałam mu w oczy.

Alvadore?

Od Madness CD Albi

Mała waderka odwróciła się w moją stronę, a ja potrząsnęłam łbem chcąc pozbyć się grzywki z oka. Brat kiedyś mówił, że jeśli zawiązuje się z kimś znajomość, trzeba szczerze patrzeć mu w oczy. Wtedy buduje się zaufanie, czy jakoś tak.
Miała białą sierść, a część jej skrzydeł i grzywka były niebieskie. Uszka były w kolorze czarnym, tak samo jak końcówka ogona. Jej tylne łapy były fioletowe, oczy też. Znak księżyca wyróżniał ją z tłumu i znajdował się na jej boku i pyszczku. Na ogonie i szyi miała zawiązane czarne wstążki. Ogólnie prezentowała się bardzo ładnie, sprawiała sympatyczne wrażenie, ale była jakaś przygnębiona. Poza tym była pierwszym niższym ode mnie wilkiem, jakiego spotkałam. To było miłe urozmaicenie, mogłam popatrzeć w dół.
- Cześć, jestem Madness, i jestem tu cynikiem. A ty? — przedstawiłam się i zapytałam o imię jak zwykle. Na moim pysku gościł wielki uśmiech.
- Albi, i jestem szczeniakiem, nie mam jeszcze żadnego stanowiska — powiedziała. Usiadłam obok niej, wznosząc oczy do nieba i obserwując pierzaste obłoki wędrujące po nim.
- A ty nie jesteś czasem nową podopieczną jakiegoś basiora? Widziałam cię z nim kiedyś — zamyśliłam się.
- Tak, Dragon mnie adoptował - oznajmiła, również siadając.
- To chyba dobrze? Nie jesteś teraz sama.

Albi?

Od Scraf'a

Udało się. Demony czuwały nade mną. I pomyśleć że jest tu tyle fajnych wilków, a ja jeden taki wredny, samotny basior przynoszący tej watasze nieszczęście. Popatrzyłem raz tu, raz tam w poszukiwaniu schronienia, aczkolwiek po południu byłem zmęczony. Wolę nocny tryb życia. Jak można patrzeć na zachodzące słońce?! Przecież to moim zdaniem chore. I to nawet bardzo.
- Mam!- powiedziałem sam do siebie wszakże nie chciałem mówić tego nagłos. Podbiegłem do jakiejś nory. To było miejsce wręcz wspaniałe jak dla mnie. W tym momencie... Ruch. Ruch sarny, zwierzyny, MIĘSA! Dawno nic nie jadłem. Zaczaiłem się więc, chwilę odczekałem i bezlitośnie wbiłem się sarnie prosto w tchawicę. Widok upadającego zwierza sprawia mi przyjemność. Zaciągnąłem ofiarę do mojej nory. Znaczy mojego nowego domu. W sensie nory. No... Nieważne. Kto mądry ten wie. Odgryzłem jedną nogę, a resztę zostawiłem na później. Jeszcze demony moje kochane mnie odwiedzą, więc muszę czymś ich nakarmić. Wiatr lekko wiał. Taki wietrzyk. Przyjemny, łagodny, dobry. Nienawidzę takich dni. Najlepiej by był deszcz, burza, pioruny. To są dopiero moje klimaty. Usłyszałem radosne śmiechy dobiegające zza drzew. Zręcznie więc ukryłem się, lecz nie chciało mi się czekać na to, aż odejdą. Zagrodziłem im przejście. Chciałem sobie z kimś pogadać, mimo że demony wyraźnie mi dały zakaz.
- Cześć. Jestem Scraf. A Wy to kto? - zaczepiłem ich. Mój wygląd trochę ich odstraszał, ale ciekawość zwalczyła strach.
- Ja jestem... - zaczął pierwszy wilk. To była wadera. A drugi to był basior.

