26 sierpnia 2018

Od Artemisa c.d. Inveth

     Blade promienie padają na mój pysk, budząc mnie i przeganiając ostatnie resztki snu. Otwieram oczy i widzę wokół świat pokryty miękkim, białym puchem. Śnieg pokrywa nie tylko zmarzniętą glebę, ale także łyse drzewa i częściowo wilki śpiące niedaleko. Wstaję z wyleżanej przeze mnie zwierzęcej skóry izolującej chłód ziemi i strzepuję z futra zagubione śnieżynki, które skryły się wśród sierści. Cicho, by nie obudzić swoich towarzyszy, udaję się na spacer, podziwiając zimowy krajobraz. Idę krok za krokiem, w brzuchu czuję przyjemną pustkę, a moja głowa, jeszcze niewypełniona różnymi myślami, obraca się za każdą zaspą przypominającą zwierzę.
     Zapuszczam się co raz dalej od obozowiska wilków, nie wchodzę jednak do lasu, tylko podążam po łagodnych pagórkach i dolinach. Co jakiś czas zapadam się w śnieg po samą klatkę piersiową lub ślizgam się i zjeżdżam kawałek w dół. Każdy krok jednak stawiam z radością i spokojem zarazem. Rozkoszuję się błogą ciszą. Jest to czas, gdy nawet ptaki ukryte w dziuplach i przytulone do drewna drzemią. Przede mną roztacza się zimna, lodowa pustynia, w której jednak znajduję ciepło. Światło tańczy na śniegu i swoją magią przekonuje, że jest wyjątkowe. Podmuchy wiatru łagodnie uderzają we mnie i rozwiewają moją sierść. Grzywka, zwykle opadająca mi na pysk, znajduje się teraz na czubku głowy i faluje radośnie wraz z powietrzem. Wszystko zdaje się żyć i pokazuje najlepsze, co ma do zaoferowania.
     W dalszej drodze zauważam ślady łapek na śniegu przecinające to pustkowie prostopadle do mnie. Najprawdopodobniej jeden z lisów również postanowił wybrać się na wędrówkę, być może w celu upolowania jakiejś zbłąkanej myszy. Widok pożywienia przed moimi oczami sprawia, że wzdrygam się ze wstrętem i szybko odganiam nieprzyjemny obraz, po czym ruszam w dalszą drogę.
     Wychodzę na jedno ze zbocz. Pode mną znajdują się zaspy miękkiego śniegu, które kuszą swoim blaskiem i delikatnością, by dotknąć je łapą, podnieść i przyglądać się im, aż pod wpływem ciepła rozpłyną się i znikną. Przywołuję pamięcią wspomnienie z dzieciństwa, gdy wraz z tatą biegaliśmy wśród białego puchu, a później ten musiał mnie wyciągać z nory, gdyż wpadłem do jakiejś. Ciepło, jakie czuję, spowodowane zostaje przez uczucia, którymi darzę ojca. Pod jego wpływem rzucam się w wyścig z wiatrem po płaskim terenie, biegnąc przed siebie z radością i euforią. Zapadam się co chwila, jednak z uporem wydostaję się i kontynuuję tę gonitwę. Przed samą metą śmieję się głośno i upadam w jedną z zasp. Uspokajam oddech i zaczynam tarzać się w śniegu, aż czuję, jak bardzo zmarzł mi nos. Wtedy wstaję i otrzepawszy się, udaję się w dalszą podróż. Wyładowanie emocji pozwala mi przywrócić ogólny spokój. W zasięgu mojego wzroku znajduje się kilkanaście łysych, nisko rozłożonych drzew. Wraz z co raz mniejszą odległością dzielącą mnie od roślin, zauważam czarną jak smoła sylwetkę wspinającą się po jednej z nich. Przypatruję się jej z zainteresowaniem, oglądając, jak umiejętnie pokonuje kolejne gałęzie. Gdy jednak mnie zauważa, cofa się, a drewno pod nią łamie. Przez chwilę rozpaczliwie macha tylnymi łapami, na co zastygam w konsternacji i mimowolnie wstrzymuję oddech. Nagle upada prosto w wielką, śniegową zaspę, a ja, pełen niepewności, lecz zaaferowany podbiegam do niej, zwalniając, kiedy dopadają mnie wątpliwości. Decyduję się na pomoc postaci, wciąż mając z tyłu głowy myśl, że może być to wrogo nastawione do mnie stworzenie, które zechce zagryźć mnie za zobaczenie jej upadku.
