31 października 2018

HG cd. Tera

To był jeden z tych dni, w których nie koniecznie wszystko dobrze szło. A właściwie wszystko szło źle. Pomarańczowe słońce chowało się za horyzontem, aby uraczyć nas ponownie swoją obecnością za dwanaście długich godzin. Nie lubiłem nocy, nawet ta najbardziej rozgwieżdżona wydawała się ciemna, straszna i pusta. Tak było również podczas tego wieczoru, gdy w koronach drzew dostrzegłem małą, czarną postać. W watasze było pełno małych i ciemnych wilków, ale tylko jeden z nich nosił maskę. Przez chwilę byłem prawie pewien, że ominę ją szerokim łukiem i pójdę szukać innego, spokojnego miejsca, ale stchórzyłem. Ciemność niebezpiecznie pożerała kolejne skrawki ziemi. Najciszej, jak potrafiłem, podszedłem do drzewa, na którym siedziała wadera, a następnie sam się pod nim położyłem. Spojrzałem w niebo i zacząłem szukać swojej gwiazdy.
— Co tutaj robisz? — zapytała.
— Miałem zamiar umrzeć w samotności, ale jestem zbyt roztrzęsiony, aby robić to właśnie dziś, a w dodatku sam — odpowiedziałem z powagą, wciąż wypatrując małego, bladoróżowego punkcika na niebie.
— Nie uważam się za odpowiednie towarzystwo do tego. Nawet się nie znamy, ale dziś również nie mam ochoty na rozmowę. Możemy pomilczeć wspólnie — zaproponowała.
Tak bardzo chciałem siedzieć cicho, ale myśli szalały w mojej głowie.
— Nie mogę siedzieć cicho Tero — westchnąłem. — Muszę się komuś wygadać, bo inaczej oszaleję kolejny raz.
— Nic dwa razy się nie zdarza — powiedziała melancholijnie z nutką goryczy w głosie.
Tymi słowami obudziła we mnie uczucie, które zdusiłem w sobie już kilka dobrych lat temu. Nadzieja, a może nawet... Nie.
— Myślę, że w życiu wszystko się powiela, dzieje się to tylko o innej godzinie, czy w innym dniu.
— Czyli to ja mam rację. Chyba że cofnie się czas. Ja... Chciałabym przeżyć coś dwa razy.
— Nie tylko ty. Wybacz, że się nie przedstawiłem. Jestem Harbinger.
— Nie szkodzi, wiem, kim jesteś. Poza tym nie wypada ci przedstawiać się, nie będąc na równi ze mną, więc nie rób tego.
Zapadła cisza, ale była przyjemna. Zamknąłem oczy i zacząłem wsłuchiwać się w głosy ziemi. Zrobiłem się senny, nawet nie wiem, kiedy zasnąłem, lecz nie na długo. Zbudził mnie cichy szloch. Łzy, jedna po drugiej skapywały prosto na mój nos. Były słone, prawie tak samo, jak woda w oceanie.
— Płaczesz? — skrzywiłem się na sam dźwięk tych słów. Pytanie było zbyt banalne.

Tero? 
Miałam trochę inny zamysł na początku, ale myślę, że jest dostatecznie dobrze, aby jakoś to rozwinąć.

HG cd. Caeldori

— Czekaj! — Wadera odwróciła się ze strachem w oczach. Skuliłem się i opuściłem łeb, aby wyglądać mniej groźnie. — Nie chciałem, wziąłem cię za zwierzę. Pozwól, że pomogę ci dotrzeć do uzdrowiciela.
Cael pokiwała głową i na drżących łapach ruszyła w stronę obozu. Nie trwało to jednak długo, bo po kilku krokach osunęła się na ziemię. Nie chciałem jej jeszcze bardziej denerwować, ale nie mogła zostać w tym miejscu. Podszedłem do niej, a następnie Jak najdelikatniej potrafiłem, zarzuciłem ją sobie na grzbiet i poniosłem do Antilii.

Wiosenny wiatr delikatnie bawił się młodymi liśćmi oraz trawami, które porastały okoliczne łąki. W oddali słyszałem pisk szczeniąt, które beztrosko ganiały za kolorowymi motylami. Caeldori mogłaby być jednym z nich. Delikatna, subtelna, kobieca, oczywiście porównuję ją tutaj do motyla. Czekałem już kolejną godzinę przed namiotem uzdrowicielki. Śmiem stwierdzić, że zacząłem się nawet niepokoić. W końcu Antilia wyłoniła się z wnętrza prowizorycznego szpitala. Miała zmęczone spojrzenie, które skierowała wprost na mnie.
— Możesz wejść, tylko uważaj, bo jest dość rozbita.
Cudownie. Wyminąłem niebieskawą wilczycę i cicho wszedłem do pomieszczenia. Caeldori leżała i wpatrywała się w sufit. Dopiero gdy zobaczyła mój cień, odwróciła głowę.
— Jak się czujesz? — Zapytałem nieco, a może bardzo zmieszany.
— Nijak.
— Tak mi głupio — zacząłem się tłumaczyć, chociaż nie musiałem. — Już dawno powinienem zniknąć z tego świata — mruknąłem do siebie pod nosem.
— Co?
— Skoro zadałaś pytanie, znaczy, że słyszałaś — westchnąłem. — Proszę cię tylko o wybaczenie, a postaram się nie wchodzić ci w drogę.
— Nie musisz — odpowiedziała ledwie słyszalnym szeptem.
— Nigdy nie miałem styczności z tak delikatną istotą, jak ty. Pójdę już. Miłego dnia Cael...
Byłem już przy wyjściu, kiedy z jej pyska wyleciało jedno, krótkie słowo czekaj. To było niemal oczywiste. Jeszcze bardziej oczywiste było to, że się zatrzymałem.

Caeldori? 
Liczę, że naprostowałam sytuację z ostatniego opowiadania. Jak już wcześniej HG wspominał, nigdy nie mieliśmy styczności z tak delikatnym stworzeniem.

30 października 2018

Od Redeshy CD Jake

Basior podbiegł do mnie i powiedział:

- Dobrze spałaś?
- Tak, bardzo przytulna ta jaskinia, ale muszę znaleźć swoją.
- Głodna jestem - odparłam kończąc niezręczną ciszę.
- Możemy pójść na polowanie i teraz ty pokażesz co potrafisz.
- Dobry pomysł.
Ruszyliśmy żwawym krokiem w stronę gęstego lasu. Po drodze śmialiśmy się z naszych burczących brzuchów, które nie dawały nam spokoju. Po 5 minutach doszliśmy do celu.
- Widzisz tę sarnę? - szepnął.
- Tak.
- Masz okazję się popisać.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się skradać w wysokiej trawie. Wokół była cisza, więc mogłam bez żadnych przeszkód polować. Kiedy odwróciłam łeb basior patrzył się na mnie jakby chciał mnie zjeść zamiast sarny. Uśmiechnęłam się i skradałam dalej. Chciałam wypaść jak najlepiej przed przystojnym basiorem. Nagle rzuciłam się na sarnę i wbiłam kły w jej kark. Basior był zaskoczony z jaką zwinnością i szybkością to robię.
- Bardzo dobrze polujesz - odparł zdziwionym głosem.
- Dzięki, polowanie to moja mocna strona.
Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy w stronę watahy. W czasie drogi wymienialiśmy się informacjami o sobie. Bardzo dużo rzeczy się o nim dowiedziałam. Nie lubiłam opowiadać o sobie, lecz przy nim nie miałam obawy mówić o moim życiu. Po drodze była łąka więc położyliśmy się na chwile i zasnęliśmy. Spaliśmy aż do wieczora, więc gdy się obudziliśmy odrazu ruszyliśmy do watahy, a następnie rozeszliśmy się do swoich jaskiń. Cały czas myślałam o nim i w mojej głowie krążyło dużo pytań, na które nie znałam odpowiedzi.
Czy on mnie lubi?
Czy ma dziewczynę?
Czy coś do mnie czuje?
Nie spałam pół nocy zadając sobie najróżniejsze pytania związane z poznanym basiorem.

Następnego dnia kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam nade mną łeb Sereny.
- Wstawaj!
- Po co tak wcześnie?! - odburknęłam do niej niemiło.
- Kesame cię woła!
- Kto to? - zapytałam nie wiedząc do końca, co się dzieje.
- To jest nasza przywódczyni stada !? - odparła zdziwiona.
- No faktycznie! Jestem tak niewyspana że wszystko mi się miesza - odpadłam.
- Dobra dość gadania, chodź bo ona nie lubić czekać.
- Idę. - warknęłam.
Doszłam do pięknej jaskini, a sprzed nią czekała Kesame.
- Witaj Redeshio.
- Dzień dobry Kesame.
- Znalazłaś już swoją jaskinię? - zapytała zaciekawionym głosem.
- Nie.- odparłam.
- A próbowałaś jej szukać?
- Nie.
- To w takim razie proszę cię o to abyś zaczęła szukać własnej jaskini, ponieważ nie będziesz mieszkać cały czas w jaskini Sereny.
- Dobrze. - odburknęłam.
Byłam bardzo zdziwiona, że każe mi się wynosić z jaskini Sereny.
Czy ona mnie nie lubi?
Wydawało mi się, że wręcz przeciwnie. Jaskinia, w której mieszkam jest bardzo przytulna i nie spieszyłam się, aby znaleźć swoją. Wiem, może pójdę do Jake
i porozmawiam z nim o tym. Kiedy doszłam nie zastałam nikogo. Nie wiedziałam co mam zrobić. Nagle z ciemniejszej strony wyskoczył basior, był to Jake.
- Przestraszyłeś mnie!
- Przepraszam. W jakiej sprawie przyszłaś? - spytał.
- Chciałam się poprosić o radę.
- Słucham.
- Przed chwilą byłam u Kesame i powiedziała, że mam zacząć sobie szukać jaskini, ponieważ nie mogę cały czas mieszkać u Sereny. Mam wrażenie jakby mnie wyganiała z tej jaskini. I nie wiem co mam zrobić.
- Najpierw porozmawiaj z Sereną, czy nie ma nic przeciwko abyście zamieszkały razem. Myślę, że nie będzie miała nic przeciwko. - zaproponował.
- Dobry pomysł, a potem porozmawiam z Kesame. Dzięki za pomoc!
- Nie ma sprawy. - odparł.
Od razu popędziłam do Sereny. Siedziała przed jaskinią.
- Hej. - zaczęłam.
- Hej.
- Coś się stało? - zapytałam podejrzliwie.
- Nie. Skąd takie pytanie?
- Bo siedzisz tak sama i zazwyczaj jesteś pełna energii.
- Gorszy dzień i tyle. - odparła.
- Rozumiem. Mam taką sprawę. - powiedziałam niepewnym głosem.
- Jaką? - zapytała.
- Twoja jaskinia jest bardzo przytulna i fajnie się dogadujemy, więc tak pomyślałam, że mogłybyśmy mieszkać razem w jednej jaskini. Myślę, że Kesame nie miała by nic przeciwko.
- Hmmm... - zastanawiała się.
- Myślę, że fajnie by było mieć współlokatorkę. Więc możesz.
- Dziękuje! Od razu poprawiłaś mi humor!Na pewno fajnie będzie się nam razem mieszkać. - odparłam zadowolona.
- Chodźmy do przywódczyni spytać się jej co o tym myśli. - zaproponowałam.
- Dobry pomysł.
Okazało się, że Kesame nie ma nic przeciwko. Byłam bardzo zadowolona z tego powodu. Było już ciemno, wiec położyłam się spać. Zasnęłam bez żadnego problemu.

W kolejnym dniu...

Jake?

