31 grudnia 2016

Od Ines Cd. Maxa

Opadł na ziemię. Leń... Przyłączyłam się do niego, wtulając się w jego sierść... To takie przyjemne. Nie wiem czy spał, a może nie, obchodziło mnie to, że z nim jestem. Stuliłam powieki.

Obudziłam się w nocy. Coś było nie tak. Moje oko sczerwieniało. No nie... Musiałam go obronić, to moja powinność. Wstałam, i oświetliłam jaskinię wzrokiem. Nic nie widziałam. Kolor nie robił się mocniejszy, co było bardzo dziwne. Podeszłam do wejścia jaskini. Nadal nic. I... Poczułam silne ugryzienie w szyję. Podskoczyłam przerażona. Zaczęłam odczuwać jakąś dziwną lekkość, i lekki niedowład w łapach.
- Max...! Pomóż!
Basior się obudził. Uderzył przeciwnika, ale sam oberwał, nawet nie wiem od kogo. Najwyraźniej też czuł to co ja, bo łapy mu się plątały. Bałam się o niego. Mimo iż ledwo co czułam łapy, starałam się do niego podbiec, i ująć jego łapę. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Moje nadal było czerwone.
- Damy radę! Obiecuję! - krzyknęłam, gdy jedno ze stworzeń próbowało odciągnąć mnie od Maxa.
Poczułam do niego prawdziwe uczucie. Teraz była to miłość, a ja nie pozwolę mu zginąć. Niestety, stwór uderzył mnie w głowę, zemdlałam.

Max? 

Od Raidena cd. Will

Zamrugałem kilkakrotnie, czując w sercu coś dziwnego. Jednak doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie ma czasu na zachwyt. Jeśli czegoś nie zrobię, oboje zginiemy.
Rozglądnąłem się wokół, widząc, jak drastycznie zbliżamy się do twardej ziemi. Warknąłem z bezsilności, słysząc jedynie świst powietrza.
Widziałem w oddali początek jakiejś rzeki, jednak nie miałem pewności, że jest ona wystarczająco głęboka, by woda mogła zamortyzować upadek.
Coraz mniej czasu.
Myśl, myśl!
Zacisnąłem zęby. Wiedziałem, że muszę spróbować. Will jest w coraz gorszym stanie, ja także mam wiele ran. Zamknąłem oczy, starając się wytworzyć choć nikły podmuch wiatru, który pomógłby mi zepchnąć nas nad wodę.
Nic z tego. Całą energię wykorzystałem w walce.
Na szczęście to ja byłem bliżej skał. Gwałtownym ruchem wbiłem pazury tylnych łap w chropowatą nawierzchnię i, kiedy Will była tuż obok, odepchnąłem się z całych sił, napierając na nią bokiem.

Nim się zorientowałem, byliśmy w wodzie. Mimowolnie napiąłem mięśnie, kiedy upadaliśmy, przez co byłem cały obolały. Spadłem na większą płyciznę, jednak nie na taką, przez którą mógłbym się połamać.
Spojrzałem w dół rzeki, gdzie bezwładne ciało Will targane było przez prąd. Woda wokół niej zabarwiała się na bordowo, a ona sama coraz bardziej opadała na dno. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem sunąć w jej kierunku, odpychając się pokaleczonymi łapami od dna. W końcu, kiedy już podpłynąłem do niej i zarzuciłem ją sobie na grzbiet, upewniwszy się, że nie zsunie się na powrót do wody, zaparłem się mocno, burząc wodę. Starałem się przeciwstawić nurtowi i dotrzeć do brzegu, co po przyszło mi z wielkim wysiłkiem.
Odetchnąłem, stawiając łapy na brzegu. Kaszlnąłem wodą i krwią, po czym ułożyłem Will na ziemi. Przyglądałem się jej ranie, nie wiedząc, co zrobić. Wyruszyć po pomoc? A co, jeśli nie dotrę na czas? Nie mogę jej tu zostawić, dorwą ją potwory, a jeśli będę chciał ją zanieść do medyka... Mogę nie dać rady. Też jestem wykończony. Do tego jesteśmy poza terenami, nie mam pojęcia gdzie.
Przekląłem pod nosem, zamaszystym ruchem łapy wtrącając jeden z wielu tutejszych kamyków do wody. Wpadł do niej z pluskiem. Usiadłem obok Will i zauważyłem, że cała drży.
No tak. Przez to wszystko nawet nie zauważyłem, jak nasze futra pokryły się szronem. Podszedłem do niej, podejmując decyzję. Znów zarzuciłem ją sobie na grzbiet, mając nadzieję, że się nie wyziębi.
- Raiden... - wyszeptała, zsuwając się. Lekko podskoczyłem, poprawiając ją. Obudziła się.
- Will. - ruszyłem, łapy uginały się pode mną - Nie zasypiaj.
- Wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytała cicho. Słychać było, że nie miała siły. Jej głos drżał z zimna, a przemoczone futro jedynie pogarszało sytuację. Rana na jej boku wciąż krwawiła, a ciemna ciecz sączyła się na moją sierść.
- Tak, wiem. - skłamałem, starając się przyśpieszyć. W myślach błagałem bogów, a także wszystko inne, żebyśmy dotarli na czas. - Niedługo dotrzemy na miejsce. Tylko... tylko nie zasypiaj.
Mój głos również się załamywał. Brnąłem jednak dalej, walcząc o dwa życia. Swoje i Will. Po raz pierwszy zależało mi na kimś bardziej niż na sobie.
Starałem się odnaleźć drogę, lecz silny wiatr i śnieg, który właśnie zaczął padać, skutecznie mi to uniemożliwiały. Nie wiedziałem nawet, w jakim kierunku jest wataha.

Will? Damy radę?

ODCHODZI

Z przykrością informuję, że Albi odchodzi z watahy. Zostaje dodana do adopcji.
Powód: decyzja właściciela.

Znalezione obrazy dla zapytania magiczne wilki ze skrzydłami
nieznany

Wiedzę możemy zdobywać od innych, ale mądrości musimy nauczyć się sami.

OD Max'a CD Ines

Ten pocałunek był jak nadzieja, że mam kogoś, komu mogę zaufać, że mnie rozumie. Choć taki skromny, znaczył tak wiele. W tej chwili miałem jej wszystko powiedzieć, kocham cię, chcę być z tobą już zawsze, ale… nie mogłem. Od paru dni ona się mną opiekowała, pomogła. Czułem, jakbym znał ją od paru lat. Wiedział o niej wszystko. I to mnie zgubiło… Nie mogłem pozwolić, aby mój koszmar zaczął ją prześladować. Życie jest zbyt krótkie, aby ona traciła czas na mnie, na kogoś, kto się w niej zakochał, ale nie może jej powiedzieć, że się boi.

Wadera zaraz po uświadomieniu sobie, że mnie pocałowała, wybiegła z wnętrza jaskini. Wstałem szybko by za nią pobiec, lecz moje serce zabolało, jakby ktoś przeszył je strzałom. Podniosłem się jak tylko mogłem, i pobiegłem za nią, ale jej już nie było. Pewnie chciała pomyśleć. Pobiegłem jej tropem.

Po paru minutach byłem już w głębi lasu. Dopiero wtedy poczułem czystą, zła moc, która zaczęła przepełniać mnie dookoła. Nie byłem w stanie walczyć, a trop Ines już zgubiłem. Był już za mną, czułem go wyraźnie. Wtedy zrobiłem największą głupotę. Zmieniłem się w cień i schowałem za drzewem. Starłem się nie oddychać. Moje serce biło coraz mocniej. Niedaleko mnie pojawiły się stwory. Kyon, Ryszty, Fungi i Głucholce kroczyły obok siebie, jakby szykowały się na atak. Miałem tylko nadzieje, że mnie nie wyczują. Byłem dość daleko. Nagle usłyszałem szmer. To Ines stało nieco dalej niż ja i patrzyła na to wszystko z postrachem w oczach. Jeden Głucholec odłączył się i szedł w naszą stronę. Na pewno nas zwęszył. Nie mogłem bezczynne stać. Przybrałem moją fizyczną postać i ruszyłem w kierunku Ines. Stwór od razu mnie zauważył, już biegł w moim kierunku.
- Max...?
- Trzymaj się!
W tym momencie złapałem ją za futro i położyłem na moim grzbiecie. Przed nami była już tylko przepaść.
- Co ty chcesz zrobić?!
- Zaufaj mi!
Przytrzymała się mnie mocno. Skoczyłem. Już spadaliśmy. Rozłożyłem skrzydła. Głucholec skoczył za nami. Starałem się wznieść na tyle wysoko, by nic nas nie dopadło z ziemi. Niestety się przeliczyłem. Nie gonił już nas Głucholec, tylko Dragenira. Świetnie jeszcze tego brakowało. Coraz bardziej opadałem z sił. Postanowiłem wlecieć w las, by je zgubić. Zrobiłem skręt. Wpadliśmy wprost w sam środek puszczy. Nie miałem siły na delikatne lądowanie. Obiliśmy się więc o parę drzew.
Wdaliśmy do płytkiego bagna.
- Nic Ci nie jest ?
- Nie... Chyba nie...
- To dobrze... pozwól... że ja... od... odpocznę...

Wyszliśmy z bagna na suchy skrawek ziemi. A ja padłem, bez sił. Używanie mojej mocy w taki sposób, nie jest za bardzo bezpieczne. Odbiera mi dużo sił, ale pomaga w uciecze. Spojrzałem na Ines. Była trochę zmęczona i miała gałązkę we włosach.
- Zostałaś drzewem... hehe - spojrzała na siebie, uśmiechnęła się, a ja razem z nią.
Widziałem ją już nie tak wyraźnie. Muszę się przespać...

Ines?

Od Lumy CD Nathing

Gdy weszłam do kwatery wszystko i wszyscy umilkli. Nathing i Leloo przyglądali mi się, a szczeniaki zamarły w pozycjach, w jakich akurat były. Dość dziwnych pozycjach. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- I co z tym spotkaniem? - spytałam. W końcu miało być o drugiej. Czyli przyszłam na czas.
- Nikt nie wie - wzruszyła ramionami. Parsknęłam śmiechem. A tak się burzyła, że mam być na czas. Że obecność obowiązkowa i takie tam. Tymczasem ona sama zapomniała... Zabawne. Gdybym ja opuściła tą odprawę, dostałabym ochrzan. Poprawka. Wielki ochrzan.
- Zostawiliście masę śladów z krwi na śniegu. Tylko czekać na potwory - koniec tej dobroci. Walka się skończyła, Czarny leży gdzieś tam sobie sztywny, a ja nie zamierzam być już taka milutka i potulna.
- Słuchaj Luma. Jesteśmy w jednej drużynie. Może przestańmy się kłócić, co? - nastroszyłam się. Spięłam wszystkie mięśnie. Właśnie ledwie uszliśmy z życiem, a ta znowu ma jakieś pretensje do mnie.
- Czy to był rozkaz? - warknęłam. Próbowałam się uspokoić. Jeszcze chwila i bym się na nią rzuciła. A to nie byłaby mądra decyzja. Popatrzyła się na mnie, jakbym ją uraziła. Wtedy zaświtało mi. Czyli to o to chodziło...
- No co? Strasznie się rządzisz! Zły pomysł miałam?
- Był zbyt niebezpieczny - no oczywiście, że był niebezpieczny. Ale jedyny jaki miał szansę się udać.
- Ale się udał! Narażałam życie i co? Zawszonego dziękuję się nawet nie doczekałam! - zawsze tak było. Właśnie dlatego wolę pracować sama. Jeżeli zrobisz coś dobrego, to nikt tego nie doceni. Jeśli jednak zrobisz coś źle, coś co nie spodoba się innym, to nigdy Ci tego nie wybaczą.
- Uniknęłaś pogadanki na temat odpowiedzialności i posłuszeństwa. Uznaj to za podziękowanie. - wściekłam się. Podziękowanie? Jakie podziękowanie. Ta pogadanka i tak mnie nie ominie. Jak nie teraz to później. Jeszcze trafi się okazja.
- To co? Umowa? - pytanie. Mogłam albo się z nią kłócić dalej, co najprawdopodobniej skończyłoby się pojedynkiem. Na oczach szczeniaków. Nie było to dobre rozwiązanie. Ale mogłam też się zgodzić. Pójść na kompromis i zawieszenie broni.
- Umowa. Ale przestań się rządzić.
- A Ty postaraj sie choć trochę słuchać. Ciężko mi jest cokolwiek robić gdy nikt się nie stosuje do tego, co każę. Wiesz już do czego to prowadzi. - czyżbym awansowała? Bo skoro nikt jej nie słucha, to albo jest beznadziejnym dowódcą albo robię za wszystkich. Milusio. Nie odpowiedziałam. Ale odbiję to sobie jeszcze.
- To co, pora przeprowadzić to zebranie. Nie mamy planu dla Taravii. I pożywienie nam się kończy.
Nathing miała rację. Ilość mięsa topniała z dnia na dzień. Dodatkowo liczebność materiałów medycznych też nie powalała. A ta kryjówka? Przez pozostawione ślady krwi nie do końca była bezpieczna. To kwestia czasu gdy jakiś stwór nas wytropi.
- Ktoś musi wrócić do Centrum - powiedziałam. Towarzystwo chyba mnie nie zrozumiało. W końcu po co wracać do bazy, która właśnie została zdewastowane. Dodatkowo truchło Czarnego leżało nieopodal. Więc inne stwory mogły kręcić sie w okolicy.
- Zostało tam wiele rzeczy, których potrzebujemy. No i reszta naszego pożywienia. - wytłumaczyłam. Nikt nie myślał o tym podczas walki. No ale teraz... Kwatera w Centrum i tak była już "spalona". Przynajmniej na jakiś czas. Jednak jej wyposażenie mogliśmy wykorzystać tutaj.
- A co ze szczeniakami? Same zostać nie mogą. - wtrącił Leloo.
- Ja z nimi zostanę. I tak wiele bym nie uniosła. - było to zgodne z prawdą. Siły nie miałam za wiele, więc lepiej by było gdybym to ja została w kwaterze.


