31 marca 2017

Od Scraf' a cd. Madness

- Co się stało? Wystraszyłem Cię? - spytałem. Mad pokiwała przecząco głową, cały czas wtulając się w moje futro.
- Po co tu przyszedłeś? - podpytała.
- Tak sobie. Chciałem się z Tobą widzieć - odparłem.
- Chcesz coś do jedzenia? Jeśli tak, to pójdę upolować - powiedziała.
- Nie, nie trzeba. - po tych słowach odwróciłem się w stronę upolowanej zwierzyny - To dla Ciebie. Znaczy dla nas. Obojga. - rzekłem.
- Żartujesz ze mnie. Co nie? - spytała, nie dowierzając.
- Nie. Mówię tak na serio. Tak serio, serio - powiedziałem.
- Na pewno?
- No tak.
- Nie kłamiesz?
- Mówię że nie. Zjedzmy coś. Jestem głodny. - zasiedliśmy więc i poczęliśmy jeść.

[Po posiłku.]

- Scraf... Czy ty tak na prawdę mnie kochasz? - spytała.
- Tak. - powiedziałem - Najbardziej - dopowiedziałem po chwili.
- Jeślibym się z tobą związała i byś pokochał inną. Co zrobisz?
- Ja? Nigdy do takiej sytuacji nie dojdzie.
- Jeśli byśmy byli parą i pokochałabym innego... Nie chciałbyś się zabić?
- Nie. Muszę to przyjąć na klatę. To jakieś przesłuchanie?
- Tak jakby. Robi się późno, a muszę być wypoczęta. Idź już. - powiedziała.
- No to do jutra - pożegnałem się.

~Sen~

To było dawno... Stałem na jakiejś łące. Wiatr lekko wiał, grając na lutni. W pewnym momencie widok zmienił się. Zmienił na ciemny, ponury obraz. Wojna. Cały krajobraz wypełniała wojna. Wojna o mnie. Wtem zauważyłem gdy giną moi rodzice. Z ręki samej Śmierci. Zacząłem płakać, bo nic nie mogłem zrobić. Sen się urwał, a ja spałem dalej. Resztę nocy śniłem o Madness. Bogowie przepowiedzieli mi, że będzie w niebezpieczeństwie. Sen ponownie się urwał. Tak co chwila, dopóki sny nie przeleciały każdego z wilków.

~Koniec snu.~

Nastał ranek. Poszedłem więc do Madness w odwiedziny. Znaczy się znowu. Lubiłem i lubię do niej chodzić. U niej czuję się tak, jakbym żył pełnią sobą.
- Mad? - zapukałem.

Madness?

30 marca 2017

Od Chinmoku cd. Luma

No i świetnie. Nie drgnąłem nawet z tych cholern*ch krzaków, a ta jeszcze dodatkowo musiała się wplątać.
- Idiotka.
- Zamknij się padalcu. Nie masz nic do powiedzenia. To ty pierwszy się w to wplątałeś. Po za tym to i tak wszystko twoja wina!
- Moja?! Moja wina?!
- Tak!
- Trzeba było mnie nie łaskotać, to byś się nie wplątała!
Wadera obróciła się obrażona.
- Starałam Ci się pomóc!
- Ta jasne! Bo jeszcze w to uwierzę! Przyznaj, że bawiła Cię cała sytuacja!
Luma spojrzała na mnie przez swoją maskę.
- A i owszem bawiła. – powiedziała rozbawiona.
- Mam Cię dosyć. – odwróciłem od niej głowę.
- I nawzajem.
Nastała cisza. Nie odzywaliśmy się do siebie przez jakieś 5-7 minut. Nagle mnie natchnęło. No przecież! Umiem się zmieniać w cień! Popatrzyłem na Puchatka. Nadal siedziała odwrócona ode mnie. To jest świetna okazja do zabawy. Uśmiechnąłem się szeroko, po czym zmieniłem się w cień. Chaszcze od razu puściły, a ja mogłem czuć się w końcu swobodnie. Wypełzłem cieniem z krzaków i powróciłem do normalnej formy. Puchatek spojrzał na mnie.
- C- co? Ale jak?!
- Moja droga, zapomniałem o moich zdolnościach. Przecież przemiana w cień to moja specjalność. – posłałem jej wielki, biały uśmiech.
- Czyli przez cały ten czas moich starań, ty miałeś możliwość szybkiej przemiany?! Ty tępy złomie! Jak mogłeś! Natychmiast mnie stąd uwolnij! I widzisz?! Mówiłam, że to wszystko twoja wina!
Zrobiłem niewinną minkę.
- Ale ty też wiedziałaś, że to potrafię. Powinnaś mi przypomnieć.
- Ty… tyyyy! Uwolnij mnie stąd mała, dobra do niczego kupo bezużytecznej masy!
- Oj, zrobiłbym to z chęcią ale przypomniało mi się, że zostawiłem moją zwierzynę na ogniu.
- Nic nie zostawiłeś! Uwolnij mnie natychmiast!
- A co będę miał za to w zamian? – lewitując w powietrzu, ułożyłem się w pozycji leżącej i położyłem swoją głowę na skrzyżowanych łapach.
- Pomyślmy… niezłego kopa w du*ę?!
- Hmm, spasuję.
- Długo będziesz się tak gapił?
- To jest jedna z najlepszych chwil w moim życiu. Nie mogę się nie gapić.
- Jesteś najbardziej beznadziejnym wilkiem jakiego kiedykolwiek poznałam.
- Beznadziejnym? Czuję się urażony.
- To już tylko twoja zasługa.
Zaśmiałem się pod nosem.
- Ty chyba nie wiesz kiedy się poddać. Powinieneś lepiej dobierać sobie przeciwników. – odpowiedziała na to.
- No już taki ze mnie drań. Musisz liczyć się z tym, że gdy komuś dokuczasz, karma powraca.
- Mhm, to bardziej dotyczy Ciebie. To nie ja pierwsza zaczęłam.
- Tak mi przykro, że tak łatwo Cię rozzłościć.
- Dobra, koniec tej gadki szmatki. Masz mi pomóc.
- Nie chcę dostać kopa, więc raczej nie pomogę.
- Im dłużej z tym zwlekasz tym większy się on szykuje.
Przymrużyłem oczy i uśmiechnąłem się szeroko ponownie.
- Co tu zrobić? Wolę ratować swój ogon, więc obawiam się, że w żaden sposób Ci nie pomogę.
- Oj prędzej czy później się stąd uwolnię. Z pomocą czy bez, zobaczysz, uwolnię się. A wtedy mój drogi nie chciałbyś być w pobliżu. – syknęła.
- O rany. – zaśmiałem się pod nosem.
Wadera westchnęła głęboko i z poirytowaniem.
- Uwolnij mnie. Jest mi niewygodnie. – powiedziała spokojnie, starając się powstrzymać nerwy.
- A ja się za to świetnie bawię. – patrzyłem na nią z uśmiechem.
- Obyś zdechł.
Podroczyłem się jeszcze trochę z poplątaną waderą. Z każdą minutą stawała się coraz bardziej poirytowana. Nie będę ukrywał, że jej wybuchy i starania uwolnienia się sprawiały mi przyjemność. Zapewne ta mała zołza czuła to samo oglądając mnie w tym żałosnym położeniu. I kto tu się teraz śmieje? Ja! Wielki Chinmoku! Król chaosu i zamieszania! Zdusiłem w sobie uczucie roześmiania się. Widząc ciemne niebo, poczułem nie tylko zmęczenie, ale również delikatny lęk. Mam nadzieję, że Puchatek zapomniał już o tym, że powiedziałem jej o moim strachu przed ciemnością. Nie było by fajnie gdyby to rozpamiętywała. Miałem już odejść ale ponieważ mam dobre serce, postanowiłem uwolnić biedną waderę.
- Wiesz, co? Niech będzie. Zlituję się nad tobą i Cię uwolnię. – podfrunąłem bliżej krzaków i rozejrzałem się, co zrobić.
- Zlitować się? No błagam. To jest twój obowiązek, aby mi pomóc.
- Zamknij się i nie wchodź mi paradę.
Zacząłem szukać rozwiązania tej plątaniny gałęzi. Zamieniłem się w cień i wpełzłem nim w krzaki. Znalazłem się pod waderą.
- Można wiedzieć, co ty robisz? – Luma zaczęła się obracać.
- Siedź cicho.
Znalazłem dobrą gałąź, która, gdyby się ją przecięło, poluzowałaby resztę gałęzi. Bułeczka z masłem. Wypełzłem z krzaków i odmieniłem się.
- No i co teraz? – spytała oburzona całą sytuacją.
- Cichaj teraz i się nie ruszaj.
Podfrunąłem bliżej wadery i zagłębiłem swój nos w chaszczach. Wyczułem, że Puchatek czuje się jeszcze bardziej niekomfortowo, co mnie ucieszyło. Nie ma to jak, wprawiać nieukochane wilki w zakłopotanie. Posmyrałem jeszcze chwilę pyszczkiem w krzakach i odnalazłem upragnioną gałąź. Złapałem ja w zęby i przegryzłem. Luma runęła na ziemię, a ja na nią. Szybko mnie odepchnęła.
- Odsuń się!
- Powinnaś mi podziękować. – wstałem z uśmiechem.
- Za co? Za mój stracony czas? Nie, nie dziękuję.
- A to szkoda. – zrobiłem smutną minkę. – Następnym razem zostawię Cię w tych krzakach.
- Nie będzie następnego razu.

Lumaaa? Kto wie czy nie będzie następnego razu? ;3

Hope dorasta!

Hope dorasta dzięki dokumentowi dorosłości.


nieznany

Do not be fooled.

Od Hope CD Chinmok'a

- Nie. - powiedziałam stanowczo i bez większego zastanowienia.
Matka rzuciła mi groźne spojrzenie, co jednak nie zrobiło na mnie wrażenia. Wiedziałam, że nie jest ona w stanie mnie do czegoś zmusić. Nagle przyszła mi do głowy myśl. Zmieniłam plan działania.
- Dobrze... - mruknęłam niechętnie, by udać moje niezadowolenie.
Podreptałam do domu z markotną miną. Nie była ona jednak szczera. W głębi mnie malował się złośliwy uśmiech. Weszłam do pokoju, a gdy rodzice z niego wyszli rzuciłam się na moją skarbonkę. Znajdowało się w niej 700 L. Za mało... wychyliłam łepek przez drzwi. W salonie nikogo nie było. Zajrzałam do komody. Nie ma... szafka, też nie. Przeszukałam każdą możliwą skrytkę w tym domu. W końcu zajrzałam do małego barku gdzie ojciec trzyma wino i kieliszki. Był tam. Jego portfel. Wyjęłam z niego równy tysiąc. Napiłam się jeszcze jeden, mały łyk wina z otwartej butelki i popędziłam do sklepu. Nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego był zamknięty. W końcu kto w środku nocy siedzi za ladą sklepu, gdy wszyscy śpią? Najciszej jak tylko mogłam, włamałam się do środka i zabrałam dokument dorosłości. Pieniądze zostawiłam na ladzie i wyszłam. W mojej głowie pojawił się głos. Czy na pewno chcesz to podpisać? Właściwie nie wiem skąd on. Byłam tego pewna i podjęłam już decyzję. Chwyciłam za pióro i przyłożyłam je do papieru. Jednym ruchem złożyłam na nim podpis. Z początku nic się nie stało, jednak chwilę później otoczyła mnie bariera zielonego światła. Wokół uniósł się bym w tym samym kolorze. Uniosłam się lekko nad ziemią i zaczęłam się przemieniać. Gdy dym i światło zniknęły, stanęłam na ziemi. Byłam wyższa. Miałam brązowe włosy i małe skrzydła. Zamachałam nimi kilka razy, lecz nie mogłam się unieść. Była za małe... 
Zadowolona poczęłam iść w nieznanym mi kierunku. W końcu natknęłam się na tego samego basiora, co kilka minut temu. Z początku mnie nie poznał, ale potem chyba dostrzegł we mnie białego szczeniaka.

Chinmoku?

