30 lipca 2019

Laufey i mentor z księżyca cz. 4

Zmieniłem się w wilka. Moim oczom ukazał się kryształowy duch. Wszystko było by dobrze, gdyby nie fakt, że było to dziecko. Płakało.
Podszedłem do duszka i zacząłem spokojną rozmowę. W łapie miałem przygotowane dwie fiolki na łzy. Złapałem kilka łez i postanowiłem pocieszyć duszka.
- Dlaczego płaczesz malutki?- Spytałem, a ten najwidoczniej dopiero teraz zdał sobie sprawę z mojego towarzystwa.
- Umarłem.- odpowiedział płacząc
- Dlaczego? byłeś chory?
- Nie. Szukałem z mamusią szukać jagód, ale spadliśmy z klifu. Ja umarłem, a moja mamusia przeżyła...
- Może jej poszukamy? Nie mogłeś umrzeć dawno, inaczej bym Cię nie zobaczył. Ona też powinna móc Cię zobaczyć.- duszek przestał płakać. Razem udaliśmy się do domu duszka, tylko ja pod postacią orła.  Po wschodzie słońca byliśmy przed domem duszka. W oknie mogliśmy dostrzec smutną kobietę w ręce trzymała kartkę z jakimś rysunkiem. Nie zauważyła nas jeszcze.
Wylądowałem na parapecie i stuknąłem w szybę. Kobieta podskoczyła ale podeszła do okna. Otworzyła je. Widocznie podziwiała moje nietypowe, jak na ludzi umaszczenie. wydałem z siebie orli pisk i się przesunąłem. Kobieta widocznie zbladła.
- S...Synku...- Wyszeptała. Duszek i kobieta się przytulili. - Nie mogłem dłużej patrzeć na tę scenę. Odleciałem. Miałem to,czego szukałem. Z kryształowymi łzami duszka leciałem w kierunku Największego wulkanu o jakim słyszałem. Szukałem Ognistego renifera.

Od Adeliny " Trucizna- trudna sprawa"

Od kilku dni czuję ból. Nie jest on jakiś wielki i nie trwa cały czas, ale nie mogę go lekceważyć. Udałam się więc do medyka. Sonata dokładnie mnie zbadała, pobrała moją krew i wiele więcej. Na koniec kazała mi poczekać na wyniki. Po półgodzinnym czekaniu skrzydlata wadera wróciła ze smutnym wzrokiem.
- Pani organizm wytwarza truciznę, która usiłuje Panią zabić od środka. Nie zostało zbyt wiele czasu. Może kilka dni, albo tydzień.
- Nie ma żadnej odtrutki? Nie ma nic spowalniającego skutki trucizny?- Spytałam ze spokojem, ale w środku czułam strach. Wadera ze smutkiem pokręciła głową.
- Przykro mi Adelino. Nie odkryliśmy jeszcze odtrutki na Twoją truciznę.- Pożegnałyśmy się i udałam się do lasu. Postanowiłam zapolować na jakąś sarenkę. Na moje szczęście wpadłam na jej trop. Gdy w końcu znalazłam zwierzę, zaczaiłam się w zaroślach. Wysunęłam moje pazury i czekałam na odpowiedni moment. Głupie stworzenie podeszło pod same zarośla aby zjeść rosnącą przy nich koniczynę. Moja ofiara wpatrywała się w moje oczy. ja tylko na nią skoczyłam i wbiłam pazury w jej ciało. Zwierzę zaczęło szaleć. Nigdy mnie to nie wzruszało, zawsze dawałam radę się utrzymać na grzbiecie silniejszych zwierząt, a co dopiero na takiej sarnie, ale... Dziś było inaczej.  Poczułam ogromny ból i spadłam ze zwierzęcia. Ciężko dysząc leżałam na ziemi. kilka minut później sarna również padła, tylko martwa.
- Moja trucizna jest silniejsza. Wcześniej tylko osłabiała, ale teraz? Teraz zabija, ale nie tylko moje ofiary. Mnie też..

28 lipca 2019

Cud natury - Od Victorii

W nocy, gdy już wszystko miałam zrobione i posiadałam trochę energi, udałam się nad rzekę.  Zza małych i rzadkich chmurek wyłaniał się nasz kochany księżyc, który pod postacią "rogalika" odbijał nie białe, nie czerwone, a niebieskie światło. Takie rzadkie zjawisko miało miejsce około 500 lat temu. 

