– EIN!
Zakrzyknąłem, rzucając się na niego z drzewa, a do nosa przyłożyłem mu zielonkawe liście, podobne do wysokiej i grubej trawy. Basior pokręcił się przez chwilę, poszarpał mną i próbował z siebie zrzucić, ale to na nic, gdyż miałem pomysł na świetną zabawę i nie pozwolę, by ktoś mi to zaprzepaścił. Wygląda na to, że węch ma całkiem, całkiem, bo dość szybko zasnął. Chwyciłem w zęby jego ogon i z trudem, włócząc go przez dość długą drogę, pociągnąłem go, aż do mojej kryjówki.
– Panie doktorze, pacjent jest nieprzytomny, a jego łapa nie wygląda najlepiej. Prawdopodobnie został zainfekowany specyficznym rodzajem trucizny. Ma ona postać gęstej cieczy i powoduje, że krew do niej napływa, po czym spływa na zewnątrz – mówiłem do siebie "damskim" głosem.
– Wystarczy się jej pozbyć, nie wymaga to zawołania ordynatora. Sam się tym zajmę.
Spojrzałem na przyrządy i narzędzia, które zdążyłem sobie tutaj sprowadzić i zastanawiałem się, czego by tu użyć. Hm... Ramm z pewnością wiedziałby od razu co tu zrobić, a Amulette z pewnością by mu pomogła... Ale nie! Słyszałem, że pan Alfa radził sobie z większością sam, więc nie mogę być gorszy... Chociaż życie watahy tak naprawdę opiera się na współpracy... Nie, skup się! Basior, gdyby był przytomny, poradziłby sobie beze mnie, ale cóż... Nie wygląda na to, żeby chciał się budzić ze słodkiej, odrobinę przymusowej drzemki, a w tym tempie straci dużo krwi. Pochwyciłem za brudnawy i nieco rozszarpany materiał, po czym owinąłem nim sobie łapki. Ostrożnie złapałem za jego sierść i zacząłem ciągnąć, wyciągając tym samym kleistą maź, która natychmiast od oddzielenia wysychała. Dziwne, może powinienem to komuś zanieść? Nie, z pewnością już o tym wiedzą...
~*~
Pilnie czuwałem przy wyjściu, pilnując, żeby Hreinnowi nikt nie przerywał w odpoczynku. Zastrzygłem uszami, słysząc, jak coś zaczyna trzeszczeć, a po chwili rozlega się odgłos upadania. Odwróciłem głowę i zauważyłem swojego bohatera, jak dźwiga się z przymałego legowiska, a przy okazji strąca moje cenne słoiki wypełnione jego krwią i krwią wiewiórek (które szukały tutaj schronienia dla swoich orzechów), oczywiście musiałem w czymś trzymać dziwną substancję... Kto wie, może zostanę jakim naukowcem... Jasne, nie mam głowy do takich rzeczy i nie potrafię się na tym skupić.
– Co to? – zapytał. – Nie wiedziałem, że uroczy grubcio ma takie chore hobby. – Zaśmiał się drwiąco.
– Będę mógł cię sklonować i zmutować z wiewiórką, wiesz? – Zaskoczyłem go! – Nietypowa pamiątka, nie sądzisz?
– To tak jak twoja torba, co?
– Moja torba? Jaka torba? – Spojrzałem na niego, nie wiedząc, co ma na myśli. Zdziwił się i klepnął mnie delikatnie w nos. – A, ta... Zapomniałem, że ją noszę.
– Stała się częścią ciebie, co? – Pokiwałem główką. – Aż korci mnie, by dowiedzieć się, czy kryje się za nią jakaś historia, czy tajemnica, ale... Chyba jednak mnie to nie obchodzi.
– Kim pan jest?
– Kimś wspaniałym. Robię to, na co mam ochotę, a przy okazji świetnie się przy tym bawię. Jestem po prostu cudowny, niestraszne mi żadne zagrożenia! – Wypiął dumnie pierś. – Nawet nie wiesz, ile ciekawych przygód doświadczyłem!
– Odjazd! Mogę, o którejś usłyszeć?
Pokręcił głową, mówiąc, że nie ma nic za darmo i nie będzie się dzielił swą superością z kimś takim, jak ja... Głupi EIN! Zwyzywałem go tak, jak przystało na zdenerwowanego szczeniaka, po czym zaproponowałem mu wymianę.
– Opowiem o swojej masce, jeśli ty opowiesz mi jakąś historię! Co ty na to?
Hreinn?