Biegłam nie dłużej niż dwie minuty i zdyszana wparowałam do jaskini, gdzie zdenerwowana chodziła w tę i nazad moja opiekunka, Pani Sally. Gdy tylko mnie zobaczyła, podbiegła do mnie, i zaczęła przytulać, a raczej dusić.
– O Bogowie, Gryfny, gdzieś Ty się podziewała?! – Wilczyca zaczęła mnie oglądać z każdej strony. – Nic Ci nie jest? Jesteś cała brudna! Coś Ty robiła? – Bez żadnej zapowiedzi, wzięła miskę z letnią wodą, i oblała mnie nią. Wzięła kilka liści, zgniotła je i zwinęła w kulkę, po czym zaczęła mnie nią szorować. Ja tylko mogłam stać i podnosić łapki do góry, by wadera mogła mnie wszędzie domyć.
– Proszę Pani, naprawdę, nic mi nie jest.. – Jęczałam waderze do uszu, by w końcu zrozumiała, że mam już dość. Po piętnastu minutach męczarni wytarła mnie wełnianym ręcznikiem, i wypuściła mnie ku wolności. Wydałam z siebie głośne „Yess!”, i już chciałam wyjść na zewnątrz, kiedy Pani S. mnie zatrzymała.
– No to może teraz mi powiesz, gdzie byłaś, co? – Pani S. przybrała surowy wyraz twarzy, na który mimowolnie się skuliłam.
– No bo.. Poznałam taką waderkę.. I no.. My się bawiłyśmy.. I.. Ona mi zaproponowała nocowanie.. i.. No zgodziłam się... – Spuściłam łebek. Usłyszałam chichot, po czym łapka, zapewne należąca do Pani S., podniosła mój łebek do góry. Uśmiechała się ciepło do mnie.
– No niech Ci będzie, nie gniewam się. Sama byłam taka sama jak Ty, w Twoim wieku. Też chodziłam wszędzie, gdzie mnie łapy niosły, bez wiedzy rodziców. Ale na następny raz, uprzedź mnie, dobrze? – Pani S. puściła mi oczko, i kazała uciekać na świeże powietrze. Przytaknęłam z uśmiechem na pyszczku, i wybiegłam z jaskini w stronę Rzeki Valar.
Wiele wilków mówiło, w tym Pani Alfa, że pod żadnym pozorem szczeniakom nie wolno się tam zapuszczać, ale nie chcieli nam powiedzieć, dlaczego. Postanowiłam się sama się tego dowiedzieć. Przeszłam przez Puszczę Nargothrond, a po chwili już znajdowałam się na obszarach Gondolin. Przed sobą miałam szeroką, rozległą rzekę, za którą wyrastały potężne Góry Menegroth. Zbliżyłam się do rzeki, przy okazji paćkając sobie łapy wilgotnym błotkiem. Nachyliłam pyszczek nad rzeczkę, i zauważyłam, że pływają w niej średniej wielkości, fioletowo-złote ryby. Oblizałam pyszczek, na myśl o pyszniutkiej, świeżutkiej rybce. Już miałam wejść do rzeczki, by upolować jakąś rybkę, gdy usłyszałam za sobą głos.
– Ej, szczeniaku, co Ty tu robisz? – Odwróciłam łebek w stronę mojego rozmówcy. Przechyliłam lekko łebek. – Nie mówili Ci rodzice, że tutaj nie wolno Ci być? – Przed rzeczką, trochę dalej, stała trochę niższa niż inne wilki, szczupła wadera o czarno-błękitnym futrze. Miała dwukolorowe oczy — jedno było ślicznie turkusowe, a drugie srebrzyste. Patrzała na mnie, z obojętnością wymalowaną na pyszczku.
– Chciałam sobie coś przekąsić.. – Odrzekłam cicho.
– Chciałam sobie coś przekąsić... – Powtórzyła po mnie, trochę cieńszym głosem. – Tutaj nie wolno Ci przebywać, i koniec.
– No ale dlaczegoooo? – Przeciągnęłam ostatnie słowo. Wilczyca przewróciła oczami.
– Pomyślmy.. Może dlatego, że gdybyś za głęboko weszła, mogłabyś się poślizgnąć, i pociągnęłoby Cię na dno? – Odparła, a ja spuściłam głowę, i cofnęłam się trochę od rzeki, kopiąc łapką ziemię.
– Przepraszam, nie wiedziałam... – Patrząc w swoje łapy, usłyszałam westchnięcie.
– Na następny raz, nie podchodź tak blisko, jasne? Jasne. A teraz, sio do domu. – Odwróciła się, i zaczęła odchodzić.
