29 listopada 2017

Info

A więc słuchajcie mnie wszyscy uważnie. Taravia opuszcza nas w najbliższych dniach (czwartek i piątek dokładnie), ponieważ jedzie na jakąś tam wycieczkę. Oznacza to więc, że w ciągu tych dwóch dni opowiadań żadnych nie wstawi, ani też nie zrobi nic innego na blogu. Jeśli ktoś ma jakieś opowiadania i ma zamiar wysłać je do niej, polecam jednak wybrać inną administratorkę. Mnie na przykład, bo do mnie tylko jedna osoba wysyła.

~ Ariene

28 listopada 2017

Od Sierry cd. Issue

Popatrzyłam na niego podejrzliwie. Straszliwie się zasapał, próbując wgramolić ten worek na swój grzbiet. Robił przy tym tak głupi uśmieszek, że w środku pękałam ze śmiechu. Moje oczy zmrużyły się pogodnie, lecz usta nawet nie drgnęły.
- Nie, nie mam - westchnęłam, powoli podnosząc się z trawy. Musnęłam jeszcze ostatkiem zeschniętą trawkę, by chociaż trochę ocucić ją do życia.
Issue powoli starał się złapać powietrze, a wór coraz bardziej go obciążał, co dało się zauważyć po jego trzęsących się łapach.
- Idziemy? - spytał dysząc, po raz kolejny podrzucając worem, jakby chciał, by jego zawartość nagle straciła na wadze.
Ruszyłam spokojnym krokiem przed siebie, a basior w niedługim czasie mnie dogonił. Po chwili wolnego, mozolnego marszu znaleźliśmy się przed jego jaskinią. Rzucił worek na skalny podest przed wejściem. Dało się usłyszeć obijanie kamieni, które już z niecierpliwości wypadały z wora.
Issue wlazł do środka i wciągnął worek przez niedużą szparę między skałami, a ja przepchałam ostatki worka, by choć trochę mu pomóc. Potem pozbierałam jeszcze kamienie, które zdążyły się uwolnić i weszłam do środka.
W jaskini dało się wyczuć swąd chemicznych olejów i smarów, a podłoga w niektórych miejscach nosiła ślady wybuchu. Cała jaskinia mieniła się zawieszonymi przy suficie, błyszczącymi kryształkami, odbijającymi światło dzienne od swoich wypolerowanych ścian. Tworzyło to z lekka magiczną aurę mieniących się kolorów.
Basior chwycił wór w zęby i zapierając się mocno o ściany, ciągnął go w głąb korytarzy.
- Widać, że pasja Ci dopisuje - zaśmiałam się, wpatrując się w multum stojących, wiszących czy leżących sprzętów, których prawdopodobnie nigdy świat nie widział. Niektóre z nich były poniszczone, inne do połowy zamalowane. Issue wrócił z pokojów i usiadł przede mną.
- Czyż to nie cudowne? - mruknął, wciągając głęboko zapach chemikaliów. Jego oczy delikatnie się zmrużyły, a po jego pysku można było rozpoznać oznaki zadowolenia.
- Coś mi to przypomina - westchnęłam, spuszczając swój wzrok na podłogę. Co jest ze mną nie tak? Głupia ja, ważnych rzeczy nie zapamięta, ale takie bzdury będą mi głowę zaprzątać.
- Coo? - zapytał, rozszerzając szeroko oczy.
- Nie, nic. Tak sobie głośno myślę - ironicznie się uśmiechnęłam, obracając głowę w prawo. Siedzieliśmy tak w kompletnej ciszy, wpatrując się w ściany i podłogę. Niemożliwe, jeszcze niedawno potrafiliśmy ze sobą rozmawiać...a teraz?
- Naprawdę? - odparłam, przerywając niezręczną ciszę.
- Hmm? - mruknął, podnosząc oczy na wysokość mojego pyska.
- Nawet nie mamy o czym rozmawiać... - stęknęłam cicho i podniosłam się z ziemi. Wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia. Żadne z nas nic nie zrobi, będziemy resztę czasu siedzieć i patrzeć w ziemię. Bez sensu. Straciliśmy tematy do rozmów. Albo inaczej...żadne z nas nie potrafi ze sobą rozmawiać, wiedziałam, że ten cały cholerny bal wszystko zepsuje.

Issue?

Od Layer

Po skończonej walce, a raczej małej przepychance z waderą zamieniłam z nią parę, krótkich i chłodnych zdań. Obca wilczyca stwierdziła, że cała ta „walka” wynikła z mojej winy. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, ponieważ być może była to prawda, ale nie zamierzałam się dłużej nad tym zastanawiać tylko przeprosić ją i dać sobie spokój.
- No dobra, skoro uważasz, że to wszystko to moja wina, to przepraszam – powiedziałam nieco zirytowana, ale nie chciałam już dłużej tego ciągnąć.
W tym momencie odwróciłam się i poszłam w swoją stronę. Przez zdarzenia, które zdarzyły się dzisiaj, nie mogłam nic zjeść, dlatego postanowiłam teraz udać się na kolację. Akurat trafiłam na dobrą porę, sprzyjającą polowaniu. Słońce było już bardzo nisko, a na niebie pojawił się księżyc. Zaczęło się ściemniać. Postanowiłam udać się do puszczy Nargothrond. Z tego, co słyszałam, było można w niej łatwo i szybko upolować różne gatunki zwierząt. Szczególnie dużo było tam zająców. I właśnie na tego zwierzaka miałam zamiar dziś zapolować. Nie musiałam długo iść. Dotarłam do puszczy już po parunastu minutach. Powoli zagłębiałam się wśród drzewa, gdy nagle usłyszałam szelest. Szybko schowałam się za najbliższy, dość duży krzew i lekko schyliłam się. Szelest dochodził z miejsca parę metrów dalej, od mojej „kryjówki”. Wytężyłam wzrok w półmroku i dostrzegłam szarawą kulkę wystającą zza trawy. Był to oczywiście zając. Beztrosko skubał trawę, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie... Nie musiałam się długo namyślać, wyskoczyłam z krzaków i dwoma długimi oraz szybkimi susami pokonałam odległość, która dzieliła mnie od mojej ofiary. Od razu udało mi się dopaść niczego niespodziewającego się zająca. Zatopiłam kły w jego szyi, nacisk zmniejszyłam dopiero wtedy, kiedy poczułam, że zwierzę już się nie rusza. Lekko uśmiechnęłam się do siebie, lepiej złapałam zająca i ruszyłam w stronę mojej jaskini...
Droga do mojego mieszkanka nie była długa, dotarłam doń po jakichś dwudziestu minutach energicznego marszu. Zwolniłam po wejściu do groty. Poszłam wolnym krokiem w głąb, usiadłam niedaleko mojego legowiska i zaczęłam spożywać w spokoju moją zdobycz.
Zaczęłam rozmyślać nad moimi ostatnimi dniami w watasze, były one dość dziwne, burzliwe, niepotrzebnie się denerwowałam. Postanowiłam następnego dnia udać się gdzieś w centrum.
- Może pójdę do biblioteki albo gdzieś indziej? Może znajdę kogoś w miarę spokojnego, kogoś z kim da się porozmawiać... Och Li, ale ty jesteś głupia, wymagasz od innych zbyt wiele. A sama jesteś... Hmm, taka, jaka jesteś... – cicho powiedziałam do siebie, robiąc skwaszoną minę.
Po zjedzeniu mojego posiłku wyjrzałam z jaskini. Było już naprawdę ciemno, dlatego postanowiłam pójść spać. Podeszłam do legowiska i ułożyłam się wygodnie.
- Mam dość wrażeń na dziś... – powiedziałam cicho, a po paru minutach usnęłam...

Od Carfida

W sumie, nie najgorzej w tej watasze. Przynajmniej nikt nie zawraca mi głowy, zaprzątając ją jakimiś niepotrzebnymi sprawami. I dobrze, nie ma tu wilków, które mogłyby tu przylecieć i zacząć nadawać bez końca. Na całe szczęście udało mi się zająć niezwykle dużą jaskinie, która pomieści mój fortepian. Wstałem z zimnej ziemi i podszedłem do pianina. Delikatnie musnąłem klawisze łapą, by rozkoszować się ich dotykiem. Cicho odsunąłem taboret, który zastępował mi krzesło. Zerknąłem na czarne, aksamitne drewno, połyskujące w świetle przebijających się promieni słońca. Położyłem łapy na klawiszach, biorąc głęboki wdech.
https://youtu.be/D13C3SsshEs
Zamknąłem oczy, a moje łapy same zaczęły grać. Dałem ponieść się ich niezwykłej lekkości, która oplatając moje ciało, unosiła mnie w górę. Poczułem przypływ ciepła, obejmujący wszystkie moje organy. Przymrużyłem oczy, słysząc mocniejsze dźwięki. Płynąłem po klawiszach, które zdawały się być miękką poduszką.
- Witaj! - krzyknął jakiś nieznany głos, znajdujący się niebezpiecznie blisko mnie. Momentalnie otworzyłem oczy i trzasnąłem pulpitem.
Zawarczałem, pośpiesznie wstając ze stołka.
- Czego?! - mruknąłem, opierając się plecami o fortepian.
- Wiesz...słychać grę i ...
- I dlatego wchodzisz do mojego domu? - warknąłem. Ze zdenerwowania chodziłem w kółko, wpatrując się niebezpiecznie w wilka. Jak można tak wchodzić do czyjejś jaskini? Zero kultury, zero czegokolwiek! Włazi tu, jakby to była jakaś stodoła, do które można sobie wchodzić rano i wieczorem.
- Muszę tu założyć kłódkę przed takimi jak ty - westchnąłem, próbując się uspokoić. Po co mi te nerwy? Na spokojnie, może sobie pójdzie.

Ktosiu?

Nowy basior - Carfid!

Kingdomwolf13
Czas zmienia punkt widzenia...

Imię: Carfid
Pseudonim: Raczej nie używa pseudonimów, chociaż zniesie Car.
Wiek: 9 lat
Płeć: Basior 
Charakter: Nie jest typowym artystą, nie wzdycha na prawo i lewo, zachwycając się wszystkim, co go otacza. Można go porównać do orzeszka. Na samej górze twarda, wydająca się niezniszczalną skorupką, lecz w środku cudowny orzech. No prawie. Z pozoru jest chłodnym basiorem, patrzącym na każdego z dużą nieufnością. Czasami obdarzy Cię uśmiechem, nie zepsuj tego. Ma swój samotny świat, który często zamyka przed innymi, przez co w jego towarzystwie nie ma grona znajomych. Co do tego orzecha...po długim, wnikliwym studiowaniu jego charakteru można dostrzec w nim promyczek jakiejkolwiek radości. Mało komu pozwala na bliższe poznawanie, dlatego większość zna go od tej „twardej” strony. W środku to samiec, który potrzebuje towarzystwa, potrzebuje kogoś, kto będzie go wspierał. Sam tego nie pokazuje, ba, nawet uważa, że nikt nie jest mu potrzebny, ale wiadomo, jak to jest z facetami. Kiedy kogoś polubi w pewnym stopniu zmienia się w lepszego. Częściej się uśmiecha, a nawet śmieje. Dlatego czasami warto próbować. Jego pasją jest pianino, na którym gra od wielu lat. Siadając przy pianinie, praktycznie znika z tego świata, całkowicie oddając się muzyce. Staje się wtedy niezwykle delikatny i lekki, a jego ruchy są pełne gracji. Kiedy opuszcza instrument, automatycznie wraca do dawnego siebie.
Wygląd: Jego długa, gruba sierść jest w wielu kolorach - niebieskim, turkusowym, szarym...dużo tych odcieni. Jego pysk często zakrywa długa, puchata grzywka, której od bardzo dawna się chce pozbyć, lecz jakoś mu to nie wychodzi. Ma niezwykłe, czarno, niebieski oczy, w których łatwo można się zgubić, dając się im pochłonąć. Na prawej łapie nosi ciasno zapiętą, rzemykową bransoletkę z drewnianą zawieszką w kształcie nutki. Długą, często niedającą się okiełznać bródkę związuje w warkocz lub kucyk. Jest wysoki i postawny, a pod futrem kryją się mięśnie.
Stanowisko: Patrol
Umiejętności: Intelekt: 9 | Siła: 11 | Zwinność: 5 | Szybkość: 6 | Magia: 2 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 7
Rasa: Wilk Skał
Żywioły: Skały, Ziemia
Moce:
- jako wilk Skał potrafi siłą umysłu ożywić będące w jego pobliżu skały i zmusić je do obrony,
- uderzając łapą w ziemię, przepołowi ją na pół, tworząc krater,
- potrafi wydobyć z wnętrza ziemi magmę,
- zahipnotyzuje każdego, kto odważy się zerknąć podczas walki w jego oczy.
Rodzina: Rodzina się go pozbyła, bo nie był taki, jaki im się wymarzył. Zostawili go u jakiegoś innego basiora, który po niedługim czasie zostawił go na pewną śmierć. Taka tam rodzinka.
Partnerka: Nie będzie łatwo, nawet nie wiem, czy to możliwe.
Potomstwo: Brak.
Historia: Został odrzucony przez rodzinę w bardzo młodym wieku. W pewnym sensie z tej sytuacji wynika jego charakter, tajemniczy i nieustępliwy. Czemu go oddali? Nie spodobał się im, nie takiego syna chcieli mieć. Więc najłatwiej było im się go pozbyć. Pozostawili go pod jaskinią jakiegoś wilka, który przez chwilę się nim opiekował. Potem został opuszczony po raz drugi i zostawiony na pewną śmierć. Sam poznawał tajniki przyrody, jednocześnie próbując przeżyć w brutalnym świecie lasu. Kiedy już wydoroślał, odwiedzał oddalony o wiele kilometrów opuszczony uniwersytet. Tam odnalazł swoją pasję, czyli pianino. Co jakiś czas spotykał duchy zmarłych profesorów, którzy przekazywali mu swoją wiedzę. Za ich zgodą przeniósł antyczne pianino do swojej jaskini. W sumie do watahy dołączył przez przypadek, napotykając się na nią po drodze.
Przedmioty: Pianino, które trzyma w ukryciu w jaskini.
Właściciel: Zuzia Andaluzyjska
Ocena: 0/1

