– No więc, gdzie mnie zabierasz? – mruknęłam, z lekka znudzona zaistniałą sytuacją.
– Oprowadzę.. cię... – Nie dokończyła, ponieważ spuściła nagle głowę, jednak zaraz ją podniosła, przytomniejąc. – Oprowadzę cię po terenach watahy! – dopowiedziała.
– Super... – burknęłam, wpatrując się w rośliny rosnące wokół mnie, które w chwilę ciemniały i więdły.
– Jestem Nathing – zabrała ponownie głos, patrząc w dal.
– Wow, to prawie jak nothing... – palnęłam, a jej spojrzenie spochmurniało. – No dobra, sorry.
W odpowiedzi prychnęła, niczym ja niecałe półgodziny temu.
Resztę drogi przebyłyśmy znowu w ciszy. Miałam wrażenie, że moja obecność irytowała moją towarzyszkę. Nie dziwię jej się. Mój wygląd, wzrok, mowa, wszystko doprowadza do obłędu. Połowę miejsc, przez które przeszłyśmy, już dobrze znałam. Rzekę Valar, Góry Menegroth, Gondolin, nawet Bibliotekę. Co prawda, zostało nam jeszcze parę miejsc do zwiedzenia, takich jak Wodospady Dimrill czy Wzgórza Evendim. W ciągu drogi marudziłam Nathing, że zwiedzę te miejsca sama, ale ona i tak miała to gdzieś, i wolała mnie oprowadzić osobiście.
Aktualnie znajdowałyśmy się nad Zatoką Błękitnych Mgieł. Wiatr mierzwił moje futro, na co przechodziły mnie lekkie dreszcze spowodowane zimnem. Owszem, lubię zimę, wtedy mogę zostać w spokoju w swojej jaskini, jednak mimo to ciepło lepiej się u mnie przyjmuje. Zresztą, nie tylko u mnie, jak mniemam.
Szłyśmy kolejną dłuższą chwilę, a mnie zaczynało się już nudzić. Niby zwiedzanie, taka ekscytacja i w ogóle, a ja tego nie czuję. Samej na pewno by mi się o wiele lepiej zwiedzało, ale nie. Ktoś musiał się uprzeć i walczyć o swoje.
– Długo jeszcze będziemy tak chodzić bez celu? – zapytałam, nawet nie patrząc na Nathing.
– Ty chyba naprawdę masz jakiś problem... – Spojrzała na mnie, unosząc brew do góry.
– A co ciebie to w ogóle interesuje? – warknęłam. Nienawidziłam, kiedy ktoś się mną interesował. Już mi wystarczy, że molestują mnie ciekawskie spojrzenia innych.
Nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami.
– Nic, w zupełności. Ale wiesz, jak będziemy wracać, zawsze mogę cię zaprowadzić do psychologa. A z tego co widzę, normalna to ty nie jesteś... – Na jej pysku dostrzegłam złośliwy uśmieszek.
Na te słowa stanęłam gwałtownie i spojrzałam na nią gniewnie, ukazując ostre kły. Z moich oczu ponownie zaczął wydobywać się zielonkawy dym. Wadera spojrzała na mnie pytająco, jak gdyby nic nie zrobiła, i powiedziała;
– Słuchaj, nie masz prawa mówić mi co mam robić. Jak ci tak bardzo zależy na tym, by sobie pochodzić po watasze, to sobie idź, ale beze mnie! – fuknęłam, odwracając się w przeciwną stronę. Przeklinałam pod nosem swój los.
– Ej, poczekaj! Wracaj! – krzyczała za mną, bezskutecznie. Z lekko uniesionym łbem, podążałam ścieżką w stronę swojej jaskini. – Słyszysz?! Masz tu wrócić! – Nie dawała za wygraną.
Za sobą usłyszałam kroki. Odwróciłam łeb w tamtą stronę. Nathing stała tuż obok mnie. Zbyt blisko. Stykałyśmy się barkami.
– Odsuń się ode mnie! – warknęłam, pospiesznie odchodząc od niej. Ona jednak zagrodziła mi drogę.
– Głucha jesteś? Miałaś tam wrócić, mówiłam ci! – odwarknęła, na co prychnęłam lekceważąco.
– Nie będziesz mi rozkazywać! To, że jesteś betą, nic dla mnie nie znaczy – odpowiedziałam, marszcząc brwi.
– Jesteś uparta jak osioł! – burknęła, zrównując ze mną krok.
– I kto to mówi... – mruknęłam, na co ta prychnęła. – I co, teraz mnie odprowadzisz jak szczeniaka? – zadrwiłam.
– Tak, a żebyś wiedziała. Pod samą jaskinię – odparła.
– Jesteś niemożliwa... Już nigdy nie dam się wyciągnąć z jaskini. Nikomu! – podkreśliłam ostatnie słowo.
– I tak kiedyś będziesz musiała wyjść – dodała, uśmiechając się nikle.
– Z chęcią się z tobą o to założę... – mruknęłam, patrząc w korony drzew.
Nad nami przeleciał ptak. Przez myśl przebiegł mi obraz, jak to ten smakowity kąsek spoczywa teraz w moim pysku. Aż ślinka ciekła.
Chwilę później przeleciał drugi ptak, a za nim trzeci i czwarty, a zaraz za nimi cała chmara. Spojrzałyśmy po sobie z Nathing, lekko zdziwione. Zza krzaków zaczęło coś szeleścić. Odsunęłyśmy się trochę do tyłu, a przed nami z zawrotną prędkością przebiegło stado saren. Nathing stała z lekko uchylonym pyszczkiem.
Gdy ostatnia z saren zniknęła za gęstą warstwą liści, już chciałyśmy za nimi pobiec, kiedy to przed nas wyskoczyło pięciu myśliwych. Na nasze nieszczęście, dwóch pobiegło za stadem, a trzech zostało, mierząc do nas z broni...
Nathing? Co teraz zrobimy? ;o