25 lutego 2019

Od Yummy cd. Nathing


- Tak sobie myślałem... Czy może... Czy aby... Czy jest taka możliwość...- wilczyca spojrzała się na mnie zmieszana 
- Ehh zapomnij...- spuściłem głowę 
- Nie musisz się bać. Nie wyśmie...- zaczęła wilczyca 
- O patrz, przestało padać- powiedziałem, przerywając jej i wyglądając przez wejście do jaskini.
- Na to wygląda- wadera spojrzała się na mnie 
- To, co idziesz już?- spytałem, na co ta lekko się zdziwiła- Przecież chciałaś przeczekać tu tylko deszcz
Nie rozumiałem co się ze mną działo. Nagle stałem się agresywny oraz niemiły. Mój głos zmieniał się w coraz bardziej chłodny i obojętny. Jeżeli nad tym nie zapanuje, to mogę pożegnać się z tą znajomością. Nie słyszałem co mówiła do mnie Nathing. Jedynym dźwiękiem w mojej głowie był pisk. Bardzo wysoki dziecięcy pisk. Czułem jakby moja głowa, miała zaraz pęknąć. Ciało nie chciało się ruszyć. Pisk stawał się coraz bardziej nie do wytrzymania. Poczułem jak coś, chce odebrać mi kontrolę. Próbowałem walczyć, jednak przegrałem. Poczułem jak, moje ciało odbija się między ścianami. Próbowałem to zatrzymać, jednak nie dawałem rady przezwyciężyć tego czegoś, co we mnie było. Zaparłem się jedną łapą, lecz reszta chciała nadal się poruszać. Usłyszałem trzask i poczułem ogromny ból płynący z łapy. Skierowałem wzrok w dół, zauważając wypływającą krew z rany. Ukształtowało się z niej ostrze. 
- Uciekaj- powiedziałem, po czym straciłem kontrole 

Nathing?

Od Yummy cd. Laufeya


Zauważyłem jak, bezwładne ciało opada w dół po zboczach gór. Pobiegłem za wilkiem, chcąc go zatrzymać. Jeśli mogę to tak nazwać, skoro nie miał on wpływu na swoje aktualne położenie. Dogoniłem białą kupkę sierści przed kwiatami o tym samym kolorze. Raczej nic by mu się nie stało. Jednak wolałem uważać tym bardziej po usłyszeniu o krysztale w jego łapie, którego nazwał pasożytem. Szlachetny kamień znajdujący się na niej odbijał światło księżyca. Nie było w nim nic nadzwyczajnego oprócz tkwienia w czyimś ciele. Uniosłem wilka na plecy i podążyłem w dół. Postanowiłem przenieść go w bezpieczne miejsce. Idąc, rozmyślałem gdzie, tak naprawdę mogę go zanieść. Zgaduję, że uzdrowiciele oraz magowie wiedzą o tym i niewiele mogą pomóc. Lecz nie zaszkodzi spróbować. W ich rękach będzie bezpieczniejszy niż w moich. Skierowałem się więc do centrum.
+++++
Po dojściu na miejsce poszedłem do jednego z uzdrowicieli. Akurat „wartę” pełniła błękitna wilczyca. 
-Przepraszam, czy mogłabyś pomóc?- spytałem 
- Co się stało?- odparła 
- Po prostu zemdlał, kiedy poszliśmy po kwiaty 
- Rozumiem, możesz go położyć- wskazała na tapczan przy ścianie Położyłem wilka w wyznaczonym miejscu, po czym wyszedłem, rzucając krótkim: „Dziękuje". Chciałem iść do jaskini, lecz skierowałem się do portu. Jednak najpierw skierowałem się do domu, żeby odłożyć torbę. Po czym pobiegłem nad wodę. 

Laufey co ci się stało??

Powrót!

kalambo
Soraya | 8 lat | Bibliotekarz | Fever | KP

Laufey i mentor z księżyca cz.1

Jak ja kocham rutynę. Wstaję przed zachodem słońca, a popołudniami śpię. Zaglądam do moich magicznych szklarni i wyjątkowego Krowo-kwiatu. Karmię roślinę i ją mierzę. Już wkrótce zima. Fiona będzie mogła wyjść poza szklarnię. Razem poszukamy śnieżyczek, tak jak rok temu. Te urocze, żółte kwiaty z wyglądu przypominają lilie. Ich pręciki mają niebieski kolor. To również jedne z dziesięciu odmian roślin, które rosną w krainie wiecznego lodu. Ten dzień miał być taki jak zwykle, ale coś poszło nie tak. Kryształ w mojej łapie zmienił barwę z fioletu na błękit.
– Dziwne… – powiedziałem sam do siebie. Wykonałem wszystkie codzienne obowiązki i udałem się na plażę. Piasek o tej porze roku był ubity i zimny. Może również było chłodne.  Kątem oka zauważyłem błękitne światło. Po krótkiej chwili pojawiły się błękitne iskierki. Odwróciłem głowę, w tamtym kierunku. Moim oczom ukazał się młody lampart śnieżny. Na szyi miał srebrny wisior, w którego centrum znajdował się błękitny kamień. Oczy przybysza miały barwę najczystszego z szafirów, a samo spojrzenie było łagodne i głębokie. Jego sierść nie była taka zwykła. Zamiast zwykłych szarych cętek były jasnoniebieskie, delikatne. Na ramionach dzikiego kota spoczywała dłuższa, akwamarynowa peleryna. Zdobiona była srebrnymi nićmi.
– Kim jesteś? – spytałem. Lampart na mnie nie spojrzał, wpatrywał się w ogromną tarczę księżyca. Po chwili odpowiedział spokojnym głosem, który lekko zlewał się z szumem fal.
– Nazywam się Topaz, a Ty jesteś Laufey. Drugi z potomków Ezechiela i Wendy. Wyjątkowo obdarowany. Zyskałeś szansę na odbudowanie dobrego imienia twej rodziny…
– O czym Ty mówisz? – Znałem tylko jego imię, a on wiedział o mnie więcej niż ja sam.
– Byłeś jeszcze dzieckiem. Nie wiedziałeś co to dobro ani co zło. – Topaz spojrzał na mnie współczującym wzrokiem. – Nic nie dzieje się bez przyczyny. Twoja poprzednia wataha została ukarana…
– Ukarana? Ale za co? – Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Cierpliwie czekałem na odpowiedź…

Od Victorii Quest #18 (zawód)

Obudziłam się i jak zwykle udałam nad rzekę, aby zjeść ryby na śniadanie. Miałam szczęście, ponieważ jesienią łososie płyną w górę rzeki, więc nie miałam daleko od domu… Po śniadaniu nieco odpoczęłam i ruszyłam do pracy. Była piękna pogoda, więc ja, przewodnik miałam oprowadzić grupkę nowych wilków. Dzisiejsza nie była wielka. Liczyła ona bowiem zaledwie piątkę wilków, w tym dwójkę szczeniąt, na oko miały nie więcej niż rok.

*Time skip - na wycieczce*

– Proszę o trzymanie się w grupie. Wchodzimy do centrum i nie chcę nikogo zgubić – powiedziałam i przeszłam po niewielkim, drewnianym mostku.
– Mamusiu, patrz jakie kolorowe domki – odezwała się najmłodsza zwiedzająca. Jej mama spojrzała we wskazanym kierunku i uśmiechnęła się do maluchów. Ja natomiast przytoczyłam kilka ciekawostek na temat tych kolorowych budowli
– Jeśli zwrócicie uwagę na kolory dostrzeżecie, że są one głównie czerwone, żółte, zielone i niebieskie. Lud mieszkający tutaj niegdyś uważał te barwy za przynoszące szczęście. Czerwony symbolizował zgodę w rodzinie, żółty dobrobyt, zielony obfite plony, a niebieski odpędzał złe duchy.
– Jest gdzieś tutaj sklep? – spytała rudawo-ognista wadera o zielonych, kocich oczach i blizną na prawym oku.
– Tak, mamy sklep – odpowiedziałam
– A gdzie jest? – spytała ta sama wadera. Chwile myślałam, zanim odpowiedziałam.
– Niedługo koło niego przejdziemy…

*Time skip - za sklepem*

– Jest tutaj biblioteka? – zadała kolejne pytane rudawa wadera. Nie przedstawiła się, więc nazwijmy ja „Wiewióra”.
– Tak – odpowiedziałam. Szczerze przez ostatnie kilka minut tylko ona zadaje pytania.
Opowiadałam jeszcze kilka informacji na temat tutejszych budowli i terenów. Wymieniłam, że posiadamy sale treningowe, bar i kuźnię. Chodziliśmy ścieżką prowadzącą po kolei po naszych terenach. Gdy byliśmy na końcu oznajmiłam, że jeśli ktoś ma jeszcze pytania może zostać, a reszta może iść wybrać miejsce na dom. Nieco zdziwił mnie fakt, że została  tylko ta „Wiewióra”. Zadawała pytania z prędkością światła. „Jaki jest Alfa? Gdzie można go znaleźć? Jaka jest Beta? Ilu macie medyków?  Ile posiadacie magów? Potężni są? Ile jest wojowników? Macie szpiegów? Ilu? Jak wyglądają? Ile jest szczeniąt? Ile wader? Ile basiorów? Ile średnio wilków mieszka na kilometr kwadratowy?” Po prostu mnie zatkało. Nie odpowiedziałam na żadne pytanie oprócz pierwszego. „Alfa jest dobry.” Nic więcej nie mówiłam. Po prostu pomyślałam *To szpieg. Na pewno.*
– Po co ci te wszystkie informacje? Nie uważasz, że niektórymi nie powinny interesować się zwykłe wilki? – spytałam najmilej i zarazem najnormalniej w świecie. Udawałam, że nie wiem kim jest. Ale wadera widocznie wiedziała, że już wiem. Szybko się odwróciła i pobiegła w kierunku centrum.
– I tak Cię złapiemy, jeśli nie ja to straż, albo patrol! – zawołałam i wzbiłam się w powietrze. Pod kontem wzlatywałam coraz wyżej i wyżej. Wytężyłam wzrok i znalazłam rudawą sylwetkę wadery. Postanowiłam pikować. Po chwili byłam tuż za waderą. Nagle wskoczyła na drzewo odbiła się i odskoczyła z powrotem na ścieżkę. Nie zdążyłam zahamować. Po prostu wpadłam na drzewo z ogromną siłą. Uderzyłam się w głowę. Zrobiło mi się słabo. Poczułam ciecz na czole i zobaczyłam tylko zielone, wrogie spojrzenie. Straciłam przytomność.

***

Obudziłam się tam gdzie straciłam przytomność. Pod łapami zwój pergaminu z czerwoną pieczęcią. Widniał na niej kryształ i trzy litery „WPP”
– Otworzyć? – spytałam sama siebie.
– Co otworzyć? – spytał sam Ariov. Widocznie był na patrolu. Basior podszedł do mnie spojrzał na zwój. – Wygląda na oficjalną wiadomość. Skąd to masz?
– Odkryłam, że w grupie wilków, którą oprowadzałam jest szpieg. To ognisto-rudawa wadera o zielonych oczach. Ma bliznę na prawym oku. Jej oczy przypominały spojrzenie kota.
– Ona dała Ci ten zwój?
– Jestem prawie pewna, że tak. W trakcie pościgu wleciałam w drzewo i straciłam przytomność. Ostatnie co widziałam przed odpłynięciem, to jej oczy. – Alfa pokiwał głową na znak, ze rozumie i za pomocą telekinezy otworzył papirus. Oboje zauważyliśmy jedynie dwa wyrazy napisanie czymś czerwonym. Przeklęte Piętna. Ariov wziął zwój i schował ją gdzieś, tam, u siebie. Mnie natomiast przypadła obietnica milczenia. Szpieg uciekł i nigdy więcej go nie spotkałam. W głębi serca mam jednak nadzieję na mały rewanż, ponieważ moja głowa nadal trochę boli.

24 lutego 2019

Nowy basior - oto Hergen!

https://www.deviantart.com/zakraart

Być zagadką, której nikt nie zdąży zgadnąć nim minie czas.

