30 sierpnia 2018

Od Little Hope cd Duilin

Nie mając zbyt dużo pracy do zrobienia, pozwoliłam sobie na trochu zabaw z basiorem. Nie mogłam w dodatku odmówić, widząc jego entuzjazm. Także jak tylko przestał skakać wokół mnie, miałam wrażenie trzęsienia ziemi, ochoczo podjął się liczenia.
Zaraz po wkroczeniu do jego domku (wyglądało na to, że dał mi pozwolenie) rozejrzałam się. Niby dużo rzeczy a tak naprawdę mało co, gdzie mogłabym się skryć. Po chwili wpadłam na pomysł i ostrożnie weszłam do wcześniej wspomnianej szafy, zamknęłam drzwi za sobą i zajęłam szukaną pozycję. Stłumiłam cichy chichot, kiedy usłyszałam wejście wilka. Nagle krok się zatrzymał, by po chwili skierować się ku szafie.
W chwili, gdy otworzył drzwi, musiał zastać ciekawy widok. Leżałam zwinięta w kłębek, ogon zakrywał mi głowę. Kiedy się trochę nachylił ku mnie, uniosłam rąbek ogonka, i mając brodę opartą na złączonych przednich łapach, uśmiechnęłam się.
- Akuku! - Roześmiałam się wraz z nim. Dopiero po dłuższej chwili zebrałam się do ładu i usiadłam. - Nie chcę mącić w dobrej zabawie, ale miałam cię prosić, byś zabrał się ze mną. Ktoś potrzebuje twojej pomocy.
- A czy po tym pobawimy się znowu? - Spytał z takim spojrzeniem, że żaden szczeniak by się tego nie powstydził. Entuzjastycznie pokiwałam głową i zaraz już mogłam prowadzić nowego kolegę do tamtych wilków. Zasadniczo to musiałam biec, by cały czas prowadzić go. Na szczęście, na miejscu znaleźliśmy się o czasie, dlatego zostawiłam basiora z innymi wilkami, a sama odeszłam kawałek. Chciałam mieć pewność, że uda mi się go zaskoczyć pozytywnie. Czaiłam się za krzakami i mając absolutną pewność, że to on nadchodzi po zakończonej akcji, wykorzystując swoje kolory sierści, ukryłam się w śniegu. Wyglądało to identycznie jak w szafie. Kiedy przechodził metr ode mnie, znowu uniosłam pędzelek ogona znad głowy.
- Akuku! Mam cię - uśmiechnęłam się.

Duilin?

Od Lirii De La Irian

Popołudnie. Czerwone słońce opadało łagodnie za linię horyzontu. Głęboki śnieg spowalniał moje kroki. Oddalałam się coraz bardziej od bezpiecznej jaskini w poszukiwaniu jeszcze żywo ruszającego się posiłku. Zimowa pogoda nie sprzyjała mi. Zdążyłam już przywyknąć przez te kilka lat do niskich temperatur, ale chwilami nadal dopada mnie melancholia. Czy to dziwne? Sama już nie wiem.
Kolejny płatek śniegu wpadł mi do oka. Przymrużonym drugim okiem rozejrzałam się wokół. Nie dalej niż siedemdziesiąt metrów ode mnie - tak, jest! to zając. Podkradłam się bliżej. Wysokie zaspy zasłaniały skutecznie polowanie z zasadzki tak bardzo, iż przyczajałam się prawie na ślepo. Raz... dwa... trzy!
Nie udało się.
Kiedyż w końcu ta zima się skończy?
To nie ma sensu. Dziś kolacji nie jem.
Słońce zaszło już całkowicie. Kroki kierowałam w stronę jaskini. Obróciłam się raz jeszcze. Księżyc jaśniał swym blaskiem i odbijał w moich brylantach.
Jak pięknie...
Jak grom z nieba błysło mi coś przed oczami. Czysto biała karteczka otoczona łuną lewitowała przede mną. Zaintrygowana spojrzałam na krótką, bolesną treść.

Wybaczam Ci.
Wróć do mnie
Mama

Mama... zatęskniłam za nią ostatnio. Łzy kolejno napływały mi do oczu i zataczały kręgi, po czym łagodnymi meandrami strumieni sięgały w końcu białego puchu.
Nadszedł czas na zmiany.

Nowy basior - Rozmova!

Ivestro
Brak pościgu nie jest żadnym powodem do przerwania ucieczki.

Imię: Rozmova
Pseudonim: Mova
Wiek: 6 lat
Płeć: Basior
Charakter: Tą puszystą, czekoladową kulkę da się opisać jednym słowem — gaduła. I to niesamowita. Potrafi nawijać dosłownie bez przerwy i nigdy nie ma dosyć. Od niego zawsze dowiesz się najnowszych plotek, historii niestworzonych, legend, w których nawet pół ziarenka prawdy nie znajdziesz czy chociażby ciekawostek o wszystkim i o wszystkich. Jest to wygadany, choć stosunkowo nieśmiały gentleman, który do wszystkich zwraca się per „Moja droga” czy „Mój drogi”, zawsze poda łapę i nigdy nie odmówi pomocy, czegokolwiek by ona nie dotyczyła. Jest też jednak ta czarniejsza strona Rozmovy... No, może nie od razu czarna, ale jednak z pewnością bliżej jej do negatywów niż zalet. Otóż Rozmova jest hipochondrykiem jakich mało. I to do takiego stopnia, że jeśli wypadnie mu z jakiegokolwiek powodów choćby jeden włos, będzie myślał, że umiera. Ogólnie basior ten bardzo szybko się rozprasza i ma słomiany zapał do wszystkiego, za co się weźmie, choć jeśli chodzi o jego pracę, to jest bardzo sumienny i nigdy nie robi nic na „odwal się”. Jest zabawny i bardzo towarzyski, bez nikogo obok siebie natychmiast usycha ze smutku. Lubi czuć się potrzebny i lubiany w społeczeństwie.
Wygląd: Rozmova z wyglądu jest równie ciepły i delikatny, co w środku. Jego futro jest umiarkowanej długości, jedwabiste i ma barwę mlecznej czekolady, gdzieniegdzie przechodząc w czerń — między innymi na brzuchu, na przednich łapach oraz wierzchu ogona czy wokół szkarłatnych oczu. Basior posiada czarną grzywkę opadającą na lisi pyszczek podpalany na biało. Nie jest mocno zbudowany, właściwie można powiedzieć, że jest drobny, choć średniego wzrostu, a na jego bokach widać lekko zarysowane żebra. Jest jednak bardzo szybki (o ile chce mu się ruszyć), jednakże przejść kawałek drogi bez potykania się jest dla niego rzeczą niemalże niemożliwą.
Głos: Jego głos nie jest wybitnie wysoki, ale z pewnością nie można też nazwać go niskim. Mówi z lekką chrypą, zazwyczaj właściwie bardziej szepcze niż mówi, chyba że bardzo wczuje się w obgadywany temat, ponieważ wówczas zaczyna wrzeszczeć. Ale nie jest to głos niemiły dla ucha, raczej wprost przeciwnie. Po prostu jest lekko dziwny, niespotykany.
Stanowisko: Alchemik
Umiejętności: Intelekt: 10 | Siła: 5 | Zwinność: 5 | Szybkość: 6 | Magia: 10 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 4
Rasa: Wilk Chaosu
Żywioły: Chaos, energia
Moce:
(CHAOS)

  • Tam gdzie się pojawi, sieje wśród wilków lekki zamęt. Można to opisać jako zawroty lub głowy, odczuwalny lekki niepokój i niemożność skupienia się. Taki trochę chaos. Przydaje się w walkach, choć na ogół utrudnia to nieco Rozmovie życie.

(ENERGIA)

  • Potrafi prześwietlić ciało danego wilka czy innego zwierzęcia, wystarczy, że przesunie nad nim łapą. To, co "odsłania", jest przeznaczone tylko dla jego oczu.
  • Potrafi tak powierować swoją energią, aby wytworzyć swoją kopię. Jest to czysta energia przybierająca wygląd Rozmovy, którą Rozmova steruje jak jedną ze swoich kończyn. Może stworzyć do trzech takich kopii naraz, ale jest to bardzo męczące. Potrafi także przelać komuś cząstkę swojej energii, aby go wzmocnić, lub odebrać czyjś ból i zastąpić go swoją energią. Oczywiście nie może robić tego w nieskończoność, bo go to wykańcza.

(NIEZWIĄZANE)

  • Potrafi uleczyć nawet największe rany za pomocą dotyku, ale im uraz jest gorszy, tym więcej czasu zajmuje mu go "naprawienie".
  • Potrafi niejako "sortować" drobne przedmioty. Można to opisać w ten sposób, że jeśli postawiłoby się przed nim miskę robaczywych czereśni, Rozmova mógłby pstryknąć pazurami i oto leżałyby przed nim wciąż czereśnie w misce, ale robaki, pestki i wszystko inne, co basior chciałby oddzielić znalazłoby się we wskazanym przez niego miejscu. Oczywiście łatwiej jest mu zrobić to, co powyżej, niż powiedzmy wydzielić z upolowanego zwierzęcia wszystkie kości. To zabiera sporo energii.
  • Troublemaker - jest to moc zużywająca najwięcej jego sił witalnych. Pozwala ona bowiem na zamienienie się całymi ciałami lub jego częściami pomiędzy Rozmovą a innym wilkiem/zwierzęciem, ewentualnie pomiędzy dwoma wilkami/innymi zwierzętami. W każdej chwili może je odmienić z powrotem, chyba że któreś z nich zginie. Mógłby jednak zamienić swoje ciało z martwym już wcześniej zwierzęciem.

Rodzina: Nigdy nie wspomina o swoich rodzicach. Nie miał także rodzeństwa.
Partnerka: Na widok pewnej wadery jego serce zaczyna tańczyć z radości. Choć on pewnie uznałby to za zawał.
Potomstwo: Brak.
Historia: Urodził się w watasze, gdzie każdy wilk był innej rasy. Od szczeniaka zapatrzony był w swojego przyjaciela, starszego od niego o kilka lat wilka Jutrzenki, więc gdy tamten odszedł, aby poszukać na świecie miejsca dla siebie, i Rozmova postanowił, że nie będzie siadział w miejscu. Nie przywiązuje się do rzeczy, więc nie szkoda było mu odejść od rodzimej watahy. Wkrótce znalazł drugą, gdzie udało mu się podjąć pracę jako medyk, a nawet poznać przyjaciół, których mógł zamęczać na śmierć gadaniem. Niestety po jakimś czasie musiał odejść, więc spakował manatki i ruszył w drogę. Napatoczył się tu i cóż... Postanowił zostać. Szczególnie iż miał nadzieję, że spotka tu pewną waderę, z którą musiał się rozdzielić podczas opuszczania poprzedniej watahy.
Przedmioty: Brak.
Jaskinia: Mieszka w dość rozległej jaskini o stosunkowo niskim sklepieniu, która przez Rozmovę została przerobiona na coś w rodzaju domowej lecznicy, to jest wszędzie na ścianach zobaczyć można suszone zioła i grzyby, posiada także stosy ksiąg alchemicznych oraz tych z opisami eliksirów, na kamiennej podłodze leżą maty z liści i skór, przeznaczone dla gości lub tych, którzy przyszliby do niego po pomoc, a samo legowisko basiora mieści się w drugiej części jaskini, do której przechodzi się czymś na kształt niewielkiego korytarza. Rozmovie udało się także namówić co silniejsze wilki do pomocy i tak oto powstało malutkie okno, coś na kształt lufciku w sklepieniu jaskini, dokąd odprowadzany jest dym z ewentualnego ogniska, a który stanowi swego rodzaju wyjście ewakuacyjne, jeśli śnieg przysypałby to główne. Tak, Rozmova lubi przewidywać katastrofy.
Właściciel: -alice6- | alice6 | rroiz21@onet.pl

29 sierpnia 2018

Od Duilin CD Little Hope

Drzwi od szafy gnieźnieńskiej spoczywały na moim grzbiecie, unosząc się w rytm mojego oddechu. Czasem myślę sobie, jak zabawnie byłoby, gdybym mógł je całkowicie zamknąć i pogrążyć się w ciemności. To byłoby tak cudowne miejsce do schowania się, grając w chowanego! Szkoda, że nikt nie może z niego skorzystać.
Lekko zaspany i całkowicie zamyślony ledwo usłyszałem swoje imię wykrzykiwane przez damski, wysoki i przyjazny głos. Wstałem powoli i rozciągnąłem się na tyle, na ile pozwalały mi rozmiary domku oraz szafy. Przetarłem oczy i głośno, głęboko ziewnąłem. Nigdy bym się do tego nikomu nie przyznał, ale lubię swoje ziewanie, zawsze przypominało mi ziew lwa, bądź innego wielkiego i potężnego stworzenia. Przynajmniej ziewanie mam z nimi wspólne. Przecisnąłem się do drzwi wejściowych i wytknąłem przez nie głowę. Drewno uderzyło o kamienną ścianę z hukiem i zatrzęsło się chyba przerażone. Spuściłem uszy ze wstydu. Przede mną stała śnieżnobiała wadera, jej barwa sprawiała, że momentami nie wiadomo było, kiedy zaczyna się jej sierść, a kiedy kończy biały puch. Na tle tego wszystkiego wyróżniała się błękitna grzywa zakrywająca jej śliczne oczy patrzące na mnie z dołu. Wyglądała na... bardzo miłą. Była tak bardzo malutka. Mój nie za wielki umysł nie potrafił podpowiedzieć więcej przymiotników mogących opisać nieznajomą, która już miała otwierać usta, aby coś powiedzieć. Do mojej głowy wpadł jednak genialny pomysł, który nie mógł czekać. Pomimo tego, jak bardzo zazwyczaj boję się kontaktu z nowymi osobnikami, nie mogłem stracić tej szansy przez zwykłą nieśmiałość. Wyskoczyłem z domku.
- Czy...
- Duilin, mam rację? - spytała cicho wadera.
Kiwnąłem głową lekko zdezorientowany. Nagle zapomniałem, o co mi chodziło. Wewnętrznie ciężko pracowałem nad tym, aby sobie to przypomnieć, kiedy...
- Jesteś wyższy, niż przypuszczałam.
Pokiwałem głową z entuzjazmem. Przypomniało mi się!
- Masz rację! Jestem za duży! Czy pograłabyś ze mną w chowanego?
Wadera spojrzała na mnie dziwnie. Chyba nie do końca wiedziała, o co chodzi. Możliwe też, że uznała moją propozycję za tak dziwną, jak jej wzrok według mnie.
- Prooooszę, tylko jedna runda.- wystawiłem język i obniżyłem się, ustawiając w pozycji skłaniającej do zabawy.
Wilczyca cofnęła się delikatnie, jej zachowanie mnie zmartwiło. Przez chwilę również wyglądała jakby o czymś zapomniała.
- No...dobra. - odparła w końcu, po czym cicho się zaśmiała.
- Tak się cieszę! Dziękuję! - krzyknąłem, podskakując wokół niej. - Ja szukam. Możesz schować się w takiej ogromnej szafie gnieźnieńskiej!
Nie tracąc czasu, odwróciłem się i podreptałem w stronę tylnej ściany mojego małego domku z cegły. Mój ogon latał radośnie i odśnieżał podłoże, kiedy odliczałem czas. Starałem się to robić jak najwolniej, jednak byłem bardzo podekscytowany. Płatki śniegu spadały na moją sierść, a kiedy już skończyłem liczyć, poczułem, że na moim grzbiecie powstała malutka zaspa. Nie przejmowałem się nią zbytnio, przywitałem się i powiedziałem, że jak na razie może tu zostać.
- Szukam!
Wyskoczyłem i obiegłem chatkę, nie zauważając nawet, że moja koleżanka zaspa spadła i została w miejscu startu. Otworzyłem drzwi i znów powoli wśliznąłem się z trudem do środka. Podszedłem do szafy, której skrzydła były zamknięte. Odchyliłem je.

