- Czy ja mam kogoś? - powtórzyłem, udając, że nie za bardzo słyszałem pytanie. Z jej wyrazu można było wyczytać ,,mów, dalej!".
- Ciekawość moja droga, to pierwszy stopień do piekła - westchnąłem, kierując na nią karcące spojrzenie.
- No mów, przecież nikomu nie powiem - nalegała, robiąc do mnie maślane oczy.
- Jest taka jedna wadera...- zacząłem cicho. W moim myślach pojawił się obraz ciągle zasmuconej samicy. Przenikliwe, lecz ciągle zapłakane oczy.
- Jaka jest? Na pewno cudowna! - krzyknęła podekscytowana, trącąc mnie łapą.
- Oświadczyłeś się już jej albo coś?! Bo jak tak to chce być na ślubie - w jej głosie czuć było ogromne szczęście. Szkoda, że wcale nie jest tak jak myśli.
- Wiesz...ostatnio wcale nie układa się zbyt dobrze - mruknąłem, a w sercu znowu pojawił się smutek, żal. To wcale nie to, co myślę, to po prostu żal po stracie przyjaciela.
- Oj, co się stało? - zapytała, opierając swoją głowę o mój bark. Poczułem się trochę jak u takiej dobrej koleżanki, która pomoże ci w każdym zmartwieniu.
- Przeze mnie cierpiała, więc odpuściłem. Zrobiłem jej przysługę - odparłem drżącym głosem, przypominając sobie scenę na plaży. Gwen popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem.
- A może dalej powinieneś walczyć? Zawsze tak jest, że coś się psuje - odparła, wpatrując się z nadzieją w moje oczy.
- Dla jej dobra, lepiej nie. Wiesz, jak to jest, kiedy się starasz, a i tak nie wychodzi? - parsknąłem, wpatrując się w świat przed nami.
Gwen?