<Ktoś?>

Od Oracle cd. Taiyō

Wściekły dokończyłem herbatę, która cho**ernie parzyła w język. Nathing doprowadzała mnie do szału, grała na nerwach choć wiedziała, że nie należę do najprzyjemniejszych wilków w watasze. Z irytacją stwierdziłem, że młoda już skończyła herbatę.
- To co robimy, młoda? - Zapytałem z nieszczerym uśmiechem. Wiedząc, że Nathing najpewniej zacznie mi prawić o tym, że dziecko nie powinno wymyślać sobie zajęć, zgromiłem ją morderczym wzrokiem.
- W sumie to nie wiem, samo patrzenie na Waszą kłótnie, dostarcza mi dużą ilość rozgrywki - zachichotała, a jej śmiech przybrał mnie o dreszcze. Szczerze? To ta mała była nawet fajna, ale nie, że ją polubiłem.
- Może obejrzymy coś? Masz ochotę? Albo zrobimy mega wielką kanapkę z piankami i kremem czekoladowym? - Zapytałem szczerząc się w stronę gotującej się białej wadery.
- Zróbmy tą kanapkę, dobrze brzmi - zadecydowała i posłała mi ciepły uśmiech. Nie wiedząc co dalej powiedzieć po prostu skierowałem się do kuchni. Wilczyca zeskoczyła z pufa i potruchtała za mną, oczywiście za nią jak cień podążała Nathing. Wyjąłem z lodówki wszystkie potrzebne składniki, a zamiast kromek chleba, użyłem do tego przepysznych krakersów. Taiyõ stała na taborecie po mojej lewej stronie, zaś Nathing śledząc każde moje poczynania, stała po prawej. Posmarowałem jedną kromkę kremem czekoladowym, zaś Taiyō smarowała inne dwie kromki.
- Musimy zrobić trzy, żeby ten gbur się rozweselił - warknąłem, ale zaraz po tym się uśmiechnąłem. Żółta wadera bardzo dobrze sobie radziła. Otworzyłem paczkę ze smacznymi piankami. Zaczęliśmy układać różne wzory, zjadając przy tym pół opakowania. Gdy kanapki były już gotowe udaliśmy się do salonu, gdzie rozsiadliśmy się na kanapie. Chwyciliśmy za kanapki, widać było że młodej smakowała.
- No to teraz pytanie klucz. Kto jest lepszy: ja czy Nathing? - Uniosłem brew.

Taiyō? No dawaj.

24 lutego 2017

Zaręczeni!

Chciałabym ogłosić (troszkę po czasie), że mamy nową zaręczoną parę!
Są to...

Od Alvadore cd. Madness

Królik? Dla mnie? Podejrzane...
Nie ufałem tej waderze, kto wie co knuje! Na pewno to jakiś podstęp! Zatruty zając? Może naszpikowała go jakimiś gwoździami? Albo dynamitem?! Zawarczałem odsłaniając zęby. Wadera, która przedstawiła mi się jako Madness wydawała się zaskoczona moją nieprzyjazną reakcją.
- Słuchaj - wywarczałem - Nie wiem co kombinujesz, ale nie ze mną te numery.
Przekręciła pytająco głowę.
- Jakie numery? - spytała - Ja tylko chce się z tobą podzielić zającem jak wilk z wilkiem - wzruszyła ramionami - Ale jak jak nie to nie.
Zbierała się do odejścia, odwróciła się jeszcze i podeszła.
- Na pewno nie chcesz? - trąciła mnie w ramię
Moja reakcja była błyskawiczna. Odskoczyłem od niej jak oparzony, znów warcząc.
- Słuchaj królewno - fuknąłem - wzbudzasz we mnie coraz większe podejrzenia, więc albo odchodzisz i dajesz mi w spokoju potrenować, albo nie ręczę za siebie.
- Oj, przestań już - uśmiechnęła się
Rzuciłem jej obojętne spojrzenie. Czy tak zachowują się wrogowie? Chyba nie...
Madness?
Postanowiłem nie zaprzątać sobie nią głowy i zwyczajnie odejść. Ruszyłem w kierunku lasu znikając między drzewami, nie oglądając się za siebie.
- Ej, zaczekaj! - usłyszałem za sobą uradowany głos a potem tupot łap
W pierwszym momencie byłem zły, a potem... Sam nie wiem. Zrobiło mi się właściwie miło, że będę miał jakieś towarzystwo. Madness mnie dogoniła, uśmiechnęła się lekko. Spróbowałem odwzajemnić ten uśmiech, ale wyszedł mi grymas, jakbym właśnie połknął coś kwaśnego.

