31 sierpnia 2017

OD Norek CD Gwen

Wadera zerwała śnieżnobiałego kwiatka i przyozdobiła sobie nim ucho.
- Neron, co o tym myślisz? Piękny kwiat czyż nie? - spytała, machając rzęsami i udając typową flirciarę.
- Obłędny! - zaśmiałem się, delikatnie przymrużając oczy. Zawsze zastanawiała mnie mechanika tych kwiatków. Ziemia obsypana zimnym śniegiem. Zero jakichkolwiek minerałów w ziemi, przytwarda i nie przepuszczająca wody. A te skubańce jakimś dziwnym trafem zapuszczają korzenie, wyrastając na takie ładne kwiateczki. Ledwie je można dostrzec przy grubej warstwie śniegu. Powoli zapadał wieczór, słońce kryło się za górami, zostawiając po sobie tylko pomarańczowe obłoki.
- Wiesz, robi się już dość późno. Ja się zmywam do domu - posłałem waderze delikatny uśmiech. Odwróciłem się i leniwym krokiem ruszyłem w stronę swojej jaskini. Zobaczyłem, że automatycznie z pyska Gwen zszedł uśmiech, a ona stała, wpatrując się w śnieg.
- No chodź! - zawołałem, nadal idąc w swoją stronę. Ta podbiegła uradowana, przeskakując z nogi na nogę. Domyśliłem się, że wadera jeszcze nie znalazła swojej jaskini. Co się dziwić, jest tu nowa, więc pewnie też jestem pierwszym wilkiem, którego poznała. Po około dziesięciu minutach dotarliśmy do mojego domostwa. Skromnie urządzona jaskinia nie była za bardzo przygotowana na gościa.
- Troszkę tu licho, ale musisz przeżyć - odparłem, idąc do kuchni. Zaparzyłem herbatę z ziół i postawiłem na dębowym, malutkim stoliku. Gwen wyłożyła się na futrze, a jej oczy już powoli się zamykały.
Patrzyłem na waderę, powoli popijając herbatę.


Gwen?

Od Akkyego CD Xaratha

Jego serce pompowało krew co najmniej dwa razy szybciej niż powinno, więc, by je nieco uspokoić, wziął kilka głębszych wdechów, jednocześnie wypełniając całe płuca tlenem. Nie mógł zaprzeczyć, że po półgodzinnej obronie przed atakami wściekłego demona jest zmęczony, gdyż drobne kropelki potu na skroniach oraz prawie niezauważalnie drżące mięśnie same to potwierdzały.
Ostrożnie stawiał łapy na białym śniegu, powoli zbliżając się do nieprzytomnego wilka, zupełnie jakby obawiał się, że ten zbudzi się przez jakikolwiek gwałtowniejszy ruch. Tak naprawdę Akky po prostu nie chciał niepotrzebnie marnować pozostałej mu energii, gdyż w późniejszym czasie będzie mógł ją lepiej spożytkować.
- Mam nadzieję, że było warto - mruknął do siebie, stając tuż przed ciałem basiora. - Obyś miał tyle samo energii w łóżku... - syknął mu wprost do ucha i choć wcale nie liczył na odpowiedź, nie umiał się powstrzymać.
~*~
Wychylił się lekko za barierkę balkonu, by spojrzeć na przepełnioną samochodami ulicę, ludzi, idących chodnikiem, oświetlanych przez latarnie oraz światło bilbordów, szukając pomiędzy tym wszystkim czegoś bardziej godnego uwagi. Niestety, nie dostrzegł nic, poza widywanym niemal codziennie widokiem, a znajomy szum utwierdział go w przekonaniu, że ruch i hałas rosyjskiej stolicy nigdy nie ustaje, a tym bardziej o tak późnej porze.
Gdy wziął następny łyk, tym samym opróżniając puszkę po piwie, przez chwilę nawet zastanawiał się czy nie zrzucić jej na niczego nieświadomych przechodniów, ale ostatecznie zmienił zdanie. Wrócił do mieszkania, po drodze gasząc papierosa i wrzucając niepotrzebne śmieci do kosza. Wreszcie skierował się do swojego ulubionego pokoju, gdzie czekała na niego w pełni przytomna ofiara, wisząca kilka centymetrów nad szarą podłogą. Kajdanki, umiejscowione po obu końcach metalowego drąga, przewieszone przez ruchomy hak na suficie, zaciśnięte na nadgarstkach Xaratha utrzymywały jego ciało w pionowej pozycji, a złączone łańcuchem kostki nie pozwoliłyby mu na ucieczkę, gdyby jakimś cudem się uwolnił.
Akky wolnym krokiem okrążał wciąż lekko otumanionego mężczyznę, obserwując jego spięte mięśnie, by następnie bezwstydnie skierować wzrok znacznie niżej, na krocze i skryte pod materiałem bokserek pośladki. Po chwili rozkoszowania się tym widokiem podszedł znacznie bliżej, gładząc opuszkami palców gładki brzuch, znacząc ścieżkę aż do kości biodrowych. Ten dotyk znacznie otrzeźwił czerwonookiego, który nagle szarpnął się wściekle w próbie kopnięcia swojego oprawcy. Na to Akkyachi uśmiechnął się tylko, gdyż w porę odsunął się, tym samym unikając ciosu. Jednak za okazany bunt musiał dać buntownikowi karę, ponieważ, gdyby tego nie zrobił, dręczyłoby go coś na kształt wyrzutów sumienia.
- Nie szarp się, mój drogi... - syknął wrednie, po czym chwycił chłopaka za włosy i mocno pociągnął za nie w tył, zmuszając go do dość bolesnego odchylenia głowy, czemu towarzyszył dźwięk strzelających kręgów, zagłuszony przez ciche warknięcie. - Jeśli nie zastosujesz się do moich poleceń to będę zmuszony dać ci karę, a jednocześnie ominie cię cała przyjemność. A uwierz, że twój nowy Pan ma mnóstwo pomysłów na kary dla niegrzecznych chłopców...
Jakby na dowód swoich słów czarnooki jeszcze bardziej zbliżył się do Xaratha, tak, że ich klatki piersiowe mogły swobodnie się o siebie ocierać, a tuż po tym sięgnął dłońmi do pleców nowego chłopca i przejechał po nich paznokciami, naruszając strukturę skóry. Wreszcie, gdy ręce mężczyzny dotarły na wysokość bioder, wsunął delikatnie palce w jego bokserki, by móc bez żadnych przeszkód gładzić i ściskać ten krągły tyłek. Oczywiście, ani na chwilę nie przerywał kontaktu wzrokowego, próbując dać ofierze do zrozumienia, że to on tutaj dominuje, on ma pełną władzę, może zrobić wszystko.

Xarath? c:

Od Gwen Cd Nerona

Egzorcysta? Osz tutaj mi zdziwienie. Nie wyglądał mi
na typowego egzorcystę. Wyobrażałam go jako
ponuraka, nienawidzącego niczego. A on? Wesoły,
przystojny, szarmancki Basior! No ale nie powiem
imponujące! Nagle Oberwałam śnieżką prosto w nos.
Oszołomiona próbowałam ogarnąć, co się właśnie stało,
a kiedy zdałam sobie sprawę, spojrzałam się z zapałem
w oczach na Nerona. On się tylko zaśmiał i zaczął
uciekać. Ha ma nawet powód do ucieczki! Zaczęłam go
gonić, no na szczęście z naszej dwójki to ja jestem ta
szybsza więc, szybko go dogoniłam. Skupiłam się i
szybko zrobiłam atak, by go złapać. Niestety był
zwinniejszy, niż myślałam, i chybiłam. Myślałam
już, że go złapie no cóż, myliłam się. Szybko wróciłam
do zabawy w kota i myszkę. Teraz jednak mam lepszy plan.
Gdy byłam wystarczająco blisko Wilka, przyzwałam
pnącza, które owinęły się wokół łapy Nerona. Basior
przewrócił się, w tym samym odpadając z gonitwy.
- Hej, to jest oszukiwanie! - Powiedział basior.
- phi! Wcale, że nie! ... no może troszeczke —
uśmiechnełam się szeroko. Nagle coś mi zwróciło uwagę.
Odwróciłam się od basiora i podeszłam do Ciemierników.
to są piękne kwiaty pojawiające się nawet w zimę.
Delikatne urwałam jeden kwiat i założyłam go za ucho.
Powróciłam do basiora z beztroskim uśmiechem.
- Neron, co o tym myślisz? Piękny kwiat czyż nie?

< Neron? :3 >

Od Autumn CD. Zetha

- Jestem Autumn! Nieulękła wojowniczka i przyszła obrończyni watahy! Moje imię wybrał mi mój ojciec, którego nigdy nie poznałam. Będę walczyć za watahę do kresu moich sił i bardziej! Nie poddaję się! - wystawiłam łepek w górę i uśmiechnęłam się.
- A ja mam na imię Mikke. - powiedział mój brat i zaczął się zastanawiać co dalej o sobie powiedzieć. Na widok jego miny ja i Zeth się roześmialiśmy. Mikuś spojrzał na nas podirytowany, po czym za sobą usłyszeliśmy grzmot. Nie powiem, lekko się zlękłam, bo przecież było jasno. Zeth też się przestraszył. Mój braciszek tylko się roześmiał.
- Mikke! - jęknęłam. Zeth roześmiał się cicho.
- Zeth, znasz jakieś moce? - zapytał brat, który przymierzał się by ponownie wykorzystać swoje moce. Widziałam to w jego oczach. Nowopoznany basiorek pokręcił przecząco głową. Wydawał się lekko zawstydzony. Miał coś powiedzieć, ale ja byłam szybsza.
- Nie martw się. ja też nie znam swoich mocy, ale na pewno kiedyś je odkryjemy. Tego jestem pewna. - wyszczerzyłam ząbki w szczerym i szerokim uśmiechu. Nagle usłyszałam coś niepokojącego. Jakby świst powiązany z szumem. Coś tu leciało. Z ogromną prędkością. Odwróciłam się w tamtą stronę. Paręnaście metrów przed sobą dostrzegłam sporą kulę energii lecącą w naszą stronę. Widocznie coś na nas polowało i chciało ukatrupić. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wspięłam się na tylne łapy, a przednie wystawiłam do przodu, przygotowując się do obrony. W jednej chwili złoto-szkarłatna kula wpadła w moje łapy. Czułam jej energię całym ciałem. Bałam się, że zaraz eksploduje, zabijając nas wszystkich. Poczułam napływającą energię do mojej prawej łapy. Po chwili zaczęła świecić własnym światłem, tworząc świetlne okręgi wokół kuli. Kątem oka dostrzegłam basiorków patrzących z przerażeniem na to co się właśnie działo. Siła pocisku cofnęła mnie do tyłu. Krzyczałam coś do siebie, ale i tak nie było tego słychać. Ognista kula powoli malała, a na końcu, tak jak się spodziewałam, eksplodowała. Jej wybuch nie był w stanie nas pozabijać, lecz siła eksplozji wyrzuciła mnie parę metrów w tył, prosto na drzewo. Przez chwilę leżałam nieruchomo, dochodząc do siebie po uderzeniu. Mikke i Zeth podbiegli do mnie. Nie zdążyli zareagować wtedy, gdy ich broniła, ponieważ to wszystko działo się za szybko. Ja sama nie wiedziałam, co się stało.
- Nic ci nie jest? - zapytał Mikke. Gdy upewnili się, że jednak nic mi nie jest oprócz niewielkiego guza z tyłu głowy, oczy basiorków zaczęły promieniować ciekawością. Lecz ja nadal byłam czujna. Ktoś, kto nas zaatakował może to powtórzyć.
- Tu nie jest bezpiecznie... - powiedziałam, powoli wstając.

Zeth? Mikke? Buch!

Od Sierry cd. Issue

Dobrze wiedziałam, że czas uciekać. W moim umyśle nadal trwał bal, tańczyliśmy wolnego z Issue, delikatnie płynąc po parkiecie. Mimo że, nie umiem tańczyć, tak wtedy czułam się trochę taka... lekka? A potem to. Ciało mówiło "halo, przecież widziałaś, co zrobił? Nie daj się tak" lecz to bijące coś za żebrami miało zupełnie odmienne zdanie. Szybko potrząsnęłam głową, by wyrzucić choć na chwile te męczące myśli. Swoją mocą szybko prześwietliłam wszystkie korytarze, znajdując natychmiastowo drogę powrotną. Chwyciłam Issue za łapę i pociągnęłam za sobą. Zerwaliśmy się do biegu, by choć trochę nadrobić stracone sekundy na moje przemyślenia. Wpadliśmy pędem w korytarz, z rozpędu obijając się o ściany. Nasz uścisk wcale się nie poluzował ani ja, ani Issue nie chcieliśmy tu zostać, pożarci żywcem przez te okropieństwa. Strażnicy byli coraz bliżej, a śliska, kamienna ziemia aż drżała od ich rozpędzonych odnóży. Niezauważalnie chwyciłam nóż, jednym rzutem odcinając kawałek nogi jednemu z pająków. Ogromne cielsko uderzyło o ziemię, przygniatając właściciela stalaktytami. Po korytarzu rozległ się głośny krzyk. Dobiegliśmy do garderoby dobrze nam znanej kobiety-pająka. Ślizgając się po wypolerowanej, kamiennej podłodze skręciliśmy w mały, wąski korytarz, którym dotarliśmy do "księżniczki". Wypadliśmy przed jaskinię, z impetem uderzając o stwardniałą ziemię. Dla pewności pobiegliśmy jeszcze parędziesiąt metrów, by czasem nie spotkać po drodze jednego z tych goniących. Znaleźliśmy się nad małym, zamarzniętym jeziorkiem. Była już noc, a gwiazdy oświetlały zlodowaciałą wodę. Zasapani rzuciliśmy się na śnieg, by choć trochę odpocząć i złapać oddech. Popatrzyłam na basiora. Pod goglami, które miał na czole, spłynął świeży strumyczek krwi. On zawsze sobie coś zrobi. Delikatnie przetarłam łapą spływającą krew, tak by nie pobrudziła tych jego naukowych okularów. Zmieszana, szybko wzięłam łapę i spuściłam wzrok, przypominając sobie scenę z balu.