Imię: Hergen
Pseudonim: Po jego ojcu, rzadko kiedy, ale jednak, mówią mu Rectus, czego nienawidzi.  Prócz tego - choć za tym również nie przepada - wołają mu Herg.
Wiek: 4 lata
Płeć: Basior
Charakter:
Hergen ma dziwny dar rozumienia innych. Jest to dar pożądany przez wielu, i każdy gdyby tylko ten dar posiadał, dobrze by go spożytkował. Ale Hergen nie. Jeśli nawet ogarnia czyjeś problemy to nie potrafi ich rozwiązać. Kiepski jest też w pocieszającej gadce. Ogólnie słabo mu idzie rozmawianie, bo zaraz powie coś nie tak. Albo zabrzmi za wrednie, nie zrozumiale, albo powie za dużo. Mimo wszystko mówi ciągle, bo przecież praktyka czyni mistrza, prawda? Ale pamiętajmy, że słowa nic nie znaczą. Jak by się kto nie wysilał, zawsze są puste i bez namiętne. Liczą się uczynki. Z tym basiorowi idzie nieco lepiej, tj. wie jak i kiedy się zachować. Niekiedy łatwiej zrozumieć go przez gesty niżeli przez słowa.
Przejdźmy do wnętrza Hergena. Co czuje? Różnie to bywa. Niekiedy jest zakłopotany i zmieszany, innym razem przygnębiony, wręcz smutny, a czasem włada nim gniew. Ale nie poznasz jego uczuć ot tak. Aby nie zamartwiać innych, oraz by inni nie pakowali się w jego życie, uśmiech prawie nie znika z jego ust. Wielu ma go za psychopatycznego optymistę i ta opinia mu nie przeszkadza, bo jest nie prawdziwa. Oprócz tego basior przez jak najdłuższy czas próbuje zachować oficjalne relacje. A wszyscy dobrze wiedzą, że oficjalność to pozytywne określenie sztuczności i obłudy. Tak więc minie sporo czasu zanim dowiesz się, co tak naprawdę drzemie w jego wnętrzu. Mogę cię tylko zapewnić, że Herg jest pociesznym basiorem o charakterze szczeniaka. Ten niby kłamliwy uśmiech może być szczery, czujne i poważne ślepia przepełnią się radością, a jego słowa mogą być naprawdę niezłym wsparciem psychicznym. I warunkiem nie są wcale bliskie relacje, bo Hergena wystarczy zrozumieć. W rzeczywistości zachowuje on się zawsze tak samo, jednak każdy odbiera to na swój sposób. Bo żeby go zrozumieć trzeba myśleć tak jak on; wkroczyć w jego świat. Odkryć wówczas jego problemy, troski, radości i poznać, że nawet on często bywa smutny.
Wygląd: Hergen jest przeciętnej budowy basiorem. Sprawia tylko na pozór masywnego osobnika, czego przyczyną jest dość często spotykane, gęste futro, szczególnie na klacie.  Od ogona aż po szyję nie znajdziesz koloru innego niż biały, jedynie opuszki łap i pazury są czarne. Pysk jest już barwniejszy; najpierw w oczy rzuca się charakterystyczny, czarny irokez, którego końcówki barwią się na błekitno. Później widzisz jego błyszczące, niebieskie oczy, pod którymi rozsypane są słabo widoczne plamki w tym samym kolorze. Tuż przy czarnym nosie, śnieżny kolor pyska wpada w szarość. Na koniec warto zwrócić uwagę na jego skórzaną obroże, z której dumnie zwisa szkalne pudełeczko w kształcie ostrosłupa.
Głos: Na codzień bardzo pusty i wręcz zimny, dopiero po dokładnym wsłuchaniu jest jakby cieplejszy, choć w rzeczywistości jego barwa ani ton wcale się nie zmienia.
Stanowisko: Posłaniec
Umiejętności:
Intelekt: 9 | Siła: 6 | Zwinność: 4 | Szybkość: 10 | Magia: 6 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Powietrza
Żywioły: Powietrze
Moce:
· Wszyscy dobrze wiemy, że powietrze ma swój stały skład: 78% azotu, 21% tlenu oraz 1% gazów szlachetnych. No i Hergen ten skład potrafi zmieniać. Może np. redukować zawartość niezbędnego do życia tlenu. Co ważne, a zaprzeczalne prawom fizyki, powietrze będzie miało inny skład jedynie na określonym przez wilka obszarze. Oczywiście nie może to być obszar za duży, a i ten zmienny skład nie będzie utrzymywał się długo.
· Tworzenie słabych podnuchów wiatru. Nie są silne na tyle, aby powalać wilki, służą raczej do ochłody czy do podsycania ognia. Oczywiście mogą mieć różną temperaturę.
· Hergen nie potrzebuje tlenu do życia, niemniej jednak nie przeżyje w wodzie.
· Do pewnego stopnia zmienianie temperatury oraz ciśnienia powietrza. Na mniejszych obszarach te zmiany mogą być intensywniejsze.
· Hergen, choć nie potrarfi latać, wyćwiczył zdolność powolnego opadania, niczym piórko.
Rodzina: Całe drzewo genealogiczne Herga przedstawia wilki o żywiole powietrza, tak więc i to szczenię odziedziczyło pospolitą cechę, nie wyróżniając się zupełnie niczym z pośród licznych kuzynów. Braci i sióstr miał wiele - to na pewno. Wszystkich nie ma sensu wymieniać, jeden tylko brat na zawsze pozostanie w jego sercu - Rahines.
Matkę miał dziwną, to właśnie jej zawdzięcza tak liczne rodzeństwo. Miała na imię Tynna... chyba.
Ojca - jego również nigdy nie zapomni. Jest to jednak raczej zła sława. Nosił źle kojarzące się Hergenowi imię Rectus.
Partner: Nigdy nie miał kogoś tak bliskiego jego sercu, by nazwać go mianem partnera. Było jedynie parę wader, których wyglądem przejściowo się zauroczył.
Potomstwo: Nie posiada, ale niczego nie wykluczam.
Historia: Cóż tu dużo mówić - jego ojciec miał coś nie tak z psychiką, a matka zajmowała się obcowaniem z innymi basiorami.  Skoro tylko podrósł odłączył się od patologicznej rodziny i spróbował żyć w tej samej watasze. Nieustannie jednak spotykał się z krzywymi spojrzeniami, bo każdy kojarzył go z znienawidzonym ojcem. Stwierdził, że nie ma tam dla niego miejsca, tak więc odszedł. Prędko jednak okazało się, że życie samotnika proste nie jest, więc nasz bohater czym prędzej zaczął szukać jakiegoś stada, bandy czy chociażby watahy. Zamiast tego napotkał jednak na swojej drodze okaleczonego chłopca. Nigdy wcześniej nie widział człowieka, ale dziwnym sposobem rozumiąc jego język zdecydował się zaoferować pomoc. Żyli z sobą dokładnie rok wzajemnie się uzupełniając. I wszystko byłoby pięknie, ale - nie wiedzieć czemu - pewnego dnia chłopiec przepadł pozostawiając po sobie jeden ślad. Była to szklana bryłka, na której napisane, malutkim druczkiem było: "Od szklarza z Ritendar. Bądź pozdrowiony". Ten wprawdzie mało znaczący incydent pozostawił w psychice Hergena tajemniczą pustkę oraz poczucie nie rozwikłanej tajemnicy.  A co było dalej? Basior nareszcie znalazł upragnione stado.
Przedmioty: Posiada jedynie "figurkę" od szklarza z Ritendar.
Jaskinia: Hergen postanowił zamieszkać w całkiem głębokim, całkiem przestronnym wąwazie, w którym znajduje się jedynie twarda, piaszczysta skała. Tam, gdzie dociera słońce jest zawsze cieplutko, latami gorąco. Gdyby tak wleźć w jeden z tuneli przykrytych już sufitem, byłoby jeszcze cieplej, ze względu na parzące źródła. Do środka nikt przeciętny nie ma po co się pakować, tymbardziej, że wędrówka na dół jest dość niebezpieczna.
Ciekawostki:
· Hergen jest ciepłolubnym stworzeniem.
· Pamiątka Hergena, jaką nosi na szyi, prawdopodobnie służy jedynie do ozdoby i nie ma żadnych, specjalnych właściwości. Prawdopodobnie...
Właściciel: Rectus (H), nofingelzmater@gmail.com

20 lutego 2019

Od Faith cd. Antilii


Wadera zachowała spokój i nie wykonywała żadnych ruchów, nawet starała się wstrzymywać oddech, ale mimo to nadal zapadała się w głąb bagna. Mogła liczyć jedynie na pomoc swojej towarzyszki i prędkość jej działania. Zadziwiające, że Faith w takiej sytuacji nie wpadła w panikę, nie wiadomo czy to ze względu na jej flegmatyczną naturę, czy po prostu była w głębokim szoku. Starała się o niczym nie myśleć, choć jak w takiej sytuacji nie rozpocząć samowolnej gonitwy myśli? Wadera o kolorze błękitnego lodowca natychmiast odeszła i rozglądała się w poszukiwaniu czegoś, co mogło rozwiązać ich paskudną sytuację. Poszkodowana rozglądała się za nią obawiając się o czas. W końcu wadera wróciła z długim pędem wierzby w pysku. Faith odetchnęła z ulgą. Jej uszy powoli zaczęły wypełniać się gęstą mazią, co nie było przyjemnym uczuciem. Coraz słabiej słyszała Antilię, ale domyśliła się co ma na myśli przychodząc do niej z kłączem. Spekulowała po cichu w swej w głowie, czy aby na pewno pęd tego drzewa nadaje się jako lina, czy nie zerwie się w trakcie akcji ratunkowej. Liczyła się każda z mijających sekund. Jednak zaufała jej i zdała się na jej pomysł. Zresztą nie miała wyboru. Rzuciła linę Faith, którą udało jej się złapać i silnie zacisnęła na niej szczęki. Jej niezdarność na szczęście tym razem się nie ukazała. Wybawczyni wzbiła się w powietrze i próbowała wyciągnąć Faith z zabójczej brei. Nieprzewidzianie będąc nadal w bagnie zahaczyła o coś. Nie wiadomo co to było, ale było to bardzo ostre. Zaskomlała z bólu.
Znalazła się już na powierzchni, ale nie był to ten z delikatniejszych upadków. Nie czuła się najlepiej, wiadomo, jeszcze przed chwilą znajdowała się o krok od śmierci poprzez wciągnięcie przez ruchome bagna, jednakże nie spodziewała się, że jest znacznie gorzej niż myślała. Wstała i się otrzepała.
– W porządku? – spytała ją zaniepokojona Antilia, samica odpowiedziała jej kiwnięciem głowy oznaczającym „tak” natomiast jej ciało mówiło co innego. Cała drżała i nie potrafiła się utrzymać na łapach, więc po chwili ponownie znalazła się na glebie. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że naprawdę jest źle. Szybko odczuła skutki dostania się toksyn do organizmu poprzez świeżą ranę, która znajdowała się wzdłuż jej grzbietu. Chciała wstać, nie okazywać słabości, ale uzdrowicielka stanowczo nakazała jej leżeć. Opadła całkiem na podłoże i zamknęła oczy. Czuła się naprawdę źle, bardzo ją bolało i powoli czuła, że odlatuje, co pewnie spowodowała znaczna utrata krwi. Antilia zaczęła szeptać słowa, których Faith nie rozumiała. Prawdopodobnie były to zaklęcia medyczne, ponieważ przestała krwawić, a ból w końcu ustąpił. Kiedy otworzyła ślepia, dostrzegła, że medyczka w pełnym skupieniu szuka czegoś wokół.
– Coś się dzieje?
– Nic. Szukam czegoś, co mogłoby zabezpieczyć ten uraz…
– Chyba mam pewien pomysł… – uśmiechnęła się, zadowolona, że znów może się w czymś przydać. Tym bardziej że ratuje sobie tym życie. Wprowadziła się w stan skupienia, zamknęła oczy i wyrównała oddech oraz bicie serca. Na jej ciele w miejscu rany zaczynała pojawiać się magiczna osłona w postaci lodu, zabezpieczając ją. Teraz był moment na ruszenie w drogę, nie było czasu do stracenia. Wstała i podparła swoje wiotkie ciało o skrzydło wybawicielki.
– Chodźmy do mnie. Tam zajmę się tą raną.
Szły w drodze do portu. Niestety nie było to blisko bagien, na których się znajdowały. Musiały przejść razem długą drogę. Faith pomimo swojej delikatnej postury była wytrzymała, ale okazało się, że nie była w stanie wytrzymać takiego dystansu w tym stanie. Pomimo lodowej osłony jednak toksyna z bagien postępowała w krwiobiegu. Ranna samica w końcu osunęła się na ziemię z wyczerpania. Antilia chciała pomóc jej wstać i mówiła do niej.
– Faith, co jest? – zapytała zaniepokojona stale pogarszającym się stanem rannej wilczycy. Nie wstawała, nie dała rady. Teraz już naprawdę zaczęła odlatywać. Nie rozumiała słów, które kierowała do niej uzdrowicielka, a wszystko wokół stawało się rozmazane. Faith była smukła i lekka, więc nie problemem było nią nieść, zwłaszcza że i tak były już w połowie drogi do plaży gdzie znajdowała się jaskinia Antilii.
Piaszczysta plaża, szum morza, mewy spacerujące przy brzegu. Krajobraz morski to jeden z najpiękniejszych, jakie można sobie wyobrazić. Morze w swoim położeniu dawało złudzenie jakby nie miało końca i ciągnęło się aż po horyzont. Morze to jednak nie tylko sama woda. Krajobraz morski to także wydmy i piasek. Ten miał odcień zbliżony do koloru złotego. W dali wyrastały piękne, wysokie, majestatyczne wzgórza pokryte zielenią. W porcie gdzieś na wysokości kilkunastu metrów nad ziemią znajdowała się jaskinia wadery. Miała półkę skalną, która traktowana była prawdopodobnie jako taras, a nad samym wejściem rosło drzewo. W środku było kilka pomieszczeń. Jednym z nich był pokój zabiegowy, do którego zaniosła nieprzytomną samicę. Położyła ją na jednym z leż i zasięgnęła do swoich obiektów medycznych. Był to silny eliksir z Dyptanu i Macierzanki, którym polała całą ranę pozbywając się toksyn i przyśpieszając gojenie. Faith syknęła cicho, ale nadal była nieprzytomna w czasie zabiegu. Następnie sięgnęła po garść mrówek gigantów, którymi miała zszywać rozcięcie na kręgosłupie. Przystawiła mrówkę do brzegów rany, owad wbijał swoje kleszcze w skórę na obu jej brzegach, po czym odrywała od głowy tułów mrówki, a resztę pozostawiała na ciele w charakterze szwu. I tak postępowała z każdą mrówką, aż zszyła całą ranę swojej pacjentce. Teraz musiała tylko to „odchorować” i poczekać aż się poprawnie zagoi.

Antilia?