Madness?

Powraca!

Na powrót witamy Boomerang! Cieszmy się i radujmy!

http://snow-body.deviantart.com

Niektórzy twierdzą, że nie da się żyć bez miłości, ja osobiście twierdzę, że nie da się żyć bez tlenu.

Od Taiyō cd. Oracle

Biała wadera wytarła mnie jakimś ręcznikiem mamrocząc pod nosem coś o odpowiedzialności.
- Halo, słyszycie mnie? - wyrwał mnie z zamyślenia Oracle.
Wadera spojrzała na niego wilkiem. Przewrócił oczami.
- Pytałem, czy chcecie coś do picia.
- Zrób jej coś gorącego... Albo czekaj, sama to zrobię.
Wilczyca minęła basiora i zaczęła energicznie wymachiwać łapami.
- Ej! Nie tak szybko! Puść... Zaraz wszystko potłuczesz - naburmuszył się Oracle, gdy odepchnęła go od blatu.
- Nie ucz mnie jak się zachowuje w kuchni - mruknęła ona, machając jeszcze szybciej - Chyba to wiem.
- No chyba nie.
- Przygotuj jej nakrycie i coś do siedzenia, widzisz że nie sięga do stołu.
Brązowy wilk podszedł do mnie z niezadowoleniem na pysku i przeniósł mnie na puf.
- Proszę. Siedź tutaj. Będzie ci wygodnie. I będziesz sięgać do blatu - powiedział, po czym obrócił się do wadery - Z a d o w o l o n a?
Ta postawiła mu przed nosem filiżankę herbaty.
- Pij.
Taka sama filiżanka powędrowała do mnie.
- Będziesz tak siedziała i się gapiła? - spytał po chwili milczenia Oracle.
Biała posłała mu groźne spojrzenie i zaczęła chuchać mi w herbatę, żeby ostygła.
- A jak pani ma na imię? - spytałam między jednym łykiem a drugim.
- Co mówisz? - zapytała - Pij, pij, póki ciepła. Wiem, że parzy - dodała, widząc jak się krzywię - Ale taka jest najzdrowsza.
- Nathing, idź już, co? - spytał nagle Oracle.
- A mała zajmie się sobą sama?
- JA się nią zajmę!
- Aha, już to widzę - prychnęła wyzywająco - No to mi pokaż, jak się nią ,,zajmiesz" - powiedziała, ironicznie podkreślając ostatnie słowo.

<Oracle? Bitwa między dorosłymi trwa>

ODCHODZĄ

Z przykrością informuję, że z watahy odchodzą dwie wadery...
Powód: decyzje właścicieli.

http://amales.deviantart.com

F**k what people think.

Eris

http://rizuuki.deviantart.com


Dopiero w prawdziwym cierpieniu dostrzegamy, że czas nie leczy ran. 
Czas pozwala tylko zrozumieć, co się stało.

Nowy basior - Scraf!

Sidonie
Chwy­tamy li­ny zła, by opuścić mroczne dna.