Issue? Przepraszam, że tak krótko :/

Od Zefira CD. White

Spojrzałem na łapę wadery prowadzącej mnie do wyjścia. Nie powiem, byłem zaskoczony, lecz dałem się prowadzić. Gdy wyszliśmy z jej jaskini spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym " Mam cię dalej trzymać, czy sam pójdziesz? ". Przynajmniej ja tak to odebrałem. Moje myśli nie były jasne, zmącone śmiercią ojca. Ale jak to się stało? Dlaczego? Próbowałem się odgonić od tych myśli, ale nie umiałem. Spojrzałem na nią. White niepewnie puściła moją łapę, tak jakby się bała, że zaraz odejdę. Uniosłem kąciki ust i podszedłem bliżej do wadery.
- Gdzie idziemy? - zapytałem. Mój głos był pozbawiony emocji. Po prostu parę pustych dźwięków.
- Nie wiem. - powiedziała patrząc przed siebie. Ja także nie wiedziałem, więc poszliśmy do przodu. Po paru minutach spędzonych w całkowitej ciszy doszliśmy do niewielkiego jeziorka. Mimo obecnej pory roku, mianowicie zimy drzewo nad nim nie wyglądało na zziębnięte. Wręcz przeciwnie. Pomimo mrozu kwitło. Jego kwiaty były delikatnie różowe, z nutką błękitu. Tak jakby nie miał zamiaru patrzeć na otaczający go świat, tak jakby było zamknięte we własnej czasoprzestrzeni.
- Niesamowite... - powiedzieliśmy jednocześnie. Usiedliśmy pod tym "cudem" natury i w milczeniu patrzyliśmy sobie w oczy. To dziwne, ale właśnie przez tą chwilę zapomniałem o wszystkich troskach i nieszczęściach. Parę kwiatów spadło z drzewa. Zlatywały ona jakby w zwolnionym tempie. Co się właśnie działo? Co działo się ze mną? Na mój pysk wpłyną uśmiech. Prawdziwy uśmiech. Szczery i ciepły, tak jak kiedyś. Wiedziałem, że okropne wspomnienia zaraz wrócą, ale starałem się o nich nie myśleć. Teraz cały świat zdawał się zwolnić tempo... oprócz nas. Razem trwaliśmy w tym nadzwyczajnym miejscu, patrząc sobie w oczy.

White?

Od Norka cd. Gwen

- Nie, kiedy znasz rośliny na wylot, oczywiście ciągle mnie coś zaskakuje, no ale koniec o mnie, a czym ty się zajmujesz Neron? - wadera delikatnie przekręciła pyszczek, patrząc na mnie zaciekawionymi oczami. Wojownicy, szpiedzy, medycy...pewnie to sobie pomyślała, mając przed oczyma takiego basiora jak ja. Mogła się mylić.
- Wiesz... moja praca jest specyficzna. - Zaśmiałem się, odwróciwszy wzrok od wadery. Chyba nie spotkała się jeszcze z takim zawodem, a spotkać takiego pracownika jak ja jest ciężko.
- No powiedz! - nalegała. Błyskawicznie wyskoczyła przede mnie, blokując mi dalszą trasę spaceru. Przysiadłem na śniegu i podniosłem oczy na Gwen.
- Znasz taki zawód jak egzorcysta? - spytałem poważnie, bacznie obserwując samicę. Ze śniegu zlepiłem śnieżkę, a następnie podrzuciłem ją wysoko do góry. Momentalnie śnieżka zmieniła kolor na czerwony, a kiedy znikła zostawiła po sobie bordowy pył unoszący się w powietrzu.
- Popatrz. - Wskazałem łapą na pozostałości śniegu. Gwen mocno rozszerzyła oczy, powoli zbliżając otwarty pyszczek do portalu. W obłokach ukazały się rozmazane postaci wszystkich demonów, z którymi miałem do czynienia, ich ofiary i cierpienia nieczystych. Słychać było cichy, stłumiony krzyk cierpiących w wiecznych ogniach duchów.
- Tym zajmuje się egzorcysta. - Seans zniknął, nie zostawiając po sobie ani śladu. Gwen obróciła prędko otwarty pysk w moją stronę.
- Wow! - krzyknęła z entuzjazmem, a na jej pyszczku zagościł duży uśmiech. Niesamowity uśmiech, budzący ciepełko w każdym sercu. Szczery aż do szpiku kości, a właśnie takie wilki mają najwięcej szacunku.
Posłałem jej szarmancki uśmieszek, zlepiłem ze śniegu sporą śnieżkę i z chytrym śmiechem trafiłem waderę prosto w nos. Chyba czas uciekać.

Gwen? :P

Adopcja!

Neytiri wraca pod opiekę swojej autorki!

Od Gwen Cd Nerona

Nie spodziewałam się jego propozycji,
ale szczerze mówiąc, mile mnie zaskoczył.
Nagle chytry pomysł wszedł mi do głowy.
Uśmiechnęłam się, po czym wzięłam go za łapę i pociągnęłam go na puch
zimnego śniegu. Zaczęłam się chichrać, a po jego minie wnioskuje, że nie tego oczekiwał. No ale po chwili też się zaśmiał i pociągnął mnie za sobą, i także wpadłam na bialutki śnieg, prosto na mój pyszczek.
Oboje zaczęliśmy się głośno śmiać, czuje, że to będzie początek
dobrej przyjaźni. Kiedy się oboje uspokoiliśmy, wstaliśmy oraz
otrzepaliśmy się ze śniegu, zaczęliśmy nas spacer.

- Jesteś tutaj nowa, czyż nie mam racji? - zapytał się basior.
- yep! Dopiero co tutaj rozpoczęłam swoją przygodę,
ale szczerze mówiąc, już mi się tutaj podoba! -
odpowiedziałam z podekscytowaniem.
-Czy to moja sprawka? - Powiedział z szarmanckim wyrazem pyszczka,
a ja Wywróciłam oczami.
- Nie, ale ty też jesteś spoko. Jednak tereny watahy są wspaniałe! Jest
tyle pięknych widoków! Rośliny, drzewa, rzeki, góry, lokalne zwierzęta, a nawet architektura jest przepiękna! -
Opowiedziałam z entuzjazmem, ta wataha zdecydowanie miała o wiele
lepsze tereny niż moje dwie poprzednie. Jestem szczęśliwa, że tutaj
dołączyłam.
-Ciesze się, że się ci się podoba nasza wataha. Tak poza tym mówiąc
o watasze, to czym się zajmujesz?
-Jestem zielarzem, no wiesz, hoduje zioła, tworze różnorodne maści, a
także pomocne mikstury.
-To pewnie ciężka praca?
-Nie, kiedy znasz rośliny na wylot, oczywiście ciągle mnie coś zaskakuje, no ale koniec o mnie, a czym ty się zajmujesz Neron? - Byłam bardzo ciekawa, czym się zajmuje taki przystojny Basior, pewnie jakąś ciężką fuchą jak wojownik, czy myśliwy.

< Neron? Mam nadzieje, że nie jest to zbyt naciąganie xd >

Od Cynthii do Ryouu

Śnieg opatulał całą ziemię, aż szkoda było stawiać kroki w ten biały puch. Właśnie wracałam ze swojej zmiany, kiedy zaczęło niemiłosiernie sypać. Śnieżyca... Dlaczego teraz? Zdecydowanie szybciej uwinęłabym się z lataniem, niżeli chodzeniem po zimnym podłożu. Jeszcze się przeziębię, a jutro miałam potowarzyszyć pewnemu basiorowi podczas patrolu, nie mogłam go zawieść! Co z tego, że jeszcze o tym nie wie i w ogóle mnie do tego nie potrzebuje, słyszałam, że jest niczym kamień, więc muszę to sprawdzić. Poza tym powinnam podbudować swoje relacje z innymi członkami watahy, w końcu to moja rodzina, nie? Daleko jeszcze mi do domu? Uniosłam łeb i rozłożyłam skrzydło tak, by móc ochronić oczy przed śniegiem. Nic nie widać, jedynie białe plamy na szarawym tle. Spojrzałam na swoje łapy, niebiesko-szare łapy. Bliżej wtopić mi się w tło słonecznego dnia, kiedy niebo jest błękitne, a w dodatku ozdobione chmurkami. W chwilach, kiedy zastanawiam się nad swoim ubarwieniem, wspomnieniami wracam do matki, do jej lśniącego futra, w które lubiłam się wtulać. Była masywną waderą, a jej długa i miękka sierść jedynie potęgowała wrażenie wielkości. Nie miała fałd skóry i tłuszczu, ale kiedy się do niej przytulało, czuło się, że to jest właśnie to. Wadera biała jak te płatki śniegu, w dodatku jej sierść błyszczała, naprawdę błyszczała. Anioły to naprawdę piękne istoty, szkoda, że jestem tym brzydkim kaczątkiem, tym bardzo brzydkim kaczątkiem. To nie tak, że umaszczenie było powodem do tego, bym chodziła smutna, ale to, że różnię się od innych przedstawicieli napawał mnie niepokojem. Swoje przeżyłam, swoje wiem, ale oryginalność mi nie spasowała.
– Nie powinnaś się włóczyć sama po środku tej zamieci. Już, zmykaj do domu.
Usłyszałam męski głos, a przed sobą ujrzałam białego wilka. Gdyby nie to, że zdobiony jest czerwonymi jak świeża krew oczami i szarymi akcentami, jakby miał kontur. Zwraca mi uwagę, ponieważ jego obowiązkiem jest pilnowanie bezpieczeństwa?
– Wydawało mi się, że właśnie do niego wracam. – Uśmiechnęłam się do niego. – Obrałam niewłaściwą drogę?
– Nie, jeśli zamierzasz iść naokoło – odparł tak samo chłodno, jak chłodny jest śnieg.
Wpatrywałam się na niego w ciszy, choć szum zamieci trudno nazwać ciszą. Musiałam za bardzo odlecieć myślami, skoro się zgubiłam. Poprosiłam go o pomoc, już nie wiedziałam, gdzie stoję i w którą stronę powinnam się udać. Wysłanie fali dźwiękowej w tej sytuacji jest beznadziejnym pomysłem, rozpłynie się w powietrzu, nim zdąży do mnie wrócić. Nie musiałam długo prosić, bo zgodził się natychmiast.
– To gdzie jest twoja jaskinia?
– Odprowadź mnie do centrum, tam już sobie poradzę.
Pokiwał ze zrozumieniem głową i tak przyszło mi się zmagać z wiatrem i śniegiem, podążając za nieznanym mi basiorem. Gdyby się tak zastanowić, nie jest wcale taki nieznany. Wiem, że jest należy do naszej watahy i patroluje tereny. Musiało mu się nudzić, skoro jest z patrolu i postanowił popilnować zasad gdzie indziej.
– Jak się nazywasz? – Zagadnęłam, by przerwać tą morderczą ciszę między nami.
– Ryouu – odpowiedział krótko.
– W takim razie miło mi cię poznać. – Znów się do niego uśmiechnęłam, jednak ten tego nie widział, gdyż szedł przodem. Przyspieszyłam nieco z tempem i zrównałam z nim kroku. – Ja jestem Cynthia.
Basior rzucił na mnie kątem oka, ale nie odezwał się nic. Znaczy już na koniec, kiedy przestał mnie bezpiecznie eskortować do centrum, poinformował, że jesteśmy na miejscu. Następnie ukłonił się na pożegnanie.
– Do zobaczenia! – Pomachałam mu łapą, widząc jak już odchodzi. – Ryouu, co?
Odnosił się do mnie z chłodem, opowiadał krótko i często oschle. Zachowywał się sztywno... „Serduszko mamy z kamienia czy nosimy kamienną maskę?” – zapytałam samą siebie. Westchnęłam z ulgą, kiedy śnieżyca w naszym centrum zdawała się być jedynie odległym snem. Chyba mam pomysł, Kesame powinna jeszcze mieć otwarty sklep... Jeśli się pospieszę, to na pewno zdążę. Nie ma dalej co opowiadać, bo zakupy są nudne, nawet dla mnie. Do jaskini wróciłam ze zdobyczą – Kwiatem Frencholis i fiolką nieśmiertelności. Bezpiecznie ich użyłam, a następnie położyłam się spać.
Zastanawiałam się, czy mój przyszły towarzysz dnia jest już na nogach. No nic, pożyjemy, zobaczymy. Zadowolona wybiegłam z jaskini, szybko do niej prawie wróciłam z niewłasnej woli. Łapą przetarłam oczy i popatrzyłam przed siebie. W śniegu aż po sam pysk stał wilk z wczoraj – Ryouu.
– My chyba się na dzisiaj nie umawialiśmy pod moją jaskinią... Coś przeoczyłam?
Pokręcił przecząco głową, mówiąc, że jest na zwykłym patrolu. W centrum przewija się najwięcej wilków, niekoniecznie z naszej watahy, więc pilnuje. Przez przypadek tutaj trafił. Oczywiście, "przez przypadek". To los (zwany Kaorcią) chciał, żeby przyszedł aż tutaj. Dobra, nie ma co narzekać. Przynajmniej teraz nie będę musiała go szukać.
– Zapomniałam wczoraj podziękować za wskazanie drogi, a raczej za poprowadzenie mnie do domu. Dziękuję!
– Wczoraj? – Zastanowił się chwilę. – Cynthia, tak? – Pokiwałam głową. – Wybacz, nie poznałem.
– Nie, nic się nie stało. Szczerze mówiąc... Myślałam, że nawet nie zapamiętałeś mojego imienia. – Zaśmiałam się. – Mogę potowarzyszyć ci w dzisiejszym patrolu?
– Rób, co chcesz.
– Zanim zaczniemy, dlaczego zostałeś „panem policjantem”?
Spojrzał na mnie i uśmiech zszedł mi z pyska. Pytanie nie wczas? No cóż, kiedy indziej mi powie, niech teraz pokaże mi, czym się dokładniej zajmuje. Jestem ciekawa, co dokładniej robi patrol.