Od Chinmoku cd. Hope

Granatowa barwa nocnego nieba, okrywała już pogrążony we śnie świat, niczym wielką płachtą. Jedynie blask księżyca delikatnie oświetlał ścieżki. Ułożyłem się wygodnie w swojej jaskini. Czułem się śpiący, ale gdy zamknąłem oczy nie potrafiłem zasnąć. Szlag by to. Postanowiłem zrobić sobie wieczorny spacer po naszych terenach. Długo chodziłbym tak bez celu, dopóki mojej uwagi nie przykułby mały, biały szczeniak szwędający się po okolicy. Zgubił się? Podszedłem z zaciekawieniem bliżej. Może będzie to kolejna okazja do zabawy. Zacząłem się skradać. Byłem coraz bliżej szczenięcia gdy nagle trzasnęła pode mną gałąź. Wilczek gwałtownie obrócił się w moją stronę warcząc.
- Witam ślicznotko. – mrugnąłem do niej, prostując się. – Czyżbyś zabłądziła?
- Ciii, ciszej, bo brat i starzy mnie usłyszą – rozejrzała się.
- Hmm? Nie widziałem po drodze żadnych wilków. – uniosłem się w powietrze z zaciekawionym uśmiechem.
- No oczywiście, że nie widziałeś. Są w domu, który jest bardzo niedaleko. – zmarszczyła brwi.
- Ah tak. Rozumiem. Chcesz się ulotnić z domu? Ucieczka i samotna tułaczka do końca życia? Nie radzę, wiem co mówię.
- Nie idioto! Wyszłam z domu, bo nie mogę zasnąć. Po za tym, czuję się wolna.
Uśmiechnąłem się.
- Wolna powiadasz… widzisz, wolność to pojęcie względne.
- To znaczy? – uniosła jedną brew do góry.
- To znaczy, że z wolnością nie zawsze można być szczęśliwym.
Szczeniak tylko się skrzywił.
- Powiesz w końcu o co Ci chodzi?
Podleciałem szybko na drugi bok małej waderki, co zmusiło ją do obrócenia się.
- Jeśli uciekasz od innych, żyjesz sam samotny to tak naprawdę nie jesteś wolny ani szczęśliwy.
- A ty skąd to wiesz?
Prychnąłem pod nosem.
- Sam tego doświadczyłem.
- Naprawdę? Jak to?
- To dłuższy temat do przedyskutowania. A zresztą…
Na twarzy wilczka zawitał jeden wielki znak zapytania.
- Zresztą, to za wysokie progi na twoje nogi. – począłem odchodzić.
- C-co?! Jak to? Powiedz mi więcej! – dogoniła mnie.
- Jeszcze nie teraz, jesteś za mały pryk. – rzuciłem jej wielki, bialutki uśmiech.
- Wcale! Jak na swój wiek jestem dojrzała. – wyprostowała się dumnie.
Podleciałem bliżej jej pyszczka. W porównaniu do niej, można by było powiedzieć, iż jestem jednym z większych wilków, mimo tego, że jestem raczej jednym z niższych.
- Aww <3 Jak patrzę na takie szczeniaczki jak ty, aż mam ochotę Cię ze sobą zabrać. – potargałem jej główkę.
Mała odsunęła się szybko.
- Nie dzięki. Mam rodziców. Nie potrzebuję dodatkowej niańki.
Spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem.
- Wiesz jeśli nie chcesz, aby Cię nakryli powinnaś uciekać. Teraz.
- Huh? Dlaczego?
- Hope! Wracaj do domu!
Słysząc głos jej rodzica, zmieniłem się szybko w cień i zniknąłem.
- Hej, nie zostawiaj mnie. – szepnęła lekko zła.
Podbiegła do niej prędko jej zatroskana matka.
- Z kim rozmawiasz?
- Z nikim. – popatrzyła na miejsce, gdzie przed chwilą stałem.
- Chodź szybko do domu.

Hope? Mały słodziaku ;3

29 marca 2017

Odchodzi

Z przykrością informuję, że opuszcza nas Alvadore. Na życzenie właściciela trafia do adopcji.
Powód: Decyzja właściciela


Nie wstydź się blizn, bo one mówią, że byłeś silniejszy, niż to, co próbowało cię zranić.

Od Hope

Nastał wieczór. Rodzice zagonili mnie do łóżka, lecz mi za nic nie chciało się spać. Niecierpliwie czekałam, aż w salonie zgaśnie światło. Przewracałam się w boku na bok, liczyłam sekundy, ale małe światełko wciąż wpadało przez szparę od drzwi pokoju. W końcu nastała ciemność. Najciszej jak potrafiłam otworzyłam okno. Podstawiłam pod nie krzesło i miałam wychodzić, gdy Nathan się poruszył.
~ Nie otwieraj oczu, nie otwieraj oczu... ~ powtarzałam w myślach.
- Gdzie idziesz? - spytał przecierając oczy.
Zmierzyłam go wzrokiem. Ten przyglądał mi się bacznie i najwyraźniej nie zamierzał przestać.
- A spróbuj tylko powiedzieć coś ojcu... - rzuciłam groźnie w jego stronę.
- Ale...
- Zamknij się rudzielcu! - szepnęłam dość głośno.
Podskoczyłam na krześle i złapałam się pazurkami parapety. Tylnymi łapkami złapałam się ściany i podciągnęłam się ku górze. Rzuciłam okiem na księżyc. Była jego dokładnie połówka. Zbliżał się ku pełni. Odwróciłam się jeszcze w stronę okna. Nat przykrył się kocem i zasnął. Ruszyłam przed siebie. Moje pazurki stukały o kamyki. Słyszałam jedynie ciche pohukiwanie sowy. Poza tym nie docierał do mnie żaden dźwięk. Kochałam taką ciszę. Tylko w nocy mogłam jej zaznać. Nikt mi nic nie kazał. Uwielbiałam wszystko w tej magicznej porze. Mogłam przedzierać się przez krzaki i zwiedzać przeróżne kryjówki. Robiłam to i teraz. Zbliżałam się właśnie do małej szczeliny między skałami, przez którą mógł się przedostać jedynie szczeniak lub jakiś wilk niewielkich rozmiarów. Poczułam na sobie czyjś wzrok. Potem trzask złamanej gałązki. Automatycznie spojrzałam w tamtą stronę. Mimo swojego wieku, byłam gotowa zaatakować.

Chinmoku?

Od Beasta cd. Ariene

Z tym opowiadaniem było małe zamieszanie. No więc już tłumaczę. To opowiadanie jest kontynuacją tego, lecz dziwnym trafem zostało wstawione wcześniej, a o tym świat zapomniał. Tak więc Beast musi odpisać na to opowiadanie. Przepraszam, mój błąd. ~ Ariene

Natychmiast usłyszałem za sobą kroki ojca, to wkurzyło mnie jeszcze bardziej.
- No ale, sam powiedz - nie dawał za wygraną - Nie było Ci tutaj dobrze? Tutaj?... Ze mną??
- Daj mi spokój. - uciąłem
Szedłem przed siebie, nie patrząc dokąd. Moje łapy same wybierały dla siebie drogę. Ojciec truchtał za mną nieśmiało, zachowując bezpieczną odległość. Po chwili znów się odezwał.
- Jednego nie rozumiem, co takiego masz tam, czego nie miałbyś tutaj? Co TAM jest takiego niezwykłego?!
Nasunęło mi się tysiące odpowiedzi. W przypływie emocji wyrzuciłem z siebie pierwsze, co mi przyszło do głowy.
- Bo tam nie śmierdzi!! - odwróciłem się w kierunku ojca odsłaniając zęby
- Tak? - wydawał się być jakby uspokojony - Ależ mogłeś od razu powiedzieć! Nie ma problemu!
Uśmiechnął się szeroko co zdarzało mu się niezwykle rzadko. Jednak jego reakcja, ogólnie, sam fakt, że to kupił, tylko pogorszyły całą sytuację.
- Naprawdę?! - wydarłem się, a ojciec skulił się na podłodze
Wybałuszyłem na niego oczy znacząco. Nie zrozumiał.
- Teraz to sobie ze mnie kpisz. - orzekłem odwracając się na pięcie
- No ale... to nie rozumiem - ojciec zagrodził mi przejście - Powiesz mi chociaż o co chodzi? No co tam, aż tak cię urzekło?
- Bo tam jest Ariene. - patrzyłem mu prosto w oczy - Dlatego chcę wrócić, a ty mnie nie powstrzymasz.
- Och, kamień z serca! - wykrzyknął - Ja ci mogę podarować tego TONY! Cokolwiek to jest! - jego oczy płonęły nietypowym, szaleńczym ogniem
- Ariene to osoba.
Ojciec w tym momencie jakby oklapł i sflaczał, pozbawiony chęci do czegokolwiek.
- A więc to tak? - wybuchnął nagle - Porzucasz mnie dla jakiejś wadery, demonice to już nie!
Nie wytrzymałem. Odwróciłem się i jak gdyby nigdy nic ruszyłem w kierunku, który (chyba) prowadził do wyjścia z Królestwa. Ojciec wciąż nawijał jak najęty, lecz ja już nie słuchamy. Próbowałem przywołać w myślach mapę tego miejsca... Gdzie było wyjście? Chyba gdzieś w tamtą stronę?... Nagle doszły mnie słowa wypowiadane przez ojca, które przykuły moją uwagę.
- ... wszyscy potomkowie mnie opuścili! Najpierw on, potem ty, a teraz wracasz żeby znowu...
Błyskawicznie się odwróciłem.
- Jaki "on"?
- No... Wiesz...
- Jaki "ON"?? - powtórzyłem z naciskiem - Miałeś jakiegoś syna przede mną??
Ojciec po prostu pokiwał ze zrezygnowaniem głową.
- Tak, ale zaginął. Nie wiem gdzie teraz jest.
- Czy jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć? - spytałem, nie wiedząc czego się spodziewać
- Właściwie... to tak.
Popatrzyłem na niego pytająco. Co jeszcze?! Nabrał powietrza w płuca, jakby przygotowywał się do wygłoszenia długiej przemowy, lecz nic takiego nie nastąpiło.
- Jesteś adoptowany.
Najpierw ogarnął mnie gniew, potem smutek, następnie niedowierzanie, bezsilność. Po krótkiej chwili wybuchnąłem histerycznym śmiechem. Lecz ojciec był całkowicie poważny, przestałem się śmiać i ogarnęło mnie zwykłe otępienie.
- Byłem okropnie samotny po utracie żony i syna, więc przygarnąłem Ciebie. Logiczne - dodał
- Do widzenia. - uciąłem odwracając się
- Jeszcze ci nie przeszło?! - wrzasnął za mną ojciec - W takim razie...
Wyraz jego pyska wskazywał na to, że bije się ze swoimi myślami patrząc jak odchodzę. W końcu wyrzucił z siebie:
- Próbowałem po dobroci, ale twoje zachowanie nie pozostawia mi wyboru.
Przeszedł mnie lodowaty dreszcz...
- Straż! - warknął w stronę stojących nieopodal demonów
Błyskawicznie znalazły się obok mnie i zakuły w blokujące moce łańcuchy, próbowałem im się wyrwać, ale nie dałem rady.
- Zabierzcie go. - warknął
Demony zaczęły wlec mnie po posadzce w kierunku schodów prowadzących głębiej do podziemi. Do lochów. Ojciec ruszył w przeciwnym kierunku.
- Uwierz mi synu - rzucił jeszcze na odchodnym nim zniknął mi z oczu - jeszcze pokochasz mnie i to miejsce.

Ariene?

Od Fluminy Taidy cd. Morro

Wracałam właśnie w kierunku rzeki zadowolona ze spaceru po lesie. Uwielbiam jesienną porę. Kolory roślin z zieleni poprzechodziły już w żółte i pomarańczowe nadając niezwykły klimat ostatnim upalnym dniom... Nagle z oddali dostrzegłam jakiegoś wilka. Był cały czarny z puszystym ogonem. Początkowo sądziłam, że on także zwiedzał las, więc uśmiechnęłam się i już miałam się przywitać, ale usłyszałam i dostrzegłam jak on ciężko wzdycha opierając się o drzewo. Schowałam się szybko cichaczem za krzaki, podkuliłam nogi i obserwowałam. Basior, jak się okazało, nasłuchiwał chwilę, prawdopodobnie wiatru, aż w końcu wstał i ruszył kierując się prosto na mnie. Był coraz bliżej. Co chwile marszczył brwi, a warga wrogo mu drgała.
Przeszedł mnie dreszczyk emocji. Ruszyłam za basiorem w obawie, że zaraz zemdleje, bo zobaczyłam jak zaczął się chwiać i potykać własne nogi.
Po jakiejś godzinie w końcu przełamałam się nie mogąc już patrzeć jak cierpi i wyskoczyłam przed niego. Najwyżej mnie znienawidzi...trudno...
Czarnowłosy wpadł na mnie, uniósł pysk i zamrugał swoimi zmęczonymi, żółtymi oczami by następnie mnie zlustrować wzrokiem.
- Witaj... Ja... jestem Taida i myślę, że mogę ci pomóc... - odezwałam się nieśmiało z lekkim rumieńcem. Jego oczy były takie piękne...
- Pomóc? Niby jak? Nikt mi... nie może go zwrócić... nikt mi nie pomoże - wymamrotał zrezygnowany. Aż słychać było suchość w jego gardle. Odepchnął mnie delikatnie łapą. Nie wiedziałam o co mu chodzi, jednak z tej odległości zauważyłam słony pot na jego czole. Czyżby miał też gorączkę?!
-Daj mi szanse spróbować. Powiedz, czy boli cię głowa?
- A jak wyglądam?- odparł pytaniem na pytanie
- Zaczekaj. Jako uzdrowiciel proszę cię posłuchaj.
- Uzdrowiciel co? Ty też powiesz mi, że mam się po prostu wyspać i spróbować o nim zapomnieć? Spadaj w takim razie.- zrobił trzy chwiejne kroki, ale spiął mięśnie i się utrzymał, nie upadł. Udałam, że nie słyszałam tego "spadaj".
Zauważyłam też, że basior ma lekko pokaleczone barki. Domyśliłam się, że to od obijania się o ostrą korę drzew... Zrobiłam głęboki wdech.
- Nic z tych rzeczy! Proponuję ci orzeźwiającą kąpiel i napój wzmacniający odporność i zmagający gorączkę i dam ci też maść na rany i przyniosę kilka ryb i załatwię posłanie do odpoczynku i będę przy tobie czuwać i zrobię ci zimny okład! - Wypowiedziałam na wszystko na raz
i znowu stanęłam przed nim patrząc mu w oczy.
- Nie rozumiem... Co ja cie obchodzę? Po prostu mnie zostaw - próbował mnie zbyć.
- Nie mogę patrzeć jak tak cierpisz. Proszę, daj sobie pomóc! - nalegałam. Wilk wzdrygnął się przez moment.
- Uchh... niech ci będzie... - i wtedy prawie omdlał. Błyskawicznie go złapałam tak, by mógł położyć się na moich plecach. Zestresowana sprawdziłam mu puls. Słaby, ale wyczuwalny. Uff. - Trzymaj się mocno. Zabiorę cię do siebie - odezwałam się i poszybowałam nisko nad ziemią w kierunku Pstrągowego potoku.
Na miejscu ułożyłam go na plaży i szybko zorganizowałam posłanie z miękkich i stabilnych roślin. Zanurkowałam i z dna zebrałam z moich zapasów naturalne leki, na wszystkie dolegliwości basiora. Zajęłam się nim dokładnie i delikatnie.
Przez cały zabieg milczał i przyglądał się co robię.
Zioła od razu postawiły go na nogi, a maści ukoiły ból. Przestał wyglądać aż tak sennie. Na koniec zrobiłam mu okłady na czoło by zbić ostatecznie temperaturę i przyszykowałam wodę do orzeźwiającej kąpieli.
- Woda jest letnia. Orzeźwi cię jeszcze bardziej. Podejdź... właściwie to jak ci na imię? - uśmiechnęłam się zachęcająco
- Morro. Dzięki za to... nie spodziewałem się, że terapia coś da.
- Ładnie. Podziękujesz mi po kąpieli. Zapewniam, na prawdę wielu wilkom polepsza to humor.