19 lutego 2019

Od Faith cd. Rena

Na jego pysku dostrzegła zrezygnowanie. Trochę jej się zrobiło go żal. Postanowiła go w jakiś sposób pocieszyć, nawet jeśli nie mogła stuprocentowo rozwiązać jego problemu. Zależało jej na tym, by poczuł się lepiej. Mimo że znają się jedynie kilka chwil, to było w nim coś, co sprawiało, że go polubiła.
– A może się jej po prostu naucz? – zaproponowała. – Jest magia wrodzona i zaklęcia, których można się nauczyć. Wystarczy trochę praktyki. W naszej watasze powinni znaleźć się jacyś mentorzy magii, którzy mogliby cię czegoś nauczyć.
– Może to i dobry pomysł... – odpowiedział z nutką zamyślenia.
– Na pewno! – zapewniła go radośnie. – A przynajmniej próbuj. Chociaż według mnie... – ucięła na chwilę.
– Tak?
– Nawet niemagiczny wydajesz mi się bardzo ciekawą osobą. – powiedziała nieśmiało i niepewnie, ale to zdecydowanie właśnie te słowa sprawiły, że poczuł się lepiej, a na jego pysku pojawił się uśmiech.
– Dziękuję.
Wtem przypomniała sobie co miała zrobić. Przecież miała zamiar zanieść nasiona i wyhodować w swoim ogrodzie ,,Drzewo długiego życia''. Zupełnie by o tym zapomniała. Jednakże nie chciała opuszczać nowo poznanego. Chciała spędzić z nim więcej czasu i dowiedzieć się o nim więcej.
– Wiesz w jaki sposób hoduje się rośliny? – spytała, zmieniając temat. Chociaż byłaby mile zaskoczona, gdyby okazało się, że jednak ma o tym jakiekolwiek pojęcie.
– Nie, przyznaje, że nigdy mnie to specjalnie nie interesowało.
– A chciałbyś zobaczyć? - zaproponowała mając nadzieję, że się zgodzi. Mogłaby wtedy zająć się hodowlą i jednocześnie mieć w zasięgu jego towarzystwo. A w dodatku cieszyła ją myśl, że mogłaby mu pokazać swój ogród i owoce własnej pracy.
– Jasne, jestem otwarty na propozycje.
– Chodź za mną. – ruszyła zadowolona w kierunku ścieżki, która prowadziła z lasu do jej pracowni.
*
Stojące w kątach, półkach i zwisające z góry rośliny wszelakich rodzajów i gatunków zamieniały to miejsce w taki tajemniczy kącik gdzie nikt nie potrafiłby wyprowadzić Faith z równowagi, psychicznego spokoju i jakiegoś wewnętrznego wyciszenia. Ren również wydawał się oczarowany wdziękiem tego miejsca. Pracownia była podzielona na kilka części. Nie wszędzie było dużo światła, którego zdecydowanie potrzebowały rośliny. Były też miejsca w osłonie mroku, ponieważ istnieją rośliny wymagające stałej ciemności.
– Naprawdę jest tu pięknie. – skomplementował.
– Wiedziałam, że Ci się spodoba. To wszystko to owoce mojej pracy. Staram się odnajdywać coraz to nowsze gatunki. Jak widzisz panuje tu duża różnorodność.
– Ciężko nie zauważyć Twojej miłości do nich. To interesujące.
– Dla mnie one po prostu są jak bliscy. Nigdy nie miałam nikogo tak blisko, a tak samo jak ja i one nie są rozumiane przez wszystkich. Jedną z moich umiejętności jest kontaktowanie się z nimi. – wadera delikatnie otworzyła się przed towarzyszem.
Po chwili otrząsnęła się z delikatnej nostalgii i wróciła myślami do tego, co miała do zrobienia. Wyciągnęła dwie puste donice.
– Pomożesz mi zasadzić to drzewko. Wsyp tu trochę ziemi która leży w worze tuż za Tobą. – usłuchał, a Faith położyła na garści ziemi nasionka do obu donic i kiwnęła na Rena, który ponownie zasypał donice ziemią. Wypowiedziała kilka niezrozumiałych słów, które prawdopodobnie były zaklęciami ogrodniczymi i odłożyła donice w przynależne im miejsce. 

Ren?

18 lutego 2019

Od Faith cd. HG


Gdy Faith bezpiecznie pozostawała na tyłach, Harbinger próbował odeprzeć nocne monstrum. Wiedziała, że nie może tylko się wpatrywać i nie reagować musiała coś zrobić, cokolwiek, ale strach z początku był od niej silniejszy. Widziała, że jej towarzysz jest na skraju wytrzymałości, jak zwierzę boleśnie przygniatało go do ziemi. Wzięła się w garść i zaczerpnęła kilka szybkich wdechów i wydechów, by odzyskać z powrotem spokój. Wyskoczyła z ukrycia i rzuciła się w stronę stworzenia akurat, gdy chciało zadeptać kopytami bezbronnego basiora. Zasłoniła go i starała się zwrócić głównie na siebie uwagę monstrum. Miała nadzieję, na zadanie mu ciosu, po którym się nie pozbiera, ale oczywiste, że moc zwierzęcia przewyższała wilczyce. Jednorożec natarł na nią z taką siłą, że rzucił nią o pobliskie drzewo. Samica głośno zaskomlała i osunęła się na ziemie, a on próbował ruszyć ponownie, zadając przy tym śmiertelny cios swoim rogiem, ale Faith ostatkami sił wytworzyła ogromną bryłę lodu, którą przygniotła go. Nie chciała go zabić, gdyż tych zwierząt się nie uśmierca, więc po prostu go unieruchomiła. Harbinger jako tako się podniósł i spojrzał w stronę samicy, ale ona nadal się nie podnosiła. Natychmiast do niej podbiegł, dopiero gdy stanął bliżej, zrozumiał co się stało. Przy pierwszym uderzeniu jednorożec przebił ją swoim rogiem. Leżała nieruchomo jej oddech był nieregularny, słychać było lekkie rzężenie i kaszel. Faith czuła jak ciepła ciecz spływała po jej brzuchu. Basior mówił do niej, ale nie rozumiała co takiego.
Adrenalina pozwoliła jej wstać, ale łapy jej się trzęsły. Oparła się o swojego towarzysza tak jak to on wcześniej o nią. Musieli sobie nawzajem pomagać. Jak na waderę o tak kruchej posturze była wytrzymała. Jednak w drodze powrotnej do jej ogrodu Faith traciła siły, a w miarę jak jej krew się wylewała, jej umysł się rozpraszał. Nie raz się przewróciła.
W momencie, gdy tylko przekroczyli próg jej pracowni ponownie upadła na podłoże, ale już nie była w stanie wstać, straciła dużo krwi.
- K-Krwawnik... Krwawnik... ten naprzeciwko... - wycharczała i skierowała łeb w stronę rośliny rosnącej w donicy o kwiatach w kształcie koszyczków i szarozielonych liściach. Tej samej, którą wcześniej jemu podała. - I L-Lanceolata... - wskazała mu następne miejsce, gdzie znajdowała się roślina o gładkich, błyszczących, czerwonobrunatnych nasionach w kształcie czółenek i długich lancetowatych liściach. Także ta, którą jego leczyła. Nie tracąc czasu basior zebrał składniki a wadera poinstruowała go dalej. - Dokładnie rozgnieć je i rozetrzyj w misie a później zalej wodą i wymieszaj... Następnie nałóż wszytko na ranę... z bólem poradzę sobie sama.
Waderę pochłonęło zimno i nie potrafiła już zrozumieć tego, co się działo wokół niej.

HG?

Od Ethereala do Kalisty

Z relacji matki spodziewał się czegoś więcej po tej sforze, tymczasem była ona zwykłą, prostą watahą o niezbyt skomplikowanej hierarchii i mało rygorystycznych zasadach. Prawdę mówiąc, Ethereal czuje się równie samotny co w poprzednim stadzie. Niby byli wilczą wspólnotą, ale w rzeczywistości wszyscy byli znajomi jedynie z widzenia lub słyszenia. Jedyną, kluczową różnicą było zapewnienie bezpieczeństwa członkom społeczności, cokolwiek miałoby to znaczyć. Cóż, może czuć się odpowiedzialny za tę obietnicę, w końcu był strażnikiem. Co z tego, że często robił sobie drzemki podczas pracy? Każdemu się zdarzy, a korona nikomu z główki nie spadnie przez te parę minut. Jak jeden zaśnie, to drugi czuwa, spokojnie. Nie ma, o co się martwić! Chyba.
Dziś dostał wolne. Powiedzieli, że powinien odpocząć, bo przez ostatnie dni tak mocno się starał i należy mu się chwila wytchnienia. Początkowo odmawiał, w końcu nie był na tyle przemęczony wypatrywaniem zagrożeń, żeby zrobić sobie ekstra krótki urlop. Nie rozumiał pobudek swoich kolegów i koleżanek „z pracy”, ale postanowił im ustąpić i udał się na swoje własne, samotne świętowanie. Ostatnio wypalił się z pomysłów na samotne eskapady. Natchnienie nadchodzi przy spotkaniu drugiego wilka, kiedy to ma się do kogo pysk otworzyć. Popisywanie się też wchodziło w grę, poniekąd to dobry sposób na pokazywanie swoich zalet, prawda? No, chyba że ktoś przesadza i robi to nie tak, jak się powinno to robić.
Mruczał coś pod nosem, klnąc, jak bardzo nie ma planów, co do obecnego dnia. Wszyscy jak na złość byli zajęci lub po prostu nie mieli ochoty na wieczorek zapoznawczy z młodym Cynthiuszem. Nie miał im tego za złe, wcale się im nie dziwił. Gdyby miał do wyboru fascynujące zajęcie związane z jego pasją, a losowego basiora, któremu zdarza się podnosić ciśnienie innym do niebezpiecznego stopnia... Nie zawahałby się ani na sekundę. Trzeba myśleć przede wszystkim o sobie, dopiero później o rodzinie, bliskich i znajomych. Życie jest za krótkie, żeby je marnować.
Z rozmyślań w to piękne, jesienne popołudnie wyrwał go czyiś śliczny głos, a właściwie – czyjeś śliczne nucenie piosenki, którą o dziwo znał. Przyjemny dla ucha dźwięk wprawił go w dobry nastrój i wzięło go na wspominki. To brzmienie pamiętał bardzo dobrze. Nie ma szans, by kiedykolwiek je zapomniał, w końcu matka śpiewała mu to praktycznie codziennie. Zanim się obejrzał, zaczął nucić to razem z nieznajomą waderą. Tak, to chyba była wadera.
Opamiętał się. Zamknąwszy swój pysk, z jego gardła nie wydobył się już żaden dźwięk, a solowy koncert wilczej koleżanki już nie był zagrożony przez Cynka. Był jednak zbyt zaintrygowany personą, która nuciła jego piosenkę z wczesnego dzieciństwa i podążając za odgłosem, natrafił na szarą waderę. Była zbyt przejęta swoimi papierami, dlatego nie zwróciła na basiora większej uwagi, ba, nawet nie zauważyła jego obecności. Kontynuując porządki w swoich archiwach, jej nucenie przemieniało się w śpiew.
– Ładny głos i ładna piosenka.
Nie miał ochoty już dłużej biernie się przysłuchiwać i postanowił nieco zapoznać się z wilczycą, która po usłyszeniu jego słów, obróciła się i spojrzała z szeroko otwartymi oczami. Była lekko zawstydzona, że ktoś ją przyłapał na nieprofesjonalnym śpiewaniu. Posłał jej uśmiech, tym razem był on pozbawiony tej jego naturalnej dzikości. Zwykły, ciepły uśmiech, ten, który odziedziczył po matce.
– Nazywam się Cynthiusz – powiedział, jednak po chwili potrząsnął łbem. – Przepraszam, ta piosenka za bardzo kojarzy mi się z tym przezwiskiem.
– Jesteś Ethereal, prawda? – Chociaż jej wypowiedź była pytaniem, bliżej było jej do stwierdzenia, tak jakby miała stuprocentową pewność, z kim rozmawia. – Nie pytaj, skąd wiem. – Lekko się zaśmiała. – Co cię do mnie sprowadza?
– Usłyszałem twoją piosenkę. Spodobała mi się, więc postanowiłem zbadać jej źródło... Więc jestem!
– Dlaczego ci się spodobała? Nie jestem dobrą wokalistką.
Pokręcił głową, zapewniając waderę, że naprawdę uważa, iż ma wspaniały głos, wręcz idealny do tej piosnki. Postanowił również odpowiedzieć na jej pytania, zdradzając co nieco o swoim dzieciństwie. Szczenięce lata, ach, to było coś!
– Moja matka bardzo często to nuciła i śpiewała...
– Twoja matka to nie jest przypadkiem Cynthia? – Przekręciła łbem, oczekując jego odpowiedzi.
– A i owszem. Znasz ją?

Kalista?