Little Hope? Jesteś tam?  

Od Duilin CD Zuen

Bez planu, bez powodu i zdecydowanie bezmyślnie stąpałem po zimnym śniegu z zamkniętymi oczami. Rozpocząłem swoją zabawę na małej, białej i skrzącej się polance, na której nie powinno mi nic grozić. Chodziłem w kółko, na oślep szukając własnych dziur w śniegu. Wokół polany drzewa rosły na tyle gęsto, że nie sądziłem, abym mógł wyjść poza określony przeze mnie teren bez przyłożenia głupim pyskiem w pień. Stawiałem powolne i ostrożne kroki, starając się wciąż zakręcać tak, aby stworzyć koło. Bez otwierania oczu kręciłem się tak, raz natrafiając na swoje ślady, a raz nie. W którymś momencie moje ślady jakby zniknęły. Nie mogłem wyczuć żadnych, nawet tych najświeższych. Nie mogłem jednak otwierać oczu, nie takie były zasady gry. Zdecydowany kontynuować kroczyłem dalej. Wydawało mi się, że robi się coraz zimnej a moich śladów...wciąż ani śladu. Wicher wzmógł się, podszeptując mi, abym się poddał. Nie mogłem przegrać! Zacząłem denerwować się na samego siebie. Mijały kolejne minuty, a ja coraz bardziej nie wiedziałem co robić. Wydawało mi się, że każda chmura i każdy powiew się ze mnie śmieje. Zacisnąłem mocniej powieki i nie zatrzymywałem się. Wiatr muskał mój pysk prześmiewczo. W końcu nie wytrzymałem. Już miałem otworzyć oczy i powiedzieć mu, że to bardzo nie miłe, kiedy w moją klatkę piersiową uderzyło coś nie małego, ciepłego i bardzo puszystego. Nie odskoczyłem, lecz otworzyłem oczy zdumiony. Przede mną, a właściwie lekko pode mną leżała wadera z pyskiem wbitym w śnieg między moimi łapami. Roześmiałem się lekko, zapominając kompletnie o moim sporze z pogodą, jak i o tym, że zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem. Odsunąłem się, po czym włożyłem pysk w śnieg naprzeciw główki wadery. W śniegu, w którym ona znikała do szyii, ja zanurzyłem się ledwo do poziomu oczu. Zrobiło mi się z tego powodu głupio.
- Co pani robi? - spytałem, wypluwając lodowaty puch. - Czy wszystko dobrze?
Nie mała, puszysta wilczyca podskoczyła i zaraz usiadła na śniegu lekko zdezorientowana. Rozejrzała się, analizując teren oraz sytuację. Jej ciemna sierść lśniła lekko od światła odbijającego się od podłoża, za to jej biały ogon zupełnie znikał, kamuflując się na tle otoczenia. Miała bardzo mądre spojrzenie, którym zaszczyciła mnie dopiero po jakimś czasie.
- Nie jesteś meteorytem. - rzuciła jakby lekko zawiedziona.
Uśmiechnąłem się blado, starając sobie przypomnieć, czym dokładnie meteoryt był. Byłem jednak święcie przekonany, że ów meteorytem nie jestem. Chyba.
- Czy mogę jakoś pomóc?
Spytałem, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że wciąż leżę z pyskiem w śniegu. Podskoczyłem jak oparzony. Stanąłem wyprostowany. Udałem, że zupełnie nie myślę o tym, że znów wyszedłem na głupka.
- Nie trzeba. - odparła po chwili zastanowienia.
Zanim udało mi się zdecydować, czy zobaczyłem na jej pysku uśmiech, czy jednak mi się wydawało, powoli wstała i ruszyła w swoją stronę. Nie wiedziałem co zrobić, stałem jak słup soli, patrząc, jak wadera się oddala. W końcu udało mi się odzyskać trzeźwość umysłu i ruszyłem za nią, lekko podskakując.
- Może jednak? Jeżeli szuka pani tych meteorytów, to mógłbym pomóc je złapać! - krzyknąłem za nią, starając się wyjść na pewnego siebie.
Jej czarna głowa odwróciła się powoli w moją stronę.
- Słucham?
Głos nieznajomej był bardzo przyjemny, jednak jedyne, na czym wtedy mogłem się skupić, to nie był jej głos, a to jak wybrnąć z tej sytuacji.
- Bardzo przepraszam. Ja...nie chciałem się narzucać.

Zuen? Mam nadzieję, że nic nie popsułam

Od Inveth cd. Artemisa

Przez moment wpatruję się w lekko — prawie niewidocznie — wykrzywiony w grymasie pysk basiora. Zaraz jednak odwracam wzrok i zapominam o jego niezadowoleniu, automatycznie przekonując samą siebie, że to wszystko jedynie mi się przewidziało. 
Mój oddech nadal jest przyśpieszony po gonitwie; pierś faluje szybko i płytko. Wciąż czuję się pobudzona, adrenalina krąży w żyłach i daje słodkie uczucie bycia niezwyciężonym. Prześlizguję wzrokiem po otaczających mnie przedmiotach, a chwilę potem wskakuję na jeden ze stojących po lewej kamieni. Jest twardy, jak to kamień, i chropowaty, lecz wciąż śliski; wiele pojedynczych, zalegających na nim śnieżynek zlepiło się w całość, tworząc cieniutką warstwę lodu, która teraz topi się pode mną i jednocześnie zamraża moje łapy. 
Idący obok basior zatrzymuje się i badawczo przygląda się kamieniowi. Zaraz jednak — najwyraźniej uznając, że niczym szczególnym się nie wyróżnia — odwraca się i znów rusza do przodu. Staram się dojrzeć i rozszyfrować iskierki błądzące w jego oczach, jednak nie mogę zrozumieć, co kryje się za zasłoną swobody i lekkiego rozbawienia. Zeskakuję i od razu z mojego pyska wydobywa się niemrawy jęk, cichy protest przemarzniętych łap na zderzenie się z jeszcze zimniejszym śniegiem. Nie chcę jednak zostawać z tyłu, dlatego ruszam do przodu i podbiegam kawałek, aby zrównać się z basiorem. Uśmiecham się, ukazując rząd lekko zżółkłych zębów, a on przez chwilę waha się, jakby nie do końca wiedział, czy powinien odwzajemnić gest, lub czy w ogóle jest on skierowany do niego. Kiedy kąciki jego ust wędrują w górę, ja unoszę podbródek w triumfalnym geście. 
Wydaje mi się, że słyszę, jak mięśnie basiora się poruszają. Wokół jest tysiąc innych dźwięków: skrzypienie śniegu pod łapami, cichy stukot pazurów o wystające korzenie, uspokajający rytm oddechów i nawet, prawie niezauważalny, chrzęst łamiących się pod ciężarem sopli gałęzi. Mimo tego ja odnoszę wrażenie, a nawet jestem pewna, że osobliwy dźwięk to właśnie ruch jego mięśni, który widzę na zewnątrz — napinanie się skóry, powstawanie subtelnych zagłębień gdzieś pod futrem — a może i chrupot kości ścierających się ze sobą. Przymykam powieki i wsłuchuję się w tę kakofonię, odnajdując w niej jakiś dziwny spokój. 
Obydwoje zatapiamy się w śniegu, lecz przemy naprzód, zdeterminowani do odnalezienia rzeki. Widzę, jak Artemis porusza uszami, starając się wyłapać jakiś szum, który zwiastowałby przybliżanie się do celu. Ja z kolei wciągam powietrze nosem, aby poczuć zapach wodnej roślinności i mokrych kamieni, a kiedy to robię, chłód wnika we mnie i czuję, jak dobija do mózgu. Muszę dość komicznie się krzywić, bo basior zwalnia i uśmiecha się z nieskrywanym rozbawieniem. Przystaję i potrząsam łbem, w nadziei, że uda mi się pozbyć nieprzyjemnego uczucia. 
– Jest zdecydowanie zbyt zimno – mruczę gardłowo, trochę jak lekko wkurzony kot, a on kiwa głową, przyznając mi rację. – Z każdą chwilą coraz bardziej odmarzają mi łapy i jeśli zaraz czegoś nie zjemy, umrę. 
Znów uśmiech, uprzejmy i lekko nieobecny, ale szczery. Unosi łeb ku górze i delikatnie zaciąga się zapachem, tak, aby zimowe powietrze nie wstrząsnęło nim tak, jak mnie. 
– Rzeka jest niedaleko.
– I bardzo dobrze – Mrugam kilkakrotnie i jednym susem wyskakuję z zaspy, w którą zdążyłam się już zapaść. 
Przyśpieszam kroku, a Artemis zmuszony jest zrobić to samo, aby nie zwiększać dystansu pomiędzy nami. Coraz wyraźniej słyszę szum, przez co coraz głośniej burczy mi w brzuchu.
Kiedy zza delikatnego wzniesienia terenu wyłania się płynąca wartko rzeka, wydaję z siebie ciche westchnienie ulgi. Artemis przyśpiesza, a ja odczuwam irytację — jest wyższy i posiada dłuższe (i smuklejsze, gwoli ścisłości) łapy, przez co jego krok jest dłuższy, a ja nie mogę za nim nadążyć. Bieg jest zbyt szybki, a chód zbyt wolny. Rzucam pod nosem ciche przekleństwo, jakby od niechcenia, lecz wyraz mojego pyska wciąż pozostaje jasny i rozpogodzony; kątem oka dostrzegam, że sunący obok mnie basior nie patrzy w moją stronę, jakby umyślnie ignorując to, co robię — bynajmniej nie złośliwie, a z czystej uprzejmości.
Zbliżamy się, a kiedy jesteśmy już przy samej wodzie, ja wskakuję do niej, pozwalając, aby spokojny strumień obmywał moje łapy; zaciskam zęby, czując, jak chłód przenika mnie i przez chwilę wydaje mi się nawet, że zamrozi mi serce. Rzeczka, strumyk, jak zwał, tak zwał, jest płytka i niezbyt szeroka: można by przeskoczyć ją, nie biorąc nawet uprzednio rozbiegu.
– Uważaj, jest strasznie zimna – ostrzega mnie, stojący bezpiecznie na brzegu, wilk. Wydaje się miły, a w jego słowach nie wyczuwam żadnego sarkazmu, a jedynie lekką, jakby naturalną troskę. Posyłam mu spojrzenie mówiące „co ty nie powiesz” i parę razy tupię nogą w kamieniste dno, aby przywrócić (utracone w moim mniemaniu) krążenie. – Spokojnie, inaczej przepłoszysz ryby.
Uśmiecha się i znów nie znajduję w tych słowach żadnej złośliwości, co powoduje, że sama zaczynam się szczerzyć.
– O to się nie martw, zaraz coś znajdziemy – rzucam i ruszam w górę strumienia, wiedząc, że tak najłatwiej będzie coś złowić. Przemarznięte łapy wydają się cięższe z każdym krokiem, ale całkowicie to ignoruję.
Mamy wyjątkowe szczęście, bo już po chwili w moją stronę mkną dwie średniej wielkości ryby, które zapewne odłączyły się od swojej grupki; zapewne mają jakąś swoją nazwę, ale kompletnie nie znam się na rybach, więc nawet nie zadaję sobie trudu, aby przegrzebać pod tym kątem swoją pamięć.
„Idealnie”, mruczę w myślach i po chwili uświadamiam sobie, że wypowiedziałam te słowa na głos. Artemis przyznaje mi rację i przygląda się, jak spinam mięśnie i odbijam się przednimi łapami, skacząc na ryby jak polarny lis, który próbuje przełamać lód i upolować jakaś smakowitą, polarną zwierzynę. Przyszpilam pazurami jedną z ryb i przytykam ją do dna, aby mieć pewność, że nie wyślizgnie mi się i nie odpłynie w dół strumienia; druga jednak umyka mi, więc z ulgą przyjmuję pomoc basiora, który w mgnieniu oka doskakuje do niej i zanurza łapy w lodowatej wodzie, krzywiąc się lekko. Krew wypływa z przeciętego stworzonka i miesza się z wodą, po chwili zanikając całkowicie.
– Nie mamy szans ich przypiec, prawda? – pytam i choć pytanie to jest naznaczone nadzieją, ja doskonale zdaję sobie sprawę, jaka jest odpowiedź.
– Musimy je zjeść na surowo.
Krzywię się, może zbyt teatralnie, a potem przyglądam towarzyszowi, który teraz otrzepuje swoje futro, wzbijając krople wody w powietrze i tworząc naokoło siebie istną fontannę. Ja także wyskakuję, niosąc w pysku rybę, i podchodzę do niego sztywnym krokiem. Szturcham go, może zbyt mocno, ale koleżeńsko; gest ten zawiera w sobie ciche pytanie o samopoczucie, które Artemis zaraz wyłapuje.
– Po prostu dawno nic nie jadłem – uśmiecha się, a w jego oczach odbija się ciemny kształt ryby. Odczuwam bijący od niego niepokój, mimo tego już więcej nie pytam; postanawiam obserwować.
Ryba, którą niosę, jest nieco większa i bardziej sprężysta niż ta, która leży przy basiorze, toteż podchodzę i zamieniam je miejscami, kierując się jakąś tam zasadą dobrego wychowania, której treści nie pamiętam, ale wiem, że istnieje. Artemis przełyka ślinę i dziękuje niepewnie; widząc mój wzrok, nie podejmuje żadnych prób sprzeciwienia się temu zabiegowi.
– No jedz, jedz, Misko – rzucam i przykucam przy obiedzie. Przezwisko wydaje się dziecinne i zwyczajnie głupie, choć przed wypowiedzeniem go na głos było nieco lepsze. Brwi basiora wędrują w górę i przygląda mi się w niemym zdziwieniu, na co tylko wzruszam ramionami: najwyraźniej ta ksywka się nie przyjmie.
Przez nasiąknięte wodą futro tracę całe ciepło i teraz, leżąc na śniegu, muszę zatopić kły w mięsie (które także jest zimne i smakuje po prostu mdłą rybą), aby ukryć szczękanie zębów. Posyłam basiorowi zachęcające spojrzenie i choć widzę, że nie jest co do tego przekonany, postanawiam zająć się posiłkiem i dać mu chwilę na przełamanie się.
Kiedy jednak ta nie następuje do momentu, w którym pochłaniam połowę ryby, odzywam się:
– Chyba nie czekasz, aż cię nakarmię, prawda?

