31 grudnia 2017

Odchodzi

Powód: decyzja właściciela.



.:[Hold Me Now- Commission]:. by obscvritas

Ingreed urodziła!

Powitajmy szczeniaki Ingreed i Harbingera!

CaptainRey

Najmłodszy - Hesher!

Kayxer

Imię: Hesher
Pseudonim: Niektórzy wołają na niego Hesh lub, zdrobniale, Heshy.
Wiek: zmarł w swoje drugie urodziny
Płeć: basior
Charakter: Mały jest jak na razie ucieleśnieniem szczenięcej niewinności. Nie umie kłamać, przez co jego siostra często ma go dość. Hesh jest trochę tchórzliwy, chowa się pomiędzy łapami mamy i troszkę boi się taty, którego mimo wszystko bardzo podziwia. Lubi wszelkiego rodzaju kwiaty, które zrywa i znosi do jaskini w hurtowych ilościach lub które sklepia w bukiety i rozdaje rodzinie. Warto też dodać, że ma opory przed jedzeniem mięsa i nie potrafi skrzywdzić żadnego żyjącego stworzenia. Oprócz zrywanych kwiatów, oczywiście... ale on uważa, że tak będzie dla nich lepiej.
Wygląd: Hesher to niski, puchaty szczeniak. Czarne, grube futro chroni go zimą i trochę przeszkadza latem, ale ogólnie je lubi. Biała pręga futra ciągnie się od czubka łebka do środka grzbietu; druga okala karmelowe oczy. Ma krótki ogonek, małe uszy i czarny, owalny nos.
Stanowisko: Szczenię
Umiejętności: Intelekt: 7 | Siła: 2 | Zwinność: 8 | Szybkość: 7 | Magia: 2 | Wzrok: 8 | Węch: 8 | Słuch: 8
Rasa: Wilk Snów
Żywioł: Sny
Moce: Pracuje nad tym. Jak na razie opanował jedynie najprostszą zmianę snów, jednak czasami i to mu się nie udaje.
Rodzina: 
♠ rodzice Ingreed i Harbinger;
♠ siostra Inveth i brat Seele;
♠ dziadkowie Taravia i Zero;
♠ ciotki Loedia, Kesame i Will;
♠ wujkowie Raiden, Asacrifice, Nicolay;
♠ przybrany brat Leloo, dwie martwe, przybrane siostry Miriyu i Gwendoline;
♠ kuzyni Zefir, Rize, Hide, Mikke, Kio, Autumn, April, Mizuki, Akamaru.
Zauroczenie: Zauroczony jest swoją ciocią, a zarazem alfą watahy - Kesame. Czasami jednak czuje, że ona tego nie odwzajemnia...
Historia: Urodził się w watasze. Do tego jest jeszcze szczeniakiem, więc nie ma za dużo do wspominania.
Przedmioty: Oprócz kwiatów nie ma nic.
Właściciel: Ktosicek | Ktosicek | damaszek2001@gmail.com
Ocena: 0/0

Jedyna waderka – Inveth!

Imię: Inveth
Pseudonim: Niektórzy nazywają ją Innie, a jeszcze inni skracają to do In, nawiązując przy tym do jej matki. Dziwnie się wtedy czuje, ale udaje obojętną.
Wiek: 8 lat
Płeć: wadera
Charakter: Zacznijmy od tego, że od szczeniaka zmieniła się jedynie skala zniszczeń, jaką ze sobą niesie. Wciąż jest wszystkiego ciekawa i jej ulubionym zajęciem (oprócz oczywiście podpalania, o czym później) jest szwendanie się po okolicy i odkrywanie nowych terenów. Wszędzie jej pełno — lubi uczestniczyć w ważnych wydarzeniach, szczególnie takich, w których jest mnóstwo krwi. Nie jest jednak sadystką, nie sprawia bólu dla zabawy. Po prostu znajduje w śmierci jakieś dziwne ukojenie, zaspokojenie swojej ciekawości. Oprócz tego, że spotkać ją można dosłownie wszędzie, łatwo natknąć się na nią przy grobie Ingreed, jej matki i Heshera, jej brata. Siedzi tam bez celu i stara się przynosić świeże kwiaty, chociaż zdarza jej się zapomnieć. Ogólnie jest zapominalska i roztrzepana, na pewno nie można od niej wymagać, żeby trzymała się jakichś ścisłych reguł, bo przecież to nie tak, że ona to lekceważy... Jej po prostu nie udaje się być punktualną i pilną osobą.
Czasami, kiedy jest pewna, że nikt nie widzi, odreagowuje zebrane napięcie, siedząc gdzieś w kącie, w ciszy, i przysłuchując się biciu własnego serca. Zdarza się to jednak rzadko, bo doskonale potrafi okłamywać samą siebie. Kiedy sytuacja naprawdę jest poważna, In potrafi zachować powagę. W końcu nie chodzi o to, że śmieszy ją wszystko; jej celem jest przejście przez życie z uśmiechem na pysku, tak, by być taką zapamiętaną. Dosłownie zaraża uśmiechem, bo pomimo zainteresowania śmiercią i wielokrotnego zderzenia z nią, ona wie, że życie jest piękne. No, przynajmniej chce tak uważać.
Ma dużo czaszek i innych kości, często przypatruje się trupom, przez co narażona jest na wiele chorób. Na tle wszelkich uchyleń wybija się piromania. Otóż lubi przypalać i wpatrywać się w ogień, a także starać się ten ogień ujarzmić. W ogóle lubi korzystać ze swoich mocy.
Często brana jest za lekką psychopatkę — może i słusznie — ale ogólnie to pomocna wadera. Potrafi zabijać i ma swoje za uszami, ale kiedy ma nad sobą pełną kontrolę, stara się postępować zgodnie ze znanymi wszystkim zasadami moralnymi. Niektórzy uwielbiają ją za pozytywne myślenie, inni nienawidzą za to, jak lekko podchodzi do śmierci i poważnych tematów. Jest otwarta na znajomości i lubi poznawać inne osoby.
Wygląd: Może i była wysokim szczeniakiem, ale od tamtej pory nie urosła ani o minimetr i dlatego jest jednym z niższych wilków w watasze, dzięki czemu wręcz komicznie prezentuje się stojąc obok swojego ojca. Nie należy do wychudzonych wilków, choć nie znaczy to, że ma nadwagę. Jej waga jest w normie, a sylwetkę ma dość zbitą. Posiada czarne, gęste futro, z szarym pasmem na brzuchu, pysku i końcówkach łap. Jej pysk wygląda na wiecznie uśmiechnięty, a zadziorne oczy płoną ognistymi barwami. Spiczaste uszy, czarny nos. Średniej długości ogon, który przez komplikacje w jednej z walk jest bezwładny i teraz jedynie kołysze się lekko, kiedy In chodzi.
Głos: Głos Inveth ma dość niską barwę. Wciąż brzmi jak wadera, ale zdecydowanie nie jest piskliwa. Czasami zdarza jej się budzić z chrypką, która nie mija przez pół dnia, lecz nie przeszkadza jej to ani trochę, bo akurat głosem nie przejmuje się w ogóle. Trzeba uważać, bo jej śmiech jest zaraźliwy.
Stanowisko: Eskorta
Umiejętności: Intelekt: 14 | Siła: 7 | Zwinność: 12 | Szybkość: 20 | Magia: 8 | Wzrok: 10 | Węch: 9 | Słuch: 10
Rasa: Wilk Ognia
Żywioły: Analogicznie do rasy – ogień. Oprócz tego, opanowała żywioł magmy, a teraz usilnie trenuje nad ujarzmieniem elektryczności.
Moce: W swoim arsenale nie posiada jakichś szczególnych technik z odjazdowymi nazwami i tym podobnymi. Jej moce skupiają się raczej na tworzeniu przeróżnych form z poszczególnych żywiołów i ich kombinacji. Najlepiej opanowała ogień, bo posługuje się nim już od dzieciaka; z magmą ma jeszcze lekkie problemy (chociażby w precyzyjnych i szybkich atakach), a elektryczność jest jedną, wielką zagadką i jak na razie potrafi jedynie razić wszystko i wszystkich, łącznie ze sobą.
Rodzina:
♠ rodzice Ingreed i Harbinger;
♠ bracia Hesher i Seele;
♠ dziadkowie Taravia i Zero;
♠ ciotki Loedia, Kesame i Will;
♠ wujkowie Raiden, Asacrifice, Nicolay;
♠ przybrany brat Leloo, dwie martwe, przybrane siostry Miriyu i Gwendoline;
♠ kuzyni Zefir, Rize, Hide, Mikke, Kio, Autumn, April, Mizuki, Akamaru.
Partner: Inveth bywa nieznośna, dlatego mało jest wilków, które wytrzymałyby z nią kilka dni bez przerwy. Jeśli ktoś chce, niech próbuje — ona sama nie ma jakichś wybitnych preferencji, interesują ją zarówno basiory, jak i wadery. Warto też dodać, że nie lubi zobowiązań i raczej nie da się złapać na małżeństwo. Ceni sobie wolność i niezależność, trudno może być jej w jednym związku.
Potomstwo: Lubi szczeniaki, głównie dlatego, że są prostolinijne i łatwo można je rozczytać. Potrafi się nimi na chwilę zająć i świetnie zorganizować im czas, ale kompletnie nie nadaje się na rodzica.
Historia: Urodziła się w watasze, tak, jak jej matka.
Przedmioty: Kiedy była szczeniakiem, zbierała malutkie czaszki zwierząt. Teraz wydoroślała, przemyślała to, no i zbiera duże czaszki. Fiolka Nieśmiertelności 2x, Eliksir Mocy, Ognik, Dar Bogów.
Jaskinia: Gdy tylko skończyła dwa lata, postanowiła wynieść się z domu. Miała swoje powody, ale najważniejszym była chęć usamodzielnienia się. Znalazła niską, ale pojemną, opustoszałą norę i tam mieszka, co umożliwia jej niewielki wzrost. Nie ma tam prawie nic oprócz wszelkich zdobyczy i niewielkiego wgłębienia w ściance, w którym umieściła trochę mchu i w którym śpi. Należy także wspomnieć, że Inveth nie lubi być w jednym miejscu, więc z nory mało korzysta. Zwykle nocuje na drzewach, w jakichś jaskiniach czy u innych wilków.
Właściciel: Ktosicek | Ktosicek | damaszek2001@gmail.com
Inne zdjęcia: szczeniak

Najstarszy z miotu - Seele!

R: forgets-the-keys by CaptainRey
CaptainRey
Pamiętaj o śmierci.

Imię: Seele
Pseudonim: Brak.
Wiek: 3 lata
Płeć: Basior
Charakter: Jest trochę lepszą kopią ojca. Na pierwsze wrażenie Seele wydaje się poważnym i dojrzałym basiorem. Jest samotnikiem. W ciele wilka często czuje się jak więzień. Ucieka przed niepotrzebnymi spotkaniami z innymi mieszkańcami watahy. Jest wrażliwy, uwielbia zwierzęta, a zwłaszcza ptaki. To one dają mu wolność, dba o nie, jak o własne dzieci. Nie lubi nowych miejsc. Staje się agresywny, kiedy ktoś się nad nim użala. Nie lubi o sobie mówić, woli słuchać. Ma duszę romantyka, nie chce za szybko plątać się w związki, chyba że takie bez zobowiązań.
Wygląd: Seele jest wysokim basiorem o mocnej posturze. Jego sierść ma kilka kolorów, ale nie potrafi ich określić, Hesher mówił na to kawa z mlekiem? Przejdźmy do głowy. Jest ona nieduża, przyodziana w masywne uszy. Po ojcu Seele odziedziczył dłuższą sierść na karku oraz zielone oczy.
Głos: Ma spokojny i monotonny głos o czystej barwie.
Stanowisko: Szaman
Umiejętności: Intelekt: 5 | Siła: 10 | Zwinność: 10 | Szybkość: 5 | Magia: 5 | Wzrok: 1 | Węch: 4 | Słuch: 10
Rasa: Wilk Duszy
Żywioły: Woda
Moce: Oddychanie pod wodą, jedyna moc, jaką dysponuje. Nie licząc tego, potrafi przyzywać swoje ptaki. To one są jego potęgą.
Rodzina:
  • Rodzice - Harbinger Ghost i Ingreed
  • Rodzeństwo przybrane - Leloo, Miriyu, Gwen (martwi)
  • Rodzeństwo - Inveth i Hesher
  • Reszta rodziny - Taravia, Zero, Nicolay, Loedia, Kesame, Raiden, Asacrifice, Serafina, Cheroke, Kaoma
Partner: Vinyume [zakochani]
Potomstwo: Indy
Historia: Urodził się w watasze. Wzrok stracił całkowicie w wieku 2 lat.
Przedmioty: Nie przedmioty, lecz towarzysze - Kruk, Harpia, Gołąb oraz Sowa, Dokument Dorosłości (użyty - Indy)
Jaskinia: ---
Właściciel: Fever
Ocena: 0/0

Od Ingreed cd. Harbingera

Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam uważnie się mu przyglądać.
- Wysoka, szczupła sylwetka. Potężna, ale lekka. Ciemne i długi ogon, który w nosy robi za bardzo miłą kołdrę - zaśmiałam się cicho, przekrzywiając łeb. - No i te zielone, głębokie oczy, które przy każdym spojrzeniu chcą mnie zahipnotyzować.
Spoglądał na mnie, a ja jedynie pokręciłam łbem, jakby mówiąc, że trochę się na ten jego wzrok uodporniłam.
- Mam tylko nadzieję, że żaden szczeniak nie będzie miał tak trującego spojrzenia.
Trącił mnie lekko nosem, ja oparłam się o niego.
- Chodźmy się przejść - zaproponował. - Zaszyjmy się gdzieś.