Ryouu? Końcówkę zwaliłam, ale ciii...

Od Toxikity cd. Nathing

Od wyjścia z jaskini minęło dobre kilkanaście minut. Między mną a wilczycą panowała cisza. Nie była jakaś uciążliwa, czy niezręczna. Wręcz przeciwnie, na szczęście. Gdy zerknęłam chwilowo w jej stronę, zauważyłam, że zaczyna lekko przysypiać. Ostrzegałam, że nie chcę nigdzie iść, ale mnie przekonała, strasząc jakimś psychologiem. Teraz będzie cierpieć na swoją niekorzyść.
– No więc, gdzie mnie zabierasz? – mruknęłam, z lekka znudzona zaistniałą sytuacją.
– Oprowadzę.. cię... – Nie dokończyła, ponieważ spuściła nagle głowę, jednak zaraz ją podniosła, przytomniejąc. – Oprowadzę cię po terenach watahy! – dopowiedziała.
– Super... – burknęłam, wpatrując się w rośliny rosnące wokół mnie, które w chwilę ciemniały i więdły.
– Jestem Nathing – zabrała ponownie głos, patrząc w dal.
– Wow, to prawie jak nothing... – palnęłam, a jej spojrzenie spochmurniało. – No dobra, sorry.
W odpowiedzi prychnęła, niczym ja niecałe półgodziny temu.
Resztę drogi przebyłyśmy znowu w ciszy. Miałam wrażenie, że moja obecność irytowała moją towarzyszkę. Nie dziwię jej się. Mój wygląd, wzrok, mowa, wszystko doprowadza do obłędu. Połowę miejsc, przez które przeszłyśmy, już dobrze znałam. Rzekę Valar, Góry Menegroth, Gondolin, nawet Bibliotekę. Co prawda, zostało nam jeszcze parę miejsc do zwiedzenia, takich jak Wodospady Dimrill czy Wzgórza Evendim. W ciągu drogi marudziłam Nathing, że zwiedzę te miejsca sama, ale ona i tak miała to gdzieś, i wolała mnie oprowadzić osobiście.
Aktualnie znajdowałyśmy się nad Zatoką Błękitnych Mgieł. Wiatr mierzwił moje futro, na co przechodziły mnie lekkie dreszcze spowodowane zimnem. Owszem, lubię zimę, wtedy mogę zostać w spokoju w swojej jaskini, jednak mimo to ciepło lepiej się u mnie przyjmuje. Zresztą, nie tylko u mnie, jak mniemam.
Szłyśmy kolejną dłuższą chwilę, a mnie zaczynało się już nudzić. Niby zwiedzanie, taka ekscytacja i w ogóle, a ja tego nie czuję. Samej na pewno by mi się o wiele lepiej zwiedzało, ale nie. Ktoś musiał się uprzeć i walczyć o swoje.
– Długo jeszcze będziemy tak chodzić bez celu? – zapytałam, nawet nie patrząc na Nathing.
– Ty chyba naprawdę masz jakiś problem... – Spojrzała na mnie, unosząc brew do góry.
– A co ciebie to w ogóle interesuje? – warknęłam. Nienawidziłam, kiedy ktoś się mną interesował. Już mi wystarczy, że molestują mnie ciekawskie spojrzenia innych.
Nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami.
– Nic, w zupełności. Ale wiesz, jak będziemy wracać, zawsze mogę cię zaprowadzić do psychologa. A z tego co widzę, normalna to ty nie jesteś... – Na jej pysku dostrzegłam złośliwy uśmieszek.
Na te słowa stanęłam gwałtownie i spojrzałam na nią gniewnie, ukazując ostre kły. Z moich oczu ponownie zaczął wydobywać się zielonkawy dym. Wadera spojrzała na mnie pytająco, jak gdyby nic nie zrobiła, i powiedziała;
– Słuchaj, nie masz prawa mówić mi co mam robić. Jak ci tak bardzo zależy na tym, by sobie pochodzić po watasze, to sobie idź, ale beze mnie! – fuknęłam, odwracając się w przeciwną stronę. Przeklinałam pod nosem swój los.
– Ej, poczekaj! Wracaj! – krzyczała za mną, bezskutecznie. Z lekko uniesionym łbem, podążałam ścieżką w stronę swojej jaskini. – Słyszysz?! Masz tu wrócić! – Nie dawała za wygraną.
Za sobą usłyszałam kroki. Odwróciłam łeb w tamtą stronę. Nathing stała tuż obok mnie. Zbyt blisko. Stykałyśmy się barkami.
– Odsuń się ode mnie! – warknęłam, pospiesznie odchodząc od niej. Ona jednak zagrodziła mi drogę.
– Głucha jesteś? Miałaś tam wrócić, mówiłam ci! – odwarknęła, na co prychnęłam lekceważąco.
– Nie będziesz mi rozkazywać! To, że jesteś betą, nic dla mnie nie znaczy – odpowiedziałam, marszcząc brwi.
– Jesteś uparta jak osioł! – burknęła, zrównując ze mną krok.
– I kto to mówi... – mruknęłam, na co ta prychnęła. – I co, teraz mnie odprowadzisz jak szczeniaka? – zadrwiłam.
– Tak, a żebyś wiedziała. Pod samą jaskinię – odparła.
– Jesteś niemożliwa... Już nigdy nie dam się wyciągnąć z jaskini. Nikomu! – podkreśliłam ostatnie słowo.
– I tak kiedyś będziesz musiała wyjść – dodała, uśmiechając się nikle.
– Z chęcią się z tobą o to założę... – mruknęłam, patrząc w korony drzew.
Nad nami przeleciał ptak. Przez myśl przebiegł mi obraz, jak to ten smakowity kąsek spoczywa teraz w moim pysku. Aż ślinka ciekła.
Chwilę później przeleciał drugi ptak, a za nim trzeci i czwarty, a zaraz za nimi cała chmara. Spojrzałyśmy po sobie z Nathing, lekko zdziwione. Zza krzaków zaczęło coś szeleścić. Odsunęłyśmy się trochę do tyłu, a przed nami z zawrotną prędkością przebiegło stado saren. Nathing stała z lekko uchylonym pyszczkiem.
Gdy ostatnia z saren zniknęła za gęstą warstwą liści, już chciałyśmy za nimi pobiec, kiedy to przed nas wyskoczyło pięciu myśliwych. Na nasze nieszczęście, dwóch pobiegło za stadem, a trzech zostało, mierząc do nas z broni...

Nathing? Co teraz zrobimy? ;o

Od Toxikity cd. Alpina

– Nie owijaj w bawełnę. Dobrze wiesz, o co mi chodzi... – Zmarszczyłam brwi. Basior westchnął, patrząc w dal.
Niby przez przypadek dowiedziałam się o całym zajściu, jednak muszę przyznać, zainteresowała mnie ta rozmowa. Śmierć? Sąd? Siostry Żywiołów? O co tu biega? Z każdym pytaniem nasuwającym mi się na myśl, coraz to bardziej pragnęłam znać odpowiedź.
Spojrzałam na basiora wyczekującym wzrokiem. Widać było, że jest zdenerwowany tym, że się dowiedziałam o czymś, o czym wiedzieć nie powinnam. Spokojnie można by wyczytać niepokój z jego oczu.
– Nie powinno Cię to interesować... – warknął, patrząc na mnie.
– A widzisz, jednak mnie to interesuje. No gadaj, noo. Co to było? – Zmrużyłam lekko oczy. – Masz jakieś nielegalne interesy, czy co..? – Z każdym słowem przeze mnie wypowiadanym robiłam krok w stronę basiora. On natomiast, z każdym krokiem z mojej strony cofał się coraz bardziej, nerwowo zerkając w różne strony.
– Nic Ci nie powiem. Najlepiej, jakbyś sobie stąd poszła i zapomniała o wszystkim, co tu widziałaś, i słyszałaś. – odparł, chcąc mnie wyminąć.
Ja jednak nie dawałam za wygraną i zagrodziłam mu drogę swoją osobą. Mnie samą dziwiło to, że zrobiłam się nagle taka ciekawska względem innych. Basior ponownie spróbował mnie wyminąć, bez skutku. Zaczynało mnie to bawić. Wyraz pyska basiora mieszał się z zakłopotaniem, gniewem i irytacją.
– No to powiesz, czy nie? – zapytałam, uśmiechając się pod nosem.
– Ech... Niech ci będzie. Ale jeśli komuś wygadasz, to przysięgam ci, że osobiście przerobię cię na dywan i rozłożę go w swojej jaskini. I będziesz służyć jako wycieraczka. – warknął, na co prychnęłam.
– No, to zamieniam się w słuch. – Usiadłam na trawie, która momentalnie na mój dotyk pociemniała. Basior spojrzał na to zjawisko, lekko zdziwiony, jednak zaraz powrócił do swojej dawnej, podirytowanej postury.
Usiadł na trawie, przedtem ugniatając ją sobie na wygodne posłanie, i zaczął opowiadać. Nie mówił jakimiś, nie wiadomo jakimi zagadkami, czy łamigłówkami. Szczegółów również pozwolił sobie ominąć, a streścić.
Słuchałam wszystkiego uważnie, co jakiś czas przytakując. Połowy z tego nie rozumiałam. Jak ktoś może zabić kogoś, bez najmniejszego cienia winy? Cóż, w tych czasach, wilki to niezbyt przyjemne, czy normalne typy. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Z jednej strony, nawet współczułam tym całym Siostrom, a z drugiej mało co mnie w tym obchodziło, a ciekawiło, co ON ma z tym wspólnego.
Przerywałam mu kilka razy wypowiedź, pytając się o jego osobę w całej tej sprawie. Odpowiedzi były ciągle te same; "Zaraz do tego dojdę", aż w końcu nie doszedł.
Po tym, jak opowiedział całą historię, wstał z trawy, otrzepując się i zbierał się do wyjścia. Ja również wstałam. Podeszłam do niego na bezpieczną odległość i zabrałam głos.
– Nie powiedziałeś mi, co TY masz w tej sprawie do roboty, a to również mnie interesuje. – Spojrzałam na niego wyczekująco.

Alpin?

Od Ingreed cd. HG

Siedziałam naprzeciwko Leloo, słuchając o ostatnim jego treningu z moim przyszłym - prawdopodobnie - mężem. Z uśmiechem wtrącałam krótkie komentarze, napawając się jego obecnością.
Wstałam i uniosłam lekko łeb, kiedy do jaskini weszła moja matka. Skinęła łbem na powitanie, a my odwzajemniliśmy to tym samym. 
- Gdzie Harbinger? - odezwałam się jako pierwsza, mając nadzieję, że zaraz wyłoni się zza Taravii i będę mieć pewność, że jest bezpieczny.
- Stwierdził, że musi coś załatwić - odparła spokojnie i przeszła w głąb jaskini, chlapiąc całe podłoże. 
- Mhm, załatwić - syknęłam. W mojej głowie aż zakotłowało się od wyobrażeń, co on chce tam załatwiać. Czyżby wytropić fungę? - Pójdę za nim. 
- Nie musisz - Leloo spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem - nie jesteś jego matką. Da sobie radę. 
- Czyżby? - uniosłam brew. - Ostatnim razem, kiedy zostaliście sami, pozabijaliście się wszyscy. Wątpię, że da sobie radę ze stadem fung, skoro nie dał sobie z tobą. 
- To było co in...
- Cicho. Nie będę ożywiać was drugi raz. 
Nareszcie się przymknął, więc posłałam mu triumfujące spojrzenie. Taravia podeszła do mnie, kładąc łapę na moim wilgotnym jeszcze karku.
- Idę z tobą. 
- Nie, matko - wywinęłam się i cofnęłam o krok. - Nie trzeba, zaraz go znajdę i przywlokę. 
- Chcę wiedzieć, gdzie są fungi. Poza tym... - zamilkła, lecz ja wiedziałam co chciała powiedzieć. Nie mogłaby mnie stracić. A Raiden uświadomił jej, że nie jesteśmy nietykalni.
- Oj, przestań - uśmiechnęłam się łagodnie. - Zaraz wracam, a funga była tylko jedna. Pewnie się zgubiła, czy coś. Teraz i tak jest schowana, nie lubi wody. Przecież wiesz.
Westchnęła i skinęła łbem, wyraźnie wyczuwając, że chcę iść sama. Jeszcze raz posłałam jej uśmiech i pożegnałam się z Leloo ruchem łapy. 
Wybiegłam z jaskini, prosto w strugę deszczu, dopiero teraz pozwalając sobie na ujawnienie przerażenia. 