Artemisie?

28 sierpnia 2018

Od Asury cd. Lucyfera

Stanęłam przed nim, ale nie wiedziałam co mam zrobić ani jak się zachować. Mam się spytać, dlaczego mnie uratował, a może zabrać go do medyka? A może sama powinnam opatrzeć jego ranę?

Warknął, a ja oderwałam się od wcześniejszych myśli. Wiedziałam, że jest to ostatni moment do zadania jakiegokolwiek pytania.

- Dlaczego... dlaczego to zrobiłeś? - spytałam lekko zszokowana wydarzeniem sprzed chwili.

- Co masz na myśli? Chodzi ci o to, że zabiłem człowieka? - wydawało się, że rozmowa ze mną lekko go męczyła, ale ja nie chciałam odpuścić.

- Dlaczego mnie uratowałeś? - nic nie odpowiedział. Jedyne co robił, to próbował ominąć mój wzrok. Po chwili postanowiłam zejść mu z drogi. - To ty odpowiedziałeś na moje pytanie, które zadałam przy stawie? - również nie otrzymałam odpowiedzi.

Basior wszedł do swojej jaskini, pozostawiając mnie na zewnątrz razem z moimi pytaniami. Nie jestem pewna czy go wcześniej widziałam, ale czy to miało jakieś znaczenie? Postanowiłam wrócić do mojej jaskini. Źle mi było z faktem, że zostawiłam go rannego, ale nie chcę się narzucać.

Tym razem byłam uważana. Nie mogłam pozwolić sobie na powtórkę z powodu mojego braku uwagi. Po przekroczeniu progu jaskini postanowiłam się przespać.

***

Nastał kolejny dzień. Jest on chyba jednym z cieplejszych dni tej zimy. Postanowiłam skorzystać z okazji i wybrać się na polowanie.

Wytropiłam pierwszą lepszą zwierzynę, która okazała się sarną. Była ona duża i dobrze zbudowana, co było rzadkością w trakcie zimy. Zaczaiłam się, aby zaatakować w idealnym momencie. Gdy rzuciłam się na łanię, z drugiej strony dostrzegłam drugiego wilka. Był to ten sam, który uratował mnie przed atakiem człowieka.

Zatrzymałam się w połowie drogi, ale on chyba mnie nie zauważył, ponieważ biegł dalej w kierunku zwierzyny. Dopiero po zabiciu jej, spojrzał w moim kierunku.

- Znowu ty? - zapytał, unosząc pysk nad, martwe już, zwierze.

- Jak twoja rana? - zapytałam, lekceważąc jego pytanie.

Lucyfer?

Od Little Hope

Zacisnęłam powieki na wspomnienie poprzednich watach. Brutalne zderzenie z rzeczywistością, utrata bliskich i przyjaciół przy tym... Druga wataha wydawała się ratunkiem. Nawet jeśli prawie umarłam przed dołączeniem, nie żałowałam- poznałam tam wilki o dobrych sercach, zwłaszcza mego drogiego przyjaciela. Niestety, niedane było mi żyć w tym błogim spokoju. Znowu zostałam zmuszona do ucieczki, znowu nie byłam sama. W którymś momencie straciłam Go z oczu. Nie wiem, kiedy to nastąpiło. Tak po prostu, był i nagle znikł. Na samą myśl, co mogło się stać z nim, serce mi ściskało. Tym sposobem dołączyłam do tej, trzeciej w moim życiorysie, watahy.
To był mój trzeci dzień, tereny już w sposób przyzwoity jak świeżynke, czyli wzrokowo miejsca przedstawiały się ok. Wszystkich członków nie umiałam jeszcze zapamiętać z imion, nie to, co wygląd. Tu kojarzyłam kto jak wygląda, więc niedługo powinnam mieć ich imiona w pamięci. Westchnęłam, otwierając oczy. Teraz muszę tutaj nauczyć się żyć. Przybrałam swój zwyczajowy uśmiech, słysząc, jak ktoś woła moje nowe imię.
- Hej, Little Hope! - Przywitała się nieco wyższa ode mnie wadera.
- Wystarczy samo Hope. Co cię do mnie sprowadza?
- Mogłabyś skoczyć po jednego wilka? Potrzebujemy jego pomocy.
- Uhm, ok. Po kogo mam skoczyć? - Spytałam się z ciekawości. Heh, całkiem dobrą posadę sobie wzięłam, bowiem mogłam pomagać w wielu kwestiach. Chociaż głównie byłam teraz na posyłki, ale ciii.
- Po basiora o imieniu Duilin.
- Jak go rozpoznam? - Spytałam skupiona na znajomych pyskach, ale za nic nie mogłam skojarzyć wilka o takim imieniu.
- Jest ogromny, rozpoznasz go od razu - tu dodała jeszcze kolejne szczegóły jego wyglądu i nakierowała mnie do jego lokum.
- Nie mogę go skojarzyć - przyznałam skruszona. Ta się roześmiała.
- Nie dziwię się, dołączył wczoraj, gdy niemal wszyscy byli zajęci. W każdym razie przyprowadź go do głównego miejsca spotkań. Będziemy czekać na was!
To powiedziawszy, wadera mnie zostawiła. Cóż, trzymając się jej wytycznych, spokojnym krokiem zaczęłam iść po wilka. Jedyne co zobaczyłam na miejscu to ceglany domek otoczony dużą ilością rosnącej lawendy. Drzwi były otwarte, ale nie zamierzałam tak od razu wchodzić komuś do domu. Nieśmiało zawołałam do środka, jednak spotkało to się z ciszą. Na moment przysiadłam w celu zastanowienia się co robić, kiedy nagle czyjaś głowa wyłoniła się z tyłu. Aż odskoczyłam, kiedy ten ktoś wyszedł i pokazał się w pełnej okazałości.
-Tak?- Donośny i jednak ciepły głos pasował ciekawie z wyglądem osobnika, do którego musiałam zadrzeć głowę ku górze. Nie dość, że sama byłam mniejszej budowy, to przy nim byłam niczym kruszynka...
- Duilin, mam rację? - Zapytałam się wolno z wrażenia. Gdy basior kiwnął głowa twierdząco, odruchowo wyrwało mi się jedno zdanie. - Kurczę, jesteś wyższy, niż przypuszczałam.

Duilin? XD

Od Zuen

Zima trwała sobie w najlepsze, ciemne drzewa stały ponuro, ogołocone z liści, przyozdobione białym puchem. Ich gałęzie były obsiadane od czasu do czasu przez całe stada małych wróbelków. Reszta krajobrazu nie przedstawiała się dużo lepiej, wiał porywisty wiatr, co chwilę puchate płatki śniegu były przez niego gwałtownie porywane. Wszystko wydawało się takie czarno-białe, smutne. W tej chwili nigdzie nie mogłam zauważyć reszty wilków, które rozeszły się pewnie w swoje strony, odpoczywając po wędrówce, same ze swoimi problemami. Ja byłam zakopana w jednej zaspie pod wielkim dębem. Z dziury wystawała mi tylko głowa, którą trzymałam na powierzchni i rozglądałam się po okolicy. Byłam przygnębiona, nastroje w watasze były zachwiane, widać, że dla wszystkich były to trudne momenty, a ja nie byłam w stanie pomóc. Dochodziła do tego jeszcze utrata mocy. Miałam piękne plany pozbierania jeszcze kilku meteorytów do mojej kolekcji, a wtedy było wielkie bum! Nagle nic nie mogłam poczuć, przygnębiające. Ech, mam tego dość! Podniosłam się nagle, zirytowana. Powinnam oszczędzać siły, jednak muszę się czymś zająć, by się nie pogrążyć zupełnie w tej zimowej melancholii. Czas poprawić sobie humor! Otrzepałam się, myśląc, co mogłabym zrobić. W tym momencie w głowie zaświtał mi nowy pomysł, rozjaśniając mój pysk lekkim uśmiechem. Mimo że straciłam swoje moce, to przed tym nieszczęśliwym zdarzeniem, w tym samym czasie trwał deszcz meteorytów, z tego powodu w okolicy powinno być ich dość dużo. To doskonałe zajęcie, na dodatek podszkolę się w szukaniu cudownych kamieni bez moich zdolności! Wiem mniej więcej, gdzie mogą się znajdować, a śnieg tylko ułatwi mi poszukiwania. Z nową energią wyskoczyłam z jamy i pokłusowałam żwawo w podejrzewany przeze mnie kierunek. Jak zwykle szłam z łbem nisko przy ziemi, wdychałam świeży zapach śniegu, cały czas rozpracowując plan poszukiwań. Kosmiczne głazy powinny zostawić dość poważne dziury w ziemi i śniegu, a ponieważ sam deszcz był niedawno, w ten sam czas straciłam swoje moce, z tego powodu nie powinny być jeszcze zasypane. Można było się tego spodziewać, że moje dokładne rozważania i zupełny brak uwagi na otoczenie nie skończy się za dobrze. Po jakim czasie, kiedy byłam zbyt zajęta swoimi myślami, wryłam się w coś miękkiego swoim wystawionym karkiem, co znowu spowodowało, że moja głowa, siłą zderzenia, mocno wbiła się w śnieg. Była cała pod nim. Nie do końca rozumiejąc, co się przed chwilą stało, usłyszałam tylko zduszony przez warstwy białego puchu śmiech.

Duilin? Czekam, Czekam ^^

Od Lucyfera CD Asury

Zrobiło się zimno na dworze, padał śnieg. Zima byłą świetną porą roku, gdyż szybko zachodziło słońce i robiło się ciemno. Uwielbiam noc, każdego rodzaju mrok. Udałem się na spacer, tak po prostu, aby porobić trochę śladów na śniegu. Polowanie to była łatwizna, teraz zwierzyna zostawia widoczne ślady za sobą. Spora część jest zmarznięta i osłabiona, więc nie trzeba się wysilać. Dzisiaj padło na dzika, kiedy go tropiłem, spotkałem jakąś waderę. Która mamrotała coś pod nosem, odpowiedziałem jej dość logicznie, po czym ruszyłem dalej za tropem zwierzyny. Dzik jednak okazał się zdrowym silnym samcem, jednak w starciu ze mną nie miał szans. Nie kryłem się przed nim, moja przewaga tutaj była widoczna na kilometry. Po prostu zaatakowałem go spontanicznie, nawet się nie zmęczyłem, aby go zabić. Gdy martwy padł na ziemię, zabrałem go do swojej jaskini. Obrałem go ze skóry. Oddzieliłem głowę od reszty i wypchałem, po czym powiesiłem na ścianie jaskini. Pozostałą resztę zjadłem, a ze skóry zrobiłem sobie dodatkową warstwę na posłaniu. Nie zamierzałam już dzisiaj opuszczać jaskini, jednak jakiś hałas mnie z niej wyciągnął. No tak strzały, zima równa się ludzie i polowanie na wilki. Adrenalina mi podskoczyła lekko i ujrzałem tę samą waderę, która coś tam wcześniej mruczała. W oddali człowieka mierzącego do niej. Była tak zamyślona, że nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa.
- Uważaj! - krzyknąłem, po czym ruszyłem w jej stronę, miała szczęście, że gdy facet oddał strzał, moje cielsko ją zasłoniło i oberwałem w łopatkę. Krew trysnęła z rany. Bez zastanowienia ruszyłem biegiem na myśliwego wymierzającego kolejne strzały. Udało mi się wszystkie uniknąć i rzucić mu prosto do gardła. Martwy człowiek padł na ziemię, a ja zlazłem z niego, po czym się odwróciłem. Wadera stała, całkiem zszokowana tą sytuacją. Minąłem ją tak, jakby nic tutaj nie zaszło, jednak mnie zatrzymała, stając przede mną.
- Czego? - warknąłem.
Sam nie wiem, czemu postąpiłem tak impulsywnie, to chyba bardziej instynkt, który kazał mi obronić waderę.
Patrzyła na mnie, nic nie rozumiejąc, a moja cierpliwość się kończyła.

Asura?

