Ziewnął, leżąc na grzbiecie, oparty o niewielki głaz pokryty dużymi liśćmi, z węglem przymocowanym do krótkiego patyka w pysku, pisząc coraz to dziwniejsze teksty rzekomej piosenki, którą miał już wkrótce zaśpiewać, chociaż szczerze mówiąc, marnie to wyglądało i się zapowiadało. Wtem wybawiło go chwilowe pukanie w kłodę, na które nadstawił w jej kierunku przykryte dredami ucho. Usłyszał ciche wzdrygnięcie, spowodowane zapewne jego cudacznym systemem, a po chwili po norze rozległ się znajomy mu, męski głos.
– Mogę wejść? – zapytał, a Lucian uśmiechnął się półgębkiem. Dobrze wiedział, kto go odwiedził.
– Jasne, wchodź – odparł i odstawił kartkę z pseudoołówkiem, a masywny wilk o ciemnym futrze wszedł do środka. Kiedy był już przy nim, Lucian wpatrywał się zza dredów na kartkę z zapisanymi na niej słowami, leżącą tuż obok.
– Chciałem się spytać, czy masz może jakieś ostrze albo ostry kamień?
– Tak, gdzieś tu leżał – odpowiedział i zaczął nosem szukać kamyka pomiędzy setkami walających się po ziemi kartek, aż w końcu znalazł niewielki, śliski kamień o płaskim, aczkolwiek ostrym wykończeniu. – Co będziesz nim robić? – spytał i podsunął kamień basiorowi pod łapy, i spojrzał na niego, zaciekawiony.
– Będę skórować jelenia... Jeśli masz ochotę, możesz przyjść, popatrzeć, albo pomóc – odparł, biorąc kamień w pysk i skierował się w stronę wyjścia z nory, a Lucian, godząc się na propozycję Nema, podążył za nim i wspólnie wyszli z nory.
Przeszli parę metrów i znaleźli się w norze czarnego basiora, która w przeciwieństwie do nory Luca, wyglądała, jakby nikt w niej nie mieszkał, a nawet jeszcze lepiej. Takiego porządku to on nie widział, aż raził go po oczach. Wszystko miało swoje miejsce, poukładane, było czyściusieńko. Od razu przemknęło mu przez myśl, że ma do czynienia z czyścioszkiem. Jaka więc musiała być jego mina i pierwsza myśl, kiedy wszedł do jego nory...
Nemo obgadał z Lucianem co i jak, po czym wyższy basior chwycił zębami martwego jelonka za skórę przy szyi, gdzie najwygodniej było go podnieść i wyprostowawszy się, uniósł go z pół metra nad ziemię. Na szczęście nie musiał się schylać, by Nemo mógł dosięgnąć do jelenia, gdyż sam był wysokim wilkiem i łatwo, i wygodnie było mu skórować zwierzynę. Jednak po jakimś czasie łapy oraz szyja basiora zaczęły go pobolewać, wręcz piec. Wynikało to z niewygodnej pozycji, w jakiej musiał tkwić wilk, bo przyznajmy sobie szczerze: stać w lekkim rozkroku i trzymać trochę dużo ważącego jelenia w pysku nie należało do najwygodniejszych czynności, a skórowanie musiało trochę potrwać. Znudzony i poirytowany nic nie robieniem, spojrzał krzywo na Nema.
– Długo jeszcze? – zapytał przez zęby, naciągając jelenią skórę. Ile on by dał, żeby się teraz położyć i zamówić odprężający masaż, najlepiej kilkugodzinny.
– Za kilka minut skończę – odpowiedział wilk, dalej skórując martwe zwierzę, a Lucian odetchnął. Trzymał go za słowo, że faktycznie, skończy robić to, co robi za mniej niż pół godziny i będzie mógł dać spokój swoim biednym, niosącym cały ciężar łapom oraz zębom trzymającym zwierzynę.
Na szczęście, po niespełna piętnastu minutach Nemo oświadczył, że skończył skórować jelenia. Lucian w odpowiedzi złapał się łapą za szczękę i zaczął ją rozmasowywać, czując, jak ta mu zdrętwiała. Opadł na ziemię i ułożył się wygodnie w siadzie, patrząc na dalsze poczynania Nema, który położył skórę na ziemi i pozostawił ją do wyschnięcia z pozostałej krwi.
– Dzięki za pomoc – powiedział i delikatnie uśmiechnął się do Luciana z wdzięcznością w głosie. Z jednej strony Luc był dumny, że komuś pomógł, bo sam by się po sobie tego nie spodziewał. Chyba że zrobił to ze względu na to, że do watahy przybył nowy wilk i chciał go sobie sprzymierzyć. To by wszystko wyjaśniało, bo gdyby powiedział komuś, jak to pomógł jakiemuś losowemu wilkowi, zapewne wyśmiałby go — „Lucian i pomoc? Te dwa słowa wykluczają siebie nawzajem!”.
