29 listopada 2018

Odchodzi

Powód: Decyzja właściciela

ZakraArt
Chéru | 5 lat | Strażnik Dzienny | seapolyp | KP

Od Nicodema - quest nr. 4

Nicodem szedł wolno przez las. Letnie wieczory były wyjątkowo długie, więc mógł sobie na to pozwolić. Lubił tą część lasu, zwłaszcza wtedy, gdy słońce przebijało się swoimi promieniami przez drzewa, powoli zachodząc za linię horyzontu. Mały szczeniak zawsze zastanawiał się, co robi słońce, gdy się przed nim chowa. Może śpi, tak, jak on? A może daje dzień zupełnie innej części świata, o której nikt ze znanych mu osób nie wie? Nigdy jednak nikogo o to nie zapytał. Lubił wymyślać przeróżne historie o tym, co się wtedy dzieje. Pozwalało mu to się zrelaksować, zapomnieć o tym wszystkim, co go dręczy.
Tego wieczoru jednak las wyglądał trochę inaczej. Nie oświetlało go jedynie zachodzące słońce. Biła od niego dziwna, niebieska poświata. Sam Nico być może nie zdawał sobie z niej sprawy, ponieważ zaburzenie widzenia barw nie pozwoliło mu na tak dokładne przeanalizowanie całej sytuacji. Mimo wszystko czuł, że coś jest nie tak. Nie był jednak jednym z tych wilków, które zamartwiałyby się wszystkim, nawet najmniejszym złudzeniem, więc nie przykładając większej uwagi do dziwnej łuny, postanowił oddać się swojemu ulubionemu zajęciu. Lato bardzo mu w tym pomagało, bowiem o tej porze roku nie było trudno o kwiaty. Interesowały go tylko te, których barwa była nieskazitelnie czerwona. Tylko takie kwiaty postrzegał tak samo, jak wszyscy inni. Każdy widział je jako czerwone. Na początku szczeniak nie potrafił odróżnić tych, które widzi nieprawidłowo od tych, których kolory widzi dobrze, z biegiem miesięcy jednak, nauczył się te barwy odróżniać. Skakał od kępki do kępki, starannie układając bukiet. Nie zamierzał go nikomu dawać. Po prostu lubił układać kwiaty.
Gdy miał zrywać kolejną dalię, zza krzaków jagód wyjrzał niewielki płomyk, żarzący się niebieskim światłem. Co prawda Nicodem nie był w stanie określić jego koloru, jednak nie sprawiło to, że nieznana mu postać stała się mniej ciekawa. Przyglądał się jej uważnie, próbując przypomnieć sobie, czy takowe istotki występowały w którejś z opowieści, które niegdyś słyszał. Nie mógł sobie przypomnieć. Płomyk był więc dla niego czymś zupełnie nowym. Nie zachowywał się w żaden sposób groźnie, więc szczeniak uznał go za przyjaźnie nastawionego. Ten jakby próbował zachęcić go do zabawy, ciągnąc uszy i latając wesoło wokół sześciu ogonów malca. Basior był skupiony tylko na tym. Nawet nie zauważył, kiedy słońce zniknęło. Ganiali za sobą tworząc piękne, świetliste wstęgi, ale płomyk wydawał się Nicodemowi coraz smutniejszy. 
- Coś się stało? - zapytał w końcu, nie przykładając uwagi do tego, że jego nowy przyjaciel może nie rozumieć wilczej mowy.
W blasku księżyca podążał za płomykiem, dawno już zgubiwszy ścieżkę. Dotarł z nim do niewielkiego stawu. Niebieskie światełko zakręciło się kilkakrotnie nad taflą wody. Unosiło się nad nią z niepokojem, jakby próbując przekonać wilka, by się zanurzył.
- Naprawdę tego chcesz, Nicodem? - pomyślał na kilka sekund przed tym, jak jego futro zmokło całe, pod wpływem otaczającej go wody.
Na samym dnie, pod cienką warstwą piasku, błyszczało niebieskie, delikatne światło. Szczeniak płynął w jego stronę. Gdy pływał, zawsze był skupiony jak tylko potrafił. Machanie czterema łapkami i sześcioma ogonami niezwykle tego wymagało. W końcu, będąc przy dnie, przetarł jedną z łap piasek, pod którym świecił dziwny blask. Jego oczom ukazał się kryształ, mieniący się błękitem i fioletem. Nico chwycił go w pyszczek, po czym czując, jak zaczyna brakować mu tlenu, popłynął jak najszybciej tylko umiał, w stronę powierzchni. Gdy jego głowa wynurzyła się z wody, zaczerpnął głęboki wdech. Stojąc już na lądzie, otrzepał się z wody, po czym położył naszyjnik z kryształem przed płomykiem.
- O to ci chodziło? - zapytał.
Płomyk tylko zbliżył się do kryształu, po czym zniknął wraz z nim.
Przez Nicodema przeszła energia, barwą przypominająca jego świetlistego przyjaciela, po czym przed wilkiem utworzyła się droga z niewielkich, niebieskich płomieni, nie większych od tych na świecach. Pokazywały mu, którędy ma podążać, by trafić do domu.
Basior nie wiedział, dlaczego dla płomyka ten naszyjnik był tak ważny. Szybko zapomniał o całym zajściu, myśląc, iż to wszystko było tylko snem. Niebawem jednak miał się przekonać, że to nie koniec zabawy ze świecącym przyjacielem.

Od Nicodema CD Pearl

- Au! - usłyszałem głos Paerl.
Odwróciłem się w jej stronę i podbiegłem.
- Moja biedna łapka, chyba ją skręciłam, au! - jęknęła żałośnie, robiąc najsmutniejszą ze wszystkich znanych mi smutnych min.
- Która? - zapytałem, marszcząc lekko nosek ze zmartwienia.
Wadera pokazała delikatnie na lewą, przednią łapę. Obejrzałem ją dokładnie.
- Ona nie jest skręcona. - naburmuszyłem się.
- Skąd możesz to wiedzieć? - oburzyła się - Au! Przecież nie czujesz tego, co ja! - oburzyła się, a jej wyraz pyska przybrał wygląd zranionej księżniczki.
- Szkolę się na uzdrowiciela. Skręcenia, stłuczenia i złamania opanowałem już do perfekcji.
Wilczyca zdawała się ukryć zmieszanie, pod postacią rozgoryczenia.
- Peral, okłamujesz mnie? - poczułem, jak wypełnia mnie żal. Nie zdenerwowanie, nie złość. Po prostu żal. Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, jak wiele zła jest na świecie i jak wiele ma obliczy, jednak pierwszy raz zaznałem go na sobie. Nagle złudna nadzieja, na promień dobroci w sercu wadery, zniknęła.

~*~*~*~*~*~

- To męczące, wiesz? - zapytałem motyla, który właśnie wylądował na kwiatku obok mnie - Kiedy nie wie się, co się czuje. - dodałem.
Trawa była miękka. Wygodnie mi się leżało. Przez chwilę pomyślałem, by gdzieś się przejść, jednak szybko zmieniłem zdanie.
- Bardzo lubię Pearl, ale gdy próbuję się do niej zbliżyć... Mam wrażenie, jakby pluła we mnie jadem. Trującym, toksycznym jadem. - mówiłem dalej do motyla. Wpatrzony w niebo, nawet nie zauważyłem, kiedy odleciał.
- Wadery są skomplikowane... - mruknąłem, patrząc na chmurę, kształtem przypominającą różę.

Pearl?

26 listopada 2018

Harbinger cd. Tera

Ciepło przyjemnie łaskotało moją skórę. Trzask palonego drewna, zapach dymu; czułem się jak w domu, ale coś mi nie pasowało. Ciepło zamieniło się w ogień palący skórę, trzaski były zbyt głośne, a towarzyszył im odgłos łamiącego się drzewa.
Otworzyłem oczy. Las płonął. Ogień był wszędzie. Spojrzałem w górę. Tera słodko spała, ale nie na długo. Wybiłem się od ziemi i jednym susem wskoczyłem na drzewo, pojawiając się obok niej.
— Wstawaj, Tero! Las płonie!
Wadera otworzyła zaspane oczy. Potrząsnąłem nią jeszcze raz, aż w końcu odzyskała świadomość. Siedzenie na drzewie nie było bezpieczne, ale w tamtym momencie żadne z wyjść nie było dobre.
— Co się stało, dlaczego?
— Nie wiem. Bardziej od życia roślin interesuje mnie teraz nasze własne.
— Nasze... — powtórzyła.
— Tak, Tero. Nie jestem aż tak bezduszny, myślę również o innych.
Westchnąłem, szukając jak najlepszego rozwiązania. Z drugiej strony najlepszym rozwiązaniem w moim wypadku było zatopienie się w ogniu. To jedyne, czego chciałem, ale nie mogłem być samolubny.
— Co powiesz na dziewiczą podróż w powietrznej bańce? To pierwsza i jedyna oferta tego dnia.
Wadera wybuchnęła śmiechem i z rozbawieniem pokiwała głową. Zdecydowanie nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji. Jedna myśl i środek naszego transportu był gotowy. Jako dżentelmen puściłem ją pierwszą. Mydlana bańka zachwiała się, gdy złotooka wkroczyła na jej pokład.
— Jesteś pewien, że się w niej zmieścimy?
— Nie, ale to nieistotne. Ważne, aby dowiozła nas w bezpieczne miejsce.
— Czyli gdzie? — zapytała.
— Nie wiem, ty mi powiedz — uśmiechnąłem się pod nosem, wprawiając kulę w ruch.
Nie sądziłem, że będzie to tak gwałtowne, toteż nie mogłem przewidzieć, że wpadnę na Terę, przygniatając ją całym ciałem. Gdyby nie silna wola, cała konstrukcja poszłaby z dymem, lekko mówiąc. Stanąłem na chwiejnych nogach.
— Złap się czegoś, Ter.
— Ter?
— Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie, proszę. Po prostu się posłuchaj — mruknąłem, całkowicie skupiając się na prowadzeniu.
— Tyle że nie mam czego się złapać, chyba że ciebie.
— Jak chcesz.
Złote słońce powoli wschodziło, przedstawiając nam najpiękniejszy spektakl na świecie. Spojrzałem na Terę kontem oka. Już nie była smutna. Zapewne w głębi duszy nadal cierpiała, ale teraz żyła chwilą. Radość ogarnęła jej ciało.
— Kto by się spodziewał.
— Co?
— Tak małe stworzenie może posiadać jeden z najpiękniejszych uśmiechów na planecie. — Z pewnością ją lekko zawstydziłem. Nie lubiłem tego robić, ale pochwała to nic złego. — Masz jakiś pseudonim? Twoje imię powtarzane w kółko staje się nudne.
— Nie mam, a co, wymyśliłeś już coś?
— Nie, ale wciąż myślę.

Tero? Żyję, i.. i coś robię powoli. Liczę, że nie zrazi Cię ich pogoda ducha. Wybacz długość.

Akatala cd. Nester

— Jakie masz moce — rzuciłam spanikowana.
— Kreacja, wtapianie się w tło i...
— Stwórz coś, co nas obroni — pisnęłam i coraz szybciej zaczęłam się cofać. Nie chciałam umierać kolejny raz, nie w taki sposób. — Nester! — krzyknęłam. — Proszę cię, zrób coś!
— Nie mogę sprawić, że staniemy się niewidzialni. Chyba. Podaj mi łapę — poprosił. Uniosłam kończynę bez namysłu i czekałam na reakcję basiora. Okropna, wodna kreatura była coraz bliżej. Z jej pyska sączyła się piana, a cała postać była podziurawiona. Nagle stanęła i zaczęła się w nas wpatrywać. Miała zaskoczony wyraz pyska, obeszła nas, a chwilę później zniknęła w mroku.
— Udało się — szepnęłam bardziej do siebie niż do niego. Puściłam łapę basiora, a następnie zwróciłam się w jego stronę. — Wybacz mi moje zachowanie, ale ja po prostu nie potrafię się odnaleźć. Może, aby wynagrodzić ci niańczenie mnie, dasz zaprosić się na herbatę?
Nester spojrzał na mnie pusto, ale w jego oczach przez krótką sekundę mogłam dostrzec rozbawienie.
— Dobrze — zgodził się. — Prowadź.
Zaśmiałam się nerwowo i zaczęłam iść w stronę bagien. To może trochę niepoprawne wkradać się do czyjegoś domu, ale skoro nie miałam swojego, to miałam prawo skorzystać z apartamentów ojca, czyż nie? Tak czy siak, powolnym krokiem szłam w stronę kryjówki Harbingera. Emocje opadły, adrenalina przestała krążyć w ciele, a ja kolejny raz poczułam senność. Nie mogłam jednak zostawić swojego wybawcy na lodzie, jeszcze nie dziś. Jednak nie taty obawiałam się najbardziej, a potworów, które mogliśmy spotkać po drodze. Myśl o spotkaniu tych kreatur mroziła krew w żyłach albo w czymkolwiek.