17 lutego 2019

Od Whisa cd. Faith


Życie u boku Faith było pełne niespodzianek i wielu, naprawdę wielu lekcji. Wadera nauczyła mnie wszystkiego, co było mi potrzebne do przetrwania na tym świecie. Zanim się obejrzałem, ze szczeniaka dorosłem do nastoletniego wieku, wiele rzeczy było teraz o wiele łatwiejsze. Byłem większy, szybszy, silniejszy, zwinniejszy i inteligentniejszy. Polowanie z przyszywaną siostrą należało do mojej ulubionej czynności, przykładałem się do tego jak najlepiej potrafiłem.
Dzisiejszego dnia też miałem ochotę zapolować, ale nie na żadną zwierzynę, tylko na coś lepszego. Wstałem o wiele wcześniej niż moja siostra. Z uśmiechem na pysku przeciągnąłem się i ruszyłem do wyjścia jaskini.
– Gdzie idziesz...? – Usłyszałem nagle głos Faith.
– Ja..? – spytałem, zaklinając w myślach. Byłem stuprocentowo pewny, że wadera śpi... – Do alfy, mam z nim do pogadania.
– Alfy? – Podeszła do mnie. – Ty i sprawa do alfy? Przecież jeszcze niedawno tak mocno się go bałeś – wybuchnęła śmiechem.
– Już się nie boję – warknąłem, szturchając ją lekko w bok. – Byłem wtedy szczeniakiem.
– No dobrze, dobrze. – Pokiwała łbem. – Tylko żartuję. Jaką masz do niego sprawę? – ponowiła pytanie.
– Chcę z nim porozmawiać o moim stanowisku. Chce coś zrobić dla watahy, przydać się na coś.
– Ach... Mój mały braciszek dorasta... Wybierz mądrze, chociaż nieważne co wybierzesz, i tak będę z ciebie dumna.
Te słowa sprawiły, że moje ciało zalała fala dziwnego ciepła. Uśmiechnąłem się szeroko, trącając pyskiem jej pysk.
– Dzięki za wsparcie, Faith. Do później. – Wyszedłem z jaskini.
– Trzymaj się, Whis! – Usłyszałem jej głos.
Kłamstwo. Nie czułem się z tym dobrze, ale musiałem to zrobić.
Po kilku minutach zmieniłem kurs na teren polowania Faith. Znalazłem dogodne miejsce i położyłem się, licząc na to, że wadera mnie nie zauważy. Wiedziałem, że czekają mnie godziny spędzone na tym terenie łowieckim, jednak możliwość przechytrzenia wadery była silniejsza niż to palące słońce. W głowie planowałem dokładnie każdy ruch. Nie mogłem zawieść i się zbłaźnić.
Po kilku godzinach wylegiwania się w wysokiej trawie usłyszałem kroki. Spojrzałem w ich kierunku, aby po chwili się uśmiechnąć. Biała wadera przyszła, aby się posilić.
Dokładnie obserwowałem jej wszystkie ruchy, czekając na odpowiedni moment do ataku. Faith standardowo rozejrzała się po terenie, chcąc wypatrzyć najsłabszą sztukę w stadzie. Reszta, to była tylko czysta cierpliwość.
Kiedy polowanie się rozpoczęło, przemieściłem się w inne miejsce, aby cały mój plan nie poszedł na marne. Po przejściu całej procedury wadera położyła się na trawie, chcąc najwyraźniej odpocząć. Naprężyłem wtedy mięśnie do skoku, wbijając lekko pazury w glebę. Faith znowu bujała w obłokach... 
Teraz!
W ułamku sekundy wyskoczyłem ze swojej kryjówki prosto na waderę, która wróciła momentalnie na ziemię. Przeraziła w pierwszych sekundach, kiedy obydwoje robiliśmy przewrotkę. Przycisnąłem ją łapami do ziemi, lądując tym samym na górze.
– Mam cię! – objaśniłem dumnie.
Wadera nie odpowiedziała od razu, była zdziwiona... oraz rozbawiona.
– Brawo, Whis – zaśmiała się – w końcu ci się udało.
– Trening z tobą nie poszedł na marne, moja droga.
– Sprytnie wykorzystałeś sytuację. – Przekręciła łeb.
– A jakże! – Zeskoczyłem z niej, aby po chwili pomóc jej się podnieść. – Trochę ubrudziłem ci futro, ale tak już jest, jak jest się białym wilkiem.
– Nie ubrudziłam się na własne życzenie. – Zmrużyła ślepia.
– No weź, Faith... – Polizałem ją po pysku. – Mam cię wyczyścić? – Usiadłem przed nią.
Ta spojrzała się na mnie jak na debila i pokręciła łbem, biorąc głębszy wdech.
– W jaskini jest źródło, tam możemy się wykąpać.
– No dobrze, skoro sobie tego życzysz. – Wstałem, kierując się do naszego leża. – Musisz mi jednak przyznać: ostro się wystraszyłaś. – Szturchnąłem ją.
– Nie wystraszyłam – sprostowała. – Byłam jedynie zdezorientowana, a to wielka różnica. – Podstawiła mi łapę, przez co runąłem do przodu.
Jednak nie ze mną te numery, moja droga.
Złapałem ją w ostatniej sekundzie, ciągnąc ją za sobą. Znowu zrobiliśmy kilka przewrotek, a wadera wylądowała na ziemi.
– Znowu leżysz. – Uśmiechnąłem się triumfalnie. – Skończyły się czasy małego mnie, moja droga. – Zbliżyłem swój pysk do jej. – Jak widzisz, jestem już duży.
 
Faith?

HG cd. Faith


— Zrozumiano? — Jej pytanie wyrwało mnie z zamyślenia. Uniosłem powieki i spojrzałem na nią sennie. To niemożliwe, żeby mnie nie poznała. Fakt, że przez te wszystkie lata nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa, ale nie licząc braku komunikacji werbalnej, widywaliśmy się dość często. — Jasne, że tak Antilio — odpowiedziałem, odwracając się na bok. Kolejny raz zamknąłem oczy, aby przeczekać ból głowy, nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. 
Zbudził mnie cichy jęk, który zapewne wydała moja wybawczyni. Otworzyłem zaspane ślepia i spojrzałem na małą doniczkę, która w kawałkach leżała na podłodze, zaraz obok stała Faith. Wadera usiłowała zebrać pozostałości niezniszczonych roślinek. Nie do końca świadomy swoich czynów zszedłem z posłania i zacząłem zbierać razem z nią.
— Powinieneś leżeć.
— Ile spałem?
— Trzy godziny. 
— To wystarczająco. Dziękuję ci za opiekę i poświęcenie, ale już sobie pójdę. Umieram z głodu — mruknąłem sam do siebie.
— O nie. Nie po to tak się starałam, żebyś sobie znikał po trzech godzinach — warknęła przerywając zbieranie. — Przyniosę ci jedzenie tutaj.
— Nigdy nie będzie wyręczała mnie wadera.
— Nigdy nie mów nigdy, nie zgodzę się na to. Na dodatek się ściemnia. 
Jej oczy pociemniały, pojawiła się w nich mała burza. Nie chciałem jej denerwować, ale nie miałem zamiaru się nią wysługiwać. Zabawa tak, bezsensowne wykorzystywanie nie. Westchnąłem na myśl  o tym, jak długa rozmowa mnie czeka. Omiotłem pomieszczenie wzrokiem i natrafiłem na mały malunek przedstawiający atakującego wilka. Ruszyłem w kierunku wyjścia, nie zwracając uwagi na białą samicę. Nie dawała za wygraną i zagrodziła mi przejście. Może groźba na coś się zda?
— O ile jednak chcesz mi pomóc i przy okazji przeżyć, radzę ci mnie puścić. 
— Nie — kłapnęła zębami. 
— To może kompromis? Pójdziemy razem, ale to ty będziesz polować, a ja tylko wybiorę ofiarę i popatrzę?

Zgodziła się. Oczywiście, że tak. Na zewnątrz panował przyjemny półmrok pogrążający watahę w sennym krajobrazie. Postanowiliśmy zapolować na coś małego, łatwego i w miarę dostępnego. Proponowałem zasadzkę na Phoenix'a, lecz Faith zdecydowanie zaprzeczyła, tłumacząc, że i tak już ma wyrzuty sumienia wychodząc ze mną gdziekolwiek. Tak oto siedziałem znudzony nad małą rzeczką nieopodal Centrum i wraz ze swoją towarzyszką wypatrywałem czegoś do jedzenia. Właściwie to ona w skupieniu czaiła się w krzakach i czekała na zwierzynę, a ja leżałem i obserwowałem ją kątem oka. 
— Powiedz mi, jakie masz moce?
— Zabawa lodem, rozmowa z roślinami  — zaczęła wyliczankę, lecz szybko jej przerwałem.
— Skoro umiesz rozmawiać z roślinami, to może zapytaj się przyjaciół drzew, czy nie widziały w pobliżu czegoś do zjedzenia — zaproponowałem z nutą ironii. Faith, choć mocno poirytowana, nie odwróciła wzroku od drzewa, prawdopodobnie wykonując moją prośbę. — I?
— Nic. 
Pokiwałem głową z uznaniem, już miałem rozpocząć swój monolog, ale trzask gałęzi nie dał mi zacząć. Oboje spojrzeliśmy w tym samym kierunku. Po drugiej stronie rzeki siedziało stado kruków. Przez chwilę miałem ochotę się śmiać, ale wtedy zza krzaków wylazło jeszcze coś. Duży, szary i niewyraźny kształt spłoszył ptaki, które wzbiły się w niebo, zakrywając księżyc czarną chmurą. Jednorożec nocy. Koń z rogiem i ogonem lwa bez oporów wszedł do wody i zaczął się do nas zbliżać.  To był czas na ucieczkę, z tym się nie walczy. Popatrzyłem na Faith, stała jak wryta. Nie ruszała się, a jej oczy zaszły mgłą. Dźwignąłem się na łapy i pchnąłem ją w tył, aby uniknąć rozlewu krwi, który był już bliski, bo zwierzę natarło na nas rogiem. Kompletnie nie wiedziałem, jak z tym walczyć, ale patrzenie w oczy nie wchodziło w grę. Szybko upewniłem się, że samica jest w bezpiecznym i niewidocznym miejscu, a następnie sam skoczyłem w stronę potwora. Pewnie wyobrażacie sobie piękne i majestatyczne zwierzę, ale to coś nie było w żadnym stopniu nawet ładne. Wielki tłusty łeb ze zbyt dużymi ganaszami i krótkim pyskiem zdobił nadłamany, ostry róg. Szyja wraz z przednimi nogami była pozbawiona sierści, pokryta cienką, szarą skórą. Ogon i tylne nogi miały kolor biały. Instynktownie wbiłem zęby w szyję zwierzęcia. Potwór zaczął wierzgać i strzelać barany. Kilkakrotnie przewracał się i przygniatał mnie do ziemi. Z każdym razem czułem coraz mniej, ale nie puszczałem. Kości, podobnie jak naczynia krwionośne pękały, przy każdym zetknięciu z ziemią. Nagle przed oczami mignęło mi białe futro, a zaraz po tym, w jednorożca trafiło coś ciężkiego, zwalając go z nóg.

Faith? 
Wybacz za jakiekolwiek niespójności. PS. HG nic się nie stało, przynajmniej mam taką nadzieję. 

Od Efraina do Coral

Blade światło księżyca odbijało się w ciemnej tafli głębokiego jeziora. Basior leżał i wpatrywał się w nią jak w obrazek. Powolutku odnajdywał spokój, którego przez te ciągłe, biegane dni mu brakowało. Wraz z westchnięciem wielka łapa basiora delikatnie zatapiała się w chłodnej wodzie. Przeszył go lekki dreszcz, albowiem ze względu na swoje upodobanie w cieple, to co zimne niezbyt go zadowalało. Zaczął przyglądać się cienistym posturom ryb pływającym tuż pod jego nosem. Może to i dziwne, ale Efrainowi zawsze wydawało się, jakby te stworzenia nigdy w swoim życiu nie zaznały spokoju. Przez cały czas czuwają byleby ich nikt nie złowił czy też zjadł... Czy to nie męczące? Każdy potrzebuje odpoczynku. Niezależnie od tego czy jest się rybą, czy wilkiem. Te właśnie myśli, błahe, a zarazem męczące zaprzątały jego głowę. Ostatnio nawet zastanawiać się zaczął nad sensem swojej egzystencji. Czy już z nim tak źle? W końcu basior ma wysoką samoocenę to trzeba przyznać, więc po cóż miałby frasować się tym, czy na pewno powinien należeć do tego świata?
W pewnym momencie z rozmyśleń wyrwała go wilcza postać wynurzająca się z wody. Oczy wilka spoczęły na basiorze. Efrain od razu był w stanie stwierdzić, iż wilk to tak naprawdę wadera, której spojrzenie zdawało się być nieco zakłopotane niespodziewanym spotkaniem. Po chwili jednak uśmiechnęła się łagodnie do towarzysza. Efrainowi zajęło chwilkę by odwzajemnić ten gest, chociaż jego nie wyglądał tak bardzo przyjaźnie jak jej, najprawdopodobniej ze względu na nagły ból głowy, który momentalnie go dopadł.
"Co jest, cholera?'' - Spytał się w myślach. Nawet nie zauważył jak na jego pyszczek wdarł się grymas niezadowolenia.
– Wszystko w porządku? – spytał delikatny, miły dla ucha głos.
Wadera nieco przechyliła głowę z zaniepokojeniem i w ułamku sekundy znalazła się ciupkę bliżej brzegu. Basior ponownie posłał jej uśmiech.
– Oczywiście! W jak najlepszym – uspokoił.
Fiołkowe oczy wadery przyjrzały się mu uważnie.
– Wyglądasz na zmęczonego...
– Hm? To tylko chwilowy ból głowy, niedługo mi przejdzie. Nie martw się o to.
Wstał gotowy do odejścia. Prawdę mówiąc, nie bardzo miał ochotę na pogawędki. Miał wrażenie, że wadera zacznie go wypytywać o różne rzeczy, czego nie lubił. Doskwierał mu ból głowy, co pewnością było zwiastunem jednego z mniej przyjemnych humorów Efraina.
– C-Czekaj! Może... Może mogłabym ci jakoś pomóc? Zawsze da się coś zrobić – odparła cicho.
– Czyżby? – Zatrzymał się, lustrując waderę swoimi jadowitymi oczami.
Speszyła się nieco. Ups. Chyba ją przestraszył. Sam również poczuł się niezręcznie. Widocznie odebrała jego odpowiedź jako jakąś obelgę. A prawda jest taka, że nie chciał być niemiły. Wymsknęło mu się tylko... A mimo tego zaczęły podgryzać go małe wyrzuty sumienia. Kim byłby pozwalając sobie na zasmucenie wadery?
Cisza między tymi dwojga nie przemijała. Dziwne napięcie rosło i rosło, tak więc basior ponownie ułożył się na brzegu jeziora, by zacząć od początku.
– Bardzo tu ładnie, prawda?
Zaczął jakiś temat, byleby coś. Wadera po tym pytaniu ożywiła się i przytaknęła.
– Woda potrafi być naprawdę wspaniała.
Uśmiechnął się lekko.
– Dużo pływasz?