***

Nie wiem, kiedy dokładnie się to stało. Nie wiem, ile trwało, ale było dla mnie męczarnią. Nie wiem, co byłoby, gdyby nie pomoc medyków.
- Były spore komplikacje, ale już wszytko w porządku - jakiś głos uspakajał dwóch basiorów stojących niedaleko.
- Ingreed! - zawołał młodszy. Podbiegł do mnie, lustrował mnie fiołkowym spojrzeniem. Chciałam odpowiedzieć, uspokoić go, ale okropna suchość w gardle uniemożliwiła mi to. Jedynie skrzywiłam się i uniosłam nieco łapę, a ten chwycił ją.
- Daj jej spokój - Harbinger położył łapę na grzbiecie Leloo, zaraz potem każąc mu zajrzeć do szczeniaków.
Ach, szczeniaki. Zmarszczyłam brwi i szarpnęłam całym ciałem, chcąc wstać. Czyjeś łapy uniemożliwiły mi to. Sunęłam nieprzytomnym wzrokiem po szarej powierzchni sufitu, nie do końca wiedząc, gdzie się znajduję.
- Będzie dobrze - usłyszałam tylko, kiedy ktoś zabrał mnie gdzie indziej. Nie zwracałam na to uwagi, zasnęłam.

***

Kiedy się obudziłam, było już lepiej. Blizna na brzuchu wskazywała na to, że nie rodziłam dokładnie tak, jak chciałam. Spięłam mięśnie, nie widziałam ich nigdzie. 
- Harbiner! - zawołałam, rozglądając się. 
- Jestem - podbiegł do mnie i uśmiechnął się. Ten gest sprawił, że odetchnęłam, a uczucie uli rozeszło się po całym ciele, rozluźniając mięśnie. 
- Gdzie są...? 
- Zaraz je zobaczysz. Jak się czujesz?
- Żyję - zaśmiałam się gorzko - żyję...

***

Odwiedziło mnie sporo wilków. Kesame, mama, tata. Leloo i Harbinger, który zaglądał do mnie co jakiś czas. Był kto jeszcze, ale nie pamiętam. 
Trzy małe kulki leżały obok mnie. Ponoć nie miałam mleka, więc zostały nakarmione jakimś zamiennikiem. Oddychałam ciężko, zmęczona, brudna i nie do końca świadoma tego, co się stało. 
- Jesteś tu? - zapytałam cicho. 

Harbinger? Zostałeś ojcem!

30 grudnia 2017

Harbinger Ghost cd. Rena

Od kilku dni widziałem, że chodziła wzdłuż granic watahy, ale jej nie przekraczała. Niczym dziecko bawiła się w śniegu, a kiedy znalazła jakąś uschniętą, martwą roślinę zaczynała z nią rozmawiać. Ciągle ją obserwowałem. Pewnego dnia po prostu zniknęła. Niby nic, a jednak. Postanowiłem ją znaleźć. Poprosiłem kochaną Kesame o znalezienie tropu. Jako Alfa i tak powinna być zainteresowana obcym wilkiem, który kręci się na granicy watahy. Był mroźny dzień. Śnieg nie padał już od tygodnia, z łatwością można było odnaleźć obcą zgubę, po śladach. Było ich zdecydowanie za dużo. W końcu Ayame napotkała krwawą plamę. Z racji, że była Alfą i jej strata byłaby zbyt wyniszczająca dla stada, odesłałem ją z powrotem do Centrum. Idąc śladami, wielokrotnie mijałem miejsca całkowicie spustoszone przez żywioł. Co dalej robić? Zapadł zmrok i zaczął padać śnieg. Przez ostry podmuch wiatru dotarł do mnie wyrazisty zapach krwi. Byłem blisko. Ruszyłem biegiem. Kilka metrów dalej leżała wadera z zaróżowionym futrem. Wiem dlaczego. Wokół niej rozlewała się plama czerwonej cieczy. Jedno pytanie.
- Co się stało?
Samica otworzyła oczy i od razu stanęła na nogi.
- Ja... Zgubiłam go! Nie wiem, gdzie jest, przeszukałam cały las! Nie mogę bez niego żyć! - Naskoczyła na mnie, a następnie zaczęła płakać. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji.
- Hej, uspokój się i powiedz, jak się nazywasz. Pomogę ci.
- Jestem Rena — chlipnęła. - Błagam, ja muszę go znaleźć, to jedyne co mi zostało.
Runęła na ziemię. Żyła, ale miała urywany oddech. Serce biło jej jak oszalałe. Zarzuciłem ją sobie na grzbiet i ruszyłem w stronę domu. Była koścista, kilka dni bez jedzenia bardzo wyniszcza organizm, nawet tak silnej istoty, jak wilk.

Rena? To było okropnie ciężkie zadanie...

Od Carfida CD Mizuki

- Co ty robisz? - zapytałem zadziwiony, bacznie obserwując zachowanie wadery. Ta popatrzyła na mnie, a na jej głowie leżała kupka śniegu. Wpatrywała się we mnie zawstydzonymi oczami.
- Eee...no wiesz, sprawdzam jakość śniegu - podniosła się szybko, otrzepując swoje futro z resztek śniegu. Patrzyłem przez dłuższą chwilę na Mizuki, dokładnie analizując każdy szczegół. Z czego ona się tak cieszy? Przecież nie ma do tego najmniejszego powodu, to zwykły śnieg, normalna zima... Też kiedyś taki byłem. Też kiedyś zachwycałem się wszystkim. Teraz wiem, że to było bezcelowe. Wszystko jest tylko dekoracją, która i tak przeminie. Chciałbym znowu spróbować smaku zabawy, beztroski, zrozumienia...ale po co? Skoro i tak zaraz wszyscy mnie zostawią, samego, jak kiedyś. Skoro nie mogłem zaufać własnej rodzinie, to nie mogę zaufać też innym wilkom.
Samica siedziała na zimnym śniegu, który powoli zamieniał się w wodę pod wpływem jej temperatury. Usiadłem naprzeciwko niej, a z kupki śniegu zlepiłem śnieżkę. Szybkim ruchem chwyciłem ją w łapy i delikatnie rzuciłem w waderę.
- Ja...nie chciałem - odparłem zakłopotany, odrzucając od siebie resztki śniegu. Mizuki prędko wstała, jednym ruchem zlepiła parę kulek i z szerokim uśmiechem zaczęła mnie nimi bombardować. Trochę mnie to ucieszyło, było po prostu śmiesznie.
Przez najbliższe minuty rzucaliśmy się śnieżkami, a na naszych pyskach widniał uśmiech. Nawet na mojej, o dziwo. Zmęczeni twardą walką wylądowaliśmy na śniegu.
- Nie wiem, czy dobrze to zrobiłem, wiesz? - spytałem, wpatrując się w niebo.
- Ale co? - zapytała, turlając się w białym puchu.
- Od prawie 6 lat się nie bawiłem...z nikim - mruknąłem, wzdychając. Co ja robię? Nie interesuje jej to, a ja zawracam jej głowę.
- Nie będę zawracał Ci głowy - odparłem cicho, zrywając się ze śniegu. Obrzuciłem ją spojrzeniem i odwróciłem się w przeciwną stronę.

Mizuki?

Od Orbisa CD. Loedia

Nielegalna wyprawa poza watahę? Nie dość, że o pożywienie trudno, to też gdybym się na to zgodził, po powrocie dostałbym w pysk od alfy. O ile w ogóle byśmy wrócili. Albo co gorsza, gdybym ja sam nie wrócił. W końcu nie wiadomo jeszcze czy mogę jej ufać na sto procent. Nie mogę wykluczyć, że po ucieczce z watahy, może zabić mnie podczas snu by później powrócić i posądzić mnie o uprowadzenie ‘’księżniczki’’. Szczwana z niej bestia. Ale kto wie? Może po prostu szuka kogoś z kim mogłaby się naprawdę urwać. Kogoś kto by jej pomógł (a potem na tego kogoś zwalić winę). Ale patrząc z innej perspektywy, mnie tez ciekawią okolice poza watahą. Raz kozie śmierć. W ułamku sekundy zatrzymałem waderę łapą. Loedia łypnęła na mnie okiem.
- Już się tak na mnie nie obrażaj Loesiu. Skoro Ci tak bardzo zależy… to jeśli nie będzie zwierzyny, najwyżej przerzucimy się na kanibalizm. – mrugnąłem.
- Oh, czyli się zgadzasz? – obróciła się całkowicie w moją stronę. W jej oczach zauważalny był błysk nadziei.
- Ew, o ile zagwarantujesz mi bezpieczeństwo to tak.
- Mhm. – zaśmiała się pod nosem. – W takim razie pomóż mi odciągnąć uwagę strażników.
- Bułeczka z masełkiem. – wytknąłem język.
Skupiłem swój wzrok na strażnikach. Po chwili wpełzły im na twarze uśmiechy spełnienia i poczęli delikatnie się chwiać. Spojrzałem na Loedię. Przypatrywała im się z lekkim zdziwieniem, po czym obejrzała się na mnie.
- Co zrobiłeś? Podchmieliłeś ich swoim ‘’błyskotliwym’’ spojrzeniem?
- Niee. – parsknąłem. – Zamknąłem w światach ich największych pragnień.
- No proszę... Rozumiem, że nas teraz nie widzą?
Pokręciłem głową.
- Widzę tylko to co dla nich najlepsze. Ale lepiej się pospieszyć. Jeśli spuszczę z nich wzrok, iluzja nie potrwa długo.
- No to spadamy!
Wystrzeliliśmy jak z procy gnając przed siebie. To co spotka nas za watahą, stanowiło dla nas zagadkę. Zimne podmuchy wiatru przeczesywały nasze futra, a łapy w akompaniamencie skrzypiącego śniegu, stąpały po pokrytej puchem ziemi. Zwróciłem się ku Loedii. Na jej pyszczku widoczne było szczęście. A może satysfakcja? Mam wrażenie, że udało jej się mnie podejść. Czas jednak pokaże. Póki co, trzeba cieszyć się wolnością… Stuknąłem ją w łapę.
- Co powiesz na mały wyścig?

Lo-e-sia~? ;3

29 grudnia 2017

Od Viciego

Początki bywają złe. Cóż, początki zawsze wiążą się z jakimiś trudnościami. Zwłaszcza, jeżeli Twój nowy początek jest zarazem końcem. Końcem czegoś, co będzie się ciągnąć za ogonem przez ponad 5 lat życia, ciągle gnając do przodu, nie pozwalając na odpoczynek. Byłem w wielu miejscach. Jak łatwo się domyślić, w żadnym nie zostałem. Żadnego nie nazwałem też domem, którego tak naprawdę nie szukałem. Czym właściwie jest dom? Miałem jeden, ale czy naprawdę nim był? Słowa mają wielką moc, ale są względne. Nazywamy się wilkami, chociaż niektórzy z nas są potworami. Nasz język ma skłonności do klasyfikacji i nie lubi kontrastów.
Zgaduję, że właśnie tego typu myśli muszą towarzyszyć komuś, kto ciągle ucieka, szuka, ale boi się znaleźć. Tak, mam wiele lęków, obaw, nawet fobii. Największą z nich jest doświadczenie iluzji. Koszmar, jakim było urodzenie się w Sercu Mroku, dał mi istotną życiową lekcję: wszystko, co widzimy, jest iluzją. Okropne, prawda? Brzmi jak szaleństwo? A jeżeli się dowiesz, że nie miałem pojęcia o podstawowych żywiołach? Nie znałem ognia, wody, powietrza? Ziemia... ją znałem. Wiedziałem, że martwe drzewa rosną na czarnej ziemi. Ale ojciec... (nie lubię go wspominać...) On zakazywał nam jeść, spać. To nie tak, że się nad nami znęcał. My nie musieliśmy tego robić. Ja nawet nie byłem świadomy, że inne wilki muszą polować. Czym była ta niezbita prawda, jeśli nie iluzją?
To było dawno temu i chciałbym zostawić za sobą przykre wspomnienia. Gdyby tylko należało to do prostych rzeczy... Wciąż zastanawiam się, czego jeszcze nauczy mnie świat. W Sercu Mroku myślałem, że nie ma innego sposobu egzystencji. Do teraz nie rozumiem, co popchnęło mnie do ucieczki. Co się stało? Dlaczego zostawiłem tam własną matkę, siostrę?
Właściwie... nawet nie wiem już, czy naprawdę je miałem.

Zatrzymałem się, porażony żalem i bólem w sercu, zmuszając myśli do zmiany toru. Nie wiedziałem, jak długo biegłem. Zgadłem, że wystarczająco długo, bo ostatnim razem, kiedy się rozglądałem, wokoło panowała ciemność. Teraz było inaczej. To znaczy, dla mnie nadal wszystko pozostało zaciemnione, ale...
Tak, ekhm. Chociaż nie lubiłem wspomnień, musiałem często tłumaczyć innym wilkom, dlaczego jestem prawie ślepy. I głuchy. I prawie nie posiadam węchu. Nauczyłem się postrzegać świat pogrążony w mroku, ale nie tak, jak inne wilki. Rozmawiałem niejednokrotnie z takimi jak ja. Wielu widziało w ciemnościach wyraźniej niż w świetle - no właśnie, widziało. Ja... w zasadzie nie umiem tego opisać. Będąc w mroku, potrafię skupić się odpowiednio mocno, by przy każdym uderzeniu serca doświadczać tego, co zostało przez ten mrok otoczone. Mówiąc "doświadczać", nie myślę tylko o wzroku. W ten sposób, pozostając w połączeniu z cieniami, widzę, słyszę, a nawet czuję wonie i powłokę otaczającego mnie świata. Wiem, że dla wielu brzmi to kosmicznie. Chyba się już przyzwyczaiłem do tej specyficznej zdolności. Oraz do reakcji na nią. Za to w świetle... cóż...

