28 kwietnia 2018

Odchodzi

Powód: brak pomysłu na postać.
Rune by kalambo

Od Heshera cd. Seele

Co chcę robić? Dziwne pytanie.
Chcę zwinąć się w kłębek i pójść spać, najlepiej jak najbliżej grobu mamy, żeby móc czuć jej bliskość. Chcę zakopać się w tych białych różach, nawet pomimo tego, że mają kolce.
Inveth, z niezdzieralnym uśmiechem na pysku, podskoczyła entuzjastycznie.
- Weź nas na polowanie!
Skrzywiłem się. Wizja wyjścia na tereny opanowane przez smoki nie za bardzo mi się podoba. Dlaczego polowanie? Nie chcę zabijać zwierząt. Chcę zbierać kwiaty i móc delektować się ich zapachem i barwą.
Nie miałem jednak odwagi, by zaprotestować.
Seele bezgłośnie zgodził się na plan Innie, więc całą czwórką ruszyliśmy w kierunku Wodospadów Dimrill. Wlokłem się na końcu, niezbyt zadowolony z całego zamieszania; przede mną sunął, zachowując pełną czujność, Seele, dalej tata, a na samym przodzie Inveth, która z uśmiechem rozglądała się na boki. Jęknąłem, kiedy moja łapa znalazła się w gęstej kałuży. Skąd to się tu wzięło? Przecież nie było ostrych deszczy, a wszystko wokół już wyschło...
Z konsternacją przyglądałem się zmąconej cieczy, dopóki ktoś nie podbiegł do mnie i nie zawiesił się na mojej szyi, ciągnąc mnie za ucho.
- Co ty robisz? - prychnąłem, z całych sił starając się ukryć to, że śmiertelnie się przeraziłem. Moja siostra nie dawała za wygraną i pomimo moich oporów, zaczęła ciągnąć mnie do przodu.
Przez to wszystko cały upaćkałem się błotem.
- Zostaw go - usłyszałem chrapliwy głos brata i jego zbliżające się kroki. In trzymała mnie tak, że widziałem jedynie ziemię, przez co wszystko rozgrywało się poza mną.
Wydawało mi się jednak, że tata stał gdzieś z przodu, niezainteresowany, i przyglądał się horyzontowi. Nie chciał się wtrącając, bo wyznawał złotą zasadę, że sami - oczywiście w miarę swoich możliwości - powinniśmy rozwiązywać swoje problemy. Przez to często zastanawiałem się, jakby to było, gdyby mama żyła. Może to ona by mnie przed wszystkim broniła? No i może przemówiłaby do rozsądku roztrzepanej siostrze?
- Czemu mam go zostawić? - oburzyła się. - Przecież nic mu nie robię.
- Ubrudziłaś go.
Uśmiechnąłem się pod nosem, chociaż w oczach miałem już łzy. Dobrze, że mam brata, bo gdybym musiał być jedynie z nią, to chyba psychicznie bym się wykończył. Znaczy... nie sam. Ona by mnie wykończyła.
- Zostaw... mnie... - wysapałem, chcąc się wyrwać.
- Oj, no dobra - puściła, ale zdążyła jeszcze zmierzwić moją grzywkę, zanim odskoczyłem na bezpieczną odległość. - Przecież nic ci nie zrobiłam!
Skrzywiłem się i ukradkiem otarłem niewielkie łzy, które zebrały się w moich oczach. Nie chciałem, żeby to zobaczyli.
Seele powiedział coś do mojej siostry, ale teraz nie zwracałem na to uwagi. Przypatrywałem się tacie, który, zgodnie z moimi przewidywaniami, stał kilka metrów dalej i przyglądał się z góry koronom drzew, które rosły skarpę niżej. Wyglądał majestatycznie i strasznie smutno, przez co nie mogłem oderwać od niego wzroku.
- Chodź, Hesher - usłyszałem, po czym poczułem lekkie klepnięcie w bok. Uśmiechnąłem się do brata i ruszyłem do przodu.

Seele? 

Od Arksena - Oddział V #3

Czas gonił. Trzeba było się szybko przemieszczać. Naprawdę szybko. Lecieliśmy nad Gondolin i wszystko było dobrze, poza tym, że potrzebowaliśmy C-Z-A-S-U. Smoki znowu wkroczyły na nasze tereny. A dokładniej dwa smoki QAN. Nie przepadałem za nimi, a i tak jeszcze nie zdąrzyłem poznać wszystkich ras tych uskrzydlonych jaszczurek. Leciały one prosto na nas. Coraz bliżej... Dzieliło nas od nich parę sekund lotu, ale czas wydawał się zwolniony. Wszystko w moich oczach powoli zamarzało. Widziałem tylko skupionego w stu procentach na mnie jednego smoka. I wtedy wszystko przyspieszyło, a świat stał się czarny. Leciałem w dół. Czułem ogromny powiew powietrza. Nie mogłem zapanować nad skrzydłami, a do tego kompletnie nic nie mogłem zobaczyć. W ułamku sekundy poczułem o taką jedną drugą dłuższy ból.
*Nieokreślony czas później*
Powoli otworzyłem oczy i widziałem tym razem więcej niż tylko czerń. Bardzo jasny odcień zieleni wbijał się w moje oczy, co doprowadziło do przymykania ich. Masa światła, można powiedzieć, że aż kaleczyła mój wzrok. Tysiące zapachów w małą chwilę wniknęło do moich nozdrzy i przeszło do płuc po czym zawróciło. Znowu ból... Po przypatrzeniu się i zorientowaniu w danej sytuacji, wywnioskowałem, iż mam prawdopodobnie złamane skrzydło. Bolało niesamowicie, ale jakoś dawałem radę. Strasznie bolał mnie kręgosłup jak i łapy.
- Gdzie ja u licha jestem? - Mruknąłem, zdenerwowany, pod nosem. Masa wzgórz oraz drzew nie połączonych w lasy tworzyły krajobraz, a dokładniej krajobraz sawanny. Było gorąco, a jakby tego mało, ani śladu życia w moim widnokręgu. Wstałem, po czym się otrząsnąłem.
- Gdzie reszta? - Znowu mruknąłem, jakbym do kogoś mówił. Miałem wrażenie, że mnie szukają, ale wyraźnie była noc, a w ten czas wszyscy raczej są na terenie watahy. Możliwe iż QAN'owi udało się przerwać jakąś żyłkę w moim mózgu, bo kompletnie nie wiedziałem, jak się tu znalazłem. Nie czułem żadnego zapachu, ani nie widziałem nic, kompletnie nic, co mogło by przypominać tereny mojego domu, ale jedno wiedziałem na pewno. Byłem makabrycznie zmasakrowany i głodny. Nie miałem innego wyboru, jak poszukać jakiegoś schronu, bo w końcu nie wiedziałem, co może mnie spotkać na tych teremach, a byłem zbyt słaby na walkę jak i na polowanie. Po paru dłuższych metrach, nieopodal zauważyłem dziurę w ziemi.
- Nora... - Nie miałem innego wyboru jak tam wejść, odpocząć, no i oczywiście obmyślić plan polowania. Zwykle polowałem w grupie, ale teraz wrócił czas samotności. Oczywiście miałem nadzieję, że znajdę oddział, ale wszak nie było to takie proste, jakby mogło się wydawać. Powoli wsunąłem się do nory. Była opuszczona. Brak czegokolwiek spowodowało, że zmrużyłem oczy i pognałem w kierunku wilczych snów i marzeń.
*Następnego dnia rano*
Dział snu był już zamknięty, mimo, iż miałem niesamowite wizje. Często ponosiłem się fantazji. Mój brzuch jednak nie przepadał za tym. Wydawał dźwięki jakichś wybuchów bomb - najzwyczajniej w świecie burczał. Ze skrzydłem było lepiej, ale i tak nie liczyłem na wzbicie się w powietrze. Gdy próbowałem lekko nim chociażby machnąć, kończyło się to uczuciem urywania części ciała. Została mi piechota i znalezienie czegokolwiek na tym pustkowiu. Szybkim i zwinnym krokiem opuściłem norę i zacząłem się rozglądać, aż w końcu coś zauważyłem. Była to zebra, kompletnie oddzielona od stada. Mała i bezbronna. Wiadomo, jak to się dla niej skończyło. Po śniadaniu chciałem znaleźć sposób na znalezienie oddziału V. Niestety, wycie nie podziałało. Pora sucha panowała na terenie przypominającym sawannę, a chciało mi się pić. I to dość mocno. Bezradnie usiadłem pod drzewem, w cieniu, i siedziałem tak przez następne kilka minut. Moją bezczynność przerwały szybkie kroki paru istot. Lwy - Pomyślałem i szybko podniosłem się w celach ewakuacji. Wiadome było, że te również trzymają się w "watahach". Nim się spostrzegłem, wokół mnie były 4 dość wysokie i masywne sylwetki.
- No masz... - Warknąłem.
- Mówił pan coś? - Usłyszałem niski głos najprawdopodobniej samca, a wokół niego parę mruków.
- Właściwie to już stąd idę... - Próbowałem jak najszybciej wyminąć temat i opuścić tę grupkę. Plan był dobry, ale wykonanie gorsze, bowiem dwie lwice szybko do mnie podbiegły i chwyciły mnie za kark. Nie mogłem zrobić nic. Ledwo co miałem siłę na chodzenie.
- Idziesz z nami. - Samiec uśmiechnął się i dostałem czymś znowu w kark. Zabolało, i to jak. Tyle pamiętam.
*Nieokreślony czas później*
Na nowo otworzyłem oczy, ale nie udało mi się nic zobaczyć, poza kratami i ciemną nocą. Byłem zamknięty w klatce, co ani trochę mi się nie podobało. Próbowałem wyjść, ale to również było na nic. Przed moją celą stał "strażnik". Kompletnie nie zwracał na mnie uwagi. Był to również lew. Było mi zimno. Czułem krew na sierści. Skrzydło bolało, a sam ja byłem wycieńczony. Ani wody, ani nic. Cóż mogłem zrobić. Pozostało mi pytać.
- Możesz mnie wypuścić? - Strażnik ani drgnął. Coś mało przyjazne te lwy...
- Nie wiem co tu robię, a trochę się śpieszę. - Nawet w takiej sytuacji potrafił mi dopisać humor, ale teraz, gdy ów osobnik ani drgnął, zdenerwowałem się. Moje oczy lekko przesiąkły pomarańczem. Moja sierść zaczęła błyszczeń na ten właśnie kolor, a lew ze zdziwieniem NARESZCIE na mnie spojrzał. Zaczął padać deszcz i parę piorunów uderzyło gdzieś wysoko.
- Co ty żeś... Deszcz?! Co zrobiłeś? - Strażnik na mnie krzyknął. Ja nadal zdenerwowany zacząłem warczeć, nie panując nad sobą. Mój "towarzysz" wybiegł z miejsca, które można by było nazwać lochami i zniknął mi z pola widzenia. Oczy były coraz ciemniejsze, ale próbowałem się uspokoić.
- Nie powtarzaj tego.. SŁYSZYSZ?! - Krzyknąłem na siebie. Tęczówka powoli wróciła do zieleni. Zrezygnowany usiadłem, a chwilę potem położyłem pysk na ziemi.
- Gdzie wy jesteście do chole... - Szeptałem. Wtedy ni stąd ni zowąd wbiegł mi wcześniej poznany lew oraz strażnik i jedna lwica. Oceniałem lwa jako ich przywódcę. Tak mi się wydawało. Prześledził mnie wzrokiem i wydusił z siebie pytanie.
- Panujesz nad pogodą? - Nie miałem zamiaru nic powiedzieć.
- Może... - Przewróciłem oczami. Strażnik coś szepnął do lwa, po czym ten...
- Gdy się "poznaliśmy", miałeś jaśniejszy kolor oczu. Był to jasny zieleń, teraz to ciemny, bardzo ciemny zielony, przechodzący w odcień pomarańczy. Czy to jest powiązane z twoją mocą? - Postanowiłem powtórzyć odpowiedź.
- Może... - Lew znowu coś wyznał towarzyszowi za uchem. Byłem tą sytuacją, jakby to powiedzieć, zniesmaczony.
- Dobrze. To powiedz mi skąd jesteś - Odpowiedź była jasna. Otworzyłem pysk ale po sekundach namyśleń zamknąłem go.
- Nie pamiętam - zmarszczyłem brwi. Już dość problemów mieliśmy na głowie, a żeby dołożyć do tego jakiejś lwy... Nie do pomyślenia.
- Czyżby? - Wysoki samiec kolejny raz coś powiedział w niedosłyszenia dla mnie tonie. Nagle dołączyła do nas kolejna lwica i obie wpełzły do mojej klatki. Chwyciły mnie za sierść oraz skrzydła, co w ciul bolało. Parsknąłem po cichu. Nie byłem w stanie się bronić. Czterech na jednego to niezbyt uczciwa walka. Oprawcy wyprowadzili mnie na powierzchnię, a tam czekało jeszcze więcej kremowych stworzeń.
- No więc zaczniemy tak... Odpowiedziałeś trzema kłamstwami, więc wyrwiemy ci trzy pióra. Dalej zobaczymy - Uśmiech na twarzy samca mnie zdenerwował.
- WYRYWAĆ PIÓRA!?! Nie, nie, nie, nie...
- Tak - Przerwał mi bezczelnie. Zacząłem się wyrywać, ale ból wyrywających piór lotek kazał mi zmienić się w małą bezbronną kulkę.
- PRZESTAŃ! - Krzyczałem, znów próbując się wyrwać. Moje oczy przesiąknęły najciemniejszą czerwienią. Futro promieniowało czerwienią. Chmury zebrały się nad nami, a lwy i lwice zaczęły panikować. W powietrzu zauważyłem sylwetkę. Był to jakiś wilk, który był coraz to bliżej nas. Zaatakował lwy, które panikowały. Ja chwilę stałem w miejscu, próbując zrozumieć, co się dzieje.
- Rusz się! - Powiedział trochę wysokim tonem. To właśnie zrobiłem. Walczyliśmy z paroma osobnikami które nie uciekły. Wiedziałem, że mamy średnie szanse, a tajemniczy wilk jakby to zrozumiał, wykonał odwrót i najwyraźniej asekurując mnie w powietrzu, chciał, abym biegł przed siebie. Jak najdalej. Moje łapy się trzęsły, gdy ostatkiem sił przemierzałem centymetry, metry, a następnie kilometry. W końcu nieznany mi wilk wylądował.
- Twoje skrzydła... - Powiedział niżej niż wcześniej. Moje skrzydła były w tragicznym stanie. Parę powyrywanych lotek oraz rany nie były najprzyjemniejszą wieścią.
- Dzięki za pomoc. Kim jesteś? - Zapytałem pewnie.
- Nie ma sprawy. Newt, miło poznać. Ale cię te lwy urządziły. Z nimi nigdy nie zawieraj znajomości - To brzmiało jak wskazówka.
- Kojarzysz może watahę o nazwie Smoczego Ostrza? - Spytałem zniecierpliwiony.
- Ty stamtąd? O basiorze, coś ty se przewędrował za kawał ziemi??
- Kawał ziemi? Jak to... - Moja mina gwałtownie zbladła, a oczy przyjęły kolor fioletu, dość głębokiego fioletu.
- No ta. Wataha Smoczego Ostrza to gdzieś parę tysięcy kilometrów stąd. A z tego co widzę, to ty do sawanny przystosowany nie jesteś - Dobiło mnie pragnienie. Gardło było suche. Brak wody...
- Gdzie znajdę wodę?! - Wykrzyczałem.
- Spokojniee, nie będzie to takie łatwe, ale przed chwilą padało... Zaraz, panujesz może nad pogodą? Cały czas zmienia ci się kolor oczu, a to jest dziwne, chociaż czego mogę się w dzisiejszych czasach spodziewać - Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć. Pomógł mi, to prawda, ale może to być również spisek.
- Taa... - Zamyśliłem się, no i powiedziałem co chciałem potem odszczekać, ale nie zdążyłem.
- To nieźle. Dobra, chodź, musisz się napić, bo słyszę suszę w twoim organiźmie - Ruszyliśmy. - Nie chcesz chyba wrócić do tamtych terenów WSO? - Spytał z zaciekawieniem.
- Chcę. Mam taki zamiar właściwie, jestem tam teraz potrzebny.
- Wojna? - W odpowiedzi na pytanie machnąłem łbem twierdząco - Głośno się mówi o waszej watasze i wojnie ze smokami.
- Co ty nie powiesz? - Zdziwiło mnie to. Doszliśmy do małego wodopoju, a ja od razu rzuciłem się na wodę i zacząłem pić. Piłem szybko i pełnie. Poczułem ulgę.
- Nie zakrztuś się. Wiesz, mogę cię odprowadzić do twojej watahy. Kojarzę trasę na jej tereny, bo z tego co widzę, na sawannie długo nie pożyjesz. - Newt zaśmiał się pod nosem. - Ale najpierw się prześpij, po prawej w ziemi mam małą jaskinię. Niedawno był tu jakiś wilk, gdy byłem na polowaniu. Miał podobny zapach do twojego... - Udawałem, że tego nie słyszałem.
- Zdarza się i tak. - Mruknąłem nadal pijąc.
- Wiem, że to ty, ale nic do tego nie mam - O kur... To nie miało tak wyglądać. Pomyślałem.
- No nic, prześpij się tam, a ja sobie tu posiedzę, bo ładną pogodę mamy. Padał deszcz w porze suchej, niesamowite... - Słyszałem oddalający się głos. Nie pozostało mi nic, jak wleźć do nory i się przespać. Po chwili, gdy już się ułożyłem, skleiłem oczy i zasnąłem. Ufałem mu...
*Kolejnego Dnia*
Powoli się rozciągnąłem i wyszedłem ze schronienia.
- Ruszamy? - Spytałem. Wilk siedzący nad małą kałużą odwrócił się w moją stronę, a na jego twarzy zapanował uśmiech. Rozumieliśmy się.
Parę dni zajęło dotarcie do watahy. Przespaliśmy parę nocy na otwartym terenie, pełniąc wartę na zmianę. Z moimi skrzydłami było lepiej, więc po jakiś czterech dniach przyspieszyliśmy kroku w powietrzu. Godziny mijały, aż w końcu dotarliśmy na tereny watahy.
- Jesteś sam, prawda? - Spytałem
- Ta, samotnik i to się raczej nie zmieni - Odparł wyprzedzając moje pytanie.
- Jeszcze raz dziękuję, naprawdę mi pomogłeś. - Pożegnaliśmy się, a ten odleciał gdzieś znikając z pola widzenia. Gdy wilki mnie zobaczyły padło parę pytań... "Gdzie byłeś" i czy "Jesteś cały"??. Opowiedziałem na wszystko i wróciłem do mojej jaskini. Alfa dowiedziała się, że znowu jestem na terenach watahy. Powiedziałem jej to zaraz po chwili odpoczynku... Moje oczy znów były zielone.