Morro? :)

od Lumy cd. Chinmoku

Ach, nie ma nic piękniejszego od znęcanie się nad kimś. A już, zwłaszcza gdy ten ktoś ma kłopoty i jest tym oto tu osobnikiem. Aż zdziwiłam się, gdy słowo takie jak „proszę” przeszło mu przez gardło. Myślałam, że to niemożliwe. Ze śmiechem oddaliłam się nieco. Naprawdę miałam zamiar go tam tak zostawić. Będzie miał nauczkę, że ze mną się nie zadziera.
- Nie! Stój! – zatrzymał mnie jego krzyk. Ciekawe co tym razem wymyślił. – Nie zostawiaj mnie, ja… boję się ciemności… - na to wyznanie zatrzymałam się. Dziwne, że to powiedział. Jestem pewna, że zdaje sobie sprawę, że wykorzystam to kiedyś przeciwko niemu i nie omieszkam wyśmiać go za to. Więc albo zmyślił to tylko po to, by wziąć mnie na litość, albo serio jest tak zdesperowany, by się wydostać i rzeczywiście się boi. Westchnęłam cicho. Obym tego nie żałowała. Wróciłam i stanęłam nad tą kupą nieszczęścia. I co ja mam teraz zrobić? Jak mu pomóc? Co prawda mogłabym spróbować przysmażyć piorunem gałązki, ale istnieje ryzyko, że i Ciutroka podpalę. A nie uśmiecha mi się niańczenie go później. Spięłam się w sobie i spróbowałam porozcinać patyki pazurami. Nic z tego. To przecież niemożliwe by zwykły krzak sprawiał takie problemy. To nie jest żaden beton ani stal. Tylko najpospolitsza sterta patyków i trochę liści. No dobra. Podejście numer dwa. Chwyciłam w pyszczek jeden z pędów i zaczęłam ciągnąć. Wszystko szło w dobrym kierunku. Mogłabym rzec, że w bardzo dobrym. Gałązka poluzowała się i wszystko wskazywało na to, że zaraz całkiem puści. Uśmiechnęłam się pod nosem. O tak. Wspaniała Luma znowu pokazała, kto tu rządzi. Wtedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk łamanego drewna. Tak jak myślałam, krzak trzasnął. Ale niestety nie tak jak chciałam. Z powodu dość dużej siły włożonej przeze mnie w wyrywanie tego dziadostwa, chaszcze się urwały, zamiast poluzować tak by Ciućmok mógł wyjść. Takim oto sposobem wystrzeliłam jak z procy, przetoczyłam i uderzyłam w pobliskie drzewo. Po chwili do moich uszu dotarł głośny śmiech. Już miałam go strzelić błyskawicą, gdy dotarł do mnie komizm tej sytuacji. W odległości dwóch lub trzech metrów było dwa wilki. Jeden z nich zaliczył właśnie zderzenie czołowe z pniem, a drugi siedzi zakleszczony w gąszczu. No nie mogłam go winić, chociaż nie wiem, jak bym chciała. Zamiast tego dołączyłam do niego i wybuchłam głośnym śmiechem. W końcu udało mi się pozbierać z ziemi. Otrzepałam się z resztek trawy i liści i z bojowym nastawieniem po raz kolejny podeszłam do powodu kłopotów. W końcu do trzech razy sztuka, prawda? Chwilę się zastanowiłam. Skoro nie dało się z tej strony, trzeba było próbować jakoś inaczej. Wlazłam więc w krzaki. Basior natychmiast zaczął się wiercić i kręcić co niczego nie ułatwiało.
- Przestaniesz się rzucać? Chcę Ci pomóc, ale tak to tylko mi przeszkadzasz - warknęłam. Byłam coraz bardziej zła i zirytowana. Nie dość, że traciłam swój cenny czas na jakiegoś barana, który wlazł w chaszcze nie wiadomo po co, to jeszcze ten wszystko mi utrudniał.
- No przepraszam, ale to nie moja wina, że tu jest mi nie wygodnie. I z pewnością na swoje własne życzenie tu utknąłem – wilk także był zły. Ogólnie atmosfera była coraz bardziej nerwowa. Jeszcze chwila i coś poleci. I z pewnością nie w moją stronę. A ten idiota mógłby, chociaż mi trochę pomóc, a nie tylko się tak ciskać i miotać bez sensu. Chociaż? Może to jest jakiś plan. Rozejrzałam się szybko. Ja to mam szczęście. Tuż obok leżało jakieś samotne, porzucone, bezpańskie czerwone piórko. Cóż byłaby ze mnie żywa istota, gdybym nie zaopiekowała się nim. Złapałam je i uśmiechnęłam się kpiąco. W tym samym czasie wzrok mojego towarzysza padł na moje znalezisko.
- Nie, nie, nie. Ty chyba nie chcesz…
- Oooo… Czyżby ktoś tu miał łaskotki? – czy jestem sadystą? Nie, wcale. Czy zamierzałam wykorzystać owe piórko w łaskotaniu wilka? Jak najbardziej. No bo skoro nie może się wydostać z krzaków, rozplątując ich, to może tak się uda.
- Uwierz, to będzie mnie bardziej bolało niż ciebie – słodko się uśmiechnęłam i użyłam piórka. Delikatnie przejechałam nim po czubku nosa basiora. Jak się rzucił. Takiej reakcji się nie spodziewałam, była zabawniejsza, niż myślałam. Dużo bardziej zabawniejsza. Dziwne ruchy, miotanie się, gimnastyka klauna… sama nie wiem jak to najlepiej opisać, by oddać to co widziałam. Ciutrok chciał odebrać mi moją „broń”. Machał ślepo łapami, zahaczając o gałęzie krzaka. Ze śmiechem unikałam jego ataku. Wilk zmęczył się dużo szybciej niż ja. W końcu leżał na grzbiecie w dość niewygodnej pozycji. Gdy chwilę odetchnęłam, zorientowałam się, że zgubiłam piórko. Chciałam jak najszybciej go znaleźć. Jednak był jeden, malutki problem, który dopiero teraz odkryłam. Podczas naszej drobnej przepychanki, całkowicie zaplątałam się w te głupie krzaki.

Chinmoku? XD

Od Madness CD Scrafa'a

Postanowiłam nie tracić czasu i iść spać, bo na sen zawsze jest czas. Było już w sumie dość ciemno. Powolnym krokiem zatytułowanym "Nic-Mi-Się-Nie-Chce-Tak-Bardzo" skierowałam się do swojego legowiska. Ułożyłam się na nim wygodnie, poprawiając ewentualne niedogodności i zwinęłam się w kłębek. Zamknęłam oczy.
~Sen~
— Madison, chodźże tutaj! — krzyczał wysoki, biały basior, biegnąc za małą, waderką w sierści tego samego koloru z szerokim uśmiechem na pysku. Miała duże, kolorowe oczka, na które ciągle opadała biało-czarna grzywka. Gdy biegła ukazywały się niebieskie poduszeczki łap, całe w błocie. Jej głośny śmiech słychać było chyba w promieniu kilometra. Mała, puchata kulka została wzięta w ramiona przez białego basiora. Każdy zauważyłby, że są do siebie bardzo podobni. Mają te same oczy, oboje odgarniają łapami grzywki...
Na pysku basiora gościł grymas wymieszany z uśmiechem. Za to waderka głośno się śmiała. Może i była starsza niż wyglądała, ale i tak każdy, kto by na nią spojrzał, nie dałby jej więcej niż rok. Miała też dość długie nogi, tak samo jak basior.
— Mexic, zobacz! — łapką pokazała ptaka lecącego w powietrzu. Wyglądał bardzo majestatycznie.
— Orzeł. Jest piękny — odparł biały wilk. Nagle jego uszy się podniosły i zmarszczył brwi.
— Mad — powiedział głosem wypranym z emocji.— Idź.
— Już — wyrwała się z jego uścisku i pobiegła w stronę jego jaskini.
— Nie tam — zatrzymał ją.— Odejdź.
— Co? — zatrzymała się w pół kroku.
— Jesteś już gotowa, dasz sobie radę sama.
Wadera zaczęła płakać i nie była w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Wiedziała, że nie może zaprotestować. Odwróciła się w drugą stronę i uciekła.
~Koniec snu~
Otworzyłam gwałtownie oczy. Nade mną stał Scraf. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Wtuliłam się w basiora.

Scraf?

28 marca 2017

Informacja

Cześć... Tutaj Nocta.

Słuchajcie... Szkoda gadać, ale muszę napisać byście mieli wytłumaczenie, czemu będę ZNACZNIE RZADZIEJ odpisywać...

Jak wiecie mam niedługo egzaminy gimnazjalne i już na dzień dobry mam kiepski start. W szkole siedzę zawsze sama, a w domu mam rzeź. Dzisiaj zamknęli mnie w szafce + dostałam 4 jedynki jednego dnia. Nie wiem jak to się stało, to są moje pierwsze jedynki i ledwo się trzymam, a posty poniżej mi nie pomagają. Znaczy... Cieszę się, że wasze postacie mają to czego oczekiwaliście. Ja nigdy tego nie miałam i w sumie dlatego zaczęłam nienawidzić miłość, by nie czuć tego bólu...

Kiedy wrócę na systematyke? Nie mam pojęcia... Zrozumcie że mam ciężki okres i ledwo co się trzymam na nogach...
Mam nadzieję, że rozumiecie...

~ Nocta
Przepraszam was... Mój brat kochany zrobił mi wcześniejszego prima aprilis.

Nowa wadera - Misia!

Ja nie szukam żadnych kłopotów - to kłopoty zwykle znajdują mnie.