28 października 2018

Od Saby cd. Zico

– Wstawaj, leniu! Jakaś pani przyniosła nam piłkę i linę. Zrobimy sobie zawody! – wykrzyczałam do biednych uszu mojego brata. Wstał i popatrzył na mnie z lekką złością i ciekawością tego, co wymyśliłam.
– Tłumacz zasady – powiedział, dając tym samym znak na to, że się zgadza, bo co innego mogliśmy tutaj robić?
– Przeciągamy linę, a przegrany oddaje kolację – powiedziałam dumna z mojego pomysłu
– Okej! – odpowiedział. Wzięłam troszkę wody i zrobiłam linię na podłodze.
Zaczęła się zabawa — na początku Zico radził sobie równie dobrze, co ja, ale nie mogłam pozwolić mu wygrać. To, że byłam kilka minut młodsza, nie dawało mu przewagi...
Po jakichś piętnastu minutach, minimalnie przeciągnęłam brata za linię.
– Wygrałam! Oddajesz mi kolację! – zawołałam z radością. Po chwili jednak ucichłam, tak jak wszystkie szczeniaki (a było nas w sumie sześciu). Ktoś się zbliżał.
Ludzie przywieźli ogromnego basiora z jednym okiem. Wszystkie szczeniaki zaczęły śmierdzieć strachem, no prawie wszystkie. Ja i mój brat się nie przestraszyliśmy. Owy smród dodawał nam siły i pewności siebie.
Wracając do dużego basiora; czuć było od niego ból, gniew i zdezorientowanie. Do tego nie wiadomo z kąt miał na sobie trochę zapachu mamy. Może się znają, pomyślałam.
Ludzie coś mu wstrzyknęli i obwiązali miejsce z pustym oczodołem bandażem. Potem został przeniesiony do klatki naprzeciwko naszej. Na drzwiach powieszona była tabliczka z napisem „Przenieść o 20:00”. Za nic w świecie nie wiedziałam, gdzie i po co go przeniosą, ale wiedziałam, że o dwudziestej otworzą go z powrotem i będzie miał okazję zaprezentować swoją siłę.
Ludzie sobie poszli, a basior zaczął coś mruczeć pod nosem. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie słyszymy go wyraźnie i powtórzył to, co grymasił, tylko z groźnym i głośnym tonem głosu.
– Wy dwoje... – Wskazał mnie i Zico. – W waszych żyłach płynie zdradziecka krew! – wydarł się na nas. Mój brat stanął przede mną i przyjął pozycję obronną, choć wiedział, że basior teraz nam nic nie zrobi.
– Nieprawda! Nikt z nas nikogo nie zdradził! – odpowiedział Zico
– Oooch, mamuśka nie mówiła... W sumie trochę mi was żal, a zwłaszcza ciebie, mały wojowniku – zaśmiał się gorzko. – Ale i tak macie w sobie jej krew, a to się nie zmieni! – Z trudem wstał i podszedł do siatki. – Ciekawe, czy matka będzie was broniła...
Basior gapił się na nas ze zwycięską miną, a inne szczeniaki zaczęły się nas bać i odsuwać do kąta.
– Tchórze – warknęłam w ich kierunku. – A co do ciebie... – zwróciłam się do basiora. – Wiedz, że mamusia nie jest nam potrzebna. Umiemy walczyć sami! Na pewno niedługo się przekonasz... – Poszłam pod ścianę i się położyłam. – Zico, ruszaj tyłek! – wydarłam się na brata, który po chwili podszedł i położył się obok mnie. Zasnęliśmy.

Lupin?

Od Zico cd. Victorii Nox Aeris

– Mamo? – zapytałem niepewnie. – Co się dzieje? Dlaczego inne wilki jęczą i krzyczą? Boję się... – Przytuliłem się do wadery i wpatrywałem w jej niebieskie oczy, czekając na odpowiedź. Moje uszka przylegały do głowy (były jakby przyklapnięte), a oddech był lekko przyśpieszony.
Po dłuższej chwili wadera odpowiedziała lekko podłamanym i niepewnym głosem.
– Widzisz Zico... Jesteśmy teraz w bardzo niekomfortowej sytuacji. Inne wilki boją się ludzi, ponieważ prowadzą na nich bolesne badania... A ty i twoja siostrzyczka jeszcze przez kilka tygodni nie macie się czego bać. Jesteście za mali – skończyła wypowiedź i dała mi buziaka. Potem mnie podniosła i przeniosła obok siostry, która spała sobie jak gdyby nic.
Po chwili przyszła jakaś pani. Popatrzyła na moją mamę, potem na chwilkę na nas i zabrała moją rodzicielkę ze sobą. Poszedłem spać. 
Po czasie obudziło mnie trącenie nosem. Otworzyłem leniwie oczy i zobaczyłem rubinowe oczy mojej siostry.
– Wstawaj, leniu! Jakaś pani przyniosła nam piłkę i linę. Zrobimy sobie zawody! –wykrzyczała do moich biednych uszu. Wstałem i popatrzyłem na nią z lekką złością i ciekawością tego, co wymyśliła.
– Tłumacz zasady – powiedziałem, dając tym samym znak, że się zgadzam, bo co innego mogłem robić?
– Przeciągamy linę, a przegrany oddaje kolację.
– Okej! – odpowiedziałem. Sis wzięła troszkę wody i zrobiła linię na podłodze, i zaczęła się zabawa. Ciekawe, kto wygra?

Saba?

Od Invernessa cd. Akatali

Wpatrywałem się uparcie w nowo poznaną waderę, nie za bardzo wiedząc, czy czuję do niej jakąś sympatię. Nie byłem chyba zbyt dyskretny, bo zaraz odwróciła pysk w moją stronę i uniosła brwi w momencie, w którym nasze spojrzenia się skrzyżowały. Z cichym westchnięciem spojrzałem na podłogę i odszedłem od stołu, aby móc wyjść na zewnątrz i posłuchać swojej ulubionej muzyki – szumu drzew.
Kiedy tylko wychyliłem łebek z ciepłej jaskini, owionął mnie chłodny wiatr, niosący ze sobą zapach deszczu i kwiatów. Przymknąłem oczy i rozkoszowałem się obecnością natury; rozmoknięta ziemia delikatnie uginała się pode mną, kiedy przechodziłem do jednego z drzew, na którym najczęściej siedziałem – rozłożystego klony, z nisko rozpiętymi gałęziami, które były stabilne i jeszcze całkiem młode. Dzięki temu miałem pewność, że nie załamią się przy nieostrożnym kroku. Oparłem czoło o chropowatą korę i wtedy całym ciałem odczułem życie, które pod nią pulsowało.
– Cześć – szepnąłem i potrząsnąłem łbem w momencie, w którym na mój nos spadła pierwsza kropla wiosennego deszczu. Była ciepła i przyjemna, nie taka, jak podczas jesieni.
– Mówisz do drzewa? – usłyszałem i odwróciłem się w stronę Akatali, która wpatrywała się teraz w koronę klonu z zadartym ku górze nosem.
– Och – mruknąłem i cofnąłem się o krok od drzewa, odrywając od niego czoło. – Czasami.
– Jesteś bardzo dziwnym szczeniakiem – zauważyła i podeszła bliżej, wciąż jednak na mnie nie spoglądając. Zmarszczyłem brwi i mruknąłem pod nosem kilka niezrozumiałych dla niej zlepków słów.
– Po co przyszłaś?
– Nie bądź niemiły. Słyszę wyrzut w twoim głosie.
– Nie powinnaś siedzieć z rodziną?
Westchnęła i usiadła obok mnie, nie robiąc sobie nic z moczącego jej futro deszczu. Krople spływały po przezroczystym ciele i nie mogłem oderwać wzroku od tego dziwnego zjawiska.
– Mam trochę inne plany. Przejdziemy się?
Ucieszyłem się na te słowa, choć w sumie nie wiem dlaczego. Skinąłem łbem i ruszyłem za nią, jeszcze tylko raz spoglądając na kołysane wiatrem liście klonu.
– To jak jest z tym... – przez moment szukałem słowa, ale w końcu poprzestałem na najprostszym wyborze. – ...ciałem?
– Taka uroda – uśmiechnęła się blado. Uniosłem brew, jednocześnie skacząc nad zwalonym pniem, który towarzysząca mi wadera przekroczyła bez problemów.
– Jesteś martwa, tak?

Akatalo?

Od Victorii Nox Aeris

– Mamo? – Usłyszałam cichy głosik mojego synka. – Co się dzieje? Dlaczego inne wilki jęczą i krzyczą? Boję się... – Zico przytulił się do mnie i parzył mi w oczy, czekając na odpowiedź. Co mam mu powiedzieć? Inni się boją i bolą ich badania prowadzone przez ludzi? Jest malutki.. ma tylko kilka dni.
Wzięłam głęboki oddech i odpowiedziałam:
 – Widzisz Zico... Jesteśmy teraz w bardzo niekomfortowej sytuacji. Inne wilki boją się ludzi, ponieważ prowadzą na nich bolesne badania... a ty i twoja siostrzyczka jeszcze przez kilka tygodni nie macie się czego bać. Jesteście za mali – zakończyłam odpowiedź zgodnie z prawdą i ucałowałam  mojego synka. Popatrzyłam na Sabę i przeniosłam malca bliżej niej. Zaraz przyjdą po mnie i na dziś będzie to koniec naszego spotkania...
Po pięciu minutach przyszła po mnie Doktor Eleonora. Poparzyła na mnie ze współczuciem i zapięła mi smycz oraz kaganiec.
Szłyśmy przez długi i przeszklony korytarz. Po mojej prawej stronie były okna z widokiem na góry, a po lewej różne drzwi. Zza drzwi o numerze trzysta czterdzieści dwa czuć było dobrze mi znany zapach Lupina i jego krwi. Po kilku sekundach pokazał się nawet jego cień pod szczeliną, pod drzwiami. Mogłam wyczuć jego gniew, zdezorientowanie oraz żądzę zemsty...
Jeszcze przez jakieś dwadzieścia minut Ell prowadziła mnie przez oszklony korytarz. potem skręciliśmy w prawo i weszliśmy do piątych drzwi po lewej. Korytarz dzielił się na dwie części, przegrodzone kratami. Na kratach widniały tabliczki z kolejnymi literami, od prawej: A, C, E, G, I, K, M, zaś od lewej: B, D, F, H, J, L, N. W sumie czternaście części z wilkami przeznaczonymi do badań. Moja i Lupina jest ostatnia, N...
Ell wprowadziła mnie do mojej klatki i odpięła smycz. Przypięła jakieś urządzenie do kagańca i wyszła za drzwiczki zabezpieczone dość prostym zamkiem (trzeba jednocześnie nacisnąć z góry i z dołu, potem popchnąć). Potem wcisnęła jakiś przycisk na pilocie, wskutek czego spadł mi kaganiec.
Postanowiłam pomyśleć nad planem ucieczki. Jeśli w nocy nocy uda mi się pozbyć łańcuchów, to o około dwudziestej trzeciej będzie można zacząć otwierać klatkę. Później iść prosto, skręcić w prawo, wyjść za drzwi, skręcić w prawo, iść prosto, skręcić w lewo i zwinąć jakiś metalowy  wózek. Wybić szybę i zeskoczyć  do czterometrowegu śniegu, uciec z gór do doliny, schować się na kolejną noc i uciekać dalej do swoich watach. Najpierw jednak udam się do sal ze szczeniakami i uwolnię je. Wprawdzie są tam jeszcze cztery inne maluchy, ale nie zostawię ich na śmierć. Potem spokojnie będę mogła uciekać z innymi. 
Po obmyśleniu powyższego planu, poszłam spać.

Zico?

