31 sierpnia 2017

Od Cynthii do Ryouu

Śnieg opatulał całą ziemię, aż szkoda było stawiać kroki w ten biały puch. Właśnie wracałam ze swojej zmiany, kiedy zaczęło niemiłosiernie sypać. Śnieżyca... Dlaczego teraz? Zdecydowanie szybciej uwinęłabym się z lataniem, niżeli chodzeniem po zimnym podłożu. Jeszcze się przeziębię, a jutro miałam potowarzyszyć pewnemu basiorowi podczas patrolu, nie mogłam go zawieść! Co z tego, że jeszcze o tym nie wie i w ogóle mnie do tego nie potrzebuje, słyszałam, że jest niczym kamień, więc muszę to sprawdzić. Poza tym powinnam podbudować swoje relacje z innymi członkami watahy, w końcu to moja rodzina, nie? Daleko jeszcze mi do domu? Uniosłam łeb i rozłożyłam skrzydło tak, by móc ochronić oczy przed śniegiem. Nic nie widać, jedynie białe plamy na szarawym tle. Spojrzałam na swoje łapy, niebiesko-szare łapy. Bliżej wtopić mi się w tło słonecznego dnia, kiedy niebo jest błękitne, a w dodatku ozdobione chmurkami. W chwilach, kiedy zastanawiam się nad swoim ubarwieniem, wspomnieniami wracam do matki, do jej lśniącego futra, w które lubiłam się wtulać. Była masywną waderą, a jej długa i miękka sierść jedynie potęgowała wrażenie wielkości. Nie miała fałd skóry i tłuszczu, ale kiedy się do niej przytulało, czuło się, że to jest właśnie to. Wadera biała jak te płatki śniegu, w dodatku jej sierść błyszczała, naprawdę błyszczała. Anioły to naprawdę piękne istoty, szkoda, że jestem tym brzydkim kaczątkiem, tym bardzo brzydkim kaczątkiem. To nie tak, że umaszczenie było powodem do tego, bym chodziła smutna, ale to, że różnię się od innych przedstawicieli napawał mnie niepokojem. Swoje przeżyłam, swoje wiem, ale oryginalność mi nie spasowała.
– Nie powinnaś się włóczyć sama po środku tej zamieci. Już, zmykaj do domu.
Usłyszałam męski głos, a przed sobą ujrzałam białego wilka. Gdyby nie to, że zdobiony jest czerwonymi jak świeża krew oczami i szarymi akcentami, jakby miał kontur. Zwraca mi uwagę, ponieważ jego obowiązkiem jest pilnowanie bezpieczeństwa?
– Wydawało mi się, że właśnie do niego wracam. – Uśmiechnęłam się do niego. – Obrałam niewłaściwą drogę?
– Nie, jeśli zamierzasz iść naokoło – odparł tak samo chłodno, jak chłodny jest śnieg.
Wpatrywałam się na niego w ciszy, choć szum zamieci trudno nazwać ciszą. Musiałam za bardzo odlecieć myślami, skoro się zgubiłam. Poprosiłam go o pomoc, już nie wiedziałam, gdzie stoję i w którą stronę powinnam się udać. Wysłanie fali dźwiękowej w tej sytuacji jest beznadziejnym pomysłem, rozpłynie się w powietrzu, nim zdąży do mnie wrócić. Nie musiałam długo prosić, bo zgodził się natychmiast.
– To gdzie jest twoja jaskinia?
– Odprowadź mnie do centrum, tam już sobie poradzę.
Pokiwał ze zrozumieniem głową i tak przyszło mi się zmagać z wiatrem i śniegiem, podążając za nieznanym mi basiorem. Gdyby się tak zastanowić, nie jest wcale taki nieznany. Wiem, że jest należy do naszej watahy i patroluje tereny. Musiało mu się nudzić, skoro jest z patrolu i postanowił popilnować zasad gdzie indziej.
– Jak się nazywasz? – Zagadnęłam, by przerwać tą morderczą ciszę między nami.
– Ryouu – odpowiedział krótko.
– W takim razie miło mi cię poznać. – Znów się do niego uśmiechnęłam, jednak ten tego nie widział, gdyż szedł przodem. Przyspieszyłam nieco z tempem i zrównałam z nim kroku. – Ja jestem Cynthia.
Basior rzucił na mnie kątem oka, ale nie odezwał się nic. Znaczy już na koniec, kiedy przestał mnie bezpiecznie eskortować do centrum, poinformował, że jesteśmy na miejscu. Następnie ukłonił się na pożegnanie.
– Do zobaczenia! – Pomachałam mu łapą, widząc jak już odchodzi. – Ryouu, co?
Odnosił się do mnie z chłodem, opowiadał krótko i często oschle. Zachowywał się sztywno... „Serduszko mamy z kamienia czy nosimy kamienną maskę?” – zapytałam samą siebie. Westchnęłam z ulgą, kiedy śnieżyca w naszym centrum zdawała się być jedynie odległym snem. Chyba mam pomysł, Kesame powinna jeszcze mieć otwarty sklep... Jeśli się pospieszę, to na pewno zdążę. Nie ma dalej co opowiadać, bo zakupy są nudne, nawet dla mnie. Do jaskini wróciłam ze zdobyczą – Kwiatem Frencholis i fiolką nieśmiertelności. Bezpiecznie ich użyłam, a następnie położyłam się spać.
Zastanawiałam się, czy mój przyszły towarzysz dnia jest już na nogach. No nic, pożyjemy, zobaczymy. Zadowolona wybiegłam z jaskini, szybko do niej prawie wróciłam z niewłasnej woli. Łapą przetarłam oczy i popatrzyłam przed siebie. W śniegu aż po sam pysk stał wilk z wczoraj – Ryouu.
– My chyba się na dzisiaj nie umawialiśmy pod moją jaskinią... Coś przeoczyłam?
Pokręcił przecząco głową, mówiąc, że jest na zwykłym patrolu. W centrum przewija się najwięcej wilków, niekoniecznie z naszej watahy, więc pilnuje. Przez przypadek tutaj trafił. Oczywiście, "przez przypadek". To los (zwany Kaorcią) chciał, żeby przyszedł aż tutaj. Dobra, nie ma co narzekać. Przynajmniej teraz nie będę musiała go szukać.
– Zapomniałam wczoraj podziękować za wskazanie drogi, a raczej za poprowadzenie mnie do domu. Dziękuję!
– Wczoraj? – Zastanowił się chwilę. – Cynthia, tak? – Pokiwałam głową. – Wybacz, nie poznałem.
– Nie, nic się nie stało. Szczerze mówiąc... Myślałam, że nawet nie zapamiętałeś mojego imienia. – Zaśmiałam się. – Mogę potowarzyszyć ci w dzisiejszym patrolu?
– Rób, co chcesz.
– Zanim zaczniemy, dlaczego zostałeś „panem policjantem”?
Spojrzał na mnie i uśmiech zszedł mi z pyska. Pytanie nie wczas? No cóż, kiedy indziej mi powie, niech teraz pokaże mi, czym się dokładniej zajmuje. Jestem ciekawa, co dokładniej robi patrol.

Ryouu? Końcówkę zwaliłam, ale ciii...

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template