Coral? Pierwsze zawsze wychodzi najgorzej XD

Od Ethereala cd. Saori — „Bestia”


Miał już opuszczać swój posterunek, ze względu na kończącą się zmianę, jednak wilk, który miał zająć jego miejsce i doglądać jego obszaru – nie pojawił się i zapowiadało się na to, że przez najbliższy czas nic nie zamierza tego zmienić. Nikt nie widział zaginionego osobnika, nic też nikt nie słyszał. Ethereal początkowo zawahał się, czy faktycznie powinien udać się na spoczynek. Doglądanie granic i pilnowanie bezpieczeństwa wbrew pozorom to bardzo ważne obowiązki, których nie należy lekceważyć i zaniedbywać. Jednak nie zdecydował się na kolejną wartę. Ktoś, kto lekceważy swoją pracę, powinien ponieść konsekwencję. To nie jego wina, że zgodnie z harmonogramem udał się załatwiać swoje osobiste sprawy.
Miał w planach ponękać Hanacię, ponieważ na razie była jedynym wilkiem, który jakimś cudem dawał radę zdzierżyć dziwne zachowania Ethereala. No i wykazywała się ogromną cierpliwością i ciepłym serduszkiem wobec każdego, co wzbudziło zainteresowanie białego basiora, który niebawem znalazł się w towarzystwie wyżej wspomnianej wadery. Wyglądała na niezwykle przejętą i z marnym skutkiem próbowała nie dać tego po sobie poznać. Chcąc poznać przyczynę aktualnego zmartwienia znajomej, postanowił ją o to zapytać wprost. Nie miał ochoty na zabawę w podchody, a ta dłużej już nie zamierzała niczego przed nim ukrywać.
Nie chciało mu się w to wierzyć. Liczył, że to tylko beznadziejny sen, który jak na złość nie chce się zakończyć. Nie chciał sobie uświadamiać faktu, że marnuje swój wolny czas na poszukiwanie jakiegoś szczyla, który postanowił zgrywać bohatera i nie dość, że zawędrował na tereny obcej watahy, to jeszcze zjednał sobie parę osobników, którzy właśnie teraz tracili na jego odnalezienie cenny czas. No cóż. Skoro nie może spędzić wieczoru z Hanacią, to przynajmniej rozrusza nieco kości, przeczesując tereny Smoczego Ostrza.
Cud! W chwili, gdy do poszukiwań przyłączył się Ethereal z Hannayah, młody od razu się znalazł. Z przepraszającym wzrokiem spoglądał na każdego, kto postanowił przejąć się jego sprawą. Miał wyrzuty sumienia, że wystraszył swoim zniknięciem tak wielu, obcych nieznajomych. Trzy wadery, w tym bliska koleżanka białego basiora, postanowiły odeskortować szczenię na granicę i poprosić posłańca, by jak najszybciej odnalazł rodziców intruza i doręczył im wiadomość, gdzie odnajdą syna.
– Możesz iść z nami, jeśli masz taką ochotę – powiedziała do niego z uśmiechem jedna z wilczyc.
Pokręcił głową, a jego pysk przybrał dziwnego wyrazu. Zanim się obejrzeli, skrzydlaty wilk zniknął w gąszczu i pognał w kierunku Gniazda Żmij. Odkąd dołączył do watahy, ciągle słyszał o nim same pozytywne opinie. Niebezpieczeństwo czai się tam na każdym kroku! Zabójczo jadowite węże o ogromnych rozmiarach potrafią śledzić swoją ofiarę przez pół dnia, nie zdradzając swojej obecności! No, czyli coś, czego brakowało mu w ciągu ostatnich nudnych dni.
Długo nie musiał czekać, niebawem znalazł się w upragnionym miejscu i mógł podziwiać jego uroki, chociaż nic takiego wyjątkowego w nim nie zauważył. Trochę zieleni, trochę skał, no cóż. Odrobinę się rozczarował, ale w głębi serduszka liczył, że chociaż w małym stopniu poszczególne plotki są prawdą. Nie lubił marnować czasu, a gdyby okazało się, że przybiegł tutaj, chcąc rozpocząć przygodę, której nie znajdzie... Byłby zły.
Skutecznie ignorował odczuwany głód do momentu, w którym do akcji postanowił wkroczyć jego nienasycony brzuszek. Burczenie było na tyle głośne, że sarna, która pasła się w pobliżu, postanowiła rzucić się do ucieczki. Szansa na w miarę smaczny obiad przepadła, trzeba zacząć szukać dokładnie, inaczej zemrze śmiercią głodową, a tego przecież nie chciał. Prawdę mówiąc, chciał dożyć spokojnej starości, kiedy kości i stawy będą mu odmawiać współpracy, a jego jedynym zajęciem będzie doglądanie wnuków, a może nawet prawnuków. O tak, to brzmi, jak świetny plan! Zanim zajmiesz się przeszłością, lepiej wrzuć coś na ruszt, inaczej twój ostatni oddech będzie zagłuszony przez cudowne burczenie.
Dość dłuższą chwilę później, kiedy zdążył zaadaptować się do otoczenia, czekał w gąszczu na nachodzącą okazję. Zwierzęta w tym rejonie były ostrożniejsze i rzadziej spotykane, co nie powinno dziwić Ethereala. Sam musiał przyznać, że wkraczając na ten obszar, do jego nozdrzy dostała się woń o ostrym zapachu zdradzająca, że w pobliżu znajdują się niezwykle niebezpieczne drapieżniki.
Dostał kolejną szansę od bogów i mógł wyskoczyć z kryjówki, zdradzając swoją obecność, ale to już się nie liczyło, bo dorwał młodego jelenia. Jednak nie był jedyną istotą, która zatopiła swoje kły w zwierzęciu. Otworzył szerzej oczy, kiedy przyszło mu się szarpać o zdobycz z kotem, bo tak to chyba można nazwać, który był od niego nawet dwa razy większy. Miał odpuścić, ale zauważył w nieznajomych ślepiach nutkę zdziwienia, jaka również gościła u niego na pysku. Szarpnął mocniej, a jego głodowy przeciwnik nie pozostał dłużny. Nikt nie chciał odpuścić, a burczenie brzucha dawało znać zarówno jednej stronie, jak i drugiej.
– Mam rozwiązanie – zaczął mówić, chociaż nie był pewny, czy majestatyczny gadzi kot zrozumie jego słowa. – Oboje jesteśmy głodni i oboje upolowaliśmy tę samą ofiarę. Nie ma sensu się o nią szarpać, to będzie tylko marnotrawstwo jedzenia i czasu.

Saori?

16 lutego 2019

Nieobecność

Kochani!
Chciałabym ogłosić, że ja – Ktosicek – będę nieobecna do 24 lutego (około, możliwe, że się to nieznacznie zmieni). W tym czasie proszę, abyście opowiadania przesyłali do naszej moderatorki, Toxx. Prawdopodobnie będę wchodzić na discorda, więc pytać można śmiało, ale biorę sobie wolne od bloggera przez nawał nauki i spraw prywatnych, więc nic nie wstawię/nie poprawę/nie zmienię. 

Miłej niedzieli!,
Ktosicek.
[czyli Airov i spółka]

15 lutego 2019

Od Niffelheima do Faith

Ostatnimi czasy czuł, że brakuje mu chęci i motywacji do czegokolwiek. Miał wrażenie, że znów spoglądają na niego z wyższością i traktują jak wilka gorszego sortu. Chore przeświadczenie o tym, że wszyscy życzą mu źle i czekają na jego najmniejszy błąd, powoli go wykańcza. Choroby z głową przychodzą późnym wiekiem, co? Nieprawda. Ta myśl była zakorzeniona w jego umyśle już od najmłodszych lat. Postanowiła powrócić i nękać Niffelheima, ponieważ cierpiał na przykry przypadek aż nazbyt wielkiej ilości wolnego czasu.
Uśmiechali się do niego, witali się przesympatycznie, a on odwdzięczał się im machinalnie, czując, że wymiana tak błahych grzeczności jest jedynie przykrywką przykrych myśli o danym osobniku. Pogrążając się w coraz to większej pogardzie wobec społeczeństwa, zaniżając własną samoocenę, w końcu wyczaił, że dzieje się z nim rzecz niepojęta.
To nie było normalne, chociaż za szczenięcia bardzo dotykały go negatywne opinie innych, przywykł do nich i nauczył się z nimi żyć bez zwracania na nich większej uwagi, niż było to konieczne. Później potrafił już budować zdrowe relacje, w których czuł się dobrze i pewnie. Myślał, że jego problemy z aspołeczną naturą minęły i mógł nazywać siebie pełnoprawnym członkiem wilczej wspólnoty. Czym spowodowana jest niezwykle ogromna chęć zaśnięcia i nieobudzenia się już nigdy? Dlaczego jego samopoczucie było w tak fatalnym stanie?
– Niffelheim, wszystko w porządku? – zapytał Habiel, dostrzegając, że starszy basior ewidentnie odpływa gdzieś myślami i wygląda na lekko zmęczonego, prawdę mówiąc zaniepokoił się, że wcześniej zadał mu zupełnie inne opowiadanie, które dotyczyło spraw, które ten tak bardzo kochał, a on mu na to nie odpowiedział.
– Obawiam się, że nie.
Spojrzeli na niego, zaskoczeni jego szczerą odpowiedzią. Wiedzieli, że Niffelheim jest bezpośredni, ale nie spodziewali się, że aż tak. Potrząsnęli łbami, jakby komunikując się ze sobą telepatycznie, a następnie podeszli bliżej białego wilka.
– Coś się stało?
Chciał zaprzeczyć, tak bardzo chciał zaprzeczyć, żeby ich nie martwić, ale stwierdził, że to i tak nie zadziała, więc opowiedział im, jakie ostatnio myśli go męczą. Podzielił się również swoim przerażeniem, że niedługo zacznie uważać wszystkich innych za potencjalnych wrogów i prędzej czy później zda sobie sprawę z tego, że walka ze światem nie jest mu pisana. Sam na wszystkich, bitwa byłaby bardziej przytłaczająca, niż mogłoby się zdawać, więc zanim by podjął jakiekolwiek działania, prawdopodobnie rzuciłby się z klifu, wpadł w przepaść, udał się w podróż na dno jeziora z kamieniem przywiązanym do szyi lub przegryzłby sobie język.
– To brzmi poważnie. Rozmawiałeś już o tym z kimś? Może potrzebujesz psychologa?
– Wydaje mi się, że to od natłoku ostatnich wrażeń. – Posłał im słaby uśmiech. – Jestem po prostu zmęczony, a moje nerwy nie są w stanie się uspokoić same z siebie. Nic nie robię, mam za dużo czasu na bezsensowne przemyślenia. Wracają demony przeszłości, mój umysł potrzebuje zwykłego odpoczynku.
Skinęli mu jedynie głową, bo nie mieli pojęcia jak mu pomóc. Mogli niby coś radzić, ale co? Mają własne zmartwienia, Niffelheim doskonale o tym wiedział, dlatego nie miał im za złe, że po całkiem poważnej rozmowie, postanowili wrócić do swoich spraw codziennych. Pożegnał ich i znów został sam ze swoimi myślami.
Czy ja naprawdę potrzebuję psychologa?, pomyślał. Choć sam pełnił podobną funkcję, był sceptycznie do tego nastawiony. Zastanawiał się, czy w ogóle w watasze istnieje stanowisko w stylu psychologa, czy tam psychiatry. Coraz bardziej liczył na to, że jego aktualny stan jest spowodowany ogólnym zmęczeniem ciała i umysłu, który prędzej czy później zwyczajnie przejdzie, a nie wymysłami jego biednej główki. Hm, może uda się do zielarza po ziółka na uspokojenie i rozluźnienie mięśni? Cała ta sytuacja wywołuje u niego nieprzyjemne uczucia.
Zanim uda się w podróż poszukiwania zielarza na terenach Smoczego Ostrza, postanowił uciąć sobie drzemkę. Drzemkę, która chwilowo przyniesie ukojenie i pozwoli zatonąć we własnym, wyidealizowanym świecie, gdzie nikt nie ma prawa mu tam mieszać. Zawędrował pod bliskie drzewo, aby pod nim się położyć. Rozejrzał się jeszcze wokół, spoglądając, czy strażnicy wypełniają swoje obowiązki, a następnie zasnął otulony kołdrą ze złotych, pomarańczowych i brązowych liści.
Natychmiast się zerwał, kiedy usłyszał zbliżające się w jego stronę kroki. Wyskoczył z góry liści, przyprawiając nieznajomego wilka o lekki zawał. Śnieżnobiała wadera wydała z siebie pisk i natychmiast odsunęła się od straszaka, któremu najzwyczajniej świecie zrobiło się głupio. Otrzepał się z liści i ostrożnie podszedł do wilczycy, która spoglądała na niego z dozą niepewności.
– Przepraszam, naprawdę nie chciałem – zaczął się tłumaczyć. – Wszystko w porządku?
– Tak – odparła krótko, unikając jego wzroku.
– Głupio mi, ale nie sądziłem, że ktoś będzie się zapuszczał aż tutaj. No i nie myślałem, że zanim się obejrzę, zostanę przysypany przez liście.
Nie usłyszał już żadnej odpowiedzi, wyglądało na to, że wadera niezbyt dobrze czuje się w jego towarzystwie, on sam ostatnio za nim nie przepada. Możliwe, że wilczyca jest po prostu na tyle nieśmiała, że na razie nie ma ochoty prowadzić rozmowy. W sumie nie zdziwiłby się, gdyby jej pewność siebie była na niskim poziomie i po jakimś czasie dowiedziałby się, że relacje międzywilcze sprawiają jej problemy.
Nie. Nie chciała z nim rozmawiać, ponieważ uważała go za gorszego od siebie i nie zamierzała marnować na niego swoich cennych strun głosowych, jak i również własnego czasu. Skrzywił się nieznacznie, ale postanowił dalej w to brnąć, mimo faktu, że jego myśli stawały się coraz bardziej chaotyczne i nielogiczne. Czas przejąć pałeczkę, pomyślał, pokaż, czy naprawdę potrafisz rozmawiać z innymi, a później leć szukać zielarza.
– Nazywam się Niffelheim – zaczął dość niepewnie. – Dawniej mogłabyś mnie poprosić o egzorcyzm, dziś służę radą odnośnie do szczeniąt. A ty jakie imię nosisz? – Brawo!, jesteśmy z ciebie dumni. Prowadzisz zwykłą konwersację i jeszcze twoja rozmówczyni nie postanowiła uciec z krzykiem.
– Faith.
– O, a to ci przypadek! – zakrzyknął wesoło, co było do niego niepodobne. – Właśnie do ciebie zmierzałem, ponieważ potrzebuję pomocy zielarza, a ty nim jesteś, prawda? – Kiwnęła nieśmiało głową. – Zazwyczaj nie jestem taki wylewny i próbuję radzić sobie z własnymi problemami zupełnie sam, ale tym razem to jest ponad moje siły. Z ziołami rzadko kiedy miałem do czynienia, więc potrzebuję rady specjalisty, kogoś, kto w tym siedzi i ma pojęcie, co to właściwie znaczy zajmować się wywarzaniem naparów, tworzeniem eliksirów z roślin.
– Co się stało?
– Potrzebuję czegoś na uspokojenie nerwów i rozluźnienie mięśni. Mam wrażenie, że po krótkiej rekonwalescencji mój umysł wróci do pełni zdrowia i znów będę mógł być sobą. Mogłabyś mi coś na to polecić?

