29 sierpnia 2018

Od Inveth cd. Artemisa

Przez moment wpatruję się w lekko — prawie niewidocznie — wykrzywiony w grymasie pysk basiora. Zaraz jednak odwracam wzrok i zapominam o jego niezadowoleniu, automatycznie przekonując samą siebie, że to wszystko jedynie mi się przewidziało. 
Mój oddech nadal jest przyśpieszony po gonitwie; pierś faluje szybko i płytko. Wciąż czuję się pobudzona, adrenalina krąży w żyłach i daje słodkie uczucie bycia niezwyciężonym. Prześlizguję wzrokiem po otaczających mnie przedmiotach, a chwilę potem wskakuję na jeden ze stojących po lewej kamieni. Jest twardy, jak to kamień, i chropowaty, lecz wciąż śliski; wiele pojedynczych, zalegających na nim śnieżynek zlepiło się w całość, tworząc cieniutką warstwę lodu, która teraz topi się pode mną i jednocześnie zamraża moje łapy. 
Idący obok basior zatrzymuje się i badawczo przygląda się kamieniowi. Zaraz jednak — najwyraźniej uznając, że niczym szczególnym się nie wyróżnia — odwraca się i znów rusza do przodu. Staram się dojrzeć i rozszyfrować iskierki błądzące w jego oczach, jednak nie mogę zrozumieć, co kryje się za zasłoną swobody i lekkiego rozbawienia. Zeskakuję i od razu z mojego pyska wydobywa się niemrawy jęk, cichy protest przemarzniętych łap na zderzenie się z jeszcze zimniejszym śniegiem. Nie chcę jednak zostawać z tyłu, dlatego ruszam do przodu i podbiegam kawałek, aby zrównać się z basiorem. Uśmiecham się, ukazując rząd lekko zżółkłych zębów, a on przez chwilę waha się, jakby nie do końca wiedział, czy powinien odwzajemnić gest, lub czy w ogóle jest on skierowany do niego. Kiedy kąciki jego ust wędrują w górę, ja unoszę podbródek w triumfalnym geście. 
Wydaje mi się, że słyszę, jak mięśnie basiora się poruszają. Wokół jest tysiąc innych dźwięków: skrzypienie śniegu pod łapami, cichy stukot pazurów o wystające korzenie, uspokajający rytm oddechów i nawet, prawie niezauważalny, chrzęst łamiących się pod ciężarem sopli gałęzi. Mimo tego ja odnoszę wrażenie, a nawet jestem pewna, że osobliwy dźwięk to właśnie ruch jego mięśni, który widzę na zewnątrz — napinanie się skóry, powstawanie subtelnych zagłębień gdzieś pod futrem — a może i chrupot kości ścierających się ze sobą. Przymykam powieki i wsłuchuję się w tę kakofonię, odnajdując w niej jakiś dziwny spokój. 
Obydwoje zatapiamy się w śniegu, lecz przemy naprzód, zdeterminowani do odnalezienia rzeki. Widzę, jak Artemis porusza uszami, starając się wyłapać jakiś szum, który zwiastowałby przybliżanie się do celu. Ja z kolei wciągam powietrze nosem, aby poczuć zapach wodnej roślinności i mokrych kamieni, a kiedy to robię, chłód wnika we mnie i czuję, jak dobija do mózgu. Muszę dość komicznie się krzywić, bo basior zwalnia i uśmiecha się z nieskrywanym rozbawieniem. Przystaję i potrząsam łbem, w nadziei, że uda mi się pozbyć nieprzyjemnego uczucia. 
– Jest zdecydowanie zbyt zimno – mruczę gardłowo, trochę jak lekko wkurzony kot, a on kiwa głową, przyznając mi rację. – Z każdą chwilą coraz bardziej odmarzają mi łapy i jeśli zaraz czegoś nie zjemy, umrę. 
Znów uśmiech, uprzejmy i lekko nieobecny, ale szczery. Unosi łeb ku górze i delikatnie zaciąga się zapachem, tak, aby zimowe powietrze nie wstrząsnęło nim tak, jak mnie. 
– Rzeka jest niedaleko.
– I bardzo dobrze – Mrugam kilkakrotnie i jednym susem wyskakuję z zaspy, w którą zdążyłam się już zapaść. 
Przyśpieszam kroku, a Artemis zmuszony jest zrobić to samo, aby nie zwiększać dystansu pomiędzy nami. Coraz wyraźniej słyszę szum, przez co coraz głośniej burczy mi w brzuchu.
Kiedy zza delikatnego wzniesienia terenu wyłania się płynąca wartko rzeka, wydaję z siebie ciche westchnienie ulgi. Artemis przyśpiesza, a ja odczuwam irytację — jest wyższy i posiada dłuższe (i smuklejsze, gwoli ścisłości) łapy, przez co jego krok jest dłuższy, a ja nie mogę za nim nadążyć. Bieg jest zbyt szybki, a chód zbyt wolny. Rzucam pod nosem ciche przekleństwo, jakby od niechcenia, lecz wyraz mojego pyska wciąż pozostaje jasny i rozpogodzony; kątem oka dostrzegam, że sunący obok mnie basior nie patrzy w moją stronę, jakby umyślnie ignorując to, co robię — bynajmniej nie złośliwie, a z czystej uprzejmości.