Od Lucyfera CD Zuen

Jestem typowym samotnikiem, sprawiam, że inne wilki w watasze mnie unikają. Po prostu na sam mój widok omijają mnie szerokim łukiem. Nawet nie muszą zamieniać ze mną słowa, aby wiedzieć, że lepiej trzymać się ode mnie z daleka. Bywa to czasami zabawne a czasem mocno irytujące. Szczególnie gdy zdajesz sobie nagle sprawę z tego, że jedyne z kim możesz pogadać to wiszące czaszki zdobyczy. Dlatego też często, gdy jestem w jaskini, słychać mnie, jak gadam sam do siebie. Wziąłem w zęby kolejne trofeum. I ruszyłem a Zuen za mną. Miała dziwne imię, nie obiło mi się ono nigdy wcześniej o uszy. Zaprowadziłem ją do Kesame.
- To tutaj ... - odrzekłem.
Zuen chciała już skierować się do jaskini, gdy Alfa uraczyła nas swoją obecnością, wychodząc do nas. Spojrzała na mnie z ogromnym zdziwieniem, po czym na waderę. Jednak pierwsze słowa skierowała w moją stronę.
- Niesamowite, że wypełzłeś ze swojej jaskini, a jeszcze bardziej, że przyprowadziłeś tutaj kogoś.
- Najpierw i tam mnie zaatakował - mruknęła wadera.
Alfa rzuciła na mnie karcące spojrzenie, które mnie bardziej rozbawiło, więc przyniosło odwrotny efekt.
- To ja już sobie pójdę ... -mruknąłem.
Właśnie się odwracałem plecami do tej dwójki, gdy zatrzymał mnie głos Kesame.
- Skoro już opuściłeś swoją jaskinię, to mógłbyś dłużej zostać.
Odwróciłem tylko głowę w jej stronę.
- Nawet o tym nie myśl - burknąłem
- Oprowadzisz Zuen, ja teraz nie mam na to czasu, a poznanie kogoś nowego dobrze Ci zrobi, jak i spacerek.
Po prostu super, byłem tak zły na nią, czy ona nie rozumie tego, że lubię swoją ciemną jaskinię, swoje trupy i nie potrzebuje kontaktu z innymi.
Dobiło mnie to, że wadera się długo zastanawia, jest jakaś dziwna, niezbyt rozmowna, łatwo ją wystraszyć.
- Ruszaj się Zuen ... nie mam całego dnia.
- A i jeszcze jedno pomóż jej znaleźć jakieś schronienie.
Już widziałem to niezdecydowanie, może ta jaskinia albo ta, nie może tamta a najlepiej ta pierwsza, albo nie ta. Aż się zagotowałem na samą myśl.

Zuen?

Sojusz

Przyjęliśmy sojusz od 

27 sierpnia 2018

Od Axaliego Quest #11 (zawód)

Ten dzień zapowiadał się normalnie.
Axalie ruszył w stronę domu Zirey, chciał ją odwiedzić i spytać jak się czuje. Od nory Axaliego do Zirey było około kilometra. To wcale nie tak daleko.
Jak może się wydawać. Basior był już po śniadaniu i właśnie był już w połowie drogi. W sumie? Może dobrze też byłoby odwiedzić Później Eresa i Eilis. Chociaż wczoraj się widzieli przy wodospadzie. Po drodze Axalie ujrzał krzew pięknych czerwonych róż.
- Może wezmę jedną dla Zirey.
Pomyślał i zerwał jedną różę i włamał z niej wszystkie kolce. Chwycił ją w zęby i udał się do Zirey. To miała być niespodzianka, wadera nie wiedziała o tym, że u niej miał się zjawić Axalie. Gdy basior dotarł już na miejsce, Zirey siedziała przed swoim „domem”. A tak dokładnie to przed tak jakby... ogródkiem. Rosły w nim głównie jagody, maliny, i jakieś kwiaty oraz grzyby. Akurat zbierała ostrożnie maliny do wiklinowego koszyczka.
- Skąd ona to ma!?
Pomyślał Axalie i usiadł dumnie za nią.
Zirey podskoczyła, strącając koszyczek z malinami.
- Wystraszyłeś mnie!
Powiedziała wadera z małą pretensją. Ale po chwili usiadła przed nim i uśmiechnęła się do niego.
Axalie wysunął głowę w stronę Zirey, dając jej znak, że ta róża jest dla niej. Ostrożnie położył ją przed łapami wadery i uśmiechnął się do niej.
- Och, to dla mnie? Dziękuję, Ax!
Zirey przytuliła go i z różą w pysku udała się do domu, żeby ją tam odłożyć. Może pójdziemy na spacer?

>-<

- Jak się czujesz ?
Powiedział Axalie do Zirey.
- Eee... nie jest najgorzej. Trochę bolą mnie żebra, ale ogółem jest okej, a u ciebie?
- Łapa przestała mnie boleć. Jeszcze mam jakieś zadrapania, ale wszystko w porządku. Frugo tak mnie zaskoczył, że nie wiedziałam, co się dzieje. Hehe, rzucił się na mnie i zachowywał się tak, jakby myślał, że umarłem w ciągu tych paru dni.
- Och Axi, to się nazywa prawdziwa przyjaźń. Po prostu ucieszył się, że wróciłem do domu cały i zdrowy.
Zirey powiedziała to w taki sposób, jakby była jakimś ekspertem od spraw życiowych.
Obydwa wilki były zadowolone ze spaceru, Zirey szła obok Axaliego i rozmawiała z nim o wszystkim, co wpadło jej do głowy. Najwięcej rozmawiali o nocach spędzonych w kanionie. Nie chcieli przeżyć tego jeszcze raz.
Ale cóż, an szczęście zostały tylko wspomnienia i zadrapania.
Nagle zza krzaków wybiegł jak dzikus, wilk. Axalie od razu wiedział, że to ktoś w watahy.
- Tak? O co chodzi?
- Jesteś Axalie? - zapytał wilk.
- Tak, a czemu pytasz?
Axalie spokojnie stał i rozmawiał z niby znajomym, niby nie. Jeszcze nigdy z nim nie rozmawiał, więc czuł się trochę dziwnie.
- Chodzi o to, że dostałeś zlecenie na zabójstwo wilka. Przyjmujesz zlecenie?
Dobra, musisz je wziąć, bo nie ma kto tego załatwić. Jesteś w tym dobry, dostałem wcześniej informacje, że przestępca biegł na północ stąd. Powodzenia Axalie.
Zanim Ax zdążył cokolwiek powiedzieć, wilk zniknął mu z pola widzenia.
- Pewnie poszedł załatwiać inne sprawy.
Powiedziała Zirey i poszła w stronę domu. Odwróciła się i krzyknęła: „Jak jutro będziesz do mnie wpadać to bądź czysty!” Uśmiechnęła się i pobiegła.

>-<

Dobra... Axalie, weź się w garść!
Powiedział basior sam do siebie i udał się na północ. Po pierwsze nie chciał tam iść, ale musiał. A po drugie bał się, że Zirey go zostawi. Trzeba zaryzykować. Gdy basior był już na miejscu, ujrzał dwóch białych strażników . Mieli na łapach i głowie srebrno złotą zbroję, a przy tułowiu małe ostrze. Złapali właśnie tego srebrno szarego wilka, którego miał zabić Axalie. Jeden z nich mocno trzymał linę, która była obwiązana wokół łap i ciała Wilka. Drugi ze strażników jedną łapą przyciskał głowę do podłogi, a drugą wbijał pazury w ramię wilka. Nagle jeden ze strażników skinął głową, dając Axiemu znak, że może zaczynać to, co mu zadano. Axalie po cichu podchodził do wilka, żeby zadać mu cios, który miał zabić. Nagle wilk otworzył oczy. Spojrzał prosto na Axaliego. Okazało się, że była to wadera. Jej spojrzenie błagało o litość, nie chciała umierać, nie w taki sposób. Mogła mieć jeszcze połowę życia przed sobą. Gdy widziała, że wilk, który miał ją zaraz zabić, zbliżał się do niej. Ta zaczęła wyrywać się strażnikom.
„ZOSTAWCIE MNIE!” Wadera krzyczała i wyzywała się. Nagle strażnik, który trzymał jej ramię, przejechał po nim pazurami, tworząc głęboka ranę. Po łapie Spływała krew, wadera spojrzała w oczy Axaliego. Po jej pysku spłynęła łza. Już się nie odzywała i nie wyrywała. Nie myślała o krwawiącym ramieniu, myślała o śmierci. Gdy Axalie stanął przed nią, przypomniały jej się ostatnie słowa matki, gdy umierała:
„Bądź dzielna, bądź silna i pamiętaj, nie rób głupot!”.
- Oni mnie zmusili. Szepnęła do Axaliego, zamknęła oczy i wiedziała, że to koniec.
Strażnicy z uśmiechem na pysku patrzyli na waderę. Widać było, że się nie cackają.
- Chłopcy, puśćcie ją, załatwię to sam.
Powiedział Axalie i warknął na wilki w zbrojach. Odeszli spokojnie w drugą stronę.
- Nie zabijaj mnie, proszę.
Powiedziała wadera ze łzami w oczach.
- Nie zrobię tego. Nie lubię zabijać wilków, które błagają o litość, a tym bardziej że jest to wadera. Nigdy żadnej nie zabiłem i raczej nie zabije.
Axalie powiedział do niej spokojnym tonem, po czym zaczął rozgrywać liny.
- Co zrobiłaś?
Zapytał basior.
- Typy z watahy ode mnie kazali mi przynieść szczeniaki z różnych watach. Powiedzieli, że zabiją mi siostrę, jeśli tego nie zrobię. Ona jest jeszcze młoda. Ja... ja nie chciałam...
Wadera, mówiąc to, jeszcze bardziej się rozpłakała. W dodatku oni tam wykorzystują inne wadery, żeby robiły to, co im każą. Nawet te w ciąży, czasem tracą szczenięta, zanim przyjdą na świat.
- Słuchaj...weź siostrę i uciekaj. Mieszkam na południe stąd. W norze, dziele ją z lisem. Możecie się u nas zatrzymać, aż ich nie załatwię. Lepiej u nas niż u jakiś podłych świń, które szantażują innych. Jasne ?
Pomogę ci, ale obiecane mi jedno. Nie powiesz nikomu, że cię puściłem wolno.
Axalie spoważniał.
- Dziękuję Ci. Dziś w nocy wezmę ją i postaram się raz na zawsze opuścić tę watahę. Wadera usiadła i poczuła, że pieczę jej ramie.
- Ałaa... może najpierw udam się po jakiś opatrunek. Axalie spojrzawszy na waderę, odwrócił się i udał się w nieznany kierunek.

Od Victorii Nox Aeris – Quest #4 (ogólne)

Obudziłam się przed wschodem słońca, co w zimie nie jest trudne. Rozciągnęłam się i wyszłam tymczasowego obozowiska watahy. Zdziwił mnie fakt, iż większość spała. Poszłam w kierunku wyjścia i co zobaczyłam? Pudełko! Pudełko na samym środku wejścia! „Co osamotnione pudełko robi w tym miejscu?” pomyślałam. „Przecież nie pojawiło się ot, tak”. Ostrożnie je otworzyłam, a moim oczom ukazał się nietypowy widok…
- Jajo? – zapytałam na głos. Kilka wilków się poruszyło, ale nikt nie zwrócił uwagi na mnie i znalezisko. Jajo było niewielkie białe w różnobarwne kropki. Miało średnie warunki, w pudełku było sianko i trochę gałązek. „To zdecydowanie robota wilczych łapek… Kto był takim draniem i zostawił samotne jajo w pudle przy wilczej jaskini?” Nie wiedziałam, co zrobić z jajem, więc postanowiłam przy nim pomachać moim amuletem. „Nie świeci, więc nie może mi zagrażać”. Uradowana tym faktem wzięłam jakiś skrawek materiału, na którym leżałam, zrobiłam Torbę i napchałam do niej sianka, które znalazłam. Ostrożnie włożyłam jajo do przygotowanej rzeczy i przewiesiłam przez głowę. Tak przygotowana poszłam złapać ryby na śniadanie. Zjadłam i poszłam po mojego brata i przyjaciela, aby się poznali. Natknęłam się na nich przy przerębli po drugiej stronie jeziora. Poleciałam tam i zauważyłam, że ze sobą rozmawiają. „Czyżbym o czymś nie wiedziała? Brat chce mnie chajtać, czy co?!”
- Cześć chłopaki! - zawołałam. Dopiero teraz zwrócili na mnie uwagę.
- Hej mała!
- Siemka, Vi! Co tam masz? - zapytał Ayoko, wskazując na torbę.
- Dobrze, że pytasz. To jajo. Tylko nie wiem czyje. Weugo, znasz się na tym. Czyje to jajo? - zapytałam brata i pokazałam jajo.
- Nie mam stuprocentowej pewności co do rasy, ale bez wątpienia to smocze jajo.
- CO?! - wykrzyknęłam równocześnie z Ay.
- Czemu się dziwicie? Przecież po wojnie można by się tego spodziewać. - Odparł.
- Ale Smocze Jajo? Przecież to małe coś nas spali albo zje zaraz po wykluciu!
- Ayoko! - wydarłam się na towarzysza. - Przecież to nie może być duży smok, bo jest małe jajo - powiedziałam spokojniej i ciszej.
- Sis?
- Tak, Weugo?
- Mówiłaś Alie?
- Nie. Musi wiedzieć? Przecież na chwilę obecną nic się nie dzieje.
- Tak, musi wiedzieć. To może być kluczowe w kwestii naszych mocy.
- Ja myślę, że to kwestia Smoczego Ostrza… - Ay przypomniał o swojej obecności z bardzo ciekawym faktem, a konkretnie zagadką.
- Ayoko? Możesz iść do swojej opiekunki? Muszę porozmawiać z Vi na osobności. - Zapytał w miarę kulturalnie mój brat.
- Jasne jak słońce. Do zobaczenia! - Ay się pożegnał i poszedł, a ja zostałam z moim bratem. „Zarąbiście! Teraz się w tatulka zmieni i da mi cały wykład o odpowiedzialności i smokach. Po prostu super!” pomyślałam i spojrzałam w oczy brata, które miały w sobie tę iskrę ciekawości i nadziei.
- Słucham. Co chcesz mi powiedzieć?
- Nie widziałem dziś Alfy, więc możemy pójść do niej, jak wykluje się smok i określimy jego rasę.
- Jej! - krzyknęłam pełna radości. Po chwili się ogarnęłam.
- Podsumujmy, co wiemy o jaju. - Wyciągnął swoją małą smoczą księgę i zaczął szperać w niej, powtarzając fakty…
- Jajo jest niewielkie. Około 15 cm wysokości, w najszerszym punkcie średnica wynosi około 5 cm. Jest białe w tęczowe kropki. - Powtarzałam bez przerwy po bracie, ale po chwili coś mnie zaczęło grzać. Mając na myśli coś mówiłam o jaju. Położyłam jajo na śniegu. Bo po chwili zaczęło mnie palić. Potrąciłam brata i kazałam patrzeć na jajo. Po chwili śnieg wokoło jajka zaczął się topić, a skorupka zaczęła pękać. „Vi, Oto cud narodzin!” pomyślałam. Przed nami był…
Cudowny mały smoczek. Miał skrzydełka i duże oczka. Ku mojemu zdziwieniu był szary…
Mały był dość głośny. Więc posłałam brata po coś, co mógłby zjeść. Ostrożnie podeszłam do malucha. Nie uciekł ani nic. Po prostu się na nie patrzył swoimi dużymi i słodkimi oczkami. Przestał wrzeszczeć i po chwili znalazł się na mojej łapie. Patrzył się jak niebieskie wzorki na mojej sierści świecą i gasną. „Jak dobrze, że ta zdolność nie znikła razem z moimi mocami”. Pomyślałam i patrzyłam się na słodziutkiego malucha. Mały zaczął się bawić moim naszyjnikiem. Po chwili podszedł mój kochany braciszek. W tym Momocie smok zrobił coś, czego żaden z nas się nie spodziewał. *puf* powstał dymek, a po chwili ze smoka i mojego ochronnego naszyjnika został tęczowy pyłek.
Parzyłam z otwartym pyszczkiem na to, co się stało. Mój brat ekspert i alchemik. Pozbierał ten pyłek do 10 probówek, które jakimś dziwnym trafem miał przy sobie. Zaniósł je do obozowiska i gdzieś tam schował. Nadal nie rozumiem jak z takiego małego smoka i mojego naszyjnika został tęczowy pyłek. Poszłam do mojego brata. Położyłam się koło niego i leżałam. W tym momencie nic mnie nie obchodziło. W moich myślach krążył mały smok, jajo i tęczowy pyłek. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.

