2 sierpnia 2017

Od Kalisty Laguny Merlin cd. Lunaye

Mrugnęłam uruchamiając "Niebieską przestrzeń". Udało się na moje szczęście.
- Właściwie, to nazywam się Lunaye. - Przedstawiła się biała.
Wzruszyłam tylko ramionami, bo już dawno rozgryzłam jej kod imienia. Usiadłam na brzegu wielkiego posłania ze skór. Martwiła mnie tylko jedna rzecz, a mianowicie kod pochodzenia tej młodej, albo raczej jego brak? - Ja jestem Kalista – Zaczęłam mówić i wtedy znalazłam zakopaną ową zgubę. Ledwo świecący fioletowym odcieniem, cienki łańcuszek kodów na szyi. (Wszystkie moje następne ruchy działy się w przeciągu ułamka sekundy) Zaingerowałam w kod. Przymknęłam oczy po czym cierpliwie nakreślałam swoją mocą ostrość poplątanych ze sobą literek i cyferek. Niestety przy końcówce plątaniny była jakaś kłódka... Nagle łańcuch zrobił coś w rodzaju "pyk" i znowu znikł na niebieskawym ciele, ale tym razem, z nim wszystkie inne.
Co jest?! Wadera wyglądała teraz na pustą, jak to u duchów bywa, ale przecież ona żyje... Nie, chwila, po prostu wszystkie kody zblakły. Czyżby to był przypadek amnezji? Westchnęłam. Machnęłam łapą, chwytając między pazurki zanikające więzy. Pod wpływem mojego dotyku kilka aż zapłonęło fioletem. Auć, oparzyłam się... Zaraz. To niemożliwe... ten szyfr. Lunaye pochodzi z tego samego miejsca co ja! - Dokładniej Kalista Laguna Merlin. - (Czas start) Poprawłam się sprawnie. Kurka wiedziałam, że skądś kojażę te świecące oczy oraz niebieskie znaki na buzi!
Są charakterystyczne tylko dla konkurującego z moją rodziną rodu szlacheckiego Arthur'ów.
Jak mogłam to wcześniej przeoczyć? Głupia ja.
- Skąd jesteś? - zapytałam patrząc na waderę zadziornie. Nie dałam po sobie poznać stresu i faktu, że chyba już znałam odpowiedź. Mrugnęłam raz jeszcze powiekami, by zmienić działanie mojej przestrzeni kodów i sprawdzić czy powie mi prawdę. Lunaye spojrzała mi prosto w oczy, jakby wiedząc o mojej umiejętności. Nie zdołałam powstrzymać drgnięcia. Zarumieniłam się też, bo nieco za blisko się przysunęła mojego nosa...
- Może ty mi najpierw opowiesz. Przejdziemy się, powietrze dobrze ci zrobi na ból głowy – Odpowiedziała wymijająco. Ta umiejętność się teraz nie przydała. Eh czuje się jak w jakiejś grze. Wadera uśmiechnęła się przyjaźnie. - Nie. - Odpowiedziałam oschle. Zmarszczyłam brwi. Do jaskini przedarło się popołudniowe słońce oświetlając odrobinke moje łapy. - Jednak co do propozycji spaceru to zgoda. - Wstałam, wyszłam na zewnątrz wymijając zaskoczoną Lune.
Spacer był długi, milczący, biegłyśmy truchtem, wsłuchiwałyśmy się
w otoczenie i podziwiałyśmy kolorowe drzewa... W końcu zatrzymałyśmy się przy górach. Wiatr mocniej zawiał. Lunaye miała racje. Śwerze jesienne powietrze zredukowało, ku memu zaskoczeniu, dudniący ból w moich skroniach. Może byłam dla niej troche za ostra? Zamrugałam. Znowu weszłam w plątaninę znikających kodów wadery. Może znajde coś o jej charakterze? Niestety jej kody nagle powariowały. Nic nie mogłam już wyczytać. (Wtedy nie, bo byłam osłabiona) Tsa. To na 100% amnezja. Ona nic nie pamięta!
- Co do wcześniej, wybacz. Po prostu nie lubię mówić o przeszłości. - Odezwałam się cicho i usiadłam na skałce.
- W porządku. Ja też nie lubię o tym mówić. - Przysiadła obok mnie -
Nie ciekawi mnie to już. Nie wiem czemu wtedy zapytałam. - Odparła.
Jej słowa zabłysły oślepiającą czerwienią. Przestrzeń kodów zareagowała. - Kłamiesz.
Moje oczy zabłysły. Uśmiechnęłam się szeroko ukazując waderze swe żółtawe kły.

<Lunaye? Coś z tego wyszło...>

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template