Zbiegliśmy z niewysokiego pagórka i w końcu mogłam odetchnąć. Stanęliśmy przed niewielką jamą, jako gospodyni poszłam pierwsza. Właściwie nawet nie do końca znałam drogę, kierowałam się instynktem i pochodniami, które co jakiś czas oświetlały płomieniami podziemne korytarze.
— Wydawało mi się, że nie przebywaliście na tych terenach zbyt długo. Jak to możliwe, że całe to miejsce jest gotowe do zamieszkania? Byłaś tu wcześniej? — zapytał Nester, rozglądając się po przejściu.
— Właściwie to miejsce należy do mojego ojca, nie wiem jakim cudem to zrobił, ale z pewnością był tu dłużej niż pozostali członkowie watahy.
— Samotnik — rzucił.
— Powiedzmy — odpowiedziałam zdawkowo. Tak naprawdę znałam go od kilku miesięcy. To, co o nim wiedziałam, było zaledwie kroplą w morzu.
— Nie obrazi się, że na jakiś czas zajmiemy jego leże?
— Nie, nie ma go na terenie.
Po moich słowach zapanowało milczenie, ale na krótko, bo w końcu dotarliśmy do głównej groty.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to obraz wilczej rodziny. Za każdym razem robił na mnie tak samo ogromne wrażenie.
— Łał... — wyrwało mi się.
— Byłaś tu już wcześniej? Wiesz kto to?
— Tak, ale ten malunek zawsze robi na mnie wielkie wrażenie. To jego rodzina i w sumie moja też. Rozgość się — wskazałam niewielkie półki skalne, które mogły posłużyć za stoły, podesty, krzesła i inne takie, a sama poszłam poszukać ziół. Chwyciłam w zęby à la miskę, następnie wsypałam do niego ususzoną miętę i pomarańczowy kwiat o nieznanej mi nazwie, wszystko zalałam wcześniej zagrzaną wodą.
— Dlaczego ciebie tam nie ma?
— Och, bo to jego p r a w d z i w a rodzina.
— Nie bardzo rozumiem.
— Może kiedy indziej ci wytłumaczę. A ty, co tutaj robisz? Skąd się wziąłeś i dlaczego? Oczywiście nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. Możemy sobie pomilczeć.
Posłałam mu zdawkowy uśmiech i kolejny raz zaczęłam wpatrywać się w fioletowe oczy złotego basiora na ścianie. Nester w tym czasie upił łyk herbatki i skrzywił się.

Nester? Żyję.

Od Paina cd. Akatala

- Tak się składa, że nie. - powiedziałem nieco nerwowo i groźniej niż zazwyczaj. No cóż, wyglądało przecież na to, że to koniec mojej, bo nie naszej, wędrówki. Musiałem na czymś wyładować emocje, a tylko ta wadera była w pobliżu.
- No, to miłego czekania. - stoickim spokojem próbowała podsycić mój gniew, lub tylko przez ogarniającą mnie złość odczytałem złe intencje.
- Cóż, czekanie może być naprawdę miłe, ale nie w twoim towarzystwie. - ze skrzywionym pyskiem gapiłem się w przestrzeń, tyłem odwrócony do wadery.
- Błagam, serio zamierzasz się teraz fochnąć? Bo nie udało ci się znaleźć jakiejś zmarłej wadery?
- Nie jakiejś! - warknąłem, gwałtownie odwracając głowę. Gniewnie spojrzałem na nią lewym okiem.
- Oho, wybacz. C u d o w n e j wadery. - zakpiła - Dobra, zakończ to. Musi być przecież jakieś wyjście... - bacznie obserwowana przeze mnie wadera zaczęła rozglądać się w dół. Ja tym czasem biorąc głęboki wdech ochłonąłem i uświadomiłem sobie, jakiego debila z siebie zrobiłem. I tylko dla jakiejś... ach, nawet jej nie kochałem. Chyba. Wypadałoby teraz towarzyszkę przeprosić, ale nie będę przecież robił scen rodem z szczenięcego romansidła. Tak nisko jeszcze nie upadłem.
Drzewo było wysokie. Bardzo wysokie. Ale ten fakt nie stanowiłby problemu, gdyby gałęzie były w trochę mniejszej odległości od siebie.
- Umiesz latać? - krzyknąłem do wadery zmartwionym głosem, ale tylko po to, aby nadać ciekawego klimatu.
- Nie. - odparła bez emocji. No tak, ktoś zawsze musi popsuć moje plany.
- No, wygląda na to, że utknęliśmy. - wydałem wyrafinowaną opinię - Teraz wystarczy przeprowadzić badania i będziemy wiedzieć na pewno, na czym stoimy. - uśmiechnąłem się, słabymi żartami samemu sobie dodając otuchy. Piękne jest życie idioty.
- Piękne... - wyszeptał lodowaty głos, pochodzący jak gdyby zewsząd.
- C-co to było? - zadrżałem.
- Nie mów tylko, że ten parszywy starzec... - wyszeptała wadera błądząc wzrokiem po liściach.
- Starzec, pf. Zabawne. - znów ten głos, tylko że tym razem jeszcze wredniejszy.
- Nie wiesz, moje dziecko, ile bym dał za śmierć w starczym wieku. Być może zmylił cię mój wygląd... - zaśmiał się - Cóż, gleba nie działa dobrze organizm.
Po tych słowach znikąd, na gałęzi, dwa metry niżej od nas zjawił się ten dziad. Wyposażony w mylący uśmiech i pełne cierpienia oczy.
- Ciężar codzienności przygniatał mnie od lat, aż się mu poddałem. Mówię, widziałem dno... - szeptał spokojnie - Było bardzo głęboko, było bardzo ciemne, i byłem, byłem tam jak żywy. Trwało to wieczność, a zarazem ułamek sekundy, aż coś wyciągnęło mnie na brzeg.
Wilkowi zakręciła się łza w oku, której bardzo się wstydził. To było widać.
- Teraz, moje dzieci... - dokończył załamanym głosem - wasza kolej... ujrzeć dno.
Piorunującym spojrzeniem znów wywołał u mnie strach, przez co zahwiałem się, omal nie spadając z gałęzi. Później jednak spojrzał się na Akatalę. Miałem wrażenie, że od początku bardziej się nią interesował.
- A ty, moja córko? Widziałaś dno? - znów złagodniał. Mimo wszystko wciąż emitował chęcią zabicia nas, lub zrobienia nam okrutnej krzywdy.

Akatala? Nie wiem co zrobić z tym drzewem >.<

25 listopada 2018

Od Symonidesa - quest #8 (event listopadowy)

Symonides szedł kamienną ścieżką już od jakiegoś czasu. Z każdym jego krokiem poranną ciszę przecinał cichy, jakby nieśmiały chrzęst, ale on zdawał się nawet tego nie zauważać. Dzień był wietrzny; słońce dopiero w połowie wychyliło się zza horyzontu, więc gdzieniegdzie wciąż panował półmrok. Basior wstał w środku nocy i choć był wyraźnie zmęczony, nie mógł usnąć. Wciąż ziewał i czasami zdarzyło mu się lekko zatoczyć, jakby przysnął w połowie kroku i musiał się pilnować, by nie zwinąć się w kłębek gdzieś pod pobliskim drzewem. Wszystko wydawało się nadal uśpione; pomimo chłodnego, mierzwiącego sierść wiatru było ciepło, przyjemne więc nasz bohater nie trząsł się tak jak jeszcze każdego poranka kilka miesięcy wcześniej. Znów ziewnął przeciągle, kłapnął jęzorem i zamrugał kilkakrotnie; od szczeniaka miał swoją małą przypadłość, która objawiała się tym, że za każdym razem, kiedy ziewał, w jego oczach pojawiały się zamazujące obraz łezki. Brnął naprzód bez celu, jakby zatopiony w transie; gdzieś obok mignął jakiś kontur, na co jego organizm w ogóle nie zareagował, tak, jakby rzeczywiście nic się nie stało. Dopiero cichy, przeciągły szloch wyrwał go z letargu i twardo sprowadził na ziemię. Rozejrzał się z niepokojem, kątem oka znów zauważając zmiany w statycznym – jedynie kołysanym wiatrem – krajobrazie. Odchrząknął, wyprostował się, a potem rzucił w przestrzeń ciche „Ktoś tu jest?” i na powrót zamilkł, nie otrzymując żadnej odpowiedzi. Rozejrzał się wokół, dokładnie wpatrując się w otaczające go zarośla, jakby miała się zza nich wyłonić zaraz jakaś zraniona istota.
Szloch stawał się głośniejszy, to coś się zbliżało. W końcu wyłapał również wyższy ton głosu, który zdecydowanie należał do wadery. Choć ogarnęło go wahanie, w końcu ruszył w kierunku, z którego dobiegał lament. Ponowił swoje pytanie, tym razem głośniej i dobitniej, chcąc zmusić nieznajomą do odpowiedzi. Kolejny wybuch płaczu; nic więcej. Schylił łeb, aby móc przejść pod zawieszoną nisko gałęzią, potem podreptał jeszcze kawałek i ujrzał kręcącą się w kółko wilczycę. Jej wzrok był pusty, zdawała się jakby oderwana od rzeczywistości. Zresztą jej wygląd również na to wskazywał; zaczął jej się przyglądać i w miarę powolnego upływu czasu zauważał coraz więcej. Bardzo łagodne rysy pyska, przez co sprawiała wrażenie miłej i pomocnej; takiej, do której każdy bez wahania zgłosiłby się ze swoim problemem, mając pewność, że uzyska cenne wskazówki. Jego uwagę przykuł też lekko zaokrąglony brzuch. Ciąża? Zmarszczył brwi i podszedł bliżej. Odchrząknął, aby nie przestraszyć jej nagłym pojawieniem się – nie reagowała, więc uznał, że chwilę postoi w miejscu. W końcu jej uszy drgnęły. Stała odwrócona tyłem; powoli spojrzała w jego stronę, wyginając szyję. Dopiero teraz dostrzegł otaczającą ją aurę i nie miał już żadnych złudzeń.
Dusza Ciężarnej.
Spoglądała na niego w milczeniu, a z oczu kapały jej krwawe łzy. Wstrzymał oddech, kiedy rzuciła się w jego stronę i upadła przed jego łapami, opierając o nie czoło. Schylił się i, nie wiedząc co robić, musnął jej ucho nosem; ten gest czułości sprawił, że znieruchomiała, a on poczuł się, jakby popełnił niewiarygodny błąd. Słuchać było tylko wiatr.
W końcu odezwała się, chrapliwie, jakby coś w jej głosie zgrzytało. Symonides nie był pewny, czy jest to spowodowane ciągłym płaczem, emocjami, czy może to jej naturalny głos. Chociaż... słowo naturalny raczej tu nie pasowało. Była martwa. Gdyby nie jego wiedza, zapewne nie ujrzał by w niej Ciężarnej. Tyle, że wszystko się zgadzało. Przez tę świadomość wydał się zasępiony, jak gdyby nagle jego zmęczenie i błądzący po pysku zawadiacki uśmiech rozpłynęły się i pozostał tylko żal. Dwie martwe istoty, dwie, wydawałoby się, niewinne. Znów odchrząknął, a świadomość, że zrobił to po raz kolejny zmieszała go – nie było tego po nim widać, jednak nie wiedział, co powiedzieć, przez co poczuł się niepewnie. Jako dyplomata zwykle wiedział, co w danej sytuacji zrobić. Teraz jednak jego serce ścisnęło się, a kiedy wadera wypowiedziała kilka gorzkich słów, zacisnął powieki i zadał sobie pytanie, czy w ogóle to wszystko ma sens. Przecież i tak jej nie pomoże.
– Pomóż mi – jęknęła. Uparcie milczał, dając jej tym znak, żeby rozwinęła kwestię. – Zniszcz mnie, zabij moją duszę... Nie mam – pociągnięcie nosem, gardłowy szloch, który wstrząsnął Symonidesem – nie mam siły.
Ugiął przednie łapy, tak, by zniżyć się do ziemi i móc spojrzeć w jej zaczerwienione oczy.
– Dlaczego?
Nastąpiła pełna napięcia cisza, która odbijała się w ich głowach jeszcze przez moment. Potem wstała, przy czym Simo pomógł jej. Od dzieciaka był w takich kwestiach dżentelmenem, więc i teraz nie zawiódł. Usiadła obok niego, przy czym wydawała się już bardziej uspokojona jego miarowym szeptaniem, które zaczął uskuteczniać chwilę temu. Potem on zamilkł, a ona rozpoczęła swoją opowieść; widać było po niej, że z trudem powstrzymywała łzy.
Dowiedział się, że nazywała się Samandriela. Musiał przyznać, że imię oryginalne: wcześniej takiego nie słyszał. Później słuchał historii o chorej relacji, o prześladowaniu i konsekwencji w postaci niechcianego szczeniaka. Tonie była jej wina, on zrobił coś, czego nie powinien doświadczyć nikt. Nie wiedział już, co ma czuć. Emocje wadery przelały się na niego – tak, jakby ktoś wylał na niego wiadro z płynnym żalem do świata. Przymknął oczy, czekając na to, co nadejdzie. Tak naprawdę już się domyślał. I miał rację.
Samobójstwo. Przeszedł go dreszcz. Zawsze uważał to za coś niezwykle bolesnego; przerzucenie bólu na inne osoby. Współczuł jej, to oczywiste. Lecz czy potrafiłby zniszczyć jej duszę?
– Proszę... – wyszeptała, zwieszając łeb. Na ziemię spadło kilka kropel łez. Wiedział, że nie chce tego, co ma w brzuchu, traktuje to jako pasożyta, a teraz jest na to skazana. Ile to potrwa? Westchnął i uniósł łapą jej podbródek, zmuszając ją do spojrzenia na siebie. Oczy Samandrieli rozjaśniły się nieco, kiedy skinął głową.
Później wszystko potoczyło się szybko. Wiatr wciąż szumiał, mierzwił ich futra, kiedy stali naprzeciwko siebie. Serce Symonidesa biło szybko, tak, jak bije po wyczerpującym biegu lub jakiejś mrożącej krew w żyłach sytuacji. Jeszcze na moment przymknął oczy, wsłuchując się w uspokajający szum. Potem wypowiedział kilka słów; nie potrafił używać magii, owszem, lecz jako dyplomata wiedział, że słowa mają ogromną moc. Zwłaszcza te odpowiednio użyte.
Wyszeptała ciche „dziękuję”, a potem rozpłynęła się jak rozpędzony łapą dym.
Stał jeszcze chwilę, miotany na boki wiatrem. Odwrócił się i ruszył z powrotem, do domu i rodziny – kiedy spojrzał w górę, zobaczył nieśmiało świecące słońce w całej swojej okazałości. Odchrząknął po raz kolejny i przyśpieszył.
Przybrał na pysk swój zwyczajny uśmiech i wszedł do jaskini, a potem przywitał się z Antilią, przygarniając ją do siebie łapą i całując w czoło – tak, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Na pytanie gdzie był, odpowiedział, że na leniwym spacerze. Po prostu. 