<1877 słów - 50 pkt.>

Od Inanis cd. Sunset

Chwilę pomyślałam... Przypomniała mi się rodzina, siostra oraz bliska mi dawno przyjaciółka.
- Szczerze? Przyjaźń jest wspaniała, gdy trafisz na odpowiednią osobę. Miałam taką jedną bliższą mi waderę. Byłyśmy blisko, zbyt blisko. - Odpowiedziałam.
- Zbyt blisko? - Sunset wydawała się zrelaksowana. Tak jakby w jakimś stopniu interesowała ją ta historia.
- Przez nią mogłoby mnie tu już teraz z tobą nie być. - Kontynuowałam. - Ale miałam dużo szczęścia, bo moja siostra była niedaleko. Takkina, bo tak miała na imię się zakochała. Nigdy nie czuła takiego uczucia, bynajmniej tak mi mówiła. Wydawało jej się, że ja również coś do owego basiora czułam, ale nic takiego nie miało miejsca... - Przerwałam moją wypowiedź. Nie przepadałam rozmów o mojej rodzinie jak i tej waderze, ale zauważyłam zainteresowanie Sunset i postanowiłam mówić dalej.
- Chciała mnie zabić z powodu tego, że dwa razy w życiu na niego spojrzałam. - W oku pojawiła mi się mała łza.
- Właściwie to sama nie wiem co znaczy ciepło przyjaźni... - Sunset spoglądała na mnie z nutką współczucia, bynajmniej tak mi się wydawało. Można było powiedzieć, że sporo czasu minęło na naszej rozmowie. Wreszcie dotarłyśmy na miejsce. Zaczęłam się rozglądać. Po paru sekundach znowu ruszyłyśmy do przodu.
- Od czego zaczniemy? - Spytałam z zaciekawieniem. Nigdy mnie tu w końcu nie było i nie za dobrze znałam te tereny.

Sunset?

26 kwietnia 2018

Od Antilii - oddział V #2

Zawsze zaczyna się niewinnie, a potem zaczyna się rozkręcać i zanim się obejrzę, jestem w dużych tarapatach; niezależnie, jak to się rozpoczęło. Tym razem było to tak…
Od kilku dni smoki zaczęły intensywniej atakować, sprawiając, że walka stała się częstsza i krwawsza. Miałam łapy pełne roboty. Praktycznie przez cały czas byłam w powietrzu - wraz z oddziałem V ciągle wspomagaliśmy inne, walczące wilki. Gady też mobilizowały swoich do walki w powietrzu, więc nasza praca była nieco trudniejsza, ale mimo to dawaliśmy sobie radę. Kiedy walka się kończyła, oznaczało to przeskok do innego zadania - musiałam zająć się poszkodowanymi. Niektórzy mieli lekkie zwichnięcie czy ranę powierzchowną, która sprawia wrażenie poważniejszej… Jednak zatrważająco dużo miałam pogryzień, oparzeń lub odmrożeń (zależy z jakim typem smoka walczyli) czy zatruć niebezpiecznymi toksynami. Niepokoiło mnie to trochę, że gadziny są bardzo aktywne, przez co walka może źle się skończyć dla pewnego śmiałego i lekkomyślnego wilka. A dla mnie oznaczało więcej pracy…
W końcu udało nam się przegonić grupę młodych smoków ognia. Czyli tym razem muszę się nastawić na oparzenia różnego rodzaju. Cóż, może nawet to i lepiej - dobrze sobie z tym radzę, więc powinno pójść w miarę szybko. Gorzej pójdzie ze złamaniami czy pogryzieniami; te drugie goją się bardzo długo i trzeba uważać z tego typu obrażeniami podczas hospitalizacji. Spojrzałam na pole bitwy z góry; nadal byliśmy w powietrzu, aby sprawdzić czy w pobliżu nie ma jakiś smoków lub nie nadchodzą posiłki wroga. Obraz miejsca walki nie cieszył oczu - mnóstwo powalonych drzew, duża ilość krwi; możliwe, że to smocza, ze względu na ilość i charakterystyczny połysk pod światłem, oraz wilki, które gromadziły się w jednym miejscu, aby podliczyć straty oraz zrobić bilans po walce. Spojrzałam na Ariene. Dowódca dała znak, żebyśmy lądowali. Obniżyliśmy lot i po chwili już staliśmy twardo na ziemi. Czułam ogromną ulgę, ponieważ ostatnio zbyt dużo przebywałam w powietrzu; odczułam to w swoich lotkach. Rozejrzałam się - obraz nędzy i rozpaczy. Wiele wilków miało na sobie ślady stoczonej walki - mnóstwo poparzeń pierwszego oraz drugiego stopnia czy niewielkich pogryzień lub śladów po pazurach. Natychmiast wzięłam się do roboty - poprosiłam o pomoc kolegów z oddziału oraz wilki, które mogły stać o własnych siłach. Szybko zajęłam się najciężej rannymi, natomiast moi pomocnicy opatrywali lżejsze obrażenia; byli przeszkoleni w zakresie pierwszej pomocy, więc byli w stanie zająć się swoimi kolegami. Ja natenczas mogłam się skupić na swoich pacjentach. Z pozoru groźnie wyglądająca rana może okazać się mniej problematyczna niż ugryzienie przez niewielkie stworzenie. Dlatego potrzebowałam pełnego skupienia nad danym osobnikiem, aby nie popełnić błędu, który mógł się źle skończyć. Udało mi się zorganizować nieco to pobojowisko; pracowałam dzięki temu nieco szybciej i miałam więcej przestrzeni dla siebie oraz innych. Ariene pytała o straty drugiego dowódcę (walczącego oddziału) i spisywała to wszystko na pergaminie. Miała też ze sobą atrament, ale nie musiała nosić ze sobą zestawu piór; wystarczyło, aby sięgnęła po swoje własne. Ona zajęła się swoim zadaniem, a ja swoim. Po kilkunastu pracowitych minutach zabandażowałam ostatnią ranę. Starłam brudną łapą pot z czoła i spojrzałam na niebo. Był jeszcze dzień, ale słońce powoli kończyło swoją wędrówkę po bezchmurnym nieboskłonie. Uśmiechnęłam się lekko. Dobrze, że dziś nie miałam nocnej warty; mogłabym wtedy po raz pierwszy zasnąć na służbie, czego bym nie chciała… Nawet nie zauważyłam, jak myśli całkowicie mną zawładnęły i kiedy Ariene zbierała swój oddział do odprawy. W porę otrząsnęłam się z myśli i natychmiast dołączyłam do reszty. Wilczyca szybko przedstawiła nasze dzisiejsze działania i po chwili byłam wolna. Żaden poszkodowany nie wymagał dalszej opieki pod moim okiem, więc mogli spokojnie odpoczywać w swoich domach.
Miałam wolny wieczór. I miałam już pewne plany z kim go spędzić.
Jednak szybko musiałam zmienić swoje postanowienia.
Dziś byłam umówiona z Symonidesem, jednak kiedy wróciłam do swojego domu, ku mojemu zdziwieniu, zastałam tam tylko śpiącego Ayoko. Malec ułożył się na naszym, łóżku a ja nie miałam serca go budzić. Chciałam cicho się wycofać, jednak potrąciłam jakiś mebel, chyba stolik, i wywołałam hałas. Malec powoli otworzył oczy i rozejrzał się. W końcu mnie zobaczył, po czym zsunął się z posłania. Przytulił mnie delikatnie oraz spojrzał swoimi sennymi oczami. Uśmiechnęłam się; pogłaskałam go po głowie i zapytałam, czy nie chce coś przegryźć. Kiwnął głową, ale widziałam, że nie jest nadto głodny, więc wzięłam niewielki pasek mięsa jelenia. Przekąska nasyciła zarówno młodego jak i mnie. Zauważyłam, że Ayoko robi się coraz bardziej senny, więc złapałam go delikatnie zębami za kark i przeniosłam do jego sypialni; uznałam, że młody jest wystarczająco duży, aby mieć własny pokój. Malec nie protestował, więc mogłam spokojnie położyć go na łóżku. Przykryłam go kocem i już chciałam wyjść, kiedy wilczek podniósł główkę i zapytał:
- Kiedy przyjdzie Simo?
Byłam zbita z tropu. Pytanie to bardzo mnie zaskoczyło. Myślałam przez chwilę, zastanawiając się, jak nie okłamać malca, ale też nie mówić mu całej prawdy, której się domyślałam. Basior zazwyczaj dawał znać, że coś go zatrzymało lub gdy nie da radę przyjść na umówioną porę, ale tym razem nic - żadnego znaku czy wiadomości. W końcu powiedziałam:
- Może coś go zatrzymało, więc dzisiaj nie mógł do nas przyjść, ale myślę, że jutro do nas przyjedzie…
W oczach szczeniaka błysnęły iskierki radości. Z początku AJ nieco się stawiał, jeśli chodziło o kwestię mojego związku z Symonidesem, lecz z czasem oswoił się z myślą, że będzie miał tatę, a w przyszłości nawet i rodzeństwo… Poważnie myślałam o założeniu rodziny. Kilka razy rozmawiałam z Simo na ten temat. Obydwoje stwierdziliśmy, że poczekamy jeszcze trochę, przynajmniej do czasu, kiedy wojna się skończy. Nie chce wychowywać swoich szczeniąt w czasie, gdy będę musiała walczyć o ich bezpieczeństwo… Wystarczy, że Ayoko dorastał w tych szalonym czasie. Tak bardzo pogrążyłam się w planach na przyszłość, przez co nie zauważyłam jak młody zaczął cicho pochrapywać. Najciszej jak mogłam, wycofałam się z pokoju, uważając, żeby nie wpaść na jakiś stolik czy inną rzecz. Tym razem udało mi się wyjść po cichu. Kiedy wyszłam z pokoju szczeniaka, przez chwilę zastanawiałam się czy nie iść do swojej sypialni i spróbować zasnąć…
Ostatecznie postanowiłam, że przysiądę przy wejściu i poczekam. Po prostu. Czasami lepiej poczekać na sen czuwając, a nie wymuszać go.