27 października 2018

Nester cd. Akatala

Czemu ja w ogóle rozmawiam z tym w i l k i e m? I jeszcze gada coś o tym, że zniknie. Ale tak całkowicie? Tak PUFF i już, i nie ma?
Zastygłem w bezruchu na kilka sekund. Dziwna wadera ewidentnie czekała na moją odpowiedź, bo niezmiennie patrzyła na mnie z miną wyrażającą jedynie głód i... i niepokój. Może rzeczywiście mówiła prawdę? Przecież nie takie dziwactwa już się widywało... Pamiętam taką jedną, co... jej chyba sączył się kwas z ran... stop, myśl. Myśl. Ona czeka na jakąś reakcję.
Spojrzałem na nią wybałuszonymi oczami, zaczerwienionymi przez długie niemruganie w zamyśleniu. Otworzyłem pysk, żeby coś do niej powiedzieć i-
- I D I O T A .
Odejdź, odejdź, powiedziałem w myślach, za szybko wróciłaś, nie chcę cię tu, nie potrzebuję.
- Wręcz przeciwnie. Sam nie wiesz czego chcesz i co jest ci potrzebne, zapomniałeś? Zawróć, z nią nic dobrego cię nie czeka. Prędzej cię zabije. Widzisz to spojrzenie? Ona zaprasza cię na obiad, tyle że to ty się nim staniesz.
- Jak niby planujesz mi się odwdzięczyć? Przecież nie znasz mnie tak samo, jak ja nie znam ciebie, więc-
- Muszę coś zjeść. Nie wiem jak się odwdzięczę i w tej chwili mnie to nie obchodzi. Masz zamiar mi pomóc czy nie? Przecież sam to zaoferowałeś.
To prawda. Czemu to zrobiłem?
- Zgoda.
- Idiota.
- Zamknij się.
- Co?
- Zawróć.
- Odejdź.
- Do kogo mówisz?
Nie patrzyłem już na obcą waderę, tylko na moje stworzenie. Niestety, żadna z moich mocy od pewnego czasu nie działa. Ani trochę mi się to nie podoba, tym bardziej, że Ona jest tylko w moim zakutym łbie.
- Do nikogo, złotko - odwróciłem głowę do wilczycy i krzywo się uśmiechnąłem - Pójdę z tobą nawet za darmo. Poszedłbym z każdym, byleby czymś się zająć. Mam tylko jedno pytanie - nie zaprowadzisz mnie do watahy, która przez głód rozerwie mnie w kilka sekund?
Wadera popatrzyła na mnie zdziwiona, jakbym mówił o czymś wyjątkowo głupim. Widziałem jednak, że jej spojrzenie było i tak ledwo przytomne.
- Nie.
- W takim razie ruszajmy czym prędzej. Nie chcemy przecież, żebyś zniknęła – ostatnie słowa, zacząłem iść na zachód od ścieżki, na której staliśmy.
Znowu zniknęła. Jest coraz bardziej chaotyczna, pomyślałem, coraz mniej mogę panować nad... nad wszystkim.
Wilczyca szła w ślad za mną, łapa za łapą. Długo się nie odzywała, ja również nie zamierzałem przerywać błogiej ciszy, przetykanej leśnym śpiewem. Zastrzygłem uszami, żeby dokładniej wyłapać poszczególne dźwięki. Dzięcioł, usiłujący wydrążyć dziuplę w takt żywych łupnięć. Przyniesione przypadkowo do czyjegoś gniazda, proszące o więcej jedzenia, którego przybrani rodzice nie nadążają im przynosić, kukułcze podrzutki. Łania, której rzewny płacz rozdziera poranne, leśne powietrze. Płacz po stracie dziecka, którego nie zdołała uratować przed zaciągnięciem w zarośla przez polującą grupę wilków.
- Łania…
- Co? – podjęła szybko wadera.
- W pobliżu jest samotna łania, której twoja wataha nie zabiła – wilczyca zmarszczyła nos na wspomnienie o stadzie - Z chęcią poprowadzę, jeśli chcesz.
Obca zwróciła ku mnie nieobecne spojrzenie.


Akatalo?
Chaotyczne i praktycznie nic nie wniosło, ale może będzie w porządku…

Od Darknessa cd. Saori

Z mocami straciłem część siebie, jednak nie było ze mną aż tak źle. Wadera nadal górowała, a ja to znosiłem. Przyglądałem się podłym wzrokiem kwitnącym kwiatom i płynącej na wietrze trawie. Zrównałem się krokiem z Saori, a ta spojrzała na mnie i uśmiechnęła półgębkiem. Postanowiłem oprzeć się jej zalotom i nie reagować. Biegłem równym truchtem tuż obok niej, a w młodości nauczyłem się stąpać ciszej od niejednego. Gdy weszliśmy w osłonę lasu, usłyszałem krzyk. Jedyne co zdążyłem zrobić, to wyszczerzyć zęby.
W ułamku sekundy znaleźliśmy się obok siebie, wisieliśmy nad ziemią w sieci. Wadera miała mocno poharataną łapę, co nie wróżyło niczego dobrego. Spojrzałem w dół, ale szybko odwróciłem wzrok. Stało tam trzech ludzkich kłusowników, gapiących się na nas wielkimi oczami. Zobaczyli dwa kolorowe wilki i już nie wiadomo jaka sensacja. Warknąłem ostrzegawczo, ukazując ostre, białe kły. Wiedziałem, że gdy przegryzę linę, Saori jeszcze bardziej skaleczy łapę, a kłusownicy nas zabiją. Jeden z nich wyjął z kieszeni jakieś elektroniczną rzecz, do której powiedział o nas. Po raz pierwszy w życiu poczułem strach. Moce zostały mi odebrane, a strach ujął moje ciało. Wzdrygnąłem się, lecz on mnie tylko motywował.
Po kilkunastu minutach obserwowania ludzi przyjechał samochód z klatką z tyłu. O nie, nie dam się znowu zamknąć. Warknąłem długo i głośno. Ludzie spojrzeli się na mnie i szybko spuścili sieć na ziemię. Człowiek, który stał najbliżej mnie, oberwał pazurami po twarzy. Miałem ochotę rozszarpać ich wszystkich, zaciągnąć do jaskini i uwędzić na zimę. Nagle jeden z nich wyjął jakąś spluwę, to było za szybkie, nie zdążyłem się cofnąć. Dostałem strzałką, Saori również. Obraz lasu powoli zaczął się rozmywać. W końcu powieki same mi opadły.

Saori? C:

Współpraca!

Podjęliśmy współpracę z blogiem Line Between Worlds!

Od Nathing cd. Harbingera

- Mam rozumieć, że ty nie zaliczasz się do wszystkich?
- Można tak uznać - mruknął.
Nie odpowiedziałam. Przyglądałam mu się przez chwilę. Wysoka, smukła sylwetka, kolczyki w uszach i intensywne, zielone oczy, które wydawały się być najbardziej żywą jego częścią, a w których obecnie mogło odbijać się lekkie zmieszanie lub tajona irytacja.
- Wybacz, ja już...
- Nie podoba ci się moje towarzystwo? - przerwałam mu. Wiedziałam, że nie ma obecnie żadnych wyznaczonych zadań, mógł spieszyć się jedynie ze względów prywatnych. Nie wspomniał jednak o żadnym ,,muszę coś zrobić", po prostu nie ruszył do odejścia. - Nie da się ze mną zbyt długo wytrzymać, co?
- Jeśli mam być szczery, to niespecjalnie.
- To niezbyt dobrze. - rozejrzałam się po polanie. Miejsce już niemalże opustoszało. - Nie uwzględniłam tego w moich planach.
Ta uwaga jakby go rozbawiła.
- Nie miałem zamiaru krzyżować twoich planów.
Uniosłam pysk w stronę nieba, zastanawiając się, czy warto tak ryzykować całą sprawę. Kątem oka widziałam, jak ostatni członkowie opuszczają polanę.
-  Mam nadzieję, że dalej go nie masz.
Odczekałam chwilę, dla pewności, że wilki wystarczająco się oddaliły.
Było możliwe, że istniała inna, bezpieczniejsza droga do celu.
- Wszystko zależy od tego, jak te twoje plany się przedstawiają.
Ledwozauważalnie pokiwałam głową.
Jednak ta akurst ścieżka prowadziła prosto przez Harbingera.
Obeszłam miejsce obrad dookoła, przyglądając się poruszanym przez wiatr krzewom i gałęziom drzew. Na skałach od północnej strony nie drgnął żaden kamyk. Wiatr ustał.
Zatrzymałam się na środku. To on był najsłabszym ogniwem.
Musiał dobrze odegrać swoją rolę.
- No cóż, masz nieszczęście się w nich znajdować.
- Jak bardzo?
Był się jakieś dwa metry ode mnie.
- Zostaniesz betą.
Nie drgnął mu najmniejszy mięsień. Przez chwilę po prostu stał, wbijając swoje zielone spojrzenie w zimne, szare ślepia.
- Jako część twojego planu?
- Tylko i wyłącznie. Twoje życie miłosne mnie nie pasjonuje.
Nie byłam w stanie ocenić, czy był bardziej negatywnie czy pozytywnie zaskoczony. Na jego miejscu byłabym raczej zdegustowana, ale nie mogłam wyczuć, co kryje się w duszy stojącego przede mną basiora.
- Jaki jest twój cel?
- Obawiam się, że go nie pojmiesz.
Pochylił się w moją stronę. Jego pysk znajdował się na wysokości mojego.
- Nie mam zwyczaju walczyć za nieznaną sprawę - szepnął. Jego łeb był o wiele masywniejszy od mojego, ale moje ślepie były niewiele drobniejsze od jego.
Moje wargi nieznacznie się poruszyły.
- Nie wydaję króla dla pionków.
Patrzyliśmy sobie w oczy, przyglądając się sobie równie poważnie. Ani w moim, ani w jego spojrzeniu nie kryła się żadna nutka lęku. Milczenie między nami wisało niczym zawieszone na pajęczych nitkach, a równocześnie gęste jak przepełnione wodą chmury deszczowe. Nie dało się wyczuć w nim niezręczności, gdzieś w dali mruczało tylko ciche napięcie.
- Masz czas do jutra, Harbingerze - powiedziałam cicho, a wilk się wyprostował - Jutro o tej samej porze. Zastanów się dobrze.
Odwróciłam się i odeszłam.
Wiał przenikliwy wiatr. Czułam, że nie mam mocy by cokolwiek zmienić. Postało mi jedynie czekać.
Coś mówiło mi, że tam, na polanie, została na ziemi rzucona przez któreś z nas rękawica, a rownocześnie nieśliśmy ją oboje do własnych części obozowiska.