Nathing? Wiem, że za dużo nie dopisałam, ale nie wiem co. Wybacz

Od Will CD Raiden

Razem wyszliśmy z jaskini. Po kilku minutach marszu doszliśmy na łąkę. Przeszliśmy jeszcze kawałek i zobaczyłam jelenia. Raiden też go zobaczył. Popatrzyłam na basiora porozumiewawczo. Przyczaiłam się w krzakach i powoli podchodziłam do zwierzęcia. Skoczyłam na niego i wbiłam mu kły w kark. Jeleń zaczął wierzgać, ale nie spadłam. Po chwili Raiden ruszył do ataku. Skoczył na jelenia i powalił na ziemię. Zastrzygłam uszami. Już słyszałam ten dźwięk. To drageniry. Zaczęłam uciekać, a Raiden biegł obok mnie. Drageniry były coraz bliżej. Biegłam coraz szybciej i... gwałtownie się zatrzymałam. Przed moimi łapami była ogromna przepaść.
- Raiden? - popatrzyłam na basiora. - Musimy walczyć. Raiden skinął głową. Wyszczerzyłam kły. Wadziłam wzrokiem po niebie, wypatrując dragenir. Znalazłam. Było ich ze cztery. Zaczęły atak. Jedna z nich próbowała przekuć mnie swoim dziobem, ale zawsze trafiała metr ode mnie. Podobnie było z Raidenem. Dwa pozostałe potwory tylko krążyły po niebie. Patrzyłam przez sekundę, co robią i w tym momencie jedna z dragenir trafiła mnie dziobem w bok. Krew zaczęła lecieć z rany, ale ja cię nie poddawałam. Nadal unikałam dzioba drageniry. Zaczęłam tracić siły. Dragenira przestała mnie atakować, za to inna wkroczyła do akcji. Pochwyciła mnie swoim dziobem i wyrzuciła w przepaść.
- Will! - usłyszałam przerażony krzyk Raidena. Skoczył za mną. Szybko znaleźliśmy się na tym samym poziomie.
- Raiden? - powiedziałam cicho.
- Tak? - popatrzył na mnie Raiden.
- Co z tego, że ostatnio trochę podszkoliłam się w używaniu moich mocy, i tak nie dam rady się unieść, mam za mało siły. - wyszeptałam - Powiem ci coś... kocham cię Raiden. Patrzyłam na niego przez chwilę, po czym pocałowałam go w policzek i zemdlałam...


Raiden? Nie chcę umierać... ratuj!!!

30 grudnia 2016

Od Raidena cd. Will

Wzięła głęboki wdech i, z wyraźnymi wątpliwościami, ruszyła naprzód, wchodząc do jaskini. Sunąłem za nią, przyglądając się małej fundze na jej grzbiecie. 
- Alfo. - Will podeszła do Taravii, a ta z ciekawością przyglądała się znalezisku - Znaleźliśmy ją w krzakach, siedziała tam zupełnie sama. 
- Pomyśleliśmy, że mogłaby przydać się do jakiś badań, czy czegoś tam. - mruknąłem, patrząc wrogo na matkę. Ona zresztą odwdzięczała się tym samym. 
- Dobrze, dziękujemy. Na pewno się przyda. 
Will porozmawiała z nią jeszcze chwilę, a ja stałem w ciemnym kącie, chcąc jak najszybciej wyjść. Nie miałem zamiaru gadać z matką o pierdołach. 
W końcu jednak moja towarzyszka podeszła do mnie, dając mi znak, że wszystko załatwione. Powoli wychodziła, a ja odwróciłem się jeszcze, napotykając wzrok Taravii. 
- Nie ważcie się jej zabijać. - warknąłem, wychodząc. Zatrzymał mnie jednak głos alfy.
- Nagle zacząłeś się o kogoś martwić? - uniosła brew, patrząc na mnie tymi swoimi niebieskimi ślepiami. 
- Na pewno nie o fungę. - syknąłem - Po prostu tak chciała Will. 
Wyszedłem, zanim zdążyła jakkolwiek odpowiedzieć. 
- Myślisz, że nic jej nie zrobią? - zapytała czarna wadera, a ja spojrzałem w jej kolorowe oczy. Więc jednak nic nie usłyszała. To chyba dobrze. 
- Nie bój się. - uśmiechnąłem się gorzko - Wiem, że nic jej nie zrobią. 

Will? 
Przepraszam, że krótkie!!

Od Ingreed cd. Bi Onyinyo

- Um... Tak, pewnie. - usiadam, przysuwając do siebie lampion basiora. 
Mówił, że to jego moc. Ciekawe, co by było, gdyby go zamoczył... Brr, aż nie chcę o tym myśleć. 
Osłoniłam ogień ogonem, aby nie narażać go na zbytni wiatr. Patrzyłam, jak Bi Onyinyo wchodzi do wody, zanurzając się w niej całkowicie. Serce biło mi jak szalone, kiedy w oddali usłyszałam jakiś szmer. Co, jeśli tu są potwory? 
- Uważaj. - powiedziałam nagle, a basior odwrócił się w moją stronę, świdrując mnie wzrokiem.
- Tak?
- Tu mogą być potwory. - wyprostowałam się. Samo słowo "potwór" budziło we mnie pewien niepokój. 
- Wiem, ostrzegałaś. 
- Nie zaszkodzi zrobić tego drugi raz. - uśmiechnęłam się, a on zanurkował. 
Rozglądałam się na boki, wiedząc, że chwilowo jestem odpowiedzialna za lampion.
Jednak powieki były takie ciężkie...

- Halo? - otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą pysk wspomnianego wcześniej basiora.

Zamrugałam kilkakrotnie, wstając. Uświadomiłam sobie nagle, że przecież pilnowałam lampionu, którego chwilowo nie było na ziemi. 
- Aj! Przepraszam! - rozglądnęłam się nerwowo, czując, jak krew w żyłach mi zamiera.
- Spokojnie, jest tutaj - wskazał na swoją pierś, gdzie spokojnie kołysał się czarny płomień. 
Odetchnęłam, znów mrugając. 
- Przepraszam. Ostatnio mało sypiam. - posłałam mu błagający o wybaczenie uśmiech.


Bi Onyinyo? 
Przepraszam, że tak krótko ;-;

Od Kesame

Wodziłam wzrokiem za błękitno-złotym motylem. Wpatrywałam się w jego delikatne skrzydła i myślałam nad tym, jakim cudem daje sobie radę. Przecież najdrobniejszy podmuch wiatru może go zdmuchnąć, a wtedy...
- Ke-sa-me! - Nicolay podbiegł do mnie, a ja ze smutkiem patrzyłam, jak obiekt moich wcześniejszych obserwacji odlatuje bezgłośnie. 
- Idioto! - parsknęłam, marszcząc brwi. - Wypłoszyłeś Metkę!
- Metkę? - usiadł obok i wlepił we mnie swoje wielkie, niebieskie oczy - Jaką znowu Metkę?
- No Metkę, baranie. - obruszyłam się, wydymając policzki - Moją Metkę, tą, którą wypłoszyłeś. 
- Ale ja nic nie wypłoszyłem!
- Widzisz tu motylka? - wskazałam łapą przed jego nos, a on podążył za nią wzrokiem.
- No... Właśnie nie... 
- Właśnie. Bo go tu nie ma! Wypłoszyłeś go! 
Zamrugał kilkakrotnie, znów kierując na mnie swoje świdrujące spojrzenie.
- Motylka? Przepraszam...
- Już się nie gniewam. - wyszczerzyłam zęby, rzucając się na niego.
Przewróciłam go, upadł na grzbiet. Mruczał coś pod nosem, niby to zdenerwowany, ale się uśmiechał. Poza tym chyba nikt nie widział go szczerze zdenerwowanego. Nawet pomimo moich usilnych starań. 
- Złaź! - odepchnął mnie, jednak ja się nie poddałam. Nigdy się nie poddaję!
Złapałam zębami za jego ucho, ciągnąc je. Zaczął się szarpać, ale w końcu odpuścił. 
- Wygrałaś. - mruknął, jednak się nie gniewał. Uśmiechnęłam się.
- A czego chciałeś? 
- Nic. Widziałaś gdzieś mamę?
- No przecież jest w swojej kryjówce. Wojna. 
Westchnął i spuścił łebek. 
- Myślisz, że nic jej nie...
- TATA! - wrzasnęłam, podskakując radośnie
Otóż, moi drodzy, w polu widzenia znalazł się mój ukochany tatuś. Oczy brata jedynie rozszerzyły się na jego widok, a ja w podskokach podbiegłam do niego, rzucając mu się na szyję. 


Nicolay?

OD Nocty "Apogeum Wojny"

Ta wojna mnie naprawdę drażni. Moglibyśmy w końcu wziąć się w garść i zaatakować wroga, a nie, że co chwilę ciągle ktoś umiera. Mam ochotę na czymś się wyżyć... Najlepiej na czymś, co czuję... Może jeleń? Albo niedźwiedź? W sumie jeleń będzie lepszy...
Zmieniłam się w cień, lecąc do lasu. Przed tym wzięłam torbę, by tam dać jedzenie. Gdy po drodze odnalazłam zwierzynę, skoczyłam na nią, przybierając fizyczną formę i wbiłam się zwierzynie w kark swoimi kłami, przy okazji wbijając pazury. Jeleń się szarpał, ale gdy go unieruchomiłam własnym cieniem, ten padł jak mucha. Wyjęłam z torby coś ostrego i zaczęłam ciąć zwierzynę, chowając kawałki mięsa do torby. Gdy sama się „poczęstowałam" teleportowałam się do watahy. Zobaczyłam mojego „przyjaciela". Ascrifice'a. Chciałam go ominąć, lecz ten mnie zatrzymał.
- Co? - fuknęłam.
- Nie przywitasz się? - uśmiechnął się szyderczo.
- Po co? - ruszyłam dalej. Niektórzy naprawdę mnie wnerwiali... Wtedy zobaczyłam tego... Beasta. I to niestety obok swojej narzeczonej... Zgadnijcie co robili. CAŁOWALI SIĘ. W ogóle, jaki jest sens całowania się w publicznym miejscu? Naprawdę, gdybym mogła, wytępiłabym w ogóle ten gest. Pocałunek? Pff... Komu on się przydaję? Co on takiego robi, hm? Utrzymuje przy życiu? Chciałabym to zobaczyć. Książka pod tytułem „Jak pocałunek potrafi utrzymać przy życiu, napisane przez idiotę". Parsknęłam śmiechem. To byłoby dobre.
- Nocta Draken? - usłyszałam głos basiora. Odwróciłam się. Za mną stali Ingreed ze swoim partnerem. Wyczuwałam ich miłość do siebie. Zaraz się chyba porzygam na miejscu...
- Czego chcecie? Jestem zajęta - warknęłam.
- Robimy spotkanie dla oddziałów II, III, V i IV - odparła Ingreed. Zakochani popatrzyli na siebie. Poczułam, jak ich miłość rośnie tak mocno, że zaczęło mnie boleć serce od tego idiotyzmu. Wróć, ja nawet nie mam serca. Warknęłam cicho.
- Każdy ma obowiązek przyjść. Dzisiaj w nocy, by niepokoić watahy.
- Jasne - powiedziałam przez zęby. Odwróciłam się, podchodząc do cienia, a z niego się teleportowałam na najwyższy punkt na naszych terenach. Wzięłam głęboki wdech. Zamknęłam oczy, kładąc się. Wtedy poczułam wspomnienia z laboratorium...