Wysoka już trawa i bujne krzewy zasłaniały widok. Słyszałam już dość spokojny nurt rzeki. Gdy poczółam, że ziemia robi się błitnista, zwolniłam. Zaóważyłam typową dla rzek odmianę świetlików.

Ostrożnie rozłożyłam skrzydła i skoczyłam w trawę przed sobą. Wkoło uniosły się miliony świetlików. Było tak pięknie. Oświetlone drzewa, "chmurka" świetlików unosiła się nad rzeką i powoli leciała w jej dół, lekki zapach lasu i mieszał się z zapachami okolicnych kwiatów.  

Postanowiłam udać się do domu przez chwilę lecąc wzdłuż  rzeki.  Przepiękne świwtliki leciały razem ze mną. Grópą krążyły wkoło mnie, a że leciałam dość wolno nie mósiały się zbytnio męczyć.  *Dla jakiegoś szczeniaka wyglądałabym jak duch.*- zaśmiałam się cicho na tą myśl.



Nie pamiętam co działo się później. Byłm zbyt zmęczona, ale musiałam złapać kilka świwtlików do słoika, ponieważ, gdy obudziłam się w jaskini widziałam takowy słoik obok mnie.  

Taka noc to cud natury.

21 lipca 2019

Laufey i mentor z księżyca cz. 3

Topaz zniknął w błękitnej mgiełce, a ja udałem się do moich szklarni. Opowiedziałem o wszystkim moim sowim przyjaciołom. Obiecali, że zajmą się szklarniami do mojego powrotu. Fiona pomogła mi zbierać 100 lodowych jagód, a Lucky poleciał po 3 liście ostrokrzewu jaskiniowego. Gdy wrócili zamroziłem wszystko w kilku kostkach lodu i schowałem w krysztale. Zabrałem też średni kociołek i kilka potrzebnych narzędzi do zrobienia wywaru. Pożegnałem się ze wszystkimi i poszedłem do krowo –kwiatu. Podlałem go, zmierzyłem i nakarmiłem. Pogłaskałem go po nosie i się pożegnałem. Udałem się na południe. Gdy byłem już za granicami WSO wyszeptałem zaklęcie i zmieniłem się w geparda. Miałem te same barwy i kryształ w łapie. Zmieniła się tylko wydolność mojego organizmu. Na tym mi zależało. W szybkim tempie mogłem dostać się na Bagna Samobójców, a zaraz za nimi znajdowała się łąka Złamanych Serc. Na tej łące zdobędę kryształową łzę. Łzę ducha Kryształowej Lwicy.

Biegłem całą noc z krótkimi przerwami na napicie się i odsapnięcie. O świcie byłem w połowie bagien. Wskoczyłem na drzewo i znalazłem sobie solidną gałąź. Wypowiedziawszy zaklęcie zmieniłem się w nietoperza. Zawisłem głową w dół i zasnąłem. Obudziłem się w nocy i usłyszałem dziwne szmery. Wzbiłem się w powietrze wy powiedziałem zaklęcie po raz trzeci i zmieniłem się sowę. Leciałem na łąkę. Usłyszałem płacz i zobaczyłem delikatne światło. Poleciałem w tamtym kierunku.