Od Asury

Stanęłam przy pobliskim jeziorze i, jak zahipnotyzowana, oglądałam księżyc i towarzyszące mu gwiazdy. Pomimo tego, że nie przepadam za tą porą roku, to akurat zimą uwielbiam oglądać niebo nocą.

- Dlaczego wszystko jest zamarznięte?! - wypowiedziałam, a następnie położyłam się na śniegu. Mój wzrok wpatrywał się w dal do momentu, aż nie spadł na mój nos płatek śniegu. Teraz to na nim skupiłam swoją uwagę.

- Może dlatego, że mamy zimę i temperatura jest ujemna? - usłyszałam męski głos, lecz jakaś siła powstrzymywała mnie od skierowania łba, w stronę tajemniczej osoby.

- Może i zima ma swoje plusy, ale zdecydowanie wolę jesień. Chociaż wiosna jest jeszcze lepsza. Wszystko wtedy kwitnie i tak ładnie pachnie. A lato jest najlepsze! Woda jest wtedy taka ciepła i można się kąpać nawet nocą w morzu lub jeziorze. A zachody słońca obserwowane przy brzegu morza to coś fantastycznego! Obserwowałeś kiedyś taki? - zapytałam z entuzjazmem. Przez nadmiar energii wstałam, a kiedy się odwróciłam, to nikogo już nie było.

- Może tylko mi się wydawało? - pomyślałam, po czym obeszłam teren wokół jeziora. Dokładnie sprawdziłam teren, ale nie znalazłam żadnych śladów. Byłam lekko, a nawet bardzo zawiedziona.

Zrezygnowana udałam się do mojej jaskini. Przez całą drogę myślałam o tajemniczym osobniku. Jestem ciekawa, kim on był.

Ktoś?

Ważne ogłoszenie. Przeczytać.

A więc witajcie moje wilczki ukochane. Jako iż zbliża się rok szkolny, w moim przypadku wiąże się to z poważnymi sprawami. A mianowicie muszę przejrzeć stare zeszyty, ogarnąć pokój i takie tam, a na głowie mam jeszcze gości, którzy postanowili zaszczycić mnie swoją obecnością w najbliższym czasie. Dlatego też moja aktywność będzie trochę ograniczona. Mówię tu zarówno o pisaniu opowiadań, jak i adminowaniu. Zostawiam was z Kesame. Mam nadzieję, że w tym czasie nie obalicie jej władzy i na blogu nie zapanuje anarchia. Gdy na nowo powrócę, spodziewajcie się sprawdzenia aktywności, także pisać mi opowiadania!

P.S. Jeśli jakieś twoje opowiadanie nie zostało wstawione, a zostało wysłane do mnie, najpewniej leży gdzieś zagubione na jednej z moich poczt, więc najlepiej wyślij je do Kesame, bo ja go już pewnie nie wstawię xd

Pozdrawiam, Lumen

Od Zirey cd. Eilis

Zirey patrzyła na otaczający ich las. Gołe korony drzew nie były jej znajome, ale to chyba oczywiste.
- Nie mam bladego pojęcia, Li. - rzekła z wyraźnym przerażeniem.
- No to pięknie. - ironicznie odparła jej towarzyszka, choć nie wyrzuciła tego z jakimikolwiek żalem do Zirey - Spróbuję wzbić się ponad drzewa, może z góry rozpoznam okolice. - dodała, po czym bez chwili wytchnienia wzleciała w powietrze. Granatowa z kolei usilnie próbowała przypomnić sobie drogę, którą je tutaj zawieziono. Wschód? Może południe? Czy raczej zachód, albo północ? Przez głowę wadery przelatywały różne myśli, wszystkie skupiały się na jednym: gdzie ona teraz się znajduje? Obce ścieżki, obce drzewa, obce niebo, obcy zapach... To wszystko było takie irytujące, wciąż stało pod znakiem zapytania. Spadające płatki śniegu migotały w świetle słońca, dając przy tym piękny pokaz zimy. Wszystko inne zastygło pod grubą warstwą lodowatego puchu. Było zimno. Bardzo zimno. Mroźny powiew wiatru wybudził Zirey z transu. Otrząsneła się i uniosła łeb do góry, wypatrując Li. Przymrużyła oczy, i na tle oślepiającego słońca, ujrzała rozglądającą się wilczyce. Zi była zniecierpliwiona; tak bardzo chciała już wiedzieć, gdzie jest. Lubiła wprawdzie dalekie podróże w nieznane, jednak wolałaby wiedzieć, jak daleko od domu się znajduje. Co jakiś czas zerkała na towarzyszkę, jednak głównie skupiała się na pustym spoglądaniu w niebo.

Eilis? Wybacz, że tyle czekałaś :<

26 sierpnia 2018

Nowa wadera - Asura!

JadeMere
Zło jest złem, mniejsze czy większe... Nie ma różnicy
Jak to ocenić? Czy to w ogóle możliwe?
Jeśli mam wybierać między złem a złem
wolę nie wybierać wcale ~Wiedźmin

Imię: Asura
Pseudonim: Uri, Urka
Wiek: 3 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Asura jest jak morze - nieprzewidywalna. Momentami jest cicha, spokojna i opanowana, ale wystarczy, że ktoś ją niechcący popchnie, to wtedy jest jak tykająca bomba. Jest miła tylko dla nielicznych, ale większość wilków może stwierdzić, że nie zna większej wredoty. Uri nie przejmuje się opinią innych, więc spokojnie można jej powiedzieć że jest brzydka, bo ona i tak cię oleje. Pomimo jej wad jest bardzo perfekcyjna i powierzone jej zadania stara się wypełniać na 200% jeżeli nie więcej. Pomimo faktu, że większości nie lubi, potrafi być pomocna i pomóc w ciężkiej sytuacji. Wiele osób twierdzi, że Asura jest chodzącą zagadką, a klucz do otwarcia mają nieliczni.
Wygląd: Asura jest średniego wzrostu oraz średniej budowy. Jej futro posiada wiele odcieni niebieskiego. Jej ogon jest bardzo długi, a futro otaczające szyję jest dłuższe. Wiele wilków zazdrości gęstości jej futra, ponieważ nikt nie ma tak gęstego jak ona. Dodatkowo na jej ciele widnieją białe linie o nieokreślonym oraz tajemniczym kształcie. Nawet Asura nie zna ich znaczenia. Jej oczy kolorem przypominają fioletowe lilie.
Głos: Wiele twierdzi, że jej głos jest zbliżony do syreniego. Oprócz tego jest słodki,  uroczy oraz dziewczęcy.
Stanowisko: Szpieg
Umiejętności: Intelekt: 6 | Siła: 5 | Zwinność: 7 | Szybkość: 7 | Magia: 5 | Wzrok: 7 | Węch: 7 | Słuch: 6
Rasa: Wilk Wody
Żywioły: Woda
Moce:
  • potrafi stworzyć kule wody,
  • potrafi stworzyć barierę ochroną, którą można zniszczyć tylko ogniem, ziemią lub powietrzem,
  • potrafi panować na morzami i ocenami,
  • potrafi zmienić nurt rzeki,
  • potrafi oddychać pod wodą.
Rodzina: Nie pamięta swojej rodziny.
Partner: Ciężko skraść jej serce.
Potomstwo: Nie lubi dzieci, ale może kiedyś się to zmieni.
Historia: Obudziłam się pod drzewem z bolącą głową. Nic nie pamiętałam. Nie wiedziałam dokąd iść. Nagle w oddali zobaczyłam plamę. Nie wiedziałam co to jest. Pomimo ryzyka postanowiłam się tam udać. Na moje szczęście były to wilki, a raczej całą wataha. Wataha Smoczego Ostrza.
Przedmioty: Eliksir Pamięci (użyty).
Jaskinia: Jaskinia ukryta przy brzegu morza. Jest ona dosyć duża jak dla jednego wilka. W środku znajduje się mały basen, posłanie oraz kilka półek.
Właściciel: gvinbleidd0 | gvinbleidd

Od Zuen CD Lucyfer

Tak to właśnie jest podczas samotnych podróży, wystarczy jedna chwila, kiedy nie jest się czujnym i dzieją się takie rzeczy, rzeczy nie przyjemne, okropne i straszne! Dalej leżałam cała zesztywniała na ziemi, łypiąc okiem na postawnego basiora stojącego blisko mnie. Biła od niego pewność siebie, wręcz narcystyczna, jeśli w ogóle coś takiego istnieje. Patrzył na mnie ze znudzeniem i zuchwałością. Przełknęłam ślinę, nawilżając zaciśnięte gardło.
- Jeśli jest to dla ciebie tak nudne, to może łatwiej by było zmienić swoje zachowanie — wychrypiałam cichutko, bardziej do siebie.
W chwilę zostałam wyprowadzona z błędu, jego wzrok przeszył mnie na wskroś, przyszpilając mnie do ziemi. Napięcie było tak gęste, że ledwo dawałam radę oddychać. To była chwila. Nie zarejestrowałam ruchu, podczas którego jego szczęki znalazły się na mojej szyi, z jego piersi wydobywał się dudniący warkot. Zdążyłam tylko jeszcze bardziej się skulić, sama zaczęłam cicho powarkiwać.
- Wydawało mi się czy coś mówiłaś? - szepnął wściekle, mocniej zaciskając szczęki.
Chciałam jak najszybciej uwolnić się z tej chorej sytuacji.
- Nie - powiedziałam, nie mam ochoty kłócić się z tak niemoralnym wilkiem. Nienawidzę takich osobników.
Przytrzymał mnie jeszcze chwilę, po czym puścił mnie i zrobił kilka kroków w tył, dalej warcząc i nie spuszczając ze mnie oczu.
- Co robisz w tym miejscu? Takie jak ty nigdy nie włóczą się same, jesteście wręcz wspaniałymi zdobyczami - powiedział ze wstrętem i chytrym uśmieszkiem, jakby go to bawiło.
Powstrzymałam warknięcie, zanim zdążyło wydostać się z mojego gardła. Mimo przeszywającego strachu zaczęłam się powoli podnosić, utrzymując uległą postawę. Szło mi to mozolnie. Lucyfer, widząc to, prychnął i zrobił kilka kroków w tył, bym mogła się podnieść. Stając na prostych nogach, otrzepałam się i zrobiłam kilka szybkich podskoków, by rozruszać zesztywniałe mięśnie. Dopiero po tej serii, zerknęłam na basiora, który nie zmienił swojego położenia, jak i nastawienia. Teraz widziałam, że był ode mnie większy nie tylko wzrostem, ale i tężyzną. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
- Podróżuje, tak sama, nie wiem, gdzie trafiłam, ale postaram się stąd jak najszybciej oddalić.
Teraz oprócz tego oceniającego wzroku w jego oczach pojawiła się też ciekawość, przysiadł na śniegu.
- Nie wiem, czy to dobrze, że to mówię i proponuję, ale przebywa w tej chwili na tych terenach wataha, do której należę, nie wiem, czy alfa będzie skora przyjąć takiego osobnika - znowu zostałam przez niego przeskanowana wzrokiem - ale na pewno cię nie zabiję - uśmiechnął się, pokazując cały rząd dużych ostrych zębów. Znowu poczułam, jak drżą mi mięśnie. Chciałam jak najszybciej uciec, jednak wiedziałam, że w tym przypadku może to poskutkować czymś odmiennym, niż chciałam. Zastanowiłam się dłuższą chwilę, Lucyfer z minuty na minutę tracił cierpliwość przez moje nieustanne milczenie. Rozpatrując wszystkie za i przeciw w końcu mogłam odpowiedzieć.
- Dobrze poprowadź mnie do swojej Alfy - musiałam wierzyć mu na słowo, że ona będzie lepiej nastawiona.
- Dłużej myśleć już nie mogłaś? - sarknął, po czym wziął w pysk czaszkę łosia i zaczął iść - mam nadzieję, że nadążysz, nie mam zamiaru zwalniać.
Ruszył szybkim truchtem, ja chwile jeszcze, stojąc w miejscu, wzięłam głęboki oddech i zastanawiając, w co ja się wpakowałam, pobiegłam za nim.

Lucyfer?