Imię: Wszystkim przedstawia się jako Misia, jednak imię to jest wyłącznie pseudonimem. Na prawdę nazywa się Marveille. To imię jednak popadło w niepamięć wraz z jej przeszłością i nawet ona sama nie ma pojęcia o jego istnieniu. 
Pseudonim: Już samo jej imię jest pewnego rodzaju pseudonimem, ale może coś się kiedyś wymyśli. 
Wiek: 9 lat 
Płeć: Wadera 
Charakter: Większość wilków uważa, iż Misia jest po prostu walnięta. Pewnie by jej to przeszkadzało, gdyby nie fakt, iż faktycznie uderzono ją kiedyś kamieniem w głowę. Należy ona do grona niepoprawnych optymistów. Można by powiedzieć, że zawsze jest szczęśliwa, jednak to byłoby kłamstwo. Przecież jak każdy, ona również ma prawo być zła lub smutna. Po prostu mniej czasu zajmuje jej pozbieranie się. Często nuci coś pod nosem, mimo że tego nie słyszy. Zapamiętała swoje ulubione piosenki ze szczenięcych lat, jeszcze przed utratą słuchu. Wiele by dała, aby tylko móc je znów usłyszeć. Pewnie teraz spytasz, jak porozumiewa się z innymi? Nauczyła się rozumieć słowa po ruchu warg. Nie było to łatwe, lecz dzięki wsparciu jej matki w końcu jej się udało. Misia tego nie pamięta, ale właśnie dzięki temu dzisiaj jest tak wesoła. Posiada żart na każdą okazję. Chciałaby naprawić cały świat i żałuje, że nie jest to możliwe. Z pewnością zyskasz w niej wspaniałą koleżankę, a może i nawet przyjaciółkę. Bowiem nie zraża się ona do wilków, patrząc na ich wygląd. Zawsze daje komuś dwie szanse. A czy je wykorzysta, to już jego sprawa. Warto również dodać, że Misia kocha rysować, a robi to lewą łapą. Tak, ona jest lewołapana, o ile takie słowo istnieje. 
Wygląd: Misia to średniego wzrostu wadera. Jej futerko w przeciwieństwie do włosów, jest szorstkie. Każde z jej dużych uszu ozdobione jest dwoma kolczykami. Pod jej złotymi oczami widnieją czarne krzyże. Nosi ona chustkę we wzór galaxy i wisiorek z wąsami. 
Stanowisko: Swatka 
Umiejętności: Intelekt: 11 | Siła: 2 | Zwinność: 5 | Szybkość: 10 | Magia: 7 | Wzrok: 7 | Węch: 8 | Słuch: 0 
Rasa: Wilk Duszy 
Żywioły: życie, dusza, miłość 
Moce:
- tchnięcie życia w pluszowe maskotki 
- czytanie w myślach 
- telekineza 
- hydrokineza 
- lewitacja 
- niewidzialność 
- władza nad atomami i cząsteczkami 
Rodzina: Jaka rodzina? 
Partner: Jest zakochana 
Potomstwo: Chciałaby... 
Historia: Jako szczeniak wiodła beztroskie życie. Można by powiedzieć, że idealne. Miała kochających rodziców, mieszkała z nimi w watasze położonej w malowniczym terenie. Bawiła się z małymi jednorożcami i innymi magicznymi zwierzętami. Nawet gryfy zdawały się mieć wobec niej dobre intencje. Watahą rządziła mądra i uczciwa para alfa. Marveille była najlepszą przyjaciółką ich córki. Po okolicy krążyła plotka, iż to ona zostanie betą. Okazało się to prawdą, lecz nie wszyscy byli z tego zadowoleni. Jej starszy brat uważał, że jest ona za mało odpowiedzialna i doświadczona, by objąć to stanowisko. Późnym wieczorem dnia poprzedzającego jej drugie urodziny, odurzył ją i zamknął w piwnicy. Planował zabić ją wraz z nadejściem świtu, lecz ta zdołała uciec. Wiedziała, iż nie może zostać w tej watasze. Nikt nie uwierzyłby w jej słowa. Była zmuszona udać się na wędrówkę w nieznane. Przyjaciel jej brata jednak zauważył różowego wilka, znikającego za krzakami. Ten zaczął ją gonić ile sił miał w łapach. Był szybszy, obezwładnił ją bez większego problemu. Związał ją brutalnie i wrzucił do głębokiego dołu naszpikowanego kolcami. Krwawiła. Nie widziała szansy na przeżycie. Zaczęła modlić się do bogów, by umarła bezboleśnie. Oni jednak mieli inną wolę. Nadesłali Jodie, młodszą siostrę Marville. Małymi łapkami rozwiązała sznury, a że miała skrzydła, wydostała się z dołu bez większego problemu. Pomogła niedoszłej becie wydostać się i na tym skończyła się jej pomoc. Dalej poszła sama. A przy granicy spotkała strażnika, przekupionego przez brata. Ten nie chciał jej puścić, lecz walczyła dzielnie. Już była za granicą, już nie podległa strażnikowi, ani nikomu innemu. Ten jednak rzucił ją kamieniem, gdy myślała już, że uciekła. Trafił w głowę i zostawił ją, myśląc, iż ów wadera nie żyje. Prawda była jednak inna. Ocknęła się dnia następnego. Nie krwawiła, jedynie straciła pamięć. Zmęczona i wyczerpana oddaliła się i słuch po niej zaginął. Bogowie dalej mieli ją w opiece. Kilka dni później napotkała starą wyrocznię. Ta nadała jej imię Misia i nauczyła wszystkiego, co sama umiała. Wychowała ją jak córkę własną, lecz jej koniec musiał nadejść. Zmarła równy rok po przybyciu podopiecznej. Zaczęła ona wędrować dalej. Natrafiła w końcu na granicę. Strzegł jej Raiden. Syn alfy. Z początku zareagował agresywnie. Dopiero, gdy zobaczył jej zmęczenie i bezsilność, począł opowiadać o watasze. Misi nie trzeba było wiele czasu, by przekonać się i dołączyć. 
Przedmioty: Pluszowy kotek 
Właściciel: ranczomileny@gmail.com
Inne zdjęcia: jako szczeniak <KLIK>
Ocena: 0/3

27 marca 2017

Ciąża

Uwaga ludziki, bo powiem to tylko raz!

Mamy kolejną ciążę w watasze! Gratulacje dla przyszłych rodziców - Will i Raidena!

Szczeniaki narodzą się 3 kwietnia br.

Nocta, tym razem niech Will płaci za psychologa, to nie moja wina! ~ Ariene

Od Will CD. Raidena

Popatrzyłam na basiora porozumiewawczo. Powoli zaczęliśmy się zbliżać do zwierząt.
- Którą bierzesz? - zapytałam, szepcząc.
- Tą po lewej. - odpowiedział. Kiwnęłam głową. Kładłam łapy na ziemi bezszelestnie. Spojrzałam na Raidena pytającym wzrokiem.
- Gotowa? - basior przygotował się do skoku. Skinęłam głową. Skoczyliśmy prawie jednocześnie. Wylądowałam na grzbiecie łani. Ta zaczęła wierzgać i wymachiwać swoimi kopytkami. Wgryzłam się w jej kark. po chwili leżała martwa. Spojrzałam na Raidena. Basior szybciej niż ja uporał się ze zwierzakiem.
- Idziemy do jaskini czy zostajemy tutaj? - zapytałam.
- Jak chcesz. - basior obrócił głowę w moją stronę. Popatrzyłam w górę. Na niebie zbierały się chmury i zaczął wiać nieprzyjemny wiatr.
- Może chodźmy do domu. - powiedziałam, biorąc do pyska zwierzę. Raiden skinął głową. Razem zanieśliśmy jedzenie do domu, po czym zaczęliśmy śniadanie. Mieliśmy dwie łanie i wcześniej upolowanego zająca.
- Smacznego, Raidenie. - uśmiechnęłam się, po czym zanurzyłam kły w mięsie.
- Smacznego, Yyyy. - basior zaczął posiłek. Po skończonym śniadaniu musiałam zbierać się na wartę.
- I jak? Smakowało ci? - usłyszałam głos męża.
- Jasne. - wstałam, uśmiechając się. Basior odwzajemnił uśmiech. Przytuliłam się do niego na pożegnanie i wyszłam z jaskini.
- A, Raiden, możesz naprawić ten przeciąg w jaskini? - stanęłam, odwracając lekko głowę w jego stronę. - Zimnoooo jest rano.
- Oczywiście. - odpowiedział.
- To pa! - rzuciłam, wychodząc. Gdy dotarłam na miejsce, zaczął padać deszcz.
- No świetnie. - mruknęłam do siebie. Obejrzałam się dookoła. Widziałam tylko krople deszczu, zwierzynę przemykającą obok drzew. Muszę stać tu godzinę. Westchnęłam. Na pewno się przeziębię. Po skończonej warcie zaczęłam wracać do domu. Zaczęłam trząść się z zimna. Powoli stawiałam łapy na mokrej ziemi. Po 30 minutach doszłam do domu. Widać Raiden na mnie czekał.
- Will, gdzie tyle... - basior zobaczył moje mokre futro. - Mocno zmarzłaś?
- Troszkę... - kichnęłam. Raiden z troskliwym wyrazem pyszczka przysuną się do mnie.
- Chodźmy do jaskini. - powiedział cicho.
- Dobrze... - powiedziałam drżącym głosem. Basior zaprowadził mnie do jaskini. W domu było ciepło. Szybko się rozgrzałam i przestałam kichać. Położyłam się obok basiora i, mimo wczesnej godziny, zasnęłam. Obudził mnie zapach świeżej krwi. Mimowolnie otworzyłam jedno oko. Przede mną stał mokry basior ze zwierzyną w pysku.
- Raiden! Czemu polowałeś, gdy jest tak zimno i pada deszcz?! Mogłeś się przeziębić! - posłałam mu mordercze spojrzenie. Mój mąż był widocznie zmieszany.
- Ja... pomyślałem, że... może byś coś zjadła. - basior popatrzył mi w oczy. Uśmiechnęłam się.
- Dziękuję, kochanie. - przytuliłam się do Raidena. - Ja po prostu nie chcę, żebyś się przeziębił.
- Wiem, żono, wiem. - basior zaczął muskać moje ucho. - Zjesz ze mną obiad, księżniczko?
- Z wielką przyjemnością, książę. - pocałowałam go w policzek, po czym zabraliśmy się do posiłku. Mięso było wyborne - nie za chude, nie za tłuste, po prostu idealne.

*parę godzin później*

Razem z Raidenem położyliśmy się na trawie przed jaskinią. Spojrzałam na nocne niebo. Jak zwykle było usłane milionem jasnych gwiazd. Oparłam głowę o basiora leżącego obok.
- Zobacz! To wygląda jak motyl! - wskazałam łapą jeden z gwiazdozbiorów.
- Masz racje. - uśmiechnął się. - A tamto jak wilk.
- Niebo jest piękne ten nocy. - powiedziałam. Raiden przytaknął. Nasze pyszczki były bardzo blisko. Po chwili zatknęły się, tworząc pocałunek. Przymknęłam oczy. Słyszałam jego miarowy oddech, czułam jego zapach. Po chwili odsunęłam głowę.
- Wiesz, że cię kocham? - zapytał.
- Wiem, ale ja cię mocniej. - uśmiechnęłam się. Basior zaśmiał się serdecznie.
- Może już chodźmy? - Raiden popatrzył na mnie.
- Jeszcze chwilę. - ziewnęłam.
- Jesteś już zmęczona, chodź. - powiedział.
- Nie. - uparłam się. Mój mąż po chwili wziął mnie na swój grzbiet i zaczął iść do domu.
- Ej! - zaprotestowałam. - Ja nie chcę!
- Nie marudź. - mruknął basior. Zaniósł mnie prosto do jaskini. Gdy byliśmy w domu, zlazłam z Raidena i położyłam się.
- Nie gniewaj się, Yyyy. - powiedział. - Widzę, że jesteś już zmęczona.
- Troszkę... - przymknęłam oczy.
- Dobranoc. - powiedział, przysuwając się do mnie.
- Dobranoc. - wtuliłam się w jego futro i zasnęłam.

* dwa tygodnie później *

Leniwie otworzyłam oczy. Zobaczyłam Raidena leżąco obok.
- Dzień dobry, księżniczko. - powiedział z uśmiechem. - Jak tam?
- Ciepłooo. - mruknęłam. Basior chwilę pobawił się moim uchem, po czym wstał.
- Nie idźźźźźźźźź. - mruknęłam.
- Idę na wartę, zaraz wracam. - rzucił, wychodząc. Przewróciłam się na grzbiet. Jestem bardzo głodna. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Wybiegłam z jaskini i zwymiotowałam. Oj, źle ze mną. To raczej nie chodzi o jedzenie. Może bardziej się przeziębiłam, niż myślałam. Muszę wybrać się do medyka. Poszłam lasem, tak żeby nikt mnie nie zauważy. Nie wiem dlaczego. Tak po prostu. Mój kaprys. Weszłam do jaskini medyka.
- Dzień dobry. - mruknęłam. Znowu zrobiło mi się niedobrze.
- Witam. - powiedziała medyczka. - Co się dzieje?
- Jest mi niedob... - zatknęłam pyszczek łapą. Wadera szybko podsunęła mi jakieś kamienne naczynie. Zwymiotowałam po raz kolejny. Wadera zaczęła osłuchiwać mój brzuch.
- Coś jeszcze? - zapytała.
- Jestem jakoś dziwnie głodna, bardzo głodna. - powiedziałam. Rozejrzałam się dookoła. Zauważyłam tylko białą waderę siedzącą przed wilkiem z wiankiem na głowie. Z powrotem spojrzałam na medyczkę.
- I co, jakaś grypa, czy co? - zapytałam. - Jakie choróbstwo mnie dopadło?
- Jeśli ciążę można nazwać choróbstwem, to właśnie cię dopadło to, moja droga. - powiedziała. Przełknęłam ślinę.
- To... to... znacz....znaczy, że będę mamusią? - otworzyłam szerzej oczy.
- Na to wygląda. - wadera uśmiechnęła się serdecznie. Na moim pyszczku powoli zaczął malować się uśmiech.
- Więc nie możesz się zbytnio denerwować i, przede wszystkim, uważać na siebie i szczenięta. - poradziła mi medyczka. Kiwnęłam głową. Raiden wróci za piętnaście minut.
- Do widzenia! I dziękuję! - wybiegłam z jaskini.
- Nie śpiesz się tak! - zawołała. Zwolniłam tempo. Muszę na siebie uważać. Tak powiedziała medyczka. Dziesięć minut później byłam w domu. Raidena jeszcze nie było. Położyłam się jak gdyby nigdy nic. Przymknęłam oczy. Po chwili usłyszałam kroki Raidena.
- Hej, Yyyy. - powiedział, uśmiechając się do mnie.
- Raiden, ja muszę ci coś powiedzieć... - spojrzałam na basiora.
- Słucham, Will. - mój mąż położył się obok mnie.
- Bo wiesz, Raidenie, zostaniesz tatusiem. - uśmiechnęłam się nieśmiało.