Imię: Scarf
Wiek: 10 lat
Płeć: Basior
Charakter: Wredny, nie przyjaźni się z nikim. Mroczna postać w watasze. Wybucha, jeśli coś pójdzie nie tak. Dostaje ataków złości. Twardy, nigdy nie płacze. Nic go nie obchodzi. Czasem może zmięknie, ale to się zdarza raz na Ruski Rok. Cichy, skryty i tajemniczy. Nie odzywa się niepytany. Dobre maniery (no, choć trochę dobrej strony!)
Wygląd: Czerwono-szary basior z kolczykami, piórami i innymi bzdetami. Czerwone oczy świadczą o jego ognistym charakterze. Wilk mierzący ok. 75 cm.
Stanowisko: Strażnik nocny
Umiejętności: Intelekt: 5 | Siła: 10 | Zwinność: 5 | Szybkość: 4 | Magia: 10 | Wzrok: 6 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Demon
Żywioły: Metal, ogień, woda
Moce:
Metal:
- tworzenie ściany ochronnej z metalu,
- tworzenie metalowych rzeczy w zależności od potrzeby.
Ogień:
- tworzy kulę ognia, aby żadna broń nie była wstanie go zranić,
- rozpala ognisko do upieczenia zwierzyny,
- robi kule ognia jako amunicję.
Woda:
- tworzy strumyki, które znikają po 24 godzinach,
- oddycha pod wodą.
Rodzina: Wszyscy zginęli na wojnie.
Partnerka: Madness [małżeństwo]
Potomstwo: Disaster, Shada
Historia: Jako mały szczeniak został nauczony czarnej magii. Rozmawiał z demonami. To byli i są nadal jego przyjaciele. To oni go wychowali po stracie rodziców. Po nich odziedziczył charakter, lecz ta dobra strona pozostała po jego rodzicach. Rodzice zginęli na wojnie walcząc o swojego jedynego syna. I to z demonami. One chciały go zabrać do siebie, aby pozostał z nimi. _ Żebym trzymał z nimi sztabę.- powiada czasami sam do siebie. Został sam, ale nie całkiem. Po stracie rodziców to właśnie demony go zabrały tak jak planowały. Wysłały go na poszukiwanie nowej watahy, by mógł gdzie mieszkać. Tak trafił tutaj, do watahy Smoczego Ostrza.
Właściciel: mka
Inne zdjęcia: Jako orzeł: <KLIK>
Ocena: 0/3

Od Will cd. Raidena

Wtuliłam głowę w jego futro, brudząc je jeszcze bardziej.
- Wiem, że już to mówiłam, ale kocham cię. - wyszeptałam.
- Ja też cię kocham, Will - Raiden popatrzył na mnie - Ale wiesz, że musisz zmienić bandaż?
- A wiesz, że już mi to mówiłeś?
- Yyyy, nie zaczynaj - powiedział stanowczym głosem.
- Dobrze - powiedziałam pod nosem - To co, idziemy? Basior kiwnął lekko głową i pomógł mi wstać. Wyszliśmy z jaskini. Jest lato, ptaki śpiewają, a słońce grzeje. Może w drodze do medyka się wysuszę?
- Raiden? - popatrzyłam w stronę basiora chodzącego obok mnie.
- Tak?
- Znasz jakieś piosenki? - nasz wzrok się spotkał.
- Nie wiem - odpowiedział, widocznie zdziwiony moim pytaniem.
- Może coś sobie przypomnisz - uśmiechnęłam się. Weszliśmy razem do jaskini. Medyczka zdjęła mi bandaż. Widziałam, że moja rana już lekko się zagoiła, nie chciałam bandażu. Gdy medyczka próbowała mi założyć nowy, uciekłam pod ścianę.
- Nie chcę nowego - usiadłam w kącie.
- Will, rana nie wygląda aż tak dobrze, żebyś mogła bez niego chodzić - powiedział basior.
- A poza tym, nadal może wedrzeć się tam zakażenie - powiedziała medyczka.
- Nie chcę! - popatrzyłam błagalnym wzrokiem na Raidena. Basior zachowywał się, jak by tego nie widział.
- Nie wygłupiaj się, Yyyy - powiedział stanowczym głosem - Wiesz, że to dla twojego dobra.
- Wiem, wiem - poddałam się. Odsunęłam się od ściany, pozwalając założyć sobie nowy bandaż.
- Will?
- Co? - wymruczałam pod nosem.
- Rana nie wygląda na tyle dobrze, żeby chodzić bez opatrunku - powiedział cicho Raiden. Wywróciłam oczami.
- A co ci poprawi humor? - westchnął basior.
- To - uśmiechnęłam się. Basior patrzył na mnie zaskoczony. Skoczyłam na niego, przewracając go, po czym pocałowałam.