Od Artemisa c.d. Inveth

     Blade promienie padają na mój pysk, budząc mnie i przeganiając ostatnie resztki snu. Otwieram oczy i widzę wokół świat pokryty miękkim, białym puchem. Śnieg pokrywa nie tylko zmarzniętą glebę, ale także łyse drzewa i częściowo wilki śpiące niedaleko. Wstaję z wyleżanej przeze mnie zwierzęcej skóry izolującej chłód ziemi i strzepuję z futra zagubione śnieżynki, które skryły się wśród sierści. Cicho, by nie obudzić swoich towarzyszy, udaję się na spacer, podziwiając zimowy krajobraz. Idę krok za krokiem, w brzuchu czuję przyjemną pustkę, a moja głowa, jeszcze niewypełniona różnymi myślami, obraca się za każdą zaspą przypominającą zwierzę.
     Zapuszczam się co raz dalej od obozowiska wilków, nie wchodzę jednak do lasu, tylko podążam po łagodnych pagórkach i dolinach. Co jakiś czas zapadam się w śnieg po samą klatkę piersiową lub ślizgam się i zjeżdżam kawałek w dół. Każdy krok jednak stawiam z radością i spokojem zarazem. Rozkoszuję się błogą ciszą. Jest to czas, gdy nawet ptaki ukryte w dziuplach i przytulone do drewna drzemią. Przede mną roztacza się zimna, lodowa pustynia, w której jednak znajduję ciepło. Światło tańczy na śniegu i swoją magią przekonuje, że jest wyjątkowe. Podmuchy wiatru łagodnie uderzają we mnie i rozwiewają moją sierść. Grzywka, zwykle opadająca mi na pysk, znajduje się teraz na czubku głowy i faluje radośnie wraz z powietrzem. Wszystko zdaje się żyć i pokazuje najlepsze, co ma do zaoferowania.
     W dalszej drodze zauważam ślady łapek na śniegu przecinające to pustkowie prostopadle do mnie. Najprawdopodobniej jeden z lisów również postanowił wybrać się na wędrówkę, być może w celu upolowania jakiejś zbłąkanej myszy. Widok pożywienia przed moimi oczami sprawia, że wzdrygam się ze wstrętem i szybko odganiam nieprzyjemny obraz, po czym ruszam w dalszą drogę.
     Wychodzę na jedno ze zbocz. Pode mną znajdują się zaspy miękkiego śniegu, które kuszą swoim blaskiem i delikatnością, by dotknąć je łapą, podnieść i przyglądać się im, aż pod wpływem ciepła rozpłyną się i znikną. Przywołuję pamięcią wspomnienie z dzieciństwa, gdy wraz z tatą biegaliśmy wśród białego puchu, a później ten musiał mnie wyciągać z nory, gdyż wpadłem do jakiejś. Ciepło, jakie czuję, spowodowane zostaje przez uczucia, którymi darzę ojca. Pod jego wpływem rzucam się w wyścig z wiatrem po płaskim terenie, biegnąc przed siebie z radością i euforią. Zapadam się co chwila, jednak z uporem wydostaję się i kontynuuję tę gonitwę. Przed samą metą śmieję się głośno i upadam w jedną z zasp. Uspokajam oddech i zaczynam tarzać się w śniegu, aż czuję, jak bardzo zmarzł mi nos. Wtedy wstaję i otrzepawszy się, udaję się w dalszą podróż. Wyładowanie emocji pozwala mi przywrócić ogólny spokój. W zasięgu mojego wzroku znajduje się kilkanaście łysych, nisko rozłożonych drzew. Wraz z co raz mniejszą odległością dzielącą mnie od roślin, zauważam czarną jak smoła sylwetkę wspinającą się po jednej z nich. Przypatruję się jej z zainteresowaniem, oglądając, jak umiejętnie pokonuje kolejne gałęzie. Gdy jednak mnie zauważa, cofa się, a drewno pod nią łamie. Przez chwilę rozpaczliwie macha tylnymi łapami, na co zastygam w konsternacji i mimowolnie wstrzymuję oddech. Nagle upada prosto w wielką, śniegową zaspę, a ja, pełen niepewności, lecz zaaferowany podbiegam do niej, zwalniając, kiedy dopadają mnie wątpliwości. Decyduję się na pomoc postaci, wciąż mając z tyłu głowy myśl, że może być to wrogo nastawione do mnie stworzenie, które zechce zagryźć mnie za zobaczenie jej upadku.
 – Wszystko w porządku? – pytam, gdy widzę znieruchomiałą sylwetkę wilka.
    Po chwili rozpoznaję w nim waderę z watahy, a widząc zamknięte powieki, niepokój narasta we mnie co raz bardziej. Przełykam ślinę i zbliżam do niej łeb, obwąchując ją niepewnie.
 – Czy mogę...? – zaczynam, ale przerywa mi podmuch wydobywający się z ust wilczycy, który spowodował, że śnieżynki zawirowały w swym tańcu w przestrzeni, po czym znów opadły i zniknęły wśród innych drobin puchu.
     Otwiera oczy i patrzy na mnie z ciekawością i oczekiwaniem, uważnie mierząc spojrzeniem mój pysk. Ja również się jej przyglądam, zdumiony, i powoli podnoszę łeb, nie spuszczając z niej wzroku. Wadera swobodnie przewraca się na brzuch i wstaje, otrzepując sierść ze śniegu, który tworzył z nią niezwykle silny kontrast.
 – Znam cię – mówi, przekrzywiając głowę. – Jesteś z tej samej watahy.
     Przez chwilę milczę, wciąż wlepiając w nią spojrzenie, po czym kiwam łbem twierdząco. Również ją kojarzę i staram się przypomnieć jej imię. Skupiam się na tym, by go nie pomylić i nagle pojawia się ono w moim umyśle, jasne i wyraźne.
 – Inveth, prawda? – pytam.
 – Tak – odpowiada i dodaje. – A ty jak masz na imię?
 – Artemis – mówię spokojnie. – Nic ci się nie stało, gdy spadłaś z drzewa?
     Po moim pytaniu zapada chwila ciszy, gdyż zabrzmiało ono jak marny tekst na podryw. Zmieszany otwieram pysk, by coś powiedzieć, jednak nie wydobywają się z niego żadne słowa. Dźwięczny, choć krótki śmiech wadery przerywa powietrze, a gdy patrzę na nią, widzę w jej oczach iskierki lekkiego rozbawienia, jak i ekscytacji.
 – Nie – mówi uśmiechnięta. – Zagrasz ze mną w berka?
     Zanim odpowiadam, Inveth uderza mnie łapą i odskakuje radośnie, zaczynając biec w głąb łysego zagajnika. Po chwili ruszam się i również nabieram pędu, by zmienić kolejność gonitwy. Doganiam ją w niedługim czasie i trącam w bok, odsuwając się szybko. Udaje mi się wybiec z powrotem na otwartą przestrzeń, jednak tam czuję, jak wilczyca ląduje na mnie, oddając berka. Momentalnie jednak wstaje i gna przed siebie, zwiększając swoje szanse przewróceniem mnie. W ten sposób biegamy jeszcze długi czas, aż słońce pojawia się wyżej na niebie. Kiedy zmęczeni upadamy w zaspy, szybko oddychając, chwilę zajmuje nam uspokojenie się. Czuję się szczęśliwy i doceniam owy dzień, który wydaje mi się wyjątkowy. W bezruchu spoglądam w blade niebo, obserwując śnieżynki. Niespodziewanie zaczęły one zasypywać wszystko wokół, pojawiając się w wielkim gronie współtowarzyszek. Patrzę w bok, gdzie leży Inveth. Wpatruje się w niebo i z ciekawością wymalowaną na pysku bada je wzrokiem. Po chwili przymyka powieki, a ja wracam spojrzeniem w wielki błękit nad nami. Kilka chmur zdobi firmament i z czasem pojawia się ich co raz więcej.
 – Jestem głodna – mówi cicho Inveth i zwraca swój wzrok na mnie. – Chodźmy złowić ryby.
     Czuję wielki niepokój i wciąż leżąc bez ruchu, próbuję przekonać samego siebie, że właśnie tego potrzebuję. Część mnie jednak nie przyjmuje tego do wiadomości i uparcie twierdzi, iż nigdy nie wyrazi na to zgody. Chwilę walczę ze sobą, po czym mówię:
 – A więc chodźmy odnaleźć rzekę.

Inveth? Nie wyszło fenomenalnie, jednak zostawiam ci, tak myślę, duże pole manewru :D

Powitajmy Artemisa!

CHETAURI
Pamiętaj, jaki sposób można znaleźć w ciszy.

Imię: Artemis
Pseudonim: Czasami słyszał „Arte”, jednak nie przyjęło się to i zanikło. Nie zabrania jednak wymyślania innych pseudonimów czy skrótów.
Wiek: 12 lat
Płeć: Basior
Charakter: Artemis jest spokojnym, łagodnym basiorem, w którym głęboko wciąż drzemie coś ze szczeniaka. Czerpie przyjemność z możliwości obserwacji otaczającego go świata. To typ filozofa. Zwykle pogrążony jest w swoich myślach i wyciąganych przez siebie wnioskach. Dba, by nie zostawiać żadnej sprawy niezamkniętej i niedokończonej. Działa w sposób przemyślany i rozsądny. Często spędza czas na opracowywaniu potencjalnych scenariuszy tego, co może się wydarzyć. Wykorzystuje do tego całą swą inteligencję i stara się określić reakcje innych. Dobrze zapamiętuje wilki, które spotkał, jednak niekiedy zdarza mu się pomylić ich imiona, za co od razu przeprasza. Charakteryzuje go również życzliwość. W jego zachowaniu zawsze wyczuwalna jest swego rodzaju harmonia i łagodność. W jego towarzystwie można się wyciszyć. Artemis wzbudza zaufanie oraz podziw z powodu ogromnej wiedzy. Wiele razy spędzał czas, czytając stare księgi, praktykując różne zaklęcia, czy pisząc eseje. To wilk, od którego nigdy nie usłyszy się przykrych słów w przypływie złości. Dlaczego? Artemis po prostu się nie denerwuje, wybuch nie leży w jego naturze. Kiedyś popadł w anoreksję i do dziś zdarza się mu mieć jej nawroty. Zwykle tłumaczy to sobie tym, że przy pustym żołądku jaśniej mu się myśli.
Wygląd: Basior jest pokryty brązowo-kremowym futrem. Sierść na ogonie, brzuchu, części łap i pyska ma jasny kolor, tak samo grzywka opadająca aż za oczy. Ich tęczówki wyróżnia jaskrawa, czerwona barwa, nieco ciemniejsza u góry. Jego sylwetka wygląda na zaniedbaną, bowiem wilk ma zapadnięte boki oraz wystające żebra i łopatki.
Głos: Posiada łagodną, głęboką barwę o dość niskim tonie. Artemis nie mówi zbyt głośno, ale za to wyraźnie, dzięki czemu jest rozumiany. Słuchacz odbiera jego wymowę jako miękką, jednak w rzeczywistości basior nie do końca wymawia „r”. Mimo to nie jest to wyraźnie zauważalna wada i rozmówca orientuje się dopiero wtedy, gdy wilk go o tym poinformuje.
Stanowisko: Szaman
Umiejętności: Intelekt: 10 | Siła: 4 | Zwinność: 5 | Szybkość: 6 | Magia: 7 | Wzrok: 6 | Węch: 6 | Słuch: 6
Rasa: Wilk Ziemi
Żywioły: Ziemia, powietrze, światło
Moce: Artemis potrafi kontrolować zjawiska natury i roślinność, a dodatkowo panuje nad powietrzem. Oba żywioły zapewniają mu szerokie pole manewru i dobrze potrafi manipulować elementami mu podległymi. Z kolei światło daje wiele możliwości w sytuacji zagrożenia. Przy małej pomocy soczewki basior potrafi coś zająć ogniem. Wie też, jak oślepić przeciwnika. Im częściej używa jednak światła, tym dłużej sam się świeci jak napromieniowany.
Rodzina: 

  • Rodzice: Hiatet i Gloria, 
  • Biologiczna matka Saen, 
  • Brat Atoli.

Partnerka: Nie posiada, jednak Artemis chciałby w przyszłości kogoś sobie znaleźć.
Potomstwo: Brak.
Historia: Znacie historie wilków, które jako potomstwo alf dorastały w dobrobycie, spokoju i harmonii? No więc tu mamy zgoła odmienny przypadek – Artemis przyszedł na świat w chaotycznych okolicznościach, a oprócz tego w gronie omeg. Jego matka odeszła niedługo po porodzie, uznając opiekę nad wilczęciem za przykry obowiązek, a ojciec, wielki leń niespecjalizujący się w niczym konkretnym, postanowił wygrać ten konkurs na rodzica roku. Nie raz przez jego decyzje ucierpiało zdrowie Artemisa, bo nie wpadł na to, że gdy wybierze się z maluchem nad rzekę, by łowić ryby jak w „Moim bracie niedźwiedziu”, wartki prąd porwie mu syna i w najlepszym przypadku zaczepi o jakieś leżące w wodzie drzewo. W ten sposób młody wilczek został cudem uratowany od wypłynięcia na głębsze rejony przez czarnofutrą wilczycę. Po jakimś czasie stała się dla niego matką, a dla jego ojca ukochaną żoną. Dorósłszy, Artemis postanowił opuścić parę, która doczekała się kolejnego wilczęcia, i udać się w świat, by znaleźć na nim swoje miejsce.
Przedmioty: Nie posiada.
Jaskinia: Artemis mieszka w niewielkiej, przytulnej jaskini o niskim wejściu, w której znajduje się składowisko miękkich skór przypominające duże gniazdo oraz trzy wnęki pełniące funkcje półek pełnych słoików z rytualnymi ziołami. Ściany, jak i sklepienie, składają się z pasiastej, czerwonej skały. Z sufitu zwisają długie, jasnozielone rośliny, nieco zakrywające legowisko.
Właściciel: jakjasienski@gmail.com | Jak Jasieński

Nowy basior - Duilin!

Morta--della
Powinno kochać się każdego. Po prostu na wiele różnych sposobów.