Raiden? Niespodzianka <3

Od Ariene CD Beast'a

Obudziłam się z krzykiem w jaskini. Byłam cała spocona, a moje ciało przeszywał zimny dreszcz. Śnił mi się Beast. Ojciec zadawał mu ból i z uśmiechem patrzył jak cierpi. Nie powinnam wierzyć w swoje sny, ale coś mi podpowiadał, że powinnam go ratować. Teraz. Zerwałam się w łóżka i przeczesałam włosy łapą. Na moim grzbiecie dalej malowały się rany zadane przez Laos. Nie musiałam już nosić opatrunku. Nie były one głębokie, a goiły się bardzo szybko. Napiłam się szybko kawy, by się trochę pobudzić. Po moim policzku spłynęła łza, rzeźbiąc koryto krwi. Otworzyłam portal i weszłam do niego odrobinę się wahając. Przemieniłam się w demona i poczęłam poszukiwać mojego celu. Wszystko szło po mojej myśli. Nikt nie zwrócił uwagi na czarną, uskrzydloną kulkę o czerwonych oczach. Zbliżałam się... no właśnie? Do czego się zbliżałam? Błądziłam milionem korytarzy. Nagle moim oczom ukazał się strażnik.
- Mamy intruza! - krzyknął.
W przeciągu paru sekund zbiegło się ich więcej. Walczyłam, broniłam się jak mogłam. Było ich za wiele. Jeden z nich powalił mnie na ziemię i przycisnął do niej z całych swoich sił. Drugi przyłożył do mojej szyi dziwne ostrze, bym nie próbowała się wiercić. Jeszcze inny skuł moje łapy kajdanami blokującymi moce. Prowadzili mnie przez jakąś piwnicę. Na około widziałam jedynie drzwi. Drzwi z kratami, które z pewnością nie wróżyły nic dobrego. Pchnęli mnie do jakiegoś lochu, po czym odeszli. Kajdany w jakiś magiczny, nie zrozumiały dla mnie sposób przemieniły się w obrożę. Przemieniłam się w anioła. Może należało to do moich mocy, ale była to cząstka mnie. Na to nawet najcięższe zaklęcie nic nie poradzi. Zaczęłam płakać, a pod moimi oczami pojawiły się koryta krwi. Usłyszałam coś z drugiego końca pomieszczenia. Było ciemno, nie widziałam za wiele. Podeszłam bliżej i ujrzałam zarys sylwetki Beasta. Podbiegłam do niego i objęłam. Ten się uśmiechnął, lecz nic nie powiedział. Milczał... usłyszałam dzwonienie łańcucha. Jedna z jego łap przykuta była do ściany.
- Beast... - szepnęłam - Przepraszam, nie tak miało wyjść... mieliśmy oboje wrócić do domu.
- Nie martw się Ariene... dom jest tam, gdzie jesteś ty.
Otarł moje łzy, nie zważając na ich raniące właściwości.

Beast? Wymyśl coś, bo mi się nie chce :p

Od Ariene CD Niffelheim'a

- Dziękuję. - szepnęłam prawie nie słyszalnie i przytuliłam basiora. - Dziękuję... - powtórzyłam głośniej. - Naprawdę dziękuję...
Ten zdał mi się odrobinę zdziwiony, lecz odwzajemnił uścisk.
- To przecież moja praca. - mruknął z uśmiechem.
Gdyby nie on, już bym pewnie nie żyła. Nie wiedziałam jak mam mu dziękować. Nalegał, bym przestała, jednak ja nie miałam takiego zamiaru. W końcu nie codziennie ktoś ratuje mi życie. Zmaterializowałam i zawiązałam na szyi basiora czerwoną apaszkę.
- Przyjmij to w dowód wdzięczności.
- No niech ci będzie. - mruknął i z niechęcią przyjął prezent - A teraz idź do tego medyka.
Przytaknęłam i poszłam do drzwi. Wychodząc rzuciłam jeszcze krótkie "dzięki", na którego dźwięk basior spojrzał na mnie groźnym wzrokiem. Szczerząc zęby zamknęłam drzwi i wyszłam, a chwilę później wyszedł i on.

***

Nieśmiało zapukałam do drzwi jaskini. Medyczka od razu mi otworzyła, a widząc moje rany wpuściła mnie do środka, nie mówiąc słowa. Usiadłam na ławce i czekałam aż wpuści mnie do gabinetu. Czas strasznie mi się dłużył, mimo że nie czekałam bardzo długo. Każda minuta zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wiercąc się i przekręcając wbijałam swój wzrok w sekundową wskazówkę zegarka, śledząc jej każdy ruch. W kocu drzwi się otworzyły. Zza nich wyszła czarna wadera. Uśmiechnęła się do mnie i poszła w swoją stronę. Uzdrowicielka zaprosiła mnie do środka i zaczęła przygotowywać gazy. Najpierw odkaziła rany, co trochę szczypało. Zakładając mi opatrunki spytała:
- To co się tak właściwie stało?
- Duchy... - mruknęłam niechętnie. Nie chciałam o tym pamiętać.



Wybacz Niff, ale to już koniec serii tych opowiadań. Muszę iść ratować Beasta.

Od Allan`a

Biegłem ile sił, goniony przez czarne postacie. Każda była postury wilka, i każda wykrzywiała twarz w paskudnym grymasie, sycząc coś jadowicie. Czułem już ich oddechy na karku, coraz bliżej i bliżej...

Obudziłem się z krzykiem. Poczułem niewiarygodną ulgę, to tylko sen. Już dobrze, wszystko dobrze... W następnej chwili ogarnęła mnie złość i poczucie bezsilności, nie potrafiłem opanować nawracających wciąż na nowo koszmarów. Skąd się brały? Nie miałem pojęcia. Od paru dni ukrywałem się w tej jaskini. Znajdowała się ona na terenach jakiejś watahy, ale jak dotąd nikt mnie nie nakrył. Miałem zamiar zostać tu jeszcze jakiś czas, jeśli mnie znajdą; dołączyć, jeśli nie; wyruszyć dalej. Wciąż było ciemno, pierwsze promienie słońca dopiero zaczynały powoli przebijać się między drzewami. Wymknąłem się, z niewiadomych powodów czułem się obserwowany. Przyczaiłem się w wysokiej trawie, czekając aż jeleń podejdzie bliżej. Skok był udany, nawet bardzo, a raczej BYŁBY udany gdyby nie coś, co uderzyło mnie z całej siły w locie. A raczej nie coś, tylko ktoś. Jakiś, nieco wyższy ode mnie, wyposażony w skrzydła, raczej wrogo nastawiony ktoś. Basior. Przewróciłem się i upadłem, nieznajomy tak samo. Usiłowałem się wyrwać, niestety bezskutecznie, obcy był silniejszy. Odsunął się szybko, obserwując mnie bacznie.
- Co tu robisz? - rzucił, marszcząc podejrzliwie brwi - Nie przypominam sobie żebyś należał do watahy.
- No, ja właśnie w tej sprawie.
Wyraz jego pyska trochę złagodniał, chyba udało mi się uratować sytuację.

Itan?

26 marca 2017

Taiyō dorasta!

http://jackalloops.deviantart.com

Najcichsze łzy najgłośniej krzyczą.

25 marca 2017

Nowy basior - Allan!

LiLaiRa
Pamiętaj. Każdy krok przybliża Cię do zwycięstwa.

Imię: Allan
Pseudonim: Nikt nigdy nie zdrabniał jego (i tak już krótkiego) imienia, zresztą nie przepada za pseudonimami.
Wiek: 5 lat i 8 miesięcy
Płeć: Basior
Charakter: Allan na ogół jest raczej spokojnym i skrytym basiorem, nieco sarkastycznym. On kocha parodiować wszystko i wszystkich, wprost nie może się od tego powstrzymać! Często nie potrafi pogodzić się z porażką. Musi stale udowadniać przed samym sobą, że nie jest bezużyteczny, jego samoocena jest dosyć niska, co stara się ukrywać za maską krnąbrności i arogancji. Allan potrafi wypalić w najmniej oczekiwanym momencie pytaniem, które innym wilkom wydawać się będzie nieistotne lub zwyczajnie głupie. Udaje, że ma słowa innych w głębokim poważaniu, by zatuszować czającą się gdzieś w jego podświadomości niepewność i zwątpienie we własne siły. W rzeczywistości niedużo trzeba, by go zranić. To nerwowy i wiecznie spięty basior, nie potrafi odpoczywać. Na jego pysku gości przeważnie zobojętnienie, całkiem możliwe, że Allan zapomniał już jak się uśmiechać.
Wygląd: Brązowe futro w trzech odcieniach jest gęste, jaśniejsze na szyi i pysku. Wiecznie zmarszczone brwi, oczy złoto-zielone. Z głowy wyrastają mu długie, zagięte rogi. Allan ma długie uszy zakończone ciemniejszymi pędzelkami. Obok jego lewego oka biegnie wąska blizna, jednak nikomu nie powiedział skąd ją ma. To szczupły, średniej wysokości basior o długich łapach i raczej krótkim ogonie.
Stanowisko: Deszyfrant
Umiejętności: Intelekt: 10 | Siła: 5 | Zwinność: 8 | Szybkość: 5 | Magia: 5 | Wzrok: 5 | Węch: 2 | Słuch: 10
Rasa: Wilk Materii
Żywioły: Materia, przestrzeń
Moce:
- formowanie z atomów dowolnych kształtów i przedmiotów
- magiczna bariera
Rodzina: Matka, ojciec i trójka rodzeństwa - w innej watasze
Partnerka: ---
Potomstwo: ---
Historia: Allan mieszkał z rodziną w innej watasze, właściwie to niczego mu nie brakowało, no prawie... Rodzice mieli go gdzieś, nie interesowali się nim, a inne szczenięta mu dokuczały. Nauczył się nie oczekiwać od życia zbyt wiele. Samoocena Allana stale malała, w połączeniu z jego skłonnościami do histerii i utraty wiary w siebie, to nie wróżyło nic dobrego. Tak minęły mu dwa lata życia, potem postanowił uciec. Przez kolejne trzy lata włóczył się, dołączając do kilku watah, lecz nigdzie nie zagrzał miejsca. W końcu postanowił zostać w Watasze Smoczego Ostrza.
Właściciel:
Ocena: 0/0

Od Morro

Ostatnimi czasy zacząłem popadać w swego rodzaju paranoję. Nie potrafiłem się skupić, chodziłem rozkojarzony, co normalnie nigdy mi się nie zdarzało. Już od wielu dni powtarzałem sobie, że powinienem przestać żyć przeszłością i w końcu zadbać o swoje relacje z innymi członkami watahy. Ale nie potrafiłem. Myśli o moim dawnym mentorze, a jednocześnie najbliższym przyjacielu, wracały wciąż i wciąż na nowo, nie dając o sobie zapomnieć. Dość!, nakazałem sobie w myślach. Nie pomogło. Te wspomnienia były jak zjawa, jak zmora, gotowa zaskoczyć mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Zapolowałem, chcąc się na czymś wyżyć, ale nawet ten sprawdzony sposób nie pomógł mi w tym przypadku. Przez dobrą chwilę szamotałem się bez celu, dygocąc. Boleśnie obijałem się o drzewa, co jakiś czas przewracając na ziemię. Czułem się niemal jak jakiś opętany przez... no właśnie... opętany przez wspomnienia? Przez przeszłość? Oparłem głowę o pień drzewa, ciężko oddychając. Musiałem nad sobą panować. Po dłuższej chwili pełnej uspokajającego szumu drzew, których liście zaczynały już żółknąć, ruszyłem spokojnym krokiem w kierunku... Czegoś, co było na pewno na terenach watahy. Szedłem zatopiony w swoich raczej ponurych myślach, zupełnie straciłem poczucie czasu. Maszerowałem tak może z godzinę, gdy niespodziewanie wpadłem na jakiegoś wilka. Była to niewątpliwie wadera... O kremowym futrze i łuskowatych nogach. Jej głowa przyozdobiona była rogami.

Flumina Taida?