24 listopada 2018

Od Harbingera cd. Ingreed [Hargreed #10]



– Nie. Nie zostawiaj mnie... Proszę – powiedział basior drżącym głosem. Wiedział, że ta chwila nadejdzie, od początku był na to przygotowany, a mimo to, nie potrafił sobie z tym poradzić. Słona łza skapnęła na pustą posadzkę. Wadera zniknęła, a on siedział pochylony. Brzemię, jakie nosił na swoim sercu, dawało o sobie znać, to nie było to. Kolejna łza i kolejna. Jedyna istota, na jakiej mu zależało odeszła i nie mógł nic na to poradzić. Zadawał sobie pytanie, co właściwie jeszcze tutaj robi? Powinien być z nią albo wcale. Już podczas pierwszego spotkania oddał jej swoją duszę, serce oraz umysł, sam nie miał nic. Każdego dnia poświęcał się jej całkowicie, a teraz, gdy jej potrzebuje, zniknęła. Była jego powietrzem, była sercem, które pobudzało organizm do działania. Teraz już nie miał serca. Basior uniósł zamglony wzrok i rozejrzał się dookoła. Koszmary powróciły, czarne, zamazane kształty czaiły się wokół niego. Nie mógł od nich uciec, więc po prostu wstał i rzucił się w czarną otchłań, która od jakiegoś czasu była jego domem. W drodze do watahy zaczął liczyć kroki, miało to zająć jego umysł, ale bardzo dobrze wiedział, że tak się nie stanie. Obraz Ingreed był zbyt wyraźny, jej śmiech zbyt głośny, oddech zbyt żywy, a futro zbyt miękkie. Harbinger nawet nie zauważył, kiedy padł na ziemię i zatopił swe łapy w miękkiej trawie. Promienie słońca delikatnie tańczyły po jego ciele, spojrzał na nie i uśmiechnął się w duchu. Przypomniał sobie rodzinę – Leloo, Miriyu, Seele, Gwen, Hesher... Oni wszyscy odeszli, kradnąc ze sobą wszystko, na czym mu zależało, kawałek po kawałku. Zasłonił oczy łapą i ujrzał ciemność, której tak bardzo się bał. Zobaczył w niej Inveth, jej futro czarne niczym smoła, figlarne spojrzenie oraz uśmiech, który był tak bardzo podobny do tego, o którym myślał całymi dniami.

Nadal oszołomiony stał w kolejce, w sklepie po dwa przedmioty, które miały odmienić jego życie. O dziwo nie był to Popiół Serir ani nic, co przyczyniłoby się do samobójstwa. W końcu dopchał się do lady i najspokojniej, jak potrafił, poprosił o Owoc Theris oraz Dokument Dorosłości. Nie zwracał uwagi na ciche westchnienia ani pomruki. Wyszedł, zamiatając ogonem po brudnej ziemi.

Nie zastanawiał się, jak to jest być młodym. Nie przyjmował do wiadomości, że będzie czuł się inaczej, niż w obecnym momencie. Kiedyś ktoś mu powiedział, że każdy jest przekonany, że jego śmierć będzie końcem świata. Nie wierzy, że będzie to koniec tylko i wyłącznie jego świata. Jaka szkoda, że te brednie w żadnym stopniu nie są prawdziwe. Harbinger przez chwilę miał ochotę rzucić wszystko, co do tej pory miał zaplanowane i po prostu odejść, ale nie mógł. Jakaś tajemnicza siła wciąż trzymała go w Watasze Smoczego Ostrza i nie potrafił się jej postawić. Jednym haustem wypił zielonkawy płyn z małej fiolki, a następnie rozciął sobie łapę czarnym ostrzem i przypieczętował swoją krwią akt dorosłości. Od teraz wszystko powinno stać się inne. Rozpoczął nowe życie i naiwnie myśli, że będzie lepsze. Jaka szkoda, że droga usłana jest różami, lecz każda z nich ma kolce. Powodzenia Harbingerze, niech ci się wiedzie.

23 listopada 2018

Od Ariny - QUEST: #15 (Event listopadowy)

To był wyjątkowo ciężki dzień. Najpierw nieudane polowanie, potem ta kłótnia... Arina nie potrafiła już nawet zebrać myśli. Kręciła się w kółko, nie wiedząc co właściwie ze sobą zrobić. Było już naprawdę późno, przez szczeliny w skale księżyc nadawał jej sierści srebrny odcień. Na zewnątrz pojawiły się pierwsze świetliki. Miała wrażenie, że zaraz wyjdzie z siebie. Trudno, najwyżej znów dostanie baty za wychodzenie po zmroku! Jednym susem wyskoczyła z jaskini i popędziła przed siebie na łeb na szyję. Musiała odreagować.
Biegła szybko, lecz równym tempem. Ćwiczyła zwinność, przeskakiwała przez zwalone pnie, różne doły, wymijała wiekowe drzewa. Z daleka musiała wyglądać jak srebrna smuga. Nareszcie poczuła, jak uchodzi z niej cały dzisiejszy stres. Zwolniła. Teraz truchtała niespiesznie, biorąc głębokie oddechy. Jak na noc było wyjątkowo jasno. Dostrzegła przed sobą jezioro, a tuż przy brzegu drzewo, mające gałęzie nad samą taflą wody. Idealne miejsce na odpoczynek.
W kilka sekund wdrapała się na jedną z nich i zanurzyła łapę w zimnej wodzie, rujnując odbicie księżyca w pełni. Zamknęła oczy, rozkoszując się chłodem nocy, przenikającym przez rozgrzane mięśnie. Wokół słyszała delikatny szum wody, cykanie świerszczy i pohukiwanie sowy. Machała leniwie ogonem, zgięła kilka razy zanurzoną łapę.
Coś wciągnęło ją pod wodę.
Dopiero po chwili dotarło do niej co się dzieje, zupełnie się tego nie spodziewała. Nie zdążyła nawet nabrać powietrza, a coś ciągnęło ją coraz niżej i niżej... W mętnej wodzie widziała tylko błyszczące ślepia topielca. Zaczęła walczyć, kopać, wyrywać się, lecz oślizgły wilk nadal zmierzał z nią na samo dno. Brakowało jej tlenu, czuła, że zaraz zemdleje. Rozpaczliwie kopnęła topielca, jednak on nawet się nie zatrzymał. Ściemniało jej w oczach, organizm zużył ostatnią rezerwę powietrza. Odpłynęła w ciemność.

***

Chwytała w płuca powietrze, wypluwając z siebie resztki stęchłej wody. Było zupełnie ciemno, lecz sucho. Żyła. Nie pamiętała, jakim cudem wydostała się z jeziora. Leżała teraz na czymś zimnym, najpewniej znajdowała się w jakiejś jaskini. Przewróciła się na grzbiet i kątem oka dostrzegła przy ścianie jakiegoś wilka. No tak, znowu zmarły.
- Uratowałem ci życie - powiedział wilk bez emocji.
Arina chyba powinna się przerazić, lecz tak szczerze mówiąc była na to zbyt zmęczona. Miała już po dziurki w nosie tego dnia.
- Dziękuję - wykrztusiła w końcu, z trudem łapiąc oddech. Powoli odwróciła się i stanęła na nogi - A teraz do widzenia - rzekła, rozglądając się za wyjściem.
- Nikt nie nauczył cię dobrych manier? - warknął wilk, zagradzając jej drogę. Teraz Arina zaczęła się bać. - Za przysługi się płaci, maleńka. Obiecaj mi, że coś dla mnie zrobisz, a pozwolę ci wyjść.
- Nie zmusisz mnie do skrzywdzenia kogokolwiek - odparła drżącym głosem wadera.
- Spokojnie, nie jestem tak zły, na jakiego wyglądam. Po prostu przekaż coś ode mnie jednemu z wilków, zwykły list...
- Zwykły list? Jakoś ci nie wierzę - Arina nadal była podejrzliwa. Zmarły westchnął.
- Dobrze, mam na imię Derin- powiedział już nie tak mrocznie. -  I tak nic ci to nie mówi. To list do mojego brata, bardzo dla mnie ważny. Jeśli mu to przekażesz, będę ci dozgonnie wdzięczny. A jeśli nie... - zrobił dramatyczną pauzę - to po prostu sobie pójdziesz. Nie mam zamiaru przecież skrzywdzić zwykłego szczeniaka! To jak?
- Dobrze - zgodziła się w końcu Arina. Najwyraźniej została już mianowana posłańcem zmarłych. Powinni jej płacić. - Do kogo jest list?
- Będziesz wiedzieć. A na przyszłość uważaj na topielce - wyszczerzył zęby wilk, po czym rozpłynął się w powietrzu. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał znajdowała się stara, pożółkła koperta. Wadera westchnęła, chwyciła papier w zęby i wyszła z ciemnej jaskini.
Ku jej zaskoczenie powitało ją rażące słońce. Z długości cieni wywnioskowała, że jest już wczesne popołudnie. Nagle dotarło do niej w jakim niebezpieczeństwie wczoraj była. Mogła zginąć... Wadera mimowolnie wzdrygnęła się. Trudno, nie ma sensu rozpamiętywać tego co było. Można tylko zadbać, by się nie powtórzyło.
Nie miała żadnego punktu odniesienia, nic co pozwoliłoby jej znaleźć brata Derina. Była poirytowana. Najchętniej rzuciłaby kopertę w jakieś krzaki, ale co obiecała, to obiecała. Miała swój honor. Było gorąco. Arina usiadła pod drzewem i zaczęła przyglądać się kopercie. Żadnego podpisu, absolutne zero. Najwyraźniej jedynym sposobem, by odszukać adresata było otwarcie koperty. Najdelikatniej jak potrafiła, rozerwała wiekowy papier, po czym powoli wyjęła poskładany kilkukrotnie list. Nie chciała mieszać się w sprawy Derina i jego brata, ale nie miała wyboru. Zaczęła czytać. Zmroziło jej krew w żyłach.

Drogi braciszku,

nawet nie wiesz jak bardzo ucieszyłem się na wieść o Cadence. Przekaż jej moje szczere gratulacje, zresztą tobie też się przydadzą - już widzę jak opiekujesz się maluchami, ha, ha! Jakoś nigdy nie wyobrażałem sobie ciebie w roli ojca. Zawsze myślałem, że będę pierwszy, a tu takie zaskoczenie.
Chciałbym być z wami. Czeka mnie jednak jeszcze daleka droga, ale wiedz, że w chwili, gdy ten list do ciebie dojdzie, będę już w drodze powrotnej. Jeszcze raz gratuluję.
Sam wiesz kto, braciszku!

