Bez planu, bez powodu i zdecydowanie bezmyślnie stąpałem po zimnym śniegu z zamkniętymi oczami. Rozpocząłem swoją zabawę na małej, białej i skrzącej się polance, na której nie powinno mi nic grozić. Chodziłem w kółko, na oślep szukając własnych dziur w śniegu. Wokół polany drzewa rosły na tyle gęsto, że nie sądziłem, abym mógł wyjść poza określony przeze mnie teren bez przyłożenia głupim pyskiem w pień. Stawiałem powolne i ostrożne kroki, starając się wciąż zakręcać tak, aby stworzyć koło. Bez otwierania oczu kręciłem się tak, raz natrafiając na swoje ślady, a raz nie. W którymś momencie moje ślady jakby zniknęły. Nie mogłem wyczuć żadnych, nawet tych najświeższych. Nie mogłem jednak otwierać oczu, nie takie były zasady gry. Zdecydowany kontynuować kroczyłem dalej. Wydawało mi się, że robi się coraz zimnej a moich śladów...wciąż ani śladu. Wicher wzmógł się, podszeptując mi, abym się poddał. Nie mogłem przegrać! Zacząłem denerwować się na samego siebie. Mijały kolejne minuty, a ja coraz bardziej nie wiedziałem co robić. Wydawało mi się, że każda chmura i każdy powiew się ze mnie śmieje. Zacisnąłem mocniej powieki i nie zatrzymywałem się. Wiatr muskał mój pysk prześmiewczo. W końcu nie wytrzymałem. Już miałem otworzyć oczy i powiedzieć mu, że to bardzo nie miłe, kiedy w moją klatkę piersiową uderzyło coś nie małego, ciepłego i bardzo puszystego. Nie odskoczyłem, lecz otworzyłem oczy zdumiony. Przede mną, a właściwie lekko pode mną leżała wadera z pyskiem wbitym w śnieg między moimi łapami. Roześmiałem się lekko, zapominając kompletnie o moim sporze z pogodą, jak i o tym, że zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem. Odsunąłem się, po czym włożyłem pysk w śnieg naprzeciw główki wadery. W śniegu, w którym ona znikała do szyii, ja zanurzyłem się ledwo do poziomu oczu. Zrobiło mi się z tego powodu głupio.
- Co pani robi? - spytałem, wypluwając lodowaty puch. - Czy wszystko dobrze?
Nie mała, puszysta wilczyca podskoczyła i zaraz usiadła na śniegu lekko zdezorientowana. Rozejrzała się, analizując teren oraz sytuację. Jej ciemna sierść lśniła lekko od światła odbijającego się od podłoża, za to jej biały ogon zupełnie znikał, kamuflując się na tle otoczenia. Miała bardzo mądre spojrzenie, którym zaszczyciła mnie dopiero po jakimś czasie.
- Nie jesteś meteorytem. - rzuciła jakby lekko zawiedziona.
Uśmiechnąłem się blado, starając sobie przypomnieć, czym dokładnie meteoryt był. Byłem jednak święcie przekonany, że ów meteorytem nie jestem. Chyba.
- Czy mogę jakoś pomóc?
Spytałem, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że wciąż leżę z pyskiem w śniegu. Podskoczyłem jak oparzony. Stanąłem wyprostowany. Udałem, że zupełnie nie myślę o tym, że znów wyszedłem na głupka.
- Nie trzeba. - odparła po chwili zastanowienia.
Zanim udało mi się zdecydować, czy zobaczyłem na jej pysku uśmiech, czy jednak mi się wydawało, powoli wstała i ruszyła w swoją stronę. Nie wiedziałem co zrobić, stałem jak słup soli, patrząc, jak wadera się oddala. W końcu udało mi się odzyskać trzeźwość umysłu i ruszyłem za nią, lekko podskakując.
- Może jednak? Jeżeli szuka pani tych meteorytów, to mógłbym pomóc je złapać! - krzyknąłem za nią, starając się wyjść na pewnego siebie.
Jej czarna głowa odwróciła się powoli w moją stronę.
- Słucham?
Głos nieznajomej był bardzo przyjemny, jednak jedyne, na czym wtedy mogłem się skupić, to nie był jej głos, a to jak wybrnąć z tej sytuacji.
- Bardzo przepraszam. Ja...nie chciałem się narzucać.
Zuen? Mam nadzieję, że nic nie popsułam