23 sierpnia 2018

Od Diathesis - Mgła

Mgła zasnuwa powoli całą okolicę. Wije się jak głodny wąż, zaplątany w swych własnych zwojach, nie pozwalając mi dostrzec nic oprócz ścieżki i ziemi wokół niej. Ciężkie, jakby lepkie krople deszczu kapią leniwie. Niebo ma szary kolor. Trawa przybiera mdławożółtą barwę. Przełykam ślinę.
To nienaturalne.
Z mgły wyłania się ktoś - a może coś? Z tej odległości nie widzę zbyt wiele. Mglisty całun nieco się rozrzedza i zauważam, że istota jest odziana w wyblakły, czarny płaszcz. Nieśpiesznym krokiem podąża drogą. Łapy ma oblepione błotem i pyłem, jakby już długo podróżowała. Dostrzegam zarysy pyska. Postać rusza w moją stronę, jakby mnie nie widziała. Unoszę wzrok w górę, w zasnute ołowianoszarymi kroplami niebo. Wygląda, jakby sklepienie miało zaraz pęknąć z trzaskiem, spaść i pogrzebać wszystko pod warstwą popiołu i dymu. Samotna kropla spada z nieba, wprost na mnie - i przenika mnie na wylot.
Spoglądam na swoje łapy. Są półprzezroczyste i ledwo widzialne. Jestem duchem? A może... Może to po prostu czyjeś wspomnienie, w którym jestem zamknięta? Jeśli tak, to czyje? I czego dotyczy?
Zakapturzona postać mija mnie, spokojnie kierując się w swoją stronę. Dostrzegam tam jej cel. Stary, pusty dwór, posępnie górujący nad okolicą. Na sam jego widok przeszywa mnie chłód. Nie chcę tam iść. Chcę zakopać się, zasnąć na zawsze w cieniu, pozbawiona wspomnień zarówno dobra jak i zła, spokojnie, bez bólu.
A jednak coś tam mnie pcha, coś, ukryte głęboko w mojej podświadomości. Coś mówi, że tam znajdę odpowiedź.
Odpowiedź na co?
Stoję, drżąc w deszczu, gdy postać dociera do drzwi dworu. Samotna błyskawica rozświetla puste sklepienie. Mimo woli podążam do ogromnego, opuszczonego pałacu. Łapy stąpają w kałużach, przenikając wodę.
Olbrzymie, żelazne wrota uchyliły się bezgłośnie - upiornie. W ciszy panującej dookoła rozlega się krótki dźwięk dzwonu. Trwa jedno uderzenie serca, a potem cichnie równie nagle, jak się zaczął.
W środku nie ma nic poza pustym tronem i rządem zbroi. Wchodzę ostrożnie do środka. Wewnątrz atmosfera zdaje się być jeszcze gęstsza i bardziej przerażająca.
Zbroje nagle zaczynają się ruszać. Spod przyłbic każdej z niej zapalają się dwa jasne punkty - oczy? Odskakuję i próbuję wydać z siebie krzyk, jednak z mego gardła nie wydobywa się ani jedno słowo. Zniszczony, przegniły do cna tron rozświetla się. Dostrzegam tam białą, wychudłą postać. Schodzi wolnym krokiem, jakby czas jeszcze bardziej zwolnił. Z bliska widzę więcej szczegółów. To basior. Jedno oko ma błękitne, a drugie... Drugie jest śnieżnobiałe - ślepe.
Basior dociera na odległość dwóch metrów od zakapturzonej postaci. Zatrzymuje się i czeka cierpliwie. Dociera do mnie, na co. On chce, by ona najpierw przemówiła.
- Mroczny. - Jedno ciche słowo odbija się nienaturalnym echem po całej komnacie. Głos  postaci w kapturze jest ochrypły i dziwnie znajomy. Przełykam ślinę. - Jestem. Mam to, czego chciałeś. Teraz daj mi to.
- Moja droga. - Moja droga? To wadera? - Spokojnie, nie musisz się bać. Owszem, mam to. Pytanie. - Patrzy głęboko w oczy wadery. Ma cichy, melodyjny głos, zaskakująco dźwięczny. W ogóle nie pasuje do postaci z tym charakterem. - Co za to poświęciłabyś?