Zbliżamy się, a kiedy jesteśmy już przy samej wodzie, ja wskakuję do niej, pozwalając, aby spokojny strumień obmywał moje łapy; zaciskam zęby, czując, jak chłód przenika mnie i przez chwilę wydaje mi się nawet, że zamrozi mi serce. Rzeczka, strumyk, jak zwał, tak zwał, jest płytka i niezbyt szeroka: można by przeskoczyć ją, nie biorąc nawet uprzednio rozbiegu.
– Uważaj, jest strasznie zimna – ostrzega mnie, stojący bezpiecznie na brzegu, wilk. Wydaje się miły, a w jego słowach nie wyczuwam żadnego sarkazmu, a jedynie lekką, jakby naturalną troskę. Posyłam mu spojrzenie mówiące „co ty nie powiesz” i parę razy tupię nogą w kamieniste dno, aby przywrócić (utracone w moim mniemaniu) krążenie. – Spokojnie, inaczej przepłoszysz ryby.
Uśmiecha się i znów nie znajduję w tych słowach żadnej złośliwości, co powoduje, że sama zaczynam się szczerzyć.
– O to się nie martw, zaraz coś znajdziemy – rzucam i ruszam w górę strumienia, wiedząc, że tak najłatwiej będzie coś złowić. Przemarznięte łapy wydają się cięższe z każdym krokiem, ale całkowicie to ignoruję.
Mamy wyjątkowe szczęście, bo już po chwili w moją stronę mkną dwie średniej wielkości ryby, które zapewne odłączyły się od swojej grupki; zapewne mają jakąś swoją nazwę, ale kompletnie nie znam się na rybach, więc nawet nie zadaję sobie trudu, aby przegrzebać pod tym kątem swoją pamięć.
„Idealnie”, mruczę w myślach i po chwili uświadamiam sobie, że wypowiedziałam te słowa na głos. Artemis przyznaje mi rację i przygląda się, jak spinam mięśnie i odbijam się przednimi łapami, skacząc na ryby jak polarny lis, który próbuje przełamać lód i upolować jakaś smakowitą, polarną zwierzynę. Przyszpilam pazurami jedną z ryb i przytykam ją do dna, aby mieć pewność, że nie wyślizgnie mi się i nie odpłynie w dół strumienia; druga jednak umyka mi, więc z ulgą przyjmuję pomoc basiora, który w mgnieniu oka doskakuje do niej i zanurza łapy w lodowatej wodzie, krzywiąc się lekko. Krew wypływa z przeciętego stworzonka i miesza się z wodą, po chwili zanikając całkowicie.
– Nie mamy szans ich przypiec, prawda? – pytam i choć pytanie to jest naznaczone nadzieją, ja doskonale zdaję sobie sprawę, jaka jest odpowiedź.
– Musimy je zjeść na surowo.
Krzywię się, może zbyt teatralnie, a potem przyglądam towarzyszowi, który teraz otrzepuje swoje futro, wzbijając krople wody w powietrze i tworząc naokoło siebie istną fontannę. Ja także wyskakuję, niosąc w pysku rybę, i podchodzę do niego sztywnym krokiem. Szturcham go, może zbyt mocno, ale koleżeńsko; gest ten zawiera w sobie ciche pytanie o samopoczucie, które Artemis zaraz wyłapuje.
– Po prostu dawno nic nie jadłem – uśmiecha się, a w jego oczach odbija się ciemny kształt ryby. Odczuwam bijący od niego niepokój, mimo tego już więcej nie pytam; postanawiam obserwować.
Ryba, którą niosę, jest nieco większa i bardziej sprężysta niż ta, która leży przy basiorze, toteż podchodzę i zamieniam je miejscami, kierując się jakąś tam zasadą dobrego wychowania, której treści nie pamiętam, ale wiem, że istnieje. Artemis przełyka ślinę i dziękuje niepewnie; widząc mój wzrok, nie podejmuje żadnych prób sprzeciwienia się temu zabiegowi.
– No jedz, jedz, Misko – rzucam i przykucam przy obiedzie. Przezwisko wydaje się dziecinne i zwyczajnie głupie, choć przed wypowiedzeniem go na głos było nieco lepsze. Brwi basiora wędrują w górę i przygląda mi się w niemym zdziwieniu, na co tylko wzruszam ramionami: najwyraźniej ta ksywka się nie przyjmie.
Przez nasiąknięte wodą futro tracę całe ciepło i teraz, leżąc na śniegu, muszę zatopić kły w mięsie (które także jest zimne i smakuje po prostu mdłą rybą), aby ukryć szczękanie zębów. Posyłam basiorowi zachęcające spojrzenie i choć widzę, że nie jest co do tego przekonany, postanawiam zająć się posiłkiem i dać mu chwilę na przełamanie się.
Kiedy jednak ta nie następuje do momentu, w którym pochłaniam połowę ryby, odzywam się:
– Chyba nie czekasz, aż cię nakarmię, prawda?

Artemisie?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template