- Harbinger! Harbingeeeer! - wołałam, lawirując pomiędzy drzewami. Doskonale zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie na siebie ściągam, jednak chwilowo nie zwracałam na to uwagi. Będę się martwić później.
Przyspieszyłam i mimowolnie zaczęłam rozglądać się nerwowo na boki. Miażdżący deszcz wbijał moje łapy w rozmokłą ziemię, utrudniając marsz. Ślizgałam się i nie widziałam praktycznie nic przez rozciągającą się przede mną ścianą deszczu. Próbowałam wspiąć się na niewielkie wzgórze, jednak ślizgałam się niezmiernie. Przeklęłam w duchu, kolejny raz zjeżdżając w dół. 
Wyciągnięta w moją stronę, uwalona błotem łapa wywołała na moim pysku szeroki uśmiech. 
- Właśnie zastanawiałem się, czy przyjdziesz - uśmiechnął się, kiedy wdrapałam się na górę z jego pomocą. 
Kątem oka zlustrowałam martwą fungę wolno ześlizgującą się ze wzgórza. 
- No i jestem - omiotłam wzrokiem ociekającą wodą kupę futra. Moją kupę futra. - Mam pytanie.
- Wal śmiało - delikatnie szturchnął mnie, przenosząc potem wzrok na odległy punkt na horyzoncie. 
- Możemy już przestań przejmować się sprawami watahy i wreszcie zająć sobą?

Harbinger?

Od Taiyō cd. Niffelheima

Popatrzyłam niepewnie na basiora, a potem na bawiące się w jaskini szczeniaki.
- Widzisz... - zaczęłam w końcu, wbijając wzrok w ziemię - Urodziłam się w watasze w Kraju Zachodzącego Słońca. Nie, przepraszam, nie w watasze. W plemieniu. Z resztą - wzruszyłam ramionami - To w sumie żadna różnica. Tam bardzo dbano o tradycję. Mieliśmy specjalne rytuały, czciliśmy naszych bogów i nasze własne słońca. To znaczy, słońce było jedno, jak wszędzie, ale my uwielbialiśmy je jako dwa.
Każde plemię posiada własne przesądy, obyczaje. Na przykład u nas każde nowo narodzone szczenię dostawało naszyjnik - spojrzałam na naprawiony przez Misię amulet. Znak mojej klęski. - Ja dostałam serce. W naszych stronach słońce było wiecznie czerwone, przynajmniej tak je zapamiętałam. Ziemia była rdzawo pomarańczowa, drzewa ciemniejsze, smuklejsze i bardziej powyginane, a szczeniaki straszono czarnym monstrum, Asud Monsutā. Nawet najstarsi nie potrafili go zniszczyć. A jak mówi stare przysłowie, nikt nie może stworzyć czegoś potężniejszego od siebie. Co z resztą jest prawdą - zakończyłam melancholijnie. Tak, smutną prawdą.
Ponownie spojrzałam na szczenięta, bezpiecznie bawiące się w jaskini. Zerknęłam na basiora, który nadal milczał. Miałam nadzieję, że nie zauważył, jak nieskończenie smutne było dla mnie zakończenie tej historii.
- No, twoja kolej - powiedziałam żwawiej, a on spojrzał na mnie zaskoczony - Opowiadaj o tradycji twoich okolic.


<Niff? Trochę krótkie wyszło, bo nie mam pojęcia co Taiyō mogła by robić z obcym basiorem, który w dodatku ma już z kimś dzieci cx>

Od Asacrifice CD Nocty

- Sprawa wygląda całkiem gorzej, niż ci się wydaje. - mruknąłem, starając się schować moje zdenerwowanie jej pytaniem. Przygryzłem wargę, i rozejrzałem się dookoła.
- Powiedz mi. - fuknęła.
- Jeżeli ci to powiem, będziemy musieli tu przystanąć i coś zrobić. - zacisnąłem zęby. - Coś co może cię bardzo zaboleć, Nocta.
- Mów, ile będę jeszcze czekać? - warknęła coraz bardziej się niecierpliwiąc. Rozkazałem jej położyć szczenięta na trawie, a sam stanąłem niemalże po środku drogi. Moja partnerka stanęła przede mną, unosząc brew. Moje oczy zapłonęły zielenią. Mój nos, moje pazury, końcówki uszu..Również zmieniły kolor na tę barwę. Jaskrawo-zieloną. Po dłuższej chwili zaczęły się świecić, a wreszcie płonąć.
- Wyjaśnisz mi o co tu chodzi do cholery?! - warknęła odsuwając się widząc, co się ze mną dzieje. Czułem że demon chce zabrać głos. W cale go nie zatrzymywałem.
- Nosisz w sobie część mojego brata, Nocto Draken. - odezwał się, a wadera zmarszczyła czoło.
- Co z nim zrobiłeś?! Głupi demonie?! - krzyknęła.
- Sam na to pozwolił, pozwolił siebie skrzywdzić aby cię uratować! Powinnaś być mu wdzięczna, nędzna istoto. - warknął, lecz nie pozwolił odezwać się dla Nocty. - Musisz wykonać rytułał aby zabić mojego brata. Musi powrócić do piekieł, tam gdzie jego je**ne miejsce! Kiedy tam wróci, przysięgam że opuszczę dobrowolnie ciało twojego ukochanego. Ale najpierw, rób co ci karzę!
Czułem niewyobrażalny ból za każdym razem, gdy demon wypowiadał jedno słowo. To była dla mnie niesamowita męka, jednak wiedziałem że muszę to wszystko wytrwać.
- Co mam robić. - przełknęła ślinę.
- Weź tę księgę. - rzuciłem jej ją. Nocta posłuchała, obejrzała ją z dwóch stron i skrzywiła się.
- I co?
- Otwórz na stronie 393 i czytaj wszystko, co jest tam napisane. Na głos. Byle szybko, zanim demon przejmie twą wolę. Bądź silna...- powiedziałem na chwilę przyciszając mojego demona. Po chwili upadłem na ziemię. Czułem się bezsilny. Zbyt dużo swojej siły umieścił we mnie. Niszczyło mnie to od środka. Miałem nadzieję że Nocta się pośpieszy. Otworzyła na stronie, i zaczęła czytać.



Nocta? Uda się czy nie? Coś ich zatrzyma?
Jeśli tak to co? Lub kto?

Od April CD Rammsteina

- J..Jak chcesz. - jęknęłam, przerażona tym co nosi na głowie. Myślałam że zaraz pójdziemy z dziadkiem gdzieś indziej, ale skoro nowy kolega zaproponował mi spacer musiałam się zgodzić. Ruszyliśmy w stronę umówionego miejsca, skoro Rammstein uważa że kwiatki są tam ładne, na prawdę musi tak być. A ja bardzo lubię kwiatki, wręcz je kocham! Ładnie pachną, można z nich zrobić wiele kolorowych rzeczy! Całą drogę rozmyślałam nad tymi kwiatuszkami, jednak gdy doszliśmy na miejsce nieco się zawiodłam. Wszystkie były zwiędłe, takie...Czarne..Uschłe..Łezka poleciała mi po policzku. Jednak Rammsteina cieszył ten widok, chyba lubił zwiędłe kwiatki.
- Rammstein? - odezwałam się wreszcie, przerywając ciszę. Odwrócił się w moją stronę.
- Słucham.
- Dlaczego te kwiatki są takie uschnięte? Mówiłeś że będą ładne. - skrzywiłam się zrywając jeden, brzydki kwiatek. Ramm podszedł do mnie, usiadł na przeciwko i wyciągnął łapę w moją stronę. Dałam mu mojego kwiatka, a on zaczął się mu przyglądać. Po krótkiej chwili pomachał nad nim swoją łapą, a ten zaczął zmieniać kolor na tęczowy. Zdziwiło mnie to, skąd posiada takie umiejętności. Jednak bardzo mnie to cieszyło, że teraz mój kwiatek był kolorowy! Uśmiechnęłam się szeroko i podskoczyłam z radości.
- Dziękuję, Rammstein! Teraz jest o wiele piękniejszy! - powiedziałam wesoło.


Rammstein?

Od Zero CD Taravii

I nagle ciemność. Chwilę później uczucie spadania w dół, uderzenie, światło. Pojawiliśmy się w tym samym miejscu, w którym byliśmy przed wskoczeniem do portalu mojej żony. Wzgórze, słoneczko, ani jednej chmurki na niebie. Rozejrzałem się dookoła. Tuż obok mnie stała Taravia, i robiła to samo. Ciekawe, czyżbyśmy wrócili do domu? Do naszego świata?
- Taravia, myślisz że wróciliśmy? - szturchnąłem ją w bok.
- Wygląda na to, że jesteśmy z powrotem. - powiedziała, lecz lekko zdziwiona. Postanowiliśmy wrócić do naszej jaskini, aby lekko odpocząć. Po drodze nie spotkaliśmy ani jednego wilka, co trochę nas zdziwiło. Stanęliśmy w progu naszej jaskini i zmęczeni wszystkim zamieżaliśmy się trochę przespać. Jednak coś nas zatrzymało. Z głębi jaskini dało się usłyszeć krzyk. Asacrifice'a?
- Oni żyją! Tato! Mamo! - podbiegł do nas i przytulił mocno. - Gdzie tak długo byliście? Martwiłem się o was.
Uniosłem brew w górę i lekko go odepchnąłem. On się tak nie zachowuje. To na pewno nie on. Usiadłem na kanapie. Albo może mi się wydaje? Może za długo nas nie było i po prostu zatęsknił? Dziwne. Do jaskini przyszła Loedia, i uśmiechnęła się do Taravi tuląc ją lekko.
- Myślałam, że zginęliście. - mruknęła, spoglądając na mnie zrobiła pogardliwą minę i poszła w stronę kuchni. Spojrzałem na Taravię kątem oka, która również była nieco zdziwiona, ale starała się to ukryć. Do jaskini przyszedł Raiden. Raiden. Co? Moja żona oniemiała. Stanęła jak wryta, widząc naszego syna żywego. Przełknąłem ślinę.
- R...Raiden. - szepnąłem.
- Mama? Tata? - spojrzał na nas zdziwiony a po jego policzkach zaczęły ciec łzy. - Tęskniłem za wami!
Taravia wciąż stała nieruchomo, dając się przytulić synowi. Zmarszczyłem czoło. A...Co z Ingreed?!
- Raidenie? - zwróciłem się do niego. - Gdzie jest wasza siostra?
- Loedia? Powinna być w kuchni. Zawołać ją?
- Nie, nie o nią mi chodzi. Ingreed.
- I..Ingreed...Nie pamiętasz? Ona..Nie żyje. - spojrzałem na Taravię, która zaczynała płakać. Wstałem i podszedłem do niej aby ją przytulić.
- To nie jest nasz świat, wszystko jest tu na odwrót. Trzeba coś zrobić. - szepnąłem jej na ucho.


Taravio? 

Od Lirii De La Irian

 Długo zastanawiałam się nad przysługą dla Nicolay'a. Ta sprawa nie dawała mi spokoju przez bardzo, bardzo, bardzo długi i jeszcze dłuższy czas. Nie spałam nocami, w dzień nawet na służbie wędrowałam myślami za nim i za dobrym uczynkiem dla niego. W końcu zdałam sobie sprawę, że przysługi żadnej nie wymyślę. Postanowiłam coś dla niego wyczarować.
Wertowałam w myślach wiele różnych zaklęć. Nagle... Tak! To jest to!
Zdecydowałam się wyczarować dla niego brylant z zamkniętą w nim moją wdzięcznością.
- Najlepszy prezent, jaki potrafię mu dać, prosto z serca! - uradowałam się.
Stanęłam przed moją jaskinią, zamknęłam oczy, wyciągnęłam łapy do przodu i w jednej chwili przede mną ukazał się kryształ świecący wszystkimi barwami tęczy.
- A teraz jeszcze moja wdzięczność! - zawołałam i z mojego serca wypłynęła łuna zmierzająca do diamentu, który napełnił się nią po brzegi.
Po skończonej pracy natychmiast chciałam pokazać Nicolay'owi swoje dzieło. Pobiegłam do miejsca, w którym spotkaliśmy się poprzednio, mając nadzieję, że tam właśnie go odnajdę. Nie ucieszyłam się, gdy go tam nie spotkałam. Obeszłam najbliższe ziemie, ale jego tam nie było. Z żalem musiałam stwierdzić, że z podarowania mu kamienia nici.
Uszłam jeszcze nieco drogi, traktując to jako obchód granic, po czym teleportowałam się tuż obok mojej jaskini.


...


Następnego dnia jak zwykle wyruszyłam na obchód. Z wielką dokładnością przyglądałam się każdemu miejscu, jakie jesienią zwiedzałam wraz z alfami. Teraz gdy byłam sama, nie wydawały się aż tak niezwykłe. Miałam nadzieję, że kiedyś jeszcze spotkamy się tu razem.
Nie spodziewałam się, że gdy wrócę, Nicolay będzie czekał na mnie przed moim domem. Szukałam go w całej okolicy, a on tak po prostu znalazł się u mnie. Kiedy go zobaczyłam, miałam mieszane uczucia, z jednej strony cieszyłam się, że widzę tego jasnoszarego basiora, którego przecież ostatnio usilnie poszukiwałam, a z drugiej - miałam do niego żal, że nie przyszedł do mnie wcześniej.
- Witaj Lirio, długo cię nie widziałem - zagaił.
- Ja ciebie też - powiedziałam zupełnie bez uczuć.
- Muszę cię przeprosić, unikałem cię.
- Słucham? Dlaczego?
- Nie wiem, po prostu cię unikałem.
- Jak to'po prostu cię unikałem'? Szukałam cię. Chciałam dać ci prezent, a ty mówisz mi, że mnie unikałeś?
- Tak, właśnie tak. Przyszedłem tutaj właśnie po to, by cię za to przeprosić. Wybaczysz mi?
- Nie mam innego wyjścia, prawda? - powiedziałam już znacznie spokojniejsza.
Czułam, jak złe emocje opuszczają mnie. Złość znikała w błyskawicznym tempie. Nie potrafiłam się na niego długo gniewać!
Zaprosiłam go do środka, gdzie pokazałam mu kryształ. Zdawało mi się, że uszczęśliwił go ten prezent. Wyglądał na zadowolonego.
- W tym diamencie ukryłam swoją wdzięczność za to, że oprowadziłeś mnie po watasze i za to, że pokazałeś mi wiosnę. Byłam ci dłużna i postanowiłam coś dla ciebie zrobić. Podoba ci się?