Od Antilii - Quest #1

Była noc, a konkretnie jej koniec. Księżyc leniwie zbliżał się ku horyzontowi, ustępując miejsca Słońcu. Arktyczne powietrze wkradło się pod moje futro. Ja jednak nie poczułam zimna, jakie niósł ze sobą podmuch powietrza. Powoli stawiałam kroki w śniegowym puchu, który przykrył zmęczoną ziemię, aby ta mogła odpocząć. Wtedy wszystko jest takie ciche. Cisza to muzyka, ale tylko dla tych, którzy potrafią się w nią wsłuchać. Myślę, że ja mogę.
Skończyłam dziś swoją wartę. Miałam ochotę wskoczyć pod koc i zasnąć na kilka godzin. Najchętniej przespałabym cały dzień, ale dziś muszę coś załatwić… Nic wielkiego- zdać raport Tevarii i poszukać kilku rzeczy w sklepie czy na terenie watahy. Co do sprawozdania- nie cierpię papierkowej roboty. Alfa prosiła o raport z przebiegu mojej dzisiejszej służby jak za każdym razem. Lepiej mieć to na papierze, bo może się potem przydać. Lepsze grzebanie w papierach niż w wilczym umyśle. Spisujemy raporty właśnie dlatego- aby w przypadku danego osobnika czy zdarzenia mieć „dowód” w razie jakiejś sprawy czy coś…
Tak to mniej więcej działa. Czy jakoś tak… Rozumieć, rozumiem, ale gorzej wytłumaczyć to komuś.
Minęłam już rzekę Valar, która jest teraz skuta lodem. Powolnym krokiem stąpałam po zamarzniętej tafli, wbijając pazury w zamarzniętą wodę, aby mieć większą stabilność. Nie chciałam latać. Dzięki piórom utrzymywałam wysoką temperaturę ciała. Futro spokojnie mi wystarcza jako ochrona przed zimnem, jednak nie mam ochotę na walkę z zimnym prądem powietrznym…
Krok za krokiem, coraz bliżej drugiego brzegu. Lód był dosyć gruby, skoro nie pojawiła się żadna rysa. To dobrze. Nie miałam ochoty na kąpiel w zimnej wodzie. A propo- chyba wezmę jakaś kąpiel. Wydaję mi się, że nie śmierdzę za bardzo, lecz mam ochotę na mały relaks przed pójściem spać. Lubię moczyć sobie łapy w ciepłej wodzie. Powinnam jeszcze mieć ten bąbelkowy płyn do kąpieli o zapachu wilczej lilii…
Nagły trzask przywrócił mnie do rzeczywistości. Spojrzałam na podłoże. Na idealnym lodowym lustrze, gdzie moja łapa stykają się z ziemią, pojawiały się pierwsze pęknięcia, które powoli się rozrastały. Nie wyglądało to za dobrze.
Bo nie jest.
Powoli ruszyłam do przodu, nie spuszczając oka z zamarzniętej wody. Nic się nie działo. Kolejny krok. Cichy trzask. Przystanęłam na chwilę, aby wsłuchać się w pewne odgłosy… Przypominało dźwięk łamanych gałązek krzewu jagodowego. Nie podobał mi się ten sygnał… Po chwili do moich uszu dobiegł głuchy huk, gdzieś głęboko pode mną, rozchodząc się po zamarzniętej rzece. A następnie kolejne trzaski, tym razem na powierzchni śnieżnego lustra. A z nimi…
Uciekaj!- pomyślałam błyskawicznie. Natychmiast ruszyłam się z miejsca. Biegłam najszybciej, jak mogłam, ale śliski lód nie ułatwiał sprawy. Tafla pękała coraz szybciej, zbliżając się do mnie, aby głębia pochłonęła swoją nową ofiarę.
"Ale tą ofiarą nie będę ja. Umiem pływać i oddychać pod wodą, ale to nie znaczy, że zawsze w zimie mam ochotę na kąpiel w lodowatej wodzie"- myślałam szybko.
Huk pękającego szkła był coraz bliżej. Nie dam rady dobiec do brzegu… Dobiec nie ale może odskoczyć…? Nie miałam zbyt wiele czasu do namysłu. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i…
Wylądowałam gładko na brzegu pokrytym białym puchem. Odwróciłam się, aby zobaczyć rzekę, która właśnie pokonałam. W miejscu, gdzie moje łapy przed chwilą stykały się ze srebrnym zwierciadłem, nie było nic prócz zamarzniętej wody i kawałków połamanego lodu… Gdybym nie zdecydowałam się na skok, zafundowałabym sobie zimną kąpiel na pobudzenie. Zauważyłam, że mam delikatnie rozwinięte skrzydła, gotowe do lotu.
Skrzydła…
Westchnęłam. Ostatnio często mi się to zdarza… A mianowicie fakt, że podczas tego typu sytuacji czasami zdarza mi się zapominać, że posiadam parę silnych skrzydeł gotowych zanieść mnie ku niebu, kiedy tylko zechcę. Wtedy zachowuję się jak wilk wyposażony w cztery pary kończyn. Każdemu może się zdarzać.
Zaśmiałam się cicho pod nosem. Jednak czas wracać do domu. Ponownie rozmarzyłam się o cudownie ciepłej kąpieli w ulubionym zapachu kwiatu lilii…
***
Tak przez pewien czas chodziłam z głową w chmurach. Zauważyłam, że zima w tym roku postarała się, jeśli chodzi o krajobraz typowy dla tej pory roku. Gałęzie zostały pokryte delikatnym szronem, a z nich zwisały maleńkie sopelki, które załamywały światło wschodzącego słońca. Drzewa były nagie, ale to nie znaczy, że straciły swoją urodę. Ziemię pokrywał śnieg w postaci delikatnej kołdry, która ma sprawić, aby ziemia na wiosnę obudziła się wypoczęta. Dookoła panowała cisza, przerywana śpiewem ptaków, które postanowiły nie opuszczać swoich domów. Krok za krokiem, powoli zbliżała się do swojej jaskini. Już czułam zapach swoich ulubionych kwiatów…
...i czegoś jeszcze…
Wróciłam na ziemię, zaniepokojona pewnym zapachem. Nie była to sarna, zając czy inne zwierzę. Na pewno nie zwierzyna. Ale wilk.
Nieznany, obcy wilk.
Natychmiast przestawiłam się na tryb bojowy. Zważywszy, że mój węch nie jest najlepszy, sądzę, że obcy jest gdzieś w pobliżu… Bardzo blisko. Wdychając zimne powietrzem przez nozdrza, zauważyłam pewien ruch w niemałej zaspie śnieżnej. Powoli podeszłam, starając się, aby śnieg nie wydał żadnego dźwięku i nie zaalarmował wroga. Ponowny ruch i… Cichy pisk? Nie, raczej coś jak skuczenie. Zaintrygowana, podeszłam bliżej. Odgarnęłam trzęsącą się kupkę śniegu, a pod nią znalazłam małego szczeniaka wilka.
Młody był bardzo wychudzony i zaniedbany. Na swoim czarnym futerku miał plamy po błocie i roztopiony śnieg. Futrzasta kulka bardzo dygotała, prawdopodobnie z zimna, przed którym nie mógł się chronić w żaden sposób. Na moje oko mógł mieć góra miesiąc… Był za młody na śmierć. Co to za rodzice porzucają szczenię na pewną śmierć?! Nie zastanawiając się długo, wyjęłam szczeniaka ze śniegu i położyłam go na swoim grzbiecie. Nie miałam żadnego kocyka czy jakiegoś płaszcza przy sobie, ponieważ ja ich nie potrzebowałam. Jednak wpadłam na pewien pomysł. Rozłożyłam skrzydła przed siebie, tworząc coś w rodzaju… nosidełka dla młodych… Delikatnie chwyciłam zębami skórę małego, aby przenieść go do tego nosidełka. Nie było mi za wygodnie, ale to zawsze jakaś ochrona dla tej niewielkiej kulki. Kiedy znalazł się w środku, ostrożnie przycisnęła go do swojej piersi, aby nie było wolnych przestrzeni na zimne powietrze. Wyglądałam wtedy idiotycznie, ale miałam to w swoich czterech literach. Obchodziło mnie tylko te biedne szczenię…
***
Jakimś cudem dotarłam do swojej jaskini. Z małym, oczywiście. Ostrożnie położyłam go na stercie koców, aby miał miękkie i ciepłe podłoże. Nadal żył, jednak do śmierci miał niedaleko… Cały czas dygotał, szczękając zębami. Przyszłoby się, aby zobaczył go jakiś medyk… Nie chciałam, aby męczył się na mrozie, jednak bez fachowej pomocy może się to źle skończyć dla niego. Zaczęłam szukać jakiegoś grubego koca, który mogły zapewnić komfort termicznych młodemu. Kiedy już znalazłam, ruszyłam w stronę wilczka, aby go szczelnie okryć i wyruszyć w drogę. Jednak coś na zewnątrz przykuło moją uwagę. Ciemne chmury w szybkim tempie zbliżały się do nas, niosąc ciemność i obfite opady śniegu, połączone z silnym wiatrem.
Burza śnieżna.
Pięknie.
Ten okaz jest zbyt silny, więc jakiekolwiek wyjścia równałyby się samobójstwem. No nic. Jakoś będę musiała sama postawić młodego na nogi. Mam jeszcze kilka zasuszonych ziół. Pozostaje znaleźć książkę o zielarstwie…
***
Burza nie mijała. Wręcz przeciwnie- przybierała na sile. Nie podobało mi się to. Siedziałam na skraju mojej jaskini, obserwując potęgę i zniszczenie, jakie niosła ze sobą zamieć śnieżna. Wiatr plątał moje futro, ale nie zwracałam na to uwagi. Szukałam końca tej burzy. Nie o to chodziło, że nie lubię takiej pogody. Wręcz przeciwnie- uwielbiam obserwować potęgę natury i czuć szacunek wobec jej mocy. Teraz jednak marzyłam, aby ten szał pogody się już zakończył. Młody potrzebuje pomocy, a ja potrafię tylko podstawy. Obiecałam sobie, że jak wydobrzeje, znajdę mu nową rodzinę. I zacznę uczyć się, aby zostać medykiem…
Ze szczeniakiem jest trochę gorzej. Udało mi się go wyciągnąć z hipotermii, ale teraz ma bardzo wysoką gorączkę, silny kaszel, płytki oddech, i co jakiś czas majaczy. Jak go pierwszy raz spotkałam, poczułam, jak pewna więź z tym słodkim wilczkiem zaczęła się tworzyć. Teraz ta więź między mną a nim powoli się wzmacnia. Dlatego tak strasznie się boję o niego…
Nagle coś usłyszałam. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak szczeniak się porusza. Szybko podeszłam do niego. Majaczył, ale powoli otwierał oczy. Moim zaskoczeniem było, że szczeniak ma różnokolorowe tęczówki- jedna była złota, a druga błękitna… Wilczek odzyskał pełną świadomość. Zrobił wielkie oczy i uciekł pod koc, którym go przykryłam. Podniosłam koc do góry. To, co zobaczyłam, upewniło mnie, że nie był dobrze traktowany. Patrzył na mnie oczami pełnymi strachu i bólu. Kiedy ja zrobiłam krok w przód, ten automatycznie uciekał do tyłu. Przednią łapę trzymał w powietrzu, co mogło świadczyć o jakimś urazie…
-Proszę, nie rób mi krzywdy… -zapiszczał szczeniak.
-Co? -zapytałam zaskoczona. -Nie mam zamiaru robić ci krzywdy… -
Młody spojrzał na mnie niepewnie. Nie ufał mi.
-Gdzie jestem? -zapytał cicho.
-Na terenie Watahy Smoczego Ostrza -odpowiedziałam spokojnie, powoli siadając na posadzkę. -Znalazłam cię w zaspie śnieżnej. Nie wiem, co ty tam robiłeś, ale to było bardzo niebezpieczne… Twoi rodzice na pewno się o ciebie martwią… - jego spojrzenie miało teraz wyraz cierpienia i ogromnego bólu oraz żalu. Zauważyłam to.
-Co się stało z twoimi rodzicami? -zapytałam ostrożnie. A wilczek spojrzał na mnie z łzami w oczach.
-To oni mnie porzucili w tym śniegu. Zostawili na pewną śmierć… -i zaczął powoli płakać. Zbliżyłam się do niego i przytuliłam go. Ten bez oporu wtulił się w moją pierś. Przez kilka minut mały płakał cicho, a po chwili zamilkł. Postanowiłam przerwać ciszę.
-Jak masz na imię? -
-A…-smarknął -yoko… -
-Masz śliczne imię. -powiedziałam i przytuliłam go mocniej. Po chwili do moich uszu dobiegł jego wesoły śmiech. I cisza… Odwróciłam się. Zobaczyłam, że burza minęła, ustępując miejscu promieniom słonecznym. Czas zabrać Ayoko do medyka, aby go opatrzył i do Alfy, żeby go przedstawić i… zdać raport? Przez to całe zamieszanie zapomniałam o tym raporcie… Również zaczęłam się śmiać. Szczerym śmiechem.
***
Minęło już kilka tygodni. Ayoko czuje się już zdecydowanie lepiej. Okazało się, że łapa została lekko potłuczeń, czyli nic groźnego. Po odwiedzeniu medyka poleciałam przedstawić Ayoko Tevarii i uzyskać zgodę na jego adopcję. Młody przyjął tę wiadomość dobrze, choć na początku był bardzo nieufny. Opowiedział mi nieco o swoim życiu w poprzedniej watasze. Niechętnie wspomina tamte chwilę…
W jego poprzednim domu istniała pewna przepowiednia, że ich wataha zostanie zniszczona, a wszyscy zostaną zabici przez wilka o oczach w kolorze błękitu morza i złota tarczy słońca. Wtedy narodził się Ayoko. Jego rodzice myśleli, że to o niego chodzi. Poszli więc do tamtejszej alfy, a to powiedziała im aby zgładzić szczeniaka. Rodzice jednak byli zbyt słabi, aby ich syn zginął z łap innego wilka, więc porzucili go, myśląc, że to nie jest zamieszkana kraina…
Na szczęście ich syna, mylili się.
Tak więc Ayoko teraz mieszka ze mną…
I powoli muszę przyzwyczaić się do tego, że mały mówi na mnie mama…