Raiden? <3

Wiem, że mnie nie ma ale nie mogłam się powstrzymać xD

Od Cavalerii CD Haniball

Jego niebieskie oczy, ten różowy nos i łobuzerski uśmiech. Tak to było to co kocham najbardziej. Moje oczy świeciły w blasku zachodzącego słońca, uśmiech nie schodził z pyska, tylko jedno mnie gryzło. Jak mu wyznać to co do niego czuję. Czy to jest odpowiedni moment? Nie, na pewno nie. Po za tym, wątpię, że on odwzajemnia moje uczucia. Przypomniały mi się każde dobre chwile spędzone w towarzystwie basiora. Wspólne imprezy, i lądowanie w łóżku. Szkoda, że nic się z tego nie pamięta, ponieważ zawsze byliśmy naje**ani. Jesteśmy po prostu bardzo dobrymi przyjaciółmi, nic więcej, a szkoda. Nie miałam ochoty na żadną dziką imprezę, miałam ochotę na wieczór spędzony tylko i wyłącznie w obecności Hannibal'a. Dobry film, Hannibal, koc. Idealny wieczór się zapowiadał. Gdyby było tak codziennie... weź się w garść Cavaleria, ciesz się z tego co masz. Szliśmy w milczeniu raz po raz posyłając sobie ciepłe spojrzenia i delikatne uśmiechy. Czas pokazał, że Hannibal nie jest aż takim oschłym wilkiem jakim się wydawał. Pierwsze rozmowy były skąpo ozdobione słowami, pierwsze polowanie pozbawione rozmów, obserwowanie gwiazd w milczeniu. A teraz? Teraz wszystko jest inne, przyjemne, cudowne. Han okazał się najlepszym basiorem pod słońcem. Rozmowy nie miały końca, a podczas polowań płoszyliśmy zwierzynę przez nasze salwy śmiechu. Uśmiechy nigdy nie schodziły z pysków. Wszystkie chwile spędzone z nim, były o wiele lepsze niż wiele minut spędzonych w Zakonie. Sama myśl o tym, że Cinnabar mógł mnie zabić, wywoływała na moim ciele dreszcze.
- Hannibal?
- Co jest? - Zapytał.
- Wiem, że chcesz wiedzieć jak umarłam, jeżeli zechcesz mogę Ci opowiedzieć nawet teraz - westchnęłam.
- Jeśli nie będzie sprawiało Ci to bólu, to chętnie wysłucham Twojej opowieści.
- Cóż więc, zaczynajmy. Wyruszyłam w długą podróż, jej celem był mój były Zakon... Zakon Śmierci. Byłam tam doradcą władcy, dokładniej Cinnabar'a. Lecz gdy wróciłam okazało się, że Cinnabar nie mógł znieść myśli o tym, że go porzuciłam. Nie potrafił zaakceptować tego, że należę teraz do watahy. Dla niego należenie do watahy było poniżeniem. Przebywanie z tym samym gatunkiem, pokochanie kogoś tego samego gatunku. Tak... wyczuł, że kogoś kocham, nawet nie wiem jak. To go najbardziej zabolało. Okazało się, że niestety ale Cinnabar zakochał się we mnie na zabój. Postanowił mnie zgładzić. Zabił mnie mieczem wbitym prosto w serce, w którym znajduje się pewien wilk - powiedziałam, a łzy napłynęły do oczu.




Hannibal?