Nicolay?

Powitajmy ciekawską Kishoi!

Skeleion
Uważaj, bo jeszcze twoje życie cię zaskoczy... zwłaszcza, kiedy ja się w nim pojawię >:D

Imię: Kishoi
Pseudonim: Bardziej zapoznani znajomi mówią na nią Koi
Wiek: 3 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Jest złośliwa oraz bardzo ciekawska,  ale nie wredna. Uwielbia szaleć i się bawić. Czasem nie jest opanowana w szaleństwie. Nie wie co to strach, lecz to nie znaczy, że się czegoś nie cyka... Kocha polować na mniejszą zwierzynę takich jak np. króliki, czy małe myszy polne. Koi lubi spędzać czas w jakimś towarzystwie, bo ironio nienawidzi być sama ze sobą.
Wygląd: Kishoi ma mocny kolor futra-blond. Na jej grzbiecie jest grube pasemko nieco ciemniejszego blondu. Ma nieokiełznaną czuprynę, w której wygląda jak taka typowa "bad girl". Ma natomiast śliczne oczy. Prześwitują one miętom, ale są zielonkawe. Kio jest średniego wzrostu, czyli takiego jak większość szczeniaków, a co do jej wagi, cóż...również przeciętna. Jest po prostu dobrze zbudowana, no i.. powiedzmy sobie szczerze, większość basiorków za nią przepada.
Stanowisko: Szczenię
Umiejętności: Intelekt:7 | Siła:8 | Zwinność:7 | Szybkość:10 | Magia:4 | Wzrok:6 |Węch:5 | Słuch:3
Rasa: Wilk Elektryczności
Żywioł: Pioruny
Moce:
- Kiedy górują u niej emocje wytwarza się wokół jej ciała elektryczne cząsteczki, które co jakiś czas się zderzają i tworzą mini wybuchy
- Umie wytworzyć potężną burzę, zwłaszcza wtedy, gdy się mocno wkurzy
- Zmienia formy swojego ciała, czyli może się zamienić np. w królika lub sarnę
Rodzina: Ojciec (zastępczy): Harbinger Ghost
Zauroczenie: Na razie nikt szczególny
Historia: Jej rodzice porzucili ją, kiedy miała dwa miesiące...uważali ją za kłopotliwe szczenie. Była dla nich zbyt ciekawska świata oraz niegrzeczną waderą. Oni byli wysokiej rangi rodziną i nie mogli pozwolić sobie na takie potomstwo. W nocy,gdy Koi spała, ojciec zabrał ją do lasu i pozostawił. Kiedy się obudziła nie wiedziała co ze sobą zrobić. Płakała, próbowała wrócić do domu, ale nie znalazła odpowiedniej drogi...Po kilku dniach wędrówki upadła z głodu na środku polany terenów innej watahy. Znalazł ją Harbinger Ghost. Na początku chciał ją zignorować, ale waderka na prawdę potrzebowała pomocy, więc ją zabrał do swojej jaskini...
Przedmioty: kolczyk, który dostała na urodziny od swojego wcześniejszego ojca
Właściciel: Agata Trylewska
Inne zdjęcia:
Kiedy dorośnie: <KLIK>
Gdy zmienia formę: <KLIK> <KLIK> <KLIK>
Ocena: 3/0

Od White CD Zefira

Stanęłam przed nim, nie do końca wiedząc co mam w takiej sytuacji uczynić. Nigdy wcześniej nie widziałam płaczącego basiora, żyłam w przekonaniu że wszyscy mają serca ze stali i nie potrafią okazywać uczuć ani emocji. Owszem, również poczułam się trochę smutno słysząc że jego ojciec nie żyje, pomimo tego iż nigdy nie widziałam go na oczy. Doskonale wiedziałam jak to jest stracić bliską osobę i wiedziałam też, jak musi się czuć mój przyjaciel. Wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam że później będę się bić z własnymi myślami, ale coś mnie zmusiło do zrobienia tego. Zbliżyłam się do niego i przytuliłam go mocno do siebie. Teraz jego łzy spływały po moim ramieniu. Czułam się trochę lepiej, przynajmniej nie musiałam patrzeć jak bardzo boli go ta informacja. Przełknęłam ślinę i westchnęłam cicho.
- Przykro mi, Zefir. Bardzo mi przykro...- poklepałam go lekko po plecach. Nie miałam pojęcia jak mogę jeszcze mu pomóc. Chciałam sprawić by przestał płakać, ale moja głowa stała się totalnie pusta. Jakby wszystkie myśli z niej uciekły, i została tylko ta jedna - o śmierci ojca Zefira. Lecz w pewnym momencie, coś mi zaświtało.
- Pójdźmy na spacer. - puściłam go i spojrzałam w jego oczy błagalnie. Uśmiechnął się lekko, mimowolnie. Jednak ten uśmiech nie był już tak samo promienny i szczery jak zawsze. Tym razem był pozbawiony wszelkich emocji, jedynie uniesienie kącików ust aby jako tako wyglądało to na "uśmieszek". Nie zareagowałam na to, chwyciłam go za łapę i poprowadziłam w stronę wyjścia.


Zefirku? 

Odchodzi

Dziś z naszej watahy odchodzi Jenny. Plan na nią był dobry, ale jakoś w praktyce mi to nie poszło.


Kakasandra00x

Od Will CD. Taravii

Westchnęłam. Chciałam zemsty, chciałam zabić Loedię. W mojej głowie rozbrzmiewały słowa wypowiedziane przez Taravię: " Jeśli chcesz je wychować, to tego nie rób."
- Nie dam was skrzywdzić. - powiedziałam, troskliwie patrząc na szczenięta. - I znajdę dowody na to, że Loedia zamordowała waszego tatę. Przyrzekam.
W głębi serca rozumiałam Taravię. Ja również straciłam szczenię. To okropny cios dla każdej matki. Również bym broniła córki, nawet gdyby była winna. Nie dałabym jej zabić...
   Jutro pogrzeb. Raidena i mojej zmarłej córeczki, Azzury.  Nie mogę zabrać ze sobą szczeniąt. Są za małe.  Nie zostawię ich także pod opieką jakiejś tam opiekunki. A co jeśli ona będzie chciała je skrzywdzić? Nie, to raczej niemożliwe... a może jednak?  Samych ich nie zostawię. Hide mógłby ich popilnować, ale on także będzie na pogrzebie. Co mam zrobić? Położyłam głowę obok szczeniąt i zamknęłam oczy. Czułam okropne zmęczenie, które ukrywałam przez większość czasu. Po chwili zasnęłam.
Otworzyłam oczy. Była noc, a na niebie iskrzyło tysiące gwiazd. Pobiegłąm przed siebie. Miałam dziwne uczucie, że zaraz coś się stanie. I tak było. Gdy dobiegłam do klifu, przede mną stanął Raiden. Był duchem, lecz wydawał się tak prawdziwy. Jego sierść lekko falowała na wietrze, a ciemne brązowe oczy patrzyły na mnie z miłością i troską. Dostrzegłam także niewielką istotkę siedzącą obok niego. Azzura. On opiekował się nią.
- Raidenie... - szepnęłam, a po moich policzkach słynęło kilka łez. Raiden podszedł do mnie i przytulił czule.
- Nie płacz, Will. Ja zawsze będę obok ciebie i szczeniąt. Kocham cię. - powiedział. Jego głos był czuły i troskliwy. Tak jak wtedy, gdy mówił do mnie, gdy żył. Nie potrafiłam pohamować łez. Coraz więcej spływało ich po moich policzkach i skapywało na ziemię.
- Dlaczego? - załkałam. - Dlaczego nas zostawiłeś? Dlaczego nie jesteś obok mnie, tam na ziemi. Dlaczego nie opiekujesz się szczeniętami razem ze mną?
- Will, ja nigdy cię nie zostawiłem, jestem przy tobie, mimo, że mnie nie widać. Nie zostawiłbym cię, za mocno cię kocham.
- To co się stało? Dlaczego odszedłeś?
W tym momencie się obudziłam. Podłoga jaskini była mokra od łez. Szczenięta wyły cichutko, domagając się jedzenia. Spojrzałam na dwór. Było ciemno. Długo spałam?
- Raidenie.... - powiedziałam. Przez ułamek sekundy dostrzegłam niewielki ruch pyłu obok mnie. Czyżby mój mąż mnie słyszał? Czy jest tutaj, obok mnie? Niemalże czułam jego obecność. Maluchy doczołgały się do mojego brzucha i zaczęły pić mleko. Z moich ust wypłynęły jeszcze dwa słowa, na wypadek, gdyby on naprawdę mnie słyszał i był tu.
- Dlaczego, Raidenie?
W tym momencie do jaskini przyszła Kesame.
- Witaj... - powiedziałam.

Kesame? ;-; Jak to pisałam przypomniała mi się ta historia i piosenka: Graystripe x Silverstream AMV- Hymn for the Missing i teraz płaczę ;-;

Lista

Kiedyś pojawiła się prośba o stworzenie spisu, gdzie w jednym miejscu będziemy mogli sprawdzić pojedynczego autora wraz z tym jakie wilki do niego należą i jakim nickiem posługuje się na czacie. No, wiecie, o co chodzi, więc nie ma co się nad tym rozczulać. Lista przedstawiona w takiej formie, żeby za bardzo tego nie rozciągać, poza tym wydaje mi się, że jest czytelna. c:

Jeśli widzisz braki w spisie, nie bulwersuj się i nie rób awantury. Napisz do administratora z prośbą o aktualizację.

No i mini legenda, żeby nie było:
[H] – nick gracza na Howrse;
[D] – nick gracza na Doggi-Game;




Ktosicek [H/D] | damaszek2001@gmail.com
Airov
Inverness
Inveth 
Czat: Airov

﹏*﹏*﹏
Fever [D]
Fasola
Harbinger Ghost
Czat: Harbinger Ghost
﹏*﹏*﹏
Shenemi [H]
Coral
Ellador
Shenemi
Czat: Shen.
﹏*﹏*﹏

wikizamarski@gmail.com
Saba
Victoria Nox Aeris
Laufey
Czat: -Vi-
﹏*﹏*﹏
amyhikaru8@gmail.com | 44019746 [GG]
Whis
﹏*﹏*﹏
materadaria@gmail.com
Yumma
﹏*﹏*﹏
Pan Frodo [H] | PanFrodo [D]
---
Czat: Lumen
﹏*﹏*
ksw [H]
Kalista Laguna Merlin
Czat: TaLeniwaKalia
﹏*﹏*
nofingelzmater@gmail.com | Rectus [H]
Pain

Anacre
Karaihe
Hergen
﹏*﹏*﹏
Kaory [H/D] | kaoryychan@gmail.com
Niffelheim
Ethereal
﹏*﹏*﹏
Misza 213 [H] | lobelia213@gmail.com
Mazikeen
Vesperum Caelo
﹏*﹏*﹏

Od Niffelheima do Taiyō

– Dziękuję – powiedziałem waderze na powitanie, na co kiwnęła niepewnie głową. – Za opiekę.
– Nie trzeba dziękować. – Uśmiechnęła się łagodnie. – To moja praca, którą lubię, więc chyba powinnam podziękować innym wilkom za to, że tworzą rodziny, przez co mam zajęcie. Które szczenięta są twoje? Pójdę po nie.
– Katastrofa, Generał Pączek i Chmurkowa Księżniczka – odpowiedziałem chłodno. Posłała mi pytające spojrzenie. – Rammstein, Zeth i kochana córeczka Amulette Talismane.
– Ale po tą trójkę ktoś już przyszedł, chyba pańska żona... Jakieś potajemne odbieranie szczeniąt?
Przystanąłem chwilę w bezruchu, zastanawiając się, kto miał aktualnie się nimi zajmować. Jak nic, dziś była moja kolej na zajmowanie się młodymi, więc dlaczego ich wzięła? O nie, pewnie chce mnie wrobić w opiekę, kiedy jej się odechce, a ja nie będę mógł... Szczwana wilczyca niczym lis.
– Halo, panie egzorcysto! – Pomachała mi łapą przed pyskiem, na który wdarł się wykrzyw znany jako "lekki uśmiech". – Coś się stało?
– Nie, przepraszam... Myślałem nad tym, dlaczego ich zabrała, nic mi o tym nie mówiąc.
– Może pomyślała o tym, że masz ciężki dzień i odrobinę cię odciąży, ale spokojna głowa. Jeśli kocha, nie ucieknie z twoimi szczeniętami! – Zaśmiała się dość nieśmiało, co mogło świadczyć, że jeszcze nie do końca wie, jak się do mnie odnosić. Pozwolić sobie na mniej oficjalny ton czy dalej brnąć w "pana".
– Chyba mam powody do obaw... Widzisz, nie mam żony, nawet nie miałem narzeczonej. Myślę, że nic głębszego do mnie nie czuje, a trzy małe kulki sprawiają, że utrzymujemy ze sobą stały kontakt.
– Wataha niby jedna wielka rodzina, a i tak nie wiemy, co i jak. Czasem nawet nie znamy swoich imion, prawda? – Odwróciła wzrok, wbijając go w podłogę. Czyżby wspominała rodzinę z traumatycznymi przeżyciami? – Właściwie, to basior powinien zabiegać o względy wadery!
Ta nasza opiekunka to całkiem miłe wilczysko. Przynajmniej nie odstrasza w rozmowie i nie próbuje jakoś dopiec czy dowalić. Wilki z miłym uosobieniem zawsze skarbiły sobie moje łaski, ponieważ moja natura stawała się dla nich cieniem i nie próbowały na siłę przebywać w moim towarzystwie. Samotnik, co? Własna rodzina jednak potrafi zmienić wilka...
– Nie, jeśli basior nie jest pewny swojego uczucia.
– Mówisz od rzeczy! Przepraszam, ale muszę o coś zapytać. Wiem, że jesteś egzorcystą, ale imię zupełnie wypadło mi z głowy, a raczej mylą mi się... Jesteś Neronem czy może Niffelheimem?
– Niffelheim.
– Ja jestem Taiyō, jeśli by cię to interesowało...
Opiekunka poprosiła mnie, bym opuścił jaskinię, a jeśli mam zamiar kontynuować z nią rozmowę, muszę na nią poczekać na zewnątrz. Nie potrafiłem tego określić, ale poczułem zainteresowanie waderą. Może nie w sensie, żebym zaraz miał latać za nią i prosić o łapę, ale raczej czysta ciekawość pochodzenia. Wygląda dość nietypowo, poza tym wilki o ciepłym serduszku potrafią nieźle zaskoczyć, a nie wypada od razu wypytywać...
– W twoich stronach dba się o własne tradycję i tworzy odrębną kulturę? – zagadnąłem, widząc jak rdzawa postać zbliża się do mnie.
– Można tak powiedzieć, a dlaczego pytasz?
– W moich stronach jest podobnie, jeśli dalej rozmawiamy o tym. Mogę coś usłyszeć o twoim pochodzeniu? Może nie konkretnie o tobie, a o okolicach i społeczności, w której się wychowywałaś... Wykluczam to, że urodziłaś się w watasze i wychowywałaś się w niej od początku.