•Kilka dni później•

Martwię się jak nigdy w życiu.
Symonides zniknął jak kamfora. A to mogło znaczyć tylko jedno - wpadł w poważne tarapaty.
Nie mogłam znaleźć sobie miejsca; łaziłam tam i z powrotem, próbując zająć się czymś, aby nie myśleć o najgorszym… Wciąż wierzyłam, że za chwilę wejdzie do jaskini i przeprosi za swoje spóźnienie. Jednak z każdą chwilą nadzieja ta powoli się wypala. Postanowiłam wziąć nieco wolnego, co przyszło mi dosyć łatwo. Kiedy tylko Ariene zobaczyła mnie po kilku nieprzespanych nocach; zmęczoną, ospałą, delikatnie osłabioną, z przekrwionymi oczami, natychmiast kazała mi zostać w domu, pomimo, że sytuacja na froncie jest bardziej niż beznadziejna. Ale tu musiałam się zgodzić - jeśli teraz sama poleciałabym walczyć, bardzo prawdopodobne jest, że sama będę potrzebowała pomocy innych. Syn też zauważył zmianę mojego stanu; sam nie mógł znaleźć sobie miejsca, ale mimo wszystko starał się, abym wróciła do formy. Bardzo mnie to cieszyło, iż zdołałam go wychować na porządnego wilka, jednak odmawiałam pomocy. Od pewnego czasu nie mogę zmrużyć oka nawet na chwilę, dlatego cały czas jestem na nogach. Jem bardzo niewiele, pomimo faktu, że mamy już lato i nie mamy problemu z zapasami. Pogoda jest doskonała, lecz jest miejscami zbyt ciepło i duszno, żeby iść gdziekolwiek. Dziś pogoda jest typowa dla tej pory roku - wysoka temperatura, bezchmurne niebo, słońce palące niemiłosiernie… Siedziałam przy wejściu, czekając i łudząc się, że mój partner zaraz tu przyjdzie. Nawet siedzenie sprawiało mi wielką trudność; byłam aż tak słaba z powodu braku snu i energii. Usłyszałam za sobą kroki. Powoli odwróciłam głowę do tyłu. Zauważyłam, że Ayoko bardzo chce wziąć pewną książkę z półki, ale ta jest za wysoko dla szczeniaka. Podniosłam się ospale i wolnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Młody trochę się wystraszył, ale uśmiechnął się. Ja zrobiłam podobnie, choć mój uśmiech był zdecydowanie bledszy. Chwyciłam książkę i podałam ją młodemu. Najpierw spojrzał na księgę a potem na mnie. Kiedy zobaczyłam jego niezwykłe oczy; dwukolorowe, żywe oczka młodego wilka, który już niedługo stanie się dorosły, coś we mnie pękło. Nie wiem kiedy zaczęłam płakać, czy kiedy Ayoko mnie przytula. W końcu zaczęłam się powoli uspokajać. Malec ciągle się na mnie patrzył z troską w jego dojrzałych oczach. Wzięłam i przytuliłam go tak mocno do swojej piersi, że ten ledwie co mógł oddychać. W tej chwili coś poczułam; jakieś dziwne uczucie, które nie da się opisać.
I wtedy zrozumiałam…
Ciągle mam dla kogo żyć. Simo zniknął, być może… zginął… ale to nie znaczy, że popadnę w melancholię na zawsze. Mam syna, o którego muszę się zatroszczyć i bronić. Muszę też walczyć o lepszą przyszłość moją i innych wilków z watahy. Wzięłam się w garść i otarłam łzy chwilowego załamania. Musiałam być silna; muszę iść na przód mimo strat i trudności.
Jednak kiedy będę szła ku przodowi, nie muszę zapomnieć o ukochanym… Zawsze pozostanie on w moim sercu.
- Może poczytamy razem? - zaproponowałam. Szczeniak z chęcią i wyraźną radością pokiwał głową. Poszliśmy do pokoju i razem czytaliśmy legendę o parze wilków, które stworzyły gwiazdy.
I po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mi się zasnąć.

•Nazajutrz•

Po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mi się porządnie wyspać i odpocząć na chwilę od trosk. Obudziłam się rano w swojej sypialni; przy moim boku spał Ayoko. Jak on urósł przez ten czas… Wstałam powoli, aby nie budzić młodego i szybko się rozciągnęłam. Od kiedy Symonides zniknął, nie czułam się lepiej. Poczułam ukłucie w sercu. Bolało mnie to, ale życie przeszłością i łudzenie się, nie sprawi, że mój ukochany wróci. Muszę zacząć żyć na nowo.
Myślę, że Simo by tak chciał…
Przeszłam do pokoju dziennego, aby móc nieco się rozejrzeć, co muszę posprzątać w domu po moim chwilowym… załamaniu nerwowym. Byłam zaskoczona. Jaskinia była w nienagannym stanie, choć małe sprzątanie nie zaszkodziłoby jej. Wyjrzałam na zewnątrz. Pogoda była piękna, ale możliwe, że to tylko iluzja… W każdej chwili mogła się pojawić ogromna, ciemna chmura burzowa. A ja zdawałam sobie z tego sprawę. Ruszyłam w kierunku kuchni, żeby wyciągnąć kawałek jakiegoś mięsa i zjeść go na śniadanie, jednak coś przykuło moją uwagę. Podeszłam do stołu, a tam znalazłam list dla mnie. Jego treść wzbudziła moją ciekawość:

Antilio,
Przyszłam dziś do ciebie o świcie, chcąc ci coś przekazać, jednak nie chciałam cię budzić, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach… Przyjdź do mojej jaskini i wtedy przekażę ci ważne informacje oraz szczegóły zadania, jakie mamy dla ciebie.
Ariene   

Zadanie? Jakie? Odłożyłam list i zaczęłam intensywnie myśleć. Po kilku minutach chwyciłam za nowy kawałek papieru i naskrobałam wiadomość dla młodego; nie chce, aby niepotrzebnie wszczynał alarm na temat mojego zniknięcia. Napisałam, że udaję się do Ariene, ponieważ poprosiła mnie o spotkanie. Nie podałam powodu spotkania; sama go przecież nie znałam, ale mam nadzieję, że wadera wyjaśni mi wszystko na miejscu. Podpisałam się i natychmiast wybiegłam z jaskini, aby następnie wznieść się w powietrze w kierunku mieszkania dowódcy oddziału V.

Po kilku minutach szybkiego lotu znalazłam się przed wejściem do jaskini Ariene. Powolnym krokiem weszłam do środka. Jednak w środku zastałam nie tylko skrzydlatą waderę, ale również Kesame - naszą Alfę. Jej widok nieco mnie zaskoczył ale nie dałam tego po sobie poznać. Przywitaliśmy się skinieniem głowy, po czym biała wadera przeszła od razu do rzeczy:
- Jak widzisz, jest tutaj nasza Alfa. Właśnie omawialiśmy kilka rzeczy, ale interesował nas jeden temat, z którym jesteś… związana - spojrzała na Kesame, która postanowiła przejąć pałeczkę.
- Znaliśmy pewne ślady i mamy podejrzenia, że należą one do Symonidesa.
Moje serce zabiło mocniej. Czy to możliwe? Czy… w ogóle mogę pozwolić sobie na iskierkę nadziei, że mój ukochany żyje? A co jeśli… znaleźli jego ciało… Po to mnie wezwali; żeby przekazać mi, że znaleźli jego zwłoki? Biłam się z myślami, co teraz powinnam sądzić, ale na chwilę obecną postanowiłam, że zejdę na ziemię. Bez słowa dałam znak aby kontynuowały. Kesame przemówiła:
- Wczoraj znaleźliśmy kilka ciekawych śladów, w tym odciski łap oraz kawałek sierści Symonidesa, ale to nie koniec. Znaliśmy również oznaki obecności smoków. Nie znamy jeszcze gatunku, ale podejrzewamy że to były Ledeny.
A jednak… Istnieje duża szansa, że Sima już nie ma z nami… Umie walczyć, ale przeciwko Ledenom, sam i bez zdolności magicznych, miał niewielkie szanse na przeżycie. Podczas gdy ja układałam plan zdarzeń walki, Ariene zaczęła mówić:
- Znaleźliśmy też inne, podobne ślady, które według nas tworząc coś w rodzaju drogi. Dlatego cię wezwaliśmy…
- Chcemy, abyś udała się tym tropem i sprawdziła, kto stoi za tym porwaniem, oraz, przy okazji szczęścia, sprowadź Symonidesa do watahy - dokończyła srebrna wadera. Druga samica spojrzała na nią z lekką irytacją, ale po chwili kiwnęła głową, na znak potwierdzenia. Spojrzały na mnie i oczekiwały na odpowiedź z mojej strony.
- Zgadzam się. Zrobię wszystko, aby sprowadzić ukochanego do domu; żywego… - przełknęłam ślinę - lub martwego.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie druga konieczność… nie będzie potrzebna - dozorczyni mojego oddziału poszła na tyły jaskini, aby po chwili wrócić do nas z torbą wypełnioną zapasami i odpowiednim sprzęcie; zauważyłam sprzęt używany do wspinaczki górskiej.
- Więc trop prowadzi w górę? - zapytałam, upewniając się, że sprzęt ewentualnie nie obciąży mnie podczas podróży. Wadery odpowiedziały twierdząco. Chwyciłam torbę i związałam ją sobie na grzbiecie, tak aby nie utrudniała mi podróży.
- Wyruszę jak tylko wrócę do domu i powiem młodemu o mojej nieobecności - powiedziałam i już miałam kierować się w stronę domu, ale Kes mnie powstrzymała i szybko wyjaśniła sytuację:
- Wyruszasz od razu. My powiadomimy Ayoko o sytuacji i zaopiekujemy się nim pod twoją nieobecność.
Spojrzałam w jej oczy. Mówiła szczerze. Po chwili wyjaśniła, że mam kierować się na północ; w stronę gór Menegroth i tam szukać kolejnych tropów. Podziękowałam, uśmiechając się lekko, a następnie rozłożyłam skrzydła i wzniosłam się w powietrze by znaleźć zaginionego wilka, który jednocześnie jest moim wybrankiem.

•Kilka dni potem•

Od kilku dni jestem pod górami Menegroth, szukając kolejnych śladów po Symonidesie czy jego porywaczach. Niestety, udało mi się znaleźć tylko jeden i to jakieś czas temu - złamaną gałąź oraz odcisk gadziej łapy, co nie wróżyło nic dobrego. Pomyślałam, że czas udać się w kierunku górskich szczytów, ale pogoda nie pozwalała mi ani się wspiąć, ani wylecieć. Odkąd tu jestem, jest bardzo gęsta mgła, która utrzymuje się mimo silnego wiatru. Może to jest spowodowane różnicą temperatur? Mimo, że mamy lato, na stokach utrzymuje się gruby śnieg, który jest prawdopodobną przyczyną tejże mgły, która skrywa masyw górski przed oczami innych. Czekam więc u podnóża gór, mając nadzieję, że pojawi się tak silny wiatr, że wywieje tę mgłę.
Przez nią jestem w czarnym lesie…
Spojrzałam na niebo. Było lekko przysłonięte chmurami ale mimo to widziałam, że niedługo nadejdzie zmrok. Znalazłam schronienie w pewnej jaskini; nie jest ona jak moja, jednak na te kilka dni spokojnie wystarcza. Polowałam na zwierzynę, ponieważ nie chciałam ruszać zapasów - te zostawiam na wycieczkę na szczyt; wtedy będzie ciężko o pożywienie, więc w tej chwili będą one najpotrzebniejsze. Ukryłam się w jaskini, układając się na kawałku chmury, którą stworzyłam i rzuciłam specjalne zaklęcie, dzięki któremu jestem w stanie po niej chodzić czy leżeć, przez co pełni funkcję łóżka. Rzuciłam niewielkie zaklęcie Małej Gwiazdki aby móc nieco światła w środku…
Ostatnio za dużo szastam tymi zaklęciami… A przynajmniej mam takie wrażenie.
Spojrzałam w niebo. Mimo, że chmury nadal zakrywały nieboskłon, czułam, jak migoczą gwiazdy, szepcząc coś księżycowi. Noce, czasami będące niepozornie brzydkie, mogą być piękniejsze od tych z czystym niebem. Przez dłuższą chwilę błądziłam myślami, aż w końcu zasnęłam, aby mieć siły na ewentualną wspinaczkę aby odnaleźć ukochanego.