Od Itana CD Scar

- Jestem w ciąży - powtórzyła jeszcze raz. Potem kolejny i kolejny...
- Że ja? Ojcem?
Złapałem się jedną ręką za głowę. Spojrzałem pusto przed siebie. Przez lekko uchylone okno wpadał delikatny, ciepły wiatr, który suszył moje mokre od potu włosy.
- Jesteś pewna?
Kiwnęła twierdząco głową. Najwyraźniej była równie przestraszona jak ja.
- Może jednak nie powinnaś się przemieniać w człowieka. To może zaszkodzić szczeniakom...
- Ty jesteś człowiekiem, to ja też.
- Scar!
Spojrzałem na nią gniewnie, a ta potulnie przybrała postać wilka. Widząc to uśmiechnąłem się i pogładziłem dłonią jej miękkie, puchate futro.
- Musimy znaleźć sposób żeby ci to zdjąć... - powiedziała patrząc na obrożę.
- Bez klucza się nie da... - mruknąłem i ze zrezygnowaniem oparłem głowę o ścianę.
Scar dała wyraźny wyraz zawiedzionej i położyła głowę na moich nogach. Nagle drzwi się otworzyły, a do mieszkania weszła niska, ludzka postać o rozczochranych blond włosach.
- It... - szepnęła ze strachem wadera - to jeden z nich...
- Anonim! - wykrzyknąłem z radością nie zważając na słowa ukochanej.
- Hej - przywitał się - nikt nie wie, że tu jestem, nie mam wiele czasu - mówiąc to rzucił w moją stronę klucz, a ja złapałem go jedną ręką - muszę iść zanim się zorientują. Uważaj na siebie, brachu.
Po chwili zniknął nam z oczu.
- Anonim? - spytała zdezorientowana.
- Mój przyjaciel za czasów gdy byłem w tej bandzie szalonych nożowników. Trafił do nas po stracie pamięci, nie miał pojęcia jak mu na imię, więc wymyśliłem mu to. Spodobało mu się i od tamtego czasu wszyscy tak na niego mówią.
Z zadowoleniem zdjąłem urządzenie z szyi.
- Co z tym zrobimy?
- Schowamy, może się kiedyś przyda... Scar? Skoro jesteś w ciąży... co mi pozostało, jak tylko spytać cię: Wyjdziesz za mnie? - mówiąc to wyciągnąłem w kieszeni małe pudełeczko z pierścionkiem i otworzyłem je.

Scar?

Od Oracle cd. Taiyō

Niemożliwe, wilk, który mnie nie zna przytulił się do moich łap. No przepraszam, zna mnie od wczoraj. Szedłem stawiając bardzo ciche kroki, zaś Taiyõ truchtała za mną i łamała gałązki. Przewróciłem oczami i zacząłem kaszleć. Wadery nadal nie zwracała na mnie uwagi tylko nuciła sobie krótką melodyjkę pod nosem.
- Co Ty tak kaszlesz, przeziębiony jesteś? - Zapytała z szerokim uśmiechem.
- Nie, ale obstawiam, że Ty zaraz będziesz przeziębiona, ponieważ jakbyś nie zauważyła, leje. - Odpowiedziałem nasilając się na spokojny ton. Wadery tylko pisnęła coś pod nosem i dalej szła za mną. Trzeba przyznać, że wyglądała komicznie dosięgając mi do 3/4 nóg. Doszliśmy do centrum watahy, było tam totalnie pusto. Czyżby wilki bały się deszczu? Nagle przed moimi oczami pojawiła się Nathing.
- Chcesz żeby się przeziębiła? - Zapytała z oburzeniem i natychmiast, zaczęła poganiać nas w drogę powrotną.
- Ona sama za mną szła, nic na to nie poradzę, chcesz z chęcią mogę ją oddać - warknąłem. Nathing posłała mi mordercze spojrzenie i poszła z nami do mojej jaskini, ponieważ znajdowała się najbliżej. Gdy tylko weszliśmy do środka żółta wadera zaciągnęła powietrze.
- Jaka duża! - Zapiszczała i lekko podskoczyła. Patrzyłem na nią z lekkim dystansem, zaś druga wadera patrzyła się tak, jakby widziała najbardziej rozczulający widok na całym świecie.
- Chcecie się czegoś napić? - Zapytałem, ale nie usłyszałem żadnej odpowiedzi.

Taiyō?