Westchnąłem ciężko, nie próbując nawet wytężać zmysłów w celu analizy sytuacji. Kiedyś się starałem, zawsze na próżno. Czułem śnieg pod łapami, widziałem jakieś drzewa - ale nie był to gęsty las, zważywszy na niewielką ilość cienia. Słyszałem świszczący wiatr. Moment, wiatr? Dlaczego słyszę to tak wyraźnie, skoro nie czuję, by powietrze targało moim futrem? I zaklinam, nie ma to związku z niewielką długością mojej sierści.
Pragnąłem się rozeznać. Gdyby tylko nie to cholerne słońce. Na bóstwa, nie należę do wampirzych pomiotów, które zdarzało mi się napotykać w ciemnych jaskiniach. Szkoda, że zdarzało mi się czuć równie bezradnie.
Uniosłem łeb ku niebu, jakby upewniając się, czy całe to niebieskie (podobno niebieskie, tak mi powiedziano, bowiem nigdy nie dane mi było dostrzec barwy nieba) sklepienie czerpie wystarczającą radość z takiego łazęgi jak ja. Wbrew pozorom, nie czułem się zagubiony. O nie, zbyt wiele lat błądziłem, by nie nauczyć się, że życie toczy się w każdym miejscu - nie tylko takim, które znamy, lub - w moim przypadku - możemy obejrzeć. Uśmiechnąłem się szeroko do nieznośnie dokuczającego mi słońca, przypominając sobie szturchającą mnie siostrę. Zastanawiało mnie, co ona by o tym wszystkim myślała. Czy w ogóle byłaby w stanie coś zobaczyć...?
Ponowny napływ wspomnień i wątpliwości drastycznie pogorszył mój nastrój. Przymknąłem na moment powieki, jeszcze raz przywołując w wyobraźni ostatnie chwile z rodziną. Upewniając się, czy właśnie tak powinienem był postąpić. Tłumacząc samemu
sobie, że to była jedyna droga. Ale, jedyna droga...? Nigdy nie potrafiłem w to uwierzyć.
Dotarło do mnie, że wstrzymuję oddech. W mroku moja krew nie pozwoliłaby mi umrzeć z braku tlenu, ale w świetle już tak. Wypuściłem szybko powietrze w przekonaniu, że to ono tak nieznośnie kłuło moje płuca. Z mojej krtani wydobył się irytujący, rozeźlony warkot. Przypominał ten ojcowski. Zaskoczyło mnie to. Nigdy nie wydawałem takich dźwięków. W osłupieniu zniżyłem głowę, gdyż do tej pory pozostawała skierowana ku niebu. Wtedy zobaczyłem, co tak naprawdę warknęło.
- No nie. Znowu ty? - zapytałem stojącego naprzeciwko mnie, nienaturalnych rozmiarów basiora, opływającego czarnym dymem. Jego oczy świeciły się jaskrawą czerwienią, zęby kontrastowały bielą, a sylwetka skłaniała się do ataku. - Od trzech lat nie powiedziałeś mi niczego nowego, ojcze... Dlaczego wciąż widzę twoje widmo?
Widziałem go zbyt wyraźnie, by faktycznie mógł znajdować się naprzeciwko mnie. Chociaż z początku, gdy napady... um... obłędu... były dla mnie nowością, zastanawiało mnie, czy zmory nie są prawdziwe - bowiem inne wilki cienia też widzę wyraźniej.
W każdym razie, pozostając w świetle, nie mógłbym ich AŻ TAK wyraźnie ani widzieć, ani słyszeć, ani mieć dosyć.
- Odczep się, psychopato. Też umiem warczeć. Przez ciebie nie mogę nawet spokojnie oddychać, żeby durnie nie charczeć. Tak bardzo uwielbiałeś ciszę w Sercu Mroku, więc wypad, wracaj do niej. - Otrząsnąłem się po wilczemu, nieco zdenerwowany.
"Zdrajca", zahuczało echo w mojej głowie. Ruszyłem przed siebie wolnym krokiem, starając się ignorować to... coś. Zdarzało się przynajmniej raz na trzy dni. Czarnoksiężnicy, szamani i medycy sugerowali, iż owe widma są połączone z moim żywiołem i tworzone przez podświadomość. Dlatego dostrzegam je tak wyraźnie. Mimo to, ciągle czułem, że spokojne przyjęcie tego wytłumaczenia byłoby tylko szukaniem wymówki.
Zaczęło się. Wokół mnie materializowały się kolejne cienie, nieustannie dotrzymujące mi kroku. Niektóre szły wprost na mnie, jakby chciały mnie przeniknąć. Inne chowały się, lecz ciągle mogłem dostrzec ich złowrogie, wytrzeszczone ślepia.
Usłyszałem rozpaczliwy skowyt matki - dokładnie taki, jaki mogłaby wydać wadera pozbawiona wszystkich sił, oznajmiająca światu o rychłym końcu swych cierpień. Zaraz za nim dobiegło mnie skamlenie młodej wilczycy, mojej siostry, której widmo skakało w chaotycznym rytmie między innymi cieniami, szukając czegoś. Kogoś. Moje serce przyspieszało, a wraz z nim zwiększała się wizja zmor. Mrok ich ciał gęstniał, a one same chwiały się pod jego ciężarem, wpatrując się we mnie wyczekująco. Gdybym posiadał taką moc, zabrałbym ten ich nieprzebrany żal.
- Mógłbym znieść bezgraniczne cierpienie... ale wiedziałaś, że nie zniosę waszego cierpienia. Wiedziałaś też, że nie będę mógł zawrócić. Dlaczego mi to robisz, matko? Dlaczego to zrobiłaś?
Odczułem gwałtowny spadek energii. Zerknąłem na swój bok. Mrok, który mnie otaczał i właśnie zaczynał się formować na kształt martwego drzewa Serca Mroku, przy korzeniach którego zawsze leżała matka, faktycznie wydawał się wypływać ze mnie. Już nie wiedziałem, co robić. Uciekać? Znowu? Czy walczyć, ale z czym tak naprawdę? Ze wspomnieniami, z rodziną, z mrokiem, jaki mnie stworzył?
Niegdyś w takich sytuacjach upadałem i leżałem, zwinięty w kłębek, pozwalając koszmarom doszczętnie mnie zgnębić. Później przywykłem do ucieczki. Nabrałem wytrzymałości. Nigdy nie uginałem nóg. Gdy otaczała mnie najgłębsza ciemność, podobna do tej z mojej kolebki, Serca Mroku, przypominałem sobie słowa matki - jedyne, o których miałem pewność, że wypowiedziała je naprawdę. Czy te słowa są czarem? Nie wiem. Przez te lata udało mi się ustalić coś oczywistego dla innych - tymi słowami uratowała moją duszę.
Nie ma światła bez ciemności.
Wyskoczyłem do przodu, przebijając się przez czarną mgłę. Uchodziła z podłużnych punktów na moim ciele, przypominających przecięcia, które teraz - gdy wystawiłem się do światła - niemiłosiernie piekły. Do tego czułem, jakbym się wykrwawiał.
Kilka sekund później cieniste upiory dogoniły mnie, a nawet wyprzedziły. Trudno stwierdzić, bo w dużym przeciwieństwie do mnie, biegały z lekkością, bezszelestnie. Nie dbałem o to. Chciałem, by się odczepiły. Raz na zawsze.
Nie widziałem, nie słyszałem, nie czułem, ale biegłem. A za mną dudnił gniewny ryk ojca, zmieszany z agonicznym wyciem matki. Nie rozumiałem. Nie wiedziałem. Nie wiedziałem, czy pragnę rozumieć. Bezsilność mnie przytłaczała.
Jeden z cieni, ten przypominający mojego ojca, przegonił mnie i wbiegł na wpół powalone drzewo, by następnie wykonać obrót i skoczyć z niego wprost na mnie. Na moment ogłuszył mnie jego ryk, bardziej intensywny, niż dźwięk zabójczych fal rozbijających się o skały podczas sztormu. Zanim jednak dałem się dopaść, odpowiedziałem mu dokładnie tym samym - odpychając się mocno tylnymi łapami, pokonując go własnym głosem. I opadłem na łapy, całe szczęście dość miękko, bo śnieg doskonale nadawał się do amortyzowania mojej ociężałości. Czasami zastanawiałem się, czy jestem taki ciężki, czy po prostu gruby. Nie czułem się gruby. Ale kto mnie tam wie. Chyba przeoczyłem moment, kiedy mój bieg zaczął zaginać strukturę terenu. To wcale nie jest, cholera, śmieszne. I spróbuj się gdzieś tak zakraść. Plus dziesięć do ukrycia, jeśli robisz to w dzień i dobijesz głową do drzewa. Trudno, zostanę taranem.
Odetchnąłem cicho, z ulgą witając przeklęte promienie słoneczne, uniemożliwiające mi wszystko naraz i osobno po kolei. Już miałem oznajmić Słońcu, że dobrze go znowu nie widzieć (haha...), gdy idealnie naokoło, na wzór cholernej gwiazdki zarannej, stanęło pięć widm, tym razem moich klonów. Zmrużyłem oczy, zerkając na nich i próbując ocenić, czy faktycznie tak wyglądam.
- Hm... no, nieco się, stary, postarzałeś, że tak to ujmę...
- Zdrajca... - wychrypiał ten, na którego akurat patrzyłem. Uniosłem łapę w jego stronę i przysunąłem mu ją do pyska w geście uciszającym.
- Porzuciłeś własną matkę w objęciach mroku... za... - szeptał jakiś inny, z lewej.
- Za wizję tego życia, życia, jakiego one nigdy nie miały - syczał głos za mną, a ja tylko kiwałem głową, bo trudno mi było oszukiwać samego siebie.
- Uciekłeś z piekła do raju, ale piekło już na zawsze przesłoni twoje oczy, nigdy, przenigdy nie ujrzysz raju!
Z rezygnacją ugiąłem przednie łapy, tak, by się pochylić i dotknąć wilczym czołem śniegu. Będąc w tej pozycji, odczekałem kilka sekund, aż moja sierść na pysku zupełnie przemokła. Szkoda, że ten śnieg nie mógł być zimniejszy. Na tyle, by kompletnie zamrozić mi mózg.
- Nie ma światła bez ciemności... - mruczałem, a widma milczały. W sumie to nie wiedziałem, czy ciągle tam są. - Nie ma światła bez ciemności... a Serce Mroku nie jest piekłem. Najgłębszy mrok rodzi światło. - Przez chwilę wahałem się przed wypowiedzeniem ostatniego zdania. - Najjaśniejsze światło budzi mrok.
- Hej, ty tam...! Wszystko w porządku?
Zerwałem się na równe łapy, gdy usłyszałem obcy głos. Natomiast cienie zjeżyły się i przesunęły w stronę kogoś, kto ujrzał mnie w tej niefortunnej sytuacji.
- Co do... - wykrztusił obcy. - Atak na watahę?!
- Nie, zaczekaj - wykrztusiłem, robiąc krok w jego stronę. - Nie jestem wrogiem, naprawdę.
- Więc skończ się popisywać tymi cieniami, już wszyscy wiemy, że twoim żywiołem jest cień!
Słyszałem go, lub ją, bardzo niewyraźnie. Napad obłędu zupełnie wyczerpał moje siły, a do tego wilk zachowywał bezpieczną odległość.
- Przepraszam... czy zupełnie przypadkiem naruszyłem teren watahy?
- Masz mnie za głupka?! - krzyknął głos, tym razem donośnie.
- Nie, ja... - wziąłem głęboki wdech i przygotowałem się do wygłoszenia standardowej, niechlubnej prezentacji. - Nazywam się Vici, jestem wędrowcem, a konkretniej przybłędą, bo nie mogę wrócić do domu. Nie zostałem wygnany, a mój dom jest miejscem, o którym zapewne nikt z was nie słyszał, ale zapewne zechcecie wiedzieć, że pochodzę z Serca Mroku. Serce Mroku to teren pozbawiony oznak egzystencji, łącznie z brakiem czterech podstawowych żywiołów, więc dużym zaskoczeniem nie jest moja niedyspozycja. Jestem wilkiem niemal niewidzącym, niesłyszącym i nieczującym. Potrafię czuć, gdy pozostaję w cieniu, ale czuję tylko to, co zostało owym cieniem objęte. To skomplikowane. Muszę używać do tego pewnej zdolności.
- Brzmi jak idealna bajka przyłapanego szpiega. Bo nie widzę innego powodu, dla którego ciągle podtrzymujesz swoje cieniste zabawki.
- Posłuchaj... nie panuję nad tym, w porządku? Pomoże ci, jeśli powiem, że prześladuje mnie przeszłość? - westchnąłem. - A może nie, może wcale nie było przeszłości. Nie wiem. Ale, jeżeli tylko zechcesz zabrać mnie do Alphy, opowiem wszystko, co zechcecie wiedzieć. Tak, wiem, Alpha pewnie nie lubi wizyt obłąkańców, ale... - zacząłem, jednak rozmówca ostro mi przerwał.
- Do Alphy? Jesteś nie wiadomo kim, zachowujesz się... co najmniej specyficznie, i oczekujesz, że po prostu odprowadzę cię do Alphy?!
- Heh... - uśmiechnąłem się lekko, wpatrując się ślepo w przestrzeń przede mną. Widziałem jakąś sylwetkę między drzewami, poruszającą się nieznacznie. - Nie chcesz popełnić błędu i nie popełnisz go, obiecuję ci. Natomiast błędem jest odmawianie audycji u Alphy. Jeżeli byłbym szpiegiem, doniósłbym swoim, że Alpha najprawdopodobniej jest słaba. Założę się, że nie jest, a ty podejmujesz nadmierne środki ostrożności.
- Za kogo ty się w tej chwili uważasz?
- Za siebie - zaśmiałem się. - Natomiast nie wiem, za kogo się uważasz ty, bo, wierz mi lub nie, nawet nie wiem, czy jesteś basiorem, czy waderą. Do tego, przyszło ci rozmawiać ze mną w bardzo niefortunnym momencie, kiedy wolałbym zostać sam. Lecz rozumiem, że naruszyłem cudzy teren, stąd pragnę się wytłumaczyć.
Zapadła cisza. Bawiła mnie ta sytuacja, bo przechodziłem przez nią wielokrotnie. Spodziewałem się jednego z trzech scenariuszy.
- To jak będzie? Porozmawiamy, gdy zapadnie zmrok, zaprowadzisz mnie do Alphy, czy walczymy? - zapytałem, z pełną świadomością, że jeśli rozpocznie się pojedynek, moim jedynym wyjsciem będzie jak najszybsza ucieczka, bo zdolność Czarnej Krwi, cóż, wykrwawiła mnie.