Nazajutrz wstałam obudzona przez pierwsze promienie słońca. Spojrzałam w niebo - na razie brak oznak, że będzie naciągać jakaś burza czy inna, niesprzyjająca aura pogodowa. Rozciągnęłam się i wyjrzałam z jaskini. Nareszcie mogłam oglądać góry w całych ich okazałościach. Uśmiechnęłam się. W końcu będę mogła wejść na szczyt i tam poszukać Symonidesa. Tak bardzo za nim tęskniłam… Otarłam niewielką łzę, jaka spłynęła mi po policzku. Nie mogłam się teraz mazać ani rozklejać; jestem zbyt blisko celi i teraz mogę stracić zbyt wiele… Zebrałam się w kilka mignięć wilczego oka - rozwiałam chmurkę, która służyła mi za tymczasowe łóżko, pozbierałam narzędzia do wspinaczki, które sprawdzałam i zabezpieczyłam torbę z zapasami. Spojrzałam w górę, próbować cokolwiek znaleźć, poczułam coś w sercu i pomyślałam:
Sprowadzę cię do domu i rodziny, Simo.
Wzięłam duży zamach skrzydłami i natychmiast dobiłam się od ziemi, lecąc ku górze. Z każdą chwilą rosła siła wiatru, więc coraz bliżej leciałam skalnej ściany. W końcu się wiatr miotał mną jak jakimś liściem, więc przyległam do ściany i zaczęłam wspinać się tradycyjną metodą. Byłam zmęczona, ale nie poddawałam się. Wiedziałam, że mój ukochany gdzieś tam jest, po prostu muszę go znaleźć…
Minęło już kilka godzin, a ja jestem w połowie drogi na szczyt. Praktycznie opadam z sił, jednak nadal walczę. Widziałam już kilka jaskiń, gdzie zatrzymałam się na chwilę, aby odpocząć i poszukać śladów, a te znalazłam. Zauważyłam świeży odcisk łapy smoka w śniegu; nie przypominały one Ledena, tylko jakiegoś innego, mniejszego smoka. Odkryłam też zarysowania stworzone przez dwa rodzaje szponów - smoczych i nie wilczych. Jestem na dobrej drodze.
Tylko ile ona jeszcze potrwa?
Ruszyłam więc dalej, mając nadzieję, że zdołam odnaleźć Simo w bezpiecznym miejscu, gdzie będę mogła chwilę odpocząć, nim całkowicie opadnę z sił. Owszem, wspinaczka nie jest dla mnie niczym nowym, jednak pogoda zmieniła się na tyle drastycznie, że nie pozostaje mi nic innego, jak iść dalej. Wzięłam głęboki wdech. Na tej wysokości było dosyć rozrzedzone powietrze, co utrudniało nieco moją pracę. Mogłam użyć zaklęć, ale jestem teraz za słaba, żeby to zrobić. Krok za krokiem w śnieżnej zaspie i luźnych kamieniach, oddychając coraz ciężej. Nagle coś usłyszałam… Z początku myślałam, że to szum wiatru, który niemiłosiernie targa mną na boki, jednak kiedy się zatrzymałam, rozpoznałam ten dźwięk.
Niedaleko znajduję się smok, który znajduję się w powietrzu.
Muszę się ukryć, i to szybko.
Zaczęłam wspinać się najszybciej, jak mogłam. Mięśnie głośno i boleśnie protestowały, jednak pod wpływem adrenaliny nie odczuwałam tego. Lina asekuracyjna powoli zamarzała, co było bardzo niebezpieczne; jeśli pęknie, zacznę spadać, a nie mogę użyć swoich skrzydeł, ponieważ jest duże prawdopodobieństwo, że silny wiatr po prostu mi je rozerwie. Nie miałam za dużo czasu. Ruszyłam szybciej, mając nadzieję, że zaraz znajdę jakąś wnękę, gdzie będę mogła odpocząć… Niespodziewanie coś dostrzegłam - źródło światła z jakiejś jaskini… A może…?
Wiatr wzmógł się. Długo tu nie wytrzymam. Napięłam mocniej linę, która była na granicy wytrzymałości, i ruszyłam w kierunku tajemniczej jaskini. Nagle do moich uszu doszło kilka dźwięków naraz - ryk ogromnego smoka, szum nadciągającej lawiny śnieżnej, trzask pękającej liny… W ciągu kilku tych sekund wydarzyło się wiele rzeczy naraz; jakiś smok mnie dostrzegł i chcąc mnie odstraszyć, użył swojego głosu, przez co wywołał lawinę. Dodajmy, że lina całkowicie zamarzła, przez co po prostu przerwała, a raczej strzaskała. Wbiłam pazury w ziemię, próbując nie spaść. Kiedy adrenalina przestała płynąć w moich żyłach, poczułam potęgę bólu mojego wycieńczonego organizmu; nie było żadnej tkanki czy komórki, która nie paliła się żywym ogniem. Zacisnęłam zęby i zaczęłam się wspinać, mając tylko swoje łapy i pazury. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się. Okazało się też, że lawina zeszła innym stokiem, przez co mnie ominęła, więc nie zostałam pogrzebana żywcem pod toną śniegu. Po kilkunastu minutach, nadal zastanawiając się jakim cudem doszłam tam żywa, znalazłam się w owej jaskini; co dziwne, było tutaj normalne powietrze. Padłam na surowe podłoże. Oddychałam głęboko, aby dotlenić organizm. Po kilku wdechach czułam się nieco lepiej. Wstałam powoli i rozejrzałam się. Byłam przy samym wejściu a w głąb góry prowadził jakiś tunel, z którego biło ciepło i… czyjaś obecność? Pociągnęłam delikatnie nosem. Tak, była tu pewna woń ale było też wiele innych zapachów przez co wszystkie się ze sobą mieszały. Powolnym krokiem, i w miarę cichym, ruszyłam w głąb wydrążonego tunelu. Po kilku chwilach znalazłam się przy wyjściu; ostrożnie wyjrzałam zza rogu. Duże pomieszczenie z skalnymi półkami, na których spały… smoki? Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby to były Ledeny, ale to są jakieś inne smoki. Niewielkie, mniej więcej naszego rozmiaru, i w różnych kolorowych odcieniach łusek. Dziwne… Kilka smoków było na chodzie, pewnie strażnicy czy coś w tym stylu… Zauważyłam, że jeden z nich z kimś rozmawia. Nie mogłam zobaczyć jego towarzysza, więc czekałam aż w końcu jeden z nich się odwróci czy cokolwiek. Jednak gdy to zrobili…
...o mało nie krzyknęłam z radości i pobiegłam w objęcia ukochanego…
Schowałam się, zakrywając usta by wydać żadnego dźwięku. Mój Simo siedział tam i gawędził z smokiem jak z innym wilkiem podczas herbatki. Co tu się dzieje? Wyjrzałam jeszcze raz. Smok, z którym rozmawiał, umaszczony na purpurowo, oddalił się, zostawiając basiora samego. Co dziwne, strażnicy też poszli gdzieś dalej… Nieważne. Upewniam się, że nikogo nie ma i ruszyłam w stronę wilka. Ten stał do mnie plecami więc nie mógł mnie zauważyć. Kiedy podeszłam i dotknęłam jego ramienia, ten aż podskoczył, ale po chwili na pysku zawitał uśmiech zmieszany z przerażeniem i troską.
- Antilia! - wyszeptał. - Co tu robisz, kochanie? I czemu tak wyglądasz?
- Przysłali mnie, by Cię znaleźć. Musimy uciekać! - chwyciłam jego łapę i pociągnęłam ze sobą do wyjścia.
- Skarbie, poczekaj… Muszę ci coś powiedzieć…
- Nie teraz - ucinałam. - Najpierw się stąd wynośmy.
Niestety, jeden z smoków, który drzemał, z nieznanych mi powodów otworzył oczy i zobaczył jak próbuje uciec z Symonidesem. Szybko zaalarmował inne, które szybko wstały i ruszyły w naszym kierunku. Ja niestety, byłam za słaba na użycie magii; ledwo wystarczyło mi sił, żeby biec. Simo był tuż obok mnie. Kazałam mu biec dalej, podczas gdy ja sama zatrzymałam się, mając nadzieję, że wykrzeszę z siebie choć niewielkie zaklęcie obronne.
Bardzo się przeliczyłam.
Usłyszałam krzyk. Smoki były przy wejściu, a tam basior. Był w pułapce. Już chciałam tam pobiec, jednak jeden z gadów, przy pomocy swojego ogona, cisnął mną o ścianę. Przeleciałam kilka metrów i boleśnie uderzyłam w skalę plecami i głową. Cios był tak silny, że zsunęłam się bezwładnie, powoli tracąc kontakt ze światem. Usłyszałam jakiś krzyk… Ostatnie, co widziałam to oczy mojego Sima, w których troska mieszała się z przerażeniem…

•••

- Coście narobili?! - krzyczał wilk; spojrzał wściekły na gady zebrane wokół niego. Ruszył w stronę An. - Mogliście ją zabić! - schylił się i sprawdził puls ukochanej. Na szczęście żyje; ale niestety nie zna rozmiar urazu i nie wie jak jej pomóc. Wprawdzie czasami pomagał jej przy pracy, jednak nadal nie wie jak radzić sobie z niektórymi ranami. Na dodatek wadera jest nieprzytomna.
- To jej wina! Wtargnęła do naszego gniazda i chciała cię uprowadzić! - zawołał jeden z smoków, miał na imię Dante - ciemny, duży samiec smoka, który, wbrew pozorom, był w dosyć młodym wieku oraz był przywódcą gniazda. - Nie powinno jej tu być… - wysyczał. Zaciekawiony nową postacią, postanowił podejść do pary wilków i przyjrzeć się wilczycy. Zilustrował ją magicznym wzrokiem; była bardzo wycieńczona i słaba, jednak miała silne oraz waleczne serce. Miała pierzaste skrzydła, mocne, ale podczas wyprawy tu nie mogła ich użyć - smoki wykorzystały swoją magię aby ukryć tu swoje leża. Nie powinna tu dotrzeć i odnaleźć kryjówki Thao Shin - smoków magii, a konkretnie jednej z ich siedzib.
Jednak Dante zauważył coś jeszcze…
Wielką miłość, jaką Symonides darzy tą wilczyce i na odwrót - ona nie wyobraża sobie życia bez niego. Zrobiło mu się trochę głupio. Smoki słyną ze swojej dumy, więc rzadko można spotkać gada, który przeprasza lub przyznaje się do błędu… Właśnie przybyła młodsza siostra Dantego - Ember. Była ona piękną smoczą o ceglano-czerwonych łuskach, które jaśniały na jej brzuchu i klatce piersiowej. Specjalizowała się w magii ognia oraz słońca i, co dziwne, uczyła się medycyny. Była na tyłach gniazda, tworząc pewnie jakieś mikstury. Była zaniepokojona odgłosami które dobiegały z głównej groty więc przyszła najszybciej jak mogła. Brat szybko wytłumaczył jej sytuację za pomocą telepatii; podeszła do Symonidesa, który ciągle trzymał nieprzytomną, skrzydlatą waderę o niebieskich odcieniach sierści. Simo bardzo martwił się o nią, co wyraźnie mówił jego zatroskany wzrok. Ember podeszła do wilków i użyła swojej magii aby sprawdzić jej stan.
- Czy wyjdzie z tego? - spytał cicho basior. Smoczyca nie odpowiadała przez dłuższy czas, co bardzo zmartwiło wilka, jednak po dłuższym czasie powiedziała:
- Twoja miłość doda jej sił, żeby szybciej wróciła do zdrowia - powiedziała z lekkim uśmiechem.

Ember zabrała Antilie do wolnego łóżka, a raczej łoża, gdzie cały czas czuwał przy niej jej partner. Symonides czujnie przypatrywał się jak smoki zajmowali się nią. Dante czasami zaglądał tu, chcąc nieco załagodzić sytuację, którą niefortunnie spowodował. Symonides wybaczył gadowi, jednak nadal był nieco zły, że tak musiało się tak skończyć; chciał jej wytłumaczyć, dlaczego tu się znajduje i dlaczego w ogóle rozmawia z smokami…
Tylko wyzdrowiej, proszę… - błagał w myślach basior.

•••

Mam wrażenie, jakby usiadł na mnie gigantyczny smok… Bolała mnie każda cząstka mojego ciała. Czułam dziwne mrowienie w łapach, jakby jakieś małe stworzonka biegały wewnątrz nich. Głowa pulsowała ostrym bólem; jakbym ktoś wkładał mi nóż do środka. Z każdą chwilą powracało czucie, a przy okazji ból kręgosłupa, który uniemożliwiał mi poruszanie się. Zaczęłam słyszeć jakieś głosy, jakby zza jakiejś ściany; dźwięk był zniekształcony i ledwie rozumiałam pojedyncze słowa. Zmusiłam się, aby otworzyć oczy. Na początku widziałam tylko kilka kolorowych plam… Powoli mój wzrok wyostrzał się, przez co mogłam rozróżnić poszczególne elementy; leżałam na stosie siana, które było przykryte skórami. Byłam też przykryta jakimś rodzajem tkaniny… Chciałam wstać, ale ból wybił mi ten pomysł z głowy. Z boku zaczął dochodzić jakiś dziwny pomruk… Powoli obróciłam głową, tak aby nie nasilać boleści. Zobaczyłam Symonidesa, który spał mocnym snem… Chciałam zachować ciszę i go nie obudzić, ale gdy odwróciłam z powrotem głowę, stałam, a raczej leżałam, oko w oko w smokiem. Wydałam z siebie cichy krzyk. Gad zamrugał; zaczął otwierać paszczę, a ja przygotowałam się na śmierć w płomieniach. O dziwo, smok nie zionął ogniem, ba, nawet bardziej mnie zaskoczył, ponieważ przemówił subtelnym, kobiecym głosem:
- Przepraszam, nie powinnam tak robić… - szepnęła. Ja byłam w dosyć ciężkim szoku… Owszem, spotkałam kiedyś smoki które znały naszą mowę, ale porozumiewały się telepatycznie czy też za pomocą odpowiednich znaków i sygnałów; nigdy dotąd nie widziałam gadającego smoka… Milczałam i przyglądałam się uważnie smoczycy. Była mniej więcej naszego rozmiaru, no, może nieco większa, miała lśniące rubinowe łuski, które na brzuchu i przedniej strony szyi jaśniały. Miała cienkie, błoniaste skrzydła; delikatna budowa ciała podkreślała jej kobiecość.
- Mówisz? - zapytałam ledwo słyszalnym głosem, na co smok odpowiedział twierdząco. Pierwszy szok powoli mijał, zastępując to ciekawością. Chciałam zadać pytanie, jednak smoczyca mnie ubiegła:
- Wiem, że masz dużo pytań, ale te muszą poczekać… Odpocznij… - powiedziała, po czym ogarnęła mnie senność… Bezsilnie się jej poddałam…

•••

- Więc… Dlaczego? - zapytałam. Ciągle leżałam na smoczym legowisku; obok mnie był Symonides, który czujnie przypatrywał się zebranym wokół smokom - Dantemu, Ember, którą miałam okazję poznać wcześniej oraz inne, których imion nie zapamiętałam. Rozmawialiśmy na różne tematy - kim są, skąd pochodzą, ale skupiliśmy się na jednym - dlaczego porwali Syminidesa i jakie mają plany związane z wojną.
- Poznaliśmy go podczas ataku innej smoczej rasy - odpowiedział Dante, który był tu kimś w rodzaju alfy tego gniazda - Chcemy zakończyć tą bezsensowną wojnę… - powiedział z nadzieją. Kiwnęłam głową; również chciałam skończyć te bezsensowne walki, w których nie tylko tracą obie strony, ale również przyroda i otoczenie. Bardzo odczuwaliśmy te nieodwracalne zmiany.
- No dobrze… Ale nadal nie rozumiem dlaczego porwaliście Symonidesa - powiedziałam nieco za oschle, ponieważ ciągle byłam zła na łuskowate gady za ten fakt, więc nadal im to wspominałam.
- Mimo, że jesteśmy… zdolni do wielu innych czynności w porównaniu do innych ras, Thao-Shin bywają często za dumne, więc bardzo łatwo nas urazić - powiedziała Ember, smoczyca, którą poznałam wcześniej. Spaliłam delikatnego buraka i postanowiłam trzymać język za zębami aby nie sprowokować ich, żebym była przystawką na ich obiedzie. - Dlatego postanowiliśmy zawrzeć układ z twoim partnerem.
- Układ? - podniosłam brew i spojrzałam na Simo.
- Zgadza się. Ja im pomagam podczas komunikacji między stronami czy negocjacji; mieliśmy dzisiaj lecieć do naszej watahy aby najpierw tam porozumieć się z wilkami. Przy okazji miałem wyjaśnić moją nieobecność… - podrapał się nerwowo łapą po głowie. Uśmiechnęłam się i go przytuliłam.
- No dobrze, ale mam jeszcze jedno pytanie…
- Słuchamy - powiedziało rodzeństwo jednocześnie i spojrzeli na siebie; po chwili na ich pyskach był niewielki uśmiech.
- Możemy lecieć do Watahy Smoczego Ostrza od razu? Chyba zapomniałam zamknąć jamę z jedzeniem w tym pośpiechu… - uśmiechnęłam się niewinnie.