Ciąża

Mam zaszczyt z radością poinformować was o ciąży Scar. Gratulacje dla Scar i Itana, przyszłych rodziców!

Tak, tak, Nocta, płacę ci za psychologa, psychiatrę i kogo tam jeszcze chcesz.

Od Scar CD Itan'a

Luma poradziła mi, bym więcej piła, a mniej jadła. Dziś wstałam wcześniej niż zwykle. Postanowiłam zrobić sobie herbatę. Czekałam aż wodę się zagotuję. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. Wystraszyłam się, bo nie wiedziałam kto to, ale miałam także nadzieję, że jest to mój ukochany Itan. Gdy w progu zobaczyłam, że to It, nie kryć zaskoczenia oraz niezmiernego szczęścia. Przybrałam ludzką postać, podbiegłam do niego i przytuliłam z całej siły. Zaczęłam płakać, ale tym razem były to łzy radości.
- Cieszę się, że wróciłeś. Czemu tak długo cię nie było? Czegoś potrzebujesz? - zaczęłam wypytywać go o milion rzeczy - Jezu, ty jesteś rany! - krzyknęłam, gdy zobaczyłam jego ranę na brzuchu i parę mniejszych na ramionach.
- Idę po Lumę, a ty nigdzie się stąd nie ruszaj - powiedziałam i wybiegłam z domu. Biegłam jak najszybciej mogłam, pomimo tego, że nie powinnam się przemęczać. Paru chwilach byłam już na miejscu. Zdyszana zapukałam do drzwi. Nie musiałam długo czekać aż się otworzą.
- Jezu, co się stało, nie powinnaś się... -nie dokończyła wadera, bo jej przerwałam.
- Itan, on jest ranny, musisz mu pomóc - odparłam na jednym wdechu.
- Gdzie on jest? - zapytała zaniepokojona
- U mnie w jaskini, musimy tam szybko iść.
Luma praktycznie od razu wybiegła ze swojego do domu i ruszyła w stronę mojego. Cały czas podążałam za nią. Zmęczyłam się szybciej niż zwykle, ale i tak nie przerywałam biegu, bo teraz liczył tylko Itan. Gdy byłyśmy na miejscu, od razu weszłyśmy do środka. Kiedy Luma zobaczyła w jakim stanie jest niebieskooki, bez chwili przerwy zaczęła go opatrywać. Najpierw zajęła się jego brzuchem. Musiała go zszyć, Bolało go, ale nie chciał po sobie tego poznać. Trzymałam go za łapę, aby dodać mu otuchy. Na koniec zostawiła ramiona. Gdy skończyła i miała wychodzić z mieszkania powiedziała jeszcze do nas.
- Uważajcie na siebie - i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
- Uważajcie? Scar czy ja o czymś nie wiem - zapytał It.
- Emm... - nie wiedziałam co powiedzieć - Jestem w ciąży...

Itan? ^^

Od Albi

Wyszłam. Wyszłam z jaskini rozwścieczona, że Dragon mnie odepchnął. Patrzył na Nyksonę z czułością. Może się zakochał? Nie wiem. Zapewne tak. Ale tak czy siak zostałam w tej chwili sama. Musiałam się komuś wygadać. I to prędko, póki nie będzie za późno na uwolnienie swoich myśli, uwag i czegoś tam jeszcze. W każdym razie, czuję że rosnę. Czuję że nabieram pełni życia. Skrzydła teraz mi się przydadzą. Wzbiłam się w powietrze i poszybowałam na małe wzgórze. Takie nie za strome i nie za łagodne. Takie w sam raz. Od tej chwili tam mogłam myśleć o wszystkim i o wszystkich. Jednak pozostawało mi w myśli pytania: Co Dragon i Christopher robili na terenie demonów? Dlaczego tam byli? Kto im kazał? Usiadłam i myślałam. W sumie nad niczym, lecz myślałam. Usłyszałam kroki. Bardzo równomierne, jakby ktoś je odliczał, by chodziły równo. Jedna łapa za drugą. Ten ktoś nie był zmęczony, więc mieszkał niedaleko. W myślach pozostawałam jednak przy Dragonie i Nyksonie. Jak patrzyli sobie w oczy. Jednak wróciłam to chwili obecnej. Rozwinęłam skrzydła, już chciałam odlecieć dla bezpieczeństwa, a nuż ten ktoś musiał...
- Zaczekaj!- krzyknęła. Teraz wiedziałam że to wadera. Bardzo chciałam nawiązać z kimś znajomość. To było dla mnie bardzo ważne. Jedynym kumplem jakiego mam to Dragon. To on jest moim opiekunem.
Obejrzałam się. Nie popatrzyłam tek waderze w oczy. Nie miałam odwagi ani chęci. Ona patrzyła na mnie jakbym miała coś na pysku.
- Dzień dobry. Jestem Albi. - przypomniałam sobie o dobrych manierach. Wadera wciąż na mnie patrzyła. Jakby chciała mnie rozpoznać. Otworzyła pysk nabierając tym samym powietrza do płuc, chcąc coś powiedzieć...