Faith?

Od Niffelheima do Taiyō

Nie potrzebują więcej egzorcystów, więc czym powinien się zająć wilk, który całe swoje życie podporządkował zbłąkanym duszyczkom, które w większej mierze lubiły dręczyć żywe (no przeważnie żywe) istoty? Agh, nie przepadał za zmianami i za nowościami, podjęcie się zajęcia jakiegokolwiek innego zajęcia niż egzorcyzmy… Będzie dla niego nie lada wyzwaniem. Omegą nie chce być, ponieważ czuje, że musi mieć jakieś obowiązki, inaczej non stop by się nudził jako bezrobotny. Życie jest okrutne…
Zdecydował się w końcu. Skoro nie może pracować z prawdziwymi demonami, zmierzy się z tymi, które przemierzają świat na tych pulchnych, słabych i krótkich łapkach. Postanowił spróbować swoich sił z demonami, które zostały wydane światu powszechnie znane jako: „wpadki”, „owoce miłości”, „gówniaki”. Pracować będzie z małymi diabłami, których najogólniejsza nazwa mrozi już krew w żyłach. Jego codziennością staną się kaprysy tych wiecznie niezadowolonych kulek (nie)szczęścia, które całymi dniami mogłyby się bawić, jeść i spać. Stanie na wysokości podjętego zadania. Zawalczy ze szczeniakami o to, by mogły wyrosnąć na porządnych obywateli wilczej społeczności, a przy okazji odprawi nad nimi egzorcyzmy, pozbywając się ich pierwotnej natury – czystego zła.
Obdarzony stanowiskiem pedagoga postanowił zaznajomić się z nowym środowiskiem pracy. Liczył, że jeszcze dzisiaj nikt nie będzie potrzebował jego pomocy w uspokajaniu małego gówniarza, któremu nie odpowiada przydzielony mu kawałek mięsa. O zgrozo, ma również nadzieję, że nie będzie musiał pacyfikować szczeniaka, który został wyrwany ze swojej popołudniowej drzemki. Takie to dają mocno w kość…
Wybrał się do jaskini szczeniąt, o ile tak to może nazwać legowisko tych nikczemników. Odrobinę się rozczarował, kiedy lokalizacja tej miejscówki została zmieniona podczas jego nieobecności w watasze. Liczył, że będzie mógł powspominać czasy, kiedy jeszcze jego potomstwo było małymi berbeciami. Och, gdyby się tak zastanowić. Nie kojarzy większości miejsc z nowych terenów Smoczego Ostrza, będzie musiał sobie zorganizować wycieczkę krajoznawczą. E, kiedy indziej. Dzisiaj poświęca czas na zgłębianie tajników obsługi szczeniaka. Huh, chociaż halo, miałeś kiedyś dzieci, w sumie dalej masz, nie możesz powiedzieć, że kompletnie się nie znasz na wychowywaniu gówniaków. Hm, ale własne dzieci to tam… No, nie trzeba być tak strasznie delikatnym, a teraz? Zaraz ktoś go oskarży o demoralizację młodzieży i co? Straci robotę, skażą go na wygnanie, mimo że niedawno wrócił…
Nie zorientował się, kiedy w końcu przekroczył próg jaskini i wtargnął na sam środek „sali zabaw”. Na całe szczęście nie było świadków jego nieogarnięcia i nikt nie widział, że bez konkretnego powodu staranował stos kostek i kosteczek, a klika z nich postanowiło zadrapać jego łapę. Lekko rozciętej skóry widać nie będzie, nie pod tą warstwą sierści.
– Przepraszam, ale szczenięta są teraz pod opieką mentorów. Wróć za jakiś czas.
Sam komunikat go nie zainteresował, bardziej zaciekawiła go właścicielka głosu. Znał go, więc i znał wilczycę, która do niego przemówiła. Niebawem z jednego korytarza wyłoniła się lisopodobna postać o kilku ogonach i rdzawym futrze. Była dokładnie taką, jak zapamiętał. Mimowolnie posłał jej uśmiech, ale wówczas zdał sobie sprawę z tego, że on o niej nie zapomniał, ale to nie znaczy, że ona o nim również nie. Podszedł nieco bliżej, schylając odrobinę swoją głowę.
– Na łapę mi jest fakt, że szczeniąt tutaj nie ma – zaśmiał się. – I odrobinę mi ulżyło. Nie ma tu tych demonów, a jesteś ty, która na całe szczęście się nie zamieniła w kogoś innego. – Mówił, jakby ją znał na wylot, ale prawdę mówiąc, nie znał jej wcale. Zdradziła mu jedynie swoje imię i historię plemienia, z którego pochodzi. Wadera stała i patrzyła na niego… jakby był nawiedzony. Był przyzwyczajony to takich spojrzeń, ale… w sumie z żadnym podobnym nie spotkał się od dawna. – Taiyō, wciąż masz siłę do tych szczeniąt?

Taiyō?

Od Niffelheima do Habiela i Efraina

Skoczkowaty sam z siebie wskoczył pod łapę Niffelheima, informując drapieżnika o tym, że dziś zamierza stać się jego przystawką. Basior o dobrym serduszku postanowił spełnić życzenie gryzonia i już chwilę później obgryzał jego drobne kosteczki do czysta. Widok ten odrobinę obrzydził, zdegustował dwóch basiorów, które razem upolowali dorosłego osobnika z rodziny jeleniowatych. Różnica ich zdobyczy była ogromna, toteż świetność łowów Habiela i Efraina przyćmiły marną mysz Niffusia.
– Trzeba było iść z nami – zaśmiał się jeden z nich – ale spokojnie. Podzielimy się z tobą, chociaż o najlepszych kawałkach mięsa możesz zapomnieć.
Biały basior początkowo nie wiedział jak zareagować, po czym prychnął śmiechem. Chociaż jego ofiara nie była wielkich rozmiarów, dał radę się nią najeść przez najbliższe... Pół godziny. Może nieco sobie przesunąć obiad na później. Nie był na tyle zdesperowany, żeby korzystać z pracy wilków, którzy nie są nawet myśliwymi w watasze. Jak sobie upolowali, niech sami sobie to zjedzą. To nie jest ostatnie zwierzę, którym przyjdzie się im najeść.
Odmawiając spożycia jelenia razem z nimi, zaprzeczył własnym zasadom. Zawsze, kiedy miał okazję zjeść, jadł – nigdy nie wiedział, kiedy nadarzy się kolejna szansa na zjedzenie porządnego posiłku. Podobnie zresztą było ze snem. Jak jest czas na spanie, to śpi. Prosta filozofia, której ostatnimi czasy coraz bardziej brak. Postanowił od razu naprawić swój błąd.
– Których części nie chcecie?
Nie mieli mu za złe jego nagłej zmiany zdania. Od początku byli nastawieni na to, że będą musieli podzielić się zdobyczą ze swoim mentorem, nauczycielem, zastępczym ojcem, dziadkiem, dobrym przyjacielem (no coś z tego). Zrobili mu miejsce, dając mu dostęp do tylnych kończyn zwierzęcia. Całe szczęście nie odstąpili mu jedynie mięsa z głowy ofiary. Cienka skóra i parę chrząstek, o zgrozo, to nawet ten skoczkowaty był o niebo lepszy od tego.
Miał szczęście, że do watahy nie wrócił zupełnie sam. Chociaż większości wilków już nie kojarzył i miał wrażenie, że sfora od jego wybycia stała się czymś zupełnie innym, nie chciał narażać się na szkalowanie przez innych. Nie miał pojęcia, jakie zdanie o sobie zostawił, opuszczając tereny Watahy Smoczego Ostrza, ale liczył na to, że mimo wszystko nikt nie miał mu tego za złe. Nigdy nie starał się wyróżniać na tle innych wilków, więc całkiem prawdopodobne, że nikt, poza pojedynczymi jednostkami, go nie znał.
Fakt posiadania towarzystwa w postaci Habiela i Efraina napawała go niemałą radością, która pozwoliła mu się cieszyć możliwością porozmawiania z kimś zupełnie otwarcie. Byli oni pierwszymi wilkami, do których zwróciłby się po pomoc i prawdopodobnie jedynymi, za którymi poszedłby w ogień. Dziękował stwórcom za ich istnienie i za to, że jakimś cudem zdołał ich do siebie zachęcić i przy sobie zatrzymać.
– Czy tak wygląda życie w watasze? – zapytał Efrain. – Trochę zawiewa nudą.
Nie krył swojego niezadowolenia spowodowanego statecznym życiem. Jednak trudno byłoby dogodzić wilkowi, który codziennie zmagał się w walkach na śmierć i życie. Dreszczyk emocji i przypływ adrenaliny to nie to samo, co wylegiwanie się w słońcu, kiedy obsadzeni funkcją strażników i patrolujących męczą się z doglądaniem terenów, by członkowie nie czuli się zagrożeni.
– Myślę, że nikt nie broniłby ci szukać przygód – zaczął Niffelheim. – Może znajdźmy coś, co mogłoby sprawić, że nasza szara rzeczywistość nabierze różnorodnych kolorów. Co powiecie na szukanie skarbów? A może zwalczanie złych duchów, gdzieś w odległej krainie? Może nikt nie zauważy, że na chwilę znikniemy i udamy się w dziką podróż!
– Dzika podróż, co? – do rozmowy włączył się Habiel. – Dzika podróż poślubna trzech basiorów, to brzmi wspaniale!
Choć jego żart nie był szczególnie górnolotny, bezkompromisowo zawstydził Niffelheima. Nie był jakoś szczególnie drażliwy na ten temat, ale sam fakt, że słowa z jego pyska mogą zostać odebrane w ten sposób... Co z kolei musiało przytrafić się brązowemu basiorowi, że wpadł na coś takiego?
– Miesiąc miodowy z wami nie brzmi wcale źle, ale może zmienimy to na... Inną nazwę?
– Jestem całkowicie za – rzucił Niffelheim i ruszył się z miejsca. – To jak, szukamy przygody?

Efrain? Habiel?

Zmiany dotyczące formularzy

Ze względu na fakt, że mimo dostępu do narzędzia korektorskiego nadal przychodzą do nas formularze z licznymi błędami, dodajemy kolejny punkt do regulaminu.

Administrator ma prawo nie wstawić przesłanego formularza postaci, jeżeli zawiera on błędy.

Nie wstawimy formularza, który zwiera co najmniej:
  • Jedną rubrykę wypełnioną niezgodnie z opisem.
Wystarczy jeden taki błąd, bo to jest po prostu lekceważenie administracji. Musimy poinformować Was, co trzeba wpisać, przypomnieć, żebyście to przeczytali, a potem i tak poprawiać Wasze błędy albo odsyłać do zmiany.
  • Cztery błędnie skonstruowane zdania.
  • Cztery błędy ortograficzne.
  • Cztery błędy interpunkcyjne.
Nie będą wstawiane także:
  • Formularze, których autora nie udało się znaleźć.
  • Formularze, które zostały wysłane więcej niż raz.
Jeżeli formularz nie został wstawiony w ciągu trzech dni należy skontaktować się z administracją, a nie wysyłać go kolejny raz!

  • Formularze, których autor powtarza ten sam błąd po raz trzeci, mimo że administrator zwracał mu już na niego uwagę (np. po raz trzeci zamieścił w formularzu obrazek, którego użyto już na blogu).
Przypominam tutaj, że przed wysłaniem formularza należy sprawdzić, czy obrazek, który dołączyliśmy nie był już użyty na blogu i czy autor zezwala na kopiowanie go.


Oczywistym jest, że administracja nie będzie czepiać się o byle błąd znaleziony w formularzu. Nikt z nas nie jest polonistą, a żaden z członków nie jest robotem. Liczone będą przede wszystkim podstawowe błędy, takie jak brak kropek na końcach zdań czy pisanie wilkuf zamiast wilków. Autor nie powinien obawiać się o swoją postać, jeżeli poświecił chwilę na przeczytanie opisów rubryk i sprawdzenie tekstu w narzędziu korektorskim, do którego link znajduje się w aktualnościach.