Cadence. Ten wyraz wwiercał jej się w głowę. Znała go. Rozpaczliwie próbowała przypomnieć sobie kogokolwiek o tym imieniu, lecz nic nie wskórała. Jeszcze raz omiotła wzrokiem kopertę.
Miała wrażenie, że wilk, będący adresatem nie znajduje się w tej watasze. Mogła tylko czekać, aż wszystko się wyjaśni. Bo że kiedyś to nastąpi była pewna. Coś kazało jej w to wierzyć.

18 listopada 2018

Od Ingreed cd. Harbingera [#9]

Spogląda na mnie z nadzieją, a w jego oczach błyszczą iskierki szczenięcej naiwności. Napawam się tym widokiem i ogarnia mnie dziwne, paraliżujące szczęście. 
– Ucieknijmy gdzieś – mówię i zaciskam usta w cienką linię, czekając z zapartym tchem na jego decyzję. To może się wydawać niczym, ale w tym momencie znaczy dla mnie więcej niż cokolwiek innego. 
– Nie wiemy, ile masz czasu. 
– Nikt nie wie, ile czasu mu zostało – mruczę i podchodzę do niego, ocierając się jak kot. Przez moment nie wie jak ma zareagować, ale zaraz odsuwa się o krok i zniża łeb, tak, by spojrzeć mi prosto w oczy i zmusić mnie do wysłuchania go. 
– Chcę cię zatrzymać. Musi być – na ułamek sekundy załamuje mu się głos, a ja wychwytuję to, lecz nie odzywam się – jakiś sposób. 
Kręcę głową, urywając temat. Jest bolesny dla obu stron i nie ma sensu. 
– Ucieknijmy gdzieś – ponawiam propozycję, znów na moment zamieram, jednocześnie podekscytowana i przerażona.
A on się zgadza. Pod jednym warunkiem: znajdziemy sposób. 

Deszcz zacina w naszą stronę, dlatego mrużę oczy, aby cokolwiek widzieć. Świat wokół rozmywa się na boki, a wokół unosi się zapach deszczu i mokrych liści. Odgłos chlupotania jest jedynym, co do mnie dociera. 
– Znajdźmy schronienie – mówi głos obok mnie i ledwo rozpoznaję poszczególne słowa. Kiwam głową, aby dać znak, że się zgadzam, ale wtedy uświadamiam sobie, że Harbinger i tak tego nie widzi; zmierza już w stronę jaskini, odwrócony ode mnie, ale wciąż czujny. Po chwili sprawdza, czy idę za nim.
Kiedy docieramy do niewielkiej jaskini, które tak naprawdę jest wyrwą w skale, mgła opada już całkowicie na przesiąknięte równiny. Pociągam nosem i gwałtownym ruchem otrzepuję futro z wody, rozbryzgując krople na wszystkie strony. Basior krzywi się, kiedy kilka z nich ląduje na jego, i tak już przemoczonym, pysku. 
– Myślisz, że to się uda? – pytam, patrząc na niego kątem oka. Wyrywam go z zamyślenia, dlatego na początku jego wzrok jest mętny i nieobecny; potem otrzeźwia się i przez chwilę wpatruje we mnie natarczywie, przez co kulę się wewnętrznie. 
– Zobaczymy. Jeśli nie, to umrzemy oboje. 
Marszczę brwi, ale nic nie odpowiadam. Podchodzę bliżej niego i wpatruję się w zielonkawy płyn, który zdaje się emitować blade światło. 
– Wygląda nieciekawie, ale musimy spróbować. Jesteś cholernie blada. 
– To przez wiatr i deszcz, nie przejmuj się. 
Przywiera do mnie czołem i zaciąga się moim zapachem. Popycha mnie, przez co wpadam na ścianę jaskini i wydobywam z siebie cichy jęk. Przeprasza, ale nie przestaje się we mnie wtulać i tym samym napierać na mnie. Cofam się, potykam, oboje upadamy na zimną ziemię i przez chwilę leżymy w bezruchu. 
Przygląda mi się uważnie, ale nie potrafię wyczytać jego emocji. 
– Stajesz się niewyraźna. 
Przytakuję. Czuję wiszącą nade mną śmierć, tak jak wtedy. Basior wstaje i podchodzi do butelki z płynem. 
– Proszę – podsuwa mi go i uparcie wpatruje się w rozkołysaną powierzchnię. – Wróć do nas. 
Jeszcze przez moment waham się i rozważam, czy to na pewno dobra opcja. Potem jednak biorę butelkę i chwytam ją zębami, a potem powoli przechylam, tak, że płyn spływa do mojego gardła kroplami. Harbinger stoi obok i wstrzymuje oddech. 
– Udało się? 
Kręci mi się w głowie i muszę oprzeć się o coś, żeby nie upaść; pada na Harbingera, więc chwiejnym krokiem dopadam do basiora i przylegam do niego tak, aby zachować równowagę. 
– Ingreed? 
Przełykam ostatnie, zgromadzone pod językiem krople, ale zaraz potem czuję w gardle pieczenie i po chwili wstrząsa mną dreszcz. Wymiotuję i upadam na podłogę, zatapiam się w ciemności i bezsilności. Odpływam, kołysana szumiącym szmerem.
Balansuję na pograniczu dwóch światów, chcę być jednocześnie żywa i martwa. Przez chwile wydaje mi się, że znów otworzę oczy i po prostu wrócimy do domu, do Inveth, gdzie wszystko jej wyjaśnię.
– Ingreed... – szepcze Harbiger, przytulając mnie do siebie. – Boli?
Znów cały jest w mojej krwi, która wypływa mi z pyska. W głębi duszy uśmiecham się z żalem, bo historia znów zatacza krąg. 
– Nie, już nie boli. 
– Wytrzymaj. Zaraz wstaniesz i... – znów zawahanie, chwila na oddech, żeby uspokoić drżący głos – i wrócimy do domu. 
Przymykam oczy. 
– Nie zobaczyłam się z Kesame. I nic nie wyjaśniłam Inveth. 
Krzywi się z bólem. Nie wiem, o co mu chodzi, ale skupiam się na tym, żeby przestać się trząść. 
– Zimno mi, Harbi. 
– Mhm. – Przyciska mnie mocniej do siebie. – Spokojnie, zaraz zadziała. 
Staram się oddychać i nie patrzeć Harbingerowi w oczy. Znów przeżywam swoją śmierć po raz drugi, ale tym razem bardziej tego żałuję. 
– Tak będzie lepiej. Słyszysz? Nie patrz tak na mnie. 
– Nie mogę znowu cię stracić... 
– Ciii, no już – uspokajam go i ostatkami sił unoszę łapę, aby oprzeć ją na jego głowie. – Przecież wiedzieliśmy. 
Mruga i spokojnie wydycha powietrze. Jedyną oznaką zdenerwowania jest minimalnie drgająca powieka. 
– Nie, nie zamykaj jeszcze oczu... 
Uśmiecham się. 
– To ostateczne pożegnanie. 
– Znów zginiesz w moich ramionach?
Niemal słyszę w jego głosie oskarżenie. Chcę go przeprosić, bo nie mogę znieść tego pozornie obojętnego, lecz cierpiącego wzroku, ale wiem, że tylko pogorszyłabym sprawę. Przecież obiecywałam sobie, że tym razem odejdę z godnością. 
Dziwne mrowienie w łapach sprawia, że na nie spoglądam. Stają się powoli przeźroczyste, jakby się rozpadały; przypomina mi to działanie magii mamy, kiedy sprawiała, że przedmiot nagle się rozpadał na miliony kawałków, tak, że prawie znikał. Tkwię tak do momentu, w którym nie mogę się już ruszać. Przenikam między światami i tracę swoją materialną formę. 
– Chcę iść z tobą. 
– Nie, nie możesz. – Posyła mi pytające spojrzenie, a ja chcę się uśmiechnąć, ale prawdopodobnie mój pysk powoli zanika. – Bogowie ci nie pozwolą. 
– Oni nie istnieją, Ingreed. To bujda...
– Wiesz, że to nieprawda. Sam widziałeś. 
– Gdyby istnieli, to nie pozwoliliby... – mówi, zacina się. Potem wzdycha, znów chce coś powiedzieć, ale milknie. – Jeszcze tyle chciałem ci przekazać. Mam za mało czasu. 
– Dobranoc, Harbingerze.
Kiwa głowa. To ostatnie, co zapamiętuję przed znajomym ciepłem, które ogarnia w chwili śmierci. 

Nie wiem. Rób co chcesz.

Harbinger cd. Ingreed [#8]


Kiedyś zniknę. Te słowa odbijały się pustym echem w mojej głowie. Bardzo dobrze o tym wiedziałem, ale odkąd In ponownie się pojawiła, zatraciłem się. Zapomniałem, że może zniknąć w każdej chwili i ani ona, ani ja nie wiemy, kiedy to będzie. 
– Chcę odejść razem z tobą Ingreed – mruknąłem wprost do jej ucha. 
– Nie, nie chcesz. Nie wiesz, jak tam jest. 
– Nawet jeśli nie będę tam szczęśliwy, będę egzystował z myślą, że jesteś w podobnym miejscu. Nie mam już siły In, ciągle tylko walczę ze sobą. Nic mnie tutaj nie trzyma.
Nie odpowiedziała. Jej łzy kolejny raz pozostawiały na moim ciele niewidzialne plamy. Nie pamiętam, jak długo wsłuchiwałem się w jej oddech, ale w końcu zasnąłem.

***

Kolejny raz się kłóciliśmy, tym razem o Inveth. 
– Musisz z nią porozmawiać In.
– To nie takie proste.
– Proste.
– Nie.
– Tak.
I tak w kółko. Kłócimy się, a następnie na chwilę zmieniamy temat i znów wracamy do punktu wyjścia. Zawsze kończy się na tym, że jedno z nas odchodzi obrażone na drugie. Znikamy na cały dzień, a następnie nocą ponownie się spotykamy i w milczeniu idziemy spać wtuleni w swoje ciała.

Kolejny raz obudziło mnie słońce. Byłem pewien, że Ingreed już nie śpi, więc od razu wstałem i podszedłem do niej, wypowiadając przy tym krótkie witaj. Od zawsze uważałem, że nasz związek był zbyt formalny. Witaj. Jak się masz? Co dziś robisz? Mogę ci w czymś pomóc? Wyjdziesz za mnie? To wszystko brzmiało i nadal brzmi zbyt sztywnie. 
– Czy możemy, choć na chwilę przestać żyć przeszłością i zaczniemy czerpać radość z chwili?
– Co masz na myśli Harbingerze? – zapytała z udawanym zainteresowaniem.
– Wszystko Ingreed. Zróbmy coś innego, pozbawionego planu i sensu.
– Kłócimy się, prawie codziennie o coś innego, tyle ci nie wystarczy? – prychnęła pod nosem, nie było to jednak złośliwe. 
– Zróbmy coś niekonwencjonalnego i niekoniecznie zgodnego z prawem.
– Co to znaczy? Mam przespać się z synem Kesame, a ty z Nathing? 
– Jeśli tak bardzo chcesz... Ale nie chodziło mi o to. Nie uważasz, że nasz związek jest nudny? 
– Zdecydowanie Harbingerze.
– Jesteś okrutna. Patrzysz prosto w moje oczy i śmiejesz się, nawet nie ukrywasz rozbawienia.
– Nic na to nie poradzę Harbingerze.
– Uwielbiam, kiedy wypowiadasz moje imię In – mruknąłem wpatrując się w jej radosne, niebieskie teczówki.
– Wiem Harbi.
– Więc? – Spojrzałem na nią z nadzieją. Czułem się, jak szczeniak, który prosi o zabawkę, albo chociaż o chwilę uwagi.

In? 
Więc? Najdroższe słońce? Doprowadź ten cukier do końca, prooszę. <3 Sorki za długość, ale test z dziadów III.