•••

Od kilku dni nie ruszam się nigdzie bez Symonidesa; musimy nadrobić ten czas kiedy byliśmy rozdzieleni. Negocjacje chwilowo przebiegały dobrze i obie strony ze sobą się zgadzają. Często uczestniczymy w rozmowach na linii wilki-smoki, gdzie Symonides tłumaczy kilka niezrozumiałych kwestii, a ja natomiast siedzę i oglądam, czasami wyrażając swoje zdanie. Na dodatek Ember często do mnie wpada, gdzie pomagam jej w nauce medycyny. Bywa czasami często, tym bardziej kiedy musimy być w mojej jaskini, ale robimy zaskakujące postępy. Powiem szczerze, Ember ma to coś w sobie…
Ale jedno wam powiem - nigdy nie zapomnę miny Ayoko, kiedy wraz z Simo przylecieliśmy na grzbiecie Thao-Shin, zwanego smokiem magii…

<4833 słów - 120 pkt.>

Od Seele "Harpia"


Czerwonooka bestia siedziała na czubku sosny. Od jakiegoś czasu wpatrywała się w młodego wilka. Kolejny raz znalazłem się w ciele ptaka. Widziałem tylko to, co ona chciała mi pokazać. Najmniejszy ruch dostrzegałem w mgnieniu oka, każdy z nich mógł zwiastować ofiarę. I nagle wzbiłem się w powietrze. Skrzydła harpii były o wiele silniejsze niż te kruka. Płynnymi ruchami leciałem coraz wyżej. W końcu zauważyłem mój cel. Odzyskałem kontrolę, mogłem zostawić małą kapucynkę w spokoju, ale nie potrafiłem. Też byłem drapieżnikiem. Czułem ofiarę, kiedy nurkowałem za nią w głąb lasu. Bez zastanowienia wbiłem w nią pazury i z powrotem wzbiłem się w powietrze. Znalazłem dość ustronne miejsce i zacząłem jeść. Kolejna lekcja. Miałem do dyspozycji wyłącznie szpony i dziób. Z wielkim trudem rozerwałem ofiarę. Po posiłku ruszyłem wzdłuż rzeki. Nie wiedziałem, ile czasu pozostanę w skórze ptaka tym razem. Przyjrzałem się swojemu odbiciu w lustrze wody. Białe pióra na klatce piersiowej były zabrudzone zeschniętą krwią podobnie jak cała głowa. Nagłe ciepło zaczęło zalewać całe ciało. Swąd spalenizny towarzyszył każdemu ruchowi skrzydeł. Koryto rzeki zwężało się wraz z pojawieniem się drzew. Co jakiś czas delikatnie ocierałem się skrzydłami o liście. Słyszałem syk i dziwny trzask, który jest wydawany przez płonące drewno. W końcu przysiadłem na najwyższej sośnie. Las płonął. Magiczny ogień pożerał wszystko, co było w zasięgu łapy. Znów trzask. Spojrzałem na swoje szpony. Płonęły, a wraz z nimi sosna, na której siedziałem.

25 kwietnia 2018

Od Sunset cd. Inanis

- Zdarza mi się panować nad czasem. Zatrzymanie czasu, zmiany w teraźniejszości i te sprawy... - odpowiedziałam.
Nie wiedzieć czemu rozluźniłam się, i chyba po raz pierwszy przy innym wilku nie czułam się obco. Ach, jak cudownież by było mieć przy sobie bratnią duszę! Co nie oszuka, nie jest zakłamana ani nie zdradzi. Gdyby jeszcze umiała śpiewać, i robiłybyśmy to razem, byłabym... Chyba po raz pierwszy w moim życiu... Szczęśliwa.
- Inanis? - zapytałam krótko, zwracjąc łeb w jej stronę.
- Tak, Sunset? - odparła równie krótko.
- Miałaś kiedyś przyjaciela? Kogoś bliższego niż inni, komu możesz zaufać, wygadać się, pójść na spacer, upolować coś... - trochę zbytnio się rozmarzyłam.
Wadera pomyślała chwilę, i odparła:
- Tak, wydaje mi się że tak.
- Chciałabym wiedzieć, jak to jest... - powiedziałam niemal niesłyszalnie.
Czyżby In otworzyła we mnie inną Sunset? Tą drugą Sunset?...

Inanis?

Od Diathesis cd. Alpina

- Nie. Po prostu chciałam popatrzeć na zachód słońca - wyznałam szczerze. Czułam nieokreślone uczucie, które zapewniało mnie, że mogę zaufać białemu basiorowi, kimkolwiek by nie był.
- Rozumiem. - przysiadł obok mnie. - Jak masz na imię?
- Diathesis. Wyrocznia tej watahy.
- Alpin. Mentor.

*~*~*

Tej nocy miałam kolejną wizję. Tym razem nie było tam nic.
Ciemność. Ciemność, która ogarniała wszystko. Ja. I lustro. Staroświeckie, pozłacane lustro, z misternie udekorowaną ramą. Kruchy bluszcz, owijający szkło, wyglądał niemal jak żywy. Z delikatnych liści spływała karmazynowa krew. Kap, kap, kapała w jednostajnym, kojącym rytmie. Kap, kap.
Kap, kap.
Kap.
W lustrze byłam jedynie ja. Widziałam doskonale kruchą postać, błękitne, jasne oczy, jasnoszarą sierść oraz krwistoczerwony pas na grzbiecie, wyglądający, jakby stworzono go z tej właśnie krwi.
Kap, kap.
Postać w lustrze wpatrywała się w mnie uważnym spojrzeniem szmaragdowobłękitnych oczu. Jakby wiedziały.
Kap, kap.
Która z nas jest prawdziwa? Ja? Czy ona? A może obie jesteśmy? Albo żadna z nas?
Kap, kap.
- Zastanawiam się, czy istnieje jakiś inny świat. Gdzie nie jestem przeklęta. Gdzie mogę żyć spokojnie. Gdzie moja matka żyje.
Kap, kap.
- Istnieje. Możesz mi zaufać, moja droga. Przybyłam stamtąd - odpowiedziało odbicie. Miedziany wąż, ukryty pośród liści bluszczu, poruszył się. Czarne, onyksowe oczka błysnęły.
Kap, kap.
Przez chwilę wszystko zabarwiło się na czerwono. A potem cały świat znikł.

*~*~*

- Ja.. Nie mogę z nią wytrzymać - zwierzyłam się Quentinowi. - Atakuje niespodziewanie. Pojawia się znikąd. Każdej nocy. Każdej nocy patrzę w to lustro. Każdej nocy widzę samą siebie. To.. Nie jest zwykła wizja. Ona to rozumie. Wie. Wie wszystko. To ona pociesza mnie każdej tej nocy. Mówi, że koszmary kiedyś się skończą. Ale.. Dalej jej nie ufam. Mam wrażenie, że jest inna. Ma swoje własne cele. Tylko jakie?
- Nie wiem - odpowiedział szary basior, patrząc na mnie ze zmartwioną miną. Miałam ochotę go przytulić, zasnąć w jego ramionach, zwyczajnie zapomnieć o wszystkim. - Nie wiem. Po prostu nie wiem. Ale sądzę, ze nie należy zbytnio jej ufać.

*~*~*

Krew kapała powoli. Miedziany ptaszek siedział na ramie lustra i przyglądał mi się bystrym wzrokiem. Machał co jakiś czas skrzydełkami, ale jeszcze nie wzleciał. Dlaczego?
- Nie może latać. Ma za ciężkie skrzydła, aby mógł się wznieść - stwierdziło spokojnym tonem odbicie. Czułam jej wzrok na sobie. Lustrowała mnie uważnie.
- Mogłabyś przez chwilę zostawić mnie samą? - spytałam cicho.
Błękitne oczy w lustrze przez moment błysnęły krwistą czerwienią.
- Dlaczego nie chcesz, abym mogła cię wysłuchać? Boisz się mnie?
Dotknęła delikatnie odbicia. Zwierciadło pękło.

*~*~*

Zapukałam cicho. Dębowe drzwi biblioteki zaskrzypiały.
- Kto tam? - usłyszałam głos Alpina. Spokojny i opanowany, w niczym nie przypominał mojego.
Weszłam do środka. W wnętrzu panował spokojny półmrok. Leniwa atmosfera popołudnia podziałała także i na mnie. Nieco rozlużniona, wdychałam pełną piersią zapach starych ksiąg. Koił mnie i dawał ulgę zmęczonym zmysłom.
- Diathesis. Pewnie pamiętasz mnie z zajścia nad klifem.
- Tak? Dlaczego tu jesteś?
- Potrzebuję pomocy.
Opowiedziałam mu wszystko. Dokładnie i szczegółowo.
Nawet wtedy czułam jej wzrok. Patrzyła na mnie. Obserwowała wszystko. Nie umykało jej nic.
- Dlaczego myślisz, że te wizje są związane?
- Oczy.
Oczy były te same.


<Alpin? Wybacz za taką zwłokę, Tęcza jest ślepa. Ale opo masz>

Od Inanis cd. Sunset

Idąc przez las z nowo poznaną wilczycą, zapomniałam się odezwać. Byłam zamyślona. W zasadzie to sama nie wiem, o czym tyle myślałam.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Pytałaś o coś?- Powiedziałam z lekkim skrępowaniem.
- Nic się nie stało... Jakie masz zdolności?- Odparła, nie zmieniając tempa kroku.
- Udaje mi się panować nad cieniem.- Odpowiedziałam krótko.
- W zasadzie to jestem wilkiem nocy i to raczej normalne. Nie odkryłam jeszcze w pełni moich umiejętności. No i siła grawitac... - Przerwałam, ponieważ usłyszałam głośne machanie skrzydeł.
-Hmm? Dlaczego przerwałaś?- Moja towarzyszka po paru sekundach najwyraźniej uświadomiła sobie, że nad nami był Gordian. Wysoko nad nami. Leciał przed siebie, ale w pewnym momencie nas dostrzegł. Chwyciłam Sunset za łapę i lekko pociągnęłam na znak, że ma iść za mną. Zacisnęłam łapę dość mocno, a ona od razu ją wyrwała, ale i tak poszła za mną. Ukryłyśmy się za drzewem, a ja skierowałam dość liczną warstwę cienia na nas.
- Wybacz za to... Stało Ci się coś w łapę?- Skierowałam wzrok na nią. Ta przewróciła oczami.
- Wiesz... Po prostu nie przepadam za tym, że ktoś mnie dotyka.- Lekko zdziwiona odwróciłam wzrok w stronę odlatującego w kompletnie inną stronę Gordiana. Zauważyłam też parę wilków lecących za nim.
- Rozumiem. Nie powtórzy się to. Chyba, ale zadziałałam automatycznie... Kim są te wilki? -
- To oddział V. Ewidentnie mamy nieproszonego gościa. Wydaje mi się, że sobie poradzą. -
- Nie proszony gość ta? Nie mamy im jak pomóc. Nie mamy skrzydeł. - Zaśmiałam się pod nosem. W mgnieniu oka wróciłyśmy na pokonywaną wcześniej trasę i byłyśmy coraz to bliżej boru.
- A ty? Jakie masz moce? - Spytałam.

Sunset?

24 kwietnia 2018

Od Sunset cd. Inanis

- Jestem Sunset. - odparłam niechętnie, mierząc wzrokiem waderę. Patrzyłam z niechęcią, ale nie było tu obrzydzenia. Mam nadzieję, że to jakaś nowa wadera. - A Ty?
- Inanis. - odparła krótko, ale z uśmiechem.
Podeszłam do zbiornika wody, i upiłam łyk. Nowa patrzyła na mnie, czułam na sobie jej wzrok.
- Hmm? - mruknęłam, zwracając pomarańczowo-biały łeb w jej stronę.
- Mogłabyś mnie oprowadzić? Jestem tu od niedawna, i nie znam się za bardzo. - odparła bez zająknięcia.
- Nie ma tu zbytnio czego oglądać - po pysku przeszedł mi cień uśmiechu. - prawie wszystko zniszczyły smoki. Niedaleko jest bór, mogę Cię po nim oprowadzić. - po raz pierwszy okazywałam takie zaangażowanie w sprawę.
Inan kiwnęła głową i ruszyłyśmy przed siebie.
- Jakie masz zdolności? - zapytałam, gdy zaczęło przytłaczać mnie napięcie wiszące w ciszy pomiędzy nami.
In milczała. Wydawała się zamyślona. Trudno, zadam jej to pytanie później. Delikatny wietrzyk smagał moje futro, pod łapami chrzęściło runo leśne, a gdzieniegdzie trzeba było przeskoczyć przez powalone drzewa.

Inanis?

Od Kesame cd. Harbiego

- Nie chcę krzyczeć - wypaliłam szybko.
Spoglądał na mnie ze spokojem. Z cichym westchnięciem - takim, w którym znalazło się całe moje sfrustrowanie i bezradność - usiadłam i zgarbiłam lekko, kuląc się nieco.
Prawy bok pulsował bólem, który pozostał po mocnym uderzeniu w kamienną ścianę.
- Po prostu się wyżyj.
- Nie chcę się wyżywać - mruknęłam. Kolejne nie chcę, kolejne półkłamstwo. - Nie jesteś pluszakiem, którym mogę rzucić o ścianę, jeśli się wkurzę.
Przez jego pysk przemknął cień uśmiechu. Odwróciłam od niego na chwilę wzrok, aby móc spojrzeć na puste pomieszczenie. Cisza, jaka w nim panowała, dziwnie mnie uspokajała. Do naszych uszu docierało jedynie bicie serc i ciche oddechy. Zapach nadpsutego mięsa i krwi wciąż był wyczuwalny, ale - o dziwo - ani trochę mi nie przeszkadzał.
- W takim razie po prostu porozmawiajmy - usiadł, osuwając się na podłogę. Zrobiłam to samo. - Co cię męczy?
Chciałam powiedzieć, że nie jest moim psychologiem i to, co mnie trapi, nie jest jego sprawą. Mimo chęci wyjścia najzwyczajniej w świecie oparłam o niego łeb.
Tkwiliśmy tak, znów obok siebie, znów w ciszy.
- Zaczęło się od Raidena - przymknęłam oczy, a potem zacisnęłam powieki jeszcze mocniej. Nic to nie dało, przeszłość uderzyła we mnie budowaną od dawna falą. Zabolało. - To Loedia go zabiła i to do tej pory ją niszczy. Potem Ingreed.
Czułam, jak drgnął, kiedy wypowiedziałam jej imię. Nie odezwał się, ale spiął i pewnie też zamknął oczy.
- Teraz odszedł ojciec i As z dziećmi. Do tego Will, żona Raidena... To przez wojnę, wiem, ale mam poczucie winy. Poza tym zniknęli bez słowa, tak po prostu, z dnia na dzień - kontynuowałam. Wzięłam głęboki wdech. - Oblivion... Nie wiem, czy go znałeś. Był dla mnie ważny, bo dobrze się z nim dogadywałam. Także zniknął, a do tego teraz coraz mniej go pamiętam. Tak, jakby jego obraz znikał za jakąś dziwną mgłą, jakby powoli rozpływał się tuż przede mną, a ja... - zamilkłam.
Kątem oka przypatrywał mi się. Nieszczególnie reagował na to, co mówię, ale mi to odpowiadało. Jak zwykle był tym dobrym i spokojnym przyjacielem, który wysłucha i pomoże. Dziwiło mnie jednak to, jak bardzo potrafi się zmienić w ciągu kilku sekund.
- Poza tym matka umiera. Widzę to, każdy to widzi, jednak ona tego nie dostrzega. Myśli, że to niewinna choroba, że przejdzie, ale to ją uśmierca od środka i nikt już tego nie powstrzyma. Do tego ojciec ją zostawił.
Westchnęłam i odkleiłam się od basiora, żeby oprzeć łeb o zimną powierzchnią ściany.
- Poza tym przegrywamy wojnę.
Skinął łbem. Wiedział to wszystko, pewnie się powtarzam.
- No, chyba skończyłam narzekać - uśmiechnęłam się, ale wyszło to bardziej jak kwaśny grymas. - Nie musisz siedzieć jak słup soli i udawać, że cię to przejęło.
- Kesame - podniósł, dotąd wbity w ziemię, wzrok. - Nawet jak przegramy wojnę, to nie odejdę.
- Wiem.
To słowo odbijało się echem w pomieszczeniu, potem znów była cisza. Ta rozmowa toczyła się wyjątkowo spokojnie.
- Jak mogę ci pomóc?
- Nie umieraj - wzruszyłam ramionami. Zanim cokolwiek powiedział, znów się wcięłam. - A jeśli chcesz, to możesz teraz pójść ze mną na obchód. Może będzie mi łatwiej patrzeć na zrujnowane tereny, które przejmuje wróg, kiedy będę miała kogoś u boku.