- Wszystko. - odpowiada cicho wadera. Mam dziwne wrażenie, że zaczyna dziać się coś ważnego. Jeden moment, który potrafi zmienić życie, obrócić je o sto osiemdziesiąt stopni.
- Nawet duszę?
Powietrze nagle staje się dziwnie chłodne. Burza na zewnątrz narasta. Wali z wściekłością w sklepienie, próbując je skruszyć.
Po długiej chwili wadera w końcu wydobyła z siebie dźwięk.
- Tak.
Mroczny uśmiecha się lekko. Mam przeczucie, że nie chodziło o jej duszę. Chodziło o duszę kogoś innego.
- Doskonale.
Burza wzmaga się jeszcze bardziej. Jedna, ogromna błyskawica przeszywa niebo na wylot, rozświetlając wszystko i oślepiając mnie na ułamek sekundy. Mrugam zdezorientowana. Postać zniknęła. Mroczny patrzył prosto na mnie. Już się nie uśmiechał.
- Widząca - mówi ten tytuł z namaszczeniem, jakby to było coś ważnego - jesteś pewna? Jeśli chcesz wiedzy, musisz za nią zapłacić wysoką cenę. Ja zapłaciłem.
Ta informacja niespodziewanie mnie zaskakuje. Przełykam ślinę. Ma metaliczny smak i zapach krwi.
- Myślałam, że od zawsze byłeś Mrocznym.
Z jego ust wydobywa się szczekliwy, suchy śmiech. Brzmi wyjątkowo szorstko.
- Moja droga, Mrocznym się nie rodzi. Mrocznym się staje. Odziedziczyłem ten tytuł po swoim poprzedniku. Tyle ci wystarczy?
- Tak - szepczę z trudem. Kiwa lekko głową.
- Mówiłaś, że chcesz wiedzieć, co się stało tamtej nocy. Ja wiem. I mogę ci tę wiedzę podarować. - Wyszczerza kły w krzywym uśmiechu. - Ale każda magia ma swoją cenę. Ty będziesz musiała drogi za to zapłacić.
- Jestem gotowa. Czego za to chcesz? - Nie mogę oderwać wzroku od jego oczu. Świdrujące mnie, przyciągające, więżące w swej pułapce. Piękne i niepokojące zarazem.
- Ja nic nie chcę. To klątwa weżmie od ciebie to, co powinna. - Urywa na chwilę. - Skoro tego pragniesz, Widząca, nie mogę cię zatrzymać. Wróć tam, gdzie powinnaś. Będę patrzył.
Białe światło zalewa cały świat. Otwieram oczy, krztusząc się. Przez chwilę muszę oprzeć się o kamienną ścianę jaskini. Kręci mi się w głowie, z trudem łapię oddech. Kuśtykając, wychodzę na dwór. Zastaję przedziwny widok. Smoki. Wszędzie smoki i ani śladu wilków. Kameleon syczy, gdy prawie nadeptuję jego ogon. Omijam go szerokim łukiem i rozglądam się wokoło, oszołomiona. Gordian śpiący na dachu jednego z budynków Centrum leniwie otwiera pomarańczowozłote oko i wpatruje się w mnie wwiercającym wzrokiem. Czuję się jak mrówka, pomykająca po podłodze. Mogłyby mnie zabić, ale nie zrobią tego, bo jestem mała i niewarta uwagi. Pocieszająca perspektywa.
Drogę zastawia mi nagle Tsao-Shin. Wpatruje się w mnie milczącym spojrzeniem.
- Wilk. Co tu robi wilczyca? Czemu nie jest z innymi? - pyta chrapliwym, szorstkim głosem. Wygląda na starego.
- A g-gdzie są inni? - jąkam się, próbując nie patrzeć smokowi w oczy. Chyba wyczuwa mój strach.
- Inni odeszli dawno temu. Szukali nowych terenów. Tylko smoki zostały. - Urywa na chwilę. - Wilczyca nie musi się bać smoka. Smok nic jej nie zrobi. Jest tylko ciekawy.
- D-dobrze. - Z wahaniem patrzę Tsao-Shin prosto w oczy. Ma je piękne - w odcieniach różu i fioletu, z czerwonawymi odbłyskami.. Mrugam i przerywam zachwyty.
- Czemu wilczyca nie poszła z innymi?
- Nie wiedziałam.. - szepczę cicho. - W ogóle nie wiedziałam, że opuściliśmy nasze tereny. Dopiero teraz się obudziłam.