Od Tanacetum

Posada posłańca była dość wygodna, a przy tym niezmiernie bezużyteczna podczas pokoju i spokoju w watasze. Zwłaszcza w wędrownej - nie mieli pożarów na terenach podczas lata, bo w końcu zawsze mogli przesunąć się trochę dalej, w międzyczasie osobiście zawiadamiając opcjonalnych sąsiadów. Powodzie i burze również nie stanowiły problemu. Brak zwierzyny? Zawsze można zmienić miejsce zamieszkania, czyż nie tak? W dodatku nie bez powodu cała ta szajka składała się z MAGICZNYCH wilków, po coś mieli swoje niezwykłe umiejętności. Chyba że jednak nie i byli równie bezużyteczni, co Tanacetum.
Swoją drogą, jak okrutny musiał być los, by wśród tylu mocy, żywiołów i specjalizacji obdarzyć burą tak... nieużyteczną zdolność. Wilk ciała, któż to widział. Wyrwiesz mi mięśnie, sprawisz, że pękną mi ścięgna siłą umysłu? Nie, mogę biec szybciej niż wiatr przez ułamek sekundy, a następnie zemdleć z braku wytrzymałości. Mogę uciec jak tchórz, bo gdybym miała cię uderzyć sama bym umarła, najpierw z obrzydzenia do samej siebie, bo przecież to przemoc, a potem z wycieńczenia. Wadera prychnęła z irytacją i złapała w pysk wiadro, by napełnić je wodą. Szczenięta też muszą pić, a wodopój był... nie na łapy niektórych z nich. Dlatego też podjęła się szlachetnej pracy przynoszenia im czegoś do picia, póki nie wyruszy wypełniać swoich prawdziwych obowiązków. Byłoby bardzo przykro, gdyby młode, wiotkie umysły najmłodszych członków watahy, tak potrzebnych do jej dalszego rozwoju, zaczęły przysychać.

Ktokolwiek?

Od Pearl CD Nicodema

- Może dasz się zaprosić na spacer po lesie?
Zaaferowana układaniem swej  drogocennej, puszystej sierści zupełnie nie spostrzegłam się, gdy mój towarzysz skierował do mnie ciche tony.
- Pearl? Co ty na to?
Tym razem udało mu się wybudzić mnie ze skupienia.
- Hm, słucham? - zwróciłam wzrok ku niemu. Jego oczy zalśniły.
- Może wybierzesz się ze mną do lasu... na spacer - spytał niepewnie.
- Do lasu?! - cofnęłam się urażona. - Chcesz, bym wyglądała jeszcze gorzej niż teraz?!
Mimowolnie spojrzałam mu w oczy. Zwykle jestem silna i nie łamię się tylko dlatego, że pewien nie umiejący się zachować wobec wyższych od siebie proletejski pomiot próbuje na mnie wpłynąć. Z nim było inaczej, nie potrafiłam odmówić tym oczom, sama nie wiem jak to możliwe.
- O... - poddałam się, lekko poirytowana, ale wciąż dumna. - Pójdę z tobą do lasu, jeżeli ty sam poprowadzisz.
Posłałam mu przenikliwe spojrzenie.
- Poprowadzisz i obronisz mnie przed błotem.
Uśmiechnął się. Pomału opuszczaliśmy błotnistą przestrzeń w stronę coraz gęściej występujących drzew. Nico szedł przodem - zgodnie z obietnicą. Słał liśćmi paproci sporadycznie pojawiające się na drodze kałuże. Czułam się nadzwyczaj dobrze, krocząc stępem hiszpańskim przez zielone aleje. Delikatny wiatr sprawiał, że wydawało się, iż płyniemy.
Ale... ile można tak płynąć? W pewnej chwili zaczęłam się już trochę nudzić. Niespodziewanie przyszedł mi do głowy genialny pomysł na zabawę.
- No, drogi panie, co teraz zrobisz? - pomyślałam, robiąc diaboliczny uśmiech. - Oh, ja nieszczęsna! Au!
Tak jak przewidywałam, Nico z prędkością światła zwrócił się moją stronę.
- Co się stało?
- Au! - wydałam przejmujący krzyk. - Moja biedna łapka, chyba ją skręciłam, au!
Udawanie damy w opałach przychodziło mi bez trudu.

Nico?