Od Issue cd. Sierry


- Moooooooże - Podrapałem się w tył głowy w zakłopotaniu.
Trudno mi było się uspołecznić tak znienacka. Potrzebowałem nieco czasu, żeby do mnie doszło, że obok mnie stoi żywa istota...z którą trzeba będzie porozmawiać. Zmuszałem się żeby wymyślać kolejne wersy rozmowy.- Trochę się zapracowałem. No wiesz, latałem z miejsca na miejsce, hehe...he. A co u ciebie?
Wadera uniosła brwi zaskoczona.
- Trochę się działo.
- Ta, na przykład odeszłaś - Wtrąciłem się. - Nie mówiłem tego już?
- Racja, na trochę odeszłam... ale to tak przejściowo, i tak nie znalazłam żadnego innego lepszego miejsca niż ta wataha. O ile istnieje w ogóle takie istnieje - Ostatnie zdanie wypowiedziała o wiele ciszej niż pozostałe.
- Huh, świetnie. Gdybym to ja wyruszył na tak długo, przyniósłbym pełny wór kryształków. Lśniących kryształków... - Chyba zacząłem się ślinić.
Sierra parsknęła pod nosem.
- Też coś wyniosłam, ale mniejsza. Nie uwierzę, że w watasze się nic nie działo.
- No wieeesz... - Raczej nie chciałem opowiadać o tym jak prawie stanąłem przed wilczym sądem za przestępstwo, albo wyleciałem kolejnego robota w powietrze, więc chyba zamilknę na parę chwil.- Nic ciekawego, naprawdę. Poza tym, że pora roku się zmieniła.
- O tak, jesień. I do tego ta piękna pogoda.- Sierra wystawiła pyszczek do słońca.
Nie wierzę, gadamy o pogodzie. Jak bardzo nie ma tematów?
- Mam sprawę, muszę odstawić ten plecak, waży z chyba 5 ton!. Jak chcesz, możesz pójść ze mną, chyba nie masz niczego innego do roboty.- Podrzuciłem na grzbiecie worek kamieni (szlachetnych oczywiście) i zrobiłem krok w kierunku mojej jaskini. Powinna być tuż za rogiem.

Sierra? Pora rozwinąć wątek xd 

27 listopada 2017

Od Hiro cd. Annabell

Wstałem około czwartej rano, rozciągając się leniwie. Leżałem na posłaniu u naszej uzdrowicielki, która kimała gdzieś w pobliżu – słyszałem jej cichy oddech.
Bez zastanowienia skinąłem głową w jej stronę, dziękując za opiekę. W myślach podziękowałem też Ann, to pewnie ona mnie tu dostarczyła.
Wyszedłem na chłodne powietrze, wciągając je do płuc, wypełniając je nim po brzegi. Rześki ranny wiaterek owiewał moje futro i orzeźwiał organizm.
W jednej chwili, cicho jak cień, pomknąłem szybkim truchtem w stronę jednej z wielu polan. Dziś wypadał dzień treningu, a poza tym byłem głodny. Musiałem odzyskać siły po tamtej umiejętności, a sama drzemka nie była wystarczająca.
- Dobra, czarnuchu – mruknąłem wesoło, wybiegając na polanę, pośrodku której złowrogo łypało na mnie drzewo z dużą dziuplą. Uschniętę konary i gałęzie pochylały się złowieszczo, jakby drzewo próbowało sięgnąć po cokolwiek żywego i zjeść to, a półmrok panujący wokół tylko potęgował to wrażenie. Dla mnie to jednak było miejsce treningu, gdzie ćwiczyłem swój refleks.
Rozgrzałem mięśnie, robiąc kilka pomniejszych ćwiczeń, po czym wskoczyłem na pień drzewa i zacząłem się wspinać ku górze, wczepiając szpony w martwą korę i łyko. Czekało mnie piękne półtorej godziny.

***

Gdy słońce wzeszło całkiem, rozjaśniając tereny dookoła, wybiegłem truchtem z polanki, zziajany lekko po treningu. Byłem głodny, czułem nieprzyjemne ssanie w żołądku. Bardzo nie lubię być głodny.
- Czuję jelonki... - Mruknąłem do siebie, i wykonałem jeden z prostszych tricków, czyli w jednej sekundzie skoczyłem w lewo, obracając swoje ciało o 90 stopni w tym samym kierunku, i nie przerywając biegu, ruszyłem przez zarośla. Dzięki takiemu drobiazgowi nie tracę czasu ani prędkości przez skręt, muszę tylko odpowiednio rozłożyć masę i użyć mięśni.
Po chwili bieg zmienił się w trucht, po czym zacząłem się powoli i bezszelestnie skradać. Między liścmi mignęło mi parę brązowych kształtów. Wiatr wiał mi w pysk, więc stado jeleni i łani nie mogło mnie wyczuć. Po chwili ruszyłem na polowanie, nie wyczuwając obecności innych wilków.

***

- Wspólnie? - Zapytałem powątpiewająco waderę, która niemal przeszkodziła mi w polowaniu. Ann, a jakżeby inaczej. - Czy się mylę, czy to ja urwałem nogę temu jelonkowi? - Zapytałem, nie patrząc nawet w stronę wierzgającego zwierza, tylko kładąc łapę z wysuniętymi mocno pazurami na jego strzaskaną kończynę, albo raczej jej resztki, wystające z ciała. To tylko przysporzyło bólu małemu.
- Byłam tu pierwsza – zastrzegła wadera, kładąc łapę na szyi jelonka, na co mały zareagował kwikiem – zresztą to ja je pierwsza chciałam zaatakować...po prostu mnie ubiegłeś. - Prychnęła, patrząc mi w oczy. Drugą łapą zacząłem drapać delikatnie zad małego, co tylko wzmogło jego wierzganie.
- Dobra. Dzielimy się. Zostaw coś dla mnie. - Rzuciłem niechętnie, po czym odsunąłem się od już niemal martwego malucha. Ann z uśmiechem rozdarła gardło naszego śniadania, po czym napiła się krwi i zatopiła kły w drgającym ciele. Kwik ustał, a ja oblizałem wyschnięte wargi, czekając aż wadera skończy. Ahh, szlag niech strzeli moje maniery. Czemu oddałem jej swoją zdobycz.
- Dobra, Twoja kolej – mruknęła Ann, oblizując futerko z krwi. Z delikatnym uśmiechem podszedłem do trupa i zatopiłem krwi w reszcie mięsa i flaczków, posilając się. Mimo, że przez nią nie najadłem się do syta, a nawet dalej czułem lekki głód, po tym skromnym posiłku, to...polubiłem tę dziwną waderę.

Ann? To co teraz robimy? ^^

Od Annabell do Hiro

Gdy Hiro sprawił mi niespodziankę, jaką była otaczająca mnie ciemność, podskoczyłam z radości. Będzie zabawa. Wciągnęłam gwałtownie powietrze,  chcąc wprowadzić ciemność to mojego organizmu, kto wie, może się uda, nigdy nie widziałam tak nieprzeniknionej czerni. Słysząc ryk niedźwiedzia i jego kroki spojrzałam beznamiętnie w tamtą stronę. Dobra koniec zabawy. Po obu moich stronach pojawiły się długie miecze, wykonane ze skondensowanego mroku, który twardością, można by porównać do skały . Ruszyłam pędem na misia, a ostrza zaczęły wirować dookoła, niczym szczeniaki na karuzeli. Gdy natrafiłam na ostre i brudne futro,  uśmiechnęłam się, nie był to jednak przyjazny uśmiech, wyrażał on zadowolenie z końca czyjegoś życia, w tym przypadku misia. Nim zwierz zareagował, moje piły wbiły się w jego brzuch i dolną łapę. :
-Niedobry z ciebie misiu -zachichotałam,  spętając go cienistymi mackami, by nie przeszkadzał mi w operacji :
-Wiesz, zawsze chciałam być lekarzem -Skwitowałam, dalej wiercąc w jego ciele, odcięłam łapki i nóżki, gdy był całkowicie bezbronny,  ułożyłam go na ziemi, by pogrzebać łapką w jego trzewiach. Zawsze chciałam wiedzieć, jak misie wyglądają w środku. Gdy korpusik niedźwiedzia przestał oddychać prychnęłam z tego faktu niezadowolona:
-Cienias -Podeszłam do basiora, powoli ciemność ustępowała, mogłam zobaczyć, że jest nieprzytomny:
-A może teraz ty będziesz moim pacjentem -Mruknęłam sama do siebie, przybliżając jedno z zakrwawionych ostrzy do jego gardła, zawisło tylko palę malutkich centymetrów nad jego tchawicą. I tak nie był zabawny, nikt, nie zauważyłby jego zniknięcia. Jednak dzięki niemu jakoś poradziłam sobie z panem miśkiem. Miecze rozpłynęły się, ustępując miejsca mackom, przy których pomocy podniosłam basiora z ziemi. Nie zwracając uwagi na pokrojonego trupa,  ominęłam go i ruszyłam do naszej uzdrowicielki, którą zaszczyt miałam poznać parę chwil temu. Gdy ułożyłam basiora na legowisku przeznaczonym dla pacjentów  i odeszłam poszukać jakiejś jaskini dla siebie. Najlepiej by była głęboka, ale w centrum życia watahy, nie chciałam opuścić żadnego fajnego święta czy jakichś zabaw organizowanych przez wilki. Po godzince ujrzałam norę w korzeniach drzewa, gdy wściubiłam w nią nosa, nie wyczułam żadnego zapachu. Czyli bez mieszkańca. Wlazłam do środka,  z radością odkryłam, że jama przeradza się w korytarz schodzący w głąb ziemi. Po jakichś 5 metrach stanęłam we wydrążonym pomieszczeniu, zapach mokrej ziemi i mroku był bardzo intensywny, z sufitu wyrastały korzenie roślin, które rosły nade mną. Czy to będzie odpowiednie miejsce? Tupnąwszy w ziemię, sprawiłam że, każdą powierzchnie płaską pokrył twardy, gładki, czarny kryształ, dzięki temu nie będzie tak cuchnąć. Wyszłam na powierzchnie po materiały na posłanie, mech będzie idealny. Mięciutki i suchy. Niosąc na grzbiecie uschniętą trawę i płaty mchu wróciłam do mojego nowego domku by przygotować sobie miejsce do spania. Gdy skończyłam urządzać moje lokum poszłam spać

***

Następnego dnia, pełna energii wyszłam z jamy, by spotkać jakiegoś wilka do towarzystwa. Czując jednak ścisk w żołądku zaśmiałam się sama do siebie:
-Najpierw jednak muszę coś zjeść -Podniosłam głowę i zaczęła węszyć. Chcąc wyłapać choćby drobną nitkę zapachu, unoszącą się w powietrzu, która zaprowadziła, by mnie do kłębka, jakim byłoby moje śniadanie. Po dłuższej chwili poczułam zapach małej sarenki, sam raz na pożywne śniadanie. Stapiając się z cieniem ruszyłam po tropie. Gdy przed moimi oczyma ukazało się stado rogaczy uśmiechnęłam się promiennie. Zanim jednak przymierzyłam się do skoku na najmłodszego jelenie i łanie spłoszył jakiś inny wilk, widząc czarną smugę przemykającą miedzy parzystokopytnymi westchnęłam. Hiro. By nie stracić posiłku ruszyłam pędem za stadem i basiorem. Nie zwracając na niego zbytniej uwagi skupiłam się na młodym jelonku, któremu trudno było utrzymać tępo, narzucane przez starsze osobniki. Będzie mój. Hiro, jednak mnie uprzedził, wbijając swe kły w chudą nóżkę zwierza, otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia widząc, z jaką łatwością rozłamuje kości i odrywa nogę od reszty ciała. Malec dalej próbował uciec wlekąc się po ziemi, przez brak jednej z kończyn. Spojrzałam na basiora niezadowolona nadymając zła policzki. Zanim pozbawił jelonka życia uprzedziłam, go oznajmiając z satysfakcją :
-Razem go upolowaliśmy, wypadałoby się podzielić, nie uważasz?