- Prawie ci się udało teście 05413444... Ale jesteś za słaba na takie rzeczy jak zabijanie.
- N... nie jestem żadnym... testem 05413444... JESTEM NOCTA DRAKEN!

Uniosłam uszy, podnosząc głowę. Wiatr pieścił mi sierść, a ja patrzyłam na tereny. Wszystkie wilki były szczęśliwe, uśmiechnięte. Mimo tej wojny. Pewnie dlatego, że mieli rodzinę, partnerów i tym podobne. Ciekawe jakby zareagowali, gdyby się przekonali, że jest tutaj wadera bez pojęcia o swojej przeszłości.
Większość wilków, które mnie zna, chociaż trzydzieści minut, pytają się mnie, skąd u mnie taki charakter... No oprócz jednego wilka.
Odpowiedź? Dzięki temu przetrwałam.


Któryś wilk z danego oddziału, wymienionego w opowiadaniu? (Alfy też mogą odpisać)

Od Eris

Siedziałam na skale wpatrując się w blask pełni księżyca. Był oszałamiająco piękny, a zarazem szlachetny. Księżyc zawsze kojarzył mi się z czymś dumnym i godnym szacunku. Zawyłam. Słońce w porównaniu do księżyca jest tylko marną namiastką urody. Jedyne co jest w nim piękne to jego zachód. Wtedy wszystko wydaje się zasypiać i pogrążać w błogim spokoju, jaki jest potrzebny na codzień, by utrzymać równowagę duszy. Jego płomienny kolor rozpala w moim sercu ogień, który przypomina mi kim tak naprawdę jestem. Rozpala ogień, który pozwala mi delektować się ciepłem, jakiego nigdy nie doznałam. Westchnęłam głęboko. W pewnym momencie wpatrywania się w księżyc, stanęła mi przed oczami scena z przeszłości. Scena, w której podczas patrzenia na nocne niebo, mój ojciec siłą zabiera mnie do domu i zaczyna rzucać mną po ścianach jaskini, osądzając mnie o próbę ucieczki. Obudziłam się z transu. Odrazu odwróciłam wzrok od księżyca. Chwilę postałam aby dojść do siebie. 
- Znowu to samo...
Nawet łapa, którą niedawno skaleczyłam szkłem opatrzona przez Lumę zaczęła mnie boleć. Postanowiłam wybrać się nad rzekę Valar. Gdy byłam już dosyć blisko, przedzierając się przez roślinność, zobaczyłam szaro-niebieskiego basiora siedzącego nad brzegiem rzeki. Cofnęłam się lekko i obserwowałam go nieufnie zza wysokich traw. Basior machał bezradnie łapą w wodzie. Zmierzyłam go wzrokiem od stóp do głów. W pewnym momencie spojrzałam w jego oczy. Są całe białe. Tak jak jakby był......niewidomy. Znajdowaliśmy się po obu stronach rzeki. Chciałam się zbliżyć, aby przyjżeć się mu bliżej. Rozległ się trzask. Nadepnęłam na gałąź łamiąc ją. Basior usłyszałwszy to wstał zaniepokojony i kierując swój pusty wzrok na mnie, zapytał:
- Kto tu jest?
Wyszłam powoli zza trawy. Basior chciał do mnie podejść, ale dotknął wody, wystraszył się i odskoczył do tyłu. Nie zauważył, że znajduje się aż tak blisko wody, że mógł do niej wpaść. Odwrócił ode mnie wzrok i wpatrywał się w wodę, jakby widział ją pierwszy raz. Podeszłam bliżej rzeki. Znajdowałam się na krańcu brzegu.
- Kim jesteś? -spytałam nie odrywając od niego wzroku.
Bladooki podniósł na mnie głowę. Cofnął się niezdarnie i uderzył niechcący ogonem w drzewo. Wyglądał na wystraszonego.
- Mercury... nazywam się Mercury - powiedział cicho.
- Co z twoimi oczami? - wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana.
Basior szybko odwrócił głowę.
- Nie patrz na mnie. Proszę.
- Są... piękne.
- Są nijakie! Beznadziejne! - wściekł się.
Widać było, że Mercury chciał się stąd ulotnić. Zaczął się kręcić i szukać wyjścia. W końcu usiadł bezradnie w miejscu.
- Nienawidzę swoich oczu.
Przyjrzałam się basiorowi. Mój instynkt podpowiadał mi, że można mu zaufać. Poddałam się mu i przeskoczyłam na drugą stronę rzeki. Znalazłam się obok Mercury'ego. Był zdezorientowany. Wyczuł, że ktoś koło niego stoi. Spłoszył uszy. Znowu wpatrywał się we mnie swoim pustym wzrokiem. Widzi mnie? 
- To... ty? 
- Eris.
- Eris? Tak się nazywasz?
- Tak - odparłam stanowczo.
- Jeśli mogę ci zadać jedno pytanie, to... co tak właściwie widzisz w moich oczach? - zapytał - Są przecież bezwartościowe.
- Ja... 
Nie potrafiłam znaleźć słów. Nigdy nikomu nie prawiłam komplementów. Sama byłam zaskoczona, że powiedziałam, że są piękne. Zwróciłam wzrok na basiora. Wciąż na mnie patrzył. 
- Ja... po prostu lubię biały kolor.
Nie było to całkiem szczere. Prawda była taka, że podobają mi się, bo przypominają księżyc. Wydają się tak samo szlachetne. Mercury odwrócił głowę, i patrzył przed siebie. 
- Ach tak - prychnął pod nosem i uśmiechnął się delikatnie - przynajmniej tobie jednej nie przszkadzają.
Zapadła cisza. Siedzieliśmy tak patrząc na rwący strumień. Żaden z nas się nie odzywał. W pewnym momencie coś za nami zaszeleściło. Jakby ktoś się za nami skradał. Obróciłam się szybko do tyłu nasłuchując.
- Coś się stało? - zaniepokojony Mercury również się odwrócił.
- Wydaje mi się, że coś usłyszałam - moje ustawione w pionie uszy lekko się poruszały.
Nagle do mnie doszło. Zupełnie zapomniałam o wojnie! Nie wiadomo jakie stworzenie tam czyha! Może to być nawet Czarny! 
- Musimy stąd odejść. Jak najszybciej! - odwróciłam się by przeskoczyć strumień, ale coś mnie zatrzymało. Było to przeczucie, że nie mogę zostawić Mercur'ego samego jak palec. 
- N-nie rozumiem... co się stało? - basior spłoszył uszy.
Nie było czasu na przemyślenia. Jak to zrobił niedawno Silence, tak i ja wzięłam na grzbiet Mercur'ego. Był tak samo zdezorientowany jak ja, kiedy Silence tak ze mną postąpił. To nie w moim stylu komuś pomagać, ale nie miałam serca, żeby zostawić niewidomego w potrzebie. W tej samej chwili zza krzaków wyskoczyły dwa Ryszty. Jeden z nich chciał się na nas rzucić, ale nie zdążył, bo przeskoczyłam na drugą stronę rzeki. Nie oglądając się biegłam z Mercurym na grzbiecie do watahy. 
- Co się przed chwilą stało? - spytał basior.
Pokręciłam głową.
- Już nieważne. Ale dam ci jedną radę. Nie błąkaj się samotnie po naszych terytoriach. Przecież trwa wojna.
- Postaram się - skinął delikatnie głową.
W końcu bezpiecznie dotarliśmy do watahy. Nie ukrywałam zmęczenia. Dyszałam jak pies. Odstawiłam Mercur'ego i odeszłam.
- Poczekaj! - krzyknął basior.
Odwróciłam w jego stronę głowę patrząc na niego bez wyrazu.
- Tak?
- Dziękuję... 
Kiedy to usłyszałam poczułam coś dziwnego. Zaskoczył mnie. Nigdy wcześniej nikt mi nie podziękował. 
- Nie ma za co - odparłam cicho i poszłam dalej w swoją stronę. 
Wilki są naprawdę dziwne.

Mercury? Ze specjalną dedykacją dla Mercury oraz mojego taty, który niedawno obchodził urodziny <3

Od Ines Cd. Maxa

Ciepło powoli rozchodziło się po moim ciele. Moje uczucia które do niego żywię podniosły się poziom wyżej. Również go przytuliłam dbając, aby nie zrobić mu krzywdy. Odstąpiłam od niego. Spojrzeliśmy sobie w oczy. 
- Twoje oczy... Są dwukolorowe - powiedział, przyglądając się im.
- Dokładnie. Moje niebieskie oko robi się czerwone, gdy wyczuwam niebezpieczeństwo. Tak było w twoim przypadku - uśmiechnęłam się. 
- Śliczne są. 
Pierwsze wrażenie po tych słowach... To było takie piękne. Ale zaraz potem pojawił się smutek. Ja... Boję się, że nie mówi to w TAKIM sensie. Zasłoniłam sobie pyszczek łapą, i odwróciłam się w drugą stronę. Cicho łkałam. Chciał zobaczyć moją twarz. Odbiegłam w najdalszą część jaskini, tam nikt nie ma prawa wchodzić.
- To... Ja tu zaczekam! - powiedział, z nutą zmartwienia w głosie. 
Nie puściłam tego mimo uszu. Ale nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Ja już dawno byłam w tunelu, prowadzącym do podziemia. Tak, większą część mojej kryjówki znajdowała się pod ziemią. A ściślej mówiąc - były to dalekie kopalnie, pełnie bursztynów. Słońce wpadało tam przez maleńką szparę. Bursztyny odbijały światło, tworząc nici pomarańczowych świateł. Nikt nie miał prawa, aby tu wejść. Chciałam pokazać to miejsce Maxowi. Na pewno mu się spodoba. Z wyjątkiem bursztynów był tu tak jakby mały strumyk. Podeszłam do brzegu, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. 
- Idź za głosem serca, kochanie - usłyszałam głos matki.
Jej duch krążył tu od kilku lat, co okropnie mnie irytowało. Schowałam łeb w łapach.
- Jak idę za głosem serca, to zwykle nijak mi to wychodzi - mruknęłam.
- Nie sądzę - usłyszałam ciepły głos. 
Natychmiastowo się odwróciłam. Max! Powaliłam go na ziemię. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Pocałowałam go w policzek. 

Max? 

Od Nathing cd. Luma

 Dopiero, kiedy dotarłam przed budynek zorientowałam się, że szczeniaki przerażą się widząc mnie w takim stanie. Zawróciłam więc w stronę wodospadu. Był częściowo zamrożony, ale nadal płynęła woda. Zanurzyłam się w niej i pozwoliłam porwać się rwącemu nurtowi. Uspokoiłam na chwilę wodę i wydostałam się na brzeg. Byłam cała mokra. Zanim doszłam do schronu szczeniąt na futrze porobiły mi się kryształki lodu.
W środku czekał już na mnie Leloo - co dziwne, był czysty, suchy a jego futro wyglądało jak świeżo wyczesane. Zdjęłam z moich podopiecznych czar ochronny, a wtedy żądna emocji rzesza zaczęła zadawać mi pytania:
- Zabiliście Czarnego?
- Łatwo było go pokonać?
- Bardzo was poturbował?
Maluchy zaczęły już snuć teorie pełne heroicznych czynów, latania, napadania na Czarnego i zabijania go jednym ciosem. Ledwo któreś z nich zaczynało mówić zaraz drugie mu przerywało krzycząc: ,,Nie, nie!" i dodawało jeszcze bardziej zwariowany element.
- Dobrze, opowiem wam o walce - zaczęłam, a szczeniaki wzniosły okrzyk radości - Ale - dodałam, uciszając je ruchem łapy - musicie być grzeczni.
Po czym położyłam się i zaczęłam opowiadać, starając się żeby nie brzmiało to zbyt przerażająco. Szczeniaki skupiły się wokół mnie i słuchały opowieści w milczeniu. Pierwsze pytania zaczęli zadawać, kiedy potwór złapał Lumę.
- I co, zabił ją?
- Czy ona żyje?
- Właśnie, nie ma jej!
Naraz powstał gwar, wszystkie maluchy nagle zauważyły brak wadery w kryjówce.
- Oczywiście, że żyje - przerwałam im - Słuchajcie dalej. Luma wyrwała się ze szponów Czarnego, ale była baaardzo wysoko i spadała w dół.
- Spadała?
- Tak.
- Ale żyje?
- Żyje, ale to było bardzo niebezpieczne. Wtedy przybyliśmy ja i Leloo i złapaliśmy ją w locie.
- W locie?
- Tak.
- Ale jak?
- O tak - powiedziałam i podniosłam Verde mocą i zaczęłam nim poruszać, a maluch śmiał się w niebogłosy. Tu musiałam na chwilę przerwać opowiadanie, bo każde chciało chwilę polatać.
W końcu doszłam do momentu, jak spadłam z grzbietu Czarnego.
- I co?
- Czarny się na ciebie rzucił?
- Nie, bo zaatakowała go Luma, a Leloo wdrapał mu się na grzbiet zaraz po mnie.
Kiedy usłyszeli historię do końca, spojrzeli na mnie i Leloo jakbyśmy byli bohaterami. A przecież niczego nie podkoloryzowałam. Najbardziej jednak podobało im się zachowanie Lumy.
- A co z Lumą? - dopytał się ktoś.
- Zaraz wróci.
Taką przynajmniej miałam nadzieję.
- To musiała być wspaniała walka! - zawołało któreś, a ja zaśmiałam się w duchu. Gdyby wiedzieli, jak wyglądalośmy tuż po...
- Tak się walczy z potworami - oznajmniłam.
Najmłodsi - nie zwracając uwagi na to, że nie było obiadu - zaczęły się bawić w coś pełnego walk z potworami w ich własnej wyobraźni. Bohaterskich czynów, ,,bardzo poważnych skaleczeń" przy których ,,prawie umierali" nie było końca.