Pozdrawiam,
Nathing

Od Adeliny

Ciemność, nicość i pustka. Tak, to minie ogarnia, od nie wiadomo ilu godzin. W pewnym momencie przed oczami pojawiła mi się "aleja" z kolorowymi, ale zamazanymi wspomnieniami. Szłam wzdłuż niej i słuchałam:
- Ty masz być Luną? Lepsza będzie już ...
- Morderca! Na pewno Ty otrułaś mego męża!
- Nikt Cię nie kocha... I tak zginęłabyś wkrótce po...
- Pani Trucizna... Od zawsze wiedziałem, że twe serce jest zatrute, ale że aż tak?
Doskonale znałam te wszystkie głosy to, że nie widziałam sylwetki tych wilków, nie robiło mi różnicy. Za każdym razem, gdy słyszałam, któreś z tych zwrotów bolało mniej...
- Musiałaś mnie zostawić?
Ten głos znałam najlepiej...
- Gdybyś nie ruszył po tą nędzną odtrutkę, Alfa nie odważyłby się mnie tknąć, a co dopiero zabić!
Przede mną pojawił się średniej wielkości basior. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam, gdy się ostatni raz widzieliśmy. Było to rok temu. Jego niegdyś błyszcząca, ciemno-szara sierść była zabrudzona krwią. Na lewym oku rozciągała się blizna po trzech, a nie po czterech pazurach, wykonana przez siostrę Alfy. W jego prawym boku był dziura z wypaloną obwódką od kuli ognia, wykonana przez Szamana. Na łapach i plecach miał mnóstwo głębokich cięć. Długi i zabrudzony krwią łańcuch trzymał się stalowej obroży i "bransoletek". Taki widok po roku pustki doprowadził mnie do łez...
- To przez Ciebie! Gdybyś mnie nie zostawiła, moglibyśmy uciec we dwójkę! Ty przypieczętowałaś moją śmierć! To wszystko Twoja wina!
Dante znikł, a ja powtarzałam to, jak mantrę...
- Moja wina. To wszystko moja wina. To tylko i wyłącznie moja wina...
Dla kogoś, kto mnie w tym momencie widział, musiało to wyglądać co najmniej dziwne. Młoda wadera mówiąca do piasku "Moja wina" to nie codzienny widok. Czarny basior, który to widział, na pewno myślał podobnie, ale co ja tam wiem? Przecież jestem tą nieszczęsną waderą...
Otworzyłam moje zielone oczy. W tym momencie na pewno wyblakły i zaszły mgłą. Otrzepałam się z piasku i zauważyłam dużego, umięśnionego, czarnego basiora. Emanował zielonkawą poświatą i wpatrywał się we mnie. Powoli podchodził w moim kierunku.
- Kim jest taka urocza i zabłąkana wadera? Co robisz na terenach Watahy Smoczego Ostrza? Nigdy Cię nie widziałem, a kogoś takiego nie w sposób nie zauważyć.
Nie powiem, że rozmowa w ten sposób mi się nie podobała, ale na pierwszym spotkaniu spodziewałam się czegoś innego...
- Nazywam się mi Adelinetta Kheretin Veneum. Poszukuję nowej watahy. A Ty? Kim jesteś?
- Harbinger Ghost. Jeśli chcesz dołączyć, choć za mną...
Nie wiem dlaczego, ale nie czułam oporu i po prostu za nim poszłam. Miałam przy nim dziwne wrażenie bezpieczeństwa, co nie powinno się zdarzać po wymienieniu kilku słów. Harbinger przedstawił mnie Alfie jego watahy. Chwilę porozmawialiśmy i ustaliliśmy kilka rzeczy. Zostałam Patrolem i współpracuję z samym Alfą. Ariov opowiedział mi o panujących tutaj zasadach i pożegnał. Znowu zostałam sama z czarnym basiorem.
- Może się przejdziemy? - spytał, na co się zgodziłam.
Szliśmy różnymi ścieżkami. Basior cicho podśpiewywał, gdy przez dłuższą chwilę nie rozmawialiśmy. Jedną piosenką trafił w mój czuły punkt. Wsłuchałam się kolejno w słowa, aż włączyłam się i cicho śpiewałam o niejakim Kochanku z odległej przeszłości...
- Gdybym miał gitarę, to bym na niej grał. Opowiedziałbym o swej miłości, którą przeżyłem sam. Opowiedziałbym o swej miłości, którą przeżyłem sam...
Basior miał wchodzić w drugą zwrotkę, ale byłam szybsza...
- A wszystko przez czarne oczy. Gdybym ja je miał...
I dalej śpiewaliśmy w duecie. Tak przyjemnie było nam razem, ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Zbliżał się wieczór, a ja szukałam miejsca do spania. W moje oko wpadła stara chatka w centrum. Była lekko zawalona, ale nadawała się do spania. Pożegnałam się z basiorem i udałam się na spoczynek. Znalazłam stary fotel, w bardzo dobrym stanie. Położyłam się na nim i zasnęłam.
Obudził mnie głos, któremu ubiegłego dnia towarzyszyłam.
- Pora wstawać. Nie marnuj takiego dnia. Trzeba zrobić remont i czeka Cię patrol.
- Od dzisiaj jesteś przypominajką? - Spytałam, próbując nieco dogryźć. - Z tego, co wiem, Ty również masz pełno roboty Harbingerze. - spojrzałam figlarnie na towarzysza. Nie wiem, co pomyślał, ale w jego oczach było widać zaintrygowanie moją osobą.


HG? Masz jakieś pomysły?

Powitajmy Adelinettę Kheretin Venenum!

autor postaci

Dostajesz jedną szansę. Od Ciebie zależy jak ją wykorzystasz.


Imię: Mówcie na mnie Adelina lub Kheret. Jeśli chcesz znać całość mego imienia, to jestem  mi Adelinetta Kheretin Venenum.
Pseudonim:Madam Poison, Przeklęta, Morderca, Kat oraz Śmierć, tak często to słyszałam…
Wiek: 6 lat
Płeć: Wadera
Charakter: Z pozoru cicha wadera. Jej zazwyczaj spokojny i dumny chód powoduje, że wiele basiorów spogląda na nią z zainteresowaniem. Często gra na uczuciach innych, w końcu uczyła się od mistrza tych gierek. Gdy będzie jeden, na jeden z basiorem, potrafi zakręcić mu w głowie w taki sposób, że zrobi dla niej wszystko.
Wygląd: Ma ciemno szare, grube futro, na głowie i szyi wydłuża się tworząc coś na wzór włosów i grzywki, uczesanej w prawo. Jest średniej wielkości. Ma długie, chude, ale za to umięśnione łapy i szczupłą sylwetkę, co umożliwia jej akrobacje w czasie skoków. Jej ogon jest równy długości jej tułowia. Jest puszysty i nieraz służy jako poduszka. Ma na sobie zieloną, długą pelerynę ze złotym łańcuszkiem. Ma wiele zastosowań: chroni przed deszczem, zimnem, przypomina o bracie i dodaje jej dostojności. Wręcz hipnotyzujące oczy mają kolor szmaragdów. Zmieniają one tonację zależnie od emocji. Gdy się złości świecą złowieszczym blaskiem, w trakcie smutku są niezwykle jasne, ale szarawe, dają wrażenie ślepoty. Są ciemne, gdy czuje radość. Z reguły można ją spotkać z władczym spojrzeniem i psotnymi iskierkami w oczach. Jest postawa jest dumna i dostojna, ale bez przesady. Pazury i kły są ostre niczym diamenty i białe jak perły.
Głos: Z reguły spokojny,  pewny siebie i radosny, ale nie dajcie się zwieść pozorom! Czasami jej głos jest nawet władczy, ale tylko gdy w danym Momocie zajmuje stanowisko lidera. W towarzystwie wilków z wyższą rangą stara się nie odzywać, chyba, że sytuacja tego wymaga. Jej głos poradzi być słodki i hipnotyzujący. Gdy znajdzie odpowiednią ofiarę szepcze uwodzicielsko. Czasami sama zatraca się w swojej grze i z przyjemnością czerpie z niej korzyści. Po tym wszystkim, co przeszła należy jej się. Czyż nie?
Stanowisko: Patrol
Umiejętności: Intelekt: 5| Siła: 5| Zwinność: 10| Szybkość: 5| Magia: 5| Wzrok: 8| Węch: 5| Słuch: 7
Rasa: Wilk Trucizn
Żywioły: Trucizna, Umysł, Iluzja
Moce: 

  • W pazurach i ślinie zawarta jest trucizna powodująca utratę sił i omamy.
  • Tworzy iluzje bólu i niewidzialności, ale jest to niezwykle trudne.
  • Telekineza niedawno odkryta i niezwykle słaba, aczkolwiek można rozwinąć ją i być może będzie w stanie podnieść nawet ogromne drzewo.
  • Zagląda do snów innych wilków. Jeśli kto jest w śpiączce jest w stanie go obudzić poprzez wejście do jego snu i rozmowę.
  • Oddycha pod wodą, ale szybko się męczy i po wyjściu na powierzchnię ma ataki duszności przez około dwa dni.
  • Potrafi zablokować umysł.

Rodzina: Pamięta tylko, że miała brata bliźniaka o imieniu Dante. Rodziców zamordowano tuż po ich narodzinach.
Partner: Podoba jej się pewien czarny basior…
Potomstwo: Nie wie, czy chce mieć. Na razie chce czerpać z życia całymi łapami.
Historia: 
Każdy ma kogoś, dla kogo jest wstanie zrobić wszystko...
Dla mnie tym kimś był mój brat bliźniak… Wracałam ze specjalnej wyprawy. Alfa (mój przyszły mąż) myślał, że zajmie mi to dzień dłużej, ale ja uporałam się z problem szybko i zmotywowana myślą o spotkaniu z bratem, wracałam do domu. Nasza wataha nie była wielka. Liczyła bowiem 20 wilków, nie licząc mnie. Gdy byłam obok chatki spotkań, usłyszałam odgłosy walki i jęki. Weszłam do środka w momencie, gdy rozległ się błysk, i wszystko ucichło. Na samym środku, leżał poturbowany, zakuty w kajdany mój brat. Zabili go. Zapłakana podbiegłam do niego. Chciałam, by się obudził. Trąciłam go nosem, ale nic się nie działo. Alfa patrzył na mnie z wyższością, ale nie taką, jaka przystoi władcy. To raczej obrzydzenie, pogarda.
- Mi Adelinetta. Miałaś wrócić jutro. Przyniosłaś tę odtrutkę?- odparł — Nawet, jeśli to Ci jej nie dam! Jak mogłeś go zabić?! I ja miałabym być Luną?! Twoją Luną?! Nigdy! – wydarłam się na niego. Alfa tylko się zaśmiał i dał rozkaz zabicia mnie. Myślałam, że nie mam szans na 19 wilków. Na moje szczęści się myliłam… Gdy miała mnie czekać śmierć, ja tylko wtuliłam się w martwe ciało mojego brata. Potem zamknęłam oczy i wszystkie emocje ze mnie zeszły. Rozniosły się zieloną chmurą w powietrzu, trując wszystkie wilki oprócz mnie. Ostatnie zdania, jakie wypowiadał Alfa, dobiegły do moich uszu, gdy zmierzałam w jego kierunku. Moje szmaragdowe oczy świeciły w zielonej mgle śmierci. Ze złością wpatrywały się w ostatniego, jeszcze żywego wilka na mojej drodze. Alfa się uśmiechnął, leżał tuż pod moimi łapami i wpatrywał się w moje oczy.
– Masz rację – uśmiechnął się- nie byłabyś dobrą Luną. Nie żyłabyś długo. Nikt cię tu nie kochał oprócz tego głupca, który chciał Cię ostrzec. Zginęłabyś, tuż po wydaniu na świat potomka, który nie byłby związany z trucizną, a z lekiem. Dla mnie zawsze byłaś piękna, ale twe serce było zatrute… -kaszlnął i splunął krwią- żegnaj Madam Poison. – po tym zamknął oczy i zasnął snem wiecznym. Rozglądałam się po budynku. Zabójcza mgła już się rozpływała. Rzuciłam ostatni raz władczym wzrokiem na martwego Alfę i powiedziałam do niego…
- Ja nie mam zatrutego serca. To ja jestem trucizną i to moja trucizna zabiła ciebie i twoją zepsutą watahę. – po czym zwróciłam się do martwego brata — Żegnaj Dante… - ostatni raz wypowiedziałam imię mojego brata i wyszłam. Znalazłam jakąś tratwę i wypłynęłam nią w morze. Płynęłam rok, gdy w końcu, daleko na horyzoncie zauważyłam archipelag małych wysepek. Kilka dni później był sztorm. Wpadłam pod wodę i straciłam przytomność. Obudziłam się na piaszczystej plaży w jakimś porcie. Nade mną stał duży, czarny basior.

Przedmioty: Złota figurka węża z oczami wysadzanymi szmaragdami, zielona peleryna ze złotym łańcuszkiem, czarna torba na przedmioty.
Jaskinia: Zamieszkałam w centrum, w jednym z opuszczonych domków. Składał się z głównego średniej wielkości pomieszczenia, na parterze i piwniczki. Z piwnicy można było dojść tajnym przejściem do Lasu mieszanego, niedaleko bagien. W pomieszczeniu głównym jest mały kominek, a obok niego zapas drewna. Pośrodku znajduje się niewielki stolik. W jednym z kątów stoi stary fotel, na którym śpię. Tuż nad kominem są schody prowadzące do piwnicy. Gdy się zejdzie w dół, to rzuca się w oczy mały kącik alchemiczny i mała półka na książki i eliksiry. Obok Półki wisi mały obraz przedstawiający Wilczycę podobną wyglądu do mnie. Leży ona w czerwonych jedwabiach i złocie. Obok obrazu jest niewielki świecznik, który nigdy nie gaśnie, a prostopadle do niego drewniane drzwi będące „bramą” do tajnego przejścia. Wzdłuż pozostałych ścian umieszczonych jest pięć skrzyń.
Ciekawostki: Nie znosi zimy, ale lubi lód. Nie wierzy w bogów watahy.
Wierzy, że po śmierci wilka, jego dusza zamienia się w gwiazdę i ogląda żyjących na ziemi.
Ulubione kolory to: złoty, czarny, zielony, czerwony i niebieski
Wkrada się do snów innych wilków i je straszy, za spokój żąda złota albo magiczne rośliny.
Właściciel: wikizamarski@gmail.com  DC: Yuko#4684 DG: wikizamarski

Powitajmy Inu Chan!