Hiro? Zachowasz się jak dżentelmen?

Od Hiro do Kaylay

Siedziałem na stercie kości, które Śmierć usypała z zabłąkanych zwierząt. Było to co najmniej niewygodne, ale musiałem tam być, gdyż Demon chciał coś mi zrobić. Co jakiś czas, gdy oczekiwałem na niego, przez moje ciało i serce, a czasem także umysł, przechodził niespodziewany ból, tak mocny, że odbierało mi dech w piersi.
- Hiro, pokaż się – rozbrzmiał głos, gdy mniejsza wersja mojego...Pana(Ta, chyba tak muszę go nazywać) ukazała się obok mnie. Nakreślił on jakiś znak na mojej lewej łapie, jednak gdy skupiałem na nim wzrok, on zlewał się z moim futrem, choć sam znak był koloru zielonego. - Wilczku, to jest znak, określający, że jesteś moją własnością. Niniejszym dziś, przez okres lat dwóch tysięcy siedem – powiedział złowieszczo mój oprawca – stajesz się moim sługom, który będzie odbierał dusze wilków i przynosił je do mnie.
Wiadomość ta zmroziła mi krew w żyłach, a mnie całego ogarnęła panika. Ale to znaczyło, że mogę wrócić do świata żywych, a więc może uda mi się spotkać z Kaylay. Może wie jak mnie uwolnić.
- Hiro, jeśli nad jakimś wilkiem pojawi się taki oto znak – w tym momencie przede mną pojawił się dziwny znak, jakby złamany krzyż, w kolorze zieleni (https://i.imgur.com/HxsvWwe.jpg). - Ten znak oznacza, że wilka tego ma spotkać śmierć. Twoja w tym głowa, aby odebrać mu duszę, albo nawet i biedaka zabić. Aby odebrać duszę – rzucił Demon – po prostu podejdź do truchła i wciągnij mgiełkę, która będzie się nad nim unosić. To właśnie dusza.
Ze zgrozą myślałem, co będę musiał robić przez następne dwa milenia. A może to nie takie złe? Może mi się spodoba? Albo nawet i Kaylay mnie uwolni. Ta, to jest najweselsza wizja. Niech ona mnie uwolni.
- A teraz, mój sługo. Leć na ziemię, zbierać dusze – zarechotała Śmierć – Razhush, matria penfa hud! - Dziwna mowa wydobyła się z piersi Demona, a moje ciało zaczęło się stopniowo dematerializować. Przez chwilę wisiałem w pustce, otoczony ciemnością, by po chwili pojawić się na ziemi. Nie mogłem uwierzyć w to co się właśnie stało, więc spojrzałem na swoje łapy.
Z mojego gardła wydobył się cichy okrzyk, gdy zobaczyłem, iż są one półprzezroczyste, nie licząc znaku na mojej łapie. Był taki sam, jak znak śmierci, które Demon mi pokazał.
Po jakimś czasie odkryłem, że ten znak robi za niejaki kompas – jaśniał, gdy kierowałem się w dobrą stronę, zanikał gdy w kierunku, w którym szedłem, nie było żadnego umierającego wilka.
Będąc szczerym, zbieranie tych dusz nie było złe. Nie czułem chłodu, gorąca, głodu, zmęczenia. Nie czułem nic. Po prostu wciągałem cierpką mgiełkę i szedłem dalej.
Mój następny cel znajdował się w bibliotece watahy, tej samej do której należałem. Nie czułem jednak smutku. Po prostu czułem, że muszę spełnić swój obowiązek, więc wszedłem tam i zacząłem się rozglądać za znakiem.
Przejąłem się dopiero, gdy zobaczyłem kto jest celem. Znak śmierci wisiał nad pewną waderą, studiującą księgi i trzymającą pergamin pod łapą.
Waderą tą była Kaylay.

Kaylay? A więc jak to się potoczy? :P

26 listopada 2017

Od Zefira CD. White

Przeszyłem wzrokiem całą grupę i otworzyłem pysk, by coś powiedzieć, gdy nagle jeden z nich rzucił się na mnie. Byłem zupełnie zaskoczony, więc nie zdążyłem zrobić uniku. Poczułem piekący ból w karku.
- Zefir! - usłyszałem obok siebie głos White Silence. Z trudem wyszarpałem się z uścisku szczęk basiora i stanąłem w pozycji obronnej, przodem do wilka. Jego sierść była koloru czarnego, a ogromne kły czerwone od mojej krwi. Po chwili zaczęła z nich kapać również zielono-żółta ciecz.
- White... uciekaj. - prawie bezgłośnie powiedziałem, wlepiając w nią błagalne spojrzenie. Wadera cofnęła się kawałek, lecz nie uciekała, tylko szybkim ruchem się odwróciła i obnażyła kły. Odrzuciłem grzywkę z oka i wyszczerzyłem kły w kierunku basiora z przerażającym uśmiechem.
- Głupcy. - wycedził i rzucił się na mnie ponownie. Zrobiłem niezgrabny unik, po czym upadłem na jedną nogę. Nie mogłem się ruszyć. Usłyszałem, jak White podbiega do mnie. Po chwili ogarnęła mnie ciemność. Mój oddech był przyspieszony, a serce biło jak oszalałe. Usłyszałem cichy głos wadery, lecz nic z niego nie zrozumiałem. Trucizna. Przez chwilę czułem się tak, jak bym się topił. Nie mogłem złapać oddechu, wydawało mi się, że gorąca ciecz zalewa mi płuca. W końcu straciłem przytomność.

***

Gwałtownie otworzyłem oczy i podniosłem głowę. Żyję. Chyba. Rozejrzałem się dookoła. Byłem w ciemnej jaskini, w której nikogo oprócz mnie nie było. Podniosłem się i chciałem wybiec z tego miejsca i poszukać White Silence, lecz zatrzymały mnie łańcuchy zaciskające się na mich łapach i skrzydłach. Nie próbowałem się z nich wyszarpywać, bo wiedziałem, że to nic nie da. W mojej głowie była jedna myśl. Gdzie jesteś, White?

White? Gdzie jesteś?

Od Will CD. Loedii

Wyszczerzyłam zęby w przerażającym uśmiechu. Moje oczy niemalże zaczęły płonąć nienawiścią do aktualnie bezbronnej wadery. Widziałam strach w jej oczach. Czułam go na sierści. Zabiję ją i będzie po wszystkim......
- Odebrałaś mi to, co najbardziej kochałam. - szepnęłam. - Niewinnym szczeniętom odebrałaś ojca...
- Will, nie rób tego! - usłyszałam cichy głos należący do Kesame.
- Nie wiesz, jak to jest. - kontynuowałam. - Co ja mam ci odebrać, żebyś to zobaczyła?
- Will! - Kesame nadal rozpaczliwie krzyczała. Delikatnie przejechałam po jej szyi ostrzem, nie zostawiając żadnego nacięcia.
- Dlaczego to zrobiłaś? - warknęłam. Ciałem wadery wstrząsnął delikatny dreszcz, lecz nic nie odpowiedziała.
- DLACZEGO TO ZROBIŁAŚ?! - wrzasnęłam, a po moich policzkach spływały łzy.
- Taki miałam kaprys. - w odpowiedzi przyłożyłam sztylet mocniej do szyi Loedii.
- Po prostu mnie zabij, Will. - warknęła. Bała się, a mimo tego odpowiada w taki sposób. Niesamowite. W tym momencie coś zrozumiałam.
- Nie będę taka jak ty! Rozumiesz?! Nie zabiję ciebie ze względu na Taravię, która kocha cię, tak jak kochała Raidena, nie zrobię tego ze względu na twoje rodzeństwo! - coraz więcej łez spływało po moich policzkach. A może to był deszcz? Nie miałam zamiaru jej zabijać. Chciałam tylko, by cierpiała, tak jak jak. Ale co mogę zrobić, gdy ona ma wszystko gdzieś?
- Nienawidzę cię. Nie jestem tobą i nie zabiorę ci życia, ale zobaczysz, zginiesz w męczarniach i będziesz cierpiała tak samo jak ja. - warknęłam głośnio i na jej skórze pozostawiłam jedynie nacięcie, z którego zaczęła płynąć mała strużka krwi.
- Will... - szepnęła Kesame, gdy znalazłam się obok niej.
- Porozmawiamy o tym później. - odpowiedziałam. Po paru minutach drogi w deszczu w końcu byłam u siebie w jaskini razem z Kesame. Położyłam się obok szczeniaków i spojrzałam na szarą waderę obok mnie, otulając ogonem szczenięta.

Kesame? Weź jakiegoś tme-skipa zrób xd

Powitajmy naszego dyplomatę - Symonidesa!

Wolf-minori
Za dziesięć lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś.

Imię: Symonides
Pseudonim: Szumny
Wiek: 17 lat
Płeć: Basior 
Charakter: Symonides jest zadziornym wilkiem - lubi czasem się zabawić i wyszumieć (stąd jego przezwisko -  Szumny). Potrafi zdobyć uznanie otoczenia i łatwo imponuje innym basiorom, ponieważ czasami wydaje się, że niczego się nie boi. Jest pełen życia, energii i wiecznie się uśmiecha. Do tego można dodać piekielną mieszankę cech, przy której wymiękają wszelakie niewieście serca - inteligencja, spryt i pełen wachlarz doskonałych manier. Jest urodzonym podrywaczem i korzysta z tego pełnymi garściami. Symonides ma doskonały talent gawędziarski, z każdym potrafi porozmawiać na wszystkie tematy (nawet na takie, na których kompletnie się nie zna...), uwielbia, gdy znajduje się w centrum uwagi i łatwo zjednuje sobie wilki. Czasami jednak zanadto się wywyższa oraz nie potrafi przyznać się do błędu, na szczęście dobrzy kumple potrafią sprowadzić go na ziemię... Wydawałoby się, chodzący ideał, jednak nawet Szumny ma swoje tajemnice. 
Jako szczeniak miał swoją ukochaną przyjaciółkę, która była dla niego całym światem i zawsze pomagała mu w wydostawaniu się z kłopotów, w które z lubością wpadał. Niestety, stracił z nią jakikolwiek kontakt po rozbiciu jego poprzedniej watahy. Pamięta tylko, że zawsze wołał na nią Ma. Symonides nie ma pojęcia, czy jego Ma dalej żyje, czy może zginęła tamtego wieczoru. Postanowił zostać dyplomatą, żeby podróżować, a przy okazji jej szukać.
Wygląd: Wysoki, postawny, czarny wilk o miękkim futrze i zadziornych, złotych oczach. Ma długi i piękny ogon oraz małą bliznę na prawej łapie.
Stanowisko: Dyplomata
Umiejętności: Symonides ma wysokie umiejętności interpersonalne, dyplomatyczne, a także strategiczne. Jest inteligentnym, wygadanym wilkiem, który potrafi także manipulować.
Intelekt: 15 | Siła: 8 | Zwinność: 8 | Szybkość: 5 | Magia: 0 | Wzrok: 5 | Węch: 4 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Duszy
Żywioły: Symonides nie jest w stanie określić swoich żywiołów.
Moce: Nie jest on wilkiem magicznym i nie używa mocy.
Rodzina: Wychowywał go opiekun, który nigdy nie wyjawił mu swojego imienia - wszyscy wołali na niego Żuchwa, ale Symonides wyobrażał sobie, że naprawdę ma na imię Sokrates, Platon albo chociaż Hunter... A nie Żuchwa. To takie beznadziejne przezwisko. Sam Żuchwa nigdy nie mówił do niego po imieniu, zawsze tylko 'mały', co bardzo go wkurzało. Rodzeństwa nie miał, przynajmniej nie pamiętał - zresztą pamiętał bardzo mało. Tylko głos swojej mamy i oczywiście Ma - swoją przyjaciółkę z dzieciństwa.
Partnerka: Antilia [zaręczeni]
Potomstwo: Nie ma.
Historia: O jego historii nie można napisać dużo, ponieważ nie za wiele się do tej pory nie wydarzyło. Jedyne istotne wydarzenie, które zmieniło bieg jego życia, to rozbicie jego dawnej watahy, w której się urodził. Jego rodzice - swoją drogą bardzo piękni i piekielnie inteligentni - zginęli w niej, kiedy był naprawdę małym szczeniakiem. Wtedy zaopiekował się nim Żuchwa. Czasem Symonides naprawdę żałował, że to był właśnie on... Niby nie był zły, jednak nie dawał mu ciepła rodzinnego, którego młody wilk potrzebuje, ale oczywiście wstydzi się przyznać. Żuchwa był niezbyt inteligentnym wilkiem, którego młody robił, jak chciał. Wielbił swoją przyjaciółkę, niestety - teraz nawet do końca nie pamięta jej imienia. Zostały mu w pamięci tylko jej bystrość, pewność siebie, opanowanie, zielone oczy i urywek jej imienia - Ma. Zawsze wyciągała go z wszelakich kłopotów - nawet kiedy Żuchwa już nie miał cierpliwości. Ma zawsze ją miała. Symonides żył sobie zwykłym życiem i nic ciekawego raczej w jego życiu się nie wydarzyło i nawet on sam nie liczy na to, że się jeszcze wydarzy. Jednak mimo to, dalej sobie wesoło żyje, nigdy się nie poddaje w poszukiwaniach i ciągle się uśmiecha.  
Przedmioty: Zawsze nosi przy sobie notes i długopis, Płomień Życia.
Właściciel: Ktosicek | Ktosicek | damaszek2001@gmail.com

Adopcja!