Kto mnie znalazł? Co zdecyduje?

Ogłoszenia

Wilczki!
Mam dla Was dwie wiadomości. Zacznę może od tej ważniejszej...

Mamy grafika! Kim jest owa tajemnicza osóbka? 
A pamiętacie starą alfę, siostrę Taravii? No, to ona :D

Będzie tworzyć nowe bannery, jakieś mniejsze, ozdabiające grafiki, a poza tym będzie czuwać nad wyglądem watahy razem ze mną, Kesame (czy tam Taravią, jak kto woli). Zdajemy sobie sprawę, że WSO nie należy do najpiękniejszych blogów, więc od teraz, małymi kroczkami, będziemy to zmieniać :3


Druga sprawa to postarzanie. Sporo osób stwierdziło, że wilki za szybko się starzeją, dlatego też od dzisiaj [29.12.2017] wilki będą starzeć się każdego 15 dnia parzystego miesiąca. Czyli kiedy dokładnie? 15.02 [luty]; 15.04 [kwiecień]; 15.06 [czerwiec]; 15.08 [sierpień]; 15.10 [październik]; 15.12 [grudzień]. Tak jak dotychczas - o rok. 
Z tego też względu właśnie w tych dniach dodawane będą Lupus - tak jak dotychczas, po 500 L na łebek. Troszkę zbiedniejemy, ale wartość Lupus wzrośnie :D

Miłego wieczoru!,
Kesame.

OD Mizuki CD Carfid

Spojrzałam na basiora, unosząc uszy. Rzadko kto, dla mnie cokolwiek robił z dobrych intencji... Uśmiechnęłam się lekko i usiadłam obok niego.
- ... Dziękuje... - spojrzałam na niego, a ten odwrócił głowę w moją stronę.
- Za co?
Zaczęłam pazurem jeździć po ziemi. Ciężko mi było ostatnio rozmawiać z kimkolwiek. Mało kiedy wychodziłam z jaskini i... Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na niego ponownie.
- Ostatnio... - przetarłam pyszczek, łapą - Miałam, mam ciężki okres. Bardzo, ciężki.
- Nie trudno to było poznać.
Zaśmiałam się cicho na jego słowa. Dawno nie czułam lekkiego szczęścia. Wzięłam głęboki wdech i uśmiechnęłam się szerzej. Naprawdę mi to poprawiło humor. Spojrzałam na pianino.
- Trudne to? - zapytałam, patrząc na klawisze. Delikatnie stuknęłam łapą o jeden klawisz. Pianino było cudnie nastrojone. Rzadko kiedy, słyszałam tak cudne brzmienie.
- Lata praktyki.
- Naprawdę? Czyli... Gdybym cię poprosiła o prywatne lekcje gry na pianinie, to byś je robił?
- Hmm... Pomyślę.
Uśmiechnęłam się. To nigdy nie znaczyło stu procentowego nie! Wstałam i pobiegłam trochę przed siebie.
- Dziękuje za gościnę - uśmiechnęłam się i lekko skinęłam głową - mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Carfid.
Wyszłam z jego miejsca pobytu i pobiegłam na polankę. Jest tam sporo śniegu, więc mogłam zrobić, to, czego dawno nie robiłam...


****
Tarzać się w śniegu.
- JUPII!! - wskoczyłam w zaspę śniegu i zaczęłam się w niej tarzać jak szczeniak. Była na tyle gruba, że mogłam sobie w niej chować i wyskakiwać, niczym delfin z wody. Uwielbiałam to, uwielbiałam zabawę, a  śnieg jest do tego idealny. Wytarzałam się w nim i szybo wstałam, by się otrzepać. Moje futerko było już mokre, ale to mnie przeszkadzało w zabawie. Ponownie wskoczyłam w śnieg i zaczęłam się czołgać po nim. Chichotałam, czując, jak śnieg mnie łaskocze po nosie. Po chwili jednak na coś wpadłam. Podniosłam łeb, podnosząc też na swojej głowie i pysku trochę śniegu. Prze de mną stał Carfid.
- Co ty robisz? - spytał, a ja zamilkłam. Ups...


Carfid? x3

Od April i Asacrifice do Nocty

[April]

- Długo jeszcze, będziesz nas prowadził po tym pustkowiu? - mruknęłam cicho w stronę ojca oczekując od niego jakichkolwiek wyjaśnień. Od paru dni nie odezwał się do mnie słowem, jedynie używając nielicznych znaków machając mi głową bądź przewracając oczami. Jakby mu ktoś język odciął. Było to dla mnie denerwujące, jednak z czasem nauczyłam się maskować swoje uczucia i emocje. Nie zdziwiłam się, gdy wciąż po pięciu minutach nie otrzymałam odpowiedzi. Rozglądałam się dookoła próbując chodź trochę przypomnieć sobie otoczenie, zapach i wszystko inne co mogło by świadczyć o tym że jesteśmy już w domu. W upragnionym od dawna domu, bezpiecznym, spokojnym domu. Rozmarzyłam się, przez co prawie wpadłam na drzewo. Otrząsnęłam się i zauważyłam że ojciec wpatruje się w jakiś kamień. Podeszłam do niego i spojrzałam na kamień, na którym wyryty był znak jaki kiedyś po sobie zostawiliśmy na wypadek gdybyśmy nie wiedzieli którędy wejść. Uśmiechnęłam się. Nie czekałam już na Asacrifice. Popędziłam przed siebie czując wielką ulgę. W pewnym momencie przed moimi oczami ukazało się centrum watahy. Byłam szczęśliwa i nie mogłam się doczekać, gdy zobaczę mamę. Miałam zamiar iść dalej, lecz poczułam jak coś mnie przytrzymuje. Obróciłam się do tyłu, mierząc ojca wzrokiem. Uniosłam brew w górę.
- Co?
- Nie sądzisz, że gdy nas zobaczą stwierdzą że to niemożliwe byśmy byli żywi? - burknął. - Miałem już taką sytuację z twoją matką i uwierz, nie przywitano nas z otwartymi rękami.
Może miał rację. Mogliby pomyśleć że to nie my, tylko jakieś inne wilki podszywające się pod nas. No ale jednak, mamy tysiące dowodów na to że jesteśmy prawdziwi. Przewróciłam oczami i wolnym krokiem ruszyłam za Asacrifice.

[Asacrifice]


Dom. Wreszcie, po długiej wyprawie. Nie wiem, czy będzie tu dla mnie jeszcze miejsce. Nocta kiedy mnie zobaczy z pewnością zrobi awanturę, i będę musiał się wynosić. April oczywiście nie jest niczemu winna, nie miała wyboru. Nocta ma prawo być na mnie wściekła, gdyby jednak rzuciła się na mnie z płaczem byłbym bardzo, bardzo zdziwiony. Szliśmy wolnym krokiem, kierując się w stronę naszej rodzinnej jaskini. Miałem nadzieję że zastaniemy tam Noctę albo chociaż Mizuki, jednak jaskinia była pusta. Usiadłem na progu i poprosiłem April aby poszła ich poszukać. Porozglądałem się po domu chwilę, i postanowiłem że nie mogę tak po prostu wrócić z niczym. Poszedłem na wzgórza Evendim. Wydaje mi się że tylko tam znajdę idealne róże, które wręczyłbym mojej ukochanej. Chciałbym pokazać jej jak bardzo było mi jej brak, i jak bardzo żałuję tego w jaki sposób się z nią pożegnałem. Zrobiłeś to dla jej bezpieczeństwa. - przeleciało mi przez myśl. Gdybym nie odszedł i nie pomógł April pozbyć się cząstki demona z pewnością odrodziłby się na nowo, i tym razem zniszczył psychicznie moją córkę. Nie mogłem na to pozwolić. Szedłem dosyć powoli, rozglądając się non stop za jakimiś ciekawymi różami. Wpadły mi w oko takie niezwykłe, czarne róże. Od razu je zerwałem. Bez namysłu, jak najszybciej. Ukułem się lekko w łapę, jednak nie sprawiło mi to szczególnego bólu. Wróciłem do jaskini, gdzie przed nią zauważyłem rozmawiające trzy wadery. Mizuki i April wyglądały na bardzo zadowolone. Nocta stała obok nich i przyglądała się dziwnie April. Wyglądała jakby wciąż nie dowierzała, że ją widzi. Wyciągnąłem bukiecik róż zza pleców i stanąłem na środku drogi czekając, aż się obróci. Chwila, wziąłem oddech. Nocta spojrzała niepewnie w moją stronę, po czym do oczu napłynęły jej łzy. Poderwała się, i zaczęła iść w moją stronę. Widziałem w niej gniew i rozżalenie. Byłem przygotowany na cios, który po sekundzie mi zadała. Na moim policzku pozostał ślad.
Podobny obraz- Jak możesz! - warknęła. - Zostawiłeś mnie, nie mówiąc nic!
- Nocta... - próbowałem ją uspokoić.
- Zamknij się! Najpierw dałeś mi nadzieję, stworzyłeś rodzinę, a później znikasz bez słowa!? No zapomniałam, wracasz z różami i myślisz że tak wszystko naprawisz?! - krzyknęła na mnie. Weź się w garść, głąbie. Usłyszałem głos w mojej głowie, zachęcający mnie do działania. Odłożyłem róże na podłogę, złapałem ją i przytuliłem mocno do ciebie, po czym pocałowałem w czoło.
- Brakowało mi ciebie, Nocta. Nie zostawiłbym cię, gdybym nie musiał. Wiesz o tym. To była krytyczna sytuacja, i nie mogłem sobie pozwolić na wyjaśnienia. Jednak to nie zmienia faktu, że kocham cię najmocniej na świecie i bardzo żałuję tego wszystkiego. - powiedziałem patrząc w jej zapłakane oczy.



Nocta?
Chciałaś z różami, masz z różami :>

Od Loedii cd. Orbisa

Szliśmy przed siebie, pozostawiając na śniegu niewyraźne ślady łap. Był nieco wyższy, szedł po mojej prawej stronie, co lekko mi przeszkadzało. Zatrzymałam się więc, pozwalając mu nieznacznie się wyprzedzić, po czym szybko przeszłam na drugą stronę ścieżki i dołączyłam do niego.
- Co robisz? - zapytał, unosząc brew.
- Tak będę lepiej cię widzieć.
- Och, to miłe - uśmiechnął się krzywo, na co ja warknęłam. - Coś nie tak z prawym okiem?
- Nie widzę na nie - wyjaśniłam.
Skinął łbem, nie dopytując już o nic, lecz podświadomie wiedziałam, że ciekawi go ta historia. Postanowiłam jednak milczeć, nie chcąc się nią dzielić.
- A, właśnie - mruknęłam, zatrzymując się. Również to zrobił i przekrzywił nienaturalnie łeb, przez co zaśmiałam się w duchu.
- Hm?
- Jeszcze raz nazwiesz mnie Loesią - zbliżyłam się do niego - to cię zabiję.
Zamrugał kilkakrotnie i pokręcił łbem.
- Prawie się przestraszyłem, Loesiu.
Ostatnie słowo wymówił sylabami, delektując się nim. Zazgrzytałam zębami i wpatrywałam się w niego, niepokojąco spokojna.
- Masz ostatnią szansę - rzuciłam i ruszyłam dalej, zastanawiając się nad tym, gdzie moglibyśmy się udać. Otworzył pysk, ale zamknął go praktycznie od razu, uśmiechając się pod nosem.
- Może pójdziemy pod drzewo Rees?
- Romantyk.
Prychnął cicho i zatrzymał się. Z westchnięciem również stanęłam i spoglądałam na niego spode łba.
- To co chcesz robić?
- Może wybierzemy się gdzieś poza watahę?
W oczach zatańczyły mu ciekawskie ogniki.