Akatala cd. Pain

Ten paskudny wilk przypominał mi mój największy koszmar. Nie chciałam mu ufać, ale nie mogłam też zostawić basiora samego z tym stworzeniem. Rozejrzałam się po bagnie i kolejny raz spojrzałam na Paina.
— Nie za bardzo mam ochotę na piesze wycieczki. Skoro już o tym mowa to powinniśmy wracać do stada i...
— Boisz się? — szepnął basior. Gdyby nie jego głos, nie byłabym w stanie zauważyć, że jakkolwiek się poruszył. Delikatnie pokiwałam głową, na znak, że tak, ale starałam się wyglądać, jakbym odganiała muchę.
— To jak? Nie mam czasu na wasze durne gry — warknął stary samiec. Byłam w stu procentach pewna, że nie był żywy, a co dopiero miałby dobre intencje. Mimo wszystko widziałam, że na pysku Paina malowała się nadzieja. Znałam go zaledwie kilka godzin, ale postanowiłam pomóc. Dla dobra sprawy. I dla wadery, której poszukiwał.
— Idziemy — zakomunikowałam. — Ale jeśli zaczniesz robić jakieś sztuczki, szybko pożegnasz się z żywotem, bez względu na sens tych słów.
Starzec tylko się zaśmiał, a następnie odwrócił się w stronę gór, które było widać zza drzew i ruszył kulejąc. Pain szedł zaraz za nim, a ja postanowiłam, że bezpieczniej dla mnie będzie, jeśli zostanę na końcu. Czułam narastający głód i zdenerwowanie. Nie powinniśmy z nim iść, z pewnością nas okłamał. Nie mogłam jednak zrezygnować. Słowa zostały wypowiedziane i nikt ich nie mógł cofnąć.

~~~

Zastanawiałam się, czy już zapadał zmrok, czy po prostu na bagnach zawsze było ciemno. Co jakiś czas naszą drogę zagradzały płomyki o niebieskawej barwie, szepcząc niezrozumiałe dla nas słowa. Unosiły się lekko nad ziemią i migotały niczym gwiazdy. Przypomniały mi o życiu po śmierci. O dziwo takie istniało. Najpierw trafiłam do całkowitej pustki. Uczucie przytłoczenia to tylko garstka tego, co wtedy doświadczałam. Nie było nikogo ani niczego, tylko ja i światło. Zaczęłam zwiedzać swój mały, bezbarwny zakątek, aż w końcu dotarłam do bramy i... Ałć. Potrząsnęłam łbem i spojrzałam przed siebie, aby dowiedzieć się, dlaczego wilk przede mną stanął. Wychyliłam się zza Paina i zaczęłam szukać okropnego starca, ale ten zniknął.
— Co jest — rzuciłam beznamiętnie.
— Też chciałbym wiedzieć.
— Gdzie przewodnik?
— On... Nie ma go — powiedział powoli basior i w tym samym momencie jego oczy powędrowały nad moją głowę. Nim zdążyłam się obrócić, Pain skoczył na mnie i powalił na ziemię. Zaczęliśmy się turlać w stronę zbiornika wodnego. Uciekając od jednej zjawy, mieliśmy wpaść w łapy drugiej. Po moim trupie. Resztkami sił złapałam się korzenia jednego z drzew. Najpierw zatrzęsła się ziemia, a chwilę później spod naszych łap zaczęło wyrastać wielkie drzewo. Westchnęłam, gdy roślina przestała rosnąć i spojrzałam na swojego towarzysza. 
— Co teraz? Jak masz zamiar wrócić do domu? — powiedziałam nieco ostrzej, niż zamierzałam. 
— Mógłbym zadać ci to samo pytanie — odgryzł się. 
— Mogłeś się nie zgadzać.
— Nie mogłem, chciałem znaleźć tę waderę.
— To po co się rzucasz — tymi pięcioma słowami zakończyłam krótką wymianę zdać. — Więc... masz jakiś pomysł?

Pain? 
To nadal nie jest to, ale obiecuję, że nadejdzie dzień, w którym będziesz miał co czytać.

Od Ariny - QUEST: #7 (Event listopadowy)

Szczerze trzeba przyznać, że Arina miała już dosyć dzieciństwa.
Od dnia, w którym znalazła watahę, minął ponad rok. Wadera w niczym nie przypominała już tamtej puchatej, złotej kuleczki. Urosła, zmieniła się. Stała się piękną, smukłą waderą o zgrabnych kształtach. Jej futro nie było już tak puchate i długie jak kiedyś. Ponadto przybrało nieco ciemniejszą, zgaszoną barwę, choć Arina zauważyła już, że podczas zimy znów staje się niemal białe.
Tak naprawdę wadera nie czuła się już szczeniakiem - jasne, lubiła się z kimś zabawić, jednak i tak nie za bardzo miała z kim. Była najstarszym ze szczeniąt. Zresztą mogła być już nawet dorosła - nikt nie znał daty jej narodzin. Gdy przybyła do watahy ktoś obejrzał ją i rzucił: osiem miesięcy.
I tak już zostało.
Włóczyła się teraz, zataczając duże koła. Na przemian spacerowała i truchtała, odwiedzając swoje ulubione miejsca. Co jakiś czas napotykała inne wilki, rzucała uprzejme "dzień dobry" i biegła dalej. Przynajmniej jedno się zmieniło; wreszcie mogła w pojedynkę poruszać się po watasze. No, ale tylko po niej.
Tak rozmyślając, Arina wkroczyła do niewielkiego, brzozowego lasku. Uwielbiała go. Nie tyleż z powodu samych drzew, choć one też były niczego sobie. To, co najbardziej ją przyciągało, to miękki, wrzosowy dywan. Co prawda, wrzosy rozkwitną dopiero za jakiś czas, lecz i tak było pięknie.
Arina wzięła głęboki oddech i niemal zachłysnęła się powietrzem. Kilka metrów przed nią ktoś siedział. Przypominał wilka, jednak wadera dobrze wiedziała, że nim nie jest. Postać była czarniejsza od nocy, a jej futro stapiało się z otoczeniem, dosłownie. Wyglądała jak...
Cień.
No tak, ktoś opowiadał jej o jakichś meteorytach, o duchach, które pojawiły się na ziemi. Musiała przyznać, że jakoś nieszczególnie wtedy uważała. Ale była po treningu z Alpinem, na którym w kółko musiała próbować podnosić kamienie. Oczywiście nie fizycznie, lecz magią. W końcu "piasek to rozdrobnione skały i nie powinnaś mieć z tym żadnych problemów" jak to mawiał jej mentor.
A teraz stała naprzeciwko ducha. Nie wiedziała, jak ma się zachować; uciekać, walczyć, podejść? Postanowiła po prostu się wycofać. Powoli, łapa za łapą do tyłu. Lecz zjawa już ją zauważyła. Falujący cień spojrzał wprost na nią. Arina westchnęła - za późno by odejść. Zresztą duch wcale nie wyglądał na złego. Był raczej smutny i zagubiony, było to czuć z daleka.
- Witaj... - zaczęła wadera, robiąc krok do przodu - Ym... Jestem Arina... A więc, duchu...
- Nazywam się Gwendolin De La Irian - poprawiła ją zjawa. Jej głos był zaskakująco dziecinny. Dopiero teraz Arina zauważyła, że stoi przed nią szczeniak, być może niewiele starszy od niej.
- No dobrze, Gwendolin, czy coś się stało..? - spytała Arina, czując się już kompletnie głupio. Jasne, że się stało! Ona była duchem!
Gwendolin spojrzała na nią swoimi wielkimi oczami. Tylko one nie były czarne, miały barwę zgaszonego różu.
- Nie wiem - rzekła w końcu cicho - nie pamiętam.
Arina nie wiedziała co powiedzieć.
- Masz jakąś rodzinę? Mamę, tatę, rodzeństwo? - spytała delikatnie.
- Siostrę, Lir... - odparła z początku pewnie Gwendolin, lecz zaraz umilkła.
Arina zaczęła intensywnie myśleć. Chciała jej pomóc. Próbowała skojarzyć ducha z kimkolwiek z watahy, lecz nagle dotarło do niej, iż Gwendolin mogła pochodzić z każdego zakątka ziemi. Chciało jej się płakać, nie mogła patrzeć na nadzieję w oczach młodej wadery. Wtedy ją oświeciło. De La Irian! Pearl miała tak na imię! Tylko że duch powiedział Lir... Zaraz, jej matka! Matka Pearl, Liria! Wszystko się zgadzało.
- Posłuchaj Gwendolin. Wiem jak ci pomóc, ale musisz tu poczekać. Proszę, obiecaj mi, że nie znikniesz - poprosiła Arina. Serce zaczęło bić jej mocniej. Zjawa nie odpowiedziała. Trudno, najwyżej przebiegnie się na marne.
Złota wadera zaczęła pędzić w stronę serca watahy. Wiedziała, gdzie mieszka Liria, ba, każdy o tym wiedział. Tak wystrojonej jaskini nie miał nawet sam alfa.
Dotarła na miejsce po kilku minutach. Dawno nie biegła tak szybko, ale nie było czasu na odpoczynek. Wparowała do środka, mając nadzieję, że Liria jest w domu. Była. I patrzyła teraz na nią wielkimi ze zdziwienia oczami.
- Co ty tu robisz? Kto pozwolił ci wejść? - zagrzmiała oburzona lokatorka. Obrzuciła zdyszanego szczeniaka władczym spojrzeniem. Arina przewróciła oczami.
- Lirio, musisz ze mną biec- rzekła z naciskiem na ostatnie słowo.
- Nic nie muszę, a teraz wyjdź z mojego domu! - warknęła Liria.
Arina podeszła bliżej i spojrzała jej prosto w oczy.
- Spotkałam twoją siostrę. Spotkałam Gwendolin, ona...
- Prowadź -przerwała jej lodowatym tonem Liria.
Wilki bez słowa wybiegły na zewnątrz. Szczeniak na przedzie, starsza wadera tuż za nią. Arinę zdziwiło to, jak Liria łatwo dotrzymuje jej kroku. Nie sądziła, by ta majestatyczna wadera przywykła gdziekolwiek się spieszyć. Widocznie wieść o siostrze dodała jej skrzydeł.
Wparowały między brzozy, depcząc niewinne wrzosy. Arina zaczęła gorączkowo rozglądać się za cieniem, lecz ku jej przerażeniu nikogo nie znalazła. I znów zachciało jej się płakać.
- Przysięgam ci, że ona tu była... - powiedziała, nie patrząc w stronę damy. Nagle usłyszała cichy szum, powietrze wypełniła ta sama, mroczna aura. Tym razem była jednak inna. Pojawiła się w niej nadzieja.
- Gwen... - szepnęła Liria. Arina szybko się odwróciła i wydała z siebie jęk ulgi. Duch stał naprzeciw starszej wadery. Stykały się niemal nosami, cienista sierść zjawy muskała bok jej siostry. Przez chwilę wilki nic nie mówiły. W końcu Liria przyciągnęła Gwendolin do siebie, pozwalając wtulić jej się w swoje czekoladowe futro.
- Tak strasznie za tobą tęskniłam... - szepnęła, ściskając siostrę. A Gwendolin zaczęła płakać.
- Liria, ja nie wiem, co się stało, dlaczego odeszłam... - wychlipała młodziutka wadera. Liria odsunęła się, po czym spojrzała jej prosto w oczy.
- Gwen, ja wiem. Wiem, że byłaś bardzo dzielna, że poległaś walcząc. Zdajesz sobie sprawę, że kogoś uratowałaś? - rzekła delikatnie - Nie znam może szczegółów, ale to wystarczy mi, by powiedzieć, iż poległaś z honorem, jak na królewską córkę przystało. Jestem z ciebie dumna, rodzice na pewno także. I nadal cię kochamy. Na zawsze...
Arina przypatrywała się tej scenie ze łzami w oczach. W sumie może powinna je zostawić na osobności..? Lecz nagle z Gwen zaczęło się coś dziać. Cienie otaczające waderę zniknęły, jej futro nie było już tak nienaturalnie czarne, gdzieniegdzie pojawiła się delikatna biel. Największa zmiana zaszła w jej oczach - przybrały kolor intensywnego, nasyconego różu. Nie były już zgaszone, lecz pełne życia. Liria uśmiechnęła się, po czym trąciła siostrę nosem.
- Gwen, nie zostawaj tu, jeśli nie musisz - powiedziała. - Idź tam, skąd przyszłaś. Kiedyś do ciebie dołączę, mama także. I nie myśl, że to coś złego. Tak musi być. A kiedy znów się spotkamy, opowiem ci wszystko; o życiu w watasze, o mojej córeczce...
- Obiecujesz? - zapytała nieśmiało pogodzona już z losem wadera.
- Obiecuję.
Gwen jeszcze raz przytuliła się do starszej siostry, wdychając jej zapach. W końcu odeszła, rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając za sobą tylko poczucie miłości.
- Dziękuję - powiedziała Liria, robiąc krok w przód. Arina z szacunkiem schyliła głowę. Patrzyła za odchodzącą damą jeszcze chwilę, nim ta nie zniknęła wśród drzew. W końcu westchnęła i truchtem ruszyła w dalszą drogę. Miała jeszcze trochę czasu nim zapadnie zmrok, a chciała pobyć sama. I tym razem bez żadnych duchów - pomyślała, uśmiechając się pod nosem.

Od Nicodema CD Ariny

Oczy Nicodema oświetlały wszystko pięknym, złotym światłem. Sam szczeniak postrzegał je jednak jako całkowicie białe, podobnie jak futro wadery. Dostrzegł na nim jednak plamę czerwieni, która powoli powiększała się, barwiąc bok wadery.
- Zaraz wrócę. - mruknął cicho - Zostań tutaj.
Basior przyłożył nos do ziemi, uważnie wąchając każdy jej centymetr. Sunął przed siebie, poszukując odpowiednich roślin. Każda z zebranych przez niego roślin miała inny kolor. Niektóre były zielone, inne niebieskie, świecące delikatnym światłem. Ich barwy postrzegał identycznie, a mimo wszystko doskonale potrafił odróżnić prawie że takie same, trujące rośliny, od tych o magicznych, leczniczych właściwościach. Woń, jaką wydzielały, mówiła sama za siebie. Większość wilków bez zawahania stwierdziłaby, że ich zapach niczym się nie różni, a jednak wyczulony nos Nicodema potrafił wyczuć delikatną nutkę trucizny w roślinach, które pomylone z innymi, mogłyby zabić w kilka godzin.
Po paru chwilach, sześć ogonów wyłoniło się zza krzewów, wraz z głową szczeniaka. Trzymał w pyszczku bukiet różnych ziół. Położył je na ziemi, porwał na drobne szczątki i ostrożnie przyłożył do rany Ariny. Ta spojrzała na niego z zaciekawieniem, ale i niepokojem.
- Ufasz mi? - zapytał cicho, patrząc w szare oczy wadery.
Ta skinęła lekko łebkiem. Basior uśmiechnął się delikatnie.
- Te rośliny przyspieszą gojenie. Zmyj je za dwie godziny.
- Znasz się na tym, co? Chcesz w przyszłości zostać zielarzem?
- Uzdrowicielem. - odpowiedział - A ty Arino? Kim chciałabyś być?

Arina?
Zaczęłam pisać w trzeciej osobie, bo tak prościej mi opisywać kolory.
I wybacz za tak krótkie opowiadanie, ale wydaje mi się, że dobrze zakończyć na tym momencie.

Od Victorii Nox Aeris cd. Taiyō

Piękna wadera o kremowo- rudawym futerku i kilku ogonach mile zaskoczyła mnie swoją wizytą.
– Może zostanie pani z nami na obiedzie? – spytał Zico.
– Zagra pani z nami w Lajdy, albo w Klasy? – spytała Saba.
Wadera chwikę myśła, po czym śmiechnęła się i powiedziała:
– Jeśli wasza mama się zgodzi, to mogę z wami na chwilę zostać... – powiedziała, a ja pokiwałam głową na znak, że się zgadzam.