Tera zostaje zaadoptowana! 

Aviaku

Od Hiro do Annabell

Spojrzałem w ślad za waderą. Jej czarny ogon machał to w lewo, to w prawo, jakby próbowała odlecieć. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem na wschód, taki miałem kaprys.
- Skoro nie chce być oprowadzona, to ja się nie narzucam – mruknąłem cicho, zwieszając łeb i przymykając oczy – wadery są takie upierdliwe. - Dodałem po chwili, i zacząłem rozmyślać nad swoim snem.
Pamiętałem, że śnił mi się kolejny koszmar z szkieletami wilków, ale nie mogę wpaść na to, co jeszcze tam było. Znowu zapominałem, znowu nie będę pamiętać co mam zrobić.
- Ehh, to takie upierdliwe. - Westchnąłem, moszcząc się wygodnie na kupie zeschłych liści, pokrywających ziemię. Miałem ochotę tylko na zdrową drzemkę, tym razem jednak mając nadzieję, że będzie to spokojny sen.
Ułożyłem się wygodnie, kładąc łeb na łapy i podwijając ogon do siebie. Nie omiotłem nawet otoczenia spojrzeniem.
- Jeśli mnie coś zje, to zje. Oby się zadławiło. - To zdanie, wypadające z mojego pyska, skwitowało całą sytuację, a ja najzwyczajniej w świecie wpadłem w objęcia Morfeusza.

***

Obudziłem się, gdy słońce minęło już południe, zniżając się leniwie do horyzontu. Nie drgnąłem nawet, gdy przeszedłem ze snu na jawę, nie otworzyłem oczu ani nie ziewnąłem. Nasłuchiwałem. Coś wyrwało mnie z drzemki. Coś szło przez liście zaściełające ściółkę, i to coś było nerwowe. Ciężkie, nerwowe kroki. Wciągnąłem powietrze, szukając jakichś zapachów, aby zidentyfikować to zwierzę. Nie były to kroki wilka, jednak nie mogłem nic wyczuć, wiatr wiał w twarz intruza. A więc musiał mnie wyczuć. I wtedy usłyszałem dźwięk, od którego moja śledziona zwinęła się w kłębek.
Ryk niedźwiedzia.
Zerwałem się na równe łapy i skoczyłem w zupełnie przeciwną stronę, niż słyszałem niebezpieczeństwo i zobaczyłem, że niedźwiedź nie zwraca uwagi na mnie – tylko na biało czarną waderę, powoli cofającą się w stronę drzew. To ta całą Alka...Aśka...eeee...
- Anka. Annabell! - Przypomniałem sobie, ciut za głośno. Wadera spojrzała w moją stronę, a niedźwiedź dostrzegł...a raczej dosłyszał moją obecność.
- Ty?! - Wykrzyknęła wadera, a wtedy niedźwiedź zaryczał i rzucił się w jej stronę, by po chwili skoczyć, wyciągając ku niej pazury. To zadziałało na mnie jak uszczypnięcie. Ruszyłem pędem w stronę tej dwójki, aż mój cień zrównał się z wydłużonym cieniem niedźwiedzia za pomocą cieni drzew. Skupiłem się wtedy mocno i użyłem mocy, aby przejąc kontrolę nad ruchami miśka.
Wciąż leciał w stronę wadery, jednak teraz nie mógł nawet drgnąć. Z łomotem uderzył w ziemię, wzbijając w powietrze trochę liści, a ja wtedy zerwałem połączenie i stanąłem obok wadery.
- Możesz się bronić? - Zapytałem szybko, kalkulując nasze wspólne szanse przeciwko przeciwnikowi. 70%, jeśli wadera ma jakieś zdolności do zadania krzywdy. O połowę mniej, jeśli nie.
- Jestem osłabiona, nie mogę za bardzo walczyć. Tak to już by ta kupa futra leżała trupem. - Rzuciła troszkę opryskliwie. Zignorowałem jej ton. Liczyło się dla mnie teraz co innego.
- Mamy trzy sekundy, zanim misiek na nas skoczy. Zwiewaj stąd, ja robię za przynętę. I zrobię zasłonę. - Mruknąłem, kumulując całą swoją energię. Szanse na jej ucieczkę – 90%. Szanse na moją ucieczkę po użyciu umiejętności... - 30%. Szanse na to, że misiek rozszarpie mnie i spożyje na obiad. - 70%. Ehh, dlaczego wadery muszą pakować się w kłopoty...
- Czekaj, jak chcesz go zatrz... - Zaczęła wadera, a ja wtedy wypuściłem skumulowaną w sobie energię, a dość duży obszar wokół mnie spowił mrok tak gęsty, że tylko nożem kroić. Nastała ciemność jak w bezksiężycową noc. Nie mogłem nawet zobaczyć wadery, która stała obok mnie. Czułem, jak opuszczają mnie siły.
- Zwiewaj – szepnąłem, chwiejąc się na łapach. Gdy upadłem na ziemię, zobaczyłem czarno-biały kształt. Anioł....nie, Annabell. Annabell, która uśmiechała się dziecinnie. Dziecinnie i groźnie. A zaraz potem jej uśmiech zastąpił ponury wyraz twarzy. Jakby chciała kogoś zamordować...
I wtedy osunąłem się w ciemność, zapadając w krótką drzemkę. Ahh te wadery. Takie upierdliwe.

Ann? Ty upierdliwa waderko?

Od Kaylay cd Hiro

Znajdowałam się w mojej jaskini. Był jasny poranek.
Słońce delikatnie przebijało się do wnętrza. Wszystko wydawało normalne. Do czasu. Gdy tylko się troszkę otrząsnęłam, ujrzałam, że na blacie leżał długi, stary pergamin. Ujrzawszy go, wszystkie wspomnienia z tamtego wydarzenia powróciły.
-Drzewo, bestia, pergamin, Hiro, podpis!- Zaczęłam się cała trząść. Próbowałam go przeczytać, jednak tekst napisany był w nieznanym mi języku. Kiedyś interesowałam się trochę starymi dialektami, jednak on nie przypominał mi żadnej pradawnej mowy.  Na końcu tego dokumentu, znajdował się niewyraźny podpis, podpis Hiro. Wtedy do reszty przypomniałam sobie co się wydarzyło. Żałowałam, ze to nie ja zostałam w tych pieczarach. On zapewne wiedziałby co dalej począć.
- No i co ja niby mam zrobić!? - zaszlochałam nad pergaminem. Kiedy moja łza zetknęła się z tą całą umową „umową” poczułam dziwne kłucie w sercu. Nie miałam jednak czasu aby się nad tym zastanawiać - musiałam podjąć jakieś kroki. Tylko co by tu zrobić? Powinnam komuś o tym powiedzieć?! Co z Hiro?! Poświecił się dla mnie, a teraz nie wiadomo co się z nim dzieje! Czy ta bestia go torturuje? Muszę działać szybko... tylko co... co...- chwyciłam pergamin i wybiegłam.  Stwierdziłam, że jeżeli mam znaleźć jakieś informacje postaram się poszukać ich w bibliotece. Gdy podążałam w stronę budynku, niechcący (chyba z tego całego stresu), potknęłam się o wystający kamień. Kiedy upadałam, trzymamy przeze mnie skrawek pergaminu trochę się wygiął. W tym samym czasie przestałam oddychać. Przez chwile walczyłam aby nabrać głęboki wdech. Było to jedno z najokropniejszych przeżyć, ale nie miałam czasu żeby się nad sobą rozczulać. Dotarłszy na miejsce, zaczęłam przeszukiwać regały. Miejsce to było gigantyczne, a ja nawet nie byłam w stanie się wyrazić czego tak zaprawdę szukam. Byłam spanikowana. Kiedy próbowałam powiedzieć cokolwiek o tym co się stało, innemu wilkowi jakaś dziwna siła nie pozwalała mi wykrztusić z siebie ani słówka. Zaczynałam się dławić lub dusić. Czułam się bezsilna, a czas leciał. Miałam wrażenie jakby nad moją głowa znajdował się jakiś minutnik, który w każdej chwili może zadzwonić. Nareszcie znalazłam miejsce, które prawdopodobnie mogłoby mi pomóc.
- Bingo! - krzyknęłam. Znajdowałam się przed działem o nazwie „legendy, mity, zapomniane mowy”. Wszystkie książki, które tam się znajdowały były zakurzone i widoczne stare. Stojąc, i patrząc na ogromy regał, poczułam obecność Hiro koło mnie. Było to bardzo dziwne uczucie. Przez chwilkę zastanawiałam się czy abym nie oszalała. Co jeżeli to tylko moja wyobraźnia? Ale w takiej sytuacji było mi to autentycznie obojętne.
- Uratuje Cię - szepnęłam sama do siebie - jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię - przełknęła głęboko ślinę i zabrałam się za pierwszą książkę. - Tylko módl się się żebym czegoś nie sknociła...

Hiro? A co tam u ciebie w podziemiach hehe? Sory ze tak długo **again** ale jakoś nie mogłam nic wymyślić 

Od Annabell cd. Hiro

-Lepiej, dziękuje za troskę - odparłam radośnie, nadal pozostając czujna. Pomimo tego, że śnił mu się koszmar, energia jaką z niego pozyskałam nie wystarczyła do naprawy mojej łapy. By mieć nad nim przewagę próbowałam zobaczyć jego lęk, niestety nim na tęczówkach basiora ujawnił się obraz jego największej zmory, czarnuch odwrócił się i ruszył przed siebie:
-Chodź to alfy-Mruknął jak zwykle beznamiętnie, że też miałam pecha trafić na takiego ponuraka. Idąc za Hiro z jakieś dwa metry rozglądałam się dookoła. Pokrywa śnieżna powoli zaczynała się zmniejszać, gdy spod śniegu zaczęły wyrastać trawa i kwiaty, ucieszyłam się. Stanąwszy na zielonym dywanie otrzepałam się z grudek śniegu, które zapodziały się w moim futrze, po tym dogoniłam basiora, który ani myślał się zatrzymać. Widząc, że na drzewach coraz gęściej rosły liście, skryłam się w ich cieniu, by słońce nie wyciągało ze mnie energii. Nie lubiłam być zmęczona.
***
Po rozmowie w jaskini alfy machałam radośnie ogonem:
-Nie będę sama, nie będę sama-Nuciłam cicho pod nosem wychodząc od Taravii. Przed jaskinią, w cieniu drzew siedział Hro, który widząc mnie wstał i mruknął:
-Chodź teraz do medyka
-Łoki doki -Odparłam radośnie mając nadal dobry humor. Pojawiwszy się w kolejnej jaskini rozejrzałam się po niej, było tu pełno różnych eliksirów, bandaży i innych dziwnych rzeczy, których nie potrafiłam nazwać. :
-Luma? Jesteś tu? -Spytał basior, na co z głębi jaskini usłyszeliśmy delikatny głos wadery:
-Już idę - W zasięgu naszego wzroku pojawiła się mała wadera o żółtym futrze z niebieskimi wstawkami, najbardziej zainteresowały mnie jej długie uszy, maska na pyszczku i długi, puszysty ogon:
-O co chodzi?
-Złamała łapę -Wyjaśnił basior siadając pod kamienistą ścianą lokum żółtej wadery:
-Masz piękny ogon -oznajmiłam z uśmiechem patrząc uważnie na jej ruchy, wolałabym sama naprawić sobie tą łapę:
-Dziękuje -mruknęła skupiona na swoim zadaniu. Gdy odsunęła się stanęłam na wszystkich czterech łapkach, nie czując już bólu rozpromieniłam się i machając radośnie ogonem oznajmiłam:
-Bardzo dziękuje
-Nie ma za co- odparła idąc znów do głębi jaskini. By się odwdzięczyć wyczarowałam jej cienistego kwiata, po tym wyszłam wraz z Hiro z jaskini. Nie podobało mi się zachowanie basiora, był strasznie sztywny, nie przepadałam za takimi wilkami. :
-To wszystko? Jeśli tak to pójdę się przejść po terenach watahy- Nie czekając na odpowiedź ruszyłam w głąb lasu podrygując wesoło, że poznam nowe wilki.