Od Niffelheim'a CD Ariene

Nie dała rady, za bardzo ją męczą, podupadła na fizycznym, ale również psychicznym. Mściwe duchy są z tego znane, ale za każdym razem jest to, coś, do czego nie da się ot tak przyzwyczaić i wykonywać swoją robotę normalnie, z obojętnym nastawieniem. Po pyszczku Ariene spływały łzy, które wyżłobiły na jej licach korytka małych rzek. Poczułem je na swojej łapie, na której wypaliło się małe wgłębienie. Widząc wiszący pistolet tuż obok wilczycy, nasunęło mi się pewne pytanie. Właściwie kto teraz chce z niego wystrzelić? Może Ari ma dość i jeśli czegoś szybko nie zrobię, odbierze sobie życie sama. Z drugiej strony to Paina i Laos chcą jej śmierci, więc może oni planują oddać strzał. Widząc, jak spust powoli porusza się, rzuciłem się na waderę. Przygniotłem ją do ziemi, przy okazji chroniąc ją przed pociskiem, który jedynie drasnął moje futro na karku. Jęknęła z bólu i odwróciła się na lewy bok, wówczas na jej plecach zobaczyłem nowe rany. Miały dziwny wzór, jakby ktoś próbował narysować nowe arcydzieło. Płynął z nich strumyk ciemnej krwi, która bardziej przypominała smołę. Wypływała bardzo wolno i widać było, że jest to ciecz bardzo gęsta. Leczenie tego teraz nie ma zwyczajnego sensu, póki ciało białego wilka jest u władzy dwóch diabełków. Dwa złe duchy, które nie przeszły na drugi świat po to, by się zemścić na swojej zabójczyni. To będzie zadanie na zupełnie innym poziomie niż zawsze. Zazwyczaj, kiedy miałem do czynienia z dwójką istot niematerialnych, tylko jedna z nich miała złe zamiary, druga próbowała powstrzymać pierwszą lub nie mogła opuścić czyjegoś ciała. Chrząknąłem, klnąc przy tym pod nosem. Już wiedziałem, że to nie będzie łatwy egzorcyzm. Nie dość, że trudny do przeprowadzenia, to również waderę będzie czuć straszny ból.
— Krzyki... wróciły... — zaczęła niepewnie. — Gdzie jesteś? Niffelheim... NIFF?!
Rozglądała się dookoła, szukała mnie wzrokiem, mimo że stałem tuż przy niej. Krzyczała o pomoc. W tej chwili duchy zabrali jej zmysł słuchu, węchu i wzroku, dlatego nie mogła wyczuć mojej obecności. Zastanowiłem się, co mogłem zrobić, by ją na moment uspokoić. Łapą odsunąłem grzywkę z jej czoła, po czym pociągnąłem je wzdłuż ran na pyszczku. Goiły się przez chwilę, jednak nie to było moim celem. Następnie przesunąłem swój dotyk na jej uszy, wówczas wydobyło się delikatne światełko. Szepnąłem do niej cichutko, że jej pomogę, tylko musi jeszcze chwilę poczekać. Usłyszała to, ponieważ na potwierdzenie zrozumienia moich słów, przytaknęła delikatnie głową. Odstąpiłem od niej, wtedy pojawiły się mniejsze duszyczki. Nie miałem ochoty na rysowanie kolejnych symboli czy okręgów, nie były tu z resztą potrzebne. Zdążyłem je zapieczętować w tej jaskini, teraz wystarczy je odesłać tam, skąd przybyły lub unicestwić. Raczej w raju nie znajdą sobie miejsca, doznają więcej mąk. Ariene mogła się obwiniać za ich śmierć, żałować z całego serca, jednakże po tym, co jej zrobiły, nie mają prawa już tego od niej wymagać. Jej umysł zostanie oczyszczony z tych zarzutów. Dusze wilków po śmierci przybierają prawdziwego oblicza, wszystkie maski, jakie nosili za życia, zostają zerwane, pozostaje jedynie to, kim naprawdę byli. Zmory, które przybywają po życie innych, tak naprawdę za swojego żywota pragnęli dostarczać innym śmierć. Do rytuału przywołałem mniejsze duchy, które czaiły się w okolicy. Miałem nadzieję, że one wystarczą, jeśli nie, wezwę dawnego przyjaciela – potulnego demonka monstrualnych rozmiarów, wówczas biada dręczycielom. Nakłułem swoją poduszkę i własną krwią naznaczyłem Ariene, wypowiadając słowa: "Na moc daną mi od bogów, ja, Bezimienny egzorcysta ochrzczony przez demona imieniem Niffelheim, rozkazuję opuścić ciało wadery zwanej Ariene dwóm duszom, duszom mściwym i zawistnym. Na mój rozkaz poruszę bramę piekła, gdzie wtrącę Paina i Laos, skazując ich na wieczne męki i cierpienia". W jaskini zapanował mrok, błyskało w nim turkusowe światło, na koniec przerwane czerwoną poświatą. Rozległy się szepty i śpiewy, otworzyły się bramy zaświatów. Srebrna padła nieprzytomna na ziemię, wyleciały z niej dwie dusze. Zmory opuściły już jej ciało, była od nich wolna. "Zajmijcie się nią" – szepnąłem do duszyczek. Teraz wystarczyło pchnąć duchy do ich nowego miejsca zamieszkania. Straciły one do reszty swą dobrą stronę, stały się zwykłymi bestiami bez rozumu. Kierowały się żądzą mordu i zemsty, "Paina" i "Laos" już nie było.
— *Uważaj* — usłyszałem głos w swojej głowie, nie wiem, czyj był.
Do walki rzuciły się dwójka martwych, chciały dopaść Ariene. Stanąłem im na drodze, broniąc waderę przed ich atakami. Nie byli bardzo silni, ale to nie znaczy, że stali się totalnie słabi. Mieli mniej siły niż żywe wilki i to tylko tyle. Przybrali materialną postać, więc nie mogli w pełni się skupić na ofensywie, ponieważ musieli ją pilnować, by się utrzymała. Zniesmaczony zaistniałą sytuacją, pomagałem unieść się przedmiotom, a następnie rzucałem nimi. Cofali się do otwarcia piekieł, jednak wiedzieli, że kiedy przez nią przejdą, już tu nie wrócą. Czas odgrywał tutaj ważną rolę, zarówno dla nich, jak i dla mnie. Utrzymanie bram tutaj jest naprawdę trudne, a jeszcze muszę uważać na przywołane duszki, żeby nie ześwirowały. Nie mogę pozwolić im grać na zwłokę, szybko z sił nie opadnę, ale bardzo nieprzyjemnie jest robić taki syf, będąc u kogoś w gościach. Po chwili poczułem czyjąś obecność za sobą. Ariene stanęła na równe nogi, choć widać było, że to jeszcze nie ten czas. Rzuciłem na nią surowym spojrzeniem, to już nie jest jej sprawa, powinna odpoczywać, żeby odzyskać siły. Skarciłem ją za to, oberwało się również duszkom, mieli się nią zająć, a nie pozwalać, by się narażała. Widząc, że jednak nic to nie dało, ostatecznie przywołałem kogoś jeszcze. Może to nie ten przyjaciel, o którym była mowa wcześniej, ale coś podobnego. Półprzezroczysta istota przypominająca dużą hybrydę fretki i węża stanęła przede mną i zaczęła sunąć ku duchom. Przelatując przez nie, unieruchomiła ich.
— To koniec, niech wypełni się wyrok.
Wpadli do bram, które zamknęły się tuż za nimi. Olbrzymia bestia podeszła do mnie, przyłożyłem do niej łapę i pociągnąłem po ogromnym łbie, rozkoszując się dotykiem jej nierzeczywistego futra przeplatanego łuskami. Podziękowałem jej za przyjęcie prośby o pomoc, którą później mi udzieliła. Podeszła do Ariene, której podarowała nieco swoich zdolności regeneracyjnych, po czym znikła.
— To pomoże ci szybciej wstać na nogi i pozbierać siły. Musisz być zmęczona, odpocznij.
— Wrócą?
— Raczej nie, a nawet jeśli to nie stanie się prędko. Nie przejmuj się tym.
Podszedłem do niej, wypowiedziałem formułkę, która jest niezbędna do wytworzenia pewnego rodzaju bariery i uśmiechnąłem się lekko. To powinno ją przez jakiś czas chronić przed wszelakimi opętaniami, a w szczególności przed Laos i Painą.
— Gdyby było coś nie tak, skontaktuj się ze mną. Teraz czym prędzej udaj się do medyka, żeby pozbył się tych paskudnych ran. Może uda się i obejść bez blizn na przyszłość, jeśli szybko tym się zajmiesz.

Ariene?

Od Scarf'a cd. Madness

Coraya mnie już wypuściła. Zmieniłem się więc w moją drugą postać - w pięknego orła. Dzięki temu orły traktowały mnie jak członka rodziny.
- Hmmm... Może dzisiaj polecę szukać nowej jaskini? A może polecę do Mad? Ostatnio jej nie widziałem - mamrotałem do siebie. Poleciałem więc do niej, sprawdzić czy wszystko z nią w porządku.
- Ktoś ty? - spytała gdy wylądowałem. Zrozumiałem, że zapomniałem przemienić się do swojej codziennej postaci. Odetchnęła. - To ty Scarf... Nie strasz mnie już tak. Dobrze? - rzekła. Pokiwałem głową.
- Co się stało? Dawno cię nie widziałem... - powiedziałem.
- Nie nic...
- Na pewno?
- Tak.
- Dlaczego próbujesz kłamać?
- Ja? Jakbym mogła?!
- Boisz się.
- To powiedz mi czego - powiedziała to z twardym tonem. Po tych słowach zaczęła się jakby wycofywać.
- Mam mówić?
- Jak chcesz.
- Boisz się tego, że mogę znaleźć sobie inną. Boisz się tego, że znajdziesz sobie innego i będziesz cierpieć. Cierpieć z tych powodów. Mam rację? - powiedziałem.
- Tak. Masz rację - odpowiedziała.
- Muszę już lecieć. Masz czas... - powiedziałem.
- Zaczekaj! - krzyknęła, gdy już miałem ponownie zmienić się w orła. Odwróciłem się, po czym Mad rzuciła mi się w ramiona. Wtuliła się w moje futro, a ja w jej. Staliśmy tak chwilę, nie no, więcej niż chwilę. Pożegnałem ją, po czym poleciałem na nocną wartę.

Madness?

24 marca 2017

Od Niffelheim CD Madness

Syreny słysząc mój głos schowały się gdzieś pod wodą, w końcu wiedziałem do czego są zdolne. Zaskoczyło mnie, że wadera tak łatwo postanowiła się im oddać. Może nie słyszała tego, co ważne? To nic złego, ale mogło to doprowadzić do niezbyt szczęśliwego wypadku. Ciszę, która zapanowała między nami, przerwała samica, pytając "dlaczego?". Była rozczarowana faktem, że przerwałem jej świetną zabawę. Pokręciłem głową, czyli naprawdę nie była świadoma prawdziwych zamiarów syren. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, postanowiła odszukać uciekinierki, w tym celu skierowała swe kroki do wody. Miała już skakać, ale stanąłem jej na ogonie. Natychmiast cofnęła się do tyłu upadając na tyłek, przy czym pisnęła. Spojrzała na mnie złowrogim spojrzeniem.
— Mówiłem, żebyś lepiej tego nie robiła.
— Nic mi nie będzie, jestem bardzo ciekawa czy mówią naszym językiem! — złość na mnie natychmiast przeminęła, gdy pojawiło się zafascynowanie kobietami z rybimi ogonami.
— Uważam, że to nie jest dobry pomysł. Większość syren to bezduszne morderczynie. Wabią cudowną urodą i wspaniałym śpiewem, by móc utopić swoją ofiarę.
— Myślałam, że chcą się ze mną dalej bawić. Nie przypuszczałabym, że będą chciały zrobić coś takiego. Przepraszam za swoją lekkomyślność.
— Nie musisz za to przepraszać, każdemu może się coś takiego zdarzyć.
— Nie czujesz, że musisz coś powiedzieć? — zapytała, przekrzywiając głowę na bok. — Wiesz, poniekąd upadek powoduje ból... i nie jest on zbyt miły.
— Stwierdziłem, że to najlepsze wyjście z zaistniałej sytuacji. Jeśli jednak ci na tym zależy, jest mi przykro z powodu tego upadku.
Wadera uśmiechnęła się wesoło i przybliżyła się do mnie. Postanowiła zapoznać się z mym zapachem, stwierdziła, że muszę być kimś nowym na tych terenach. Nikogo takiego wcześniej tutaj tu nie widziała i nie czuła. Zdradziłem jej informację o tym, że niedawno dołączyłem do watahy i powoli z goszczenia się, przechodzę do mieszkania w tych stronach. Na wiadomość o nowym pysku w Watasze Smoczego Ostrze, jej buź przyozdobił jeszcze jaśniejszy i pogodniejszy uśmiech.
— Niffelheim. — Wyciągnąłem łapę w jej stronę.
— Madness, miło poznać. — Uścisnęła mnie. — Może chciałbyś, żebym cię oprowadziła po terenach watahy?
Pokręciłem przecząco głową. Już zdążyłem je obejrzeć i nie potrzebowałem żadnej wycieczki. Było to z jej strony miłe, więc postanowiłem nie kończyć rozmowy. Zaproponowałem zwykły spacer. Był początek jesieni, więc można by wykorzystać te ostatki ładnej pogody. Mimo niezbyt dobrego początku znajomości, rozmowa była dość przyjemna. Nie musiałem dużo mówić, Madness nadrabiała za mnie. Miała niesamowite poczucie humoru, buzia się jej praktycznie nie zamykała. Opowiadała różne zmyślone historie, zakończone zabawną puentą. Niektóre z nich były naprawdę śmieszne, kończąc jedną z nich zadała mi zagadkę. Za zadanie miałem zgadnąć kim jest w watasze, ni trudne, ni łatwe. Kłopot stanowiła wiedza, nie znałem wszystkich stanowisk ustanowionych w watasze, dlatego też nie zgadłem.
— Jestem cynikiem! Gdybyś był w nie sosie, zawsze możesz przyjść do mnie. Mam żart na każdą okazję, a i mogę zaskoczyć jakąś sztuczką czy opowiadaniem — przerwała na chwilę, po czym zachichotała. — Lubię moją pracę.
— Niewątpliwie, jest to ciekawe zajęcie. Ja zajmuję stanowisko egzorcysty, więc gdybyś miała problemy ze zbłąkanymi duszyczkami, służę pomocą.

Madness?