Inu Chan - Autor postaci
 Love me or kill me.
Imię: Inu Chan
Pseudonim: Inka
Wiek: 6 lat
Płeć: Wadera
Charakter: Jest energiczna i zazwyczaj lubi do wszystkiego dodawać swoje komentarze. Nie lubi krytyki kierowanej w jej stronę. Jej charakter jest zmienny dlatego ciężko go opisać. Lubi się z innymi droczyć. Uważa gofry za najlepsze jedzenie. Kocha śpiewać, rysować i biegać. Jest silna, chociaż to jest niespotykane u wilków dusz, zwinna i szybka. Ma bardzo słaby wzrok i węch.
Wygląd: Ma purpurową sierść, która jest miła w dotyku. Jej oczy są fiołkowe. Jest chuda i wysoka. Ma kamienny wyraz twarzy. Ma na szyi fiolkę z duszami, które utrzymują jej moc.
Głos: Jej głos jest wysoki. Często opisywany jest słowem " anielski".
Stanowisko: Atakujący (myśliwy)
Umiejętności: Intelekt: 8 | Siła: 9| Zwinność: 7| Szybkość: 10 | Magia: 7 | Wzrok: 2 | Węch: 2 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Duszy
Żywioły: śmierć, sen, noc
Moce:
Teleportacja;
jeśli chodzi, to zostawia ślady z kolorowej mazi;
widzi dusze innych i często je zabiera (nie umierają);
jeśli kogoś dotknie, może mu pokazać, co czuje.
Rodzina: Imienia jej rodzeństwa nikt nie zna, nie wiadomo czy ten wilk (rodzeństwo) to basior czy wadera.
Partner: Szuka
Potomstwo: Brak
Historia: Inu Chan jakimś magicznym trafem obudziła się w jaskini członka watahy.
Przedmioty: Fiolka na szyi, w której są dusze.
Jaskinia: Mieszka w Lesie Phoenix'a w norze. Nora jest mała i jest w niej kilka najpotrzebniejszych rzeczy.
Ciekawostki: Lubi muzykę i gofry.
Właściciel: xinux.pl@gmail.com

13 lutego 2019

Od Toxikity cd. Coelicolae

Kiedy zapytano ją, czy to do niej przyszła, wadera kiwnęła głową, przez co wilczyca naprzeciw niej wyprostowała się, jakby się tym przejęła. Psycholożka wskazała łapą na stojący w rogu pomieszczenia fotel, zaś wadera o już nie tak żywym, zielonym kolorze futra powlekła się w jego stronę, po czym wskakując na niego, zasiadła na nim. Jej futro było najeżone, ruchy niepewne, a ona sama rozglądała się wzrokiem po pokoju, byleby nie złapać kontaktu wzrokowego z obcą jej waderą.
– W czym mogę pani pomóc? – zapytała, a Toxikita przełknęła gulę w gardle i otwarła lekko pysk, lecz zaraz go zamknęła, nie wiedząc, od czego zacząć. Nigdy nie była u psychologa i nie wiedziała, od czego zacząć, co powiedzieć, a co nie; trudno było się opowiedzieć komuś, kogo się nie znało.
Widząc, że Toxikita milczy i nie wie, co powiedzieć, wadera westchnęła, o dziwo ze spokojem i uśmiechnęła się do niej życzliwie, wiedząc, że to ona musi rozpocząć rozmowę. Zaczęła więc od najprostszych pytań, które nie powinny sprawić problemu w odpowiedzeniu na nie.
– No dobrze, może zaczniemy od klasyki banału, co? – Uśmiechnęła się, starając się wyjść na przyjaźnie nastawioną. Ta zaś nie mogła odkryć, czy faktycznie miała taki zamiar, czy robiła to czysto z niechcenia, nudów. W końcu na tym to polegało, na grze słownej. – Jestem Coelicolae i od teraz będę się tobą zajmować. Jak ci na imię?
– Toxikita – odparła prosto, co ku zadowoleniu wadery nie wypadło aż tak źle. Poczęła więc kontynuować.
– Mogę zapytać, czym się zajmujesz?
– Jestem omegą, czym mam się zajmować, niż stanowieniem kuli u nogi dla watahy? – warknęła pod nosem, czując, jak złe nastawienie przemawia samo za siebie, co było silniejsze od niej.
– Rozumiem… – Sięgnęła po drugi fotel, na którym sama usiadła, po czym za pomocą magicznie zaczarowanego pióra i pergaminu, zaczęła notować wszystko, co padło z ust Toxikity. – Powiedz mi, proszę, z czym borykasz się na co dzień, co jest twoim głównym problemem, co cię blokuje?
– Wszyscy inni, którzy są wokół mnie; ich spojrzenia, sama obecność. Ich szepty – odparła krótko i zwięźle, na co Coelicolae zmrużyła lekko oczy, wydając z siebie zamyślone ’mhmmm’.
– Czyli jesteś introwertyczką?
– Nie. Znaczy się… Tak, ale… To raczej skomplikowane. Po części – zakłopotała się, nie wiedząc, jak się sprecyzować. Z jednej strony lubiła przebywać wśród innych wilków, a raczej straszyć ich samą swoją osobą. Lubiła poczucie, gdy ktoś się jej bał. Wtedy wiedziała, że z pewnością taki osobnik nie podskoczy jej, ani nie zawróci głowy w najmniej oczekiwanym momencie, z drugiej zaś wolała jednak ten spokój i czas spędzany z samą sobą.
– W porządku, nie ma problemu. Powiedz mi teraz, jaki jest twój życiowy problem? Nie, może inaczej. Co chciałabyś w życiu zmienić? – prędko przeszła do sedna spotkania, pytając o to tak bezpośrednio. Toxikita trochę się zdziwiła tym faktem, aczkolwiek ceniła sobie wilki za bezpośredniość, choć nie mogła od razu stwierdzić, że wadera jest taka zawsze.
– Moim problemem jestem ja sama. Od początku nie powinno mnie tu być. Miałam żyć jak normalny wilk, aż coś poszło nie tak i powstało to coś, co wilki zwykły nazywać Toxikitą – warknęła nieco głośniej, czując, jak emocje buzują w jej ciele. Zdziwiła się jednak, że tak łatwo przyszło jej to wydusić z siebie i prędko zaczęła tego żałować, bo wiedziała, że będzie się musiała z tego w niedalekiej przyszłości tłumaczyć. Nawet nie w przyszłości, a zaraz.
– Możesz rozwinąć…? – Wadera przysunęła się, zaintrygowana. Chyba naprawdę musiało jej się w życiu nudzić, że zdecydowała się o taką posadę i naprawdę miała siły i czas, by wysłuchiwać zażaleń innych wilków. Toxikita by je zbywała lub jeszcze gorzej; kopnęłaby i trzepnęła łopatą na pocieszenie.
– Ech… Po prostu w przeszłości poddano mnie eksperymentom. Tyle powinno ci wystarczyć… Coelicolae – podsumowała krótko, fortunnie wymawiając jej imię poprawnie. Wiedziała jednak, że to nie koniec jej pytań; to wciąż za mało informacji, by móc określić problem Toxikity oraz jego rozwiązanie, mimo faktu, iż zdawała sobie doskonale sprawę, jaki był jej problem. Kłopot był jedynie z jego rozwiązaniem.
Nagle Toxikita poczuła się słabiej — jej powieki stały się dziwnie ociężałe, ciało sztywne, a oddech zwolnił, za bardzo zwolnił i był strasznie nierównomierny, powietrze zaś brane w długich odstępach czasowych, co się nie powinno dziać.
– Ja… Nie czuję się za dobrze… – Zachwiała się, siedząc na fotelu i niekontrolowanie wysunęła pazury z łap, wpinając je w oparcie.
Kiedy spojrzała na swoją łapę, ta zaczęła naprzemiennie zmieniać barwę i długość futra, co wyglądało z jednej strony zjawiskowo, z drugiej zaś przerażająco dla jego posiadaczki. Zmieniało kolejno barwę z zielonego na brunatną, gdzieniegdzie na jej tułowiu pojawiały się białe pręgi i wzory przypominające konstelacje na niebie. Toxikita doznała niebywałego szoku, a w jej głowie zaczęły rozbrzmiewać obce głosy. Mamrotały coś, krzyczały, powtarzały w kółko, jednak żadnego z tych słów wadera nie potrafiła sprecyzować. Nie wiedziała, co one znaczą; były jakby urwane z obcego, zapomnianego języka, którego nawet nie było na świecie.
– P-pomóż mi… – Spojrzała przeraźliwie na Coelicolae, nie wiedząc, co się z nią dzieje.
Zaczęła niezrozumiale potrząsać głową, w nadziei, że ból i natłok głosów ustanie. O dziwo, w jednej chwili wszystko ustało, a jej sierść pozostała w naturalnym, zielonym kolorze; wszystko wróciły do normy.
Toxikita wstrzymała oddech. W jej głowie rozległ się niewyobrażalnie głośny pisk, który chwilowo ogłuszył waderę, powodując jej skomlenie. Zakryła łapami uszy, chcąc pozbyć się okropnego dźwięku, który na całe szczęście ustał po paru sekundach.
Była przerażona. Jeszcze nigdy coś takiego się jej nie przytrafiło. Widziała, jak Coelicolae mówiła coś do niej, lecz nie była w stanie niczego usłyszeć — nieokreślony dźwięk ogłuszył ją, przez co słyszała tylko pojedyncze, stłumione słowa.
Nie wydawało jej się, by wadera miała zamiar po tym wydarzeniu odpuścić sobie wizyt z nią. Wiedziała, że teraz nie da jej spokoju i będzie łaknąć odpowiedzi, których Toxikicie nie dane będzie znać. Czuła, że historia będzie się ciągnąć dłużej, niż dzień, dłużej, niż dwa dni, dłużej, niż tygodnie.
Wiedziała jedno: pragnie to wyleczyć za wszelką cenę.

Coelicolae?
Końcowy akt nieco chaotyczny, ale podoba mi się. Mam nadzieję, że Ciebie również zainteresuje i natchnie do działania.♡

11 lutego 2019

Od Rena cd. Faith

Wadera zwinnie zeskoczyła na niższą gałąź, a z niej na ziemię. Jej długi ogon zdawał się przy tym tańczyć, niczym kobra przy dźwiękach magicznego fletu. Ren nigdy nie potrafił wspinać się na drzewa. Nie wiedział, jak to robić, by nie spaść z niego przy pierwszej okazji. Nie potrafił nawet dotrzeć do najniższej gałęzi. Może to właśnie w ogonie krył się cały sekret? Owczarek postanowił jednak o to nie pytać. Wolał trzymać się ziemi. Kamienie, ziemia, trawa - to wszystko sprawiało, że czuł się dobrze. Nie odczuwał potrzeby wspinania się na wysokie konary. Zdawało mu się, że w naturze wilków również nie leży takowe zachowanie, Faith jednak była inna. W jego oczach stała się kimś wyjątkowym, kimś wartym uwagi. Intrygowała go w każdy możliwy sposób, okrywając się szatą tajemnicy, jaka wokół niej krążyła.
Biała wilczyca wpatrywała się w niego z taką samą, a może i nawet większą ciekawością. Błądziła błękitnym spojrzeniem po tułowiu Rena, bacznie przyglądając się jego barwom i budowie. W pewnym momencie spotkali się spojrzeniem, jednak ta szybko odwróciła wzrok, wbijając go gdzieś w trawę.
- Coś nie tak? - zapytał spokojnie, nie chcąc sprawić, by wadera poczuła się nieswojo.
- N-Nie, tak tylko się zastanawiam... Nieważne - odparła cicho, unikając spojrzenia złotych oczu samca.
- Nie jestem wilkiem, jeśli to cię zastanawia - stwierdził, że najprawdopodobniej myśli właśnie nad tym.
- Nie wilkiem? Więc czym?
- Psem. Owczarkiem niemieckim dokładniej.
- Czytasz z myślach? - zapytała krótko, jak gdyby nie chcąc go speszyć, ale i obawiając się o to, czy owczarek może właśnie w tej chwili studiować najciemniejsze zakamarki jej umysłu.
- Co? Nie - pokręcił przecząco głową - Nie posiadam żadnych magicznych zdolności. Przynajmniej tak mi się zdaje, bo, jak do tej pory, żadnej nie odkryłem.
- Myślę, że w każdym jest magiczny potencjał - powiedziała słodkim głosem, który wypełnił uszy Rena.
- Nie... we mnie raczej nie
Zrezygnowany przysiadł na chłodnej ziemi. Magia była dla niego czymś zupełnie nowym. Nie wiedział, skąd się bierze, jak działa i jak ją okiełznać. Być może nawet trochę się jej bał. Wciąż jednak była dla niego czymś, czego niezwykle pożądał. Zazdrościł wszelkim magicznym istotom ich zdolności, podziwiał je za nie. Z czasem pewnie przyzwyczai się do swojej nie-magiczności, teraz jednak czuł się jak mugol, który znalazł się na błoniach Hogwartu. Był tak blisko magii, a jednak wciąż pozostawała dla niego tak nieosiągalna.

Faith?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template