Dzieci zaczęły grać z Taiyō w berka, a ja udałam się nad rzekę, aby złapać kilka ryb oraz na łąkę, by upolować zajączki.
Gdy wróciłam, dzieci słuchały opowieści o Smoczym Ostrzu.
– ...i teraz Smocze Ostrze jest z nami do dziś. Koniec – zakończyła wadera.
– Dlaczego smoki dały im to ostrze? – spytała Saba.
– Właśnie... Dlaczego? – zapytał Zico.
– Tego dowiecie się już niedługo, ale najpierw zjecie obiad – wtrąciłam się, zanim wadera zaczęła kontynuować.
– Smacznego – powiedzieliśmy jednocześnie i zaczęliśmy zjadać ze smakiem króliki, i ryby.
W sumie dobrze, że się spotkałyśmy, gdyż miałam się jutro wybierać na poszukiwania opiekunki dla moich dzieci. Nie mogłam iść przecież z nimi na wyprawę do podziemi, bo jeszcze im się mogło coś stać...
– Taiyō? Mam prośbę... – odezwałam się po dłuższej chwili. – Mogłabyś zaopiekować się moimi maluszkami od rozpoczęcia się pełni (uznajmy, że pełnia jest za dwa dni) przez maksymalnie tydzień? Wiem, że to długo, ale będę starała się szybko wrócić z wyprawy służbowej.
Wadera długo milczała. Wyglądała, jakby nad czymś bardzo mocno rozmyślała. 
Po jakicś trzydziestu minutach jej pomarańczowe oczy zmieniły barwę na czerwoną i intensywnie zabłyszczały.
– Myślę, że...

Taiyō?

17 listopada 2018

Od Sunset

Słońce chyliło się ku zachodowi. Uwielbiałam ten widok... To uczucie... Siedzisz na szczycie góry, twoje futro smaga wiatr, a wokół jest tylko niezmącona cisza. Wszystko to jest ułożone w jedną, cudowną całość, która idealnie się dopełnia, niczym melodia i słowa. Oddzielnie, może i potrafią wyrazić emocje. Jednak razem... Jest to czysta poezja. Jednocześnie słuchasz rytmu wybijanego przez dzięcioła w pobliskim lesie, delikatnego akompaniamentu kołyszących się drzew i wiatru, czyli słów dopełniających całość. Czystego tekstu, historii gór i legend. Tego, co było, jest i będzie, a nawet gdy ktoś się czasem wsłucha: usłyszy cichutkie, zawsze wykonywane szeptem marzenia... Ciche i skryte, a niekiedy piękne i romantyczne. Każdy je ma, a podmuch wiatru zanosi je tutaj, aby ktoś mógł ich kiedyś wysłuchać. Jednak już nikt tu nie przychodzi: jednym za zimno, drugim za dużo śniegu, a jeszcze inni narzekają na brak towarzystwa. Czyż nie jest to idealne miejsce dla takiego kogoś jak ja? Czy kiedykolwiek prosiłam o towarzystwo? Nie. Niejeden zapytałby, czy źle się z tym czuję? Również odpowiedziałabym, iż nie, bo komu brakuje czegoś, czego nigdy tak naprawdę nie zaznał? Kiedy myślałam, że zyskałam przyjaźń pewnej wadery, ta zginęła za naszą ojczyznę... To wydarzenie zostawiło bliznę na moim sercu, lecz nie rozdrapuję ran przeszłości. Było, lecz już tego nie ma i trzeba z tym żyć. Choć straciłam drogą memu sercu Rainbow, nauczyłam się bez niej żyć. Teraz gdy moje życie znów zwolniło... Słuchałam szeptu gór. Pogłębiałam wiedzę, wyostrzałam zmysły. Pytali się mnie na wojence: „Jak to wygrywam bitwy ze smokami, skoro ni siły, ni mocy wielkich nie mam?” Otóż siłą inteligencji byłam w stanie pokonać niejednego. Po co komu siła, kiedy brak mu szybkiego myślenia? A no na nic mu się to nie zda. Nieraz mawiali, że jestem stuknięta - tak przemawiają tylko Ci, którzy nie rozumieją języka innego niż potoczny i w żadnym innym nie potrafią się porozumieć. Słońce brutalnie wyrwało mnie z toku myśli rzucając promienie wprost na moje oczy. Zmrużyłam je, aby nie odczuwać bólu, lecz przyjemne ciepło. Postanowiłam wrócić już do swojej jaskini - nie lubiłam chodzić po zmroku. Wstałam powoli i przeciągnęłam się. Wydałam z siebie cichy pomruk zadowolenia i ruszyłam żwawym truchtem przez śnieg. Nuciłam pod nosem jedną z moich ulubionych piosenek, i już myślałam, iż ten dzień skończy się dobrze. Chociaż raz, a tak właściwie pierwszy raz w życiu. Ale nie, moje szczęście chciało inaczej. Niedaleko mnie siedział wilk. Na pierwszy rzut oka poznałam, że to basior. Patrzył się w przestrzeń i ewidentnie nad czymś myślał. Chciałam przemknąć się za jego plecami niezauważona, więc założyłam kaptur z płaszcza na głowę i zerwałam się do biegu, jednak ten odwrócił się i krzyknął za mną.
-Hej! - rozległ się jego głos.
Nic dziwnego: wyglądałam jak jakaś złodziejka lub szpieg. Zatrzymałam się i podeszłam do niego. Machnęłam łbem do tyłu, aby kaptur spadł z mojej głowy, i rzekłam:
-Nic nie ukradłam, nie jestem szpiegiem, a teraz pozwól mi żyć, jakbym nigdy Cię nie spotkała.

Harbi? Co Ty na to? :D

Od Ariny cd. Nicodem

Pokonała już połowę dystansu, dzielącego ją od wyspy. Zaczynało szarzeć, więc czym prędzej chciała dostać się do celu. Wtedy usłyszała, że Nicodem coś do niej woła; nie mogła zrozumieć jego słów. Ginęły wśród delikatnych fal. Miała właśnie skoczyć na gruby pień, gdy woda rozbłysła złotą łuną. Zdziwiona obejrzała się za siebie i dopiero po sekundzie uświadomiła sobie, że światło pochodzi z oczu Nicodema. Uśmiechnęła się. Musi wypytać go kiedyś o zdolności.
Rudy szczeniak znów do niej zawołał. Dreptał niespokojnie wzdłuż brzegu, wydawał się podenerwowany. Arina westchnęła; szkoda było jej każdej sekundy, lecz spróbowała zrozumieć, o co mu chodzi. Woda uderzała o skały coraz mocniej, wiatr się wzmógł.
- Nie słyszę cię! - krzyknęła w stronę brzegu. Basior otworzył pyszczek, z którego nie wydobył się jednak żaden słyszalny dla niej dźwięk. Nadstawiła uszu, po czym potrząsnęła delikatnie głową. Cokolwiek chciał od niej Nicodem, mogło chwileczkę poczekać. Była już prawie u celu. Zaczęła sadzić długie skoki, czasem lekko zmieniając ich tor. Wiatr ją unosił, była lekka, jednak czuła, że coś jest nie tak; w powietrzu wisiało napięcie, jakby za chwilę miało stać się coś złego. Do jej uszu dotarł wreszcie głos Nicodema, niemal niesłyszalne słowo... Zmrok? A więc o to mu chodziło. Wadera znów się uśmiechnęła. Do zachodu zostało jeszcze troszeczkę czasu, spokojnie zdąży. Spojrzała przed siebie, chwilę zastanawiając się nad następnym ruchem. W końcu wybrała, dosyć daleki głaz, ale raczej da radę. Wzięła głęboki oddech, cofnęła się minimalnie do tyłu i wzięła krótki, lecz mocny rozbieg. Wybiła się i na sekundę zawisła w powietrzu.
Wtem coś wyskoczyła z jeziora wprost na nią. Uderzyło z całym impetem. Arina poczuła palący ból na lewym boku. Wpadła do lodowatej wody, owionął ją chłód. Miała w głowie zamęt, zaczęła rozpaczliwie przebierać łapami. Do jej uszu wlewała się woda, otworzyła oczy, lecz jedyne co dostrzegła to wielki kształt sunący wokół niej.
Smok. Nie "zmrok", on wołał "smok". Arinie przyśpieszył puls, nigdy nie spotkała się z żadnym z nich, znała tylko opowieści innych wilków. Straszne opowieści. Nikt nie wiedział, że słucha.
W końcu oprzytomniała na tyle, by wynurzyć głowę na powierzchnię. Czuła fale, tworzone przez potężne cielsko smoka. Straciła orientację, nie wiedziała nawet gdzie płynąć. Woda znów stała się złota. Obróciła się w stronę, z której pochodził blask i jak przez mgłę dostrzegła sylwetkę Nicodema. Nie był już na brzegu, lecz nadal za daleko, by cokolwiek zrobić. Krzyczał, machał ogonami na boki.  Tylko ten blask. Nagle sobie przypomniała. Zamknęła oczy i z całej siły skoncentrowała się na dnie jeziora. Znowu w nią uderzył, tym razem spod powierzchni. Wadera zakręciła się w wodzie, przez chwilę znów wszystko zasnuło jezioro. Smok się z nią bawił. Albo inaczej; bawił się nią. Mimo to nie przestawała. Najpierw poczuła ruch wody, pchający ją w górę. Po chwili coś dotknęło opuszków jej łap. Piasek. Arina rzuciła się do przodu, biegła w stronę światła. Ledwo nadążała z tworzeniem piaszczystej drogi; była ona zresztą nietrwała, mokry piach zapadał się pod łapami. Jednak biegła, czując na sobie spojrzenie morskiego smoka. Zwierzę znów wyskoczyło, lecz tym razem minimalnie chybiło, muskając tylko jej ogon. Kątem oka dojrzała jego sylwetkę. Błękitne łuski lśniły złotem, wielka płetwa pruła wodę. Gdyby nie to, że musiała ratować swoje życie, pewnie stwierdziłaby, że jest piękne. Młodziutka waderka przyśpieszyła. Zostało kilka metrów, także Nicodem odwrócił się i zaczął uciekać na brzeg. Smok był tuż za nią, jednak nie był już tak zawzięty jak wcześniej. Znudziła mu się. Arina skoczyła na skałę, a z niej prosto na brzeg. Przebyła jeszcze kilka metrów i potknęła się o własne łapy. Upadła na bok. Oddychała ciężko ze zmęczenia, lewy bok ją piekł. Spojrzała na niego i zacisnęła odruchowo powieki. Rana była płytka, można powiedzieć draśnięcie. Strasznie się jednak paprała, sprawiając wrażenie głębszej, niż w rzeczywistości. Gdy otworzyła powieki stał nad nią Nicodem. Na jego pyszczku malowała się troska, strach i gniew. Arina pokręciła głową, po czym chwiejnie stanęła na nogi. Po smoku nie było ani śladu. Popatrzyła w oczy młodego, rudego basiora. Jej spojrzenie mówiło: przepraszam. Bardzo przepraszam.
- Ani słowa Chasterowi - powiedziała cicho.
- Potknęłaś się o korzeń i wpadłaś na drzewo? - zapytał Nico.
- Dokładnie.



Nicodem? Co dalej? Chyba trzeba wrócić? Możesz wszystko podsumować. 

Powitajmy Anacre!

Ginseng-fox
Jeśli chcesz zabijać, zacznij od siebie.

Imię: Anacre
Pseudonim: Ancare, Ancre, An - nie dba o nazewnictwo.
Wiek: 5 lat
Płeć: Wadera
Charakter: An jest wilkiem wielbiącym dyscyplinę, tak słowem wstępu. Logiczne, że nienawidzi zatem chaosu i nieładu. Podobnie jest z innymi istotami - niezdecydowanymi i rozjuszonymi gardzi, nie inaczej jak tymi niepanującymi nad emocjami. Jest zdecydowanie za stroną władzy, jednak nie ze względu na przywiązanie do osób ją sprawujących (bo takiego przywiązania zazwyczaj nie ma), ten pogląd spowodowany jest raczej umiłowaniem porządku. Ruchy An są pewne, nawet jeśli gdzieś w głębi nie ma zielonego pojęcia co robi. Sprawia wrażenie opanowanej, inteligentnej i, cóż, po prostu porządnej wadery. Omija szerokim łukiem awantury i niekontrolowane bójki, i choć kocha porządek, to jest gotowa załamać równowagę dla dobra wyższej sprawy. A na pierwszym miejscu zawsze stawia honor. Ewentualni przyjaciele, jak dobrzy by dla niej byli, nigdy nie będą najistotniejsi, co nie znaczy, że nie będą szanowani.
Jeśli chodzi o kontakty międzywilcze, to przyznać trzeba - różnie to bywa. Ogólniki jak "miła" czy "wredna" na nic się tu nie zdadzą. Nie pcha się do znajomości, nie czuje żądzy bycia popularną. Gdyby jakimś cudem ktoś chciał zagadać, to tak czy siak odstraszą go poglądy naszej istotki. Nie toleruje zniewag, obelg i wyzwań. Nie zapomina dawno wyrządzonej krzywdy, nie umie wybaczać. Nie zna litości dla wrogów. Nie cierpi być na łasce u innych, kocha wolność. Mimo kilku zimnych cech nie chce zabijać. Robi to tylko z konieczności. Nie cierpi istot zabijających dla zabawy, na zlecenie, czy od własnego "widzi mi się".
Wygląd: An wygląda zwyczajnie i to właśnie ją wyróżnia. Nie ma jaskrawej barwy, wzorów na ciele, nienaturalnej budowy czy za gęstego futra. Wygląda jak pierwotny wilk - wszędzie jest szara, średniej wielkości, z dobrze widocznym wcięciem w talii. Nic nie zdradza oblicza maga, oprócz jednego, drobnego szczegółu. Chodzi o oczy. Czerwone jak krew, czujne, ale obłąkane. Wyjątkowe.
Głos: Pusty i przygnębiający. Pomimo tego wciąż brzmi kobieco, ale nie jest wysoki. Chwilami aksamitnie delikatny, a chwilami ochrypnięty.
Stanowisko: Eskorta
Umiejętności: Intelekt: 9 | Siła: 3| Zwinność: 4 | Szybkość: 6  | Magia: 18 | Wzrok: 3 | Węch: 0 | Słuch: 9
Rasa: Wilk Księżyca
Żywioły: Księżyc, po prostu on. A oprócz niego - lód, ukochany lód.
Moce: Jako wilk księżyca, An, ma zdecydowanie silniejsze moce nocą, a jej siły osiągają swój zenit podczas pełni.
Teleportacja - błyskawiczna na krótkie dystansy, powolna na te dłuższe.
Tworzenie czegoś na wzór sztyletów, tyle, że na przemian z księżycowej energii lub z lodu oraz - naturalnie - ciskanie nimi w określony cel.
Zamrażanie żywych istot oraz wody, nie poprzez tworzenie dziwnych podmuchów, a tak po prostu - siłą woli.
"Czerpanie" energii z księżyca, czyniąc siebie potężniejszą.
Moc, która nie ma nazwy, choć chyba na nią zasługuje. An oznacza wybraną żywą istotę znakiem półksiężyca. Dokładnie po minucie dana istota zaczyna płonąć "księżycowym ogniem" praktycznie niemożliwym do ugaszenia.
Stawanie się niewidzialnym - oklepana, jednak niezwykle przydatna zdolność.
Władanie księżycowym ogniem.
Na koniec tzw. "Lunarne życie". Moc ta polega na stwarzaniu szkieletów z lodu i dawanie im życia poprzez przekazywanie mocy księżyca. Szkielety wówczas wyglądają, jakby płonęły białym żarem, świecą się.
Rodzina:

  •  martwa mama Ishii,
  •  martwy ojciec Euru,
  •  martwy brat Ksho,
  •  pozostałe rodzeństwo (nie wie co się z nimi dzieje): Hino, Gentya, Vycta.

Partnerka: Szczerze mówiąc przydałaby jej się jakaś podpora na tym okropnym świecie. Płeć niby jakoś nie robi jej różnicy, ale od pewnego czasu bardziej ją ciągnie do wader.
Potomstwo: Nie ma, nie chce mieć. Nigdy i pod żadnym pozorem.
Historia: Rodzice Anacre - ogień i woda. Jej matka była spokojną, szarą waderą, kompletnie pozbawioną mocy. Ojciec zaś był agresywnym, porywczym basiorem, o potężnych mocach. Ale wszyscy wiemy, jak to przeciwieństwa potrafią się przyciągać.