Słońce schowało się za nieboskłon. Szare niebo wydawało się wyższe niż kiedykolwiek, a drzewa szumiały złowrogo. Staliśmy obok siebie, przyglądając się z ukrycia strażnikom.
- Tak blisko wolności - jęknęłam. Przyglądał mi się, ale chwilowo miałam inne zmartwienia.
- Nie możemy wyjść?
Uśmiechnęłam się gorzko.
- Ja nie - na te słowa zmarszczył brwi, ale nie dałam mu możliwości zadawania pytań. - Chciałabym się stąd wyrwać.
- Po prostu jakoś je ominiemy.
- Na dłużej - dodałam. - Co ty na to, żeby uciec na parę tygodni?
- Loesiu. Jest zima, a poza watahą ciężej o zwierzynę.
Westchnęłam i zawróciłam, ale Orbis zatrzymał mnie, kładąc mi na karku łapę.

Orbisku? :>

Od Carfida CD Mizuki

- Przepraszam..? Co się stało? - spytałem, wpatrując się w waderę. Wydawała się niezwykle przygnębiona, a jej ruchy były bardzo szybkie i niespodziewane. Chyba straciła kogoś bliskiego, lamentowała coś pod nosem, a na jej pysku widać było ślady zaschniętych łez. Samica podniosła się i spojrzała na mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Nie, nic - odparła cicho, lecz w jej zachowaniu coś było nie tak. Tak, Carfid, może lepiej się nie odzywaj, bo jeszcze coś zawalisz, jak zawsze. Niby się tym nie zamierzałem interesować, lecz ciężko było jej nie pomóc w takiej sytuacji.
- Eeee...Carfid - odparłem zmieszany, podając jej łapę. Nie do końca wiedziałem, jak zachować się w takiej sytuacji. Nigdy nie miałem podejścia do kobiet, zawsze coś zawaliłem. Zresztą, moja najdłuższa przygoda z jakąkolwiek kobietą zawsze kończyła się na rozmowie, tyle.
- Mizuki - odparła obojętnie, delikatnie ściskając moją łapę. Ciągle wpatrywała się w ziemię, a jej niespokojnie łapy co chwilę dotykały śniegu, lodu...
Przez dość długą chwilę staliśmy w zupełnej ciszy. Żadne z nas nie potrafiło się odezwać czy nawiązać jakiejkolwiek konwersacji. Wziąłem głęboki wdech, unosząc wzrok na Mizuki.
- Może poprawi Ci humor...emm...jak coś zagram? - spytałem nieśmiało, a moje oczy niespokojnie świdrowały. Samica ostrożnie podniosła na mnie wzrok i obdarzyła mnie bardzo delikatnym uśmiechem.
Ruszyłem przed siebie, co jakiś czas obracając głowę w bok i patrząc na waderę.
- To jakieś 5 minut drogi stąd - mruknąłem, wypatrując wejścia do mojej jaskini. Kiedy już dotarliśmy na miejsce, mocnym ruchem odrzuciłem wiszący nad wejściem koc, zapobiegający uciekaniu ciepła i wszedłem do domu. Obserwowałem waderę spod grzywki. Jej niebiesko-fioletowy błyszczały do łez.
Usiadłem przy pianinie i zerknąłem znacząco na nią. Zacząłem powoli grać, ostrożnie muskając klawisze, by wydawały delikatne dźwięki.



Mizuki?

OD Sinner

Siedziałam w swojej klatce, będąc podłączona do jadu, który ponownie trawił moje ciało. Nie chciałam tego niszczyć, przyzwyczaiłam się do bólu, a on mi pomagał odkrywać prawdę, wobec szczęścia. Okrutne istnienie, które nie ma prawa bytu. Podszedł do mnie mój opiekun. Chciał mnie pogłaskać, ale warknęłam, by się nie zbliżał. Ten tylko otworzył klatkę, a ja wyszłam, ciągnąc za sobą saszetkę z jadem. Położyłam ją na swoim grzbiecie, by się nie ciągnęła, a ja poczułam, jak przez jad, szybciej mi bije serce. Gdy byłam przed salą treningową, zdjęłam kable i weszłam do pokoju destylacji. Wstrzyknęli mi adrenalinę, a moje serce zaczęło szaleć, razem ze mną. Zaczęła mi się toczyć ślina z ust.
- Dobra, wadera gotowa do próby kontrolnej. - usłyszałam przez głośniki. Zaczęłam się rozglądać i po chwili poczułam zapach krwi. łańcuchy, lekko zabrzmiały. Dzisiaj miałam osiągnąć cel. Być mordercą, maszyną do zabijania, gotowa do zniszczenia tego szczęścia, by ocalić wszystkich przed tym strasznym losem. Być kimś, kim zawsze chciałam być. Maszyną do zabijania. Bez skaz, bez czegokolwiek. Otworzyli mi drzwi i wtedy... Coś wybuchło. Poczułam mocną falę uderzenia. Przymknęłam oko i zobaczyłam, jak wilki weszli na mój teren. Warknęłam wściekła i zaczęłam atakować każdego, kto mi stanął na drodze. Zabiłam, zagryzłam, byłam tym, kim chciałam. Warknęłam głośno i miałam właśnie zaatakować kolejną osobę, gdy...
- Nie bój się.
Usłyszałam pogodny, męski głos. Stanęłam jak wbita. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam brązowego basiora z czerwoną apaszką. Warknęłam na niego i skoczyłam, a ten tylko stał.
- Wiem, że cię strasznie torturowali.
Ponownie jego głos mnie zatrzymał. Moje szaleństwo, jakby opadło, a serce... Dziwnie zamilkło. Jego uśmiech... Nigdy nie czułam takiego...
- Jestem Jason, a ty?

***
- Jestem Sinner - odpowiedziałam Alfie, stając niechętnie przed nią. Łańcuchy powoli grały przy moich łapach. Wadera ilustrowała mnie wzrokiem.
- Nie by--
- Tak, czy nie?
Wadera zamilkła. Chyba nie była przygotowana na kogoś takiego jak ja. Warknęłam cicho, czekając na jej odpowiedź. Musiałam gdzieś zacząć swoje morderstwa, a to będzie odpowiedni wybór. Wataha mała z naiwną jak dzieciak, Alfą. To będzie kaszka z mleczkiem.
- Tak. Witamy w naszej rodzinie! - uśmiechnęła się, a ja warknęłam na nią. Naiwna, próbuje mnie udobruchać uśmiechem. Ta wzięła głęboki wdech i spojrzała na mnie.
- Poszukaj Naxeta. On Cię może oprowadzić po terenach.
- Sama to obczaję, dziękuje.
- To twój obowiązek, a także rozpoczę--
- Podziękuje - powiedziałam oschle, a ta wzięła głęboki wdech. Wyszłam z jej jaskini, a po chwili wszedł jakiś basior z zielonymi konturami.
- Naxet! Świetnie się składa! Sinner, zaczekaj! - wadera mnie zatrzymała swoim głosem. Warknęłam. Cholerka, już mnie samej nie puści...
- Tak, Kesame? - spojrzał na waderę pytająco.
- Może byś oprowadził naszą  nową członkinie po terenach? - zapytała z szerokim uśmiechem. Radość.... Ghrr... Rzygać mi się od niej chce. Uważają, że to jest cudne, piękne, a tak naprawdę tylko to czeka... Aż zada cios.
- Z wielką przyjemnością - odwrócił się do mnie - a więc... Ty musisz być tą nową duszyczką. 
- Spadaj.
- Muszę wykonać polecenie Alfy. 
- Woah, cudownie, tam coś, tam siamto, tam tralanto, już wiem, wykonałeś zadanie, a teraz spadaj, mam ważniejsze rzeczy do roboty, niż siłowanie się z jakimś basiorem.
Ten tylko się uśmiechnął.
- Co w tobie tyle a--- w tym momencie rzuciłam się na niego i uniosłam łapę.
- Dwie zasady. Nie uśmiechasz się do mnie, nie dotykasz. Jasne? - puściłam go, a ten pytająco na mnie spojrzał.
- Okey...? To co? Idziemy? - spojrzał znowu na mnie. Wzięłam głęboki wdech.
- Niech będzie - mruknęłam.
Za co ja to robię... 
 
Naxet? X3

Od Antilii cd Symonidesa

Od razu oprzytomniałam. Odwróciłam się i zrobiłam kilka kroków naprzód w poszukiwaniu mojego syna. Rozejrzałam po miejscu, gdzie przed chwilą toczyła się walka. Miejsce wyglądało… koszmarnie. Wszędzie były ciała, zamoczone w… Nie chciałam walczyć, jednak zmusili nas do tego. Nie lubię zabijać, ale gdy w grę wchodzi moja rodzina, jestem gotowa zrobić wszystko…
- Ayoko?! - zawołałam zaniepokojona. Podczas walki jeden z wilków rzucił się na niego. Bałam się o niego. Nie wiem, czy doznał jakieś poważniejsze obrażenia i czy…
- Mamo! - zawołał radośnie szczeniak, wybiegając zza krzaków. Nie utykał ani nie trzymał się za brzuch czy pierś. Odetchnęłam z ulgą i szybko do niego pobiegłam, zamykając w niedźwiedzim uścisku.
- Ayoko! Nic ci nie jest? Nic cię nie boli, nie krwawisz… - zasypywałam go lawiną pytań. Martwiłam się o niego. Ważne, że jest cały.
- Nic mi nie jest, mamo. Uspokój się - mówił, wtulając się we mnie. Cieszę się, że nic mu się nie stało. Najwyżej będzie miał kilka siniaków i zadrapań.
Symonides nie miał tyle szczęścia.
Poprosiłam, aby młody został tam, gdzie stał, żeby nie musiał oglądać zwłok tych wilków. Sama poszłam do basiora, aby sprawdzić, w jakim jest stanie.
Nie wyglądało to dobrze. Był wycieńczony i resztkami sił opierał się o pień drzewa. Ciemne futro było ubrudzone krwią. Większą część twarzy również pokrywała rubinowa ciecz, która zalewała nos i oczy. Gdy do niego podchodziłam, mrużył je, aby zobaczyć, kto się zbliża.
- Antilia…? - zachrypiał. Z każdą chwilą był coraz słabszy. Kiedy walczyliśmy, adrenalina pozwala mu stanąć do walki. Teraz kiedy hormon przestaje działać, on niknie w oczach.
- Jestem - powiedziałam. Spojrzałam na jego kończyny piersiowe. Jedna z łap… Zardzewiałe ostrze, prawdopodobnie starego sztyletu, przebiło nogę, prawdopodobnie przechodząc przez kość. Rana mocno krwawiła, co mogło sugerować uszkodzenie większych naczyń krwionośnych. Wilk trząsł się, możliwe, że z zimna, sądząc po utracie takiej ilości krwi. Muszę mu pomóc.
I to natychmiast. Inaczej…
Zauważyłam, że jego oczy zaczęły powoli mętnieć.
- Symonides? Patrz na mnie - poprosiłam. Podniosłam jego głowę na wysokość moich oczu, tak aby nasze spojrzenia krzyżowały się.
- Szumny…
- Co?
- Mów mi po prostu Szumny.
- Lub Simo - uśmiechnęłam się blado. Jednak po chwili spojrzałam na niego ze smutkiem. Szumny to zauważył.
- Coś się stało? - zapytał słabo.
- Ech… - westchnęłam. - Przepraszam. Nie wiedziałam, że tak się stanie… -
- Nikt tego nie… wiedział… - mówił z coraz większym trudem. - Nie mogłaś… tego… przewidzieć - Spojrzałam na niego. Nie wytrzyma tak długo.
- Nic nie mów. Oszczędzaj się. -poprosiłam. Wstałam i podeszłam do młodego, aby przekazać mu, co ma teraz zrobić.
- Musisz teraz pobiec po Alfę oraz jakiegoś medyka. Przekaż, że Symonides jest ciężko ranny i powiedź, im że na terenie watahy znalazły się nieznane i wrogie wilki… -
- Mamo a co z tobą? - zapytał. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać ból w klatce piersiowej. Niewielka strużka krwi powoli spływała po moim śnieżnobiałym futrze.
- Nic mi nie będzie. - zapewniam, ledwie wierząc samej sobie. -A teraz biegnij. -przytuliłam go na pożegnanie, przy okazji znowu brudząc go krwią i patrzyłam, jak się oddala. Wróciłam do Simo, aby dotrzymać mu towarzystwa, jednak po krótkiej chwili zasnął. Wiedziałam, że muszę coś zdziałać, inaczej będzie źle. Udało mi się znaleźć kilka długich liści i kilka cienkich lian. Użyłam ich jako prowizoryczny bandaż, aby chociaż częściowo zatamować krwotok w lewej nodze. Kiedy skończyłam, położyłam się obok niego i odkryłam go skrzydłem, aby zapewnić mu ciepło. Pozostało czekać na pomoc…
***
Nie czekałam za długo. Kesame szybko się pojawiła a wraz z nią Kiara- jedna z uzdrowicieli. Szybko oceniła sytuację i udało nam się przenieść Simo do jaskini medyków, gdzie się nim zajęto. Ja miałam złamane dwa żebra, jednak szybko powinny się zrosnąć. Alfa poprosiła mnie i Ayoko, abyśmy przyszli do niej, ponieważ kiedy młody przybiegł poinformować ją o zajściu, mówił dosyć chaotycznie oraz niezrozumiale więc musieliśmy to przestawić w dość logiczny sposób. Kiedy w końcu znalazłam się w swoim łóżku, moje szczęście nie znało granic.
***
Byłam w jaskini Simo. Kiara postanowiła przenieść go do siebie, ponieważ uznała, że tam szybciej dojdzie do siebie. Co jakiś czas zaglądała i doradzała czy wszystko w porządku. Zagadałam do niej z pytaniem, czy ewentualnie ja też mogę zostać uzdrowicielką. Nie widziała przeciwwskazań, ba, nawet uważała, że do tego się nadaję. Tak więc niedługo zostanę uzdrowicielką, ale najpierw muszę się nauczyć podstaw i zaopiekować się Symonidesem. Nadal spał.
Aż do dzisiaj. Akurat sprzątałam trochę jego jaskinie- wycierałam kurze itp. — kiedy basior zaczął cicho coś bełkotać i jęczeć. Podeszłam do niego, a ten powoli otworzył swoje złote oczy. Był nieco oszołomiony i nie wiedział, gdzie jest, dlatego chciał się szybko zerwać z łóżka, ale szwy na brzuchu mu na to nie pozwoliły. Spojrzał na mnie pytająco.
- Co..? Gdzie jestem? - zapytał szybko, jednak widziałam, że mówienie sprawia mu małą trudność.
- Jesteśmy w twojej jaskini. - odpowiedziałam.
- Jak długo… - zamyślił się, szukając słowa- spałem? -
- Prawie cztery dni - powiedziałam. Bałam się, że w ogóle się nie obudzi. -Jak się czujesz? -zmieniłam temat.
Złote oczy spojrzały na mnie. Nie wiem czemu, ale wtedy się uśmiechnęłam, a po chwili Simo też miał na pysku uśmiech.
- Nawet dobrze… -wyczułam, że nie jest ze mną szczery. Pewnie nie chciał mnie martwić swoim stanem.
- Marny z ciebie kłamca -zażartowałam. Basior zaśmiał się cicho i rozejrzał się po jaskini w poszukiwaniu czegoś. Lub kogoś.
- A gdzie Ayoko? -zapytał.
Obejrzałam się. Nie było go w jaskini, więc pewnie bawi się na śniegu.
- Młody chyba bawi się na zewnątrz… - pewnie odpowiedziałam, lecz mimowolnie zajrzałam na zewnątrz. Już chciałam zawołać imię mojego syna, kiedy coś zauważyłam.
Ślady niewielkich łapek w śniegu.
W pewnym momencie ślad się urywa, jakby szczeniak rozpłynął się w powietrzu…
To nie wróżyło nic dobrego.