<Harbi? Liczę na Ciebie>
P.S. Przepraszam za te porównania rodem z polskiego xc

26 października 2018

Od Toxikity cd. Nathing


– Co? – Toksyna podeszła do Nathing i spojrzała w stronę, w którą spoglądały oczy wilczycy, a widok nie wydał jej się za ciekawy. Wręcz przeciwnie, idealnie taki, jakie kłopoty, które obie wadery miały. – I co, jaki masz plan, mądralo? Wywiodłaś nas w pole i teraz mamy sobie czekać, aż te giganty tu przylezą i chuj wie, co zrobią? – zaczęła z pretensjami do swojej bety, która słysząc zgrzytliwy głos Toxikity, skrzywiła się jeszcze bardziej i zerknęła na nią gniewnie.
– Co jak co, ale swoimi docinkami na pewno nie poprawisz sytuacji – odgryzła się, marszcząc brwi i zaczęła myśleć, co zrobić, by je stąd wyciągnąć.
Natomiast Toxikita głowiła się, jak beta watahy, druga co do kolejności na szczycie hierarchii osoba mogła posunąć się na tak idiotyczny czyn, jakim było cofnięcie się w czasie, nie o parę minut, godzin, a o lata. Dreptała niespokojnie po ziemi i równocześnie rozglądała się po pomieszczeniu, w jakim się znalazły, starając się wyszukać czegoś, co sprzyjałoby ich ucieczce, lecz nie była zbyt dobra w poszukiwaniu upragnionego celu, o czym dowodzi jej wstydliwa, kilkuletnia pogoń za osobą, która wyrządziła jej nieodwracalną krzywdę.
– I co, namyśliłaś się? – zagadnęła Nathing, na co Toxikita burknęła coś niezrozumiałego pod nosem, aż w końcu padła na pomysł, który wydawał się tak prosty i oczywisty, że aż głupi, że nie wpadła na niego przedtem.
– Nie możesz nas przywrócić, tylko trochę wcześniej, zanim natrafiłyśmy na tego brzdąca? – Podeszła znacznym krokiem do Nathing, spoglądając na nią wyczekująco, a ta westchnęła, choć po chwili zerknęła to na Tox, a to na pędzące i coraz bliżej będące stwory.
– Moje moce słabną z każdą chwilą, nie wiem, czy dam radę... – Spojrzała na swoje łapy, będąc kompletnie wypłukana z optymistycznych myśli i podejścia do sytuacji, jednak Toxikita nie zamierzała się poddawać, nie miała zamiaru utkwić w tej dziurze w towarzystwie tego czegoś po drugiej stronie groty.
– Musisz spróbować, rozumiesz? Musisz! – naciskała, nie wiedząc kompletnie nic o nieciekawym stanie Nathing, jednak pomimo tego nie zamierzała odpuścić.
– Tox, ja nie mogę, rozumiesz?! Nie mogę, nie jestem w stanie tego zrobić! – krzyknęła, opadając z sił. Łapa bolała coraz bardziej, powoli nie potrafiła na nią nastąpić, co wiedziała, że wkrótce nie ujdzie na uwadze Toxikicie.
– Nathing, obiecuję ci, że powrócimy do watahy całe i zdrowe, nic się nie stanie, jesteś betą! Nie bez powodu zasłużyłaś na to stanowisko, laska! Dasz sobie radę! – Neonowa wadera zebrała się na przyjaźniejszy ton głosu i postanowiła podnieść na duchu swoją towarzyszkę, zdobywając się na motywację. – Wierzę w ciebie!
– Toxikita, tu nie chodzi o moją wiarę w siebie, a o moje moce. Coś nie tak, coś się dzieje, już nie czuję się przy tobie tak źle. Coś nie tak ze Smoczym Ostrzem... – zmartwiła się, a do Toxikity zaczęło docierać, że faktycznie coś było nie tak. Nie raziła po oczach tak, jak zwykle, nawet nie wpływała aż tak niekorzystnie na środowisko wokół siebie.
– Co sugerujesz? – zainteresowana sprawą, przysiadła, tupiąc zdenerwowana łapą. Jeśli to prawda, że moce znacznie osłabły, może to oznaczać, że wkrótce zanikną całkowicie, co by oznaczało dla nich pewną śmierć.
– Musimy znaleźć tu coś, co pozwoli nam powrócić do teraźniejszości...

Nathing?
Rób, co chcesz, możesz mnie nawet udusić, bo wiem, jak długo czekałaś na ten odpis i jak bardzo chciałaś go olać, ale nareszcie, po prawie roku czasu, pojawił się! Możesz być trochę zawiedziona, bo opo prawdę mówiąc niewiele nowego wnosi, ale jakiś pomysł już jest xd

ERROR 404


Wątek został uznany za zakończony; zapadła decyzja obustronna wynikająca z jednogłośnego stwierdzenia, iż obie postacie nie pasują do siebie pisemnie i nie warto tworzyć nic na siłę.

Od Saori cd. Darknessa

– Może chciałabyś wybrać się ze mną na spacer? – zwrócił się do wilczycy, wskutek czego na jej pysk wpełzł uśmieszek. – Nie szczerz się jak jakaś panna lekkich obyczajów, bo nie jestem napalonym zboczeńcem – dopowiedział. – Mimo twoich niewątpliwych atutów...
Po usłyszeniu słów padających z ust basiora, Saori lekko się zdziwiła i propozycją, która padła pod jej adresem i komplementem, jakim ją obdarowano, jeszcze od kogoś takiego, jak Darkness. Lekko rozszerzyła oczy i machnęła zaintrygowana kitą, uśmiechając się półgębkiem, po czym przybliżyła się do basiora, deczko się o niego ocierając swoim puszystym futerkiem w kolorach nocy.
 – Coś podobnego, wielki Darkness proponuje mi spacer? – Uśmiechnęła się zalotnie, obchodząc wilka, który wbrew swojej woli wodził wzrokiem za jej sylwetką, czy ruchami bioder. Mało który osobnik płci męskiej potrafił jej się oprzeć, nawet takie przypadki, jak błękitnooki, stojący tuż obok.
– Nie ekscytuj się tym tak, to tylko zwykła przechadzka – wycedził przez zęby, marszcząc brwi. Saori wiedziała, że mimo bęcków, jakich niefortunnie udało jej się nabawić, wygrała tę bitwę — basior już był jej.
– W porządku, zgadzam się, ale nie próbuj żadnych sztuczek. Pamiętasz, że odebrano nam moce...? – Stanęła przed Darknessem na równi z jego pyskiem, chociaż trochę niżej ze względu na kilkucentymetrową różnicę we wzroście obu wilków.
– Naturalnie, tobie również radzę o tym nie zapominać. – odpowiedział z wyższością w głosie, jakby był przekonany, że tak czy inaczej w pojedynku wygrałby z de la Pesadillą.
– Jestem córką czarownicy, chyba ci to nie wyleciało z głowy? – Wyszczerzyła się w uśmiechu i odwróciła się na pięcie, kiziając końcówką puchatego ogona czubek ciemnego nosa Darknessa, który na ten gest otrzepał pysk, powstrzymując się od kompromitującego kichnięcia. Natomiast w reakcji na odpowiedź Saori, chwilowo zamyślił się, jednak zaraz po tym dołączył do wadery, zrównując z nią krok. Niej samej wydawało się to dziwne, że na początku wydawało się, że oba wilki staną się swoimi nemezis, a tu proszę, jakaż niespodzianka! Teraz wychodzą razem na spacer. Ach, jak te dzieci szybko dorastają...
Wraz z Darknessem, Saori ruszyła na polanę mieszczącą się parę minut z miejsca, w którym na siebie trafili — wysoka trawa zmieszana z wiosennymi kwiatami tańczyła w rytm powiewającego, letniego wicherku, a biedronki i inne kolorowe owady latały z pąku na pąk, rozsiewając żółć kwiatową na inne, zapylając je. Czuła na sobie wzrok basiora, jednak nie zwracała na to zbytniej uwagi, mimo doskonałej świadomości, że ten wiercił dziurę w jej tułowiu, przekonana, że w biodrach, które już niejednego za sobą powiodły. Po jakimś czasie, wadera zatrzymała się i odwróciła się głową do Darknessa, z lekkim uśmieszkiem na smukłym pyszczku.
– Już mnie tyłek boli od twojego spojrzenia, może zainteresujesz się wiosną, dla odmiany? – zaśmiała się, a Darkness, nie chcąc się upokorzyć, odwrócił zawstydzony wzrok, kopiąc niewielką szczelinę w ziemi. Brak mocy bardzo mu służył, połowicznie odebrało mu cząstkę samego siebie, w tym jego „świetnych” umiejętności krycia uczuć, które teraz były dosyć dobrze widzialne, w szczególności na policzkach. – No, dziękuję. – parsknęła pod nosem i przyspieszyła kroku, chcąc przejść z otwartej przestrzeni do lasu, od którego dzieliło ją zaledwie parę metrów drogi.
Przedarła się przez gęstwinę zarośli, lecz nagle poczuła ostry, wręcz okropny ból prawej, przedniej łapie. Wrzasnęła z bólu, a Darkness, oszołomiony, podbiegł do wadery, której łapa zakleszczyła się w pułapce na niedźwiedzie. Zawyła, starając się wyciągnąć łapę, lecz zamiast rezultatów, tylko pogarszała sytuację, nadziewając zęby klatki głębiej w kość.
– Wiedziałem, wiedziałem, że mogłem się po prostu zamknąć! – warknął zły, patrząc na cierpiącą waderę.
– Meretrix...! – przeklęła pułapkę w języku łacińskim, aż jej wiązankę przekleństw przerwał jej własny pisk, kiedy coś spod ziemi oderwało ją od podłoża i wciągnęło w górę, chwytając ją w grube sznury, w sidła. 
Niedługo potem do uszu obu wilków dotarło szczekanie psów i ciężkie kroki, które wkrótce zawitały do nich, wychodząc zza krzaków; trzej kłusownicy z długimi lufami i owczarkami niemieckimi, których ślina mogłaby zalać mysz polną. Zdumieni, spojrzeli to na Darknessa, to na Saori, osłupieni, jaką zdobycz udało im się upolować...


Darkness?
Nie martw się, nic się nie stało, za to ode mnie otrzymasz dość szybki odpis. cx