- Wilczyca chce być z innymi? - pyta. Wyczuwam w głosie smoka coś w rodzaju troski.
- Tak. Chciałabym.
- Smok może ją tam zanieść. Smok wie, gdzie idą. Smok lubi wilczycę i chce jej pomóc.
- Lubisz mnie? A-ale znamy się jakieś pięć minut...
- Nie pięć minut. Dłużej. Wcześniej. Smok obserwował. Smok zna wilczycę. Ma na imię Diathesis.
To mnie zaskoczyło. Odchyliłam się lekko, dalej patrząc mu w oczy.
- Skąd wiesz?
Z jego pyska wydobywa się coś na rodzaj wypluwania kłaczków. Dopiero po chwili rozumiem, że to śmiech. Tsao-Shin się śmiał.
- Wilczyca niemądra, nie słucha. Smok obserwował. - Przekrzywia głowę i patrzy na mnie uważnym spojrzeniem. - Wilczyca pójdzie z smokiem? Smok chciałby pomóc.
- Pójdę.
Nie do końca byłam pewna, czy to dobra decyzja. Mógł zaprowadzić mnie do swojej kryjówki, zabić, porwać.. A jednak jakimś niepojętym sposobem mu ufałam. Ufać smokowi? Szaleństwo. A jednak. A jednak się kręci.
- To niech wadera wsiada. Smok poradzi sobie.
Niepewnymi, chwiejnymi ruchami wchodzę ostrożnie na grzbiet. Kolce kłują, wbijają się boleśnie w moje ciało, jednak zaciskam zęby. Usadawiam się w miarę wygodnie, łapię za największy i najbardziej solidnie wyglądający kolec i mówię:
- Możesz już startować.
Bez ostrzeżenia podrywa się w górę. Pęd powietrza nie pozwala mi oddychać, w oczach powoli ciemnieje. Czuję wyrażnie pracę silnych mięśni, gdy smok wzbija się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu nawet Gordiany stają się jedynie małymi punktami w górze. Trzymam się mocno, przytulona do grzbietu. W końcu Tsao-Shin zatrzymał się i przestał lecieć w górę. Teraz dla odmiany zaczął spadać ukośnie w dół. Pęd powietrza wtłaczał mi oddech do płuc, a ja modliłam się jedynie, by nie spaść z smoka i wylądować jakieś trzysta metrów niżej jako krwawa papka z kawałkami kości. Lot się stabilizuje - już nie lecimy w dół, ale poruszamy się stosunkowo szybko. Smok szybuje spokojnie, a ja mimo woli także się uspokajam i zaczynam oglądać krajobraz w dole. Doliny, bagna, góry pokryte śniegami - wszystko to przesuwa się coraz szybciej i szybciej, aż w końcu pozostaje z nich jedynie niewielka plamka za horyzontem. Zauważyłam nawet gniazdo ogromnego ptaka, mające jakieś dwadzieścia metrów średnicy z ogromnym, zielonkawym jajem w środku. Matki tam nie było, jednak i tak nie chciałabym jej spotkać.
W końcu po jakimś okresie czasu - pół godziny? godzina? - zauważam figurki wilków. Cała wędrowna wataha. Mam dziwne przeczucie, że to właśnie ta.
- Halo?! - przekrzykuję pęd dławiący mi słowa w gardle. - To tutaj! Lądujemy! Słyszysz? Lądujemy!
Tsao-Shin zaczyna zniżać lot, aż w końcu ląduję na niewielkiej polanie, osłoniętej drzewami. Zsuwam się niepewnie z grzbietu. Po tym locie boli mnie wszystko, łącznie z egzystencją. Uch.. Syczę cicho i zwracam się do smoka:
- Dziękuję?
Ale jego już tu nie ma. Nie widzę nawet śladu smoczych łap na trawie. Jakby po prostu odleciał bez pożegnania.. Mrugam oczami i odwracam się. Chwilę trwa, zanim w końcu znajduję kierunek, w którym widziałam watahę. Postąpiłam niepewnie krok, a potem drugi. I trzeci.
- Chyba czas w końcu wrócić do watahy - mówię cicho.

CDN.
W końcu skończyłam. Już myślałam, że nigdy tego nie zrobię XD 

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template