 – Wszystko w porządku? – pytam, gdy widzę znieruchomiałą sylwetkę wilka.
    Po chwili rozpoznaję w nim waderę z watahy, a widząc zamknięte powieki, niepokój narasta we mnie co raz bardziej. Przełykam ślinę i zbliżam do niej łeb, obwąchując ją niepewnie.
 – Czy mogę...? – zaczynam, ale przerywa mi podmuch wydobywający się z ust wilczycy, który spowodował, że śnieżynki zawirowały w swym tańcu w przestrzeni, po czym znów opadły i zniknęły wśród innych drobin puchu.
     Otwiera oczy i patrzy na mnie z ciekawością i oczekiwaniem, uważnie mierząc spojrzeniem mój pysk. Ja również się jej przyglądam, zdumiony, i powoli podnoszę łeb, nie spuszczając z niej wzroku. Wadera swobodnie przewraca się na brzuch i wstaje, otrzepując sierść ze śniegu, który tworzył z nią niezwykle silny kontrast.
 – Znam cię – mówi, przekrzywiając głowę. – Jesteś z tej samej watahy.
     Przez chwilę milczę, wciąż wlepiając w nią spojrzenie, po czym kiwam łbem twierdząco. Również ją kojarzę i staram się przypomnieć jej imię. Skupiam się na tym, by go nie pomylić i nagle pojawia się ono w moim umyśle, jasne i wyraźne.
 – Inveth, prawda? – pytam.
 – Tak – odpowiada i dodaje. – A ty jak masz na imię?
 – Artemis – mówię spokojnie. – Nic ci się nie stało, gdy spadłaś z drzewa?
     Po moim pytaniu zapada chwila ciszy, gdyż zabrzmiało ono jak marny tekst na podryw. Zmieszany otwieram pysk, by coś powiedzieć, jednak nie wydobywają się z niego żadne słowa. Dźwięczny, choć krótki śmiech wadery przerywa powietrze, a gdy patrzę na nią, widzę w jej oczach iskierki lekkiego rozbawienia, jak i ekscytacji.
 – Nie – mówi uśmiechnięta. – Zagrasz ze mną w berka?
     Zanim odpowiadam, Inveth uderza mnie łapą i odskakuje radośnie, zaczynając biec w głąb łysego zagajnika. Po chwili ruszam się i również nabieram pędu, by zmienić kolejność gonitwy. Doganiam ją w niedługim czasie i trącam w bok, odsuwając się szybko. Udaje mi się wybiec z powrotem na otwartą przestrzeń, jednak tam czuję, jak wilczyca ląduje na mnie, oddając berka. Momentalnie jednak wstaje i gna przed siebie, zwiększając swoje szanse przewróceniem mnie. W ten sposób biegamy jeszcze długi czas, aż słońce pojawia się wyżej na niebie. Kiedy zmęczeni upadamy w zaspy, szybko oddychając, chwilę zajmuje nam uspokojenie się. Czuję się szczęśliwy i doceniam owy dzień, który wydaje mi się wyjątkowy. W bezruchu spoglądam w blade niebo, obserwując śnieżynki. Niespodziewanie zaczęły one zasypywać wszystko wokół, pojawiając się w wielkim gronie współtowarzyszek. Patrzę w bok, gdzie leży Inveth. Wpatruje się w niebo i z ciekawością wymalowaną na pysku bada je wzrokiem. Po chwili przymyka powieki, a ja wracam spojrzeniem w wielki błękit nad nami. Kilka chmur zdobi firmament i z czasem pojawia się ich co raz więcej.
 – Jestem głodna – mówi cicho Inveth i zwraca swój wzrok na mnie. – Chodźmy złowić ryby.
     Czuję wielki niepokój i wciąż leżąc bez ruchu, próbuję przekonać samego siebie, że właśnie tego potrzebuję. Część mnie jednak nie przyjmuje tego do wiadomości i uparcie twierdzi, iż nigdy nie wyrazi na to zgody. Chwilę walczę ze sobą, po czym mówię:
 – A więc chodźmy odnaleźć rzekę.

Inveth? Nie wyszło fenomenalnie, jednak zostawiam ci, tak myślę, duże pole manewru :D

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template