25 października 2018

Od Bellony ♦️ Smocze Ostrze

Podeszła bliżej, wpatrując się w księgę. Dojrzała jedynie niezrozumiałe symbole oraz coś, co od biedy można było uznać za nieznane jej litery i cyfry. Zmrużyła oczy, doskonale wiedząc, że ten gest w niczym jej nie pomoże. Trąciła księgę nosem, przewracając następne strony. Wszystkie były pokryte mnóstwem niezrozumiałych znaczków. Po chwili poprawiła się - wszystkie oprócz jednej. Ostatnia strona była w połowie pusta - jakby niedokończona. Po niej był tylko cienki kawałek postrzępionego papieru, świadczącego o tym, że ktoś wyrwał końcową stronę. Dlaczego?
Doskonałe pytanie - stwierdziła sucho w myślach. - Dlaczego tu jestem? Dlaczego akurat my tu trafiłyśmy? Dlaczego ja?
Ledwo dostrzegalnie pokręciła głową w kierunku Kesame. Po pysku wadery jej towarzyszącej przemknął cień rozczarowania zmieszanego z lekkim zdziwieniem. Biała wadera - Bella nazwała ją w myślach Strażniczką, głównie dlatego, że to miano najbardziej do niej pasowało - obserwowała tą scenę z lekkim grymasem na pysku. Bellona poruszyła nieznacznie łapami. Ciężar kajdan sprawiał, że miała ograniczoną możliwość poruszania się - i w konsekwencji ucieczki. Jednak.. Okowy były zbyt lużne. Gdyby zdołała odwrócić jakoś wzrok Strażniczki, może udałoby się jej wymknąć. Ale jak?
Spróbowała użyć mocy. Ze zdziwieniem zauważyła, że nie może przywołać swoich ostrzy. Pozostałe moce także nie działały. Widziała, iluzja na jej ciele okrywała ją szczelnie, ale nie mogła użyć mocy. Po chwili zdziwienia nową, nieznaną jej dotychczas sytuacją zaakceptowała ją. Dobrze, nie mogła użyć mocy. Ale mogła zrobić coś jeszcze.
Postąpiła w stronę Kesame, otwierając pysk, jakby chciała coś powiedzieć. Przekręciła łapę ledwo dostrzegalnym ruchem, potykając się w połowie słowa i uderzając o twardą kamienną posadzkę. Zabolało. Była pewna, że zarobiła właśnie siniaka na szczęce. Strażniczka widać nie zorientowała się jeszcze, że wypadek był specjalny. Podeszła bliżej z niezadowolonym wyrazem twarzy. Udając próbę wstania, oparła jedną łapę o okowy. Skupiła się. Wydarzenia jakby zwolniły, choć nie powinno to być możliwe. Okowy ześlizgnęły się szybko, zgrzytając, czemu towarzyszył szybki syk Bélle. Ból obtartej skóry, jak zresztą każdy inny ból, tym razem się nie liczył. Miała swobodę ruchów. Była wolna.
Zanim Strażniczka zdążyła zareagować, uderzyła ją w pysk lewą łapą, tą, na której jeszcze wisiały metalowe kajdany. Przez ułamek sekundy zauważyła jej zdziwioną twarz, a potem stłumiony krzyk bólu, gdy te uderzyły ją prosto w pysk. Nie czekając na to, aż się otrząśnie, kopnęła ją w brzuch. Strażniczka upadła na kamienną podłogę, zwijając się z bólu.
Czas zaczął biec normalnie. Kątem oka zauważyła zszokowaną minę Kesame. Ignorując ją, skupiła całą swoją uwagę na Strażniczce.
- Wybacz za wcześniejsze - burknęła cicho, po czym zaczęła kontynuuować głośniej. - Spróbuj wstać czy wyciągnąć ten mały, śliczny nożyk z pochwy nie tej zboczeńce, a dopilnuję, by znalazł się w twoim gardle. Porada pierwsza - sprawdzaj, czy kajdany nie są za duże i zawsze pilnuj więżnia. - Strażniczka syknęła. Patrząc w jej oczy, zdała sobie sprawę, że się boi. Mimo woli twarz Bellony wykrzywił krzywy uśmiech. Z niejakim zadowoleniem patrzyła na Strażniczkę. Teraz, gdy była bezbronna i obezwładniona, nie wyglądała w ogóle na zagrożenie. Przypominała raczej młodziaki, jakie spotykała podczas przebywania w watahach. Dzieciak. Ile ona mogła mieć lat? Trzy? Cztery?
- Mogłabyś zostawić nas same? - spytała Kesame, podchodząc bardziej do przodu. Ton jej głosu sugerował, że to nie prośba. Bellona zrozumiała to.
- Dobrze - stwierdziła swoim ochrypniętym głosem i zawróciła do korytarza, którym tu weszły. Zatrzymała się za zakrętem i czekała.
Po bliżej nieokreślonym okresie, który mógł trwać równie dobrze kwadrans, jak i godzinę, do korytarza zajrzała Kesame. Za nią podążyła Strażniczka. Nie była skuta, co ją zaskoczyło. Dreptała za nią z nijakim wyrazem twarzy. Bella spodziewała się jakichś emocji. Strachu, niezadowolenia? Strażniczka wyglądała bardziej na przybitą, jakby nie miała wyjścia. Kesame dała jej znak, by wróciła. Bella posłusznie poszła za nią.
- Co z nią? Wiesz coś o Smoczym Ostrzu? - spytała, nieznacznym ruchem głowy wskazując na Strażniczkę. Na pysku jej towarzyszki przez moment mignął jakiś wyraz, jednak znikł na tyle szybko, że nie miała okazji go rozpoznać.
- Mów jej Enyo - stwierdziła. - Wiem niewiele więcej od ciebie. Enyo nie ma pojęcia, gdzie jest Smocze Ostrze. Twierdzi, że znajduje się ono na wyższych poziomach, do których nie ma dostępu.
- Nie twierdzę. Tak właśnie jest - usłyszała za sobą lekko urażony głos Enyo. - Nawet ja nie mam pojęcia, co tam istnieje. Informacje są w księgach, jednak same widziałyście, że nie da się ich odczytać. To ślepy zaułek, droga donikąd. Odejdźcie, czegokolwiek chcecie. Świątynia darowała wam życie. Wykorzystajcie tę szansę, bo drugiej nie będzie.
- Co to znaczy, że darowała nam życie? - zapytała znienacka Bélle. Enyo zmarszczyła brwi.
- Świątynia.. ona nie jest tylko budynkiem. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Ona czuje. Myśli. Nie zabiłam was na miejscu tylko dlatego, że czekałam na jej decyzję. Teraz zdecydowała, że możecie zostać.
- Czyli to dlatego nie mogę używać prawie żadnych mocy? - spytała ponownie Bella.
- Właśnie dlatego. W obrębie Świątyni blokowane są wszystkie moce, które mogłyby być dla niej szkodliwe. Reszty pozwala używać. Jak już mówiłam, Świątynia Smoczego Ostrza to nie tylko budynek. Posiada własną świadomość i nade wszystko chroni Smocze Ostrze.
Zerknęła kątem oka na księgę, dalej otwartą. Po chwili uświadomiła sobie coś bardzo ważnego.
Rozumiała.
Rozumiała każde słowo.
Wydała z siebie zduszony okrzyk i rzuciła się w kierunku księgi. Zmarszczyła brwi. Znaki ponownie stały się niezrozumiałe. Przekręciła głowę - i znowu mogla je przeczytać. Stłumiła histeryczny śmiech. Takie proste.. Takie proste! Wystarczyło przekręcić głowę i odczytać krzywo!
Mimowolnie parsknęła śmiechem, po czym umilkła, czując na sobie wzrok obu wader.
- Ja.. - zaczęła. - Chyba to odczytałam. Nie wiem, o czym mówi, ale sądząc po urywkach wnioskuję, że to jakaś kronika. Prawdopodobnie watahy.
- Odczytałaś to? - zdziwiła się Kesame. - Jak? - Bella bez słowa przesunęła się w lewo, odsłaniając księgę obróconą pod właściwym kątem. Jej towarzyszka wlepiła w nią oczy, uważnie obserwując. Po chwili pokręciła głową. - Przepraszam, ale dalej tego nie rozumiem.
- Dziwne - mruknęła cicho Enyo. - Przechodziłam koło tej księgi prawie codziennie i do tej pory jej nie odczytałam. Teraz też widzę to samo.
- Hm. Dziwne. Kesame, mogę cię o coś spytać? Dlaczego.. wiesz, pozwalasz chodzić wolno Enyo? Nie wiem, nie mam do niej nic, ale sądzę, że skoro już raz nas pojmała, może to zrobić ponownie. - Wspomniana wadera wydała z siebie coś, co mogło być cieniem parsknięcia.
- Złożyłam przysięgę, że nic wam nie zrobię, a do tego pomogę w poszukiwaniach Ostrza. W zamian macie pomóc mi się stąd wydostać.
- Wydostać? Sądziłam, że nic cię tutaj nie więzi - zdziwiła się Bella.
W odpowiedzi Enyo odsłoniła szyję i odgarnęła futro, ukazując w całej okazałości ukryty pod nim tatuaż. Barwny szmaragdowozielony smok pysznił się wokół szyi, owijając ją. Głowę miał skierowaną w górę, łapy wbite w szyję. Skrzydła były uniesione szeroko w górę, okrywając całą sylwetkę. Był piękny. I niebezpieczny.
- Ten tatuaż to moja zguba. Za każdym razem, gdy próbuję wyjść poza tereny Świątyni, duszę się. Właściwie nie jestem strażniczką tego miejsca. Jestem jego więżniem. - Umilkła. Bellé zrozumiała, że to znaczyło dla niej dużo. Prawdopodobnie były pierwszymi wilkami, jakie kiedykolwiek widziała.
- Dobrze - burknęła swoim szorstkim głosem, tym razem jednak o wiele łagodniej. Enyo nieco się odprężyła. - Mogę wrócić do lektury?
Przez dłuższy czas w sali było słychać jedynie szelest papieru i oddechy całej trójki. Bellona spokojnie kartkowała książkę, co nieco nie pokrywało się z oczekiwaniami pozostałych. Kronika - jeśli to w ogóle była kronika - nie miała zbyt wielu stron, jednak informacje zawarte w niej pochłonęły ją całkowicie. W końcu zamknęła książkę.
- Już wiem, co się stało - odezwała się spokojnie. - Obawiam się jednak, że może być trochę.. dziwnie. Zacznę od początku. - Przewróciła kartkę. - Z tego, co zdołałam odczytać, wynika, że Świątynię wybudowano po wojnie z potworami. Członkowie Watahy Smoczego Ostrza, chcąc chronić swój talizman, stworzyli ten budynek za pomocą potężnych zaklęć. Świątynię wybudowano w centrum watahy, by była w pełni chroniona. Świątynia przez lata stała niewzruszona, zaś wataha podupadała. Około dwustu lat po wybudowaniu świątyni wataha całkowicie upadła, a wilki odeszły z tych terenów. Nie wiem, jak dawno temu to napisano, więc mniemam, że było to około stu albo pięćdziesięciu lat temu. Jest jeszcze jedna ciekawostka.
- Jaka?
- Osobą, która sporo przysłużyła się w czasie budowy Świątyni i została jej pierwszą Strażniczką, jest wadera imieniem Bellona.

Kesame?
Ja już nie mogę. Wymyśl pani coś, tylko na tyle mnie stać. Myślałam nad tym, żeby ten cały posąg smoka był „kluczem” do czegoś w rodzaju schodów prowadzących gdziestam, ale doszłam do wniosku, że poddaję się. Tera twoja kolej.
PS. Za raka mózgu po przeczytaniu powyższego nie odpowiadam. Czytasz na własną odpowiedzialność.

Powrót!

Lhuin
Tangens Caelum | 11 lat | Czarny Mag | Fever | KP

24 października 2018

Druga z miotu – powitajmy Sabę!

Wykonane przez właściciela.


Est et aliud malum quod morte singula ex – decies centena millia statistic non est mortuus — śmierć jednostki to tragedia milion zabitych to tylko statystyka.


IMIĘ: Saba
PSEUDONIM: Sabi, Saba
WIEK: 2 lata
PŁEĆ: Wadera
CHARAKTER: Saba jest wyjątkową waderą. Na pewno jest inna. Pierwsze co możesz u niej zaobserwować to wyjątkowa złośliwość i poczucie wyższości.  Na szacunek musisz sobie u niej zasłużyć, co nie jest łatwe. Przykuwa uwagę praktycznie każdego wilka, a w szczególności basiorów. Jest to spowodowane jej zachowaniem i specyficznym wyglądem. Spróbuj tylko na nią krzywo spojrzeć, a ona już będzie szykowała idealny plan upokorzenia Cię. Wspomniałam, że jest SADYSTKĄ? Nie? To posłuchaj co robi ze swoim śniadaniem!
Gdy dopadnie swoją ofwiarę to odrazu uniemożliwia jej ucieczkę (przypala kończyny i skrzydła) następnie wysuwa pazury i robi kilka głębokich kresek na swoim posiłku. Gdy uzna, że jest już głodna to zregóły nabija na kijek i griluje (zazwyczaj jeszcze żywe) ofiary, które palą się na ogromnym ogniu. Na koniec zjada je zesmakiem i psychopatycznym uśmiechem. 
-Ej! Czemu gadasz o mnie takie rzeczy! - Wydziera się Saba- Przecież jestem owiele gorsza...
Przełykam ostrożnie ślinę i opowiadam dalej, o waderze która bawi się jakimś ptakiem...
Nie wiem czy bezpiecznie jest to wiedzieć, ale Saba potrafi być nawet miła. Nie jest to jednak częste, ponieważ musisz zdobyć jej zaufanie. 
Saba krzywo się na mnie patrzy. Szybko biorę nogi zapas. Paa!
WYGLĄD: Biała sierść z różowymi, świecącymi wzorkami. Wzorki są na przednich łapach i ogonie (niczym pnącza), końcówce grzywki i futerka na klace piersiowej oraz pod lewym okiem na wzór łez z kropeczkami. Ma czarne oczy z rubinowymi źrenicami.
GŁOS: Dumny, kobiecy i władczy.
STANOWISKO: Czarny Mag
UMIEJĘTNOŚCI: Intelekt: 13 | Siła: 13 | Zwinność: 13 | Szybkość: 13 | Magia: 9 | Wzrok: 11 | Węch: 9 | Słuch: 9
RASA: Wilk Duszy
ŻYWIOŁ: Dusza, ciało, ogień
MOCE: 
– komunikacja z duchami;
– telekineza;
– czytanie w myślach;
– hipnoza (max. 2 opowiadania od strony zahipnotyzowanej ofiary, potem mija);
– kontrola ognia;
– odporność na wszelkiego rodzaju temperatury;
– rozumie mowę zwierząt;
– kontrola ognia.
RODZINA: 
Matka – Victoria Nox Aeris
Rodzeństwo – Zico
Wujostwo – Weugo
Dziadkowie – nie zna
ZAUROCZENIE: Jej uwagę przykuł pewien basior.
HISTORIA: Urodzona w watasze.
PRZEDMIOTY: Torba, mała magiczna księga (tom II), Dokument dorosłości- użyty, fiolka nieśmiertelności, Piorun kheret- użyty, płynna miłość, kawałek meteorytu.
JASKINIA: Kryształowa jaskinia uzyskana w prezencie od ognika. Ma ona 3 pomieszczenia i korytarz, którym weszliśmy. Każde pomieszczenie było zdobione świecącymi kryształami, różnego rodzaju materiałami i złotymi przedmiotami. W pierwszym z nich znajdowały się pozłacane skrzynie i wyżłobione w ścianie półki z skórzanymi księgami, butelkami z eliksirami i jakimiś składnikami oraz kilka przyrządów alchemicznych. w rogu było palenisko i kociołki. Naprzeciwko kociołków i po prawej stronie od wejścia do pomieszczenia leżały te kufry, do których z zaciekawieniem podeszłam. Zastanawiałam się czy otworzyć je ale przecież ktoś na pewno tu mieszka. Nie można od tak zostawić tylu kosztowności!
Płomyk otworzył skrzynię. Były w niej cudowne tkaniny, naszyjniki, jakieś korony, inne biżuterie i jakieś sztylety. Zamknęłam skrzynię i udałam się do kolejnego pomieszczenia. Było ono pełne poduszek, które leżały wzdłuż ścian i jedno duże złocone łoże. Pomieszczenie było utrzymywane w odcieniach fioletu, czerni i złota. W ostatnim pomieszczeniu, które było naprawdę malutkie, bo miało zaledwie 8 metrów długości i 3 szerokości, była to zbrojownia.
CIEKAWOSTKI: Pomogła ognikowi i przeżyła świt na cmentarzu.
(Questy "Listopadowy Event" #4  #10)