Taiyō? Trochę słabo, ale ja długo się rozkręcam xd
Więcej w tym dialogu, ale starałam się, żeby nie były to jednozdaniowe wypowiedzi c:

Od Issue cd Sierry

Małe pajączki pogasiły większość lamp, więc w sali zapanował nastrojowy półmrok. Większość pająków zmieniło partnerów, szykując się na kolejny taniec. Oby kankan, oby kankan, oby kankan! Czy pająki tańczą kankana? Może to być ciutkę problematyczne z tyloma odnóżami do wykopów, ale kto by się tym przejmował.
Po chwili usłyszałem cichą, przyjemną melodię, trochę za wolną jak na mojego kochanego kankanka. Poczułem łapy Sierry, owijające mi się wokół szyi...domyśliłem co to oznacza.
- Miejmy to już za sobą.- Wyszeptała z grymasem na pyszczku, a gdy wszyscy ruszyli do tańca, ułożyła głowę na moim ramieniu. Przysunęła się jeszcze bliżej, jakby do przytulasa. Cóż, w sumie to niewiele się on od tego tańca różnił. Zero zasad, ustalonych kroków czy czegokolwiek zobowiązującego. Naprawdę odprężające.
- Hej, co jest?- Nie zamierzałem ignorować tego grymasu.- Nie jestem aż taki zły do tańca.
- Nie schlebiaj sobie.- Prychnęła, nadal skrępowania.- Ciekawa jestem, ile zostało do końca.
- Tańca? Jak dla mnie to nawet miłe.- Pokierowałem ją w stronę środka parkietu.
- Łau, pierwszy raz nie depczę wszystkich po łapach.- Mruknęła ironicznie. Musnąłem nosem w jej czarne futerko.
- Daj spokój, przecież dobrze wiem, że nie o łapy tu chodzi.- Mruknąłem jej do ucha. Zacięła się na parę sekund.- Hah, wiedziałem.
Tylko co z tego, skoro nie miałem pojęcia o co mogłoby chodzić.
- Ale ty jesteś mało domyślny...- Zaśmiała się, chyba znowu grzebała mi w głowie. A może to ja znowu za głośno myślę.
- Ja? Nie znasz nikogo bardziej przenikliwego.- Zawirowaliśmy na środku sali otoczeni innymi parami.- Tyle że wadery umieją się nieźle maskować.
- Baardzo śmieszne.- Wycedziła przez zęby i spojrzała mi w twarz. - No to dawaj, spróbuj mnie ,,przeniknąć''.
Jej mina była po prostu wyzywająca, więc i kusząca zarazem. Ja miałbym nie spróbować? Pff, nie byłbym sobą.
Jej turkusowe oczy skupiały na sobie całą uwagę, widocznie odcinały się od czerni futra. Nie mogłem się skupić, kiedy te badały mnie spojrzeniem. Aż przypomniała mi się jej dusza, tak samo lazurowa i lśniąca jak księżyc. Obraz spirytystyczny i rzeczywisty nałożyły się na siebie, a ja nie mogłem ich rozdzielić. Z jej oczu zaczęła ulatywać niebieskawa mgiełka, część tego duchowego obrazu, ale dzięki temu stały się jeszcze bardziej hipnotyzujące. Przypomniała mi się nawet ta jej osobista gorycz, jaką zostawiała na języku. Nie wiem dlaczego, ale w pewnym sensie to było uzależniające. Może tak tej jeden ostatni raz...?
Płomyki rozwiały się po niebieskiej kuli, gdy liznąłem je własną duszą. Czas zwolnił, posypał się srebrny pył, przymknąłem powieki z zadowoleniem. Nawet nie zauważyłem, jak tak pochylony spróbowałem również jej warg. Tych cielesnych, tak samo prawdziwych, jak i moich. Nawet nie myślałem co robię.
Czekaj, CO?!
Obraz dusz znowu się rozwiał, a czas zaczął płynąć swoim rytmem, a ja omal nie potknąłem się o własne nogi. Lampy zapaliły się agresywnie.
- JAKIM PRAWEM ci służący mają czelność z nami tańczyć?! - Wrzasnął rudy ptasznik, kolejny stary znajomy. Ten za to nie wyglądał na zadowolonego.- To królewski bal!
Staliśmy  c e n t r a l n i e  na środku sali, po prostu nie dało się nas nie zauważyć. Do tego chyba skradliśmy show pajęczemu królowi. Parę uzbrojonych po zęby strażników podniosło się spod ściany żeby nas usunąć, za to nasz pijany kolega cofnął się do cienia.
Stanąłem na czterech łapach, Sierra również, pomimo zdezorientowania. Spojrzałem na nią otwartymi na przestrzał oczami.
,,Chyba pora wiać''

Sierra? Zostawmy te tłumy

Od Nathing cd. Toxikity


Wilczyca z wyraźną irytacją obróciła łeb w moją stronę.
- Ty jesteś Toxikita, prawda? - zapytałam, starając się wyglądać przyjaźnie.
- Tak - odpowiedziała niezbyt grzecznie - Ciekawe, PO CZYM to poznałaś?
- Po tym, że jesteś nowa, a ja cię nie znam - odparłam bez emocji odhaczając odpowiednie punkty w moich notatkach.
Wadera parsknęła.
- Zapoznałaś się już z terenami watahy? Oprowadzić cię?
- Tak, zapoznałam się już z nimi wystarczająco dobrze.
- Oprowadzał cię ktoś?
- Nie, nie potrzebuję, żeby ktoś mnie prowadził! - warknęła, a z kąciki jej oczu zaczęły dymić.
Przyjrzałam się jej uważnie.
- Wszystko w porządku? Potrzebujesz, żeby obejrzał cię medyk?
- Nie! - krzyknęła, podnosząc się - Niczego nie potrzebuję! Masz jeszcze jakieś głupie pytania!?
Przebrała się miarka. Moja cierpliwość też ma w końcu jakieś granice.
- Posłuchaj, też mam zły dzień - warknęłam, patrząc wilczycy w oczy, a w myślach dodałam: ,,I to zapewne o wiele gorszy niż twój" - Nie pójdę sobie, dopóki nie dostanę odpowiedzi na wszystkie te ,,głupie pytania", więc mogłabyś postarać się chociaż TROSZECZKĘ współpracować.
Toxikity posłała mi pełne furii spojrzenie i znów ułożyła się w kłębek.
- Idę spać. Przyjdź później.
- Widzę, że potrzebujesz wizyty u naszego psychologa.
- Niczego. Nie. Potrzebuję!
- Wrogo nastawiona do obcych. Zamknięta w sobie, nie chce współpracować - wyrecytowałam na głos - Próbuje...
- Dobrze już, zamknij się! - krzyknęła z wściekłością - Odpowiem na te twoje... pytania.
- Oprowadzał cię już ktoś? - powróciłam do tej samej kwestii.
- Nie - burknęła, najwyraźniej wiedząc, do czego zmierzam.
- Czyli trzeba cię oprowadzić - westchnęłam, wkładając notatnik pod pachę - No to chodź. Wataha jest duża, a ja nie mam nieskończenie wiele czasu.
- Nie mam zamiaru - mruknęła niechętnie.
- W takim razie przyślę ci kogoś - oznajmiłam, ponownie głośno wzdychając.
- Nie! Nie przysyłaj mi żadnych wilków! Tak poza tym, to nie mam czasu, idę spać.
- Chyba naprawdę jest ci potrzebna ta wizyta - przewróciłam parę stron w zeszycie - O, akurat Bajka ma czas jutro o dziewiątej.
- Dobrze już, pójdę z tobą! - zerwała się.
W milczeniu wyszłyśmy z jaskini. Kwiaty więdły miejscu, gdzie Toxikita stanęła. Może uda mi się wymyślić jakąś bezpieczną dla środowiska trasę.

<Toxikita? Nie mam pojęcia jak działa Toxikita na inne wilki, więc dyplomatycznie przemilczałam ten temat ^^ >

Od Alshi cd. Mikatsu

- Jasne, że chcę jej wysłuchać. Możesz mi powiedzieć wszystko, ja zawsze wysłucham i nikomu pod żadnym pozorem nie powiem.
Wziął głęboki wdech i zaczął opowiadać:
- Kiedy się urodziłem, moi rodzice byli kochani. Zachowywałem się grzecznie, więc byli ze mnie dumni. Uczyli mnie, nie krzyczeli na mnie... Jednak po trzech miesiącach to się zmieniło, okazało się, że będę miał siostrzyczkę. Byłem uradowany tą nowiną. Rodzice natomiast... patrzyli na mnie ze smutkiem i żalem. Zdziwiło mnie to, bo wszyscy zachowywali się podobnie jak oni – byli… jakby przygnębieni. Nie wiedziałem wtedy, co się dzieje. Próbowałem to ignorować i zachowywałem się tak jak zazwyczaj. Przez 2 miesiące ignorowałem fakt, że w moim domu coś się dzieje, wykonywałem ciągle swoje czynności: budziłem się, jadłem, bawiłem się, szedłem spać. Po jakimś czasie… Wszystko zrozumiałem. Ojciec powiedział, żebym tego dnia spał na dworze, potem znowu i znowu. W końcu nadszedł koniec ciąży matki. Urodziła jednego wilczka, była to ona... niszczycielka mojego życia i mojego brata, Minori. Okazało się, że w naszej watasze jest miejsce tylko na 2 wilki w jednym miocie, trochę mało, co? Ale to prawda, mamy mało miejsca... Mieliśmy naprawdę małe tereny. Zostałem wygnany przez rodziców do lasu. Mój brat powiedział, że przyjdzie do mnie następnego dnia. Byłem w lesie jedną noc całkiem sam. Następnego ranka przyszedł Akitsu. Spacerowaliśmy, próbowaliśmy przeżyć. Minął ponad miesiąc i było nam całkiem dobrze… znaczy, dało się wytrzymać. Kiedy szliśmy koło pewnej chatki, zauważył nas myśliwy, który był poza nią. Myślał, że chcemy go zabić, więc wystraszony zaatakował pierwszy. Akitsu mnie chronił i został postrzelony, a ja musiałem uciekać. Uciekałem, ile miałem sił w łapkach. Płakałem, piszczałem... zostałem sam, lecz nagle usłyszałem głos. Nie byłem pewny, kto to mówi, lecz potem uświadomiłem sobie - mówił do mnie wiatr. A jego słowa brzmiały: ,,Mikatsu, idź za mym głosem, a znajdziesz nowy dom, znajdziesz nowych przyjaciół". Zaufałem mu. Jak się później okazało, mówił prawdę! Znalazłem Watahę Smoczego Ostrza. Przygarnęli mnie i się zajęli. No i takim sposobem trafiłem tutaj…
Przez dłuższą chwilę żadne z nas się nie odzywało. Miałam łzy w oczach. To było straszne… Dlaczego ten myśliwy był taki głupi? I dlaczego jego rodzice byli tacy okrutni? Nawet jeśli można było mieć tylko dwa szczenięcia, to nie powinno się w takim razie robić jeszcze jedno. W mojej głowie było milion myśli. Po czasie postanowiłam zabić cisze i jakoś pocieszyć Mikatsu.
- Umiesz rozmawiać z wiatrem? Wooow! - udawałam zdziwienie… nie była to dla mnie nadnaturalna rzecz, ale jakoś musiałam zacząć rozmowę.
- No - zaśmiał się lekko.
- To rzeczywiście okrutna i smutna historia… przykro mi z tego powodu. Mam jednak nadzieje, że teraz w twoim życiu będzie tylko coraz lepiej - uśmiechnęłam się lekko, nadal ze łzami w oczach.
- Też mam taką nadzieję, ale jednak nadal mnie to dopada, zwłaszcza kiedy jestem sam. Ciągle o tym myślę. Czasem uważam, że to była moja wina, że mój brat… No wiesz…
- Nawet tak nie myśl! - przerwałam półkrzykiem. - To nie była twoja wina… to nawet nie była wina tego myśliwego. To była wina nieodpowiedzialnych rodziców! Nie obwiniaj się za to, czego nie mogłeś kontrolować i powstrzymać!
At popatrzał na mnie w ciszy, nic nie mówiąc.
- Hej może…pójdziemy na wzgórza Evendim? Zapolujemy na króliki czy coś… odpoczniemy od smutków?