Imię: Duilin
Pseudonim: Dull
Wiek: 4 lata
Płeć: Basior
Charakter: Duilin posiada złote serce. Nie potrafi nienawidzić ani nawet nie lubić kogokolwiek. W każdym szuka dobrych cech i czegoś, za co może go cenić. Pomimo tego, jak bardzo kocha każdego z osobna, często boi się podejść jako pierwszy. Po prostu na początku znajomości zbytnio się martwi, że zrobi coś nie tak, że komuś podpadnie i straci jego zaufanie bądź szacunek. Kiedy już kogoś bliżej pozna, staje się głośnym i pociesznym misiem. Nie grzeszy wybitnym intelektem. Bardzo stara się dopasować, chociaż w środku i tak trudno mu przezwyciężyć myśl, że tak naprawdę nikt za nim nie przepada. Duilin jest bardzo wrażliwy, kocha podziwiać naturę i cieszyć się małymi rzeczami. Łatwo go zranić, lecz naprawdę trudno jest go zdenerwować bądź wystraszyć. Potrafi być bardzo niezręczny i jest tego całkowicie świadomy. Nie cierpi walczyć, jednak jeśli ma walczyć w obronie wilka, włoży w to swoje serce. Woli ogłuszać przeciwników, zamiast od razu starać się ich kaleczyć.
Wygląd: Jest ogromny w porównaniu do przeciętnego wilka. Nie jest gruby, po prostu jego ciało jest mocno zbudowane. Ma bardzo grube przednie nogi i ogromne łapy. Co dziwne jego tylne nogi nie są tak mocne, zawsze się tego wstydził. Ma dziwnie małe uszy oraz za krótki ogon. Jego ciało jest w większości pokryte bardzo grubym futrem w kolorze ciemnego brązu, który rozjaśnia się, im bliżej jest głowy. Gdzieniegdzie widać paski białości. Sierść na szyi posiada kolor karmelowy, za to na głowie jest idealnie biała, nie licząc kawałków pod jego oczami, które są w kolorze podobnym do tego na szyi. Na końcu jego ogona można zauważyć jaśniejsze plamy. Jego oczy są intensywnie niebieskie, nie błękitne, niebieskie.
Głos: Posiada bardzo gruby, męski głos. Jest bardzo donośny i ciepły, lecz zdecydowanie nie nadaje się do śpiewu.
Stanowisko: Eskorta
Umiejętności: Intelekt: 2 | Siła: 20 | Zwinność: 7 | Szybkość: 5 | Magia: 0 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 6
Rasa: Wilk Skał
Żywioły: Marmur
Moce: Natura nie obdarzyła go żadnymi magicznymi mocami. Jedyne czym może się pochwalić, to rozmiar oraz siła.
Rodzina: Matka, Zyere, stara i mądra wilczyca żyjąca samotnie gdzieś daleko w górach oraz ojciec, Gryfin, odważny i opiekuńczy basior aktualnie prawdopodobnie żyjący z jakąś watahą, rozstali się wiele lat temu. Nie było to coś niezwykłego, po prostu uznali, że to chyba po prostu nie to. 
Rodzeństwo - Posiada trójkę braci i jedną siostrę, nic nie wie o ich aktualnej sytuacji, rozeszli się bardzo wcześnie.
Partnerka: Nigdy nie miał i nadal nie posiada
Potomstwo: Nie posiada
Historia: Urodził się w szczęśliwej rodzinie, jego ojciec zawsze był dla niego wzorem. Razem z rodzeństwem dniami i nocami bawił się pod jego odpowiedzialnym, ciepłym i opiekuńczym wzrokiem. Miał na imię Gryfin. Duilin nigdy nie musiał walczyć ze swoimi braćmi o jego uwagę. Matka, Zyere była dla nich dobra, lecz nigdy nie narzekali na nadmiar miłości z jej strony. Kiedy miał może rok, zaczął zauważać, że coś jest nie tak. Jego rodzice przestali ze sobą rozmawiać, ojciec stracił swoją energię, a matka nie bywała często w jaskini. Nie minął nawet rok, zanim usłyszał razem z rodzeństwem wieści. Zyere i Gryfin mieli siebie dość. Dokonali złych wyborów i nie umieją sobie z tym dłużej radzić. Powiedzieli swoim dzieciom, że mogą wybrać pomiędzy matką i ojcem. Nikt nigdy nie powinien tak rozdzierać serca szczeniaka. Cała piątka nieprzygotowanych na życie dzieciaków zdecydowała się po prostu odejść. Nikt ich nie zatrzymywał, nawet tak kochający ich Gryfin. Duilin wiele nocy płakał za rodzicami, żałował, że nie został z ojcem, choć wiedział, że dokonał właściwego wyboru. Musiał odejść, bo potem już by nie zdołał. Nie potrafiłby odwrócić się od niego sam. Błąkał się i szukał żywej duszy. Kiedy odnalazł tę watahę, był już wyczerpany samotnością. Nie musiał się długo zastanawiać, właściwie był bliski błagania o przyjęcie go.
Jaskinia: Mieszka w malutkiej chatce z cegły, w której tak naprawdę ledwo się mieści. W środku znajduje się wielka szafa gnieźnieńska, leżąca na ziemi. To w niej Duilin śpi oraz zastanawia się, jak ona właściwie się tu znalazła. Prawdopodobnie nigdy by się nie zdecydował na tak niewygodne miejsce, gdyby nie ogromne, dzikie, pachnące pola lawendy rosnące wokół domku. Ich widok zawsze go wzruszał.
Właściciel: katarzynka.rodak@gmail.com

25 sierpnia 2018

Powitajmy Azerotha!

 


Żałował tylko, że nie potrafił wymyślić jakichś poruszających ostatnich słów. „Pi[..]dolę was wszystkich” raczej nie zapewni mu miejsca w kronikach.


IMIĘ: Nazywa się Azeroth. Imię to zostało mu nadane przez jego opiekunkę, której zresztą wiele zawdzięcza. W drugiej postaci przybrał imię Ragnarök, oznaczające „zmierzch bogów”.
PSEUDONIM: Jego siostra zwykła go zwać Azi. Obecnie nie toleruje jednak żadnych pseudonimów, zresztą trudno wymyślić jakiś, który miałby sens.
WIEK: Jest dosyć stary jak na tutejsze standardy, liczy bowiem 17 lat. Niespodzianka, nie?
PŁEĆ: Czy to nie jasne? To basior, widać to na pierwszy rzut oka.
CHARAKTER: Mruk. Tym jednym słowem można określić Azerotha. Istotnie jest mrukiem, lecz jeśli coś powie, to albo ma to sens, albo klnie jak szewc, który właśnie ebnął małym palcem o szafkę. Arogant i egoista, niewidzący świata poza własnym ego. Do (prawie) wszystkich zwraca się per „siostro” czy „bracie”. To jego cecha charakterystyczna. Świetny z niego aktor, zwłaszcza w parodiowaniu wszystkiego dookoła. Nadużywa ironii i sarkazmu, jest zażartym pesymistą.. Mało wymieniać? Azeroth jest takim typem, którym straszy się szczeniaki. Koniec, kropka.
A teraz zapomnij o tym, co powiedziałam, oprócz tego, że jest świetnym aktorem. Kryje się pod gruboskórną warstwą jak pod pancerzem. Poprzysiągł, że nigdy już nie ukaże słabości. Udało mu się. Gdy raz wyznaczy sobie cel, nie ustanie w wysiłkach, dopóki nie dosięgnie tego, na co tak zażarcie polował. Jest wyćwiczony w bitwach, ale nie lubi walczyć.
Jako Ragnarök jego charakter nie zmienia się o wiele, ale w niektórych aspektach stanowi jego zupełne przeciwieństwo. W tej formie nie ma problemów z zabiciem kogoś - o ile jako Azeroth mógłby okazać litość, o tyle Ragnarök zabije z zimną krwią. W przeciwieństwie do swej pierwszej formy, prawie nie posiada uczuć. Jest tym zabójcą, na jakiego wychowano go w Legionie. Nie, spokojnie, nie zrażaj się od razu. To nie seryjny morderca, który zabije cię za nadepnięcie na jego ulubiony kwiatek. Jak już powiedziałam, prawie nie posiada uczuć, a przynajmniej nie okazuje ich. Specjalizuje się w alchemii, szczególnie takiej.. hm.. wykorzystującej trucizny. Jest chłodniejszy i wyrachowany, ale - o dziwo - wiele chętniej ci pomoże. Warto tu dodać, że obie te osobowości są skłócone ze sobą i współpracują jedynie w sytuacji, gdy w grę wchodzi życie ich obu. Przez większość czasu kontrolę ma Azeroth. Wystarczy? Myślę, że tak. Trudno opisać nas obu, trzeba najpierw poznać każdego z osobna. Czy odważysz się na to? Nie wiem. Śmiało, przybądź. Nie gryziemy. Naprawdę.
WYGLĄD: Czarnobiały basior o sporej posturze, półtorej metra w kłębie. Rzuca się na pierwszy rzut oka, głównie z powodu jego wzrostu (i wielkości typowego stracha na szczeniaki). Wokół oczu i na policzkach znajdują się jasne plamy sierści, podobnie jest z łapami. Jego oczy? Błękitne, przeszywające spojrzeniem. Powiadają, że przez oczy można zobaczyć charakter człowieka. Z nim jest podobnie. Doskonale opanował wilcze spojrzenie, mówiące „Uważasz się za twardziela? Ja jestem lepszy”. Ach, zapomniałabym o jednym drobiazgu.. Gdy używa mocy, na jego lewej przedniej łapie pojawia się coś w rodzaju wężowego, błękitnego wzoru, świecącego na niebiesko. Jak już powiedziano, z postury jest dosyć nieciekawy. Przyzwyczaił się do krzywych spojrzeń i schodzenia z drogi. Tyle przynajmniej widać na pierwszy rzut oka.
STANOWISKO: Pełni w tej watasze funkcję bibliotekarza. Oryginalnie jak na niego, prawda? Cóż, jest nim i tak pozostanie.
UMIEJĘTNOŚCI: 
Azeroth: Intelekt: 10 | Siła: 15 | Zwinność: 2 | Szybkość: 2 | Magia: 6 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 5
Ragnarök: Intelekt: 10 | Siła: 5 | Zwinność: 5 | Szybkość: 5 | Magia: 10 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 5
RASA: Wiele wilków myliło go z demonami. Tak naprawdę przynależy on do jeszcze rzadszej rasy - pół aniołów, pół demonów. Nie spotkał jeszcze wilka, który byłby podobny do niego, z wyjątkiem jego siostry Etienne.
ŻYWIOŁY: Chaos, Ból, Strach
MOCE: Jego moce posegregowane zostały w kolejności od najsłabszej do najpotężniejszej. Spokojnie, nad najsilniejszymi nie ma pełnej kontroli. Im silniejsza moc, tym jest trudniejsza do okiełznania i zużywa więcej energii. Zbyt długie używanie mocy może skutkować jego śmiercią.
- Telekineza - Moc niezwiązana z żywiołem. Zwykła lewitacja, unoszenie rzeczy itd. Należy nadmienić, że im cięższa rzecz, tym więcej zużywa energii. Azeroth uniesie z łatwością filiżankę, ale nie samego siebie. Może pchnąć coś cięższego od niego, ale to także zależy od jego siły i ilosci energii.
- Sensum - Moc związana z żywiołem strachu. Zastanawiałeś się kiedyś, czemu Azeroth tak dobrze czuje, gdy się boisz? Otóż to. Wyczuwa silne emocje, jednak najbardziej wrażliwy jest - o, no właśnie - na strach. Desperacja? Odwaga? Szczęście? Te też potrafi wyczuć, choć znacznie słabiej. Im bardziej silne uczucie, tym większy wpływ. Dodatkowo należy nadmienić, że wyczuwa on głównie negatywne emocje. Tyle chyba wystarczy.
Dolor - Moc związana z żywiołem bólu. Dzięki niej Azeroth jest w stanie sprawić ogromny ból samym dotykiem. Spokojnie, na ogół jest blokowana. Działa wyłącznie na nerwy i nie uszkadza ciała. To w sumie przydatne, gdy chcesz zmusić kogoś do mówienia bez zbytniego uszkadzania, albo wygnać wyjątkowo krnąbrnego ducha z cudzego ciała. Tak, całkiem sporo rzeczy się robiło.
Lapis - Moc związana z żywiołem bólu. Blokuje czucie w całym ciele, co sprawia, że nie odczuwa nic, także ból. Przydaje się zwłaszcza podczas walk, lecz może doprowadzić do jego śmierci. Strzała w brzuchu, nóż w plecach? Będzie walczył dalej. Brak odczuwania bólu może sprawić, że zginie na miejscu. Moc ta ma też minus - gdy ją zdejmuje, jest tymczasowo  nieprzyzwyczajony do dotyku, przez co nawet zwykle chodzenie może okazać się katorgą, a co dopiero ból krwawiących ran. 
- Odporność - Moc niezwiązana z żywiołami. Na jakiś czas może wytworzyć swego rodzaju odporność na pewne rzeczy. Jest jednak minus - staje się wtedy znacznie podatniejszy na ataki z użyciem przeciwieństwa tej rzeczy. Przykładowo, jeśli stanie się odporny na ataki fizyczne, te magiczne ranią go znacznie mocniej. Podobnie jest z żywiołami - ogień i woda, chaos i harmonia, ataki cielesne i psychiczne itd. Może używać tej mocy max. 3 godziny, po tym okresie powoduje ona szybkie wyczerpywanie się jego energii.
Deimos - Moc związana z żywiołem strachu. Strach. Irracjonalne przerażenie. Zdarzyło ci się to kiedyś? Lepiej, żeby nie. Uwierz mi, to naprawdę paskudna rzecz. Azeroth potrafi emanować coś w rodzaju aury. Ci, którzy znajdą się w jej zasięgu, odczuwają silny strach. Przydatna rzecz, bo jak tu z kimś walczyć, kiedy nawet najdzielniejsi z dzielnych drżą? Owszem, ma to sens. Wiele razy używał mocno złagodzonej wersji tej mocy w.. hm, sprawach wymagających intesywnych pertraktacji. Wiecie, przeciwnika inaczej się traktuje, kiedy nawet sama jego obecność wzbudza mimowolny respekt. Aurę tę może rozszerzyć do pięćdziesięciu metrów, ale w pełni mocy - znaczne złagodzenie jej siły sprawi, że będzie odczuwalna nawet do pół kilometra dookoła. Trzyma jej istnienie w tajemnicy i wykorzystuje po kryjomu.
- Fobos - Moc związana z żywiołem strachu. Zaznałeś już strachu? Zapewne tak. Ale czy paniki? Oto jest pytanie. Różni się od strachu jednym drobiazgiem - jest o wiele silniejsza. Obezwładnia, powala na kolana. Słyszałeś o pierwszym użyciu paniki? Grecka mitologia twierdzi, że podczas bitwy bogów z tytanami szalę zwycięstwa przechyliła jedna osoba - bożek Pan. Ponoć na dźwięk jego rogu lub krzyku - istnieją różne wersje tego mitu - wśród wrogów zasiała się panika, nazwana zresztą od jego imienia. Bogowie wykorzystali sytuację i dobili tytanów. Moc Azerotha działa podobnie. Gdy zawyje, osoby w zasięgu słuchu doznają nagłego przerażenia. Efekt nie trwa długo, zaledwie kilka sekund, do tego wyczerpuje go całkowicie. Można uchronić się przed nim, zwyczajnie zakrywając uszy. Mimo tego pozostaje jedną z jego bardziej widowiskowych umiejętności.
- Szał - Moc związana z żywiołem chaosu. Lepiej módl się, żebyś nigdy się nie dowiedział, jak wygląda w tej postaci. Nie jest ona właściwie mocą, przypomina bardziej opętanie i dokonuje się pod wpływem silnych emocji. Dobra. Do rzeczy. Podstawową cechą, po której można rozpoznać, że używa Szału, jest to, że jego oczy robią się całkowicie czarne. Zmienia kolor oczu? Won jak najdalej i nie wracaj. W przeciwnym razie ryzykujesz szybką śmierć. Stając się taki, robi za broń. Wymorduje wszystkich, którzy znajdą się w jego zasięgu. Jego zmysły wyostrzają się, a on sam nieco się zwiększa. Kojarzysz wściekłego niedźwiedzia? No to teraz wyobraż sobie nienaturalnie szybkiego, wściekłego basioroniedźwiedzia, posługującego się mocami z zabójczą precyzją. O tak. Nie odróżni przyjaciół od wrogów, zabije wszystko, co się rusza. Jego rozum i osobowość zostają stłumione. Liczy się tylko zabijanie. Masz wyjątkowego pecha i trafiłeś na niego w tej postaci? Albo uciekaj, albo graj na zwłokę. Używając Szału, wytrzyma maksymalnie godzinę, po tym czasie staje się skrajnie zmęczony i mdleje, jeśli nie przestanie. Po całkowitym wyczerpaniu energii jego umysł wraca do normalnego stanu. Podczas trwania tej mocy wytrącić go z równowagi i ponownie „przebudzić” może jedynie silny wstrząs emocjonalny. Użył jej jedynie raz w całym swoim życiu.
RODZINA: Biologicznych rodziców nigdy nie poznał. Jego jedyną krewną była jego siostra,  Etienne, jednak zabito ją wiele lat temu.
PARTNER: Niezbyt się mu do tego spieszy i tak zostanie.
POTOMSTWO: Kpisz czy o drogę pytasz? Nie, nie mam go. Po co mi zresztą ono potrzebne?
HISTORIA:  „Na pewno chcesz to wiedzieć?” zapyta spokojnie. „Dobrze, opowiem ci ją. Ale będzie krótka. Naprawdę krótka”
Porzucone przez rodziców szczenię znalazło swój dom u pewnej pary, żyjącej poza watahą. Było szczęśliwe, dorastało wraz z siostrą, uczyło się życia.. Tak minął pierwszy rok jego życia i ostatni dzieciństwa. Wkrótce po tym, gdy Azeroth ukończył półtorej roku, napadły ich wilki z pewnej watahy. Najeźdźcy zabili wszystkich na jego oczach. Oszczędzili tylko jego, ze względu na jego potężne moce. Został porwany do pewnej watahy i szkolony na mordercę. Był żołnierzem. Żolnierzem bez serca, bez litości, przyszłości. W końcu coś w nim pękło. Obudziła się w nim jego druga osobowość. Zwrócił się przeciwko panom. Tej nocy wszyscy zginęli. Uciekł z płonącego obozu wraz z jednym basiorem, imieniem Raiz. Przeżyli razem sporo czasu, lecz w końcu musieli się rozstać. Raiz dołączył do pewnej watahy, zaś Azeroth tułał się po świecie.
Minęło sporo czasu. W końcu basior postanowił dołączyć do pewnej watahy. Zakochał się w kimś. Nazywała się Elaine i była piękną waderą. Odwzajemniła jego miłość. Wydawało mu się, że wszystko będzie dobrze. Nie było. Zginął. Nie wie jak i kiedy, ale zginął. Wskrzesiła go pewna stara wyrocznia. Stracił pamięć, zapomniał wszystko, co przeżył. Wyrocznia zaopiekowała się nim. Przywróciła mu pamięć, lecz pewnych rzeczy nawet ona nie potrafiła ukazać. Zanim odszedł, przekazała mu pewną przepowiednię. Czarna jak smoła wadera, zrodzona z tych, którzy przynieśli mu zgubę i śmierć, przywróci mu to, co utracone.Musisz kontrolować swoją moc” powiedziała pewnego razu. „Nie bez powodu nadano ci takie imię. Możesz być zarówno zmierzchem bogów, jak i ich mieczem
Szukał długo. Wędrował po przeróżnych krainach, poznawał wiele istot, jednak nigdzie nie znalazł czarnej wadery. W poszukiwaniach natrafił na watahę, której członkowie dziwnym trafem utracili moce, i postanowił tam pozostać.
PRZEDMIOTY: -|-
WŁAŚCICIEL: Merliah | Thalia | ria.sellene@gmail.com