Wyjrzałam za nią łebkiem, by sprawdzić, czy oddaliła się na tyle daleko, że mnie nie widziała. Sukces. Skorzystałam, i pognałam nad Zatokę Błękitnych Mgieł, łączącą się z morzem. Przebiegłam niewielki lasek, i byłam na miejscu. Przez chwilę, moją uwagę przykuły piękne wodospady. Patrzałam na nie, z otwartym pyszczkiem. Kiedy skończyłam podziwiać, popędziłam ku lagunie. Poczułam zagłębienia pod łapami, oraz zimne, proszkowate podłoże, co oznaczało, iż znalazłam się na plaży. Automatycznie, mój uśmiech poszerzył się. Zwolniłam z biegu, do spacerowego tempa. Przechadzałam się blisko fal dochodzących z morza, i przypomniał mi się tamten dzień. Kąpałam się, i nagle naszła na mnie ogromna fala, porywająca mnie razem z odpływem. Machałam łapkami, ile miałam sił, ale to na nic. Nurt był silniejszy. Podtapiałam się, a do tego bałam. Lecz na szczęście, pomoc naszła z innej strony, która mnie odratowała. Moją głowę zaprzątało pytanie — Kto? Kto mi pomógł? Ostatnie co widziałam po moim wybawcy, to ogon znikający gdzieś za morzem. Przycupnęłam na piasku, gdzie położyłam się na brzuchu. Podparłam łebek łapkami, i patrzałam na morze. Tak ślicznie połyskiwało w świetle promieni słonecznych. Nagle, na tafli wodnej, coś wyskoczyło w powietrze. Stworzenie było konio-podobne, co wnioskuję z górnej partii ciała. Ale resztę, zastępował masywny, rybi ogon. Wytrzeszczyłam oczy. Poderwałam się na łapy, mrużąc oczy i patrząc się na to „coś”. Gdy to mnie zobaczyło, zawróciło w moją stronę, i zaczęło bardzo szybko płynąć do mnie. Ja, zamiast uciekać, patrzałam się na stworzenie, jak zaczarowana. Serce podpowiadało; „Idź, wejdź do wody, Gryfny!”, natomiast umysł kompletnie był temu sprzeciw. Mówił; „Uciekaj! Uciekaj, gdzie pieprz rośnie!”. Ostatecznie, weszłam do wody na głębokość przed łopatki. Stworzenie było bardzo blisko, niemal na wyciągnięcie łapki. Stałam teraz twarzą w twarz, z koniem..? Przechyliłam łebek, a stworzenie powtórzyło moje ruchy. Schyliłam się, lekko, a koń również to zrobił. Wyprostowałam się, on też.
– W-wow.. Jaki Ty jesteś piękny.. – Rozmarzyłam się, patrząc na jego piękne łuski. Koń prychnął, trącąc mnie lekko nosem. – Piękna..? – Koń, a raczej, klacz, pokiwała głową. – Poczekaj, to Ty mnie rozumiesz?! – Aż podskoczyłam z wrażenia. Klacz ponownie pokiwała głową. – Chwila, ten ogon... To Ty mnie uratowałaś? – Nie dowierzałam. Klacz znowu pokiwała głową. Wydałam z siebie ciche „Wow..”. Poczułam, jak adrenalina pulsuje mi w żyłach. Przybliżyłam się trochę do niej, i wyciągnęłam do niej łapę. Chyba trochę za szybko, bo cofnęła się gwałtownie. – P-przepraszam, nie chciałam Cię przestraszyć... – Opuściłam lekko uszka. – Czy mogłabym..? – Wyciągnęłam ponownie łapę w jej stronę, tylko tym razem wolniej. Klacz powąchała moją łapkę, a po chwili przystawiła do niej swój pysk, przymykając oczy. Była taka.. Mokra w dotyku! Zaczęłam ją głaskać, co widocznie jej się podobało. Nagle, tak jakby się spłoszyła, i uciekła. Tak po prostu.. Odwróciłam się za siebie, i zobaczyłam, jak z dala idzie w moją stronę ta sama wadera, która wcześniej zwróciła mi uwagę przed rzeką. Wyszłam na ląd, i podeszłam do niej.
– Cześć! – Uśmiechnęłam się, a ta tylko na mnie spojrzała, mrucząc coś w odpowiedzi. – Skoro już Cię poznałam, to może zdradzisz mi swoje imię? – Mój uśmiech poszerzył się.
– Sierra... – Mruknęła, od niechcenia. Zgasiła trochę tym mój zapał, ale co tam. Nadrobi się straty!
– Miło mi Cię poznać, Sierro! Ja się nazywam Gryfny. – Przycupnęłam obok Sierry. – Co tu robisz? – Zapytałam, merdając ogonem.
Sierra?