– Nie ma za co, ale szczęka mnie boli od tego naciągania. – Otworzył pysk i pokręcił nim przez chwilę, słysząc pojedyncze strzyknięcia w szczęce.
– Za kilka minut przestanie. Może chcesz się poczęstować? – oznajmił, równocześnie pytając Luciana o poczęstunek. Odłamał niezbyt pokaźnych rozmiarów poroże jelonka, które odłożył na bok i chwycił w łapę ostrzejszy kamień, i zaczął patroszyć zwierzę.
– Hmm, czemu by nie? – Wzruszył ramionami, przystając na propozycję i nachylił się nad wypatroszonym wcześniej mięsem jelenia, po czym chwycił w pysk jego łopatkę i przystawił ją sobie pod łapy. Zabrał się do konsumpcji wziętego przez niego kawałka mięsa, co jakiś czas spoglądając na Nema, który najwidoczniej również postanowił się poczęstować. Chwycił w pysk udziec jelenia i przysiadł naprzeciw Luciana, i zabrał się za jedzenie.
Kiedy oba wilki skończyły jeść, Lucian zaproponował nowemu członkowi watahy spacer wokół obozowiska pod pretekstem dobijającej go nudy, na co gospodarz nory się zgodził, co oczywiście ucieszyło basiora. Oboje wstali ze swoich miejsc i podążyli ku wyjściu z nory, a Lucian co jakiś czas poruszał jeszcze szczęką w obolałych miejscach. Kiedy wyszli z niej, oboje dostali w pysk zimnym podmuchem białego puchu, który w mig wywołał gęsią skórkę na skórze wyższego. Niestety, ale nie miał tak bujnej, ciepłej i puchatej sierści, jak kolega obok.
– Nadal chcesz iść na ten spacer? – zapytał złotooki, patrząc z ukosa na Luciana. Ten tylko uśmiechnął się w swój zacny sposób i przytaknął, mówiąc, że niestraszny mu lekki puszek z nieba. – Jak chcesz... – dodał, jakby niezbyt przekonany jego słowami.
Wyruszyli tuż po tym, jak zakończyli swoją krótką wymianę zdań. Lucian postanowił, że przejdą się najszybszym skrótem do miejsca, do którego chciał zaprowadzić swojego nowego kolegę z dwóch powodów: a, było mu chorobliwie zimno, b, nie chciało mu się obchodzić dookoła całego obozowiska. Tak więc ruszyli najprostszym skrótem, jaki tylko Lucianowi przychodził do głowy i na miejscu pojawili się po niespełna dziesięciu minutach. Puścił Nema przodem, wprowadzając go do ogromnej, przytulnej jaskini, która zwała się dziuplą. Wyglądała, jakby w środku funkcjonowała wiosna, a wejście do niej oddzielało ją od chłodnej zimy.
– Jesteśmy na miejscu, mistrzu – odezwał się do Nema, a ten, kiedy poczuł lekkie szturchnięcie w bark, lekko poirytowany gestem wyższego basiora spojrzał na niego spod byka, jednak szybko się rozpromienił. Ten posłał mu jedynie niewinny uśmiech i sam rozejrzał się po dziupli, aż w jego oczy rzuciły się gorące, parujące źródła.
– Jakim cudem to miejsce nie jest skute lodem? – zastanowił się i wszedł w głąb jaskini, rozglądając się na boki, jednak Lucian, zamiast zająć się swoim towarzyszem, wziął rozbieg i wyskoczył w powietrze, wpadając z głośnym pluskiem do wrzącej wody. Odprężenie i relaks niemal od razu porwały jego zmysły, wyłączając całkowicie jego mózg i świadomość, co się wokół niego dzieje.
– Oooh, taak... – mruknął zadowolony, zanurzając się w gorącym źródle do pyska. Przymknął zrelaksowany oczy i machnął zachęcająco łapą do Nema. – Stary, wskakuj, tu jest taaak cieeepło...
Nemo już chciał odpowiedzieć, kiedy przerwały mu dwa basiory, które z impetem wpadły do dziupli. Zaczęli mówić coś o tym, że ktoś ukradł zapasy żywności na co najmniej trzy, do pięciu dni i alfa posyła losowe wilki na polowania. Że też akurat musiało się to trafić Lucianowi, temu, który wiecznie nic nie robi, temu, który dopiero co wskoczył w luksusowe źródełka. Ze smętną miną spojrzał na Nema, kiwając głową na boki, mentalnie błagając go o to, żeby się nie zgodził, ale basior nie wyglądał na takiego, który miałby odrzucić swoje obowiązki dla przyjemności.
Nemo?