WŁAŚCICIEL: wikizamarski@gmail.com

Pierwszy z miotu – powitajmy Zico!

wykonane przez właściciela

Maioris animi dolore morte — cierpienie wymaga więcej odwagi, niż śmierć.

Imię: Zico
Pseudonim: Nie ma, chyba że znajdziesz inny.
Wiek: Rok.
Płeć: Basior
Charakter: Odważny i waleczny basior. Zazdrosny i inteligentny, chytry i chciwy. Tyle sprzeczności i uczuć, w końcu to wilk duszy. Mimo wszystko jest bardzo wrażliwy, co jest jego zaletą i wadą.
Wygląd: Czarna sierść (na obrazku słabo widoczna) z białym śladem na pyszczku, szyi oraz brzuchu. Tak jak jego matka posiada świecące, niebieskie elementy ubarwienia, a są nimi łatki na kształt płomieni na nosie i lewej przedniej łapce (skarpetka) oraz końcówka grzywki i ogona.  Ma niebieskie, głębokie oczy, a jego matka uważa, że widzi w nich gwiazdy. Zawsze nosi szalik, biały lub czarny.
Głos: Podobny do matki, tylko męski (aktualnie szczenięcy).
Stanowisko: Szczenię
Umiejętności: Intelekt: 8 | Siła: 8 | Zwinność:8  | Szybkość:8  | Magia: 4 | Wzrok: 6 | Węch: 4 | Słuch: 4
Rasa: Wilk Duszy
Żywioł: Dusza, ciało, lód
Moce: 
– umiejętność rozmowy z duchami;
– telekineza;
– czytanie w myślach;
– oddychanie pod wodą (po matce);
– tworzenie różnego rodzaju lodu (różne kształty, grubość, ostrość, itp.);
– odporność na różne temperatury;
– chodzenie po wodzie (zamarza pod nim, gdy chce);
– tworzenie szronu, przywoływanie śniegu i gradu;
– gdy się denerwuje lub stresuje zamarza to, co jest w jego okolicy (zależy od poziomu stresu).
Rodzina: 
  • Matka – Victoria Nox Aeris
  • Rodzeństwo – Saba
  • Wujostwo – Weugo
  • Dziadkowie – nie zna
Zauroczenie: ---
Historia: Urodzony w watasze.
Przedmioty: Dwa szaliki (czarny i biały)
Jaskinia: Mieszka z matką i siostrą.
Właściciel: wikizamarski@gmail.com

23 października 2018

Victoria Nox Aeris urodziła!

Gratulujemy!

Wykonane przez właściciela.
Zico | Kilka godzin | Szczenię | wilkzamarski@gmail.com | KP

Wykonane przez właściciela.
Saba | Kilka godzin | Szczenię | wilkzamarski@gmail.com | KP

22 października 2018

Akatala cd. Inverness

— Jestem wilkiem, ale to długa historia i na dodatek o duchach, nie jestem pewna, czy jesteś w odpowiednim wieku, aby ją wysłuchać.
Podałam młodemu basiorowi łapę, aby mógł swobodnie wstać. Widziałam wahanie w jego oczach, lecz ostatecznie niezgrabnie dźwignął się  ziemi wraz z moją pomocą.
— Mam już pół roku, oczywiście, że mogę tego wysłuchać.
Dyskretnie rozejrzałam się dookoła, a następnie schyliłam się do basiorka i szepnęłam:
— Dobra, ale musimy iść gdzieś, gdzie będzie ciepło. Jestem Akatala.
— Ja Inverness. Trochę lamerskie to twoje imię. Masz jakieś inne?
— Nie, ale możesz mówić do mnie inaczej, jeśli chcesz.
Maluch przytaknął z nieukrywaną radością. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęliśmy iść. Z każdym krokiem coraz bardziej zatracałam się w swoich myślach, ale słuchałam również tego, co mówił młody wilk. Pierwszy raz widziałam wilka, który o drzewach opowiadał z tak wielką pasją. Nie był to nudny monolog na temat ich soków, a opowieść o ich życiu, wieku, potrzebach i upodobaniach.
— Od kogo załapałeś takie zamiłowanie do drzew In?
— Właściwie nie wiem, zwykle właściwie w ogóle z nikim o nich nie rozmawiam, wolę spać, ale najwidoczniej wpłynęłaś jakoś na mnie i...
Z oddali wyłoniła się ciemna postać. Wyglądała jak demon, nie była podobna do żadnego wilka, którego wcześniej dane mi było spotkać. Basior jednak znał tę postać, nawet zbyt dobrze. Jestem pewna, że otworzyłam pysk ze zdziwienia, gdy ten krzyknął do niej mamo. Mamo. Dziwne słowo. Samica niczym z otchłani piekieł wcale nie przestraszyła się na mój widok, a to nowość. Przedstawiła się jako Indy i o dziwo była bardzo miła. Uśmiechnęła się na pożegnanie i kolejny raz zniknęła, tym razem w ciemności. Jeszcze tego samego wieczoru spotkaliśmy się na kolacji. Czułam na sobie spojrzenie dwóch par bursztynowych oczu. Znałam to spojrzenie z dzieciństwa.

Inverness? 
Dziwne jak zawsze. <3 Wymyśl jej nowe imię, bo ostatnio zrobiłaś z niej ATakalę zamiast AKatali. 

Akatala cd. Nester

Szliśmy kolejny dzień z rzędu bez przerwy. Szczenięta ledwo co nadążały, starsze wilki też nie czuły się najlepiej, zwłaszcza te, które kilka dni wcześniej zmierzyły się z zagubionym smokiem. Podobno leciał w stronę starych terenów watahy. Zrobiło mi się przykro, gdy patrzyłam na zaszklone oczy swoich towarzyszy, los potraktował ich niesprawiedliwie. Bardziej jednak niepokoił mnie fakt, że wyruszyliśmy z miejsca, na którym jeszcze kilka dni temu prawdopodobnie mieliśmy się osiedlić. Może nie widziałam zbyt wiele, ale jestem pewna, że tamtym ziemiom nic nie brakowało. Nawet nie zauważyłam, kiedy konwój nagle się zatrzymał. Wpadłam na wilka, który szedł przede mną, ale ten na szczęście nie szczególnie się tym przejął. Wśród gwaru udało mi się dosłyszeć jedynie dwa, niewyraźne słowa, brzmiące mniej więcej idźcie jeść. Nie trzeba było powtarzać dwa razy. Nie karmiłam się już od kilku tygodni. Pora rozpocząć polowanie na duszę.

***

Z każdą sekundą ekscytacja wzrastała, ale wiedziałam, że nie mogę oddać się emocjom całkowicie. Szukałam wilków, tropiłam obce ślady, z całych sił usiłowałam znaleźć kogoś, kto w ostateczności nie będzie należał do watahy i będę mogła się nim posilić. Jeśli nie, przyjdzie mi jeść zwierzęce mięso, co z kolei nie wygląda i nie jest przyjemne dla otoczenia. Przedzierałam się przez zarośla, aż nagle usłyszałam głos. Zimny, a zarazem delikatny, może nawet lekko ciepły? Z pewnością nie słyszałam go wcześniej. Zaczęłam truchtać do swojej zdobyczy, tym samym przestałam zwracać uwagę na to, gdzie stąpam. Wybiegłam na wydeptaną ścieżkę. Wystarczyło, abym obróciła głowę i stałam pyskiem w pysk z obcym wilkiem. Zamknęłam oczy i zaczęłam słuchać. Młody drozd uczył się latać, gdzieś w oddali biegło stado jeleni spłoszone przez niezdarne szczenię, ostry szum wiatru mieszał się z dźwiękiem kropel wody spadających do pobliskiego strumienia. Pustka. Otworzyłam oczy i pokręciłam głową. To niemożliwe, abym straciła tę umiejętność. Zaczęłam dreptać w miejscu, całkowicie zapomniałam o obcym. 
— Hej! — jego głos brutalnie wyrwał mnie z zadumy. — Wszystko gra?
Oczywiście, że nie. Umieram. Mój biologiczny zegar już zaczął odliczać godziny do śmierci. Kolejny raz. Muszę znaleźć jakieś zwierzę.
— Tak, muszę iść. Muszę coś upolować. 
Nigdy wcześniej nie panikowałam. Nie bałam się niczego, nie bałam się śmierci, ale teraz mogłam wszystko stracić. Zaczęłam gorączkowo nasłuchiwać. Pszczoły, myszy, węże, potrzebuję czegoś większego. 
— Na pewno dobrze się czujesz? Może mogę w czymś ci pomóc?
Popatrzyłam na niego kątem oka. Był niezbyt wysokim basiorem, ale z pewnością wyróżniał się na tle innych. Miał spokojne spojrzenie, które momentalnie ukoiło moją zranioną duszę. Niestety nie na długo. 
— Muszę coś zjeść, coś dużego, proszę. Inaczej zniknę. Odwdzięczę ci się.

Nester?
Liczę na to, że mój specyficzny styl pisania Cię nie odstraszy i przepraszam za to, że musiałeś czekać.