Przed drugą wróciła Luma.
- I co z tym zebraniem? - zapytała.
Na śmierć zapomniałam.
- Nikt nie wie.
Wzruszyła ramionami.
- Zostawiliście masę śladów z krw na śniegu. Tylko czekać na potwory.
Westchnęłam. Mogła chociaż odpuścić sobie ten złośliwy ton.
- Słuchaj, Luma. Jesteśmy w jednej drużynie. Może przestańmy się kłócić, co?
- Czy to rozkaz?
Rzuciłam jej zgorszone spojrzenie.
- No co? Strasznie się rządzisz! Zły pomysł miałam?
- Był zbyt niebezpieczny.
- Ale się udał! Narażałam życie i co? Zawszonego dziękuję sie nawet nie doczekałam!
- Uniknęlaś pogadanki na temat odpowiedzialności i posłuszeństwa. Uznaj to za podziękowanie.
Zrobiła wściekłą minę.
- To co? Umowa?
- Umowa. Ale przestań się rządzić.
- A ty postaraj się choć trochę słuchać. Ciężko mi jest cokolwiek robić gdy nikt się nie stosuje do tego co każę. Wiesz już do czego to prowadzi.
Nie zaprzeczyła, więc uznałam, że się zgadza.
- To  co, pora przeprowadzić to zebranie. Nie mamy planu dla Taravii. I pożywienie nam się kończy...
<Luma?>

Od Lumy

Postanowiłam wyjść rozprostować kości. Wystarczająco długo już siedziałam w tej dziurze. Najwyższy czas gdzieś się ruszyć i połazić. Oczywiście całkiem przez przypadek zapomniałam powiedzieć Nathing gdzie się wybieram. W końcu nie jest moją matką bym musiała się przed nią tłumaczyć.
Zapasy się nam kończyły wiec stwierdziłam, że udam się na małe polowanko. Co prawda łowcą nie jestem, ale chyba poradzę sobie z jakąś sarną czy innym zwierzem. A w czasie wojny nie ma co wybrzydzać. Zje się cokolwiek, ktokolwiek upoluje. A jak komuś nie będzie pasowało, to nie będę go zmuszać do jedzenia. Łaski bez. Więcej dla mnie.
Żwawym krokiem ruszyłam do lasu. Mimo wszystko byłam ostrożna. W każdym momencie mógł wyskoczyć na mnie jakiś stwór. A chwila mojej nieuwagi mogła kosztować mnie życie. A ja nie pchałam się na tamten świat.
Wtedy w krzakach coś zaszeleściło. Automatycznie popatrzyłam w tamtym kierunku i nastawiłam uszy. Zesztywniałam i stanęłam pewniej na łapach by w razie potrzeby zaatakować. Szybko jednak odetchnęłam. Zza krzewu wystawała rogata głowa jelenia, który spokojnie skubał korę roślinki. Uśmiechnęłam się. Cel znalazłam szybciej niż myślałam. Zaczęłam się skradać. Musiałam być bardzo ostrożna, gdyż moje żółtogranatowe futro wyjątkowo kontrastowało na tle śniegu. Nawet jeden niewłaściwy ruch mógł spłoszyć rogacza.
Spięłam wszystkie mięśnie. Wyciszyłam i wyregulowałam swój oddech, tak, że słyszałam bicie swojego serca. Skok. Mój nagły ruch musiał wystraszyć zwierzę, gdyż w kilku dużych skokach uciekł w stronę lasu. Nie było go sensu ścigać. Już pewnie się gdzieś zaszył. Ja jednak nie zdążyłam zatrzymać się. Zamiast utknąć w krzakach jak podejrzewałam, wpadłam na coś twardego. Wpadłam to mało powiedziane. To było raczej zderzenie czołowe. I to dosłownie. Czułam jak na środku czoła rośnie mi ogromny guz. Z resztą chyba nie tylko ja ucierpiałam, ponieważ mój jak się okazało wilczy towarzysz nie był zadowolony. Zerwałam się jak oparzona i szybko połączyłam fakty. To nie ja spłoszyłam jelenia. Tylko ten tutaj.
- Ty - warknęłam groźnie. Przez niego uciekł mi posiłek.
- Czego? - jego głos też nie był zbyt przyjazny. Jakoś nie przejęłam się tym bardzo. Kolejny pan i władca, który myśli, że jest jakimś bożyszczem. Zabawne.
- Wadzisz mi tu. Lepiej dla Ciebie by było gdybyś był w innym miejscu - w tej watasze to ja jestem od patrzenia na wszystkich "z góry" i mieszania ich z błotem. I nie oddam tak łatwo tej posady. Biały basior prychnął na moje słowa i zaczął warczeć. Zdenerwowałam go? Oj, jak mi przykro... Przyjrzałam się mu lepiej. Zero krępacji. W końcu co on mi mógł zrobić? Nic. Nawet gdyby to widział, a nie mógł, ponieważ uniemożliwiała mu maska na moim pyszczku, byłby całkiem bezradny. I tak nie zamierzałam go słuchać.

Dark Rider? Jak obiecałam. I wybacz za opóźnienie ;3

29 grudnia 2016

OD Max'a CD Ines

Wszedłem do gabinetu, a wilczyca od razu zapytała:
- Witaj, co ci dolega ?

- No trochę śmieszna sprawa... Piorun mnie walnął... - Mina lekarza była przerażająca.

- Boli Cię coś!? Masz zawroty głowy!?

- Trochę boli mnie czaszka... ale nic więcej...

- Powiedz mi jeszcze, jakim jesteś rodzajem?

- Wilk Cienia... a co?- wydała się zdenerwowana.

- Dobrze, zrobię ci opatrunek, a ty pójdziesz potem odpocząć.

- Ale ...

- Żadnych ale. Musisz wypocząć, nie wiem jak piorun uderzył, i czy ci nie pomieszał.

Opatrzyła mi głowę, coś popisała. Powiedziała, że mam się nie nadwyrężać, no i mnie wypościła. Od razu jak wyszedłem, widać było zatroskanie na jej twarzy. Nic nie powiedziałem, tylko się uśmiechnąłem. Spokój zapanował. Nagle jednak obraz zaczął mi się zamazywać, czułem, jak opadam z sił. Zacząłem tracić równowagę. Zachwiałem się i upadłem. Czułem, jak Ines próbuje mi pomóc, ale jej nie słyszałem.

Obudziłem się w swojej jaskini. Moja głowa już tak nie bolała, starałem się wstać, ale nie mogłem. Czułem się tak, jakby coś chciało, żebym leżał, trzymało mnie. Wdziałem zamazaną Ines śpiącą obok mnie. Czemu została ? Może się martwiła. Nie miałem siły myśleć, poszedłem spać.
Nie wiem, ile spałem, obudził mnie huk, jak by coś spadło. Wstałem w miarę możliwości i wyszedłem powoli z jaskini. Ines niosła sarnę. Zobaczyła mnie, od razu na mnie pobiegła.
- Obudziłeś się nareszcie! - przytuliła mnie, miała łzy w oczach.

Nigdy wcześniej nie czułem takich emocji. Również ją przytuliłem, wiedziałem, że mogę na nią liczyć, że nie zostawiła mnie w potrzebie. Emocje opadły.
- Ines, powiesz mi, ile spałem ?

- Wiesz... no... ze trzy dni.

- Trzy ... - trochę mnie to zdziwiło.

Uśmiechnąłem się, wadera odwzajemniła minę. Wtedy ją przytuliłem.
- Dziękuję... że zostałaś...

Ines...?

OD Max'a CD Tap

- Słucham Cię uważnie...

- Możemy pójść w górę rzeki. - wskazała na nurt wody.

- Lepszym pomysłem jest rozejrzenie się z wysokiego miejsca.

Tap popatrzyła mnie, a ja uśmiechnąłem się jak głupi do sera. Przewróciła oczami, ale pokiwała głową na „tak".
- Nie wiem, czy dam rade utrzymać się na tyle, by coś dostrzec.

- Ja to zrobię. - popatrzyła na mnie podejrzliwie.

Nie przejąłem się tym zbytnio. Użyłem mich skrzydeł i wyleciałem nad las.
- Heeeej, jesteśmy niedaleko Doliny Mrocznej Strugi. - w tym momencie straciłem kontrole, moje skrzydła znikły, a ja zacząłem spadać. - Aaaaaaa !!!

Nie patrzyłem, ale się nie rozbiłem.
- Możesz otworzyć oczy...

To Tap mnie złapała. Unosiła mnie zaledwie parę centymetrów nad ziemią. Cały poczerwieniałem, a jednocześnie się oburzyłem. Uratowała mnie wadera...
- Postawisz mnie... - wilczyca odłożyła mnie, ale nie delikatnie, po prostu mnie puściła.

- Ała...
- To, w którą stronę idziemy ?

-Na wschód...

Poszliśmy więc w tym kierunku. Po paru godzinach marszu staliśmy już przed doliną.
- Chyba się nie boisz. Co? - uśmiechnąłem się chytrze.

- Nie... idziemy... - wadera poszła pewnie, ale widać było, że się boi.

Ja jestem cieniem, więc oni nic mi nie zrobią, ale ona...

Tap?

Od Will CD. Raiden

Patrzyłam prosto w jego piękne, ciemnobrązowe oczy.
- Wiesz, ja chyba też ciebie lubię- powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się, patrzyłam na niego, a on na mnie.
- Lubię, gdy się uśmiechasz- powiedział. Gdy tak leżeliśmy, spostrzegłam, że coś siedzi w krzakach.
- Raiden?
- Tak?
- Coś siedzi w krzakach- powiedziałam cicho. Raiden spojrzał w krzaki. Tam NAPRAWDĘ coś siedziało. Wstaliśmy. Wyszczerzyłam kły gotowa do walki, a Raiden zrobił to samo. Powoli podeszłam i zobaczyłam tam... małą, przerażoną fungę? Przynajmniej tak to wyglądało. Miało dwa małe ogonki i grzbiet pokryty rurkami. Przestałam szczerzyć kły i zawołałam Raidena.
- Mała funga... ciekawe gdzie jej rodzice. - powiedziałam do Raidena.
- Uciekli albo zostali zgładzeni -  powiedział- obstawiam to drugie.
- Ja też- powiedziałam - to, co z nią zrobimy?
- Zaniesiemy do alfy . -powiedział
- Ja mogę to nieść - powiedziałam i wzięłam małą fungę na grzbiet. Widocznie się z tego ucieszyła, bo przestała się trząść i zaczęła machać ogonkami. Funga nie była ciężka, wręcz przeciwnie, była lekka jak piórko. Popatrzyłam na Raidena.
- Idziemy? - zapytałam.
- Może lepiej ją zabić - powiedział.
- CO?! - popatrzyłam na niego oszołomiona. Chciał zabić bezbronnego malca.
- Przecież żartuję - uśmiechnął się złośliwie.
- Ha, ha, bardzo śmieszne - powiedziałam.
- Coś się stało, Yyyyyyy? - zapytał troskliwie.
- Nie, nic - uśmiechnęłam się- tylko się przestraszyłam.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi.
- To co, idziemy?.
- Tak - Szliśmy lasem. Było południe, słońce świeciło, a śnieg iskrzył się w jego świetle. Jak już mówiłam, funga była lekka, ale ciężko było ją utrzymać na grzbiecie, bo ciągle się wierciła.
- Na pewno chcesz ją nieść? - zapytał Raiden - do jaskini alf jeszcze kawał drogi.
- Dam radę. - popatrzyłam na niego - Wiem, że jesteś ode mnie silniejszy, ale ja też chcę się trochę wykazać. Popatrzył na mnie.
- Will?
- Tak?
- Wiesz co?
- Nie.
- To ci powiem.
- Słucham.
- Lubię Cię... bardzo lubię.
- Ja ciebie też bardzo lubię. Funga o mało co nie spadła mi z grzbietu. Przez cały „spacer” do jaskini alf rozmawialiśmy o... nie pamiętam o czym. Gdy znaleźliśmy się przed jaskinią alf... zawahałam się. Nie chcę, by alfa zrobiła coś fundze. Raiden popatrzył na mnie zachęcająco, pozbierałam myśli i razem weszliśmy do jaskini.


