Szłam łapa za łapą, stawiając drobne kroczki po oprószonej śniegiem i przymrożonej lodem ziemi. Zimny wiatr przeszył moje wyziębione ciało, wdzierając się do kości i zmuszając do setnego w tym dniu kichnięcia. Zadygotałam i przyspieszyłam kroku. Skuta lodem ścieżka wiła się niczym przedziwny wąż i zakręcała za niewielkim wzniesieniem. Ruszyłam w tamtym kierunku, niezgrabnie człapiąc. Dreszcze przechodziły przez mój kręgosłup niemal bez przerwy. Kolejny podmuch wiatru zmierzwił moje futro, które pasmami powłaziło mi do oczu. Zatrzymałam się na moment, by otrzeć je łapą. Niemal mimowolnie spojrzałam na niebo. Z puchatych jak baranki obłoków delikatnie sypały się śnieżne płatki, jednak zaniepokoiły mnie nieco cięższe, szare chmury, które warstwami kłębiły się ponad horyzontem.
- Zanosi się na burzę śnieżną. - parsknęłam, otrzepując futro. W tym właśnie momencie miałam ochotę kląć na cały głos. Nie dość, że zostałam posłana w najdalszy chyba zakątek watahy z jakąś durną misją, to jeszcze w drodze powrotnej niemal na pewno spotkam cholerną, śnieżną nawałnicę.
Zza zakrętu wyłoniło się wąskie wejście do jaskini. Śnieg zalegał przy szczelinie, tworząc niewielkie zaspy. Płaskie kamienie, leżące u skalnej wyrwy, były oblodzone. Podeszłam bliżej i postawiłam uszy na sztorc. Ze środka nie dobiegały żadne odgłosy, poza delikatnym szelestem papieru. Nieco zaintrygowana wpełzłam do środka, ślizgając się na lodzie. Wychiliłam głowę i dostrzegłam wnętrze niewielkiej, choć gustownie urządzonej jaskini. Mebli nie było wiele, jednak całość była dopasowana i tworzyła przytulną atmosferę. W centralnym miejscu groty stało wielkie pianino. Instrument był niezwykle zadbany i od razu przykuł mój wzrok - między innymi także dlatego, że po całej jego powierzchni, targane leciutkim wiatrem, fruwały kartki. Przyglądawszy się pianinu, zatraciłam na ułamek sekundy świadomość, że w pomieszczeniu przebywa ktoś jeszcze.
Kątem oka spostrzegłam wilczy kształt, siedzący na zgrabnie uformowanej skale. Przez myśl przebiegło mi, że ewidentnie widać w tym dziele robotę Wilka Skał, jednak szybko odrzuciłam niepotrzebne myśli. Owy wilk machał spokojnie ogonem, sącząc z kubka jakiś napar. Ewidentnie czekał na mój ruch.
- Eee... Czy tu mieszka Carfid? - bąknęłam, nieco zdenerwowana, jak i zniecierpliwiona.
Postawny basior o gęstym futrze wstał, odkładając na ziemię kubek z parującym jeszcze napojem. Podszedł do mnie powoli. Z każdym krokiem jego potężnych łap moje futro na karku jeżyło się coraz bardziej.
- Słucham? - usłyszałam głęboki, miękki głos. Zazgrzytałam zębami, przypominając sobie polecenia Nathing. Wzięłam głęboki oddech i rzuciłam:
- Zostałam wysłana po ciebie z rozkazu Bety Nathing. Poleciła, abyś przeszedł na drugą stronę górskiego przesmyku i udał się na zebranie członków patrolu watahy. - wyjaśniłam z namysłem. Po chwili dodałam jeszcze - Zanosi się na potężną śnieżycę, więc radziłabym wyruszyć natychmiast.
Od razu pożałowałam kąśliwego tonu, jakim uraczyłam Carfida. Basior jakby lekko się zgarbił i zwęził oczy w szparki. Całą siłą woli utrzymałam swój drżący ogon w miejscu. Czekałam. Wilk widocznie zastanawiał się nad informacją, którą mu przekazałam. Po niespełna wieczności niemal podskoczyłam, ponownie słysząc odbijający się echem po jaskini głos.
- A więc prowadź. - rzekł Carfid, podchodząc do wyjścia.
Szybko wysunęłam się z groty i zatoczyła niewielkie kółko w promieniu kilku metrów od wejścia, zanim na dobre zatrzymałam się na śniegu. Carfid spojrzał na mnie z ukosa - widocznie był przyzwyczajony do lodu skuwającego drzwi do domu.
Wiatr przybrał na sile, odkąd weszłam do jaskini basiora. Z nieba już teraz sypał się leciutki puch, który osiadał na naszych futrach. Cieniutką warstewką zakrywał nasze ślady, gdy powoli zmierzaliśmy ku przesmykowi.
Carfid? Błagam, nie zabijaj mnie za to, że tyle czekałeś ;-;