21 października 2018

Od Darknessa cd. Saori

– Skończmy tą gierkę – mruknąłem. – Jesteśmy jak dobro i zło, nasza walka będzie trwała wiecznie.
Wadera zmierzyła mnie ciekawskim spojrzeniem, po czym zaczęła rechotać.
– Może i masz rację – bąknęła pod nosem.
Skupiłem się na sile — wiatr szalał po ziemi; mimo wczesnej wiosny był nieprzyjemny, a nawet mroźny. Drzewa poczęły przemianę, kwiaty wzbudzały się do życia, zielona trawa przebijała ostatnie ślady śniegu. Powoli wdychałem wilgotne powietrze.
– Może chciałabyś wybrać się ze mną na spacer? – zwróciłem się do wilczycy, wskutek czego na jej pysk wpełzł uśmieszek. – Nie szczerz się jak jakaś panna lekkich obyczajów, bo nie jestem napalonym zboczeńcem – dopowiedziałem. – Mimo twoich niewątpliwych atutów...
Sam nie wiedziałem, od kiedy zacząłem komplementować wilczycę. Nie jest to przecież możliwe, aby takie serce jak moje mogło się zakochać, o ile w ogóle miałem jeszcze serce. Spojrzałem się na nią, nawet nie znałem jej imienia. Mogłem zajrzeć jej w myśli, mogłem sparaliżować ją i zrobić co chciałem, ale o dziwo do żadnego z tych czynów nie miałem ochoty wykonać. Jednak dlaczego akurat spacer, dlaczego z nią? Mogłem po prostu się oddalić, lecz.. nie mogłem. Coś w niej było – coś, co sprawiło, że musiałem zabrać ją ze sobą. Tylko gdzie właściwie miałem iść? Gdzie ją miałem zabrać? Niech zadecyduje o tym ona sama. Dokąd mnie zaprowadzi?

Saori?
Wybacz, że tak długo.

Od Jake'a CD Redeshy

Idąc, zauważyłem zdezorientowaną, ale śliczną waderę. Była chyba nowa. Myślałem trochę, czy zagadać. Podszedłem uśmiechnięty.
– Hej – powiedziałem, pewny siebie.
– Hej – odpowiedziała nieśmiało, ale z uśmieszkiem.
– Jesteś nowa?
– Tak, od trzech dni – odpowiedziała, poprawiając grzywkę.
– Jak masz na imię? – pytałem dalej.
– Redesha – odpowiedziała już śmielej. – A ty, tajemniczy basiorze?
– Ja jestem Jake. Może przejdźmy się na jakiś spacer? – zapytałem.
– No.. dobra.
Ruszyliśmy żwawym krokiem w niezręcznej ciszy. Szliśmy tak parę minut.
– No... To jak ci się tu podoba? – zacząłem.
– Gdyby nie ta wataha, nie wiem, co bym zrobiła.
Razem postanowiliśmy, że pokażę jej, jak się poluje. Poszliśmy na łąkę. Był tam mały zając. Wytłumaczyłem jej, że trzeba skradać się, a potem ugryźć w kark.
Redesha chyba skumała. Kiwnąłem jej głową i zacząłem się skradać. Skupiłem się. Rzuciłem się na zająca i ugryzłem raz w kark. Redeshe się podobało, bo od razu podbiegła i powiedziała:
– Świetny jesteś!
– Dzięki – odpowiedziałem zarumieniony. Cieszyłem się, że mogę wykazać się przed waderą. Resztę dnia spędziliśmy razem.
– Może jutro też byś my się spotkali? – zapytałem nieśmiało.
– Ja nie mam nic przeciwko – powiedziała i uciekła do jaskini, śmiejąc się.
Całą noc o niej myślałem. Zastanawiałem się, czy mnie lubi, czy jutro przyjdzie. O trzeciej w nocy zasnąłem.
Następnego dnia obudziło mnie lekkie słońce świecące na mój pysk. Znowu pomyślałem o waderze. Wyszedłem na dziedziniec i rozciągnąłem się, gdzie w oddali zauważyłem Redeshę patrzącą na mnie i uśmiechającą się. Podbiegłem do niej i powiedziałem:

Redesha?

20 października 2018

Od Paina – QUEST: #5 (ogólne)

Od pewnego czasu odczuwam coraz mniej zadowolenia z wszystkiego co robię, ogólnie — z życia. Omijam zabawy, towarzyskie rozmowy, nawet polować mi się nie chce. Patrzenie w gwiazdy od dawna uważałem za głupie. To przecież robota dla chorych fanatyków kosmosu, do których się nie zaliczam. Jednak tej nocy specjalnie po to zerwałem się ze snu. Było całkiem ładnie, bo pięknie to za mocne słowo. Setki płomyków na prawie czarnym niebie, księżyc w nowie. Ładnie. Spacer wśród gwiazd — może tego mi trzeba? Niepewnym krokiem idę przed siebie, z łbem w górze. Czuję zachwyt, choć gwiazdy to codzienna błahostka, na którą nie zwracam uwagi. Nie zasługują na nią. Chłodny wiatr delikatnie smuga moje ciemne futro. Stąpam po suchej i twardej ziemi. Odlatuję myślami do dzieciństwa, słodkiego i spokojnego. Dochodzę do wniosku, że od tamtego czasu wiele się nie zmieniło. Ale jednak wtedy było jakby lepiej, wtedy czułem chyba woń bezpieczeństwa. Znów ją czuje, choć wiem, że to tylko wspomnienia. Bardzo ciepłe i piękne wspomnienia. Dotyk lodowatej wody po opuszkach łapy gwałtownie mnie z nich wyrywa. Bez trudu dostrzegam dziwną, ale interesującą rzecz — woda jest różowa. Nie cierpię różu. Chwila, ta woda się świeci... również na różowo. Na wpół z obrzydzenia i na wpół z niepokoju, powoli cofam łapę i przystawiam nos. Ten zapach... Jeśli miłość ma zapach, to właśnie go poznałem. Czuję się tak błogo, słodka woń dociera do moich nozdrzy, od wody bije kojące ciepło, chcę więcej. Wchodzę do jeziora i czuję, jak mnie obejmuje, ciągnie na dno. Jest tak pięknie, tak, jak kiedyś. I wtedy brakuje mi powietrza. Z całych sił próbuję wyrwać się z uścisku żywiołu, jednak jestem wobec niego niczym. To koniec.
Budzę się z oczywistą myślą, że znów śniły mi się dziwne rzeczy. Ale moment, gdzie ja jestem? Pościel? Drzwi? Kolorowe ściany?! Lustro?! Lustro! Na Fenrira, jestem człowiekiem!
– Luke! Śniadanie gotowe!
Co do...? Ze strachem w oczach powoli wstaję i kieruje się do źródła dźwięku. Kolejny człowiek...?
– Co się tak patrzysz, Luke? Wszystko w porządku?
– T-taak... – odpowiadam nieprzytomnie i siadam przy stole. Na talerzu jest mięso, tylko że ciemne. Jest jeszcze jajko.
– Dobrze, ja muszę iść do pracy – dodaje, jak mi wiadomo, kobieta. – Tu masz pieniądze na jedzenie. Nie zapomnij, pa!
I wychodzi przez drewniane drzwi. Zostaję sam, widelcem dotykając danego mi pożywienia. To chyba nadaje się do spożycia. Z dezaprobatą biorę pierwszy, jakże smaczny kęs. Potem zleciało tak szybko, że nie spostrzegłem kiedy tyle zjadłem. Wciąż jestem głodny, ale na chwilę obecną mam nieco większe problemy. Biorę papierki, o jakich mówiła kobieta i wychodzę, z nadzieją, że uda mi się znaleźć dom. Idę chodnikiem, mija mnie wiele ludzi i wiele samochodów. Wszyscy patrzą na mnie krzywo. Znad przeciwka nadchodzi wysoki chłopak, brunet.
– Luke? – dziwi się. – Gdzie twój plecak? I.. dlaczego jesteś w piżamie?
Chłopak zanosi się soczystym śmiechem. Spostrzegam, że rzeczywiście na tle pozostałych wyglądam, delikatnie mówiąc, dziwnie.
– Idź się ubierz, bo wyglądasz jak pajac! W ogóle pomyliłeś sobie kierunki. Szkoła jest tam. – Pokazuje palcem na monstrualną budowlę w oddali. Ciężko wzdycham i wracam do domu, czując na sobie wzrok wielu ludzi.
Czym prędzej wchodzę do środka i przeszukuję "swój" pokój. Zakładam pierwsze lepsze łachmany, tj. granatowe dżinsy i czarno-białą koszulkę. Staję przed lustrem.
– No – wzdycham. – Teraz wyglądam jak pajac. – Ruszam po plecak i wychodzę. Chłopak czeka przed bramką.
– Pośpiesz się! – krzyczy z daleka, z wolna rozpoczynając chód. Doganiam go.
– Tak w ogóle.. idziesz z nami na wagary? – pyta, a ja stoję jak ostatni debil.
– Wagary?
– No, wagary. Co z tobą, Luke?
– A nic, nie wyspałem się. Nie zwracaj na to uwagi – wymiguję się, czerwony jak burak. Dociera do mnie, jak bardzo mam przesrane.
Resztę drogi spędzamy w milczeniu. Szkoła z daleka wydaje się ogromna, tłumy zgromadzone przed głównym wejściem straszą ilością. Mój towarzysz po chwili zostaje pochłonięty przez zgromadzoną ludność, a ja zaczynam czuć się coraz dziwniej. Dezorientacja i strach towarzyszą mi przez następne kilkanaście minut. Potem podchodzi do mnie dziewczyna, niczym nie wyróżniająca się od pozostałych.
– Hej, Luke.
– Cze..ść.
– Coś ty taki wystraszony? Też masz obawy przed sprawdzianem z biologii?
– Tak. – Zalewam się potem i w myślach błagam nie wiem kogo, żeby już sobie poszła. Chrząka tylko, po czym zmieszana odchodzi. Super. Chwilkę później słyszę okropny, głośny i zgrzytliwy dźwięk, na który wszyscy wchodzą do budynku. Cóż, nie będę inny i też wejdę. Nie widzę jednak wiele, bo wszyscy ci ludzie zasłaniają mi obraz. Przepychają się, rozmawiają, krzyczą. Ktoś pcha mnie na drzwi, na co odruchowo warczę i pokazuję kły. Czuję na sobie wzrok dziewczyny, z którą rozmawiałem. Znów robię się czerwony.
Tłum rozchodzi się, każdy w inną stronę. Ja podążam za dziewczyną, przy okazji rozglądając się po wnętrzu. Korytarze, drzwi, schody — nic więcej. Jest tu brzydko, głośno, a na dodatek śmierdzi. Dziewczyna wchodzi do jednego z pomieszczeń, a ja za nią. Kilkanaście osób siedzi w ławkach, a jedna, starsza osoba siada przy skierowanym w przeciwną stronę biurku. Potulnie zajmuję miejsce w drugim rzędzie i rozglądam się po innych. Kobieta przy biurku odczytuje listę osób o dziwnych imionach.
– Amy Smith... – Znajoma mi już dziewczyna podnosi rękę. A więc Amy...
– Luke Turner... – Wszyscy spoglądają na mnie, nawet ta kobieta. Podnoszę rękę.
– Luke, wyjmij książkę, proszę – mówi. Zaglądam do plecaka i wyjmuję pierwszą lepszą.
– Książkę od matematyki... – dodaje. Znów zaglądam do plecaka, ale takiej książki nie posiadam.
– Nie mam takiej. – wyjaśniam.
– Jak to?
– Tak to – odpowiadam nie zdając sobie sprawy, kim właściwie ona jest.
– Jak ty się do mnie odzywasz?!
– Tak, jak chcę. – Uśmiecham się cwaniacko i zakładam rękę na rękę. Pani milczy, wlepiając we mnie mordercze spojrzenie.
– Co to w ogóle ma znaczyć?!
– A co... – Wstaję. – Coś się nie podoba? – i zaczynam warczeć. Niektórzy się śmieją, inni są zdziwieni. A kobieta...
– Idziemy do pani dyrektor, marsz!
– Ja nigdzie nie idę. – Wzruszam ramionami i ponownie siadam na krześle.
– Proszę panią... – Amy odzywa się, podnosząc rękę. – Mogę porozmawiać z Luke’iem na korytarzu?
– Tak, proszę bardzo. A potem zaprowadź go do dyrektora.
Amy nie odpowiada i wyrywa mnie za rękę. Nie wiem czemu, idę za nią.
– Co jest, Luke?! – pyta, gdy już znajdujemy się na korytarzu. Przełykam ślinę.
– Żaden Luke... – wyjaśniam. Dziewczyna patrzy się, jakby zobaczyła kosmitę. Oczekuje odpowiedzi. – Pain. Jestem Pain.
– Co?
– P a i n.
– Nie, Luke, jesteś Luke! Ogarnij się, przesadzasz.
– Jestem Pain i wychodzę z tej budy. – Zakańczam rozmowę i próbuję odnaleźć wyjście. Brązowe drzwi z szybą... Droga do wolności. Szybko podchodzę do nich i gwałtownie szarpię za klamkę. Zamknięte.
– Luke, otrząśnij się wreszcie!
– PAIN! – krzyczę. – Jestem Pain, do cholery!
Amy wygląda, jakby czegoś nie rozumiała. Ale ona niczego nie rozumie. Patrzę znów na drzwi i na szybę. Ręką uderzam w nią, kalecząc całą dłoń.
– Luke!
Poruszona hałasem kobieta wychodzi z pomieszczenia.
– Luke! – krzyczy również. Wtedy dochodzę do skraju.
– PAIN, KURWA, PAIN! – Czuję, jak rosną mi kły, jak przeobrażam się w wilka. Wykorzystuję chwilowo mniejsze ciało i przeskakuję przez wybitą szybę uciekając ile sił w łapach. Po krótkiej chwili emocje cichną i znów zamieniam się w człowieka. Widzę las. Tam uciekam.
Po kilku godzinach partyzantki nareszcie mogę odpocząć, pewien, że nikt mnie szuka. Oddycham z ulgą, jednocześnie chcąc się zabić.
„To jakaś paranoja” — myślę.
– Pain! – Słyszę znany mi już głos. Uderzam się w czoło.
– Tu jestem... – mówię zrezygnowany.
– Luke... Znaczy się Pain, kim ty jesteś?
– Nie twoja sprawa, księżniczko.
Amy przewraca oczyma.
– Nauczycielka wezwała policję.
Domyślam się, o kogo chodzi, jednak postanawiam w dalszym ciągu milczeć.
– Nie wjadą samochodem do lasu, ale i tak mogą cię znaleźć.
Milczę. Wstaję. Odchodzę. A ona? Bezczelnie za mną idzie.
– Odczep się. Wiem, chcesz wiedzieć kim jestem. A więc proszę - wilkiem. Wilkiem z krwi i kości, który wszedł tam, gdzie nie powinien i teraz bardzo, ale to bardzo tego żałuje. Czaisz? – wyjaśniam nie czekając na jej reakcję i idę dalej. Słyszę psy.
– Uciekaj! – krzyczy dziewczyna, dając tej całej policji moją lokalizację. Cóż za idiotka. Opieram się o drzewo i dostrzegam trzy owczarki niemieckie. One również mnie widzą. Zbliżają się. Gdy są blisko, tylko szczekają. Ale ja... podchodzę. Zaczynam się z nimi drażnić. Amy boi się albo ich, albo mnie — bez różnicy, ważne, że się nie wtrąca.
Po chwili rzucam się na psa, wywołując u niego strach. Strach, na który reaguje atakiem, a jego koledzy przyłączają się. Chcę zginąć, ale i tak odruchowo zasłaniam szyję i klatkę piersiową. Już czuję przeszywając ból, krzyk Amy i nadchodzących właścicieli psów. Jednego potraktowali paralizatorem, drugiego odciągnięto, a trzeci... Nie wiem.
Rozszarpany przez psy.
Brakuje mi powietrza, duszę się. Bezradnie macham łapami, próbuję wynurzyć chociaż łeb z wody. Udaje mi się. Wychodzę z tego różowego bajora, które straciło już barwę. Zmęczony padam na ziemię. Ale jestem wilkiem, do cholery, nareszcie wilkiem!