Raiden? Co zrobimy z małą fungą?
PS.: Proszę... nic złego
Czy ja muszę do wszystkich mówić osobno?
Will spacje pomiędzy myślnikami.
Nie "-Jak tam dzień?-spytał"
Tylko: "- Jak tam dzień? - spytał."

Od Lumy cd. Nathing

Udało mi się odciagnąć bestię od kwatery i szczeniaków. Połowa planu wykonana. Teraz ta druga, nieco trudniejsza. Przeżyć. Liczyłam jednak na to, że Nathing i Leloo wkrótce do mnie dołączą. W końcu po to im powiedziałam gdzie biegnę. Gdybym chciała walczyć z nim sama, byłaby to misja samobójcza. A ja samobójcą nie jestem.
Nagle Czarny złapał mnie. Czułam tylko olbrzymie łapska na moim malutkim ciałku. Myślałam, że to mój koniec. Po chwili zaklęłam cicho. Jestem Luma. Władczyni błyskawic. Złośliwa, uparta, bezczelna. Czasem może trochę tchórzliwa, mimo wszystko zacięta. Nie zamierzałam tak łatwo się poddać. Jak mam wąchać kwiatki od spodu, to tylko z kimś. I tym kimś był właśnie Czarny. Zaatakowałam go jeszcze raz błyskawicami. Tym razem mocniej. Potwór rozwścieczony puścił mnie jedną łapą. Postanowiłam, że to wykorzystam. Zaczęłam się jeszcze bardziej szarpać. To mogła być jedyna i ostatnia szansa na uwolnienie. Mimo że byłam dość wysoko, wolałam spaść niż dać ot tak się zaszlachtować. No proszę. Na moje życzenie. Udało mi sie wyrwać. Jednak wiedziałam, że upadek z takiej wysokości może nie być najprzyjemniejszy. W najlepszym wypadku, gdy spadnę na kark, nic nie poczuję. Przelotem spojrzałam tylko na biegnacych Nathing i Leloo. No cóż... Przynajmniej udało im się ocalić szczeniaki, a mi nieco osłabić wroga. Zacisnęłam oczy. Nie chciałam wiedzieć ile czasu mi zostało do roztrzaskania się o skały. Słyszałam tylko świst wiatru i chyba dźwięk uderzających o powietrze skrzydeł. Czyżby bestia nie chciała mi pozwolić tak łatwo umrzeć i pikowała za mną? Zresztą to już chyba i tak nie jest ważne.
Nagle poczułam, że unoszę się w górę. Niepewnie uchyliłam oczy i zobaczyłam jak Nathing stawia mnie bezpiecznie na gruncie. Łapy trzęsły mi się bardzo. Jakby były z galaretki. Musiałam jednak wziąć się w garść. Kiwnęłam głową w strone wadery w ramach podziękowania i zwróciłam się ku Czarnemu.
Walka była zacięta. Atakowaliśmy wspólnymi siłami. Moi towarzysze rzucili się na stwora, a ja trafiałam w niego piorunami. Byłam wykończona, cała poobijana i poraniona. Nie mogłam jednak teraz odpuścić. W pewnym momencie zobaczyłam jak Nathing zmieniła pozycję i ustawiła się na linii mojego gromu. Nie miałam jak go zatrzymać, więc robiłam co mogłam by zminimalizować obrażenia. Wadera spadła, jednak po chwili podniosła się, otrzepała i powróciła do ataku. Odetchnęłam z ulgą. Dołączyłam do niej i zaatakowałyśmy brzuch. To był dobry pomysł. W końcu wspólnymi siłami udało nam się powalić i uśmiercić bestię. Staliśmy obok niej. Tak samo jak reszta byłam cała we krwi. Podejrzewam, że nie tylko mojej.
Nathing popatrzyła na mnie i odeszła. Wyglądało jakby chciała coś powiedzieć, ale odpuściła. Po prostu odeszła. Prychnełam. Tak. Pierwszy szok minął i wróciłam dawna ja. Pyskata, złośliwa i arogancka.
- Pewnie, idź sobie. Mnie nic nie ma. Dzięki za troskę - krzyknęłam za nią i ruszyłam w przeciwnym kierunku. W końcu gdyby nie ja, to zostalibyśmy wszyscy po kolei wymordowani we własnej kryjówce. Szybko jednak się zatrzymałam. Zaczęłam czyścić się z krwi.
Po jakimś czasie postanowiłam wrócić do kwatery. Ochłonęłam już i dotarło do mnie, że jak najszybciej powinnam dotrzeć do bazy. W końcu ani Nathing ani Leloo nie byli w najlepszym stanie. Dodatkowo nie wiem czy szczeniakom się nic nie stało. Pędem rzuciłam się w tamtym kierunku. Po drodze widziałam ślady krwi, które pozostawiły walczące ze mną wilki. Było źle. Krew wyraźnie odznaczała się na śniegu i wręcz prosiła, aby jakaś bestia podążyła wyznaczoną przez nią ścieżką. A dwa dość mocno poturbowane wilki i banda wilczków nie miała szans z grupą nawet głucholców. W końcu wpadłam do nowej, tymczasowej kwatery i rozejrzałam się po wnętrzu.

Nathing?

Od Nathing cd. Dark Rider

 Polowałam i nawet dobrze mi szło. Znalazłam jelenia o ponadprzeciętnym wzroście i właśnie miałam go zagryźć, kiedy coś dużego i obrośniętego futrem wpadło na mnie i zrzuciło z grzbietu zwierzyny. Co gorsza, nim się obejrzałam coś - o bardzo ostrych zębach - zacisnęło mi szczęki na szyi. Po czym mój oprawca zniknął.
Spróbowałam się podnieść, ale poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Nie, nie ból... Coś jakby zacisnęło mi się na niej, uniemożliwiając oddychanie. Spróbowałam wziąć głęboki oddech, ale zamiast tego z gardła wyrwał mi się nieprzyjemny, świszczący dźwięk. Znów spróbowałam - nic. Jakbym nigdy w życiu nie oddychała.
Kiedy ja się męczyłam spomiędzy traw czerwonych od krwi - i napewno nie była to krew jelenia - wyjrzał biały, wilczy łeb. Słabo go widziałam, leżąc na boku.
Wilk delikatnie się poruszył.
- Nic ci nie jest? - spytał. Po tonie głosu poznałam, że to basior.
,,Nie, kompletnie nic, tylko, tak jakby umieram" miałam ochotę odpowiedzieć, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Przesłałam mu więc odpowiedź w myślach.
,,Nie, spokojnie, tylko się duszę"
Czułam to już. Dusiłam się.
,,Ech... Na co mi moja moc, kiedy umrę?" pomyślałam nagle.
Basior odezwał się, ale nie usłyszałam wyraźnie co mówił. Obraz sie rozmył i zlał z otaczającymi mnie dźwiękami. A później zapanowała ciemność.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Śniło mi się, że wokół mnie trwa walka. A może to nie był sen? Słyszałam jej odgłosy, ale było całkowicie ciemno. Ktoś walczył z potworami. Ale to nie byłam ja... Ja spałam...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Obudziłam się w jaskini uzdrowicieli. Obok mnie stała Luma. Nie... Dlaczego ona? Przez chwilę miałam wrażenie, że po prostu śni mi się kolejny koszmar. Zamrugałam i poruszyłam się lekko. Poczułam uścisk bandaża na szyi. Czyli to jednak jawa.
- Widzę, że się obudził nasz pacjent. Założyłam ci bandaże. Za kilka dni będzie można je zdjąć. Strasznie spanikowałaś. To nie był nawet mocny krwotok. Żeby od razu mdleć... - zdała mi relację medyczka.
- Dusiłam się - powiedziałam niemrawo.
Wadera spojrzała na mnie jak ktoś, kto wie więcej, ale nie ma zamiaru tego udowadniać i wyszła z groty. Po chwili w wejściu pojawił się ów basior, który na mnie napadł. Poznałam jego pysk. Teraz mogłam uważniej mu sie przyjrzeć. Był jasny, a na całym ciele miał czarne wzory. Spojrzał na mnie, a widząc, że go zauważyłam wszedł do środka.
- Hej - zaczął.

<Dark Rider? Tak dramatycznie>

Od Nathing cd. Luma

Co ona sobie wyobraża? Czarny poszedł za nią. Miał o wiele dłuższe łapy, skrzydła i zwinność kota. Wadera biegła szybko i zręcznie unikała złapania, ale to na nic. W końcu musiało to nastąpić. Rozwścieczony rzucanymi przez nią piorunami stwór przyspieszył i skoczył na Lumę. Miał ją.
Byłam tak wściekła, że miałam ochotę kląć. Jednak wilczyca przegoniła go od miejscówki szczeniaków. Trzeba było to wykorzystać.
Rozejrzałam się po wnętrzu. Szczenięta, ja i Leloo. Żadnych zakamarków do ukrycia się, niczego. Znów skupiłam się na Czarnym. Opierzony lew ryknął wściekle, bo znowu oberwał piorunem i puścił Lumę jedną łapą, ale drugą wciąż przyciskał ją do skalnej ściany. Żółta plamka zaczęła się rzucać i wyrywać. Niepotrzebnie, nie miała jak uciec, wisząc wysoko w powietrzu.
- Leloo - zwróciłam się nagle do basiora - Do ostatniego budynku będzie mu trudno się dostać - milczał - No tak czy nie?
- Powinno.
- Świetnie. Zaprowadź tam szczeniaki. Zaraz tam będę.
Leloo bez słowa ruszył ze szczniętami we wskazane miejsce. Ja zostałam na swojej pozycji, bacznie obserwując szamotaninę przy skale. Równocześnie śledziłam mocą wędrówkę maluchów. Luma wciąż jeszcze żyła i miała się w miarę dobrze, co poczytałam jej za zasługę. Czekałam aż Leloo dotrze z młodymi na umówione miejsce, ale patrząc na Lumę nie byłam pewna, czy wytrzyma tak długo. Zostało im jeszcze sto metrów...
Czas. Dlaczego zawsze w takich sytuacjach o nim zapominam? Zatrzymałam czas i przetransportowałam nieruchome szczenięta i przypieczętowałam je barierą ochronną.
Czas start.
- Zostańcie tu - poleciłam pyszczkom o przerażonych ślepkach - My sobie poradzimy, a wy jesteście tu bezpieczni.
- Naprawdę wszystko w porządku? - zapytało któreś z nich.
Nie. Nic nie było w porządku. Czarny był bliski wykończenia Lumy, a ja zostawiałam młode bez opieki tuż obok niego. Jednak uśmiechnęłam się, żeby uspokoić małe.
- Spokojnie. Zostańcie tu.
Po czym zaczęłam biec.
- Chodź ze mną - krzyknęłam mijając Leloo. Basior ruszył za mną. Dobrze mieć w takich sytuacjach wsparcie.
Posłużyłam się prędkością, żeby szybciej dotrzeć do Lumy. Przybyliśmy w momencie, w którym udało jej się uwolnić - i spadała w dół. W ślad za nią pikował Czarny. Przy pomocy mocy złapałam ją i postawiłam na gruncie. Wadera była poraniona, lecz nie zauważyłam u niej żadnych poważniejszych obrażeń. Cała nasza trójka znajdowała się w tej chwili w jednym miejscu, toteż Czarny zaatakował nas wszystkich. Ja i Leloo skoczyliśmy mu na skrzydła, bo, jak twierdził basior, to był jego najsłabszy punkt, a Luma zaczęła rzucać piorunami. Wdrapałam się potworowi na grzbiet, a ten kręcił się i ryczał. W pewnym momencie dostałam piorunem i grzmotnęłam o ziemię. Jak najszybciej się podniosłam i razem z Lumą - że też wcześniej na to nie wpadłam - zaatakowałyśmy jego podbrzusze. Z Leloo na górze w końcu udało nam się wykończyć pokrakę. Luma była cała we krwi, z resztą ja nie wyglądałam lepiej. Pytanie tylko - w posoce swojej czy monstrum?
Miałam ochotę rzucić jakąś złośliwą uwagę, ale nie miałam serca. Zmierzyłam waderę wzrokiem i ruszyłam w stronę moich najmłodszych podopiecznych, znacząc drogę śladami krwi.