(Hiro? Co ciekawego wymyślisz?)

Odchodzą cz. II

Wszyscy się nie zmieścili, dlatego jest cz. 2




wykonane przez właściciela

wykonane przez właściciela





wykonane przez właściciela

25 listopada 2017

Od Hiro cd. Annabell

Spojrzałem na nią beznamiętnie i wzruszyłem ramionami. Co mi w ogóle strzeliło do głowy?
- Byłeś sobie na szczęśliwym, spokojnym spacerku – zganiłem siebie w myślach – a teraz pchasz się w niepotrzebne zabawy z jakąś obcą waderą. - Potrząsnąłem łepkiem i odszedłem dobre dziesięć metrów, stąpając bardzo delikatnie po śniegu w dobrze mi znanych miejscach, tak by nie zapaść się pod tę pierzynę.
Zbliżyłem się do wystającej spod śniegu skały i ułożyłem się na niej wygodnie, bokiem do wadery, i podłożyłem sobie łapki pod pysk. Zamknąłem oczy, by po paru sekundach zapaść w bardzo delikatną drzemkę, z której wybudziłby mnie kret ryjący parę metrów dalej.
Gdy odpłynąłem do cudownej krainy snów i marzeń, napotkałem pyski nieznanych mi wilków. Były w całości białe, ich niebieskie oczy patrzyły na mnie przyjaźnie. Westchnąłem krótko, opuszczając zrezygnowany łebek.
- Naah, znowu będzie ten sam sen. Albo w sumie koszmar. - Mruknąłem bezsilnie, czując jak wokół mnie zaczyna robić się cieplej. Wiedziałem co się właśnie dzieje, więc na głos to komentowałem, sam do siebie – teraz się topicie, cudowne białe wilczki, teraz wasze szkielety szczerzą się do mnie, ociekając z resztek krwi – wyliczałem, bujając głową na boki. - Za parę sekund...O! - Wydałem z siebie cichy okrzyk, gdy usłyszałem jak kości stukają o ziemię. - Teraz biegniecie, aby mnie rozszarpać, a ja … - Poczułem, jak moje łapy same przebierają w powietrzu i mimo swojej niechęci biegłem w stronę wschodzącego księżyca – A ja biegnę przed siebie bez celu. Pięknie.
Czułem jak ogarnia mnie zmęczenie, jak ziemia pod moimi łapami ustępuje miejsca brodowi. Nie słyszałem już kości, które stukałyby złowieszczo o kamienie, lecz teraz słyszałem odległe wycie wilków. Byłem bliżej ziemi, jakby mniejszy, czułem się lżejszy i...głupszy.
-Nie chciałem Cię zostawić mamo – łkałem, patrząc przez łzy na bandanę na mojej łapie. Kilka minut temu zawiązała mi ją matka, a teraz oddaje życie by...by...
Ogarnęły mnie wątpliwości.
- Po co? Dlaczego? Z kim walczy...skąd jestem. Jak wyglądała moja matka... - Pytałem się. Biegłem coraz wolniej, bieg zmienił się w chód, chód w powolny marsz, aż zatrzymałem się pośrodku niczego. Czerń, a ja pomiędzy jej cienistymi mackami. Koszmary, majaczące ledwo co, nie odcinające się prawie niczym od tła. Ciemność. Mrok. Ja. Kto to ja? Co to znaczy? Dlaczego nic nie pamiętam? Ja...
Usłyszałem syk, niby wężowy, i nagle zacząłem spadać.

*** 

Obudziłem się, dysząc ciężko. Serce łomotało mi w piersi, próbując utorować sobie drogę między płucami, kośćmi i mięśniami, po czym wyskoczyć ze mnie i uciec gdzieś w dal, na wschód.
- Wschód – szepnąłem. – Wszystko zaczęło się na Wschodzie. - Olśniło mnie. Tam, tam właśnie żyłem. Stamtąd pochodzę. - Ja muszę... - Chwila...co muszę? - Właśnie, co muszę? Ja...A zresztą, skoro nie pamiętam, to znaczy, że to nie takie ważne.
Wstałem ze skały i spojrzałem w stronę, gdzie podczas snu słyszałem syk. Wadera właśnie skończyła unieruchamiać swoją łapę i właśnie starał się normalnie na niej stanąć, jednak widać było, iż nie jest to dla niej łatwe.
Podszedłem do niej, uspokajając swoje ciało i przywołując na twarz beznamiętną minę, a spojrzenie moich oczu stało się chłodne i puste.
- I jak, lepiej? - Zapytałem, jednak nie byłem w stanie zatrzymać troskliwej nuty w swoim głosie, gdy widziałem jak ona się czuje i wygląda, choć chciałem wyjść na zimnego drania. Skarciłem się w myśli za tę chwilę słabości.

Ann? To jak, lecimy do alfy?

Od Nicolaya CD Lirii

Objąłem ją obiema łapami. Ona również to zrobiła. Poczułem, jak gładzi powoli moją sierść, przesuwając się w dół. W końcu natrafiła na niewielkie dwie blizny na moich plecach. Odsunęła się lekko i spojrzała na mnie pytająco.
- Mam je od urodzenia, to nic takiego. - zapewniłem, widząc zaniepokojenie w jej oczach - Keseme twierdzi, że powinny wysuwać się z nich skrzydła, ale jeszcze tego nie opanowałem.
Posłałem jej ciepły uśmiech. Spojrzałem w gwiazdy migoczące na niebie. Księżyc oświetlał delikatnie liście, które z każdym dniem stawały się coraz bardziej czerwone.
- Za kilka dni mamy rocznicę, wiesz? - szepnąłem jej do ucha.
- Szybko minęło. - stwierdziła i wtuliła się w moją sierść.
Delikatnym ruchem łapy skierowałem głowę wadery w swoją stronę. Spojrzałem w turkusową barwę jej oczu. Odbijały się w nich święcące punkciki z granatowego nieba.
Pocałowałem ją lekko w pyszczek.
- Wracajmy już. Wolałbym nie ziewać podczas spotkania z twoją mamą. - powiedziałem pół żartem, pół serio.
Przyznała mi rację i ruszyliśmy w stronę jaskini Lirii. Zauważyłem, jak zasypia idąc przed siebie. Gdy prawie weszła w drzewo, postanowiłem wziąć ją na grzbiet.
Sunąłem powoli przed siebie, by nie zrzucić niechcący ukochanej na ziemię. Nuciłem pod nosem melodię, którą kiedyś moja mama usypiała Ingreed, a gdy przyszliśmy na świat, Keseme i mnie.
Wszedłem do wnętrza domu i zapaliłem małą lampkę. Położyłem śpiącą już waderę na posłanie i przykryłem czule kocem.
Uśmiechnąłem się do niej na pożegnanie i poszedłem do siebie.

Lirciu?

Od Taiyō cd. Alpina

To miejsce jest piękne. Niewątpliwie jest też magiczne.
Zapatrzyłam się na drzewa - cudne, powykręcane wiśnie o srebrno-różowych płatkach... Zupełnie jak w domu. Wiśniowy sad. Spadające wiśniowe płatki. Wiśniowa kraina...
Raj. Istny raj.
Obecność obcej osoby zauważyłam dopiero po klilku minutach. Obróciłam głowę w bok, gdy nagle...
- Och!
Obok mnie stał smukły, jasny basior. Na jego białym futrze widniały gdzieniegdzie czarne plamki. Oczy, tajemniczo wpatrzone w dal, odbijały ostatnie promienie słońca.
- Wybacz, czyżbym cię w jakiś sposób przestraszył? - usłyszałam jego spokojny, zmęczony głos.
- N-nie, raczej zaszokowałeś.
Wilk opuścił łeb, najwidoczniej tak jak ja wracając ze świata marzeń, do brutalnej rzeczywistości. Odwrócił głowę w moją stronę, lecz wciąż milczał. Spostrzegłam strużkę krwi cieknącą mu po nodze. Musiał się mocno skaleczyć.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz na przygnębionego. - spojrzałam na jego ranną kończynę. - Twoja łapa..
- Nie wybacz, na chwilę odpłynąłem. To tylko małe draśnięcie - uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech. Tak, kogoś mi przypominał... Tak bardzo. Oracle. Tak wiele bliskich osób utraciłam...
Zanosiło się na to, że znowu się rozmarzę, więc szybko zajęłam się obecnym problemem.
- Małe, nie małe, trzeba je opatrzeć. Mam jaskinię niedaleko - w jego oczach widziałam sprzeciw. Jak z dziećmi. - Chodźmy - ruszyłam, nie czekając na jego reakcję. Tak jak myślałam, basior rzucił ostatnie spojrzenie na ten niewyobrażalnie piękny skarb natury, po czym ruszył za mną. Niektóre sztuczki działają na każdego.

***

Zaparzyłam herbatę owocową. Basior zarzekał się, że opatrzy sobie łapę sam i wciąż pytał o dziwaczne rośliny, których do tego potrzebował. Całe szczęście, mam naprawdę sporą apteczkę.
- Ale jest na stanie tylko jeden rodzaj bandaży - zaznaczyłam.
Wreszcie z zabandażowaną łapą usiadł na przeciwko mnie na pufie i skosztował herbaty.
- Przypominasz trupa - zauważyłam.
- I podobnie się czuję - westchnął.
Jamę oświetlała pomarańczowa łuna ognia palącego się w kominku.
Znów pomyślałam o domu. O Kraju Zachodzącego Słońca. O czerwonym słońcu, ziemi, drzewach i o czarnym Asud Monsucie. O tym... Tym wszystkim, o czym wolałam nie myśleć.
Nagle w ślepiach basiora błysnęła jakaś zawziętość.
Podniósł się i oznajmnił:
- Cóż, ja już muszę iść.
Spojrzałam na niego zaskoczona. W źrenicach wilka tańczyły płomyki z mojego kominka, co sprawiało, że wyglądał na jeszcze bardziej stanowczego.
- No... dobrze - zamrugałam kilkakrotnie.
On stanął w progu, żeby grzecznie się pożegnać.
- To do widzenia.
- Do widzenia.
Najwyraźniej stał o sekundę za długo, bo nagle podjęłam zgoła inną decyzję niż powrót w głąb mieszkanka i zmywanie filiżanek. Błyszkawicznie doskoczyłam do pieca i zalałam płomienie wodą. Raptownie zrobiło się ciemno. Już byłam z powrotem przy wyjściu.
- Na co czekasz? - pchnęłam basiora i wyszliśmy na dwór.
Była jesień. Noce robiły się już zimniejsze. Nasze oddechy zmieniły się w małe obłoczki.
- Nie przedstawiłam się - uraczyłam wilka uśmiechem. - Jestem Taiyō Dihibatan, Córka Czerwonego Słońca.
Podał mi zdrową łapę.
- Alpin. Coś się stało? - zmarszczył brwi (ja akurat widziałam jego mimikę doskonale przez jasne futro) - Ta nagła ewakuacja i w ogóle?
- Chyba tak - odpowiedziałam, lecz myśląc raczej o jego dziwnym zachowaniu. - Wyglądasz jakby stanowczo coś się stało.
Popatrzył na mnie ostro.
- Czemu cię to tak obchodzi?
- Wiesz, że za tydzień jest pełnia?
Wyglądał na wstrząśniętego.
- Tak, właśnie, za tydzień jest Czarna Pełnia. A ty kombinujesz coś tuż przed. To nie jest podejrzane?
Westchnął.
- Niczego nie chcę od tej całej ,,Czarnej Pełni".
Utworzyłam niewielką kulę słonecznego światła.
- Wybacz, musiałam wiedzieć. Po prostu... w moim plemieniu uważało się na tę noc. Pewnie taki przesąd - uśmiechnęłam się.
Zaległa cisza.
- To idziemy?
- Ale dokąd ty chcesz iść?
- Nie wiem. Z tobą. To ty miałeś zamiar się gdzieś udać.

< Alpin? Nie wiedziałam o czym pisać cx >

Wyniki konkursu

Muszę przyznać, że spodziewałam się większego zainteresowania konkursem. Otrzymałam tylko jedno opowiadanie i jeden rysunek. Tak więc automatycznie obie te osoby trafiają na pierwsze miejsce w swoich kategoriach oraz otrzymują pochwałę do formularza. Zwycięzców proszę o skontaktowanie się ze mną w sprawie rozdzielenia punktów umiejętności.