Mikatsu? Idziemy?

30 sierpnia 2017

Od Norka cd. Gwen

Wychodząc z małego lasu pięknie ośnieżonych drzew, dostrzegłem w oddali kształt wilka. Cichym krokiem podszedłem bliżej, by choć trochę przyjrzeć się wilczkowi. Kiedy w końcu postać odwróciła się w moją stronę, zobaczyłem dość niską, smukłą waderkę z brązową sierścią. Niby kolor nic specjalnego, lecz makijaż na jej pyszczku idealnie odznaczał się na brązowej sierści. Oryginalny, pełen wzorków, a jego turkusowy kolor widać było z daleka. Ciemna grzywka lekko przysłaniała oczy wadery, więc nie mogłem dostrzec ich koloru.
- Przepraszam, jeżeli Cię nastraszyłem - uśmiechnąłem się ciepło, podchodząc bliżej do dość dziwnego legowiska, na którym wadera odpoczywała. Bardzo mocno, aż nienaturalnie naciągnięta gałąź, idealnie trzymająca się ziemi, jakby przykuta gwoździem.
- Nie, spokojnie - odparła cichutko, kierując na mnie oczy.
- Nazywam się Neron - podałem waderze łapę na znak powitania, równocześnie obdarowywując ją delikatnym uśmieszkiem.
- Gwendolyn - na jej pysku dostrzec można było lekko podniesiony prawy kącik ust. Nadal ciekawiło mnie, jak Gwendolyn była w stanie zrobić takie legowisko.
- Jak ty to...? - spytałem zdziwiony, wskazując łapą na wymyślne posłanie.
- A, to. To tylko magia - szepnęła, podnosząc łapki do góry. W tym samym momencie gałąź wróciła na swoje miejsce, a po legowisku nie został nawet ślad.
- Fajne - parsknąłem, nadal wpatrzony w to, co się stało.
- Chyba miałaś zrobić sobie drzemkę, ale ja chce Cię wyciągnąć na spacerek - podniosłem łapę odwróconą wewnętrzną stroną, by Gwendolyn dała się porwać na spacer.

Gwendolyn? :)

Od Taravii cd. Will

Westchnęłam, przymykając oczy.
Wstałam i odeszłam parę kroków od leżącej Will, uspokajając oddech. W mojej głowie panował chaos, tysiące niepasujących do siebie kawałeczków wirowało wokół mnie, a ja czułam się wobec nich niesamowicie mała, tak, jak jeszcze nigdy. Skuliłam się w sobie, jednak stałam dumnie, odwrócona do wadery tyłem, z łbem zadartym ku górze.
Czułam pod powiekami nieznośne pieczenie, ale nie chciałam znów płakać. Kto wie, może to ja byłam przyczyną jego śmierci? Czy wtedy mogłabym szlochać?
- Chcesz zabić Loedię, prawda? - zapytałam, patrząc na nią ze smutkiem. Podniosła zmęczony wzrok znad szczeniaków i niepewnie skinęła łbem. Bała się do tego przyznać przy mnie, lecz w jej oczach lśniła determinacja.
Znów się odwróciłam, bezsensownie przygryzając wnętrze policzka. Wpatrywałam się w nierówną ścianę jaskini i krople, które się na niej zebrały.
- Nie rób tego - odezwałam się ostro, może nawet za bardzo. - Niezależnie od tego, co czujesz, masz tego nie robić.
Czułam na futrze jej zdziwione spojrzenie. Może była rozczarowana, a może przestraszona.
- Jeśli chcesz je wychować - kontynuowałam, czując przebijającą mnie gorycz - to tego nie rób.
Zapadła cisza, niemal namacalna. Will zamarła, wiedząc, że mówię zupełnie szczerze.
- To groźba? - mocniej przycisnęła do siebie szczeniaki.
Spojrzałam na nią, zaglądając w jej kolorowe oczy. Zwykle żywe i radosne, przepełnione miłością, teraz zmatowiały, skrywając w sobie niewyobrażalne pokłady smutku i żalu.
- To moja córka, Will. Straciłam syna - szepnęłam i mimowolnie napięłam mięśnie - i nie zamierzam stracić jej.
- Ty wiesz, że to ona - wstała chwiejnie, wbijając we mnie wściekłe spojrzenie. - Wiesz, że byłaby do tego zdolna, ale mimo tego jej bronisz.
- Nie dotkniesz jej dopóki nie będziemy mieć dowodów.
- Jesteś alfą. Jeśli nie będziesz chciała, nigdy nie znajdziesz dowodów!
Na to nie odpowiedziałam.
- Nieważne co myślisz - przesunęłam wzrokiem po futrzastych kulkach. Szczeniakach mojego syna. - Nie masz prawa jej osądzać i nie skrzywdzisz jej. Gwarantuję ci to.
Wyszłam, nie do końca wiedząc, czy robię słusznie. Przypomniałam sobie jednak moment, w którym Loedia przyszła na świat, jako pierwsza. Szaro-biała kreatura, część mnie.
Zdecydowanie nie dam jej zginąć.

Will? Wybacz...

Od Corners

Wciągnęłam zimne powietrze. Zima tak bardzo przypominała mi Zefira. Była naszym początkiem i końcem. Poznałam go, gdy panowała ta pora roku i rozstaliśmy się podczas niej.
Zamknęłam oczy, by wyostrzyć słuch i węch. Dotarł do mnie trzepot skrzydeł. Gdzieś tu blisko. Rozejrzałam się dookoła. Gdzieś w iglastych gałęziach świerku poruszył się niebieski punkt. Ptak usiadł tak, że zobaczyłam go całego. Gdy słońce wyszło zza chmur, kolor jego piór zmienił się na fiolet. Usiadłam i sporządziłam dokładny rysunek najprawdopodobniej nowo odkrytego gatunku ptaka. Był mniej więcej wielkości przeciętnego feniksa. Wokół szyi widziałam wyraźny ptasi puch. Dalej jego piórka przypominały już bardziej te dorosłego osobnika. Długi ogon, który mienił się zimnymi barwami, na końcu tworzył niewielką pętelkę. Podeszłam trochę bliżej, jednak bardzo powoli, nie chcąc go spłoszyć. Przyjrzałam się bardziej drzewu. Dostrzegłam gniazdo. Uplecione z nie tylko gałązek, ale i wielu innych rzeczy. Między innymi różnokolorowe skrawki materiału. Wokół nich na gałęziach wyżej, wisiały szkiełka na sznurkach. Wydawało mi się, że odznaczał się wyjątkową inteligencją. Znacznie większą od tej, jaką posiadały inne gatunki tego stworzenia. Zupełnie jakby posiadał swój gust i samoświadomość.
Sięgnęłam po notes i sporządziłam szybkie notatki. Wzięłam z gniazda dwa pióra i wróciłam do obserwacji ptaka.

~*~*~*~

Oddałam oryginalne notatki Taravi, zachowując dla siebie kopię. Jutro się nimi zajmę, na dziś skończyłam pracę. Poczłapałam w stronę jaskini Hide. Odwróciłam się w stronę Aidena i uśmiechnęłam lekko. Całą drogę milczał, co było trochę niepokojące.
Zatrzymałam się przed wejściem.
- Hide, jesteś? - spytałam zaglądając do wnętrza - Z tego co pamiętam, to zbierasz piórka, prawda? - kontynuowałam, widząc biszkoptowego.
- Tak. - podszedł bliżej.
- Takiego na pewno nie masz.
Wyjęłam jedno zabrane z gniazda. Zdziwiłam się jednak widząc jego kolor. Było żółte.
- Nie wiem jeszcze jak to działa i od czego zależy, ale zmienia kolory.

Hidewaldzie?

Informacja - od Nathing

Skoro mamy już dzień ogłoszeń, to i ja napiszę posta z informacją.
Już jakiś czas temu wróciłam z wakacji i jestem aktywna, także jako administrator. To znaczy, że można przesyłać do mnie opowiadania. Zajmuję się także adopcjanizmu, nieobecnościami i tym podobnymi (uwaga - w związku z czystką lepiej będzie jeśli o nieobecnościach do 22.09 informować będziecie wyłącznie Kaorego). Nie musicie się bać, nie gryzę za mocno :)
To chyba tyle. Kontakt do mnie:
Sea - Howrse
Nathing - Doggi


Nathing

Od Harbingera cd. Ingreed

Jak kazała, tak zrobiłem. Wyszedłem z jaskini na deszcz, który padał coraz mocniej. W tym roku zapowiada się ulewna zima. Ze spuszczonym łbem ruszyłem do domu Taravii. Zjawiłem się bez zapowiedzi, więc kiedy wadera mnie zobaczyła była w lekkim szoku. Rozmawiałem z nią tylko dwa razy w życiu i to formalnie.
- Stało się coś?
- Tak i nie, mogę wejść?
- Tak. Czy coś z Ingreed?
- Nie. Po prostu, kiedy wracałem z lasu, widziałem fungę. Żywą.
Zaśmiała się. Nerwowo, z nutką strachu.
- To niemożliwe.
- A jednak.
Obróciła na chwilę łeb, a następnie spojrzała mi prosto w oczy.
- Musisz mnie tam zaprowadzić, rozumiesz?
- Teraz?
- Idziemy.
Wyminęła mnie i wyszła na zewnątrz. Po sekundzie była całą przemoczona.
- Gdzie teraz?
- Za mną,
Truchtem zmierzałem do pobliskiego gaju. Później krajobraz się przerzedzał. Drzewa był martwe, leżały na drodze. Ciężko było coś zobaczyć. Słyszałem tylko ciągły szum wody. W końcu dotarliśmy do doliny.
Tara krzyczała.
- Musi gdzieś być! Skoro pada...
- Nie ma jej. Nie teraz. Musiała znaleźć schronienie, gdzieś.
- Najbliższa, duża jaskinia?
- Skąd mam wiedzieć. - Warknąłem. - Wracajmy, dziś nic nie zdziałamy.
Alfa zaczęła się buntować, ale w końcu udało mi się ją przekonać, do powrotu.
***
- Możesz mi łaskawie powiedzieć, gdzie mnie wywlokłeś?
Prychnąłem.
- Widzę, że już nie posługujemy się formalnym językiem?
- Nie. Chcę w końcu wejść gdzieś, gdzie jest sucho i ciepło.
- Idziemy.
Jeszcze jakiś czas szliśmy przez las, kiedy moim oczom ukazała się znajoma rzeka. Bez oporu do niej wszedłem, Taravia zrobiła, to o co prosiłem bez zająknięcia.
Przeszliśmy na drugą stronę. Stanąłem i wziąłem głęboki wdech. Wyczułem sosny oraz ogień. Byliśmy już blisko. Zacząłem biec. Moja towarzyszka wydłużyła krok i zrównała się ze mną. Nagle się zatrzymałem, a ta wpadła prosto na mnie. Nadal padało. Jej złote futro było teraz niewyraźne i bardzo brudne.
- Przepraszam.
- Niezdara. Widzisz to światło? Idź, tam właśnie będzie sucho i ciepło, a ja muszę jeszcze coś zrobić.
Skinęła głową i poszła do mojej jaskini. W środku pewnie był już Leloo i rozmawiał In. Stałem i nasłuchiwałem. Są wszyscy. Spojrzałem na niebo. Przejaśniało się. Idealna pogoda na wędrówkę w góry.

Ingreed? Mało tutaj ciebie, ale masz pole do popisu. 

Od Leloo cd. Pixy

- Nie. Wiesz, tak po prostu czasami ćwiczę sobie z ojcem.
Spojrzała na mnie krzywo.
- I mam rozumieć, że na zmianę zrzucacie się z urwisk?
- Nie zrozumiesz, Pix.
Leniwie pokiwała głową.
- Ahaaa...
Wadera chciały sobie już chyba iść. Postanowiłem jej na to pozwolić, ale głowę zaprzątało mi jeszcze jedno pytanie.
- Czy każdy wilk może malować? Tworzyć?
- Wiesz, ja mam dar, Bogowie mnie pokochali i dali mi moc, ale nie jestem pewna czy bez niej byłabym tak dobra.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Pewnie, że tak. Może jutro spróbujesz mnie czegoś nauczyć?
- Ja? Ciebie?
- Tak. Spotkajmy się tu o tej samej porze. Jeśli cię nie będzie, nie będę się narzucał. Do zobaczenia.
Pozostawiłem ją w lekkim osłupieniu, ale czułem, że mój świat mnie wzywa. Szybkim krokiem przemierzałem las. Nie dałem rady. Wokół mnie zaczęły pojawiać się zjawy oraz dym. Duchy przeszłości, a w nich Miriyu? Miała łzy w oczach. Szła w moją stronę i upadła. Martwa. Straciłem przytomność.
***
Obudziłem się o zmroku. Księżyc w pełni oświetlał mi drogę do domu. Byłem jednak nienasycony. Jednym z wielu minusów wizji jest to, że po każdej z nich brakuje mi w organizmie krwi. I nie chodzi tu o funkcje życiowe. Po prostu muszę napić się krwi. Ruszyłem na łowy.

Pyxy? Przepraszam, że tak długo, ale pewnego dnia opek się nie zapisał i byłam zła. ; ) Przepraszam, że słabe i krótkie, ale będzie lepiej.

Nie odchodzę!

Witam, z tej strony dobrze wam znana Ariene.

Chciałabym naprostować pewną sprawę, bowiem od jakiegoś czasu większość osób jest przekonana, że odchodzę. Przez jakiś czas była to prawda, jednak na tą chwilę nie. Tak, dobrze czytacie. Zostaję, ale tylko dwoma wilkami, jakimi są Ariene i Corners (co do Nikolay'a nie jestem jeszcze pewna) Stało się to za sprawą niczego nieświadomego Herbatnika, który wraz z filmem "Król Lew 2" ostatecznie przekonali mnie do zostania. Mniejsza o to.