<Luma?>

Od Dark Rider'a

Pierwszy dzień w watasze zapowiadał się okropnie. Samiec alfa przydzielił mi jaskinię, w której mam spędzić resztę życia. A zakładam że spędzę bo nie mam w zamiarach żadnych ucieczek bądź wędrówek w nieznane. Leżałem w głębi jaskini na miękkim posłaniu. Czułem jak się w nim dosłownie zapadam. Co chwila przewracałem się na bok warcząc cicho. W końcu nie wytrzymałem tej konsystencji więc wyskoczyłem z materaca. Zrobiłem pare leniwych kroków i położyłem się w rogu na zimnej, kamiennej podłodze. Wygodnie się ułożyłem i zamknąłem oczy. Szczerze to było mi tu wygodniej niż na tym gąbczastym materacy. Wydaje mi się że z dwie godziny przespałem. Nie znosząc już więcej snu postanowiłem ruszyć zad z jaskini. Wyprostowałem ostrożnie wszystkie łapy po czym wyprężyłem kręgosłup i wybiegłem z jaskini. Tuż przed nią znajdował się spory las więc postanowiłem że w niego wbiegnę. Po paru minutach już trochę zwolniłem tępa. Nie byłem ani trochę zdyszany bądź zmęczony. Jedyne co teraz mi doskwierało... To głód. Trzeba na coś zapolować a żebym się w pełni najadł trzeba upolować z dwa jelenie. W lesie raczej nie znajdę jakieś parki zwierząt o porożach. Wylazłem z lasu na wielką polanę. Obrastały ją różowe i fioletowe koniczynki. Robiło mi się nie dobrze na ich widok ale musiałem to jakoś przecierpieć. Stawiałem jak najostrożniejsze kroki żeby nie nastąpić na jaką kolwiek małą roślinkę. Można powiedzieć że jestem na nie uczulony. Bardzo podrażniają moje łapy. Jakoś udało mi się przejść pole zabójczych koniczyn po czym wyszedłem na miękki trawnik. Spojrzałem na chwilę pod łapy żeby upewnić się że mogę normalnie się poruszać i czy na pewno nie zdeptałem jakiejś roślinki. Uniosłem łeb ku górze i ujrzałem dorodnego jelenia. Nie było dwóch jak planowałem ale wielkość tego jednego samca dorównywała dwóm. Trawy były dość wysokie więc przyczaiłem się w nich. Byłem dość niewidoczny. Obnażyłem czarne kły jeszcze nie wydając z siebie warknięć. Podsuwałem się do mojej ofiary. Gdy wyczułem odpowiedni moment wybiłem się z tylnych łap i skoczyłem mu do gardła. A raczej nie mu... Tylko wilkowi, który również się na niego czaił. Podczas gdy ja wykonywałem skok ten już siedział na jeleniu. Nie dałem rady nic zrobić więc wbiłem kły w skórę wilka. Odskoczyłem i cofnąłem się o dobre parę metrów. Słyszałem lekkie piski samca bądź samicy, który leżał/a w trawie prawdopodobnie się wykrwawiając. Zakląłem pod nosem i głośno warknąłem. Podszedłem żeby uchylić trawy. Ujrzałem tam...


Ktoś chętny? XD

Od Asacrifice - C.D Nocty

Wadera zaczęła mnie wkurzać. Jakby w cale nie wiedziała, kto to jest alfa, i jak należy się do tej osoby odnosić. Trzeba ją nauczyć, że tak wysoko postawione wilki nie będą tolerować takich zachowań. Nocta dreptała tuż za mną, co chwilę przyśpieszając. Doprowadziłem ją do jaskini alf. Usiadłem przy szafce, i wyciągnąłem z niej papier. Czarna jak smoła wadera usiadła na przeciwko mnie, i spojrzała na mnie wrogo. Położyłem kartkę na podłodze, i kazałem jej przeczytać co tam pisze. Z niechęcią zabrała się do krótkiej lekturki. Gdy skończyła czytać, podniosła wzrok i skierowała go na mnie. Nie wiem, co ona sobie myśli, ale jeżeli jeszcze raz powie że nie mam jaj, to naprawdę, ja jej coś zrobię. Zaśmiała się gorzko, i odsunęła od siebie dokument.
- Jak mam niby to podpisać, skoro nie ma długopisu? - Warknęła oburzona. Wysunąłem pazur, i chwyciłem za jej łapę. Lekko wbiłem pazur w jej żyłę, i pociągnąłem do dołu.
- aaa! - Syknęła próbując uwolnić łapę.
- Nie ruszaj się ! - Warknąłem wkur***ny. Kilka kropli krwi skapnęło na grubą kartkę papirusu. Puściłem ją i szybko zabrałem papier. Schowałem go do sejfu z wszystkimi papierami, i zamknąłem mocno.
- I co to miało niby znaczyć? Moja krew? - Warknęła ponownie.
- Podpisałaś właśnie magiczny papier, dzięki któremu dołączyłaś do watahy. Teraz otrzymasz od mojej matki stanowisko, jaskinię i wszystko inne, co potrzebne ci do życia. A teraz, lepiej zniknij mi z oczu, jeżeli chcesz jeszcze stąpać po ziemi. - Warknąłem przyciskając ją mocą do ściany. - Mam gdzieś ciebie, i wszystko co z tobą związane. A jeżeli twierdzisz, że nie mam jaj, to proszę, wyzwij mnie na pojedynek.
Puściłem ją i wyszedłem z jaskini. Buzowała we mnie złość, trzymana już od dłuższego czasu. Czekałem na odpowiedni moment, aby móc ją wykorzystać, i właśnie teraz, ten moment się nadarzył. Nocta wybiegła z jaskini i biegła w moją stronę. Odwróciłem się na pięcie i wyciągnąłem zza pleców swoją katanę. Błyszczała od krwi zabitych przeze mnie potworów i innych bestii. Gdy wadera się zatrzymała, przystawiłem ostrze do jej gardła.
- Nie ręczę za siebie, jeżeli jeszcze raz zawrócisz mi głowę. - Warknąłem i odszedłem. Już do końca dnia jej nie widziałem, i miałem nadzieję, że nie będę musiał znów się z nią kłócić. Jest irytująca, a w dodatku denerwująco bezczelna. W sumie to tak jak ja, ale nie jestem aż tak arogancki i natarczywy. Następny dzień zapowiadał się w miarę okej, ale zniszczyła mi go matka, przydzielając mi do patrolu terenów Noctę, Hannibala i Leloo. Do tych dwóch basiorów nic nie mam, nigdy z nimi nie gadałem, więc raczej nie będzie problemów, ale Nocta? Błagam was, wolałbym iść się powiesić, niż pracować z nią w grupie. Ale z resztą, musi w końcu się podporządkować, bo inaczej sam zadbam o to, aby została wywalona, bez możliwości powrotu. Nasze zebranie miało się odbyć na jakiejś polanie. Tam więc się udałem, bez żadnych problemów dotarłem na miejsce. Tam, czekali już Hannibal i Leloo. Nocty nie było. Mogłem się domyślić, że nie przyjdzie. Raczej nie będzie chciała słuchać moich rozkazów. Usiedliśmy w kółku. Hannibal wyciągnął mapę terenów, a Leloo miał ze sobą małą "mapkę" na której są miejsca, w których jest najwięcej potworów. Rozplanowaliśmy sobie gdzie idziemy najpierw, co i jak, gdy nagle wparowała Nocta.
- Sory za spóźnienie. - Mruknęła. Zmarszczyłem czoło, i wstałem.
- Proszę się usprawiedliwić. Chcę wiedzieć, co Cię zatrzymało, w przybyciu na to ważne spotkanie. - Położyłem uszy po sobie.


Nocta ? Już nic nie wymyślę :v

28 grudnia 2016

OD Lumy CD Nathing

Weszłam do kwatery. Pierwsze co zobaczyłam to wściekła Nathing. Od razu zaczęła się pogadanka.
- Gdzie Ty byłaś? - fuknęła. To oczywiste chyba. Skoro nie było mnie w bazie to musiałam być w innym miejscu. Jednak dla dowódcy nie było to takie jasne.
- Przepraszam panienkę najmocniej - odparłam złośliwie. Co jak co, ale tłumaczyć się nie zamierzam. Przed nikim.
Naszą jakże interesującą rozmowę przerwała moja towarzyszka. Widocznie nie chciało się jej dyskutować. A szkoda. Miałam jeszcze wiele do powiedzenia. Ustaliła tylko, że o drugiej ma być jakieś tam zebranie, na którym mam być. Chyba wkurzyło ją to, że ostatnio całkowicie zignorowałam jej spotkanko. Po tym wyszła.
Siedziałam, a raczej leżałam w kącie. Spod przymkniętych powiek obserwowałam bawiące się szczeniaki. Westchnęłam cicho. Nadal nie znam ich imion, mimo że już jakiś czas "zajmuję" się nimi. Leloo natomiast łaził tam i z powrotem. Nie przejęłam się nim jakoś bardzo.
Nagle to poczułam. Dziwną energię, której nie mogłam rozpoznać. Ktoś lub coś zbliżało się do nas z dużą prędkością. I z pewnością nie była to Nathing. Ani żaden wilk. Wstałam szybko i kazałam szczeniakom schować się w jednym z kątów. Te widząc mój poważny wzrok wykonały polecenie od razu. Natomiast ja i Leloo podeszliśmy do wejścia i zamarliśmy. Prosto na nas pędziła wielka, czarna kreatura. Pierwszy raz taką widziałam, jednak wiedziałam co to. Czarny. Jakim cudem znalazł tą kryjówkę. Przecież do tej pory, żaden ze stworów nas tutaj nie namierzył.
Szanse mieliśmy marne. Ja, Leloo i banda szczeniaków. Po prostu świetnie. Jednakże Czarny o tych małych, telepiących się kulkach jeszcze nie wiedział. I tak powinno pozostać. Pełna obaw wyszłam z kwatery i zawyłam. Miałam nadzieję, że ktoś mnie usłyszy i przybędzie z odsieczą. Jeśli zostalibyśmy pozostawieni sami sobie, z pewnością stwór wyrżnął by nas jak stado baranków. Piękna perspektywa. Nie ma co.
Zaczęłam warczeć. Z boku musiało to wyglądać komicznie. Żółty kłębek sierści szczerzący zęby na potężne monstrum. Gdybym to nie ja była tam w tym miejscu, to zaczęłabym się śmiać. Ale akurat nie było mi do śmiechu. Bałam się. I to bardzo. Dodatkowo byłam teraz odpowiedzialna za więcej niż tylko swoje życie. Moim głównym zadaniem było zrobić wszystko co się da, by ochronić szczeniaki. Bo o zabiciu potwora nie było mowy.
Stwór odbił się od ziemi i wylądował na poszyciu naszej bazy. Musiałam przyznać, że mimo swojej masy zrobił to z wielką gracją... O czym ja teraz myślę? Powinnam obmyślać plan działania, a nie podziwiać grację i wdzięk Czarnego, który schodził coraz niżej. Wróciliśmy więc do środka. Już pewnie i tak wiedział o szczeniakach, więc lepiej żebyśmy z Leloo stali mu na drodze do nich. Wtedy do kwatery wpadła Nathing. Wpadła to dobre słowo. Nie zdążyła wyhamować i wpadła w ścianę. Parsknęłam śmiechem. Później jej to wypomnę. Teraz szybko i bez marudzenia wykonałam polecenie. To nie był czas na pyskówki. Słyszeliśmy jego pazury szurające o kamień. Nie był to najprzyjemniejszy dźwięk. Szczególnie, że nie mieliśmy pojęcia co się mogło wydarzyć. Analizowałam sytuację, która i tak była beznadziejna. Jednak nie mogliśmy dopuścić aby była jeszcze gorsza. Wtedy wpadł mi do głowy pewien pomysł. Ryzykowny i to bardzo. Ale w końcu bez ryzyka nie ma zabawy. Prawda? Przez chwilę analizowałam za i przeciw. Na wierzch wyszła moja tchórzliwa strona, która kazała mi się jak najszybciej ewakuować, nie oglądając się na innych. Wiedziałam jednak, że nie mogłam tak. Należałam w końcu do watahy, a wataha trzyma się razem.
- Mam plan - wypaliłam szybko. Bałam się, że się rozmyślę.
- Jestem najszybsza. Spróbuję odwrócić jego uwagę i odciągnąć stąd. Wy w tym czasie weźmiecie szczeniaki i schronicie się wiecie gdzie.
- Nie ma mowy. Jesteś jedynym medykiem w watasze. Jeśli coś Ci się stanie to będzie nasz koniec. Coś wymyślimy. - Nathing protestowała. Domyślałam się, że tak będzie.
- Nic nie wymyślimy, nie mamy czasu. - warknęłam zgodnie z prawdą. Wzięłam jeszcze dwa głębokie oddechy po czym ponownie się odezwałam.
- Spróbuję zaciągnąć go nad Velar. Jeszcze nikt nie sprawdził czy to monstrum potrafi pływać. - próbowałam rozluźnić atmosferę żartem. Głupim bo głupim, no ale cóż. Rzuciłam jeszcze okiem na wilczki po czym wybiegłam, zanim ktoś mnie zatrzymał.
Stałam obok kwatery. Czarny był o wiele bliżej wejścia niż myślałam. Musiałam się śpieszyć. Podobno te istoty są niesamowicie inteligentne. Dlatego postanowiłam, że zrobię to w czym jestem najlepsza.
- Ej, Ty - zawołałam głośno i uderzyłam w niego piorunem. Oj tak. To co zwykle. Najpierw zygam, a później uciekam by ratować skórę. Tyle, że tym razem miałam uratować nie tylko swoją.
- Świetnie. Udało nam się zwrócić jego uwagę - mruknęłam do siebie po czym trafiłam go gromem jeszcze raz. Rozzłościłam go tym tylko, ale wiedziałam, że teraz za mną ruszy. Zaczęłam biec.