7 lipca 2019

Od Kalisty Laguny Merlin cd. Harbringera

Równowaga, wciąż jej potrzebowała, bo nawet w jej ukochaną jesień, gdy natura szykuje się na sen, bywa głośniej. Ruszyła specjalnie wolnym krokiem, by mogła obserwować od tyłu dostojne kroki starszego. Co jej wcześniej strzeliło do głowy by udawać nieosiągalną samice?  Uhh przecież on jest idealny. Wydawało jej się, albo dostrzegła parę siwych włosów na jego grzbiecie, odruchowo zrobiła wielkie oczy. Słońce zaświeciło mocniej, jak na zawołanie ukazując lepiej te kilka dłuższych kosmyków z futra Harbringera wystające w różnych kierunkach. Może to ze stresu? W końcu przetrwał tak wiele, a może to właśnie z wieku? Chociaż praktycznie, fizycznie nie powinniśmy się zmieniać. - zamrugała, by oczy wróciły do stanu poprzedniego. Wilk przystanął i zerknął na waderę, pewnie chcąc się upewnić czy Kalia w ogóle za nim podąża... albo i nie.  Nie powinno go to dziwić, że się patrzę, w końcu to on tu zna teren jak własną kieszeń, nie ja. - przeszło jej przez myśl kiepskie, ale jednak wytłumaczenie, dlaczego się gapi. Ruszyła szybko głową by zakryć pod włosami rumieńce. Zrobiła jeszcze ze cztery kroki, wychyliła się i chwyciła w zęby soczyście czerwone jabłko z gałęzi wystającej od wschodu. Młode drzewo zatrząsł się gwałtownie tak, że pod łapy  wilczycy spadły liście. Wygląda na to, żę zaprowadził nas do sadu... - przeanalizowała i usiadła aby chwycić zdobyty owoc w pazury. Ugryzła kilka większych kawałków, potem zjadła też ogryzek i uśmiechnęła się jak szczeniak, który właśnie dostał nagrodę. W sumie pierniczyć diety.
- Coś małomówna się zrobiłaś. - stwierdził Harbringer.
- Tak mówisz? - wysunęła wargi i uciekła wzrokiem na sekundę, gdy usłyszała westchnięcie ponownie uniosła łeb. - Dlaczego się zatrzymaliśmy? - spytała i machnęła swoim długim ogonem po ściętej trawie. 
- Też lubię jabłka - stwierdził.
- Jaki rodzaj? - próbowała pociągnąć rozmowę. 
- Sam nie wiem... - podrapał się po brodzie.
-  Soczyście czerwone? - wskazała krzak, z którego urodzaju przed momentem ze smakiem
skorzystała - A może papierowo żółte? - uniosła pysk wskazując rosnące wysoko jasne papierówki Czy raczej te kwaśne zielone, jak wilcze miny gdy zima się dłuży? - zakończyła wskazując siebie. Harbringer chwilę milczał. Jakieś owady bzyczały w tle, wiatr lekko zawiał przez uchylone okienko. Po chwili wilk wstał, podszedł nieśpiesznie do cienia starego drzewa oznaczonego białą masą wapienną, podniósł jedno brązowawe jabłóżko, spojrzał Kaliście w oczy, odezwał się niskim głosem - Lubię te delikatne, które spadły 
jakby z nieba. Są dojrzałe i rozpływają się w ustach przy każdym ugryzieniu. - to powiedziawszy
podał waderze jabłko. Nie mogła oderwać wzroku od jego łagodnych oczu, zatkało ją, 
dopiero gdy machnął jej owocem przed nosem przyjęła go niepewnie.
 - D-delikatne mówisz... - ugryzła kawałek - Ahh! Niebo w gębie! - oblizała się - Ty to masz dobry gust Harciu! -  nagle nastrój jej się zmienił na napakowany radością.
- Harciu? - zaśmiał się krótko niebieskoszary i uniósł znacząco brew w górę.
- Eee - odwróciła głowę - Tak mi się wyrwało hehe.
- Więc twoje ulubione pod względem smaku są te czerwone... - wilk machnął łapą i pchnął jedno z samotnych czerwonych brył w stronę Laguny, ta zatrzymała ruchem ogona toczący się owoc. - Nie do końca. Unikam faworyta w tej dziedzinie. Prawda jest taka, że każde lubię jeść o innej porze roku. Wszystko ma swój odpowiedni czas, w którym najlepiej nam smakuje. - i nagle podskoczyła na cztery łapy, zakręciła się, zaczęła nucić wesoło własną piosenkę przedłużając niektóre sylaby:
- Zielone jabłuszko rośnie sobie~ 
Jednak czerwone widzę je w mej głowie 
Szare jest w cieniu, żółte na drodze
Brązowe gdzieś w błocie, błękitne w wodzie
Lecz wciąż zielone jabłuszko rośnie sobie~
Roześmiana okrążyła Harbringera kilka razy,  basior zerwał w międzyczasie jakieś
białe kwiatki rosnące między nimi, gdy Laguna  się zatrzymała, wplótł je między jej gęste loki. Uśmiechnęła się szeroko, czuła się szczęśliwa. - Dokąd teraz mnie zabierzesz książę?  
- Co powiesz na taniec między różami? - powolutku chodził w koło razem z nią.
- Nie ładnie odpowiadać pytaniem na pytanie...
- Wybacz... księżniczko - powoli przymknął powieki.
- Byliśmy już przy różach, ale też je lubię, więc odstawmy te lokacje na wieczór. - uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi.  Będzie bardziej romantycznie.
- W takim razie zapraszam na południe - jak powiedział tak zrobił i ruszył w kierunku południowym. Kalista potupała drobnymi kroczkami za nim.
  Nie minęło dużo czasu a znaleźli się dużym polu. Wokół rosły łany z różnych zbóż. 
Długi pas szeleszczącej pszenicy i jeszcze zielonego dzwoneczkowego owsa z jednej strony, a po drugiej stronie złocisty jęczmień, który aż chciało się dotknąć, bo jego kłosy poruszające się na wietrze wyglądały jak delikatne futerko, od samego patrzenia czuło się miękkość.
Zatrzymali się na wąskiej  dróżce wydeptanej między zbiorami.
 - Jak tu ślicznie - zachwyciła się wadera. - Prawda. - przytaknął Harbrnger.
- Niezwykłe jak duży jest ten ogród... może to głupia propozycja, ale... pościgamy się? - położyła przednie łapy na ziemie zachęcając do zabawy, zachowała się zupełnie jakby byli dziećmi... ale Kalista czuła się teraz jak szczeniak. Była ciekawa jak Harbringer zareaguje i miała też cicha nadzieję, że basior się zgodzi, bo od dawna chciała przebiec się przez pole, poczuć jak nasiona łaskoczą po bokach, wiatr wieje jej w twarz z zapachem mąki a ktoś towarzyszy jej obok... ktoś kogo od dawna jej brakowało, towarzysz na całe życie, którego w sercu potrzebowała, jednak nie chciała się z tym pogodzić aż do teraz. Koniec z samotnością. Czasu na nadrobienie szczenięcych lat dostała mnóstwo~