Od Axaliego

Wszyscy dotarli do domu cali i zdrowi.
Następnego dnia Zirey, Axalie, Eres i Eilis umówili się koło wodospadu. Woda była zamarznięta, ale cóż można na to poradzić. W końcu to zima. Ostatni tydzień był koszmarny. Axi i jego wspaniała dziewczyna podbijali się. Byli głodni, zgarnięci i obolali. Czekali tylko na jedno — na śmierć.
Jakimś cudem zjawił się wilk nieznany dla Axaliego, ale okazał się on być dobry i z pomocą Eilis pomógł im się wydostać z kanionu.
Szedłem sam do domu. Było ciemno i zimno. Gdzieś niedaleko pomiędzy drzewami, było słychać pohukiwanie sowy. W krzakach piski myszy. W oddali na polach można zobaczyć zwierzynę żerującą nocami. Zbliżałem się już do swojej nory. Nikt nie spodziewał się mnie. Wbiegłem do swojej nory i ujrzałem go. Mojego najlepszego przyjaciela. Rudy, brązowooki lis o imieniu Frugo stanął przede mną i zapytał.
- Axalie, czy to ty?
Nie wiedziałem, czy to dzieje się naprawdę. Zanim zdążyłem mu odpowiedzieć, Lis rzucił się na mnie ze łzami w oczach i zaczął tulić się do mnie jak jakieś małe szczenię.
- Nie mogę uwierzyć, że żyjesz! Co się stało, Ax...
Nie chciało mi się dzisiaj opowiadać, więc położyłem się na kojec i powiedziałem grzecznie:
- Och Frugo. Przepraszam, ale nie mam siły, żeby ci dzisiaj opowiadać o tym wszystkim. Może jutro, okej? Jestem bardzo zmęczony. Czym prędzej usunąłem.
Dobranoc.

Zuen Quest #3 (ogólne)

Siedząc na śniegu, przypatrując się ludzkiemu szczeniakowi, zastanawiałam się, co musiało pójść nie tak, by ta istotka pojawiła się w tym miejscu o tej porze roku, będąc w tak niezmąconym nastroju. Obserwowałam, jak mały chłopczyk biega wokoło motylka, tak motylka, w zimie, to druga sprawa, która zmusiła mnie do zatrzymania i przycupnięcia.
Dzisiejsza pogoda, chociaż mroźna była ładna, nie zapowiadało się na opady, a śnieg leżący na ziemi ładnie połyskiwał w promieniach zimowego słońca. Dziecko ubrane było w białą kurteczkę z brązowym futerkiem, nosiło też czarne spodnie, wydawałoby się, że zimno w niczym mu nie przeszkadza. Jego czarne włosy podrygiwały co chwilę w rytm jego ruchów i mroźnego wiatru. Czas się zatrzymał. Ja przycupnięta na śniegu, a on rozbawiony, niezdający sobie sprawy z tego, co go otacza. „To była niesamowita chwila, w pewnym sensie magiczna” - stwierdziłam jakiś czas po tej przygodzie. Dopiero po jakimś czasie chłopczyk zaczął zwalniać, jego ruchy były spokojniejsze, chociaż jego oddech dalej przyspieszony. Zaczął się rozglądać, widać było po nim degradacje jego emocji, od sielankowego rozbawienia poprzez zdziwienie i zastanowienie kończąc na zrozumiałym strachu. W tym momencie motyl rozpadł się na tysiące połyskujących kawałków lodu. Sprawiło to, że podniosłam głowę i nastawiłam uszu, w końcu zrozumiałam dziwne zjawisko. Dziecko musi być magiem żywiołu! Prawdopodobnie lodu, sądząc po pozostałościach motyla. Nagły ruch przyciągną uwagę młodego. W jednej sekundzie cały się spiął, jego oczy szeroko się otworzyły, sztywno cofnął się, mocno stanął na nogach i wyciągnął przed siebie ręce, które częściowo były pokryte lodem. Bał się, pewnie pierwszy raz widział wilka z tak bliskiej odległości. Z zaciekawieniem przechyliłam głowę i powoli wstałam, chłopiec, widząc ten ruch, cofnąl się jeszcze bardziej. Kontynuowałam swoje czynności, otrzepałam się, by rozruszać zesztywniałe koniczyny. Popatrzyłam na niego wesołym wzrokiem, obniżając się na przednich łapach i machając ogonem, widząc ten ruch, najpierw się zdziwił, a później lekko rozluźnił. Uśmiechnięta podeszłam, powoli wyciągając do niego głowę i obwąchując, pachniał zimowym porankiem. On sam wyciągnął swoją rękę i dotknął mojej szyi, zamykając ją w futrze, miał chłodne dłonie. Wiedziałam, że nie może tu zostać, nie było to miejsce dla niego nawet z jego mocą. Ścieżka przebyta przez małego była widoczna. Kiedy obmyślałam drogę powrotną dla malca, on zdążył przywrzeć do mojego boku. „Cóż on musi to przeżywać o wiele gorzej” - pomyślałam. Zaczęłam powoli stawiać kroki, zbyt szybkie tempo było złe, chłopiec uczepiony sierści dreptał za mną.

******

Dzień mijał powoli, a droga była przyjemna dla nas obojga, dziecko już się tak bardzo nie bało. Teraz dreptało obok, co chwilkę wskakując w kolejne zaspy lub zwalone pieńki, wydawałoby się, że zimno w ogóle mu nie przeszkadza. Skupiłam na drodze im starszy ślad, tym gorzej. Chociaż szczęście się dzisiaj do mnie uśmiechnęło, szlak był świeży, a nieruchome od mrozu powietrze pozwoliło, by zapach dalej był wyraźny i mocny. Ptaki śpiewały, a promyki słońca delikatnie padały na śnieg.
- Wiesz co, chociaż żyję w dziwnym świecie, nigdy nie spodziewałem się przeżyć czegoś takiego - chłopiec podczas wypowiedzi dalej dreptał wesoło, za to ja przeżyłam chwilowe zawieszenie, nie spodziewałam się, że się odezwie, to zawahanie trwało krótko już po sekundzie szłam dalej, zwracając więcej uwagi na mojego towarzysza - wszyscy wiedzą, że smoki, w jakiś sposób są rozumne, ale pierwszy raz spotkałem takiego wilka - mówił, odwrócony do mnie idąc tyłem - dobrze, że tam byłaś... jesteś samicą prawda?
Nie chciałam się odzywać, nie byłam nawet pewna czy potrafił mnie zrozumieć. Skupiając się na drodze, ciągle go słuchałam. Tylko minutkę trwała ta cisza spowodowana niedokończonym pytaniem, chłopiec szedł teraz przodem do kierunku trasy.
- Ja wiem, że musisz coś rozumieć, ale jeśli chcesz udawać, to jak chcesz - wydawał się nachmurzony - moja opiekunka zawsze mi mówi, bym zwracał uwagę na przyrodę, i że nie zawsze wszystko, co wydaje się nierealne, takie jest - na jej wspomnienie widocznie się rozpromienił, musi być dla niego ważna. Było to
niesamowite. Tyle emocji w tak małym ciele. Zaraz niestety stracił swój humor i wydawał się zarazem smutny, jak i... lekko przestraszony?
- Nie chcę nawet myśleć, co mi zrobi, jak ją znajdziemy. Znajdziemy ją prawda? - znowu odwrócił się do mnie, obawa widniała w jego oczach
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego optymistycznie lekko merdając ogonem, jego twarz rozjaśnił uśmiech.
Z prawej strony dobiegł do mnie szelest i szum czegoś lecącego. Instynktownie rzuciłam się na chłopca, mocno go popychając i przewracając na śnieg. Obejrzałam się. Była to sitka, leżała dokładnie w miejscu, gdzie stało przed chwilą dziecko. Z głębi mojej klatki piersiowej wydostał się warkot. Mały też to zauważył i szybko wstał. Rozejrzałam się, coś lub ktoś, kto w niego celował, bardzo mnie rozzłościli. Stanęłam przy nim, chcąc mieć go w zasięgu wzroku. Wyostrzyłam swoje zmysły, musiałam wszystko usłyszeć i zobaczyć.
- Co to było?! Czy nie mówili, że ma być sam lub z tą kobietką, co tu robi ten wilk!
- Cicho bądź! Nie tłumacz się! Byle zwierze nie powinno cię powstrzymać! Nie mamy więcej amunicji, więc dzięki twojemu geniuszowi będziemy musieli to zrobić ręcznie.
Zaczęli się przemieszczać w naszą stronę. Byli zwykłymi ludzkimi samcami. Nie miałam swoich mocy ani większej siły fizycznej, jednak ludzie są słabsi, im powinnam dać radę. Nastroszyłam sierść i wzmocniłam warkot, patrząc na nich wyłaniających się zza krzaków. Nie mieli dobrych zamiarów i widocznie chcieli chłopca. To nie były osoby, którym powinnam go oddać. Mężczyźni rozdzielili się, chcąc okrążyć mnie z dwóch stron, już miałam odwrócić się do dziecka i go odgonić by nie przeszkadzał, kiedy usłyszałam, trzaskanie lodu. Kiedy znów spojrzałam na oprychów, byli zamrożeni, rzuciłam pytające spojrzenie do mojego towarzysza, lecz on też wydawał się zdziwiony. Wtem z krzaków wyszła kobieta z innym chłopcem. W stronę ludzkiej samicy pobiegła biało-czarna kulka, rzucając się na nią.
- Matko jak ja się martwiłam - powiedziała z czułością, po czym na jej twarz wpłynęły inne emocje - Co ty sobie myślałeś! - krzyknęła, łapiąc przytulane dziecko za ucho - zamartwiamy się godzinami, gdzie zginąłeś! Najgorsze scenariusze, bo przecież wysłali za tobą gońców, od tego okropnego człowieka! Już myślałam, że cię gdzieś wyworz...
Przestałam słuchać, dnia było coraz mniej, a ja musiałam wrócić na bezpieczne tereny, wstałam, otrzepałam się, „długie futro to udręka wszystko się do niego klei i przyczepia” - pomyślałam. Popatrzyłam jeszcze raz na tę dziwną rodzinkę. Co śmieszne oni też się na mnie patrzyli, kobieta, trzymając czarnowłosego chłopca za ramię, uśmiechnęła się do mnie, ukłoniła, zmuszając do tego młodych, i powiedziała:
- Dziękuję.
Kiwnęłam głową, ucieszona. Widziałam jeszcze, jak mój wcześniejszy towarzysz macha mi na pożegnanie. Biegłam żwawym truchtem, ten dzień był dość dziwny, jeśli nie najdziwniejszy w moim życiu jednak warty zapamiętania.

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template