Można mi wysyłać opowiadania. Kontakt ze mną:

git 5 (howrse)
Siwiergotka (doggi)

To tyle ode mnie. Dziękuję za uwagę i pozdrawiam wszystkich.

Od Gwendolyn

Mimo mroźnej zimy, Przed moimi oczami ukazał się
piękny krajobraz, wzgórz Evendim. Naprawde piękne miejsce.
Gruba warstwa puszystego śniegu, obtaczająca drzewa,
krzewy, jak i inną roślinność dawała na pewno efekt
połysku. Zwłaszcza Wieczorem, gdy słońce powoli
schodził za horyzont. Czułam się na pewno jak w
magicznej krainie, chociaż jak już jest w zimę,
brakowało mi tych pięknych kwiatów. No ale zima
też ma zalety! Szybko wskoczyłam na grubą warstwę
śniegu i zaczęłam się tarzać, podskakiwać, gryźć,
i łapać śnieg! Dlaczego? Bo to dobra zabawa!
Zaczęłam się beztrosko śmiać, po czym wstałam,
i strzepnęłam ze siebie mokry śnieg, bo było już ciemno,
powinnam wracać do mojej jaskini, chociaż szczerze
nienawidziłam spać w zamkniętym pomieszczeniu.
Wolałam zostać na polanie, na świeżym powietrzu.
Nie Bałam się ze zamarznę (pomimo że boje się wielu rzeczy)
Podbiegłam do pobliskiego drzewa i za pomocą mojej magi rozciągnęłam jedną
z gałęzi tak, aby ułożyło się w legowisko.
Ułożyłam się wygodnie i powoli zmrużyłam oczy.
Miałam już zasnąć, gdy usłyszałam jakiś szelest.
Natychmiast się podniosłam, żeby zobaczyć co to,
chociaż w nocy moje oczy nie za bardzo chcą ze mną
współgrać. Zignorowałam, położyłam się z powrotem,
mając nadzieje, że to coś, lub ktoś mnie zostawi.
Chociaż los przyszykował mi trochę inny scenariusz...
Słyszałam przybliżające kroki i dokładny oddech
zwierzaka, a przyznam, nie nalezę do tych odważnych.
Napięta czekałam na to, co się stanie dalej... zostawi mnie,
czy może jednak nie?

< ktokolwiek? : D może być wadera, tak jak i basior >

Od Delphine el Mare

Rześkie promyki słońca i tak dalej. Bla bla bla. No to skoro już wiemy, że przedwczesną i nieprzyjemną pobudkę zafundowało mi światło perfidnie świecące w moje oczy, możemy przejść do kolejnego dnia funkcjonowania jako członkini watahy. Hura! To dopiero trzeci dzień odkąd przyłączyłam się do tutejszych wilków, a ja już nie rozumiem co mogło mnie skłonić do takiej decyzji. Nie różnią się niczym od innych, a przynajmniej nie na taką skalę bym to zauważyła. Nie są więc gorsi od watah, do których miałam okazję dołączyć, a są lepsi od mojej poprzedniej, jak to większość wilczych społeczności. Ale skoro w moich oczach nie różnią się od innych, to nie rozumiem czemu są na tyle inni, że do nich przystałam? Myślę, że po prostu pojawili się na mojej drodze w odpowiednim momencie. Swoją drogą ich system okazał się być bezlitosny, już na wstępie stałam się jego częścią, czas przyzwyczajania się do watahy nie istniał... Nie w godzinach pracy. Jest to skuteczna metoda, którą popieram z całego serca, jednak mój leniwy procent cierpiał katusze po przywitaniu słysząc od razu:
- Tak więc, jakie zajmiesz stanowisko?
Przeglądając listę zawodów zwróciłam uwagę na ten numer któryś tam, który był istnym spełnieniem moich marzeń. Właśnie dlatego teraz przed moją jaskinią leżały cztery kamienie. Zebrałam w sobie całą siłę, której rankiem każdy ma niewiele i ruszyłam się zobaczyć co los zgotował mi na dziś. Najpierw podniosłam kamień pomalowany na zielono, każdy kto chciał abym rozszyfrowała mu coś musiał to zostawić pod moją jaskinią i przykryć zielonym kamieniem. Ujrzałam trzy kartki różnych rozmiarów i kolorów, które bez oglądania włożyłam do torby.
- Nie można sobie psuć niespodzianki.
Następnie podniosłam skałkę pomalowaną na błękitno, każdy kto chciał abym zaszyfrowała mu wiadomość, musiał pozostawić ją pod kamieniem w tym kolorze. Znalazłam tam trzy kartki, jeden pergamin i dwa zwoje, które również umiejscowiłam w torbie. Jako ostatni podniosłam kamień w granatowej barwie. Znalazłam tam jedną, niezapisaną kartkę sporych rozmiarów, która raziła mnie neonowym odcieniem zieleni. Jej pustota nie zadziwiła mnie, pod takim kamieniem zostawiało się zlecenia na wytworzenie nowego szyfru. O to prosili najczęściej szpiedzy, wojownicy, stratedzy czy nawet Bety bądź Alfy. O zaszyfrowanie te same osoby + zakochani, którzy chcą urozmaicić listy miłosne. O rozszyfrowanie prosił każdy kto dostał bądź znalazł coś czego przeczytać nie umiał. Bardzo często listy od wilków, których kaligrafia była nie do rozczytania, co bardzo mnie rozśmieszało. Neonową kartkę również włożyłam do torby. Spojrzałam na żółty kamień, tam znajdować się miała poczta skierowana do mnie. Oprócz podziękowań pewnego stratega za pomoc nic się tam jeszcze nie znalazło. Nie było sensu patrzeć. Poczułam lekki smutek, ale zaraz otrzeźwiałam i zaczęła się zastanawiać, czy udać się w jakieś fajne miejsce czy wykonywać robotę w jaskini. Wygrało lenistwo czyt. zostałam u siebie. Najpierw łatwizna - odszyfrowywanie.
Pierwsza kartka była mała i dość stara, poplamiona malinami. Enigmatyczna treść głosiła: "EDVLSUB VD JOXTLH". Najtrudniejsze w rozszyfrowywaniu było i zawsze będzie ustalanie z jakim szyfrem mamy do czynienia. Dodatkowe, ewentualne utrudnienia to: każde zdanie/słowo/litera w innym szyfrze; zaszyfrowany szyfr; nieznany Ci szyfr. Tu jednak nie zajęło mi to długo. Wiadomość wyglądała na taką, w której zmienia się każda litera, a nie tylko niektóre jak na przykład w PO-LI-TY-KA RE-MU. Obstawiłam szyfr cezara. Zawsze miałam wrażenie, że jest dość znany, a do tego to mój ulubiony. Polega na tym, że każdą literę trzeba zastąpić literą która jest o trzy pozycje dalej w alfabecie. Na przykład zamiast a piszemy D, a skoro już to wiemy to wiadomość wygląda w naszych oczach tak: EAVLSUB VA JOXTLH. Ja jednak znam na pamięć kombinację liter, więc widzę w tym: BASIORY SA GLUPIE. Aż uśmiechnęłam się widząc to, nieczęsto dostaję feministyczne hasełka. Byłam bardzo ciekawa w jakim celu to zostało napisane. Dla żartu? Dla wyładowania emocji?
Wymyśliłam taką historię: Pewna wadera miała problemy ze swoim partnerem. Po pomoc udała się do psychologa. Opowiadała mu o ciągłych kłótniach, w których według niej zawsze miała rację. Ten jednak nieustannie przerywał jej, dopowiadał coś, a w końcu stwierdził, że wszystkie jej mankamenty są zupełnie naturalne, częściowo sama je powoduje, ale jeżeli tak jej przeszkadzają, może porzucić partnera. Bardzo się zdenerwowała i psycholog dał jej kartkę do wyładowania emocji, na której zapisała te słowa i wyszła. Lekarz nie mogąc powstrzymać ciekawości zostawił ją mnie aby dowiedzieć się, co chodziło po głowie jego pacjentce.
Następnie sięgnęłam po kolejną karteczkę, była mała i pierwszej świeżości. Napisane na niej zostało: 44 33 5 55 2. Cyfry podsunęły jej pomysł szyfru komórkowego, opartego o ludzkie telefony. Nie szło mi tak gładko, więc dla pewności odszukałam w torebce starą komórkę, którą niegdyś ukradłam ludziom. Treścią okazało się zwykłe: HEJKA.
Zastanawiał mnie powód szyfrowania czegoś tak prostego. Tu znów fantazja wzięła górę: Dwa szczeniaki pod wpływem młodzieńczego buntu postanowiły wysłać sobie liścik podczas lekcji. Jednak chcieli być bardziej James Bondowi i ją zaszyfrować. Dlatego nauczycielka, która przechwyciła list chce wiedzieć, co na nim napisano.
Ostatnia wiadomość była ewidentnie czekoladką. Lubiłam ją odszyfrowywać. Spojrzałam na średniego rozmiaru, podstarzałą kartkę z rozmazaną pieczęcią.
Pod spodem rozrysowałam sobie szyfr aby się nie pomylić, a następnie ze złością spojrzałam na pieczęć. Może i nadawała listu wagi, ale zasłaniała poniekąd ostatnią literę. Cóż, dla mnie nie był to wielki problem, ale powód do irytacji już tak. Lekko zaniepokoiłam się gdy odkryłam tekst ZŁY OMEN podbity niezidentyfikowaną pieczęcią. Tym razem zamiast wymyślać historie postanowiłam poczekać, aż zleceniodawca przyjdzie tu z kopią szyfru, który ma być dowodem, że to on mi go dał i to jemu należy go oddać.
Mimo iż rozpraszała mnie treść, którą przyszło mi rozszyfrowywać musiałam zająć się zaszyfrowywaniem. Zaczęłam od pergaminu. Był bardzo ładny i przepięknym pismem zapisano na nim sporej długości list z przeprosinami. Wylewnymi, ale wspaniałymi. Chciałabym dostać coś takiego, nawet jeżeli musiało by mnie wcześniej spotkać coś strasznego, ale to bardzo, bardzo strasznego. Sam list był tajemniczy i niejasny. Jego lektura sprawiała mi przyjemność, ale nachodziła mnie myśl, że moja interpretacja jest błędna. Nic dziwnego, skoro mimo iż wylewny, to bardzo oszczędny w wyjaśnieniach. Treść jego wyglądała następująco.
Droga.
Oczekujesz tego, więc otrzymasz, gdyż taka moja powinność wyznaczana wszechstronnie ze źródeł wszelakich, które piękne bywają bądź koślawe jakieś i nieciekawe. Nie rozumiem ja twojego podejścia, żądnego źródła przede wszystkim takiego, z którego zdrowy rozsądek nie pozwolił by przyjąć niczego. Nadziwić się nie mogę twym oczom widzącym podstęp i nieszczerość we wszelkich darach składanych przez obowiązek wobec źródeł pięknych, a również doskonale Ci znajomych i ufnych. Drażni Cię to niesłychanie i wykrzykujesz tylko jaki to ja zakłamany. Mimo iż i ja nie widzę sensu w działaniu z powinności źródła paskudnego najbardziej i ja nie chcę sam aby ono me działania determinowało, kolejnym mym zadaniem wyznaczonym przez źródło najpiękniejsze jest tego właśnie dokonać. Co je z kolei nakłoniło do tego zapytuję Ciebie i odpowiedzi się spodziewam słusznej, brzmiącej źródło najpaskudniejsze, co nie tylko prawdą będzie, a i zaspokoi twoim pragnieniom. Przepraszam. Twój.
I nie ukryłam tu imion, a dokładnie zacytowałam treść. Nie zdziwiłabym się znajdując to pod zielonym kamieniem. Zaczęłam zastanawiać się, czym to zaszyfrować. Jeżeli użyję cezara słowa będą wyglądać niedorzecznie i zniechęcą do czytania. Robienie tego czekoladką to zwiastun męczarni. Na cyfry też nie zamierzam zmieniać, gdyż list utraci swój enigmatyczny klimat, na ułamki tym bardziej. Morsa również nie mam zamiaru zastosować. W grę wchodziły szyfry w których zmieniało się niektóre, ale nie wszystkie litery, jednak i one źle komponowały się z treścią. Nie chciałam kalać tak pięknej wiadomości. Wśród sześciu wiadomości do zaszyfrowania, cztery miały podobną długość, jednak z nimi tak jak i z krótszymi poradziłam sobie szybko. Tylko ten list pozostawał w mojej głowie. Byłam zła na autora. Czy on nie widział szyfrów? Nie zdawał sobie sprawy z tego, że zniszczy swój twór? Na pewno super będzie się czytało tajemnicze, poetyckie słowa w postaci ułamków z podręcznikiem do matematyki na wypadek gdyby się było z niej kiepskim. Skarciłam się w głowie, że nie mogę podejść do tego bez uczuć i zniszczyć piękno tak jak zażyczył sobie zleceniodawca. To w końcu moja rola, gdyby wilki nie miały swoich roli, wataha by upadła, a ja przejmowałam się głupim liścikiem sto razy bardziej niż "złym omenem" z pieczęcią. On mógł nieść zagrożenie, mógł być tajemnicza wiadomością do wrogów. Ja praktycznie o nim zapomniałam. Czemu nie mogę tego samego uczynić gdy chodzi o ten list? Wtem, wpadł mi do głowy świetny pomysł. Miałam jedno zlecenie na wymyślenie nowego szyfru. Stworzę taki, który nie oszpeci pięknej wiadomości.

Ciąg dalszy nastąpi xD

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template