To co Harciu? Berek? XD

4 lipca 2019

Od Paina cd. HG

Nie da się ukryć, że osiem robi wrażenie. Osiem oficjalnych również... Powstrzymując śmiech, zerknąłem na poważną minę Harbingera. Może mi się wydawało, albo i on trochę rozweselił swój pysk. Czyżby nie był aż tak tragiczną postacią? Co by nie było - idziemy na smoki. Wciąż nie mogłem w to uwierzyć. Dawno nie zasmakowałem w takich przygodach, przez co zapomniałem jak cholernie bardzo lubię ryzyko. Jaram się tym jak dziecko, no bo kurczę, smoki!
- Em, tak właściwie to mam jeszcze jedno pytanie. Już nie o sprawach miłosnych. - Uśmiechnąłem się pod nosem wymawiając ostatnie zdanie - Czy te całe smoki są... agresywne?
Może i głupie pytanie, bo chyba nie bez powodu mieliśmy, a raczej oni mieli z nimi wojnę, no ale nie wszystko jest takie oczywiste. Nie dla mnie.
- Tak w zasadzie to zależy od gatunku. - wypowiedział się basior - Niektóre w ogóle nie zwrócą na nas uwagi... Niektóre? Tylko niektóre?
- A co z pozostałymi? - przerwałem mu, zaglądając w jego szmaragdowe oczy. Nie ukrywam, że nie było to łatwe, tym bardziej, że wciąż byliśmy w ruchu. Wyglądałem idiotycznie, trochę jak wijący się wąż. Ale to nic. - Nikt nie mówił, że będzie to bezpieczna wycieczka. - objaśnił dość posępnie, ale wciąż normalnie jak na niego. Chyba, że jednak zbyt surowo go oceniłem... Wróciłem do normalnej pozy i próbowałem wymyślić kolejne pytanie. Dziwnie jest pytać o cokolwiek w obecności tej wadery, ale jakoś to przełknę. Kto wie, może jeszcze okaże się przydatna. Poza tym - przynajmniej na razie - wydaje się być bezproblemowa. Nie jestem pewien czy to dobrze, ale traktowałem ją jak szczenię i choć bardzo chciałem zmienić swoje podejście - nie potrafiłem.
- Jak daleko od naszej siedziby znajdują się dawne terytoria? - uciążliwe pytanie, typu "ile jeszcze?", ale mam nadzieję, że nie zabrzmiało aż tak tragicznie.
- Nie da się ukryć, że wędrówka trwała dosyć długo. Tyle, że z licznymi postojami. Nam powinno zejść nieco krócej.
- Ale wciąż długo. - dorzuciła Inveth, jakby ze znudzeniem. Mruknąłem cicho na znak, że rozumiem, schyliłem łeb w dół i już w milczeniu szliśmy dalej. Zastanawiało mnie jeszcze czy to nam będą potrzebne postoje, ale już nie chciałem o to pytać. Zadawanie dużej ilości takich pytań wychodzi poza granice nawet mojej godności. Wciąż tylko miałem ochotę podpytać Harbingera o tą całą śmierć, uczucia jej towarzyszące i już nie po to, by zapisać to w tej głupiej książce, tylko po to, żeby wiedzieć. O tak, tak bardzo chciałbym wiedzieć... Ale nie. Nie w takich okolicznościach, nie przy niej, nie tutaj. Pomyślę o tym innym razem.