Harbi? 

23 kwietnia 2018

Od Seele "Kruk"

Kruk był czarny jak smoła i miał czerwone oczy. Był duży i wzbudzał strach. Nawet ja nie ufałem mu w pełni, nie chciałem wiedzieć, co dzieje się w jego głowie. Pewnego dnia po prostu stałem się krukiem. Obudziłem się w innym ciele. Byłem lżejszy i widziałem wszystko. Na początku nie rozumiałem, co się stało. Chciałem wstać, lecz zamiast czterech łap miałem dwa skrzydła i dwie nogi. Nie potrafiłem utrzymać równowagi, prawie wypadłem z gniazda. Gniazdo. Zbudowane na półce skalnej z grubych gałęzi i drobniejszych patyków, wyściełane wilczym futrem. Po wielu upadkach w końcu opanowałem podstawy chodzenia. Co dalej? Jaki jest tego cel? Spojrzałem w dół. Teraz dopiero zrozumiałem, jak wysoko się znajduję. Jedyną drogą ucieczki jest lot. Rozprostowałem potężne skrzydła i usiłowałem kilka razy wzbić się w powietrze na próbę. Kiedy sprostałem zadaniu, z zamkniętymi oczami zanurkowałem w przepaść. Teraz to czułem. Wiatr niosący przeróżne zapachy. Krew, padlina, woda, wilgotna ziemia. Otworzyłem oczy i zacząłem szybować nad drzewami. Słyszałem głosy, rozmowy. Instynkt nakazał mi lecieć tuż nad wierzchołkami starych świerków. Ujrzałem wilki, swoją rodzinę. Dziwne nawoływanie wyrwało mnie z zadumy. Usiłowałem to ignorować, ale głos z tyłu głowy nie przestawał. Ostre i skrzeczące "Grrrog" odbijało się echem w mojej głowie. Było donośne, brzmiało jak zniekształcone imię. Zahipnotyzowany zawróciłem i kolejny raz leciałem w stronę gór. Lot był krótki i bardzo nieprecyzyjny. Mijałem wiele smoków. Ciało sterowało mną, nie ja nim. Nagle przed oczami ukazał mi się młody wilk i kruk, który siedział mu na ramieniu. Stali nad wodospadem. Zwierzę wlepiło swoje ślepia w wilka i po chwili pojawili się po drugiej stronie brzegu. W tym samym czasie odzyskałem kontrolę nad ciałem, lecz nie byłem w stanie nim kierować. Zacząłem nerwowo machać skrzydłami, spadałem. Nie mogłem nas uratować. Ostatnia szansa i nagle wszystko było takie jak wcześniej. Byłem wilkiem.

C.D.N.

22 kwietnia 2018

Sojusz!

Podjęliśmy współpracę z Akademią Dragon Fair Horses!

20 kwietnia 2018

Od Harbingera cd. Kalista

kilkanaście miesięcy później


Kalista szła obok mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Nadal nie wierzyła, że udało jej się zdjąć ze mnie klątwę. To było niespodziewane i intensywne. Zaraz po tym, jak ukazała nam się Ingreed, a raczej zjawa, Laguna zaczęła widzieć nowe kody. Jej świat się zatrzymał, a mój nabrał nowego tempa. Spotykaliśmy się dzień w dzień, aż w końcu wadera złamała kod. Później nasze drogi się rozeszły, aż dotąd. Minęły cztery lata, może pięć od naszego ostatniego spotkania. Po zdjęciu klątwy wziąłem ślub z Ingreed, a później wyruszyliśmy w podróż. Po powrocie zajęliśmy się sobą, a jedyne wilki, jakie widywałem, były moją rodziną. Śmierć Ingreed była jednym z najgorszych okresów mojego życia. Większość rzeczy przestała się liczyć, do tego jeszcze wojna. Nie spodziewałem się, że pewnego, bardzo deszczowego i burzowego dnia spotkam Kalistę. Ona również zniknęła na jakiś czas albo tylko jej nie zauważałem? Teraz stała żywa w strugach deszczu, ale nie była tym wzruszona. Z kamiennym spojrzeniem wpatrywała się w otchłań. Kolejny raz łamała kody, robiła to, co kochała. Jej sierść zapewne nadal kręcona, stała się oklapła i długa. Podszedłem bliżej i po prostu się przywitałem. Nie poznała mnie. Skanowanie kodu. A jednak. Nie byliśmy przyjaciółmi, lecz wadera wpadła w moje ramiona. Jej śmiech przerwał deszczową melodię.
- To na prawdę ty! Myślałam, że nie żyjesz! - W pewnym sensie już jestem martwy. - Gdzie się podziewałeś?
- Tu i tam — powiedziałem pod nosem. Deszcz skutecznie nas zagłuszał. - A ty? Ostatni raz widziałem cię na moim ślubie.
Wadera odsunęła się ode mnie i spojrzała na niebo.
- Musiałam poukładać klocki zwane życiem, ale już jest dobrze. Harbingerze?
- Tak?
- Bardzo współczuję z powodu Ingreed.
Ach Ingreed. Wiadomo, córka Alf, każdy ją zna, więc warto podkreślać w rozmowach, że umarła.
- Mnie również, przejdziemy się?
- Tak, nie mam nic ciekawszego do roboty.
Ruszyliśmy przed siebie polną drogą. Ulewała zamieniła się w przyjemną mżawkę. Prowadziliśmy luźny dialog, nie poruszaliśmy drażliwych tematów.
- Masz kogoś? - Rzuciła.
- Trójka szczeniąt oraz stado ptaków o magicznych mocach. Liczy się?
- Średnio, ale lepsze to niż nic.
- A ty Laguno?
- Czekam — zaśmiała się głucho. - Co do ptaków, musisz mi je pokazać. Najlepiej jak najszybciej.
- Jutro?


Kalisto? Poślizg pół roku, ale jest. Ciągle mi się wydawało, że na to odpisywałam. :(  Liczę, że uda nam się nawiązać normalny, opowiadaniowy kontakt. :D


19 kwietnia 2018

Od Aviego cd Friscet

- Leż spokojnie... hmmm mówię, jakbyś się gdzieś miała wybierać... - mówiłem cicho. Nie wiedziałem, czy wadera mnie słyszała. W zasadzie to nie byłem przekonany czy próbuję nawiązać kontakt z waderą, czy może sam siebie uspokajam. Leżała ona na boku i, ajjj, rana przy jej boku była ewidentnie kłuta, niewielka, krew sączyła się powolutku, jednak to takie są najgorsze, gdyż mogą uszkodzić narządy wewnętrzne. W takich sytuacjach trochę żałuje, że nie mam daru do białej magii. Czarna pomaga mi raczej w odbieraniu życia, a nie ratowaniu go. Stwierdziłem jednak, że nie mogę dać dupy. Nie wiedziałem, co robię, działałem bardzo instynktownie. Próbowałem naśladować uzdrowicieli naszej watahy, którzy po licznych starciami ze smokami w ostatnim czasie, wykonywali mnóstwo tego typu operacji. Cieszyłem się, że siedziałem wtedy cicho, przyglądając się ich pracy, i analizując każdy ruch. Wiedziałem, że prędzej czy później ta wiedza może uratować komuś życie. Nie sądziłem jednak, że to faktycznie przyjdzie raczej „prędzej”. Chwyciłem ostry kamień, który szybko spostrzegłem gdzieś w pobliżu. Ostrożnie przecinałem skórę, by otworzyć ranę. Niestety, moje łańcuchy nie pomagały mi w robieniu drobnych ruchów. W końcu otwór był wystarczająco duży, aby ocenić sytuacje.
- Już widzę! Nie bój się... tylko mam nadzieje, że nie grzebię w tobie na darmo... - cały czas coś szeptałem. To chyba naprawdę mi pomagało. Znalazłem kawałek sztyletu, który musiał się odłamać. Znajdował się między dwoma żebrami i delikatnie przyciskał jakiś organ. Nie widziałem dokładnie, jak wygląda sytuacja, jednak wadera zaczęła płycej i rzadziej oddychać, a to nie był dobry znak.
- Muszę się pozbyć tego... To ci coś uciska, a co jeżeli to rozerwie?! Spokojnie, spokojnie - włożyłem łapę do ciała. Chyba nigdy przedtem nie wstrzymałem oddechu na tak długo i nie byłem aż tak skupiony.
- kurrr... - Nie udało mi się wyjąć odłamka. Za mocno wbił się pomiędzy żebra, a ja nie mogłem tak po prostu wyjąć go siłą. Na pewno coś bym uszkodził.
- Musi być inne - chwyciłem z powrotem kamień, którym rozkroiłem skórę. Wziąłem go do łapy i powoli zacząłem piłować kość. W końcu! Udało się! Wyciągnąłem fragment. Przystawiłem głowę do klatki piersiowej wadery. Oddech znacząco się wydłużył i uspokoił.
-T ak, tak, tak, mówiłem, że się uda! - teraz niestety kości trochę się zniszczyły, ale wiedziałem, że się odbudują. Środek wadery był już opanowany, została już tylko rana. Wyrwałem sobie łuskę z ogona (Ała, nie polecam) zrobiłem w niej dziurkę kłem i wziąłem nitkę, rozrywając sakwę, która leżała tuż obok wadery. Tak udało mi się zszyć ranę. Odetchnąłem z ulgą, a miejsce opatrzyłem prowizorycznym opatrunkiem (liśćmi mitchorii, które po prostu miałem pod łapą i były jedyną rzeczą, która w jakikolwiek sposób by się na to nadawała). Odetchnąłem po raz drugi. Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec. Rozejrzałem się po okolicy, szukając źródełka wody i całe szczęście znalazłem je, bardzo niedaleko, dzięki czemu choć jedną rzecz miałem z głowy. Wadera w tej całej salwie miała jedną pustą fiolkę, dzięki której mogłem nalewać troszkę tej wody. Pomimo tego, że byłem wykończony, regularnie obmywałem ranę i zmieniałem „bandaż”, a pomiędzy tymi czynnościami, zacząłem budować szałas dookoła poszkodowanej. Co więcej, w nocy odstraszałem zwierzęta, zainteresowane nieplanowanymi gośćmi, a nawet upolowałem dwie sarny. Kiedy na horyzoncie pojawił się wschód słońca, mój organizm mocno domagał się snu. Ja jednak udawałem, że nie rozumiem, co próbuje mi przekazać i dzielnie trzymałem wartę.
- Ale chwila. Kogo ja w zasadzie ratuje? - pierwszy raz przeszło mi to przez myśl - A co inne wilki zrobiły kiedykolwiek dla mnie? Oprócz zrównania mnie z błotem i traktowania jak śmiecia?! Dlaczego pomagam komuś, kto będzie równie niewdzięczny, jak te wszystkie bestie! - z tymi słowami na ustach wszedłem do szałasu i pierwszy raz, przez dłuższą chwilę przyjrzałem się waderze. Nie stałem jednak blisko, jakbym nie chciał, żeby mnie zauważyła. Miała długą biało-fioletową sierść i wyglądała tak niewinnie jakby spała.
- Ogarnij się, przecież nie możesz wszystkich wrzucać do tego samego worka, ta lala Ci jeszcze nic nie zrobiła, jak się obudzi, to ewentualnie ją zabijesz, nie, nie możesz zabijać, po co ty w ogóle ją ruszałeś... - biłem się ze swoimi myślami. W tym samym momencie łapy wadery zabłysnęły. Ja jednak zwróciłem bardziej uwagę na fakt, że się obudziła! Powoli otworzyła jedno oko, mówiąc nie wyraźnie:
- Co do cho... - ja jednak przerwałem.
- Witaj z powrotem na ziemi, śpiąca królewno...

Friscet? Mam nadzieje ze w miarę się podoba ;)

18 kwietnia 2018

Od Harbingera cd. Kesame

Minęła godzina. Ktoś próbował ją powstrzymać, ale nie dał rady. Słyszałem wszystko, czułem każdy ruch, ale nie mogłem nic zobaczyć. Ptaki się przebudziły. Zaczęły się drzeć, znów ktoś wlepiał we mnie swoje ślepia. Nagle coś na mnie skoczyło. Kesame. Miała zrozpaczony głos. Nie powinno jej tu być. Coś powiedziała, ja również. Wyszła.


Ariene zaglądała do mnie wielokrotnie. Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy, ale czułem się dobrze w jej towarzystwie. Sprawdzała mój stan (nie)zdrowia. Męczyły mnie wyrzuty sumienia. Jako zastępca pierwszego oddziału nie musiałem robić zbyt wiele, ale obowiązki wzywały. Z dnia na dzień było ich coraz więcej, a Kesame upadała o wiele szybciej, niż powinna.