Nathing?

Od Nathing

W końcu do bazy wróciła Luma.
- Gdzie byłaś? - ofuknęłam ją, poważnie zirytowana całą sytuacją - Mamy wojnę, ja tu jestem sama ze szczeniakami a wy sobie fruwacie!
- Przepraszam panienkę najmocniej - odparła jadowicie.
Nie no, ładnie się zwraca do swojej dowódcy oddziału.
- Słucham? - warknęłam - Mówiłaś coś?
- Najmocniej pa...
- Nieważne - przerwałam jej. Nigdy nie wygrasz z ostrym językiem, jeśli się przejmiesz jego słowami - Zostajesz tutaj z Leloo i młodymi. Od dzisiaj macie mi meldować kiedy wychodzicie.
Skłoniła się ironicznie.
- Tak, najja...
- I o drugiej CAŁY Oddział I ma się stawić na zebranie.
- Oczywiście, moja pani i królu.
Odwróciłam się i wyszłam przez jeden z łuków. Idąc po powietrzu wypatrywałam wilków. Swoją drogą dawno nie było u nas posłańca. Dziwne... Żywność też się w sumie kończyła.
Nie dane mi jednak było dotrzeć tego dnia do alf. Kiedy oddaliłam się o kilkadziesiąt metrów od centrum usłyszałam głośny, przerażający ryk. Znałam ten dźwięk.
Nie. No nie.
A jednak. Rozległo się wycie, którego źródło znajdowało się za mną. Zamknęłam oczy. Potem obróciłam się o stoosiemdziesiąt stopni i pognałam co sił do bazy.
To Luma ujadała. Miała okrągłe, pełne strachu oczy. Razem z Leloo stali obok kwatery szczeniaków, a Czarny powoli, jakby delektując się strachem swych ofiar schodził po boku budynku, w którym się znajdowali. Wpadłam do środka z impetem uderzając o  tylną ścianę, chociaż niewiele to mnie w tej chwili obchodziło. Spojrzałam na przerażone szczenięta. Oczywiście akurat teraz były wszystkie.
- Osłaniajcie tyły, musimy go odciągnąć od małych - zakomendowałam w pośpiechu.
Ustawiłam się przodem do okna, nasłuchując. Potwór drapał pazurami po tynku. Nie śpieszył się.
Szur, szur, szur. Łup. Szur, szur, szur.
W otworze pojawiła się lwia głowa. Zjeżyłam sierść i warknęłam najgrożniej jak potrafiłam, choć nie miało to sensu. Nisko, wyzywająco i z mocą.
<Luna?>

Od Lumy CD. Scar

Wracałam do bazy. Byłam akurat w terenie, gdyż jeden z oddziałów został dość mocno poturbowany przez grupę fungów. Nie wiedziałam co tam się dokładnie stało, ale nie wyglądało to za dobrze.
Nagle coś na mnie wpadło. Już szykowałam się do ataku, gdy okazało, że był to wilk. A właściwie wadera o szarym kolorze futra.
- Uważaj jak biegasz - warknęłam i otrzepałam się ze śniegu, gdyż ze względu na uderzenie wylądowałam na ziemi.
Gdy się podniosłam, mój wzrok zarejestrował ruch. W właściwie głucholca pędzącego prosto na nas. Czyli przed nim uciekała.
- Uciekaj! - krzykęłam i zaczęłam biec przed siebie. Byłam pewna, że pobiegnie za mną.
Słyszałam, że dołączyła jakaś nowa. I najwidoczniej to była ona. Co prawda nie znałam wszystkich wilków z watahy, ale kompletnego żółtodzioba na naszych terenach jestem w stanie rozpoznać. Stała jak wryta i nie zamierzała się ruszyć. Mimo że zaraz przed nią był głucholec. A tam gdzie jest jeden są też inne.
Kazałam się jej ruszyć. W końcu to potem ja będę ją składać do kupy. Dlatego lepiej by było gdyby była w jednym kawałku.
Udało się nam uciec. Mimo to powinnyśmy jak najszybciej się z tego miejsca wynosić. Nasze ślady na śniegu zdradzały naszą drogę, więc najlepiej by było pójść na około. Schowana za drzewem zaczęłam cicho ochrzaniać swoją towarzyszkę.
- Oszalałaś! Przecież on mógł Cię zabić - warknęłam. To było całkowicie nieodpowiedzialne z jej strony. Głupota wali po oczach.
- Ale kto? - spojrzałam na nią jak na wariatkę. No przecież nie uciekałyśmy na złamanie karku przed wiewiórką.
- Głucholec!
- Jestem tu nowa i nie wiedziałam - załamana pokręciłam głowę. Dobra. Koniec tematu. Nie było tego.
- Dobra, ale następnym razem bardziej uważaj - westchnęłam. W końcu mam ważniejsze rzeczy do roboty niż leczenie wilków, które są nowe i nie wiedziały.
Po prezentacji i wymianie grzeczności zaproponowałam, że ją oprowadzę. Skoro i ta musimy wracać na około, to przy okazji wycisnę z siebie odrobinę dobrej woli, oprowadzę ją i wytłumaczę co i jak. Przy okazji być może zaoszczędzę sobie pracy.
- Sama niedawno dołączyłam. Jednak wiem, że jakiś czas temu zaczęły pojawiać dziwne stwory. Właściwe nie wiemy dokładnie skąd-zaczęłam tłumaczyć. Szłyśmy w kierunku wodospadów Dimrill, zakończenia rzeki Valar. - To właśnie z nimi prowadzimy wojnę.
- A ten co nas gonił? Głuchol? - dopytywała.
- Głucholec. Tak. To jeden z nich. Zazwyczaj atakują w grupach. Dlatego jak jesteś sama i jakiegoś spotkasz to jak najszybciej uciekaj. Samej nie masz szans. Co prawda są głuche, jednak pozostałe zmysły mają bardzo dobre.
Wadera pokiwała głową, że rozumie. Dlatego kontynuowałam.
- No i ostatnią grupą i zarazem najniebezpieczniejszą są czarni. Są bardzo rzadko spotykane jednak piekielnie inteligentne. Podobno żaden wilk nie przeżył spotkania z czarnym sam na sam. Jeśli go spotkasz to Ci szczerze współczuję - skończyłam. Cóż... nie jest przyjemnie słuchać o potworach, które na każdym kroku mogą Cię zabić. Jednak jest to niezbędne minimum by przeżyć.
- Wataha oprócz hierarchii podzielona jest na siedem oddziałów. Jedne są stacjonarne, a inne ruchome. Ja jestem w oddziale pierwszym jako medyk, który ma bazę właśnie tu-byłyśmy w Centrum.

Scar?



Droga Lumo
Mam do ciebie prośbę. Miałam tutaj trochę błędów, a szczególnie mówię o spacjach pomiędzy myślnikami mianowicie:
-Co tam?-Spytałam.
Powinno być tak:
- Co tam? - spytałam.

Następnym razem jak takie błędy tutaj znajdę, wyśle ci do poprawki.

Od Ariene CD Beast

 - Jasne że tak! - krzyknęłam - Znaczy... tak. - powiedziałam już normalnie.
W pewnym momencie nasze pyszczki znalazły się tak blisko siebie, że bliżej być nie mogły i zetknęły się ze sobą tworząc pocałunek. Spojrzeliśmy na czarnego, potem porozumiewawczo na siebie. Zawyłam na pomoc, a on zaczął używać swoich mocy. Po krótkiej chwili na pomoc przybiegły cztery wilki. Luma, Eris, Will i jakiś nie znany mi basior. Pewnie nowy... dużo nas tu ostatnio. Aż ciężko zliczyć...
Potwór niebezpiecznie się do nas zbliżył. Zaczęliśmy atakować go wszystkim, co mieliśmy. Broń, magia... nawet śnieżki z kamieniami. Po długim czasie bestia w końcu padła. Miałam kilka draśnięć. Z Beastem było gorzej. Był cały we krwi. Nie tylko czarnego, ale i w swojej.
 - Ari... - zaczął.
Nie skończył jednak, bo padł nie przytomny na ziemię. Utworzyłam wokół nas barierę ochronną, by żaden potwór nie wyczuł naszego zapachu. Usiadłam koło prawie martwego wilka i przez zły patrzyłam na niego nie wiedząc co zrobić.
 - Co tak patrzycie! Pomóżcie mu! Luma, znasz się na tym! - krzyczałam nie mogąc uwierzyć, co się teraz dzieje.
Luma popatrzyła na mnie kiwając głową na boki. Nie! Nie! To się nie mogło dziać! Czemu on? Dlaczego nie ja... Moje srebrnawe łzy kapały na zakrwawione ciało basiora. Wilki powoli się rozchodziły, ja na nic nie patrzyłam. Tylko płakałam... Gdy otworzyłam w końcu oczy, ujrzałam, że jego rany zniknęły. Pewnie mi się wydawało... Nie, jednak nie.Uśmiechnął się i coś wymamrotał:
 - Czy ja jestem w niebie? Bo chyba widzę anioła...
 - Pół demona... - zaśmiałam się dusząc łzy.
Tym razem to były łzy szczęścia. Rzuciłam się mu na ramiona i przytuliłam z całych sił.

*w jaskini Beasta*

 - Gdzieś tu miałem zaręczynowy pierścionek dla ciebie...
 - Best. jak to się stało... że... to przeżyłeś?
 - To ty... uleczyłaś mnie
 - Co? Nie rozumiem...
 - Tu się schował!
Wilk wyciągnął z szuflady małe, różowe pudełeczko. Otworzył je i założył mi na palec (o ile wielki je mają...) srebrny pierścionek z niebieskim kamieniem. To był... szafir? Skąd on wziął szafir... Nie wiem. Nie to było teraz ważne.