Od Ingreed cd. Harbingera

Unikał mnie. Bezczelnie mnie unikał. I do tego teraz kłamał, że mnie prawie nie zauważył. Miałam ochotę wykrzyczeć mu w pysk, że nie mogłam niekiedy przez niego zasnąć, martwiłam się dniami i nocami, że byłam tu już niejeden raz, ale jego nigdy nie było. Kiedy na zewnątrz była wichura zastanawiałam się, czy siedzi w bezpiecznej, ciepłej jaskini. Kiedy padał deszcz myślałam o tym, żeby tyko nie zmókł i nie zachorował. A ten mówi mi teraz, że tak jakoś wyszło.
Mimo mojej wewnętrznej rozterki podeszłam do niego i, zanim dokończył zdanie, zanurzyłam łeb w jego ciemnym, szorstkim futrze. Jakoś nie potrafiłam mieć do niego pretensji, a w szczególności mu tego wyperswadować.
Odetchnęłam, kiedy ten niepewnie odwzajemnił gest, i uniosłam spojrzenie, odnajdując jego hipnotyzujący wzrok.
- No, ekhem, myślę, że możesz po prostu coś upolować - odezwał się.
- Taki banał? Naprawdę?
Skrzywiłam się. Mój wzrok złagodniał dopiero wtedy, kiedy dostrzegłam jego zmęczenie. Czyżby miał jakieś problemy? Czemu nie zauważyłam tego wcześniej?
- Hej, Harbinger, wszystko w porządku? - zapytałam, a ten przez kilka sekund błądził wzrokiem po ziemi.
- Oczywiście, że tak - jego stanowczy głos prawie mnie przekonał. Prawie.
- Mi możesz powiedzieć... - przybliżyłam się do niego, znów zaczynając się martwić. - Jakieś problemy z Leloo i spółką?
Posłał mi tylko lekki, wymuszony uśmiech i na tym zakończył temat. Coś się działo. A może tylko przesadzałam? Westchnęłam w duchu i przymknęłam na moment oczy.
- To chodź, upoluję coś - uśmiechnęłam się ciepło. Skinął łbem.
Ruszyliśmy w kierunku lasu. Wilgotne powietrze i wiszące nad nami chmury w połączeniu z pociemniałymi liśćmi wręcz wrzeszczały, że jest jesień.
Nie za bardzo wiedziałam gdzie idę i nie mogłam się skupić na wytropieniu zwierzyny.
- To... Jak idzie ci trening z młodymi? - zapytałam, spoglądając ukradkiem w jego kierunku.

Harbinger? Troszkę bez składu i ładu, ale nie wiedziałam co pisać :v

Od Raidena cd. Will

Uśmiechnąłem się lekko i odsunąłem od wadery.
- Przeczuwam śniadanie - mruknąłem, spoglądając w stronę martwego zająca, i podszedłem do niego.
Zaciągnąłem się zapachem świeżej krwi, a mój żołądek od razu się odezwał.
- Tylko mi coś zostaw!
- No - skrzywiłem się - to może być trudne.
Uniosła pytająco brew.
- Nie wykazałaś się, moja droga, nie wykazałaś.
Parsknęła. Po chwili coś dużego, ciężkiego i puchatego wylądowało na moim grzbiecie, wierzgając łapami. Stanąłem na dwóch łapach i runąłem na ziemię, przygniatając ją. Jęknęła, a kiedy spróbowała się wydostać - co notabene skończyło się fiaskiem - wstałem i naprędce zagrodziłem jej drogę łapami.
- Ze mną się nie zadziera - cmoknąłem wymownie i odsunąłem się nieco, uwalniając ją.
Posłała mi obrażone, lecz wciąż radosne spojrzenie i chwyciła zębami za moje ucho.
- W takim razie - zaczęła niewyraźnie - upoluj coś lepszego, geniuszu.
- Wedle życzenia.
Ruszyłem do wyjścia, specjalnie robiąc długie, dumne kroki. Wadera sunęła obok.
- To co, książę, może od razu zapolujesz na stado jeleni?
- Jeleni? Żebym się musiał mordować z porożem? - posłałem jej roześmiane spojrzenie - Niedoczekanie!
- To może jastrzębie? - kontynuowała zaciekle.
- Bleh, pełno piór.
- Krokodyle?
- Nie. Za długa droga...
- Wiem! - spuściła łeb, spoglądając na mnie prowokacyjnie. - Poszukajmy smoków!
- Pudło - zatrzymałem się i lekkim skinieniem głowy wskazałem waderze kierunek. - Niech będą łanie.
Dwie dorodne, smukłe sztuki spacerowały właśnie na polanie, odgrodzone od nas jedynie gęstym gąszczem krzewów.
- To co, idziesz ze mną, Yyyy? - zniżyłem się do poziomu jej wzrostu.
- Radź sobie sam! - fuknęła.
Zaśmiałem się krótko, a ta, po chwili wahania, przewróciła oczami i podążyła za mną.

Will? 

Harbinger cd. Ingreed

- Wiesz... muszę się zastanowić, dasz mi tydzień?
- Dam.
***
Miriyu walczyła z Leloo i jestem dumny z ich postępów. W pewnej chwili pozwoliłem nawet dołączyć do tego Gwen, gdyż uważam, że powinna się podszkolić i, mimo że jest damą, musi umieć się bronić. Walka stała się bardziej zawzięta i wiedziałem, że teraz łatwo nie odpuszczą. W Mir bardzo szybko buduje się agresja, co udziela się Gavinowi.
- Już! Stop! Koniec!
Miriyu zawzięcie walczyła, co skutkowało polaniem się większej ilości krwi. Na to już nie mogłem pozwolić i wkroczyłem do akcji. Chwyciłem ją mocno za kark i pociągnąłem. Wywlekłem jej ciało na bok, dając tym samym szansę Gavinowi do małej ucieczki. Zaczęła się wyrywać, ale jej na to nie pozwoliłem.
- Ej mała, już dobrze, spokój.
Miała płytki, przerywany oddech, ale w końcu posłuchała. Takie momenty są najgorsze, wygląda, jakby wpadła w trans.
- Ja nie chciałam, wiesz o tym prawda?
- Wiem i Gavin też wie, z resztą dałaś mu niezły wycisk.
Spojrzała tęsknie w dal.
- Jesteś na mnie zły?
- Nie Mir, jesteś moją siostrą.
***
Wpadłem do wody. Nie byłem pewien, ile czasu tam spędziłem. Zastanawiałem się, co teraz robi Ingreed. Nie pokazywałem jej się na oczy przez prawie trzy tygodnie, unikałem jej? Nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Jestem jednak pewien, że mnie widziała i to nie raz. W tej chwili miałem jeszcze jeden problem. Nie jadłem od tygodnia, więc przydałoby się coś upolować. Wybiegłem z wody i skierowałem się w stronę drzewa Rees. Było ono bardzo daleko, ale to nic. Mam czas, całą wieczność....
***
Nigdy nie sądziłem, że phoenix może być tak wielki, a jednak. Zagoniłem go w bardziej wystudzone miejsce wodospadu lawy. Tam wpadł w pułapkę, jego pióra zostały sklejone magmą, nie miał już szans. Jako posiłek był bardzo dobry. Skończyłem jeść i już rozbiegłem się, aby wskoczyć do wody po drugiej stronie skarpy, kiedy obok drzewa zauważyłem Ingreed. Było jednak za późno. Czarna głębia pochłonęła mnie całkowicie.
***
Byłem zły na siebie. Kolejny cały tydzień spędziłem w naszej jamie. Ciągle leżałem w tym samym miejscu. Zawiodłem? Może. Zachowuję się jak szczeniak? Zdecydowanie. Czas nie miał już znaczenia, wiedziałem tylko, że wtedy kiedy świta moje wilki wychodzą na zewnątrz, a wracają razem z zachodem. Jednak mój niespodziewany gość zmienił wszystko.
- Harbinger?
Tak to była ona.
- Żyjesz?
Nie, umarłem.
Wstałem i otrzepałem swoje futro z ziemi.
- Przepraszam cię Ingreed. Za wszystko. Tam obok Rees nawet cię nie zauważyłem.
- Wiem. Nawet mi nie przeszkadzało, to, że cię nie było. Chyba. Nie było tak źle. Nie jestem zła. Chce zmienić temat, wymyśliłeś już coś?
- Tak, myślę, że możesz....

Ingreed? (SŁABEEE) Przepraszam za nieobecność. Aha i dokończ to zdanie. Wymyśl sobie wyzwanie, co tylko chcesz!

23 marca 2017

Od Chinmoku cd. Luma


Po zaistniałej sytuacji, postanowiłem udać się, na spacer, w poszukiwaniach ciekawszego zajęcia, niż droczenia się, z Puchatkiem. Myliłem się co do niej, jest potwornie nudna. Czy już naprawdę nie da się z nikim porządnie zabawić?
Słońce powoli przestawało grzać, lekko złocone liście zaczęły już opadać z drzew, a chłodny wiatr dawał się we znaki czochrając moje futro. Cóż się dziwić, w końcu nadchodzi jesień. Po pewnym czasie nędznej przechadzki po terenach, zauważyłem kłócącą się parę wilków. Z zainteresowaniem podszedłem bliżej. Na nic to, i tak nie słyszałem o co się tak zawzięcie kłócą. Aby wszystko słyszeć musiałbym podejść jeszcze bliżej, ale byłoby to ryzykowne, gdyż mogliby mnie zauważyć. Postanowiłem wejść w pobliskie krzaki i stamtąd podsłuchiwać. Zagłębiłem się w krzewach. Teraz wszystko było idealnie. Jednakże miałem takiego pecha, iż kiedy tylko wlazłem, ci musieli sobie pójść. Chole**, to się nazywa mieć szczęście. Zacząłem się kręcić, aby wydostać się z uścisku kłujących gałęzi.
- Co jest? Nie mogę się wydostać! - począłem wiercić się jeszcze bardziej i bardziej.
 Nie wierzę… basior zaplątany w nędzne krzaczki. Co za upokorzenie. Przebierałem nogami, ale one również zaplatały się na tyle, że ciężko było wykonać jakikolwiek ruch. Sprawdziłem jak wygląda sytuacja z moim ogonem. Całe szczęście, był najmniej zaplątany, więc mocno nim machnąłem, aby zrzucić część gałęzi. Podczas machnięcia, niestety też się zaczepił, a ponieważ siła mojego zamachnięcia była dosyć duża, udało mi się przewalić na grzbiet, co unieruchomiło mnie zupełnie.
- Kur***, pięknie - zmarszczyłem brwi.
 Nie było mi do śmiechu. Czasem naprawdę zastanawiam się, co jest ze mną do cholery nie tak. No bo błagam! Dać się zaplątać niewinnym krzaczkom? Zdusiłem w sobie chęć krzyku. Na dodatek cały byłem obsypany gałęziami. Zacząłem czekać, aż ktoś łaskawie zwróciłby na mnie uwagę. Cóż, trochę to trwało dopóki nie zwątpiłem. Zacząłem kląć pod nosem. Kiedy już myślałem, że spędzę tutaj noc, moim oczom ukazała się znajoma maska. Puchatek. Świetnie. Jest tutaj tyle wilków, a musiała przyjść akurat ona. Zdawało się, że ocenia sytuację, bo nie pisnęła nawet słówkiem. Po chwili zaczęła się śmiać. Bardzo śmieszne. Bardzo.
- Proszę, proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Czyż to nie jest Pan Ciućmok? - powiedziała gdy się już uspokoiła.
 Uśmiechnąłem się.
- Czyżby Puchatek przybył z odsieczą? - starałem się być sobą i nie dawać po sobie poznać, iż cała sytuacja bardzo mnie podirytowała.
- Puchatek? Ja tu nie widzę żadnego Puchatka. Więc jest mi wyjątkowo przykro, ale musisz poradzić sobie sam. Za to ja z chęcią obejrzę sobie Twoje marne starania.
 Spojrzałem na nią z udawanym wyrzutem.
- Oj, okaż no trochę serca.
 Przyznam, że pozycja w której się znajdowałem utrudniała mi kontakt. Musiałem patrzeć na nią od dołu.
- Wybacz, ale jest to zbyt satysfakcjonujący widok - śmiała się.
- Tak bardzo satysfakcjonuje Cię mój widok? - spojrzałem na nią z typowym dla mnie uśmieszkiem, dodatkowo przymykając delikatnie powieki.
- Zabawne. No dalej próbuj się uwolnić. Nikt nie przybył do Ciebie z ,,odsieczą’’, więc musisz polegać na samym sobie. - w jej tonie wyczuwalna była nutka złośliwości.
- Tak się składa, że polegam na sobie już od jakiejś godziny.
- To będziesz jeszcze drugą.
- Ależ ty jesteś pewna siebie i nieczuła. Zapewne nie masz wielu przyjaciół, zgadza się? - nie spuszczałem z niej wzroku.
 Wadera tylko nadepnęła mi łapą na głowę.
- Raczej na odwrót panie Ciućmok. Skoro jesteś tak bardzo arogancki, radź sobie sam. Już myślałam nad ulitowaniem się nad biednym, malutkim Ciućmokiem, ale widzę, że dasz sobie radę. Skoro jesteś tak mocny w gębie, powinieneś uporać się ze swoim problemem. – wadera zaczęła odchodzić.
Odchodzi? Nie wierzę. Znowu zacząłem się wiercić, starając się uwolnić ale moje wysiłki poszły na marne.
- Eh. Poczekaj…
Wadera zatrzymała się.
- Proszę, pomóż mi…
Podeszła bliżej.
- Przepraszam, co mówiłeś? - nastawiła ucho.
 Chwilę pokręciłem nosem, ale w końcu się odezwałem.
- Proszę Cię o pomoc. Sam nie dam rady.
 - Co, co?
 Zołza jedna.
- Proszę o pomoc. Nie jestem w stanie się uwolnić - powtórzyłem przez zaciśnięte zęby.
- Mów wyraźniej. - sytuacja wyraźnie ją śmieszyła.
 Niebo zaczęło powoli nabierać granatowej barwy.
- To co słyszałaś.
- To znaczy?
 Wziąłem głęboki, nerwowy oddech.
- Głucha jesteś czy co?
- Hm, chyba nic ważnego. W takim razie, do niezobaczenia!
 Znowu zaczęła odchodzić.
- Nie! Stój! Nie zostawiaj mnie, ja….. boję się ciemności…..

