Teraz, gdy tylko przypomina mi się melodyjka, łapy same rwą się do mojej konsolki.
W końcu nie wytrzymałem. Energicznym krokiem podszedłem do konsolki i włączyłem ją. Nastawiłem odpowiednio korki, a po chwili po jaskini rozniósł się dźwięczny bit. Przez chwilę bawiłem się różnymi przyciskami, dźwiękami i innymi pierdołami, jednak pomyślałem o tamtej melodii. Pogłówkowałem trochę, aż wpadłem na genialny pomysł; na moją wisienkę na torcie.
Załączyłem odpowiednią muzykę, dźwięki oraz basy. Założyłem na uszy słuchawki, a po chwili zacząłem nucić do piosenki. Nucenie przerodziło się w czysty śpiew.
– ’Cause baby you look happier, you do... My friends told me one day I'll feel it too, and until then I'll smile to hide the truth... But I know I was happier with you – Skupiałem się głównie na tym, by tekst odwzorowywał moje emocje, ale także to, co czuję.
Nie wstydziłem się tego, że jakiś wilk mógł mnie usłyszeć. Zamiast opieprzu, raczej spodziewałbym się pisków zachwyconych szczeniąt, co nie byłoby dla mnie nowością. Może wydawałem się zbyt pewny siebie, ale taka była prawda. Jedynym minusem w tej mojej całej „karierze” były właśnie te szczeniaki. Nie będę się jednak wypowiadał na ten temat, miałem swoje powody do miana takiego zdania na ich temat i koniec kropa.
Po paru zwrotkach uznałem, że dobiega ona końca, więc zakończyłem piosenkę melodyjnym wyciem, ale niezbyt głośnym. Wyłączyłem urządzenie, odkładając je na swoje miejsce, tzn. na półkę z moimi skarbami — półkę, w której nie mieści się nic innego, jak konsola, słuchawki oraz kilka papierów z zapisanymi pomysłami na piosenki.
Zarzuciłem dredy opadające mi na oczy za rogi, by zaraz odetchnąć z ulgą na myśl o kolejnej piosence, którą niebawem miałem zaprezentować mojej pseudo-widowni. Tanecznym krokiem wyszedłem przed jaskinię, zaciągając się rześkim powietrzem. Niebawem zima miała zniknąć, a zastąpić ją miała ciepła, kwiecista wiosna. Pszczoły znowu miały produkować miód, który swoją drogą był bardzo pyszny, a ptaki ponownie zawitać nad niebo watahy. Zwierzęta przebudzą się do życia, w tym niedźwiedzie. Niestety. Jednego miśka znałem, co prawda, ale nie utrzymywałem z nich dłuższych kontaktów. Czasem się spotykamy w sprawie interesów. I tyle.
Wracając, stałem tak na mrozie, podziwiając krajobrazy wokół mnie. Kilka wilków, które dopiero co wstały oraz dzwoneczki wychylające się zza śnieżnej warstwy puchu. Słońce przyjemnie grzało mnie w plecy, łagodząc tym trochę poczucie zimna. Jednym słowem było bardzo przyjemnie.
Swoje łapy skierowałem w stronę Placu Głównego. Skoro to właśnie dziś był ostatni dzień zimy, warto było zajrzeć, co na rynku działo się ciekawego.
Kiedy byłem już na miejscu, zostałem osaczony przez tłumy wilków. Jeden przepychał się przez drugiego, co było dość irytujące, kiedy obcy wilk wpada na ciebie, by za chwilę się od ciebie odeprzeć, a za chwilę kolejna osoba na ciebie wpada. Stwierdziłem, iż moja osoba jest tu zbyteczna, więc oddaliłem się czym prędzej od gwaru, jaki panował na rynku. Czyli nici z dowiedzenia się, o co biega. Super, ekstra, zajebiście.
Zirytowany poczłapałem w stronę mojej jaskini. Już miałem przekroczyć próg swego "królestwa", kiedy coś, lub raczej ktoś wpadł na mnie w biegu. Przeturlaliśmy się parę metrów, a chwilę później wylądowałem pod tym kimś. No nieźle. Spojrzałem w górę, patrząc na leżącą na mnie waderę...
Która to wpadła na Luca? xp