An urodziła się w watasze magicznych wilków. Z miotu jako jedyna miała szarą barwę, rodzeństwo odziedziczyło po ojcu barwne kolory. Niestety gdy waderka miała niespełna 2 miesiące, jej mama zmarła. Tak oto An została czarną owcą w stadzie, ponieważ teraz już nikt nie był do niej kolorystycznie podobny. Niby błahostka, ale dla dzieci był to dobry powód do śmiania się i wykluczenia z grupy. Tak też się stało, nawet rodzeństwo się do niej nie przyznawało. Ojciec z kolei miał za dużo spraw na głowie i dziećmi, delikatnie mówiąc, się nie przejmował. An dorastała z boku, w cieniu piękniejszych sióstr i silniejszych braci. Nikt się nią nie przejmował, a jej krwiste oczy dopełniały dzieła. Udawała, że wszystko gra, ale od środka zżerała ją zazdrość i smutek, a także pragnienie przyjaciół. Co gorsza, wszyscy bracia i wszystkie jej siostry uczone były walk i magii, ją jednak odgórnie skreślono. Czuła się z tym okropnie, jednak wciąż przez głowę nie przeszedłby jej pomysł zabicia rodziny.
Gdy dorosła, w sprawie magii była na takim samym poziomie, co jej rodzeństwo, bo jednak w tajemnicy trenowała swoje umiejętności. Nikt jednak nie miał o nich pojęcia, Anacre była brana za łatwy cel. Jej ojciec, wraz ze swoim synem, a jej bratem, pewnej nocy odwiedzili samotną An. Wtedy wydało się, że tak naprawdę, przez cały ten czas była tylko przeszkodą. W "imieniu całej rodziny" przyszli się jej pozbyć. Coś w niej pękło, choć od dawna wiedziała, że jest niechciana. Spaliła. Spaliła swojego braciszka i tatę, patrzyła tylko jak płoną, nie dając im zginąć. Wtedy odczuwała rozkosz, teraz targa ją sumienie. Po mimo zmiany otoczenia wciąż jest rozpruta i nie może zapomnieć o zdarzeniach z przeszłości.
Jaskinia: Nie lubi spać pod zadaszeniem, nawet podczas mrozu czy deszczu. Preferuje wysoką trawę lub jakieś przyjemne miejsce obok zbiornika wodnego, czy też rzeki.
Właściciel: nofingelzmater@gmail.com

Powitajmy Tanacetum!

Właściciel. Całkowity zakaz kopiowania.
Idealizm bez realizmu jest głupstwem jak realizm bez idealizmu ohydą.

Imię: Tanacetum
Wiek: 12 lat
Płeć: Wadera
Charakter: Tanacetum należy do tych spokojniejszych, zrównoważonych wader. Lubi powtarzalność i monotonność, w obliczu nowych sytuacji odczuwa intensywny, nagły stres. Ze swobodą można ją porównać do serca pompującego krew przez ciało, które przy zakłóceniu swojej pracy powoduje kłopoty. W dodatku dość poważne. Mimo to wilczyca dość szybko przystosowuje się do nowych warunków, po cichu zaprzestając narzekań na zmiany. W obliczu zdenerwowania rzadko kiedy stosuje przemoc fizyczną (zazwyczaj przerażona podsuwaną jej pod nos wiedzą, jak skutecznie pokonać przeciwnika), prędzej werbalną, jednak i ta jest jej całkiem obca. Nie należy do typów rzucających przedmiotami dookoła podczas napadów agresji, woli się wtedy skupić na samodoskonaleniu lub powierzonej jej pracy. Nie lubi być bezczynną - dookoła jest tyle roboty i tak mało do niej łap, więc czemu by nie pomóc i przysłużyć się społeczeństwu? "Lepiej robić cokolwiek, niż nic", jak to mawiała jej matka. Dąży do postaci wilka prostego, ale przydatnego w swoim istnieniu, nieco się w tym zatracając i nieprzychylnie patrząc na osoby bezczynne i żerujące na stadzie.
Wygląd: Wilczyca nie powala oryginalną urodą - z daleka można ją pomylić z najzwyklejszym w świecie burym psem. Dokładnie, psem!, bowiem Tanacetum należy do niższych przedstawicieli swojego gatunku. Nie powala również rozbudowaną muskulaturą; ot, ma jakieś mięśnie, ale nie nazbyt widoczne, przykryte krótkim, buro-białym futrem. Zresztą bardzo gładkim i przylegającym, tworzącym swojego rodzaju tarczę przed zimnem i wilgocią. Jest to jedna z niewielu rzeczy, o które dba, bo jest to po drodze do leśnej diety, jednak zdecydowanie nie jest to priorytet podczas wypełniania misji i rozkazów. Dbanie o fizyczność traktuje jako hobby. Żadną magią jest wyczytanie z jej sylwetki do czego tak właściwie jest przeznaczona: suche (niemalże wychudzone), gibkie ciało w połączeniu z dłuższymi łapami i małą głową daje obraz świetnego biegacza, podsuwając chęć osadzenia wadery a jednym z łowczych stanowisk. Nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że... no cóż, posiada zbyt słabe zmysły.
Głos: Tanacetum od szczeniaka posiada tendencję do rzadkiego picia wody, więc niczym dziwnym jest fakt, że jej głos jest chrapliwy i drażniący ucho.
Stanowisko: Posłaniec
Umiejętności: Intelekt: 6 | Siła: 4 | Zwinność: 10| Szybkość: 13 | Magia: 3 | Wzrok: 5 | Węch: 4 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Ciała
Żywioły: Ciało
Moce: Wadera nie posiada zbyt wielu mocy, zresztą tak samo jak i żywiołów. Jedną z najważniejszych dla jej umiejętności jest zwiększona wydolność ciała, która mimo wspaniałych efektów, jak szybszy bieg, większa siła i sprawniejsze myślenie, dużo ją kosztuje. Przy maksymalnym użyciu potrafi ponosić konsekwencje nawet kilka tygodni, przy czym nigdy nie wiadomo, czy przeżyje pierwszy z nich. Zazwyczaj męczą ją wtedy długotrwałe osłabienie, bolesne skurcze mięśni i wymioty, grożące odwodnieniem. Po krótkim aktywowaniu mocy skutkiem są zawroty głowy i mdłości, znikające po paru godzinach. Nic więc dziwnego, że Tanacetum posiada awersję do swoich magicznych umiejętności, korzystając z nich tak rzadko, jak tylko może. Jako pacyfistka i zwolenniczka sprawiedliwości nie przepada również za naturalną zdolnością swojej rasy - wiedzą bojową na temat wilczego ciała. W końcu to nie fair, że jej umysł samoistnie podrzuca jej świadomość na temat słabych punktów przeciwnika, podczas gdy widzi go pierwszy raz w życiu i nigdy nie uczyła się anatomii. Przez całą tą niechęć nie jest pewna, co innego w sobie skrywa. Przejawia zdolności do krótkotrwałego władania ciałami innych, jednak niemalże nie zdaje sobie z nich sprawy i ich nie używa.
Rodzina:
Prawdopodobnie w większej mierze martwa, czy to z powodu naturalnej śmierci, czy innych zagrożeń.
Matka: Aster
Ojciec: Apiales
Brat: Szczur
Partnerka: Brak (z wyniku, że Nurii nie ma, proszę ewentualnie dosłać nam dopisek na Howrse)
Potomstwo: Uważa, że nie nadaje się do wychowywania małych szczeniąt, woli towarzystwo bardziej doświadczonych wilków.
Historia: Historia Tanacetum jest niemalże tak samo nudna i typowa, co ona - urodziła się w małej, rodzinnej watasze, prowadzonej przez jej matkę, pełniącą główne funkcje. W momencie, w którym jej ojciec ciężko zachorował, jeszcze przed narodzinami samej wadery, wszystkie obowiązki spadły właśnie na nią, Aster. Pierwsze miesiące życia rodzeństwa były trudne - matka miała mało pokarmu i często musiała zostawiać szczenięta pod opieką ich ojca, który mimo wielkich chęci nie był świetnym rodzicem. Gdy dzieci podrosły i były zdolne do samodzielnego zdobywania pokarmu, ich matka często zabierała je ze sobą na polowania. Szybko okazało się, że to Szczur jest lepszym łowcą i to on zaskarbił sobie uwagę i dumę rodziców. Tanacetum była świadoma swojej beznadziejności w walce i łowach, jednak cóż mogła zrobić? To nie ona miała umiejętności i siłę swojego brata, to nie ona dostawała więcej mleka jako szczenię. Jedyne co jej pozostało, to przełknąć gorycz zazdrości i pracować. Pracować, pracować, pracować. Tak, jak głosili jej rodzice: lepiej robić cokolwiek, niż nic. W końcu, gdy dojrzała na tyle, by opuścić rodzinne tereny, niedużo myśląc pożegnała się z rodzicami i obiecała ich co jakiś czas odwiedzać. To była odpowiednia pora, by wylecieć z gniazda pełnego wilków, z którymi posiadała szczątkowe relacji oparte głównie na współpracy. Przez osiem lat tułała się po świecie, zdobywając wiedzę i odkrywając tereny, pomagając innym i zgłębiając siebie. Nadszedł jednak moment, w którym zaczęła czuć upływający czas i swój wiek, być może nie tak duży, jednak była świadoma, że zostało jej do przeżycia mniej czasu, niż minęło. Postanowiła się ustatkować i znaleźć większą watahę, na którą zawsze będzie mogła liczyć i trafiła tu... do Watahy Smoczego Ostrza.
Przedmioty: Skórzana torba z wieloma kieszonkami.
Jaskinia: Zazwyczaj znajduje spore nory, znajdujące się blisko miejsca Alfy, by nie musiała zostawać w tyle i byłą informowana bezpośrednio od jego głosu, a nie przez plotki. "Jaskinia" Tanacetum bywają bliskie jej charakterowi  - urządzone po spartańsku, bez zbędnych elementów i bibelotów. Tylko ona, jej legowisko, miejsce na najpotrzebniejsze przedmioty i... tyle. Nic więcej.
Właściciel: dzbannica (howrse)

Faza II

FAZĘ II czas rozpocząć!

Faza druga polega na wykonywaniu questów, za które zdobywać będziemy punkty, a te z kolei będziemy mogli wymienić na nagrody.



Lista nagród pojawi się niebawem, a tymczasem zapraszamy do zabawy!


Nieogarnięty Harbinger, który musiał jakoś podołać temu zadaniu.

Nowe dusze

Pojawia się nowy rodzaj dusz! Są to...

ZAGUBIENI


16 listopada 2018

Odchodzi

Powód: brak aktywności

Nurio, dlaczego znów odchodzisz bez pożegnania? Byłaś i zawsze będziesz jednym z moich ulubionych członków ekipy WSO. Gdybyś jeszcze kiedyś chciała zawitać w te progi i wysłać definicję czimiczangi na chacie, to będę na ciebie czekać.
~Ariene, Lumen 
lub którykolwiek inny pseudonim,
jaki miałam i będę miała zaszczyt nosić



https://img00.deviantart.net/0dc6/i/2017/285/9/6/lookin_good_by_akirow-dbqcx9n.png
Akirow

Od Chéru cd. Luciana

Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Naprawdę nie chciała się dzielić tą informacją, ale została postawiona w takiej, a nie innej sytuacji. Nie ufała do końca temu, że basior nikomu nie wygada jej tajemnicy, ale co innego mogła zrobić? Musiała mu powiedzieć, i tyle. Brak kontaktu wzrokowego dodatkowo ją drażnił, lecz starała się nie dać porwać emocjom. Odetchnęła raz, a porządnie i pozbierała sobie myśli w głowie przed przystąpieniem do rozpoczęcia historii basiorowi.
–Dokładnie to sama nie jestem pewna jak to się stało – zaczęła krążyć wokół tematu, obserwując nieznacznie zniecierpliwionego dredowca, starając się nimi zbytnio nie fascynować. W końcu wilk z dredami nie był spotykany, Chéru mogła się pochwalić swoimi oczami i piekielnie bolącą formą wypalenia, ale to byłoby na tyle. Jej drobność jeszcze można by do tego zaliczyć, a w obecności tego basiora czuła się jeszcze mniejsza. Tak jak przy Zodiakach jej to nie robiło, wiedziała, że będą nad nią górować kiedy przybiorą cielesną formę, tak przy innym wilku czuła się co najmniej dziwnie.
– Kontynuuj – opuściła poirytowana jego ciekawością uszy, ale dalej starała się pozbierać myśli w głowie. Musiała powiedzieć to tak, aby nie zabrzmiało to idiotycznie — kto uwierzyłby, że jakiś byk może być zagrożeniem? Gdyby to tylko był jakiś tam byk...
– To co widziałeś to był Zodiak Panna, a ten byk, co mi się wyrwał spod kontroli, to też zodiakalny Byk – odparła na jednym oddechu, ale po zauważeniu, że dalej nie jest do końca zrozumiana, myślała, że coś ją zaraz trafi.
– Od zawsze miałam nad nimi kontrolę, ale dzisiaj rano obudziłam się i nie miałam więzi z każdym znakiem. Byk biega po terenach watahy bez jakiegokolwiek nadzoru i jest zdolny do rozsiania piekielnego zniszczenia. Jeśli nie uda mi się z nim na nowo połączyć, a nie mam pojęcia jak to zrobić, to wszystkim grozi zagrożenie, jemu też – streściła wszystko, co wiedziała najdokładniej jak mogła.
Dalej była wdzięczna, że to nie Wężownik się uwolnił, wtedy leżałaby zapłakana i nic więcej. Wiedziała, że jej relacje z danym Zodiakiem nie należały do najlepszych, nie lubił ograniczenia jakie na nim wywierała, więc gdyby to on nagle się od niej oderwał, to zapewne wykorzystałby tę sytuację jak najlepiej. Byk taki nie był, ale na pewno przez wolność obudziła się w nim nowa dzikość, co mogło skończyć się fatalnie.
– Czyli gdzieś paraduje byk z gwiezdnego pyłu – poirytowało ją delikatnie, niestety trafne, porównanie, więc wywróciła skrycie oczami i przytaknęła na jego słowa, nie będąc w szoku po usłyszeniu krótkiego, ale jakże głośnego śmiechu. – I co chcesz niby zrobić?
– Najpierw, chciałabym go znaleźć. Nie powinno to być takie trudne, jeśli jest niedaleko to go usłyszymy, ale jak nie ma go gdzieś w pobliżu, to będę potrzebowała pomocy innych znaków, mają więcej możliwości ode mnie. A potem... Potem chcę go złapać, ale nie wpadłam jeszcze na to, jak to zrobię – zaśmiała się gorzko, ale starała się utrzymać tę tlącą się nadzieję w sercu. Nic innego nie mogła zrobić.
– Skoro już o wszystkim wiesz, to przynajmniej mi pomożesz? – nie kryła błagalnego tonu w swoim głosie. Wcześniej nie chciała pomocy, ale wiedziała, że jej potrzebuje, a jeśli basior w miarę pojmuje — na co liczyła — co się dzieje, to równie dobrze mógłby podać pomocną łapę i przynajmniej razem z nią zlokalizować Byka.
Wie, że nie pomoże jej go złapać. Jeśli ona sama nie wie jak to zrobić, to co dopiero osoba trzecia, która nie ma związku z Zodiakami?
 
Lucian?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template