Szczenięta wymykały się do mnie codziennie w porze obiadowej, aby nakarmić ptaki, uwielbiały to robić, a zwierzęta o dziwo za nimi przepadały, nawet Bestia. Lecz w końcu ktoś musiał się zorientować, że ich nie ma. Od kilku dni czułem się na tyle dobrze, że z chęcią ucinałem sobie z nimi dość ciekawe pogawędki. Wydaje mi się, że nasze kontakty były lepsze. Leżałem pod ścianą wraz z Inveth i Hesherem. Seele jednym, krótkim zaklęciem otworzył klatki, a w tym samym czasie nieproszony gość wszedł do komnaty. Wadera stanęła w samym środku okręgu, który był stworzony z mięsa i ziarna. Spojrzeniem szukała drogi ucieczki, ale było już za późno. Nie mogła uciec. H krążyła nad nami i wypatrywała swojej ofiary. Dziś była żywa i była Alfą. Seele nie był w stanie powstrzymać jej przed atakiem. Dwoma skokami pokonałem dzielącą nas odległość i z całej siły popchałem Kesame. Wpadliśmy na ścianę, słyszałem jej skowyt.
- Nigdy więcej nie wchodź tu sama - powiedziałem. - Czego tutaj szukasz?
Obróciła głowę w stronę ściany i westchnęła.
- A jak myślisz? Od tygodnia nie dałeś znaku życia, ostatnio jak cię widziałam, byłeś martwy, a nie licząc tego, masz jeszcze inne obowiązki.
Minęło kilka minut, zanim zdecydowałem się odezwać.
- Przepraszam, ja...
- Długo jeszcze będziemy musieli tak stać? Wszystko mnie boli - przerwała mi.
Spojrzałem na posadzkę. Po jedzeniu nie było już śladu, ptaki siedziały w klatkach, a szczenięta się ulotniły. Odsunąłem się od niej. Między nami panowała bardzo niezręczna cisza. Nie wiedziałem co dalej.
- Możemy porozmawiać?
- Mamy jeszcze o czym?
- Po prostu powiedz, co cię gryzie. Możesz krzyczeć i tak nikt nie usłyszy. Nie mogę patrzeć, jak się męczysz.


Kesame? Wyszło zdecydowanie beznadziejnie. :)))))))


Od Inanis

Siedziałam lekko przygnębiona i zmęczona wojną. Mój wzrok skupiony był na chmurach w których widziałam tylko i wyłącznie smoki. Nie mam tu bliższych relacji z praktycznie nikim. Moje myśli zatrzymały się przy tych słowach.
- Nie jestem w tej watasze przecież długo. - Wyszeptałam pod nosem. Przecież każdy kiedyś dołączył no może poza Alfą, ale ona w sumie też dołączyła do watahy gdy ją zakładała. Ehh. Wstałam i poszłam w kierunku rzeki. W każdej chwili mogłam dostać wezwanie. Ale jak na razie było cicho. Żadnych smoków, po prostu nic i właśnie to jest przyjemne. Powoli zaczęłam pić wodę z dość długiej z pozoru rzeki, aż nagle po paru szybszych łykach usłyszałam głos za moimi plecami.
- Witaj! Tak sądzę, że chyba się jeszcze nie znamy prawda?- W ułamku sekundy przestałam pić i natychmiastowo odwróciłam się w kierunku nie znanej mi dotychczas osoby. Ujrzałam sylwetkę wilka. Właściwie to nie wiedziałam co powiedzieć, bo pierwszy raz byłam tak zajęta myśleniem, że ktoś mnie tak zaszedł, że aż wystraszył.
- Nie, nie znamy się. Tak mi się właściwie zdaje. Nie poznaję cię więc z pozoru raczej nie. - Powiedziałam jąkając się. Chyba tylko ja potrafię tak spieprzyć pierwsze wrażenie...
- A więc jak się nazywasz? - Spytałam dość przyjaznym i już w miarę opanowanym głosem. Tak właściwie to co poza tym mogłam powiedzieć? Sama nie wiem. Ale nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- Jestem .... !

Ktoś?

17 kwietnia 2018

Od Saori de la Pesadilli

Ileż czasu upłynęło, odkąd upuściłam urodzajne tereny tejże watahy, ach, nie byłam tego w stanie określić. Włóczęga przepełniała mnie całą, odciskając bolesne piętno na mięśniach i pozostawiając odciski na poduszkach łap. Moje, i tak już, chude, ciało zostało wychudzone brakiem pożywienia, spowodowanym mymi gwałtownymi przemianami. Gardło opanowała suchość, kubki smakowe zachowały w sobie gorycz starego, nieświeżego mięsa, a oczy, wiecznie zmęczone ciągłą wędrówką, spoglądały na świat z większą pogardą, niż robiły to dotychczas.
Tknęłam łapą pień wierzby płaczącej, mającej swe korzenie u skraju Puszczy Nargothrond, przekraczając tym samym granicę Watahy Smoczego Ostrza. Rozejrzałam się bystrym okiem po okolicy, a w me oczy rzuciła się para młodych szczeniąt, których jeszcze nigdy nie widziałam na tych terenach. Zaintrygowana nagłymi zmianami, podążyłam parę kroków naprzód, ku rzekomym „nowym mieszkańcom” watahy. Stojąc metr przed ów szczeniętami, te zauważyły mnie po dłuższej chwili hasania po łące soczyście wyglądającej trawy i kwiatów, które niedawno zawitały w watasze. Spojrzały na mnie, przechylając swe łebki i podeszły bliżej, zaciekawione mą osobą.
— Kim jesteś? — zapytało jedno ze szczeniąt, podchodząc krok bliżej, dokładniej przypatrując się mej urodzie. — Wiedźmą?
Po usłyszeniu mienia, jakim mnie określono, zarechotałam pod nosem. Z potworem, dziwadłem i innymi wymyślnymi przezwiskami owszem, spotykałam się i to nie raz, ale z wiedźmą jeszcze nigdy.
— Zawsze mogę się w nią zmienić, moje dziecię... — wymruczałam, a moje oczy zabłysnęły seledynowym blaskiem, zaostrzając koniuszki źrenicy na ostro.
— Och, naprawdę? Pokaż, pokaż! — Zamerdało ogonem drugie szczenię, szczerząc niewielki pyszczek w uśmiechu pełnym małych, pożółkłych ząbków. Skrzywiłam się, czym się objawiłam grymasem na pysku i przybliżyłam swój łeb do oby dwóch szczeniąt.
— Argh, stulte! Wierzaj mi, iż nie chciałbyś mnie zobaczyć w „innej formie”, dzieciaku — syknęłam, a z moich warg wysunął się gadzi jęzor, który spłoszył szczenięta, odsyłając je za krzewy w jazgocie własnych pisków.
Zaśmiałam się donośnie i podążyłam ku pobliskiemu wodopojowi, mijając przeto kilka wilków. Większości nie znałam, pozostałych kojarzyłam, z wzajemnością. Po ukojeniu swego pragnienia wewnętrzna bogini nakazała wypełnić swe chcety, czym było ów szerzenie dreszczy u innych wilków, co można było przetłumaczyć na dosłowne sianie postrachu moją, jakże skromną, osobą. Ruszyłam ku Centrum, mijając wokół siebie wilki przeróżnych maści i ras, poczynając od Wilków Ognia, po Wilki Harmonii, aż po te, w których żyłach rzekomo płyną radioaktywne związki. Lustrowałam spojrzeniem gadzich oczu każdego wilka, basiora, czy też szczenię, które znajdowało się w zasięgu mojego wzroku, aż natrafiłam chytrym okiem na masywnego wilka, którego niedane było mi spotkać na tych terenach. Rozpływając się w osłonie mroku, w cienistej postaci sunęłam w stronę wilka, niezauważona przez promienne słońce. Owinęłam cienistymi mackami jego łapy, a ten, zdezorientowany, wyprostował sztywno kitę i nieznacznie kłapnął szczęką w geście zdziwienia, ach, szoku.
— Co... Co do?! — wrzasnął, trzepiąc tylną łapą, przystępując z jednej na drugą. Zaczął warczeć swoim niskim, głębokim głosem, a po moim grzbiecie przeszedł dreszcz. — Kto to robi, przyznać się!
Nie mogąc wytrzymać dłużej, wyślizgnęłam się spod jego łap oraz spomiędzy nich, materializując się metr przed nim w swej okazałej postaci, stojąc do niego tyłem. Nieznaczny rechot przejął kontrolę nad moimi szczękami, nie pozwalając wydobyć się żadnemu innemu słowu.
— Och, mi Deus, spójrz tylko na siebie! — zaśmiałam się kąśliwie, machając czarną, puchatą kitą przed nosem ów wilka.
— Ktoś tu chyba potrzebuje dostać w dziąsło... — burknął wściekle, marszcząc mocno brwi. — I tak cię to bawi?
— Tak, tak mnie to bawi — Obróciłam łeb i wyszczerzyłam pożółkłe od starej krwi, zakrzywione zębiska w stronę basiora, czego się dowiedziałam po budowie pyska i mowie jego ciała, mrużąc wyniośle oczy.

Ktosiowaty basiorze? Jak zareagujesz na nieco zbyt pewną swoich czynów Saori? :P

Od Timadi'rin cd. Darkness'a

Poczułam, jak strach przejmuje nade mną kontrolę. Tępy ból stawów przeszył moje ciało na wskroś, zatrzymując się u u nasady kręgosłupa i przyszpilając moje łapy do ziemi. Wydałam z siebie gardłowy charkot. Miałam ochotę poodgryzać sobie łapy i odturlać się na bok z krwawiącymi kikutami. Ta niemoc mnie dobijała. Cień wilka nieopodal mnie obnażył kły w drwiącym grymasie.
- Żadnych słów na pożegnanie? Szkoda. - wycedził i zrobił pierwszy krok.
Ja tymczasem tak bardzo chciałam zerwać się z miejsca i chociaż splunąć nieznajomemu w pysk. Wydawało mi się, że każdy mój nerw eksploduje, gdy zmusiłam się do skupienia myśli na basiorze. Spodziewałam się ujrzeć w nim strach, determinację. Obcy był jednej ekstremalnie wściekły. Nie na ten szaleńczy, chaotyczny i irytujący sposób. To była zimna furia i żądza mordu.
Wiedziałam, że wilk także przewierca mój umysł. Czułam, jak fala obezwładniającego strachu znów mnie ogarnia i przytłacza. Resztką sił zmrużyłam oczy i spróbowałam manipulować jego emocjami. Na próżno. Skupiłam się więc na odparciu ataku, który mógł nadejść ze strony agresora.
Nie chciałam zwady. Jeżeli jednak ktoś mnie atakuje, bronię się, to chyba jasne? Mimo zeszywniałych mięśni mój umysł działał jak należy. A ponieważ był w tej chwili moją tarczą i mieczem równocześnie, mogłam liczyć tylko na niego. Wzięłam parę głębokich wdechów. Starałam się nie myśleć o tym sadyście, idącym powoli w moją stronę. Dzieliła mnie od niego zaledwie odległość dłuższego wilczego skoku, wiedziałam jednak, że basior nie rzuci się na mnie. Podejdzie, zaczeka, aż się poddam i poderżnie mi gardło. Niezbyt honorowa śmierć. Uspokoiłam więc skatowane lękiem myśli i przyjrzałam się wilkowi.
Szedł niespiesznie, lecz w pełnej koncentracji. Smolistoczarne, lecz niezbyt połyskujące futro falowało przy każdym ruchu. Jego oczy były utkwione w moich. Szybko przeanalizowałam jego słabe punkty. Moją szansą byłoby albo wydłubanie mu oczu, albo bezpośredni atak miękkiego zapewne podbrzusza, bądź też użycie mocy cieni i spowodowanie krwotoku wewnętrznego. Nie zdążyłam jednak wybrać jednej możliwości, gdy usłyszałam miękki głos tuż przy moim uchu. Postanowiłam na razie zostać w bezruchu i nie próbować wykorzystać resztek koncentracji i energii.
- Bezbronna, niczym zwierzyna w klatce. Ot, czym jesteś. Brudnym pomiotem, niezdolnym do wyszeptania słów podzięki. Bądź co bądź, zamierzam sprzątnąć twój parszywy pysk z tego świata, nie ma za co. - rzucił basior. Zamrugałam szybko, chcąc ukryć uczucie bezradności. Zawsze byłam zbyt miękka, zbyt poddana na krytykę.
Pazury zalśniły przy mojej szyi. Skuliłam się nieco, na co tamten tylko prychnął. Przysunął ostry jak brzytwa szpon do mojego gardła. Poczułam, jak ciepłą ciecz powoli zaczyna przedostawać się przez skórę.
- Zczeźniesz w piekle razem ze mną, szatanie. - warknęłam i rzuciłam się na bok, przy okazji rozpraszając nieco agresora. Wylądowałam na plecach, nieumyślnie odsłaniając brzuch. Przeklęłam własną głupotę. Zanim zdołałam unieść się z powrotem na cztery łapy, wściekły wilk doskoczył do mnie.
- Wolałem cię z przymkniętym pyskiem.
Rzucił się na mnie. W jednej chwili obezwładniająca moc ustąpiła. Najwidoczniej wilk nie zdołał lub zapomniał rzucić zaklęcia ponownie. Postawił na swoje pazury i siłę, całkiem z resztą słusznie. Ja jednak nie miałam zamiaru poddać się mu.
Kotłowaliśmy się pośród suchego pyłu ogarniętego suszą boru. Jaśniejące niebo na horyzoncie wskazywało, że wkrótce nastanie świt. Kto wie, czy dane mi będzie jeszcze ujrzeć słońce. Teraz widziałam przed sobą tylko kurz, krew i futro.
Kły przeciwnika znalazły się niebezpiecznie blisko mojego gardła. Zaatakowałam łapą kark basiora, by zyskać na czasie. W tej samej chwili poczułam ból w lewym uchu. Ten nieokrzesany sadysta wyrwał mój złoty kolczyk, rozrywając przy okazji moje ucho. Czułam, jak posoka kapie mi na nos. W odwecie ukąsiłam wilka w łapę, szarpiąc wściekle i wyrywając kawałek futra. On szarpnął mój ogon. Ja podbiłam jego szczękę. Bitwa trwała. Potrzebowałam jeszcze kilku sekund, by móc wytworzyć kryształowe pociski i zabić nieznajomego.
Wylądowaliśmy w nader dziwnej pozycji: zaledwie kilka centymetrów brakowało, by mój wróg przekłuł kłami moją szyję, zaś ja niemal sięgałam pazurem do jego odkrytego brzucha. Wystarczyłoby teraz tylko marne pchnięcie łapy do zwycięstwa. Oboje byliśmy jednak w szachu. On trzymał mnie, a ja jego.

Darkness?

Od Galactic

Leżałam przy martwym ciele matki, ocierając łzy o jej brzuch. Jej szyja była rozcięta, a z niej widać były zaschniętą kiedyś płynącą krew. Moimi skrzydłami zasłoniłam swoje ciało, nadal leżąc przy szaro-białej matce. Jej niebieskie jak dwa diamenty oczy... Stały się szare. Już nigdy nie zobaczy promienistego uśmiechu matki, już nigdy nie poczuje jej opiekuńczości. Na samą myśl o tym, zaczęłam płakać. Moon, mój brat, czarny szczeniak o złotych oczkach, wyparował. Przy nas pojawił się jeleń. Przytuliłam się bardziej do ciała matki. Nagle usłyszałam warczenie, jeleń uciekł, a coś się przewróciło.
- Co się stało? - usłyszałam kogoś - martwa wadera.
Pisnęłam.
- O mój boże - powiedział ktoś.
Wtedy poczułam szczęki i zaczęłam się unosić.
- Mama! - pisnęłam patrząc się na martwe ciało
- Nie martw się, zajmiemy się tobą - coś usłyszałam.
"Zajmiemy"? Ich jest więcej? Przeszedł mnie dreszcz. Po drodze zasnęłam. Obudziłam się w jakiejś jaskini. Zaczęłam powoli wychodzić z jaskini. Rozglądałam się, gdzie by tu pójść. Chciałam zrobić krok, ale ktoś mnie złapał za kark.
- Gdzie się wybierasz? - spytał głos
- Do mamy! - powiedziałam machając łapkami
- Może pierwsze coś zjesz? - spytał - jesteś strasznie chuda...
- Ja nie chcę - pisnełam.
Po chwili znalazłam się znowu w jaskini. Okazało się, że osoba trzymająca mnie to wadera. Szybko wybiegła z jaskini i przyniosła mi jakieś mięsko. Powąchałam je. Zaczęłam jeść małymi kęsami. Było dobre. Gdy skończyłam, spojrzałam na waderę.