W kategorii rysunek wygrywa Makotoshi! 
Oto jego praca:



W kategorii opowiadanie wygrywa Kalista!
Oto jej opowiadanie:

"Pewnego jesiennego dnia" 

  Złocistożółta gwiazda ukazała swój blask zza gęstych chmur, muskając długimi,
jasnymi promieniami słonecznymi ziemię spragnioną odrobiny ciepła jeszcze przed zimą. Dzień dzisiejszy zapowiadał się bardzo chłodny. Wiatr zasuwał tak szybko, jakby był spóźniony do szkoły na pierwszą lekcje, w dodatku na godzinie dziewiątą... Popychane siłą pogody drzewa rosnące na zewnątrz, szumiały swoją codzienną melodią. Leżałam w tym czasie spokojnie, rozłożona w dziwnej acz wygodnej pozycji na swoim posłaniu. Niespodziewanie kilka zwiniętych strzępków wyschniętych liści, napędzanych świeżym powietrzem wpadło w moje progi i ocierając swą powierzchnią o kamienne podłoże wystukiwały rytm na trzy. Wiatr był nieregularny, ciągle zmieniał swój humor i nie wahał się go okazywać. Momentami atakował z hukiem, a za chwilę delikatnie drażnił chłodem po nosie. Mruknęłam niezadowolona, że moje łapki i pyszczek, wystające poza pierzynę, marzną od przeciągu. Skuliłam się i napuszyłam swe futro, trochę tak jak gołąb swoje piórka podczas godów... Niby pospałam dziś trochę dłużej niż zwykle, bo aż do południa, ale czułam się ciężka jak kamień i niewyspana. To chyba była ta najgorsza faza snu. Chciałam odlecieć ponownie do swojej wyimaginowanej "lukrowej krainy jednorożców" jednak moje oczy zamykały się tylko i wyłącznie na minutę, a potem znowu otwierały przez na czczą ilość snu. Westchnęłam powoli i ciężko przez usta. - Z drugiej strony ile można spać? Szkoda wolnego dnia. - pomyślałam i otworzyłam szeroko me czarne nozdrza ,zrobiłam głęboki wdech jednocześnie napinając mięśnie,
zaś na wydechu, zamiast je rozluźnić i walnąć się znowu plackiem, jak to zwykle robię, to najszybciej jak potrafiłam poderwałam się na nogi po czym rozluźniłam czując jak przestawiają mi się kości kręgosłupa. Adrenalina podskoczyła na kilka sekund. Wykorzystałam ją, wbiegłam z jaskini ścigając się ze swoim słabo widocznym cieniem, albo raczej próbowałam się z nim ścigać.  Skierowałam się pobliskiego wodospadom potoku aby tam się napoić. Jak to mówią dobra rozgrzewka, nie jest zła. Zwolniłam do truchtu dopiero gdy moje stopy zapadły się miękko
w piasku plażowym. Jeszcze chwilę rozgrzewałam się poruszając wzdłuż brzegu. Kątem oka zerkałam na swoje odbicie w wodzie. Brzydka tak jak zawsze… Spojrzałam na chwilę w górę. Niebo zaczynało się chmurzyć. Białe obłoki szarzały z każdą minutą, a w powietrzu dało się wyczuć więcej wilgoci. Według moich obliczeń wynikało iż za równo dwie godziny zacznie padać deszcz. Postanowiłam się szybko napoić. Woda była chłodna lecz spełniła swe zadanie. Rozbudziła mnie jeszcze bardziej i ukoiła suchość w gardle. Nagle dostrzegłam ruch na lewo od mojego pyska. Rybka! Odczekałam aż podpłynie tuż przede mnie, w odpowiedni punkt, następnie gwałtownie chwyciłam zwierzę w pysk. W ten sposób udało mi się złapać pierwsze śniadanie w postaci Pstrąga. Nie mam pojęcia czemu ryba była sama? Co robiła tak blisko brzegu? Czy była odrzucona przez inne? Nawet kody nic o tym nie mówiły, ale najważniejsze, że czymś zapełniłam na razie żołądek. Niestety chłód wciąż dawał się we znaki, ale taki los natury w naszym klimacie, podczas późnej jesieni, że wszystko się kuli od chłodu lub w pełni dojrzewa, by oddać zrodzone owoce zdrowe jeszcze przed zimą. Wiatr uporczywie napierał wprost na mnie i szumiał nieprzyjemnie we wrażliwych uszach. Zacisnęłam zęby i zawróciłam pod prąd. Już miałam ingerować w kod pogodowy, ale na szczęście przeciwnik zwolnił, zupełnie jakby uległ mojemu silnemu oporowi. Zawróciłam do jaskini po mój beżowy szalik. Z radością owinęłam go sobie wokół szyi. Od razy zrobiło mi się cieplej
i przyjemniej. Tkanina czekała by ją użyć przez cały rok, schowana w kąciku, a teraz znowu mogła mnie otulić. Schowałam nos pod pierwszą warstwę, wzięłam na ramie torbę i powędrowałam szybkim krokiem do naszej drogiej Biblioteki. Na miejscu było mnóstwo watahowiczów. Minęłam kilka znajomych twarzy, ale nie odezwałam się. Każdy zajęty były swoimi sprawami. Jeden coś czytał, drugi przeglądał tytuły na półkach, trzeci rozmawiał z bibliotekarką o interesach...  Z każdym stawianym przeze mnie krokiem dało się słyszeć stukanie moich przydługich pazurów o posadzkę, jednak wilki nie zwracały na mnie uwagi, zbyt skupiły się na swoich lekturach. Może to i dobrze. Skoro w temacie jesteśmy tematu będę musiała później podciąć te paznokcie aby nie przeszkadzały mi w skradaniu się... W ciągu kilku minut odnalazłam interesujący mnie przedział na półkach. Skoro byłam pewna, że miało padać stwierdziłam,że warto poczytać co nieco o grzybach jadalnych i przypomnieć sobie jak wyglądają. Kto wie czy jakiegoś nie znajdę podczas wycieczki po centralnych, zalesionych terenach Watahy Smoczego Ostrza. Po drodze wynalazłam jeszcze polecaną mi przez Zielarkę Fluminę Taidę książkę kucharską "Tysiąc sposobów na grzyba" i ukryte w kącie zaklęcie umożliwiające robienie kilku czynności jednocześnie, które na pewno przyda się gdy będę chciała zrobić zabezpieczyć sobie zapasy na zimę i może ugotować smaczny obiad. Podeszłam do szesnastowiecznego w wystroju biurka bibliotekarki, wypożyczyłam wybrane książki i zadowolona schowałam wszystkie do skórzanej torby, którą przytachałam.   Gdy wyszłam na zewnątrz i sprawdziłam ponownie tak zwany ''szyfr pogodowy'' wynikło z niego, że mam jeszcze godzinę czasu zanim pojawią się ulewne opady. Postanowiłam wybrać się na targ za księgarnią i zobaczyć co nowego przywieźli zaufani kupcy zza granicy. Ostatnio zaoszczędziłam dużo Lupus, więc czemu by nie zrobić zakupów? Przechadzałam się między straganami
i szukałam jakiegoś magicznego przedmiotu, który mógłby się przydać. Zajrzałam do pewnej staruszki pod trzeci parasol, ponieważ moje oczy przykuły jej błyskotki. Niestety wszystkie były złote, a ja wolę srebro, z rozczarowaniem wyminęłam stoisko. Przeszłam na drugą stronę wymijając jakąś rodzinę szlachecką wilków. Zaczepił mnie jakiś szczeniak ubrany w tkaniny. Zapraszał do straganu na końcu ścieżki. Już chciałam odmówić lecz wyszeptał mi do ucha tajne hasło magów! Otworzyłam szeroko oczy, a młodzik tylko zaśmiał się szczerze
i wskazał na żółto - zielony parawan. Przepchałam się zwinnie między tłumem. Z niemałym zaskoczeniem rozpoznałam trzy przedmioty: Pazur Gryfa [750 L], Promienne Oko [700 L], Owoc Zmiany [1 500 L] Bez zastanowienia wybrałam Promienne Oko. Szukałam go od dawna. Pozwalało na upiększenie imienia kolorami. Bajer akurat dla mnie i będzie przepięknie wyróżniał moje zakodowane imię w Przestrzeni Kodów! Nie kryjąc radości wskazałam na przedmiot i wyjęłam potrzebną ilość pieniędzy z torby. Sprzedawca nic nie mówiąc skinął głową i zataczając w powietrzu kilka ruchów łapami podał mi z zapakowana magicznie z fioletową mgiełkę w gratisie z moją nową zdobyczą. Ją także umieściłam w bagażu i zawróciłam w podskokach do wyjścia.   Po drodze do domu odwiedziłam jeszcze moje ulubione drzewo. Dawno nie było mnie przy nim, ostatni raz podziwiałam je na wiosnę gdy wypuściło zielone pączki... Było wtedy takie młode i delikatne, dziś wyglądało bajecznie. Odcienie czerwieni, żółci, brązów przeplatały się między sobą na jego koronie. Te pomniejsze liście opadały swobodnie, a duże uporczywie trzymały się gałęzi na górze. Usiadłam na miękkim mchu pod tym klonem i podziwiałam jak błyszczy się, wyróżnia między wszystkimi iglastymi drzewami. - Witaj przyjacielu - przywitałam się kładąc delikatnie łapę na zielonkawej korze drzewa, o przeróżnych oplatających się liniach. Czułam stoicki spokój, czas jakby się wokół mnie zatrzymał. Wiatr znowu przyśpieszył biegu wprawiając dłuższe gałązki w ruch tak, jakby w odpowiedzi się ukłoniły do mnie. Przez ciało przebiegł mi przyjemny dreszczyk. Nos mi się odetkał, wciągnęłam świeże powietrze do płuc, zamknęłam oczy i zrelaksowana uśmiechnęłam się do siebie. Jednym prostym zaklęciem uruchomiłam Promienne Oko. O jego działaniu świadczyły powstałe tęczowe fajerwerki z materii magicznej. Zamrugałam otwierając ''Przestrzeń niebieską'', rozejrzałam się wokoło i podziwiałam moje ukochane kody kreskowo - liczbowe wśród których znajdowało się moje, już teraz jesienno kolorowe, imię. O tej porze roku szyfry zawsze były najdłuższe, najciekawsze do odczytania. Pisały wspaniałe historie, które tylko ja potrafiłam odczytać, byłam z tego daru dumna. Zaczęło się ściemniać, już miałam się zbierać gdy w oddali zobaczyłam dwie postaci. Zbliżała się para alfa. Oni także mieli na szyjach szaliki. - Witaj Taraviu, witaj Zero. Jak tam mija wam ten wspaniały dzień? - odezwałam się. - A w porządku Kalisto. Właśnie wracamy z żoną z Grzybobrania. - uśmiechnął się delikatnie samiec alfa, a jego ukochana pokazała mi kosz pełen wilgotnych Maślaków. - Och jakie zdrowusie! Kto by pomyślał, że przed deszczem się znajdą takie piękne. - odpowiedziałam. - Deszczem? - zapytała Taravia - Dokładnie. Według moich badań powinno zacząć padać za kil... - zaczęłam mówić lecz w pół zdania przerwał mi trzask burzy. Wszyscy wytrzeszczyliśmy oczy, a z nieba lunęła seria mokrych kropli. - ...właśnie teraz - zaśmiałam się głośno. - Biegnijmy szybko do naszej jaskini, zanim mocniej uderzy. - zaproponował Zero. - Czuję się zaproszona... - odparłam i wszyscy ruszyliśmy biegiem na południe. Robiło się coraz chłodniej, ale było mi przyjemnie. Lubię kiedy pada deszcz, bo mam uczucie, że zmywa ze mnie wszystkie złe emocje. Po przekroczeniu progu jaskini alf wytrzepaliśmy futra z wody i rozpaliliśmy małe ognisko w ceglanym kominku, by się ogrzać. Podczas gdy na dworze szalała wichura w głębi domu zjedliśmy na kolację suszone mięso, a potem do późna opowiadaliśmy sobie różne zabawne historie. To był naprawdę miły dzień dla odmiany. Gdy nastała noc podziękowałam za gościnę i wróciłam za pomocą czaru teleportacji do siebie. Jeszcze przez kilka minut leżałam na łóżku czytając w świetle świecy wypożyczone książki, nawet nie wiem kiedy ogarnął mnie błogi sen.




Mam nadzieję, że konkurs na święta będzie cieszył się większym zainteresowaniem.