HG? Inveth?
Przepraszam, że In tak mało uczestniczyła w tym opowiadaniu, ale ni ciorta nie mogłam się w nią wczuć cx

2 lipca 2019

Od Faith CD. HG

Minęły miesiące od sytuacji, w której jednorożec nocy poważnie zranił Faith. Harbinger w tym czasie pomógł jej i ponownie postawił ją na nogi. Ich drogi rozeszły się na kolejne tygodnie, gdy w końcu Harbinger uznał, że ponownie odwiedzi piękny ogród swej bliskiej znajomej i sprawdzi jak się wadera miewa, gdyż dawno się nie widzieli.
Gdy był już na miejscu, przed nim ukazał się ogród, ale coś było z nim nie tak. Nie wyglądał tak jak go zapamiętał. Niegdyś piękny ogród okazał się zaniedbany. Był pełny zeschniętych i zaniedbanych roślin. Wyglądał jakby został opuszczony, co nie było możliwe. Pomyślał, że Faith mogło się coś stać, więc zaczął ją nawoływać i szukać, czy przypadkiem nie ma jej w środku, w końcu spędzała tu całe dnie. Wreszcie wadera powolnym krokiem, nie leniwym, raczej zmarnowanym wyłoniła się z zacienionego kąta pomieszczenia.
- Oh, witaj Harb.- przywitała się cichym głosem. – Dawno Cię nie widziałam. – uśmiechnęła się smutnie.
Faith nie wyglądała najlepiej. Miała zmęczone, zaczerwienione oczy. Wychudła jeszcze bardziej, a jej futro straciło dawny blask zapewne z niedożywienia. Wyglądała jakby ledwo trzymała się na łapach i mimo to próbowała stwarzać pozory. Basior zastanawiał się co mogło ją doprowadzić do takiego stanu, w końcu jeszcze kilka tygodni temu, kiedy ją widział było wszystko w porządku.
- Witaj, coś się stało? Nie wyglądasz dobrze. Ogród zresztą też… - ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu, a Faith westchnęła ciężko.
- Aż tak to widać? Faktycznie nie mam ostatnio najłatwiej… Od kiedy nie ma Rena świat mi się zawalił… – gdy tylko o nim wspomniała jej oczy od razu zaszkliły się. – Wiem, brzmi to niedorzecznie. Przecież ,,tego kwiatu to półświatu’’. Ale… on był czymś więcej. Pierwszy raz czułam, że mam bratnią duszę, a on mnie opuścił… W dodatku bez pożegnania. Po prostu odszedł.
- Ren? Nie znałem go, ale na pewno miał swoje powody, by odejść od stada. Zależy Ci, to normalne, że cierpisz z tęsknoty za nim, ale życie toczy się dalej i musisz o nim zapomnieć. Musisz żyć dalej i szukać szczęścia gdzie indziej, choć na razie go nie dostrzegasz. – powiedział łagodnym głosem, próbując dodać jej otuchy, choć nie był w tym najlepszy. – Spójrz, do jakiego stanu się doprowadziłaś tylko przez jednego basiora.
- I to, co kocham najbardziej… mój ogród umiera razem ze mną.
- Obawiam się, że jeśli ogród zielarzy pozostanie w takim stanie za długo możesz ponieść pewne konsekwencje… Ponieważ spowodujesz tym zastój sprzedaży roślin i produkcji z nimi związanych. Wszystko zależy od alfy.
- Oh, nie wiem, czy dam sobie z tym radę tak szybko… - stała się trochę bardziej przygnębiona. – Myślę, że to może być dla mnie za szybko…
- Ogród jest związany z Tobą, więc musimy Cię postawić na nogi…


HG?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template