Jakaś wadera? Galactic jest bardzo wystraszona

Od Darknessa

Idąc po skraju granic, wlepiłem wzrok w niebo. Pragnąłem krwi – czystej, niezmąconej krwi. Nie mogłem nikogo tu zabić, prócz zwierząt łowieckich, ale to nie było to samo.
Poczułem czyjąś obecność, to był wilk. Udawałem, iż nic nie czuję, i nadal wgapiam się w przestworza. W odległości do dziesięciu metrów od mojej osoby wydzielałem strach, paraliżujący strach. Obcy znieruchomiał, a jego oddech stał się szybszy. Szedłem za jego zapachem, królewskim krokiem zmierzając w jego stronę. Nie patrzyłem nawet kim on jest, triumfalnie karmiąc się jego strachem.
– Jak się zwiesz, i skąd przybywasz? – zapytałem.
Brak odpowiedzi.
– Ach, no tak, bardzo dużej liczbie wilków odbiera głos, gdy czują bijący strach – stwierdziłem.
Brak odpowiedzi.
– Ale naprawdę, czyż nigdy żadna z moich ofiar chociażby nie wykrztusi swej ostatniej woli? Ostatniego życzenia? Mogę je spełnić, zgodnie z tradycją. Spotkanie z wybranym zmarłym? Masz jak w banku. Odwiedziny lub zwiedzanie Krainy Cieni? Jasne. Tylko wydaj z siebie chociażby jęk. Powiedz, czego chcesz. Morduję na zamówienie, też w dobrej cenie – zakończyłem, wystawiając ostre i mocne jak brzytwa pazury, lśniące bielą i zamachnąłem się nimi, tworząc na drzewie dosyć głębokie ślady. Otrzepałem moje narzędzie z resztek drewna i schowałem je.
Kolejny już brak odpowiedzi.

Ktoś?

16 kwietnia 2018

Od Arksena

Niedawno to dołączyłem do watahy. Szkoda tylko, że na tych wspaniałych terenach w tym czasie panuje wojna... To przykre, ale sądzę, że to smoki rozpoczęły to wszystko. Skończyłem właśnie przeczesywać moją jaskinię i położyłem za rogiem w praktycznie niewidocznym miejscu mały brązowy koc. Nie chciałem aby ktokolwiek o nim wiedział. W sumie to trochę dziwny temat. Postanowiłem wyjść z tej opuszczonej gawry i poszedłem gdzieś nad wzgórza Evendim. Widnokrąg tego krajobrazu był dość spory. Można było zobaczyć stąd spore tereny watahy, które ciągnęły się kilometrami. Podziwiając to piękno nie zauważyłem sylwetki dość sporego wilka siedzącego nieopodal. Gdy się w tym fakcie zorientowałem postanowiłem do tego wilka podejść. W końcu nie miałem zbyt dużych znajomości. Nie dawno co dołączyłem. Wzniosłem się w powietrze i byłem coraz to bliżej wilka. Siedział on nad roślinką. Wydawałoby się, że jest ona coraz większa, ale nie było to spowodowane efektem lotu. W końcu wylądowałem po prawej stronie tajemniczej dla mnie osoby, a ten zauważył mnie i tylko na mnie zerknął. Okazało się, że była to dość spora wadera. Jej sierść szerzyła się brunatno beżowymi barwami. Coś mnie przykuło. Nie mogłem odwrócić wzroku. Jej piękne pomarańczowo - brązowe oczy spoglądały na mnie. Na jednym z nich był wzór, a raczej rana. Podobnie było z nosem.
- Hey. Jak się masz? - Spytałem pewnie.

*Io? ^~^*

Od Kesame cd. HG

Po wszystkich słowach, podsumowaniach i mapach, które analizowałam na zebraniu, czysty błękit nieba był miłym wybawieniem. Oddychałam gorącym powietrzem, wypełniało teraz całe moje płuca.
Z pomieszczenia wyszłam najszybciej jak mogłam. Matka zatrzymała mnie przed wyjściem, przez co przeklęłam w duchu. Tak bardzo chciałam wyjść i oczyścić umysł, śledząc powolne ruchy puszystych chmur. Mówiła coś do mnie poważnym tonem, co jakiś czas kasłając. Widziałam, jak z kącika jej ust skapywała ciemnoczerwona kropla, ale nie zwróciłam jej uwagi. Ona przecież wiedziała.
Skinęłam łbem, kiedy mówiła o Harbingerze. Nawet nie podejrzewała, co zaszło pomiędzy mną a nim, więc po prostu poprosiła, abym dowiedziała się, jak się czuje. Z wyuczonym uśmieszkiem zapewniłam ją, że na pewno wszystko w porządku. Szkoda, że nie miałam racji.

Miałam dość swojej formy. Zmieniłam się w szarego ptaka, którego nie sposób było przypisać do jakiegokolwiek gatunku. Wzbiłam się w powietrze, jeszcze bardziej przybliżając się do błękitu.
Nie chciałam go odwiedzać, ale wiedziałam, że muszę. Zależało mi na nim i jego szczeniętach, więc, jakkolwiek trudne by to nie było, leciałam w ich kierunku, co jakiś czas tylko przysiadając na jakiejś gałęzi.
- Cześć, ciociu. Co tu robisz?
Uśmiechnęłam się do nich, będąc już w wilczym ciele. Nawet nie wiedziałam, kto zadał to pytanie. Mocny zapach krwi uderzył we mnie od razu po wejściu i już wiedziałam, że matka nie martwiła się bezpodstawnie.
- Gdzie jest tata? - zapytałam, nie patrząc w ich stronę. Mój wzrok skupiony był na śladach krwi na posadzce.
Pobawimy się? 
Ciociu... Chodź, pokażę ci coś!
Znów nie odróżniałam ich głosów. Rozglądałam się, panicznie bojąc się tego, co zobaczę. A co, jeśli to on sam coś zrobił?
- Gdzie - powtórzyłam, wbijając w szczeniaki wzrok - gdzie jest tata?
- W ptaszarni... - chrypliwy głos Seele odbijał się echem w mojej głowie.

Kazałam im zostać w domu. Harbinger nie jest normalnym ojcem i doskonale o tym wiedziałam, jednak obawiałam się najgorszego. Na drżących łapach zbliżałam się do drzwi od ptaszarni. Coś zawładnęło mną od środka, strach, że być może już na mnie nie spojrzy. Nigdy nie był tchórzem, nigdy nie zrobiłby tego, do czego zdolna byłaby Ingreed.
Mimo tego bałam się.
Wszystko działo się wolno, zbyt wolno. Wyciągnęłam łapę w kierunku drzwi, ale głos należący do znajomej mi wadery zatrzymał mnie, wyrywając przy tym z letargu.
- Nie wchodź tam.
Odwróciłam się w jej stronę.
- Przysyła mnie Taravia - wyjaśniła, podchodząc. - To może być niebezpieczne, możliwe, że...
- Jakoś mnie to nie obchodzi - wypaliłam, postanawiając, że nie będę się teraz martwić tytułami i manierami, które przystają alfie.
Tym razem mój ruch był pewniejszy. Wadera, o dziwo, nie zatrzymała mnie, a jedynie stała z tyłu w gotowości.

Leżał na brudnej posadzce, cały umazany krwią. Wydawał się nieprzytomny, jego bok unosił się nierytmicznie. Przylgnęłam do niego i lekko potrząsnęłam, aby go obudzić.
- Proszę, Harbi, wstawaj...
Otworzył oczy i skierował na mnie zamglone spojrzenie.
- Musimy iść - zauważyła Ariene, rozglądając się w ciemności.
- Ma rację...
Chrapliwy głos basiora był ostatnim, co usłyszałam przed dzwoniącym w głowie dźwiękiem.

Arienku? Harbi? Kesia trochę spanikowała, ale to dlatego, że jej zależy c':

Powitajmy Io!

DeyVarah
Życie jest ciągiem zdarzeń, które musisz zaakceptować i iść dalej.

IMIĘ: Jej pełne imię brzmi Silva Io Dulcinea. Imię typowo męskie, ale co zrobić.. Zwykle przedstawia się jako Io.
PSEUDONIM: Sam spróbuj skrócić dwuliterowe imię.. A tak na serio zwana jest zazwyczaj Miśkiem. Czemu? Zgadnij sam.
WIEK: Na tym świecie żyje już dobre 6 lat.
PŁEĆ: Wadera, ze względu na swój wygląd mylona z basiorem. Na pytania o płeć się nie obraża, przyzwyczaiła się.
CHARAKTER: Zacznijmy od początku - Io jest tym charakterem łagodnych olbrzymów, którym można spokojnie wypłakać się w boczek (bo w ramię byłoby trudno...). Optymistka, zawsze pocieszy cię czymś. Jednocześnie mówi niewiele, starając się nie zdenerwować kogoś. Przemiła z niej istotka - w miarę swoich możliwości zawsze chętnie pomoże. Bywają jednak i takie dni, kiedy jest cicha, smutna i kryje się w jaskini zamiast rozmawiać. Na ogół jednak jest pogodna - pocieszy, porozmawia, przytuli, pomoże, przenocuje, ba, zaopiekuje się tobą, nawet jeżeli ma nawał rzeczy do roboty. Spotkasz ją zwykle z uśmiechem na twarzy, z którym się prawie nigdy nie rozstaje. Bardzo rzadko wpada w złość, ale jeśli już to zrobi, możesz się spokojnie szykować na śmierć. Pytasz o jej zainteresowania? Hm.. I tutaj dochodzimy do dziwnej strony Io - niemalże maniakalnie interesuje się florą. Zbudź ją w środku nocy i pokaż jej liść, a ona ci powie, nie tylko z jakiej rośliny pochodzi, ale i kiedy został zerwany, i w jakim stanie jest pochodząca z niego roślina. No, może troszkę przesadzam, ale i tak zbiór wiedzy Io o tym jest niezwykle spory.
WYGLĄD: Io jest typową olbrzymką. Znacznie większa od niektórych basiorów, a co dopiero od wader, ukrywać się to nie potrafi. Łapska jak kowal, zęby wielkości małych sztyletów, pazury ostre jak brzytwa - wygląd Io niektórych odstrasza i to bardzo. Sierść w niektórych miejscach przechodzi gładko od różnych odcieni brunatnego do beżowego. Futro jest szorstkie, krótkie i błyszczące. Blizny na oku i nosie na pierwszy rzut oka wyglądają jak wzorki na futrze, jednak jak im się uważniej przyjrzeć, można zobaczyć ślady po pazurach.
GŁOS: Głos Io jest nietypowy, bo.. basiorzy, brzmiący barytonem. Tak, po głosie można pomylić ją z przedstawicielem płci brzydkiej, co się zdarza wyjątkowo często. Jest przyjemny w brzmieniu, niski, leciutko chropowaty, czasem wręcz basowy. Sama określa go jako "kasztanowy".
STANOWISKO: Znakomicie pasowałaby na zielarkę, ale wolała zostać odkrywcą.
UMIEJĘTNOŚCI:  Do umiejętności Io zaliczyć należy przede wszystkim niezwykłą siłę, porównywalną z tą niedźwiedzią. Doliczmy jeszcze szybkie (nie tak superszybkie, ale jednak) bieganie i mamy gotowy przepis na żeńskiego Hulka. Ale, aale, jest jeden pikuś - Io nienawidzi pływania. Dla niej wszystkie zbiorniki wody większe niż kałuża są be, a podczas pływania, które opiera się głównie na panicznym machaniu łapami i chlapaniu na wszystko dookoła, wpada w panikę i jest gotowa stratować wszystko i wszystkich, co zasłoni jej drogę do brzegu. Także ten, nawet nie próbuj jej wpychać do wody.

Intelekt: 7 | Siła: 9 | Zwinność: 5 | Szybkość: 5 | Magia: 6 | Wzrok: 6 | Węch: 6 | Słuch: 6
RASA: Wilk Ziemi
ŻYWIOŁY: Ziemia
MOCE: 
- panuje nad roślinami, co nie znaczy, że zrobi ci trzystumetrowe drzewko w trzy sekundy, trzeba za każdym razem troszkę poczekać.
- potrafi wzburzyć ziemię (typu otwiera się dziura w ziemi i zamyka). Kiedy wyjątkowo mocno postara się, to może nawet spowodować trzęsienie ziemi. Jednak po tej mocy leży nieprzytomna od kilku godzin do kilku dni, a nawet tygodni.
- może "rozświetlać" rośliny w zależności od ilości energii, jaka w nich została. Dosyć ładna, ale zupełnie bezużyteczna moc.
RODZINA: Ojciec Marcus, matka Livia, oraz siostry - wszyscy w innej watasze. Nie wie, co się z nimi dzieje.
PARTNER: Kiedyś skwitowała to słowami „wszyscy szukają drugiej połówki, a ja się w całości urodziłam”
POTOMSTWO: Hę, hę? Io i szczeniaki? To praktycznie niemożliwe. Chyba.
HISTORIA: Na temat historii Io nie powiemy za wiele, bo po co się rozgadywać? Żyła w jednej z wędrownych watah, gdzie życie upływało jej beztrosko. Nie musiała martwić się o nic.. do czasu.
Ratując szczenię Alfy przed szponami niedźwiedzia, młoda jeszcze Io zabłądziła. Gdy zdążyła znaleźć po tygodniu obozowisko watahy, nie znalazła nikogo. Wszyscy odeszli gdzieś indziej. Tułając się po świecie w poszukiwaniu rodziny, Io trafiła tu. Została miesiąc, została dwa, wreszcie postanowiła tu zostać na dłużej.. Nie znaczy to jednak, że przestała szukać rodziny.
PRZEDMIOTY: Stary wisiorek matki, ukazujący ziębę wyrzeźbioną w kawałku drewna, o który bardzo dba.
JASKINIA: Zwykła, schludna jaskinia zarośnięta bluszczem. Służy jej głównie do odpoczynku podczas długich wędrówek. W kącie znajduje się posłanie z niedźwiedziej skóry.
WŁAŚCICIEL: Merliah | Thalia | ria.sellene@gmail.com
OCENA: 0/0

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template