<Ktoś?>

23 lutego 2017

Od Taiyō cd. Oracle

Oracle naburmuszony patrzy, jak przeżuwam swoje śniadanie. Czemu dzisiaj jest taki wściekły?
,,Może ma gorszy dzień" myślę. Mama kiedyś mi opowiadała, że dorosłym czasem zdarza się źle wstać, czy coś takiego. ,,Muszę go jakoś rozweselić" postanawiam, kończąc posiłek.
- Może wejdziesz? - pytam, bo on nadal stoi przed progiem i moknie.
- Nie. Ja już idę.
,,Co?!" krzyczy w tym momencie moje małe serduszko.
- Dlaczego? - pytam. Nie udaje mi się ukryć rozczarowania w głosie.
Wzrusza ramionami. Obraca się i...
- Oracle! - wołam, rzucając się za nim w ulewę. - Oracle!
Udało się, zatrzymuje się. Patrzy na mnie.
- Wracaj - mruczy niechętnie - Bo zmokniesz i się przeziębisz.
- Oracle - wrzeszczę, a woda wlewa mi się do oczu - Czemu już idziesz? Spieszysz się gdzieś? Przecież ja mogę pomóc!
Zamyka oczy i wzdycha.
- Szczeniaki w deszcz nie wychodzą. Koniec. Kropka.
- Będę grzeczna! Obiecuję! Błagam! Oracle! Błagam! - powtarzam wciąż, patrząc na niego najbardziej słodko jak potrafię. - Proszę...
- Wracasz. Koniec dyskusji - mówi i pcha mnie w stronę jamy.
Opieram się z całych sił, proszę, obiecuję, na nic. Wciąż niewzruszenie wpycha mnie do środka.
- A z resztą... - prycha w końcu niezadowolony - Zmoknij. Przezięb się. Co mnie to.
Zadowolona z obrotu spraw doganiam go i drepczę za nim.
Gwałtownie staje i pochyla się nade mną.
- Nie. Łaź. Za. Mną! - krzyczy.
Kulę się. I pochylam głowę. On znów rusza. Odchodzi. Krok po kroku. Jest już tak daleko...
Patrzę za nim i robi mi się przykro. Z każdym krokiem basiora ogarnia mnie coraz większy żal. I nagle, jedna za drugą zaczynają spływać po moim pyszczku łzy. To już koniec. Pójdzie sobie. Pójdzie. Pójdzie sobie, a mnie tu zostawi. Pójdzie.
A jednak. Nie. Nie wytrzymuję. Biegnę za nim.
- Czego chcesz mała - warczy wściekły - Mówiłem ci, ZOSTW MNIE!
- Ale ja... - pociągam nosem - Ale ja pana proszę.
- Nie pana! Po raz setny, nie pana! Czy ja ci wyglądam na pana?!
Wtulam się w jego łapy, a on wydaje odgłos niezadowolenia. I znów rusza. A ja znowu truchtam za nim.
Oracle?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template