Pozdrawiam, Ariene

Od Nathing cd. Toxikity

N.i.e. STOP. Za dużo tego.
Cofnęłam czas. Wraz ze mną w tę podróż wybrała się Toxikita, teraz ze zdumieniem rozglądająca wokoło.
- Gdzieś ty nas przeniosła?!
Faktycznie, okolica zmieniła się nie do poznania. Trudno było poznać, że wciąż jesteśmy w tym samym miejscu. Właściwie byłam pewna tego faktu, tylko dlatego, że to wiedziałam. Nic nie było ukształtowane, tak, jak w czasach współczesnych. Las najwyraźniej jeszcze nie istniał. Co najważniejsze, nie było dookoła żadnych niebezpiecznych stworzeń.
Warknęłam z poirytowaniem.
- Nigdzie.
- Czyli?!
- Daj mi się skupić!
- Przestań wymigiwać się idiotycznymi odpowiedziami!
Westchnęłam i zamknęłam oczy.
- Jesteśmy tu.taj. Tyle musisz wiedzieć. A teraz rusz się, zanim coś nas zaatakuje.
Puściłam się pędem przed siebie. Jak dobrze, że znałam naprawdę stary obiekt niedaleko lasu.
Zahamowała gwałtownie przed skałą, szukając odpowiednich znaków. Tuż za mną stanęła Toxikita.
Desperacko macałam łapą ścianę. No co jest?
Tox prychnęła ze złością.
- Coś ci nie wyszło.
To akurat zdążyłam sama zauważyć.
Zaczęłam zastanawiać się, co mogło pójść nie tak. Czyżbym się przeliczyła? Jednak nie był to tak stary obiekt, jak sądziłam? Obeszłam olbrzymi głaz, uważnie go oglądając. Poirytowana wilczyca szła za mną.
- Po wiesz mi wreszcie, o co chodzi?
Uparcie milczałam. Nie miałam zamiaru rozpraszać się przez zbędne dyskusje.
Nie sądziłam już, że znajdę owe magiczne wzory. Szukałam czegoś innego.
Wyczułam pod opuszkami nieco większą szczelinę. Nagłym ruchem szarpnęłam za nią. Skała oczywiście się nie poruszyła, lecz nie o to mi chodziło.
Progestro.
Skała rozwarła się, tworząc wejście do środka niewielkiej, rotundowej jaskini z wysokim pułapem.
Wyszeptałam jeszcze parę słów w starodawnym języku, aby utrwalić zaklęcie. Z boku, na kamiennej ścianie pojawiły się znaki.
Ledwo przekroczyłyśmy próg jamy, znów dał mi się we znaki ból łapy. Zacisnęłam zęby. Na moje szczęście wadera stała do mnie tyłem i niczego nie zauważyła. Rozglądała się uważnie po pomieszczeniu. Dla mnie nie było w nim nic nadzwyczajnego, bo już je widziałam. Jedynie nie nosiło jeszcze oznak starości.
Oparłam się o ścianę, gotowa odbyć naradę z tą wojowniczą wilczycą.
- Mamy poważne kłopoty. Należałoby się nad nimi zastanowaić - powiedziałam beznamiętnie, a już na pewno nie przyjaźnie. Zła, sponiewierana i zmęczona nawet nie próbowałam silić się na miły ton.
- Właśnie - warknęła. - Chyba POWINNYŚMY coś zrobić.
Wyjrzałam na zewnątrz. I zamarłam.
W oddali wydać było tumany kurzu, oznajmujące, że zbliżają się jakieś istoty. Duże i niezbyt przyjazne. I, na nasze nieszczęście, chyba nawet wiedziałam jakie.
- Wiesz co, pomyliłam się - Toxita spojrzała na mnie z zainteresowaniem. - Mamy NAPRAWDĘ ogromne kłopoty.

<Toxikita?>

24 listopada 2017

Od Annabell cd. Hiro

Opuszczając tereny watahy, w której się wychowałam, porzuciłam przeszłość za sobą, z łatwością, z jaką wrzuca się znoszony ciuch do kosza na brudną bieliznę. Bo po cóż przejmować się tym, co było, nie zmienimy przecież swych postępowań, ani też nie cofniemy się w czasie, pozostaje nam tylko zapomnieć. Dziarskim krokiem ruszyłam przed siebie, rozglądając się dookoła. Liście zabarwione czerwienią i żółcią opadały pod moje łapy, świadcząc o nadchodzącej zimie. Ciekawe czy w tym roku spadnie dużo śniegu? Skrycie w duchu miałam taką nadzieję, chętnie ulepiłabym bałwana czy porzucała śnieżkami w kogoś.... No właśnie, tylko w kogo? Ledwo opuściłam dom, a już odczuwałam samotność, to było takie nieprzyjemne. Zawsze, gdy natrafiłam na jakieś nowe wilki, nie potrafiliśmy się dogadać, oni byli sztywni, a ja nie. Wymagalibym spoważniała, przestała być sobą, miałam być kolejnym dorosłym, kolejną kopią. Nie chciałam tego, dlatego nie potrafiłam nigdzie zagrzać miejsca, zawsze wymagano ode mnie, bym się zmieniła.
***
Stojąc zakopana po łeb w śniegu, próbowałam się rozejrzeć, niestety nie widziałam nic prócz skrzącego w słońcu śnieżnego puchu. Pomimo tego, że były to malutkie kryształki lodu utkane w fantazyjne wzory, skutecznie utrudniały mi wędrówkę. Mając dość okrywającej mnie bieli, która pojawiała się tam, gdzie jej nie powinno być, chociażby w oku, nosie czy uchu, podeszłam do najbliższego drzewa, doszczętnie już ogołoconego z liści. Użyłam swojej mocy, by przy pomocy cienistych macek wdrapać się na jeden z wyższych konarów, ruszyłam po nim truchtem. Przeskakiwałam z gracją na inne gałęzie, by dostać się do drugiego drzewa, a raczej do drugiego szpikulca, który latem był drzewem. Po chwili znudził mnie ten sposób wędrówki, był monotonny, nie licząc rzecz jasna poślizgnięć na pokrytej lodem i śniegiem korze, ale nawet one nie wzbudzały we mnie wystarczającego dreszczyku emocji. Stojąc na skraju gałęzi, napięłam mięśnie do skoku, celowałam w gałąź nade mną. Odbiwszy się od konara, chwyciłam zębami gałąź po czym rozchuśtałam się i robiąc salto, zaczepiłam ogonem o drzewiec następnego drzewa. Ten sposób wędrówki przez zaspy był idealny. Po pokonaniu jakiś 5 kilometrów skończyły mi się drzewa, widząc jednak pode mną wielgachną zaspę, miałam już pomysł co zrobić. Nie wiele się zastanawiając wskoczyłam w śnieg z szerokim uśmiechem. Zamiast jednak przyjemnego zapadnięcia się w puch poczułam falę bólu rozchodzącą się po całym moim ciele, wywołany on był lądowaniem o zmarzniętą ziemię. Upadłam zdezorientowana, czując nadal jak dzwoni mi w zębach i głowie. Gdy chciałam się podnieść i wrócić do dalszej wędrówki jęknęłam, czując ból w przedniej łapie. Kurczaczki. Wystawiłam łeb spod śnieżnej kołderki, rozglądając się w poszukiwaniu cienia, niestety, w okresie zimowym ciężko było o cień rzucany przez drzewa i ich zielone baldachimy. Ech. Będę musiała poczekać do zachodu słońca, na szczęście noc nastawała teraz szybciej i była dłuższa, co znaczyło.... Więcej energii! Jej! Radosna przeciągnęłam się i ułożyłam do snu, podniosłam jednak łeb, gdy poczułam jak coś lub ktoś rzuca na mnie cień. Otworzywszy oczy, zobaczyłam stojącego nade mną czarnego basiora. Ciekawe jak to robił, że się nie zapadał w śniegu:
-Kim jesteś? -spytałam go z uśmiechem, uważnie mu się przyglądając. Jeden ruch i już nie żyjesz panie czarnuszku. :
-Hiro, a ty kim jesteś?
-Annabell, miło mi cię poznać. Co ty tutaj robisz? -Basior odszedł, ale nadal słyszałam jego głos, nie zaszedł więc, za daleko, co on kombinuje? :
-Jesteś na terenach watahy, do której należę, wataha smoczego ostrza. A co ty tutaj robisz?
-Nie wiedziałam, że jest tu watacha- Odparłam zdziwiona, ale i szczęśliwa, że nie będę już sama. :
-Mogę dołączyć? -spytałam, machając ogonem :
-Zobaczymy, pogadasz z alfą, najpierw jednak zajmiemy się twoją łapą-Skąd wiedział, że jest złamana? Czyżby mnie śledził? Przyglądałam się mu uważnie, mój ogon przestał latać, spoczął na ziemi, osłaniając moją ranną łapę :
-Nic mi nie jest
-Czyżby? W takim razie chodź do naszej alfy -Gdy znów próbowałam wstać , ranna łapa nie mogąc znieść bólu ugięła się pode mną. Basior, znów nachylił się nad dziurą w śniegu, którą zrobiłam:
-Hmmm?
-Jednak coś mi jest -odparłam ze śmiechem, na co basior zrobił coś, przez co zapadł się obok mnie w śniegu. Położył przede mną dwie deseczki i pnączę, po czym chwycił moją łapę. Za blisko. Momentalnie przy jego szyi pojawiła się macka z cienia:
-Sama ją sobie opatrzę, dziękuje -mruknęłam ponuro, dając mu do zrozumienia, by się nie zbliżał.

(Hiro?)

Od FluminyTaidy cd Chastera

Ciepełko kominka. To bardzo miło, że pomyślał o rozpaleniu dużego ognia. Lubię jak zimą pali się u kogoś w kominku. Po pierwsze to bardzo estetycznie wygląda gdy masz taki sprzęt w domku, a po drugie grzeje jak słoneczko i sprawia, że od razu czujesz się lepiej, zupełnie jak latem na plaży gdy suszysz swoje futerko... Brązowy mebel był na tyle duży, że wystarczyło mi złożyć ogon na pół i wciąż mogłam się rozciągnąć...
Z początku kuliłam się i nie chciałam zajmować dużo miejsca na siedzisku, ale gdy Chaster zaczął nalegać powolutku wraz ze wzrostem temperatury powietrza w środku, rozsiadałam się wygodnie na kanapie, na której mnie usadził. Zadzwiała mnie wielkość jego jaskini w stosunku do małego wejścia. Zmieściło by sie tu przynajmniej trzech domowników. Sufit był też na tyle wysoko, że gdybym chciała to stanęłabym tu na dwóch łapach i jeszcze bym nie sięgała sklepienia skalnego. Idealna jaskinia na cały rok...
- Powiedz mi jeszcze, czy mogę mówić na ciebie Taida? - zapytał co mnie nieco zaskoczyło, bo jeszcze nikt oprócz brata tak się do mnie wcześniej nie zwracał... Znaczy ucieszyło mnie to, wię cicho odszepnęłam - Tak. - i zarumieniłam się bardziej, na szczęście pomyślał, że to przez przeziębienie i tylko dorzucił drewna do opału. Gdy basior zniknął za ścianą jednej z komór domu zrobiło się w salonie tak cicho, że słyszałam tylko bicie własnego serca i trzask iskierek we wnętrzu kominka. Przymknęłam oczy i byłabym zasnęła, ale w pewnym momencie do mojego nosa wdarł się dymek. Z przyjemnością przyjęłam, robiąc głęboki wdech, nastrojowy i kojażący się ze świętami słodki zapach składników, który rozszedł się po całej jaskini mojego nowego znajomego. Wszystkie dodatki rozpoznałam i z coraz większą ochotą wyczekiwałam co takiego szykuje nam Chaster. Po kilku minutach basior dołączył do mnie wolnym krokiem, z białą, porcelanową zastawą stojącą na desce w jego łapach. Jak dżentelmen najpierw nalał wody i zapodał naczynie dla mnie, a dopiero potem wziął dla siebie.
Wzięłam pierwszy łyk ciepłego płynu i doznałam eksplozji wszystkich wypragnionych wcześniej smaków. Zdałam sobie sprawe, że bardzo dawno nie piłam herbaty, zwykle tylko podawałam pacjentom gdy to było konieczne, sama jej nie pijałam... Wzięłam następny mniejszy łyczek, bo napój był gorący i rozgrzał mi zmarznięte ciało od środka.
- Może pogadamy? - zapytał nagle niebieskowłosy. Uniosłam nieśmiało wzrok znad parującej z filiżanki pary.
- Czemu nie. - uśmiechnęłam się nieśmiało. - Naprawde wyśmienita jest ta herbatka. Czy dobrze wyczułam, że dodałeś tu liście roszpunki? - spytałam, mimo iż byłam pewna,że to ten składnik. Chciałam tylko zapoczątkować jakiś temat, no a rośliny to moja specjalność zawodowa.
- No tak Roszpunka! Dziękuję, że przypomniałaś mi nazwę tej rośliny, właśnie się nad tym głowiłem. Nie wiem jak mogłem zapomnieć tak prostej nazwy... - Chaster zaśmiał się z siebie. - Tak to był dodatek specjalny. - dodał.
- Umm... Tak w sumie to ja powinam dziękować za gościnę - podrapałam się zakłopotana w szyję - Nie znasz mnie, a jednak okazałeś mi wsparcie.
- Nie masz za co. Przecież zamarzłabyś tam no i jesteśmy z jednej watahy. To jak rodzina. - popatrzył mi prosto w oczy. Nie mogłam oderwać się od tego wzroku. Znieruchomiałam, ale nie z zimna. - Dziękuję. - szepnęłam. Basior nalał drugą porcję napoju. Kolor powstałej mieszanki herbacianej przypomniał mi o motylu, który mnie doprowadził do wilka.
- Chaster, jak myślisz, czy to że się spotkaliśmy tam w lesie jest przeznaczeniem?
<Chase? Wybacz za takie przeciąganie, chyba nie umiem w rozmowy...>

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template