Symonides? Lubię jak coś się dzieje xd

Od Kianixie CD Antilli

Niewielki wilczek zatrzymał się tuż przy mnie. Czarny basiorek spojrzał na mnie nieśmiało, po czym cofnął się kilka kroków. Uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę. Sprawiał wrażenie przestraszonego i zagubionego.
- Zgubiłeś się? - zapytałam łagodnie. Jego różnobarwne oczka spojrzały na mnie, po czym mały skinął lekko głową - Gdzie ostatnio widziałeś mamę?
- Nie pamiętam... - zadrżał lekko.
- Spokojnie, znajdziemy ją.
Wtedy też ukazała mi się sylwetka wadery idącej żwawym krokiem w naszą stronę. Wyraźnie ucieszyła się na widok szczeniaka. Przedstawiła się mi, po czym wdała w krótką rozmowę. Gdy usłyszałam propozycję odwiedzin, nie byłam pewna, co powinnam odpowiedzieć. Z jednej strony dawno nie rozmawiałam z nikim, poza moim psychologiem, co byłoby miłą odmianą, z drugiej nie wiedziałam, czy jestem już na to gotowa. Ostatecznie jednak zgodziłam się. Po drodze zajrzeliśmy do mojej jaskini, bym mogła zostawić w niej koszyk z zebranymi wcześniej roślinami.

~*~*~*~*~*~

Usadowiłam się na poduszce, trzymają w łapie kubek. Woń zielonej herbaty sprawiała, że miałam ochotę się jej napić. Była jednak zbyt gorąca, bym mogła to zrobić. Wpatrywałam się wiec jedynie w parę, unoszącą się do góry. Rozmowa z Antillią szła jak na razie gładko i nie sprawiała mi większych problemów. W końcu jednak pewne pytanie lekko mną wstrząsnęło.
- A ty masz szczeniaki? - zapytała nieświadoma tego, jaką burzę myśli wywołała w mojej głowie.
- Chciałabym, ale nie mogę... - odpowiedziałam wahając się odrobinę.
Upiłam mały łyk ciepłego napoju.
- Dlaczego?
- Stan psychiczny mi nie pozwala... - mruknęłam cicho.

Antillia?

OD Mizuki

Wyruszyłam. Biegłam, uciekałam, nie wiem nawet czemu. Zatrzymałam się, czując na sobie dokładnie ten sam, który mnie prześladował.
Potwór... Odwróciłaś się od swojego przeznaczenia, cieniu.
Zaczęłam się gorączkowo oglądać. Czułam jak... Coś we mnie pęka, jak w moje ciało się wbija tysiąc cieni. Stałam, cała drżąc.
- K-Kim jesteś?! POKAŻ SIĘ! - wrzasnęła, rozglądając się gorączkowo. Po chwili, zaczął po moich łapach sunąć cień. Prze de mną pojawiła się czarna istota z fioletowymi oczami. Objęła mnie jednym z cieni.
Zostawił cię... Twój kochany ojciec...
- Nie... PRZESTAŃ! ON WRÓCI! NA PEWNO WRÓCI!
Nadal się trudzisz, Mizuki? A może raczej Mendancio?
- PRZESTAŃ! - uderzyłam łapami o ziemię i zaczęłam płakać - ON WRÓCI! PRZYPROWADZI APRIL I...
Czy na pewno to twój ojciec? W końcu był bezpłodny...
- ZAMKNIJ SIĘ!
Przestań się oszukiwać...
- WYSTARCZY!
Przestań udawać, że możesz być inna...
- POWIEDZIAŁAM DOŚĆ!
W tym momencie moje oczy wypełniły się całkowicie czerwienią i złapałam cień. Wilka, który dymił czarną emulsją. Poczułam jego uśmiech.
- Zabij mnie i dopełnij swojego przeznaczenia...
- NIE BĘDĘ JAK TY!
W tym momencie, zamiast cienia, była moja matka. Cierpiała, wyglądała, jakby miała zaraz zacząć płakać.
- M-Mamo!? 
- Skarbie, proszę, zakończ moje cierpienia...
- Mamo! - odsunęłam się od niej. Jej ciało zaczęło się rozpadać, część pyska opadła, a mięso, jakby skwierczało. Zaczęłam ryczeć, byłam tak przerażona.
- MIZUKI BŁAGAM, ZAKOŃCZ TO!
Nie wiedziałam, co mam zrobić, ja... Się tak bałam... 
Nie potrafisz nawet pomóc własnej matce? Nie powstrzymuj się... 
Zamknęłam oczy. Poczułam, jak negatywna energia, przeszywa moje ciało. Spojrzałam na swoją matkę i zaczęłam ją faszerować jak szaszłyk.

 

*****
 
Wrzasnęłam, budząc się cała we łzach. Zaczęłam dyszeć, a moje łapy, były smugą cienia, jednak szybko się wybudowały. Wstałam i wybiegłam z jaskini. Próbowałam złapać oddech. Tyle pytań, tyle..
Kim ja jestem? Jak skończę? Czy naprawdę nas ojciec zostawił, bo...
Zaczęłam płakać jak głupia. Kochałam go. Był dla mnie tak ciepły, miły, a potem... Nas zostawił. Położyłam się na śniegu, który zaczął mnie szczypać w nos, a ja zaczęłam płakać tak, że drżałam. Nie wiedziałam, czy z zimna, czy nie...
- Przepraszam..? Co się stało?
Usłyszałam jakiś głos. Podniosłam się i zobaczyłam jednego wilka.


Chętny?

Od Reny

Gwałtowny podmuch zimowego wiatru poderwał z ziemi garście płatków śniegu i cisnął nimi na wszystkie strony, zmuszając do pozornie nieskładnego tańca. Prócz trzeszczenia zamarzniętych gałęzi drzew, w lesie panowała całkowita cisza. Żadne zwierzę nie zakłócało tego charakterystycznego o tej porze roku spokoju. W panującej na około ciszy chrzęst zapadającego się pod czyimś ciężarem śniegu mógłby uchodzić za raniący uszy hałas. Kto był zatem jego sprawcą?
Biała wadera, Rena, przedzierała się w milczeniu przez zaspy, brnąc przed siebie pomimo wdzierających się pod powieki śnieżno-lodowych płatków. Zima od zawsze była jej ulubioną porą roku, głównie przez wzgląd na fakt, że niewiele istnień zakłócało wówczas jej samotność. To nie tak, że Rena nie lubiła towarzystwa innych wilków, nic z tych rzeczy! Od zawsze uwielbiała spędzać czas z bliskimi, wspólny śmiech i żarty, chwile wypełnione radością, przyjaciółmi. Ostatnimi czasy coś się jednak zmieniło. Rena zaczęła się w sobie zamykać, izolować od innych i... zaraz. Czy ona właśnie mówi do siebie?
Z pewnością jest sama, a mimo to zdaje się prowadzić całkiem żywą, choć jednostronną konwersację. Ułożyła coś na pniu pozostałym po upadłym drzewie, coś małego. Żółty jaskier.
Jego płatki są wystrzępione przy brzegach, wygląda na stary i nieco wymięty, lecz mimo tego zachował swoją słoneczną barwę, tak nietypową i jakby niepasującą na tle tego śnieżnego krajobrazu.
- Nie martw się, Skarbie - głos Reny był miękki, z wyczuwalną sympatią, gdy lekko trąciła nosem delikatny kwiatek, wciągając do płuc jego wyblakły już zapach. - Powtarzam Ci, że ta wataha wygląda na naprawdę sympatyczną. To dobre miejsce na spędzenie życia.
Odpowiedziała jej jedynie grobowa cisza.
- Poza tym, - kontynuowała Rena, - Słyszałam, że niedługo na świat mają tu przyjść szczenięta, więc będziesz miała się z kim bawić.
Jaskier milczał jak zaklęty.

Harbinger? :)

Harbinger cd. Ingreed

Niebieski płomyk był coraz dalej, lecz nadal nie znikał. Nieustannie próbowałem go dogonić.
Jeden skok. Zatrzymałem się na skraju zbocza. Mogłem stamtąd dostrzec rzekę. Na początku nie byłem pewien, ale tak. Nad brzegiem strumyka stały cztery wadery. Nie byle jakie. Taravia, Loedia, Ingreed i Kesame. Jedna piękniejsza od drugiej. To takie dziwne zauroczyć się czymś, czego się nawet nie zna. Bazując na wyobraźni, kreujemy sobie postacie, które nie istnieją. Prawie. Jedna z nich jest moja. Nagle postacie zlewają się w jedną wilczycę. Jest ona czarna jak smoła. Patrzy wprost na mnie.
***
To tylko sen. Spojrzałem na In, przebudziła się.
- Gdzie byłeś? Kiedy wróciłeś?
- Na cmentarzu i w bibliotece. Później wstąpiłem do centrum. Co chcesz dziś robić?
Popatrzyła mnie z ukosa i prychnęła.
- Harbingerze. Wiem, że jesteś dumnym i silnym basiorem. - Odchrząknęła. - Wiem, że, nie ma dla ciebie różnicy, noc czy dzień, możesz robić wszystko, jeśli ktoś cię o to tylko poprosi, ale ja jestem tylko zwykłą waderą, która wie, że noc jest od spania a dzień od plątania się po lasach. DOBRANOC KOCHANIE.
Westchnąłem, a następnie ułożyłem głowę w zagłębieniu jej szyi. Co jakiś czas czułem, jak przełyka ślinę.
- Nie śpisz?
- Dusisz mnie, poza tym się rozbudziłam. - Ugryzła mnie w ucho i na dodatek zahaczyła zębem o kolczyk.
- Bolało? - zapytała.
- Nie. Śpij już.
Zapadła cisza. Wstałem i usiadłem w przejściu groty.
- Harbingerze? Jak wyglądam w twoich oczach?
- W sensie?
- Opisz mój wygląd.
Musiałem się chwilę zastanowić.
- Cóż. Jesteś smukła, masz długie łapy, chociaż nadal jesteś niska. Uwielbiam twoje znamię. Kolor twojego futra kojarzy mi się z krwią. Nie znoszę twoich oczu. Nie podobają mi się, ale i tak cię kocham. A ja? Jak wyglądam?

In?

Powitajmy Sinner!

znalezione na Pinterest
Kiedy ktoś się Ciebie pyta "Wolisz zabić go czy ją?" nie wybieraj. To pierwszy krok do zniszczenia i spaczenia twojego życia. Gdy wybierzesz go, ona cię będzie nawiedzać. Gdy wybierzesz ją, on będzie cię nawiedzać. Zatem czym jest odpowiedź? "Wolę uśmiercić siebie samą" .