Beast? Prawie cię uśmierciłam, nie krzycz na mnie

Od Tap CD Max

Przemykałam cicho między drzewami, zastanawiając się gdzie mógł się podziać Max... No to pięknie! Zgubiłam go! A na dodatek, nie miałam pojęcia gdzie jestem, pofrunęłam z nurtem rzeki, w nadziei, że Max popłynął podobną drogą. Najwidoczniej nie. Szukałam go już dobre pół godziny i naprawdę zaczynałam się niepokoić. Robiłam się coraz bardziej zielona, a to nie ułatwiało kamuflowania się wśród drzew. Niespodziewanie coś na mnie skoczyło, przygważdżając do ziemi! Zawarczałam i spróbowałam się uwolnić; bezskutecznie.
- Kim jesteś?! - usłyszałam czyjś znajomy głos
- Max?? - rzuciłam w ciemność
Basior natychmiast ze mnie zszedł i usiadł obok. Zaśmialiśmy się nerwowo, najpierw cicho, a potem coraz głośniej i głośniej. Nieznane tereny, w watasze wojna, środek nocy, a my siedzimy w tej ciemności pękając ze śmiechu... Zaczęłam się zastanawiać, czy tu nie ma czegoś w powietrzu...
- Dlaczego się... hahaa... śmieje...hahh... śmiejemy?? - usłyszałam głos Maxa
- Nie zadawaj mi... hahah... tak tru... haah... trudnych pytań! - wykrztusiłam, kładąc się na ziemi, bo i tak nie mogłam dłużej utrzymać się na nogach
Leżałam tak dłuższą chwilę, Max siedział obok. Powoli się uspokajałam. Teraz byłam już amarantowa, z niczym nieuzasadnionej euforii.
- No, to co robimy? - zapytałam Maxa
- Jakoś trzeba będzie znaleźć drogę powrotną. - odparł basior
- No ty to ja wiem! - żachnęłam się, przewracając oczami

Max? ^^

Od Raidena cd. Will

- Will. - zacząłem, a wadera skierowała na mnie swoje lśniące oczy - Masz piękne oczy. 
Uniosła brew, widocznie zakłopotana. Ale dlaczego? Przecież powiedziałem tylko, że ma piękne oczy. A ma. Naprawdę piękne. 
- Um... Dzięki. - odparła.
Westchnąłem, wstając. Nocta, czy jak jej tam, patrzyła na mnie. Widziałem w jej oczach coś dziwnego, ale specjalnie się tym nie przejąłem. Nie teraz. 
- Ogólnie jesteś ładna. - skwitowałem, spoglądając na Will i przeciągnąłem się.
Jej wzrok powędrował na ziemię, błądziła nim po swoich łapach. 
A ja nie miałem pojęcia dlaczego. Czyżby się coś zmieniło? Do tej pory powiedzenie do wadery, że jest ładna, było komplementem. No przecież Will jest ładna!
- W porządku? - zapytałem, unosząc brew.
- W jak najlepszym. - spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się lekko. 
- Mhm. To fajnie. 
Nastała dziwna, krępująca cisza. 
- My już pójdziemy. - spojrzałem w kierunku Nocty i ruszyłem w stronę wyjścia. 
Will dreptała za mną. 
- A! Zawstydziłaś się!
Uniosła brew i spojrzała na mnie dziwnie. 
- No, wtedy, w jaskini...
- Jesteś strasznie bezpośredni. - prychnęła - I niedomyślny. 
- To chyba dobrze. Przynajmniej nikt nie musi się domyślać co chcę powiedzieć. - zbliżyłem się do niej, nasze oczy znajdowały się naprawdę blisko.
- Czasami jesteś dziwny. - odsunęła się, marszcząc czoło. 
- Wiem. 
Posłałem jej cierpki uśmiech. 
- Ale gdyby nie byłoby nienormalnych, byłoby nudno. Nie sądzisz? 
Westchnęła. 
- Jak już będę alfą, to Ty zostaniesz moją prawą łapą. 
- Myślałam, że to Loedia zostanie alfą. 
Kątem oka spojrzałem na nią i znów uśmiechnąłem się w ten charakterystyczny sposób. 
- O ile dożyje. 
- Nie nadawałbyś się na alfę. - usiadła obok mnie. - Straszyłbyś szczeniaki. 
Parsknąłem, spoglądając w szare niebo. Płatki białego puchu bezwładnie opadały na ziemię. Nawet nie zdziwiła się, kiedy powiedziałem, że Loedia może tego nie dożyć. A brzmiało to jednoznacznie. Opadłem na ziemię, kładąc łeb na łapach. 
- Chyba Cię lubię. - spojrzałem na nią, a ona położyła się obok. 
- Serio?
- Serio serio. 

Will? Całe opowiadanie przegadane ;-;

Od Scar

Od pewnego czasu błąkałam się po terenach tej watahy i nikogo nie spotkałam. Zdziwiłam się, że nikogo nie widziałam, bo podobno w tej watasze jest wiele wilków. Nagle usłyszałam, że złamała się jakaś gałąź. Tylko jest jeden problem, koło mnie nie ma żadnych. Szybko schowałam się w krzakach. Zobaczyłam, że jest to jakiś potwór, tylko nie wiedziałam jaki. Zaczęłam uciekać, ponieważ chyba mnie zauważył. W pewnym momencie w kogoś biegłam. Była to wadera. Miała żółto - niebieskie futro.
- Uważaj ja biegasz, a tak w ogóle jak się nazywasz, bo nigdy cię tu nie widziałam? - zapytała.
- Scar, jes...- nie zdążyłam powiedzieć po wiedzieć, bo mi przerwała.
- Uciekaj - krzyknęła.
Nie wiedziałam o co chodzi, więc się odwróciłam. Zobaczyłam tam tego samego potwora, który mnie wcześniej gonił. Wystraszyłam się, bo nie wiedziałam do czego jest on zdolny. Nie panikuj, tylko nie panikuj, zdarzało mi się mięć czasami napady paniki, gdy czegoś się bardzo bałam. Moje przemyślenia przerwała mi wadera:
- Nie słyszałaś uciekaj! - powiedziała będąc parę metrów przede mną. Zaczęłam biec, aby ją dogonić i żeby potwor mnie nie złapał. Kiedy byłyśmy już w miarę bezpiecznej odległości od potwora to schowałyśmy się za drzewem.
- Oszalałaś, przecież on mógł cię zabić!!!
- Ale kto?
- Głucholec!
- Jestem tu nowa i nie wiedziałam.
- Dobra, ale następnym razem bardziej uważaj.
- A tak w ogóle jak się nazywasz?
- Jestem Luma.
- Ja jestem Scar, ale to już wiesz.
- Skoro jesteś nowa to może oprowadzę cię po watasze i wytłumaczę o co chodzi z tymi potworami.
- Dobry pomysł. - powiedziałam.

Luma?

Od Liry

Błąkam się po lesie już nie wiem ile czasu. Minął miesiąc czy rok. Przez ten głód straciłam rachubę czasu. Ostatni raz jadłam chyba pięć dni temu. Jestem tak zmęczona, że chyba nie zrobię żadnego kroku. Nagle przede mną zobaczyłam zatokę, nad którą unosiła się mgła, a wiatr wiał chłodny i rześki. To miejsce było wprost magiczne. Biegnę do wody. A co jak zaraz ta woda zniknie i okażę się tylko pięknym snem. Zwiększyłam tępo…. I wleciałam do wody.

- Co ja robię, przecież ja pływać nie umiem - powiedziałam przerażona, miotając się w wodzie jak wariatka

Pierwszy raz podjęłam złą decyzje. Nigdy mi się wcześniej to nie zdarzało. Nigdy wcześniej nie byłam głodna. Nagle przypomniało mi się o zaistniałej sytuacji. Przecież ja tonę!

- Pomocy! - zaczęłam krzyczeć przeraźliwie, a mój głos niósł się echem po mglistej zatoczce.

- I tak mnie nikt nie usłyszy - powiedziałam, uspokajając się

- Dlaczego ja jestem taka głupia? - powiedziałam z zażenowaniem patrząc i uświadamiając sobie że jestem bardzo blisko brzegu, a woda ledwie sięgała mi do kolan. Śmiałam się już do łez. Nagle usłyszałam czyjś głos

- Skończyłaś już?

Była to biało-czarna wadera. Gdy spojrzałam w jej rubinowe oczy, zobaczyłam coś co sprawiło, że od razu jej zaufałam. Zaprowadziła mnie do swojej watahy. Nazwała ją bodajże watahą smoczej ostrygi, albo smoczego omleta. Nie pamiętam, ale na razie wszystko kojarzyło mi się z jedzeniem. Nie ufałam tam jeszcze nikomu, ale jedno jest pewne, polować to oni umieją. Chociaż jestem wybredna najadłam się tam. Spało mi się też nie najgorzej. A tamta wadera nazywała się Eris, do jej jedynej nie czuje strachu. Czuję, że jest moją bratnią duszą.

Od Ingreed cd. HG

Skinęłam łbem, uśmiechając się pod nosem.
- Ale wiesz, że i tak wszyscy się dowiedzą? Jestem córką alf.
- Wiem. Ale na to jeszcze czas.
- Może... - westchnęłam, zastanawiając się, jak zareaguje matka. Chyba lubi Harbingera, więc może nie mam się czym martwić?
Z niepokojem spojrzałam na ciemne niebo. Wiatr powoli się wzmagał, a brunatne, mokre liście szeleściły złowrogo.
Podskoczyłam, kiedy powietrze zadrżało, a do naszych uszu dopłynął potężny huk.
- Co się stało? - zapytałam cicho, jakby sama siebie - Harbinger?
- Sprawdźmy to. - wyprostował się.
- A Miriyu?
- Poszła do Leloo, jest bezpieczna.
- OK. - przymknęłam oczy, a kiedy je otwarłam, puściłam się pędem w stronę huku.
- Myślisz, że są ranni? - zapytał, widząc, jak nerwowo się rozglądam.
Zacisnęłam zęby, nie odpowiadając, i przyśpieszyłam. Mój oddech przyśpieszył, a do oczu napłynęły łzy. Dym. Pełno dymu. I pełno wilków.
- Co tu się dzieje?! - zapytałam, czując, jak serce boleśnie zaciska się w mojej piersi.
- Ingreed. - usłyszałam roztrzęsiony głos Lionell - Coś zaatakowało cały Oddział III.
- A co wy tu robiłyście? - zapytałam, spoglądając na Lionell i Revenge.

Ach. Więc dopiero tu dotarły. Jakiś potwór, tak. Mhm. Dużo rannych. Nikt nie zginął? To dobrze. Ja? Dowódcą? Naprawdę? A, no tak. Dowodzić? Teraz?

- Ingreed.
Cichy głos Harbingera opadł na mnie, wzięłam głęboki wdech. Zamrugałam kilkakrotnie i spojrzałam w stronę leżących bezwładnie ciał. Wszędzie pełno pyłu, dym ogranicza pole widzenia, nowe potwory wciąż nadchodziły.
- Czekamy na polecenia. - spojrzał na mnie, a ja znów przymknęłam oczy. Czas wziąć się w garść.
- Lionell, my szukamy i leczymy rannych. Revenge, osłaniaj Lionell, a Ty, Harbinger, biegnij po posiłki. Długo nie wytrzymamy.
Niepewnie skinął łbem.
- Na pewno?
Przytaknęłam i ruszyłam w stronę potworów. Czas się wykazać.

Oddziale II?

Administracja - post obowiązkowy!

Witajcie, kochani!

Grono zarządzających blogiem wciąż się zmienia, a Wy macie prawo na bieżąco dostawać o tym informacje. Te większe zmiany będą zapowiedziane w osobnych postach. Poniżej rozpisane zostały funkcje każdej osoby odpowiedzialnej za watahę. Oprócz wymienionych obowiązków dochodzą oczywiście jeszcze takie rzeczy jak ogólne dbanie o poprawność zakładek i ich aktualizacje.
Wszyscy administratorzy pilnują przestrzegania regulaminu i zapewniam, że chętnie pomogą w każdej sprawie :p

 A oto i wszystkie osoby wchodzące w nasz skład:

→ Ktosicek | Ktosicek | damaszek2001@gmail.com | [DISCORD: Ktosicek#1992] – czyli ja, alfa watahy, odpowiedzialna za wszystko i wszystkich — dodaję opowiadania, zajmuję się bankiem i porami roku, dodaję wilki, zarządzam rezerwacjami i robię wszystko inne. Z problemami zwracać się do mnie c:
 Sea | [DISCORD: Nathing#3639] – Nathing, beta, wstawia opowiadania, a także dodaje i usuwa wilki, zajmuje się postarzaniem.
 Pan Frodo | Ariene | amiga-13@wp.pl | [DISCORD: Lumen#1347] – Lumen, oficjalny zastępca Kesi. Wstawia opowiadania, zajmuje się aktywnością oraz nieobecnościami na blogu, a także zakładką z questami. Wymyśla również konkursy i eventy. Ogólnie człowiek od niczego i wszystkiego. Adminuje w czwartki, piątki i niedziele.
Cheroke – grafik naszej watahy, wykonuje grafiki, bannery i ogólnie dba o estetykę strony. Chyba umarła, ale kto to wie. 
 Fever – Od dawna jestem nikim.
Toxx | Toxx | aveluci.yuo@gmail.com | [DISCORD: cheryiaval#0243] – Toxikita, powszechnie znana jako Toxx; dodaję opowiadania oraz zajmuję się ich korektą + okazjonalnie pomagam reszcie, kiedy mają lenia.

Z poszczególnymi sprawami proszę zgłaszać się do osób odpowiedzialnych za daną rzecz (np. chcemy przedłużyć rezerwacje – idziemy do mnie, Ktosicka | chcemy odejść – piszemy do Nathing | napisaliśmy quest – tuptamy do Lumen).
Z każdą sprawą można zwracać się do mnie, Ktosicka. Albo przekażę odpowiedniej osobie, albo sama się tym zajmę. 

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template