Po chwili wadera stała się wiotka. Przeraziłem się, nie wiedząc co robić. Nie było to omdlenie ze zmęczenia, lecz z lekkiego obłędu. W ostatniej chwili podbiegłem i chwyciłem ją, zanim spotkała się z ziemią.
- Nie jest dobrze - szepnąłem, patrząc na jej zamknięte oczy. Szybko zarzuciłem ją na grzbiet, biegnąć do medyków.
- Potrzebuje medyka! - krzyczałem, wbiegając do jaskini wilczych lekarzy. Cisza, nikt się nawet nie odezwał. Nikogo nie było, żadnej osoby do pomocy.
- Szlag z tymi medykami - warknąłem. Najszybciej jak potrafiłem, pobiegłem do jaskini. Delikatnie położyłem Shante na kocach i zacząłem szukać ziół. Szybkim ruchem zerwałem dość mocne zioła, powodujące natychmiastowe przebudzenie. Roztarłem je i w garnuszku, podstawiłem pod nos wadery.
- No dalej, pobudka - mimo mocnego zapachu ziół Shante się nie budziła. Chwila... A jeżeli ona śniła? Wtedy nie obudzę jej żadnymi roślinami. Jej oczy pod powiekami drgały. Śpi.
~ Parę godzin później ~
Bacznie obserwowałem każdy ruch wadery. Kiedy spała, jej ciało było niespokojnie. Co chwilę drgała lub krzyczała cicho przez sen. Nagle wadera momentalnie otworzyła oczy, krzycząc.
- Nie, nie, proszę! - usłyszałem z jej rozwartego pyska. Była przerażona, to nie był sen, a koszmar.
- Już jest okej - powiedziałem, podbiegając do Shante i delikatnie ją obejmując.
- Już, spokojnie - czułem jej drgające mięśnie. Z otwartymi szeroko, przerażonymi oczami wtuliła głowę w moje futro. Poczułem jej łzy, to było coś złego.
- Jestem tutaj, nie masz się już czego bać. To był tylko sen - szepnąłem jej do ucha.
Shante?