Imię: Tak naprawdę nie przedstawia się prawdziwym imieniem. Jest znana jako Sinner. Jej imię pozostanie tylko w jej sercu.
Pseudonim: Chain, Sin lub po prostu Nightmare. Nie toleruje innych przezwisk.
Wiek: Jest dosyć młoda, bo ma raptem 8 lat.
Płeć: Wadera
Charakter: Sinner jest oschłą waderą. Zimną i skrytą w sobie. Nie mówi nic o sobie. Nie uśmiecha się, nie pokazuje emocji. Nikt za bardzo nie wie, jaka jest, to jest chodząca zagadka. Pokazuje się jako w połowie maszyna do zabijania. Jest agresywna, bardzo łatwo wpada w agresję. Ma bardzo dużą przestrzeń osobistą. Chodzenie w parach nie wchodzi w grę, bo ugryzie. Poważnie. Potrafi kogoś zranić do krwi i mieć to w nosie, co pomyśli o niej drugi wilk. Jest bardzo sarkastyczna, nienawidzi się kłócić o pierdoły. Sin nienawidzi dotyku. Gdy ktoś ją dotknie, zacznie zabijać. Dobra, bez przesady... Wpadnie w taką agresję, że zacznie przyduszać tego kogoś, aż nie puszczą jej nerwy, lub kogoś nie zabije. Ma zimną krew. Dla niej widok wybuchu flaków, czy rozszarpany pysk, jest kaszką do jedzenia. Nie przepada za odwalaniem czarnej roboty, ale jak mus, to mus. Jedynie kogo na tym świecie szanuje to zło. Nie toleruje szczęścia, miłości czy zabawek na święta. Zawsze wszystko niszczy, bo wie, że to robi dla dobra innych. Chain jednak, nie lubi patrzeć na rany, nie zadane przez nią. Zawsze pomoże, na swój sposób, w potrzebie. Subordynacja? HA! Rzadkość. Ale jak dostanie srogi rozkaz od Alfy, to zrobi. Dla niej ktoś niższej rangi niż Alfa, jest pomiotem. Sama się uważa za pomiot Alfy, bo oczywiście, Alfy te ważne, mogą sobie siedzieć na dupie i patrzeć na krew innych. Zawsze zrobi wszystko, by pogorszyć swoją pozycję, by pomóc innemu wilkowi, także na swój specyficzny sposób. Można powiedzieć, że jest masochistką. Ból może jej nie daje radości, ale pozwala jej panować nad nerwami, które naprawdę ma cieniutkie. Nie okazuje często manier. Traktuje wszystkich na równi, czyli jak śmieci. Sama siebie uważa za śmietnik wszystkich nieszczęść, ale nic nie poradzisz. Ma strasznie zaniżone miewania o sobie, u niej tekst "Jestem zbyt głupia na to" jest codziennością. Mówi o sobie negatywne rzeczy, przez otoczenie, które ją wychowywało. Gdy ma ucznia, jest dla niego wyrozumiała I TYLKO DLA NIEGO. Ma swoje metody nauczania, ale dzięki temu zyskała naprawdę dobre wyszkolenie na cierpliwość. Uczeń, a wilk to dla niej dwie, różne osoby. Dla ucznia jest trochę milsza, ale nie wyobrażajcie sobie zbyt wiele.  Radość? Rzygać jej się chce na ten widok. Nie toleruje wilków, którzy ze zła, nawrócili się na to coś. Nie może patrzeć na szczęście. Uważa to za bezsens i dlatego sprowadza na ten świat nieszczęście. Jej celem jest zniszczenie uśmiechu, zniszczyć szczęście, chce by wszystko zostało zamordowane, zniszczone i SPŁONĘŁO W PIEKLE!
Jaka jest naprawdę? Tylko ona wie, co kryje się w jej martwym sercu.
Wygląd: Sin jest trochę wychudzoną waderą z białym futrem. Jej bujny, chudy ogon, jest dłuższy od jej ciała. Na prawym uchu, widnieje srebrny kolczyk, a na szyi i łapach, pozostałości po łańcuchach, do których była przykuta. Nie może ich zdjąć, mimo to, że strasznie ją czasem uwierają. Niebieskie oczy, porównywalne często do nieba.
Stanowisko: Nadal się zastanawia, jakim cudem Alfa jej pozwoliła wziąć stanowisko mentora polowań.
Umiejętności: Intelekt: 15  | Siła: 10  | Zwinność: 5 | Szybkość: 5 | Magia: 10 | Wzrok: 6 | Węch: 6 | Słuch: 5 
Rasa: Nie przyznaje się do niej, ale jest Wilkiem piasku.
Żywioły: Piasek, powietrze, ogień.
Moce: 
- Potrafi zrobić bańkę powietrzną pod wodą, dzięki czemu może na luzie oddychać;
- Za pomocą kombinacji mocy, może zrobić burzę szkła, a także stopić pod sobą piasek na czyste szkło;
- Może scalać piasek w szkło i zmienić szkło w piasek, dzięki czemu może robić nawet szkła pancerne za pomocą odpowiednich surowców w piasku;
- Manipulacja ogniem;
- Manipulacja szkłem;
- Może zmienić swoje ciało w czyste szkło, ale na krótki czas;
- Umie wykrywać kłamstwa. Gdy ktoś kłamie, widzi wokół danego wilka czerwoną poświatę;
- Potrafi podnieść temperaturę swojego otoczenia do 1000 stopni;
- Nie jest wrażliwa na gorąco, ale je wyczuwa.
Rodzina: Jej rodziną był maszyny i ludzie, którzy próbowali stworzyć istotę idealną, maszynę do zabijania, a powstała ona.
Partner: Za bardzo się boi szczęścia i radości, a także miłości, by posiadać partnera...
Pardone? Ja i miłość? WY****ALAJ MI Z NIĄ ALBO OSOBIŚCIE CI WYRWĘ SERCE I WSADZĘ DO TWOJEGO GARDŁA ~ Sinner
Potomstwo: Nie. Może kiedyś? Ale bądźmy szczerzy, jej prawdziwa osobowość śpi, aktualnie na matkę się nie nadaje.
Historia: 
Sinner nie jest istotą z białą historią, a raczej z czarną.  Odkąd zaczęła zapamiętywać, żyła w łańcuchach, podłączona do różnych preparatów. Wstrzykiwali im jad, który niszczył wspomnienia, a potem pokazywali, że szczęście jest cierpieniem, czymś, co trzeba wybić. Sin długo z tym walczyła. Walczyła, do dzisiaj nie pamięta czemu. Pewnej nocy, poczuła jak coś w niej pęka. Jej charakter, istnienie, przestało mieć miejsce bytu. Od tamtego dnia, radość, szczęście... Cholernie się tego bała. Bała się pozytywnych uczuć, zaczęła się przed tym chronić, przestała się pozwalać głaskać, czy przytulać. Miała wrażenie, że to zaraz przyniesie tragedię. Gdy ludzie to zobaczyli, zaczęli ją uczyć walki ze swoim strachem. Zaczęła zabijać wszystko, co jej kazali. Była żywą marionetką, czymś, co miało jeden, jedyny cel - zabić to, co daje radość lub je ukazuje. Czasem była tak agresywna, że ją usypiali, by nikogo nie zabiła podczas treningu, przez co zamontowali jej kajdany, łańcuchy i zdejmowali je, gdy była podczas walki. Z waderki o czystym sercu, stworzyli potwora. Po trzech latach takiego treningu, stała się czystym mordercą. Tego dnia także, pewna wataha przyszła na ratunek każdemu wilkowi. Do niej podszedł pewien basior. Jako jedyny widział w niej strach. Mimo to, że prawie go zabiła, wyprowadził ją. Mimo to, że często i to bardzo często go atakowała, ten wyciągał do niej łapę. Widział w niej to, czego sama nie widziała. Piękną, ale zniszczoną waderę przez egoistów. Pierwszy raz się zakochała... Została mentorem. Uczyła przyszłe pokolenia, jak mają się bronić, dawało jej to satysfakcję. Lecz, co było piękne nie trwało wiecznie. Pewnej nocy, zobaczyła, jak jej przyjaciel, rozmawiał z inną waderą, która się do niego dobierała. Wściekła zabiła tamtą istotkę, a jej ukochany, się cofnął przerażony. Wezwał straże. To był dla niej cios. Ktoś, komu mogła ufać... Widział w niej potwora.Wtedy zrozumiałam że nie ma po co się zmieniać, skoro potworem była jest i będzie. Wtedy, wokół całej watahy, zrobiła burze szklaną. Z łzami wrzeszczała na wszystkich, jak ich nienawidzi, jak mu ufała, a ten mimo wszystko, chciał ją zabić. Gdy burza opadła, wokół niej, leżały martwe ciała. Podeszła do swojego partnera i osobiście powiedziała mu, ostatnie słowa, po czym wyrwała serce z jego klatki piersiowej. Od tamtej chwili, nigdy nie pozwoliła się komukolwiek do niej zbliżyć. Jest czystym mordercą, i tak najwyraźniej musi pozostać.
Przedmioty: Zaklęte kajdany i łańcuchy, których nie może zdjąć.
Właściciel: Renesme_Darkline
Ocena: 0/0

Nowy basior - Vici!

TatianaMakeeva
Nie ma światła bez ciemności.

Imię: Vici
Pseudonim: Młodsza siostra używała przezwiska "Kret", gdy chciała go sprowokować.
Wiek: 7 lat
Płeć: Basior
Charakter: Bardzo stara się ukryć zachwianą równowagę swojej psychiki. Tak naprawdę tylko udaje, że rozumie świat, bo wychował się w miejscu, które miało niewiele wspólnego z życiem. Chociaż tego nie okazuje, łatwo się zachwyca, ponieważ w Sercu Mroku nie widział nawet podstawowych żywiołów - ani wiatru, ani ognia - a wodę poznał jedynie przez łzy matki, sporadycznie skraplające puch szczeniąt. Bardzo podkreśla, że jego żywioł nie ma związku z charakterem - wielokrotnie podejrzewany o paranie się szpiegostwem, gdy przypadkowo trafiał na obce tereny, zawzięcie odpowiadał dziwnymi słowami: "najgłębszy mrok rodzi światło". Vici jest niepoprawnym pacyfistą. Nauczony czerpać siły życiowe z ciemności przy braku pożywienia, unika polowania. Mówi cicho, ale powoli i wyraźnie. Jego długo nieużywany głos nabrał głębi i ciężkości, co powoduje głuchy warkot, nawet przy oddychaniu. Nienawidzi tego, gdyż ciągłe warczenie przypomina mu ojca, którego się bał. Dlatego unika rozmów z waderami i szczeniętami, a kiedy tylko może sobie na to pozwolić (chociażby dzięki energii z mroku), wstrzymuje oddech, gdy do nich mówi. Wbrew pozorom nie jest samotnikiem. Lubi się też bawić, ale trudno mu pokonać wewnętrzne bariery. Jest bezlitosny względem istot używających zbędnej przemocy. Kiedy poznaje kogoś nowego, obdarza go szacunkiem lub pogardą. Zdecydowanie łatwo zaskarbić sobie jego przyjaźń, gdyż Vici jest pełen zrozumienia dla wielu zachowań, a o niektórych nawet nie wie, jak bardzo byłyby dla niego irytujące, gdyby tylko nie pochodził z Serca Mroku. Chociaż stara się przetrwać, często zastanawia się, jaki jest sens jego istnienia - po ucieczce stracił szacunek do samego siebie. Zazwyczaj stawia cudze życie wyżej od własnego, czując się zobowiązany do poświęcenia. W pewien sposób można to określić mianem pokuty.
Wygląd: Drobny za szczenięcia, z roku na rok nabierał wysokości i masy. Vici jest potężnym basiorem o czarnym futrze, jednak nie tak czarnym, jak mógłby mieć. Często w żartach nawiązuje do barwy swojego futra, mówiąc, że głębia cienia zależy od pory dnia, a więc on będzie ciemniejszy przed śmiercią.
Chociaż jego głęboki, dudniący warkotem głos i ogromna postura sprawia wojownicze wrażenie, jest równie wolny, co potężny. I do tego jeszcze leniwy, bo już nie jeden wilk zwrócił uwagę, iż w nocy powinien przebierać nogami nieco szybciej. Tu zaś Vici odpowiada z oczami wpatrzonymi wprost w źrenice rozmówcy - "raz już w życiu biegłem, biegłem szybciej, niż ty uciekałbyś, gdybyś dostał szansę uniknięcia śmierci. Więcej nie muszę."
Spędzając większość życia w pogoni za samym sobą, Vici wyrobił swoje mięśnie, które z drugiej strony są zdrętwiałe jego wolą. Przyzwyczajony do upadania na ziemię za szczeniaka, teraz nie odczuwa potrzeby odpoczywania - nawet wycieńczony, zapiera się zesztywniałymi nogami. 
"Jeżeli w watasze braknie pracy, zawsze mogę robić za wierzchowca dla szczeniąt."
Z powodu owej "ciężkości" i rozmiaru nie byłby dobrym szpiegiem, bo od jego biegu dudni ziemia. Na temat jego sztywności fizycznej powstało więcej żartów, niż Vici chciałby, żeby ktokolwiek nowo poznany usłyszał.
Wspomniane już spojrzenie tego basiora jest największym oszustwem jego sylwetki, bowiem kto by mu w oczy nie spojrzał, uznaje, że są one pełne pogardy, wrogości lub po prostu dumy. Tymczasem Vici w skupieniu i z rozwagą wpatruje się w każdego, kogo poznaje. Ewentualnie mówi, że jego oczy barwy ognia spopielą Twoją duszę. Cóż, nigdy nie wiadomo. A jego ton utrudnia odgadnięcie, czy mówi na serio. I futro ma na tyle ciemne, by trudno było zauważyć ten durny uśmiech.
Tak naprawdę, ma tylko jedną cechę charakterystyczną - kiedy się denerwuje, skupia, cieszy, lub ogólnie robi jakieś rzeczy, cienista powłoka najeża sierść na jego grzbiecie na kształt kolców. Całkiem komiczne, jeśli zna się go bliżej. Podobno można to ugłaskać. Wrażenia z próby ugładzania jego kolców podczas "bardziej ożywionej dyskusji" są bezcenne.
Stanowisko: Strażnik nocny
Umiejętności: Intelekt: 10 | Siła: 5 | Zwinność: 3 | Szybkość: 6 | Magia: 20 | Wzrok: 2 | Węch: 2 | Słuch: 2

Gdy cienistą powłokę Viciego pali bezlitosne światło, jego zmysły są nieporadne, a on sam zdany na szczęście, które rzadko mu towarzyszy. W mroku koło fortuny obraca się na jego korzyść, bowiem nauczył się postrzegać świat spowity ciemnością lepiej, niż reszta istot może zobaczyć swój własny za dnia.
Rasa: Wilk Cienia
Żywioły: cień, mrok, (światło)
Moce: 
Tętno Mroku - Vici jednoczy się z mrokiem i używa świadomych impulsów, by poczuć wszystko, co zostało spowite ciemnością. Chociaż nie jest to zdolność pasywna i może używać jej dokładnie tak często, jak szybko w danej chwili bije jego serce, daje mu to lepsze możliwości postrzegania świata, niż zwyczajne zmysły.
*światło w logiczny sposób wyłącza tę moc. Oświetlona postać, przedmiot, teren zostają przed Vicim ukryte. Z drugiej strony, Vici umie wskazać, w którym miejscu znajduje się oświetlone miejsce. 
*użycie światła bezpośrednio na Vicim zrywa jego połączenie z cieniami.

