- No dobrze... Tylko w co?
Po moim pytaniu zadanym na końcu waderka zamyśliła się.
- A jak masz tak w ogóle na imię? - spytałem.
- Amulette. A pan psze pana?
- Disaster. - rzuciłem krótko. Jej wysoki głos ranił troszke moje bębenki uszne. Auć. Do tej pory boli. Ale mniejsza o to. - A są tutaj twoi rodzice? - zadałem kolejne pytanie.
- Nie. Nie ma. Są bardzo zajęci. - wyjaśniła. - A rodzeństwo nie chce się ze mną bawić... - westchnęła. A ja w tym czasie zacząłem łapać motyla. Skrzydełka były bardzo, ale to bardzo pięknie ubarwione. Przestałem. Dość. Jestem gburem. Nic mnie nie obchodzi.
- Sory Amulette, ale nie mam czasu. - rzuciłem do niej i zacząłem iść.
- Ale...
Łezka poleciała po jej policzku. Nie zwracałem na to uwagi.
- Nie ma żadnego ALE! - krzyknąłem jednak. Waderka rozpłakała się. Uszedłem ileś set metrów. Truchtała za mną, ale już nie szlochała, tylko trzymała się mojego tyłka cichutko pociągając nosem. Mogłem się odwrócić ale nie chciałem.
Amulette?
Wybacz że tak długo czekałaś c: