- Widzisz... - zaczęłam w końcu, wbijając wzrok w ziemię - Urodziłam się w watasze w Kraju Zachodzącego Słońca. Nie, przepraszam, nie w watasze. W plemieniu. Z resztą - wzruszyłam ramionami - To w sumie żadna różnica. Tam bardzo dbano o tradycję. Mieliśmy specjalne rytuały, czciliśmy naszych bogów i nasze własne słońca. To znaczy, słońce było jedno, jak wszędzie, ale my uwielbialiśmy je jako dwa.
Każde plemię posiada własne przesądy, obyczaje. Na przykład u nas każde nowo narodzone szczenię dostawało naszyjnik - spojrzałam na naprawiony przez Misię amulet. Znak mojej klęski. - Ja dostałam serce. W naszych stronach słońce było wiecznie czerwone, przynajmniej tak je zapamiętałam. Ziemia była rdzawo pomarańczowa, drzewa ciemniejsze, smuklejsze i bardziej powyginane, a szczeniaki straszono czarnym monstrum, Asud Monsutā. Nawet najstarsi nie potrafili go zniszczyć. A jak mówi stare przysłowie, nikt nie może stworzyć czegoś potężniejszego od siebie. Co z resztą jest prawdą - zakończyłam melancholijnie. Tak, smutną prawdą.
Ponownie spojrzałam na szczenięta, bezpiecznie bawiące się w jaskini. Zerknęłam na basiora, który nadal milczał. Miałam nadzieję, że nie zauważył, jak nieskończenie smutne było dla mnie zakończenie tej historii.
- No, twoja kolej - powiedziałam żwawiej, a on spojrzał na mnie zaskoczony - Opowiadaj o tradycji twoich okolic.
<Niff? Trochę krótkie wyszło, bo nie mam pojęcia co Taiyō mogła by robić z obcym basiorem, który w dodatku ma już z kimś dzieci cx>