Czarna Krew - ze względu na pochodzenie, Vici posiada krew, która sama w sobie stanowi mroczny żywioł. Jej działanie jest niezależne od woli Viciego.
*w świetle* Korzystając ze swojej energii życiowej, basior potrafi wytworzyć towarzyszącą mu później aurę mroku. Jest to akt wyrzucenia Czarnej Krwi z ciała i osłabia go fizycznie. Ogromnie zwiększa podatność organizmu na światło. (Moc nieopanowana, używana nieświadomie lub w sytuacji zagrożenia.)
*w mroku* Krew zapewnia bezpośrednie połączenie z cieniami. Vici regeneruje energię życiową oraz leczy się w nienaturalnie szybkim tempie, kiedy tylko nie przebywa w świetle. 

Cieniste klony - wyrwana spod kontroli moc Viciego, silnie związana z jego obłędem. Odpowiada za powstawanie wilczych kopii. Z powodu nieopanowania tej zdolności, basior nie wie o jej istnieniu i doświadcza różnych nieprzyjemności związanych z brakiem władzy nad własną magią. Moc objawia się na kilka sposobów:
- duchy przeszłości - wewnętrzne rozterki Viciego powodują pojawianie się w jego otoczeniu słabo widocznych, cienistych widm. W jego oczach przyjmują formę członków rodziny. Zdolność w tej postaci bywa autoagresywna; klony mogą atakować Viciego.
- alter ego - poprawna wersja mocy. W sytuacji zagrożenia basior wytwarza swoje namacalne kopie (może to zrobić z poświęceniem Czarnej Krwi), które pomagają mu w walce. Niestety, z powodu zagubienia, Vici nie potrafi zrozumieć tej umiejętności. Posiadając jeden umysł do kontroli wielu klonów, zdarza mu się przypadkowo obdarzać pojedyncze kopie swoimi skrywanymi fobiami lub wspomnieniami, co daje efekt napadu duchów przeszłości, a nawet wrażenie zatracenia samego siebie - czasami zapomina, który wilk nie jest klonem.
W rzeczywistości, klony są stworzone z cienia oraz mroku i Vici (w teorii) może przenosić do każdego z nich swój umysł, wykonując w ten sposób podświadomy unik lub skupiając się na konkretnym przeciwniku, jeśli walczy z kilkoma naraz. Wspomniana niepodzielność umysłu ogranicza go do jednego celu (jeśli działa na dalekim zasięgu) lub do małego obszaru. 
Użycie (świadome lub nie) mocy w świetle odbywa się tylko za pośrednictwem Czarnej Krwi i może doprowadzić do wyczerpania energii życiowej basiora - co oznacza śmierć. W ciemnościach, regeneracja Czarnej Krwi pozostawia tę moc (i ciągnący się za nią obłęd) bez ograniczeń.
Rodzina: Nie wie, czy jego rodzina naprawdę istniała, czy była tylko cienistym widmem. Myślenie o rodzinie powoduje u niego napady obłędu, gdyż nie może sobie wybaczyć porzucenia siostry i matki.  
Partnerka: -
Potomstwo: -
Historia: Od lat, a może zaledwie kilku dni, jedyną  mu rodziną są nieznośne duchy przeszłości. Vici pamięta swoją matkę, która nigdy nie chciała się z nim bawić - tylko leżała, w zasadzie wiecznie leżała. Nic innego nie robiła, całe dnie - a może noce? Nie widział tam ani łuny, ani iskry, ani nawet blasku wilczych ślepi - leżała. I leżąc, czasami unosiła swój smutny pysk, szepcząc jakieś słowa powoli - zbyt wolno, by dotarły do uszu szczenięcia. Zbyt cicho, by nie strawił ich mrok. Jedynym, co kiedykolwiek usłyszał, było właśnie to jedno zdanie, które spowodowało palący ból wewnątrz jego piersi, ale nie tylko fizyczny. Ból, przeszywający serce, umysł, duszę - ostrze? Ogień? Nie wiedział - to kazało mu uciekać, przejęło kontrolę i pognało. 
Nie ma światła bez ciemności.
Chciał wrócić. Ujrzawszy światło dnia po raz pierwszy, po raz pierwszy nawiedziły go ponure myśli. Gdy wokół panuje mrok - cierpienie, gniew, strach są odrętwiałe, tak samo jak wilcze zmysły. Światło nas wybudza - dając życie roślinom, zwiastując pracowity dzień, ale też obnażając występki mroku. Vici zrozumiał, że jego matka umierała. Lecz dlaczego nie umarła? Dlaczego leżała tam, właśnie tam? Przy wielkim, martwym drzewie, jakby zrośnięta z jego korzeniami?
Obracał się, ale wizja ścigającej go lawiny zła, paszcza pustki - Serce Mroku - a także ból rozdzierający jego wnętrze, kiedy z tej pozostawionej za nim ciemności dosięgały go echa stłumionego płaczu matki wypowiadającej te ostatnie słowa - to wszystko uniemożliwiło mu powrót. To wszystko było obłędem.

Serce Mroku. Tak właśnie mawiał ojciec. Potężny basior - a może wątły? Jedynie otoczony cieniami? Nieskończoną mocą, która go skusiła i powiodła na zatracenie w głębi martwego lasu? Lub urodził się tam razem z matką? Albo ona tam przybyła? 
Nie wiedział nic o ojcu, poza świadomością, że ojciec nie był z niego dumny, a za słabość swojego syna winił matkę. Vici nie rozumiał tego. A ojciec nie rozumiał zaniku zmysłów wilczątka; najgorszego z możliwych kalectw. 
Będziesz bał się własnego cienia.
To ostatnie słowa, jakie usłyszał od ojca, uciekając z Serca Mroku.

W jego splecionych szaleństwem, żalem i niezrozumieniem myślach wyraźnie rysuje się tylko jedna istota - młodsza siostra, której wyglądu nie pamięta, ani nawet nie wie, w jaki sposób matka ją urodziła. Była pierwszą i jedyną, z którą się bawił. Kiedy nie chciał się bawić, szturchała go noskiem w pierś i nazywała kretem, by zwrócił na nią uwagę. Ale nie, chociaż brakowało mu zabawy, wówczas odkrył, że zabawa jest zła. Gdy się gonili, ojciec krążył wokoło ciężkim krokiem, dysząc i powarkując, raz po raz zatrzymując się przy matce, by krzyczeć: dlaczego on jest kaleką? Dlaczego nie posiada magii?! Nawet nie jest zwinny! Jak śmiałaś urodzić mi kalekiego syna!
Siostra zdawała się jakby nie słyszeć tych potężnych wołań. Ale Vici słyszał, i dorastał w strachu. Jeszcze drobniutki, wsuwał się między przednie łapy matki i wtulał w jej puchową pierś, skamląc cichutko przy jej uchu. Wówczas ona, zazwyczaj nieruchoma, poruszała swoim wątłym łebkiem, również dotykając nosem Viciego, zupełnie jak siostra. Zazwyczaj zasypiał, czując się w pełni bezpiecznie, dopóki nie zbudził go ojciec, w słusznym gniewie stwierdzając, że w Sercu Mroku wilki nie potrzebują snu. 
Vici nie lubił się budzić. W snach mógł rozmawiać z matką częściej, niż naprawdę. Czasami nawet się z nim bawiła. Raz we śnie powiedziała mu coś, czego nigdy nie pojmował: "najgłębszy mrok rodzi światło. To zasada równowagi, synu."
Właściciel: dodokoniara@gmail.com
Ocena: 0/0

Od Loedii cd. Zero

Spojrzałam na niego krzywo i zaczęłam się śmiać. Nie był to jednak sztuczny śmiech, a taki radosny i szczery, jakbym usłyszała najlepszy w życiu żart. W osłupieniu przyglądał mi się i myślał pewnie, że zwariowałam - gdyby to wszystko trwało jeszcze chwilę zapewne wstałby i zaczął uciekać, bojąc się, że lada moment coś wybuchnie i nastanie koniec dotychczasowego świata.
- Czy my jesteśmy potworami? - zapytałam, powoli się wyciszając. Mimowolnie drgające łapy zapadały się w śniegu i musiałam parę razy zmienić pozycję, zanim odnalazłam tę bezpieczną.
- Każdy ma w sobie potwora - prychnął, a ja pokręciłam łbem na te słowa.
- Gdyby każdy był potworem, to nikt by nim nie był - szepnęłam i odwróciłam wzrok, nie chcąc patrzeć już w te czerwone oczy. Miałam dość już tego nawracania, tego, że wszyscy naokoło mówili "nienawiść do niczego nie prowadzi". A może ja do niczego nie dążę?
Wstałam i bez słowa zaczęłam odchodzić.
- Gdzie idziesz?
- Mam dość tej filozoficznej rozmowy - wyznałam, wciąż nie patrząc mu w oczy. Wstał i już po chwili szedł obok mnie. Nie skomentowałam tego, choć lekko zdziwiło mnie to zachowanie. Czy to możliwe, że przez zabójstwo własnego brata zbliżę się do ojca? Prychnęłam w myślach. - Jesteś głodny?
Uśmiechnął się krzywo. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to pytanie padło tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy jak się zachować.
- Tak. Upolujmy coś.
Skinęłam łbem i troszkę przyspieszyłam, szukając jakiejkolwiek zwierzyny - z racji, że była zima, nasze szanse znacznie się ograniczyły.

Po dłuższych poszukiwaniach - bezowocnych zresztą - odpuściliśmy sobie.
- Rozchodzimy się?
- Mam jeszcze jedno pytanie - zagaiłam, wiedząc, że jeśli on nie odpowie, to nie zrobi tego już raczej nigdy.
Uniósł brew, tym samym zachęcając mnie do jego zadania.
- Co z As'em? Wróci?

Zero?

28 grudnia 2017

Od Ingreed cd. Harbingera

Otwarłam jedno oko i odwróciłam się w jego stronę. Zanim odpowiedziałam, chwyciłam jego łapę i wtuliłam się w nią. Spoglądał na mnie z góry.
- Tak, słyszałam. Jeszcze się z nią nie widziałam. A ty skąd wiesz?
- Rozmawiałem z nią.
- Cieszę się - uśmiechnęłam się. - Cieszę się, że się z nią dogadujesz.
Wydawał się trochę smutny.
***
- Harbinger! - zawołałam. Wychylił się zza ściany jaskini i posłał mi pytające spojrzenie. - Pomożesz?
- Nie powinnaś dźwigać - mruknął, ściągając mi z grzbietu stertę koców. Odetchnęłam z ulgą, nie czując już tego przytłaczającego ciężaru. - Wbrew pozorom trochę ważą. Co z nimi robisz?
- Nie używamy ich wszystkich. Pomyślałam, że może przydałyby się innym wilkom... Chciałam je zanieść do lecznicy, skąd każdy mógłby wziąć tyle, ile ich potrzebuje.
Pokręcił łbem, ale spojrzenie miał łagodne.
- I tak nie powinnaś ich nosić. Sama to wiesz, przecież jesteś medykiem.
- Ciąża to nie choroba - fuknęłam. - Dopóki czuję się dobrze, to będę nosić co będę chciała. W granicach rozsądku oczywiście...
- Właśnie - szturchnął mnie lekko, tak, jakby bał się, że przy mocniejszym popchnięciu rozpadnę się na kawałki - w granicach rozsądku.
Przekręciłam oczami i pocałowałam go w nos, na co ten zaśmiał się cicho.
- Zaniesiesz?
- Pewnie. Gdzie idziesz?
- Sama nie wiem.
- Uważaj na siebie.
Ochoczo skinęłam łbem i, kiwając na boki ogonem, wyszłam z jaskini.
Sama nie do końca wiedziałam gdzie chcę się udać. Szłam przed siebie, wdychając zapach sosen i śniegu. Chyba potrzebowałam takiego spaceru.
- Astreo - odezwałam się w końcu, przystając i zadzierając łeb ku górze. Dawno tego nie robiłam.
Miałam powiedzieć coś jeszcze, ale nie byłam w stanie. Przymknęłam oczy i pospiesznym krokiem ruszyłam w dalszą podróż przez kręte ścieżki watahy.
W drodze powrotnej zapaliłam świeczkę na grobie Raidena i jego zmarłej córeczki, Azurry.
***
- Jestem - szepnęłam, wchodząc. Nikt mi jednak nie odpowiedział, nikogo nie było w jaskini.

Harbinger?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template