Luma? No, co zrobisz? xd

Od Ariene CD Niffelheima

Przytaknęłam nieśmiało,  wciąż czując strach.
- Wróciła... - szepnęłam - i nie jest sama...
W moją stronę poleciał talerz. Trafiłby w moją głowę, gdybym w porę nie przesunęła się w stronę basiora.
- Kim jest ten drugi?
- Nie wiem... - i wtedy doznałam olśnienia - Paina... był przyjacielem Laos. Zginął razem z nią. Lubiliśmy się. - spuściłam głowę - A raczej on lubił mnie... - dodałam szeptem.
W mojej głowie pojawił się paraliżujący pisk. Zacisnęłam zęby i zakryłam swoje uszy łapami. Zamknęłam oczy, a mimo to, mogłabym przysiąc, że Niff mi się przygląda. Rzeczą oczywistą było, iż on nie słyszał tego co ja. Pisk ustał. Zastąpiły go głośne, niezrozumiałe szepty. Z niepokojem rozejrzałam się po pokoju. Tym razem on również to słyszał. Jedna z poduszek poleciała prosto w nas. Złapałam ją i rzuciłam obok siebie. Przez szepty przebijała się melodyjka pozytywki.
- Paina odszedł... - szepnęłam - Chciał zabrać ze sobą Laos, ale się nie dała.
Basior przytaknął i zaczął się nad czymś zastanawiać. Miałam tylko nadzieję, że nie zastanawiał się nad tym, co zje na śniadanie, lecz nad tym, jak pozbyć się ducha.
- Nie... - po moim policzku spłynęła kolejna łza, zostawiając na sobą głęboką ranę.
- Co jest?
- Mam raniące łzy...
- Nie, o czym sobie przypomniałaś?
- W sypialni, piąta szuflada od góry, w komodzie po lewej stronie...
Jedna z moich łez spadła na łapę Naff'a. Ten lekko ją odsunął, jednak się nie skrzywił, ani nie wydał z siebie żadnego odgłosu.
- Uspokuj się Ariene. Mów o co chodzi.
- Trzymam tam mały pistolet... - wydusiłam przez łzy.
- Po co ci on?!
Nic nie odpowiedziałam. Właściwie nie wiedziałam, po co go tu trzymam. Brat mi go kiedyś dał. Powinnam go wtedy nie przyjmować. Teraz było jednak za późno. Pistolet leciał w moim kierunku. Zatrzymał się, gdy dotknął boku mojej głowy. Szepty ustały. Zamknęłam oczy i dusząc się łzami, szepnęłam:
- Zrób coś, proszę...
Niff? Gdyby były jakieś błędy, to przepraszam. Ciężko się pisze z tableta na lekcji >.<

22 marca 2017

Od Nocty CD Ascrifice

Siedziałam przed jaskinią, rozglądając się. Zdążyłam się ogarnąć, więc nie wyglądałam jak czupiradło.
- Gotowa? - usłyszałam Ascrifice'a i spojrzałam w bok. Wstałam, idąc w stronę lasu.
- Tylko nie zepsuj tego.
- No ba - zaśmiał się. Wywróciłam oczami, skacząc na jedno z drzew, a mój partner biegł po ziemi. Gdy zauważyłam jelenia, zatrzymałam się. Ascrifice wskoczył w krzaki. Teleportowałam się na ziemię. Szybko zaczęłam biec i gdy skoczyłam, uderzyłam o głowę niebieskiego basiora. Upadliśmy na ziemię, a zwierzyna odbiegła.
- Czemu mi zatorowałeś atak?!
- Żartujesz sobie?! - warknął na mnie - Ja miałem skoczyć!
- Na Bogów, ty zawsze musisz wszystko spaprać?!
- JA?! Czy moi rodzice chcieli, bym zginął?!
- OWSZEM! TWÓJ OJCIEC! - krzyknęłam.
- I TWÓJ TEŻ SAMA NIE JESTEŚ WYJĄTKOWA!
- Mówiłam kiedykolwiek, że jestem wyjątkowa?! Jak każdy Alfa musisz być zarozumiały!
- Ja przynajmniej nie miałem w sobie demona od siedmiu boleści! - gdy to powiedział, szybko opuściłam głowę. Ascrifice teraz zdał sobie sprawę, co zrobił.
- Wiesz co...
- Nocta, ja...
- NIC DZIWNEGO, ŻE OJCIEC CIĘ NIENAWIDZI! - krzyknęłam z łzami - JAK ZAWSZE JA MUSZĘ BYĆ POWODEM ZŁA TAK?!
- A niby nie?!
- Sam idealny nie jesteś!
- Na pewno lepszy od Ciebie - fuknął z pogardą.
- Pff... Jasne. Ja miałam jaja, by rzucić się na pomoc twojej matce!
- Wielkie mi halo też to bym zrobił!
- ALE NIE ZROBIŁEŚ!
- Demonik się wkurzył? Może chcesz mnie zabić?! Albo zabić watahe?! Faktycznie jesteś słaba, skoro nie udało ci się utrzymać tego demona w swoim drobnym i słabym ciele! - w tym momencie nie byłam zła, lecz wkur*iona.
- Wiesz co?! WAL SIĘ! - rzuciłam się na niego, a moje oczy zrobiły się czerwone ze złości. Podrapałam go w pysk i odskoczyłam, celowo naciskając na jego brzuch.
- TAK SIĘ CHCESZ BAWIĆ?! - przygniótł mnie do drzewa. Teleportowałam się z nim obok i spadliśmy na ziemię. Odepchnęłam go od siebie. Unieruchomiłam go cieniami i miałam mu przebić brzuch. Gdy ostry koniec miał dotknąć jego skóry, przestałam.
- Nie odzywaj się do mnie - odwróciłam się, ale gdy miałam iść poczułam jak wszystkie mięśnie mi się spinają. Wbiłam pazury w ziemię i zacisnęłam zęby. Dawno takiego bólu nie czułam...
- Nocta?
- Powiedziałam NIE odzywaj się do mnie - teleportowałam się do jaskini. Opadłam na ziemię, próbując się uspokoić. Mięśnie powoli zaczęły puszczać... I w co ja się wpakowałam? Niby miłość taka super... Właśnie widzę. Jak ma tak być to wolę być sama niż słychać tego zarozumiałego idioty.
- Doskonale się rozumiemy... - natychmiast wstałam, rozglądając się.
- To niemożliwe... - prze de mną stał czarny wilk z czerwonymi oczami.
- Naprawdę sądziłaś, że ten miecz mnie pochłonie w stu procentach? Jesteś bardziej naiwna niż mi się wydawało.
- Co ty do diabła tutaj robisz?! Nie wpuszczę Cię.
- Do Twojego ciała? Przecież nigdy nie wychodziłem - zaśmiał się - co prawda, jestem słabszy. Ale wciąż mam Ciebie.
- Nie masz - zamknęłam oczy a jego obecność na ten czas zniknęła. Gorzej być nie może. Najpierw idiota, potem problemy z organizmem, a teraz to. Ja to mam szczęście...

Ascrifice? Reszte zostawiam tobie xd

Od Niffelheima CD Ariene

Z przyjemnego spaceru nocą, wytrąciła mnie nagła wiadomość. W mojej głowie rozbrzmiał głos wadery, która poprosiła mnie o pomoc, tyle udało mi się odszyfrować z niewyraźnych urywków wypowiedzi. Usłyszałem również imię "Ariene", czyli to do niej muszę się udać. Zaniepokojony całą sytuacją ruszyłem biegiem do jej jaskini. Już z daleka było widać, że coś jest nie tak. Latające przedmioty z pewnością nie były czymś normalnym, a kiedy wpadłem do środka, zobaczyłem tego znacznie więcej. Wśród lewitujących rzeczy skrywała się śnieżnobiała wadera, która próbowała odgrodzić się od niesłyszalnego hałasu, tak to wyglądało. Na ścianach widniał napis, gdy go dostrzegłem, wyrazy nagle się namnożyły. Podszedłem do wadery i położyłem łapę na jej głowę, poczułem znajomy impuls. Nie była tu sama, towarzyszył jej wredny duch. Ariene uniosła swój wzrok na mnie, spojrzałem w jej zielone oczy szklane od łez, na jej licu już widniało zmęczenie, jak i trud, jaki wynika ze wzmagania się z nieprzyjemnym towarzyszem.
— Pomóż mi, proszę — szepnęła.
Wadera poczuła ulgę, żal było jednak przyznać, że jedynie na chwilę. Nie mogłem, jednak jej oszukiwać. Chwilowo ograniczyłem moce uprzykrzającego ducha, a następnie asekurowałem waderę, by mogła się podnieść do siadu. Nic na razie nie wiedziałem, oprócz tego, że jakaś zbłąkana duszyczka poczęła ją nękać. Pragnąłem, by przez otrzymany czas, jak najbardziej zaznajomić się z sytuacją. Jednak wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Ta sprawa nie prezentowała się dobrze. Ari opowiedziała mi o swojej zmorze. Laos? Wadera wody, która padła jej ofiarą i postanowiła się zemścić. Och, była członkiem watahy? Umierała powoli, w mękach z łap czegoś, czego wówczas nie dało się kontrolować. Rozumiem, mściwa zjawa... Zadanie byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby wadera straciła życie podczas wojny i należałby do innej watahy, a tak? Śmierć wymierzona przez sojusznika, tyle informacji mi wystarczy. Ariene zaczęła się chwiać w swojej obecnej pozycji, jakby straciła większą porcję sił.
— Wróciła — powiedziała, bardziej do siebie niż do mnie.
Złapała się za głowę, musiała ją bardzo boleć. Opuszkami łap dotknąłem jej nosa, który zaczął iskrzyć delikatnym światłem. Na ziemi, tuż pod nią, pojawiły się symbole oraz odznaczył się okrąg. Nie mogła z niego wychodzić, miało mi to pomóc w rozmowie z duchem. Może uda się go pozbyć drogą negocjacji, jeśli nie zadziała, użyję siły. W pewnym momencie, obok białej wadery pojawiała się masa cząstek światła, która uformowała się w kształt wilka. Półprzezroczysta istota rozejrzała się dookoła, nie była zadowolona, że jej nikczemny plan został przerwany przez "żałosnego wypędzacza duchów". Wyszczerzyła swoje niematerialne kły i poczęła zadawać pytania. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że nie pozwolę jej nami sterować i nas ustawiać.
— Nie możesz odebrać jej życia.
— Życie za życie! — krzyknęła. — Ona mogła mi zabrać najcenniejszy dar otrzymany od bogów i rodziców, więc ja również mogę go zabrać.
— Nie należysz do tego świata, nie jesteś tutaj mile widziana, skoro masz takie zamiary. Powinnaś zaakceptować to, co zaplanował dla ciebie los i starać się o własny kąt w zaświatach, które byłyby dla ciebie znacznie lepsze, niż to miejsce.
— Zrobię tak, kiedy i ona wyda ostatnie tchnienie.
Ariene nie wtrącała się, mimo że cała rozmowa dotyczyła właśnie jej. Udało mi się uspokoić zmorę, a następnie przejść do negocjacji. Nieżywa wadera musiałaby być zapewne młoda, ponieważ nie potrafiła zaakceptować swojej śmierci.
— Przepraszam — zabrzmiał głos Srebrnej. — Nie chciałam cię zabijać.
— Ja nie chciałam umierać! — Laos znów uniosła głos.
— Jeśli nie opuścisz Ariene, doprowadzisz do trwałego uszczerbku na zdrowiu, w efekcie może stracić, coś, czego ty tak bardzo pragniesz. Zabójca zawsze będzie żyć z faktem, że kogoś zabił. Jego sumienie już nigdy nie wróci do stanu sprzed tego zdarzenia, grabi sobie i często zyskuje tytuł mordercy. Nie patrzy się na niego tak samo. Duch, który dokonał swej zemsty, tak naprawdę nigdy nie zazna spokoju.
Postać niebieskiej wadery wyglądała w tym momencie na zamyśloną. Ari spoglądała to na nią, to na mnie. W jej spojrzeniu dojrzeć można było nadzieję, która wiązała się z odejściem dręczyciela. To musiało być dla niej ciężkie przeżycie, byłem jednak nastawiony na więcej akcji. Może i Laos teraz jest spokojna, ale kto wie, co jej odbije? Gwałtownie przerwałem okrąg, co było poskutkowało jego zniknięciem wraz ze znakami. Nastąpiła chwila ciszy, podczas jej trwaniu musiałem zachować pełną czujność. Byłem przygotowany na jej nagły powrót.
— Pozbędę się jej, to moja praca. Nawet jeśli będę musiał złamać swoje zasady — rzuciłem obojętnym tonem. Naprawdę nie przepadałem za rozwiązywaniem spraw siłą, ale cóż zrobić, kiedy sytuacja tego wymaga? — Jeśli czujesz, że jest coś nie tak, mów od razu.

Ariene?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template