19 października 2018

Od Lumen do Tery

– Niech ktoś zgasi to słońce... – mruknęłam.
Przewróciłam się na drugi bok, by za wszelką cenę uniknąć wstawania. Alfa watahy miała jednak inne plany. Wraz ze świtem, mieliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Przeciągnęłam się leniwie, rozglądając się dookoła. Kątem oka zerknęłam na swoje rośliny. Byłe mokre, a ziemia wilgotna. W nocy musiał padać deszcz. Ostrożnie włożyłam je do skórzanej torby. Nie były duże, więc spokojnie się tam mieściły.
Dzień był wyjątkowo ciepły, jednak nie upalny. Promienie słońca przedzierały się przez gałęzie drzew, tworząc pasy światła. Bardzo lubiłam ten widok.
Spojrzałam w stronę gałęzi drzewa, które nagle zaszeleściły dość głośno. Wyłoniła się z nich niewysoka wadera, o futrze w barwie czekolady. Uniosła jaskrawy, długi ogon i z gracją zeszła z drzewa, lądując na ziemi. Uśmiechnęłam się pod nosem, odwracając wzrok. Posadziłam Riku na swoim grzbiecie, po czym dołączyłam do reszty wilków. Gdy wszyscy byli już gotowi, zaczęliśmy iść na północ. Zatrzymaliśmy się dopiero pod wieczór, gdy słońce zbliżało się do linii horyzontu.
Widząc dorosłą już Roki, cofnęłam się wspomnieniami gdzieś, kiedy była jeszcze małą, puchatą kuleczką, spędzającą noce wtulona w moje futro. Teraz była już samodzielna.
Ogarnęła mnie odrobina nostalgii. Nie wiedziałam nawet, kiedy to zleciało.
Upatrzyłam sobie rozłożyste drzewo, o grubych gałęziach. Zbliżyłam się do niego, by ocenić odległości między gałęziami. Było idealne. Z gracją wskoczyłam na najniższy konar, później na wyższy i wyższy. W końcu dotarłam na satysfakcjonującą mnie wysokość. Na tyle wysoko, by wszystko widzieć i na tyle nisko, by w razie upadku nic sobie nie zrobić.
Mój kameleon zszedł z mojego karku, usadawiając się na drzewie. Odsłoniłam gałąź, by usadowić się wygodniej, jednak moim oczom ukazała się wadera.
– Tu chyba zajęte – szepnęłam do kameleona, chcąc się wycofać.

Tera?

Od Victorii Nox Aeris cd. Lupina

Jakiś czas temu spożyłam kwiat rodziny i okazało się, że termin wypada w tę niedzielę, a dziś, tak się składa, wielki basior na mnie wskakuje i mnie praktycznie miażdży. Super...
*
Lupin szykował się, by zadać mi ostateczny cios, ale nie wiadomo skąd, pojawiło się czerwone światło i basior ze mnie spadł. Z jego szyi zaczęła lecieć krew, a ja zaczęłam wrzeszczeć ze strachu. Ledwo się podniosłam, a znowu leżałam na ziemi ze związanymi łapami. Po krótkiej chwili przyszli do nas ludzie — dwaj mężczyźni opatrywali Lupina i mu coś założyli na pysk, natomiast do mnie podeszła jakaś kobieta, i sprawdzała coś na jakimś urządzeniu, po czym powiedziała;
– Eksperyment osiemset pięćdziesiąty ósmy, jaka szkoda, że znowu się spotykamy. Miałam cichą nadzieję, że uciekłaś z innymi i się już nie zobaczymy... – Po dłuższym zastanowieniu, rozpoznałam ten głos — to była doktor Eleonora. Uśmierzała nam ból (tzn. mnie i innym wilkom). Wstrzyknęła mi coś w łapę, wskutek czego odpłynęłam, tracąc przytomność...
*
Obudziłam się w średniej wielkości pomieszczeniu. Kilka metrów dalej leżał Lupin. On, jak i ja, byliśmy przyczepieni łańcuchami do ścian. Po jakichś pięciu minutach przyszedł profesorek i dał nam miski z wodą oraz po dwa steki, potem wyszedł. 
– To twoja wina! – oskarżył  mnie nagle basior.
– Co? Czemu? – spytałam, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
– Słyszałem jak mówili o tobie! Mówili, że im pomogłaś w badaniach i bardzo ułatwiłaś im pracę! Zdrajczyni! Zdrajca wilczej krwi!
– Co?! Chyba nie myślisz na serio? – Pomyślałam o wszystkich badaniach, jakie robili na mnie i innych. – Nie mieliśmy wyjścia! Wielu zginęło…

Lupinie?

18 października 2018

Sojusz!

Nawiązaliśmy współpracę z Watahą Srebrnego Chabra!

Od Little Hope cd Nema

Biała wadera nie miała co się zastanawiać. Akurat szukała sobie zajęcia, w dodatku zgłosiła się na pełnienie funkcji pomocnika w watasze. Do tego jeszcze ta okazja właśnie się nadarzyła... Uśmiechnęła się nieśmiało w stronę basiora.
- Z chęcią pomogę.
- Zatem na co czekamy? Chodźmy- odparł Nemo, wyglądający na nawet zadowolonego. Hope zrobiła krok w tył, by puścić go przed sobą i poprowadził do swego tymczasowego lokum. Chociaż szli i rozmawiali, samica była w duchu lekko podenerwowana. Miała nadzieję, że basior będzie na tyle uprzejmy, że nie będzie naciskał z jej wejściem: nie chciała zbyt mocno naruszać jego prywatnej przestrzeni. Jasne, wejdzie ale do określonej dla siebie granicy. Nie wątpiła, że Nemo jest zły, po prostu tak miała i już.
W każdym razie udało się dotrzeć do chwilowej jaskini Nema i mogła śmiało powiedzieć, że on ma niezły gust jeśli chodzi o wygodę, stan czystości też był super. Wadera zaszła do połowy jamy i nie zrobiła kroku ku głębokości. Towarzysz spojrzał na nią, nie mówiąc nic sięgnął po szukany przedmiot i opuścili ten przybytek.
- Czyli plan jest taki, że łowimy kilka ryb, zbieramy zioła i do robienia? - Spytała się Hope przeskakując nad wystającym korzeniem.
- Tak. Niby można się rozdzielić i szybciej załatwić- zastanowił się nie przerywając chodu.
- Tylko jest mały problem. Nie wiem jakie konkretnie zioła i w jakiej ilości byś chciał- powiedziała przechylając głowę w bok.- Więc może jednak bez rozdzielania? Powinno to nawet szybciej dać się zrobić. Ale jak wolisz - dodał czując nieprzyjemny ścisk w żołądku. Nie chciała wyjść na rządzącą się! Zaraz wbiła wzrok w ziemię.
-W porządku. Może najpierw ryby?- Ochoczo pokiwała głową.
Łapanie ryb w dwójkę to śmieszne zajęcie, bowiem każdy coś złapał jak ta druga postać nie dała rady. W większości była to Little ale po zmienieniu strategii, płoszyła pływające sztuki wprost w łapy Nema. Wierzcie lub nie ale to znacznie przyspieszyło postęp. Z ziołami poszło później podobnie szybko: basior miał rozeznanie w miejscach, gdzie szukać potrzebnych roślin. Rozpalanie ogniska zaklepała sobie wadera, w tym samym czasie Nemo już zaczął przyrządzać ryby, które wkrótce trafiły na ogień. Kiedy były gotowe, zdjął je i podał po sztuce do spróbowania. Pachniało cudownie a wyglądało tak, jak pachniało. Nemo patrzył z uwagą, gdy Hope wzięła pierwszy kęs. Zaraz po przełknięciu oczy jej się zaświeciły na poziomie gwiazdek.
- To jest przepyszne! Z radością będę czekać na otwarcie baru - powiedziała, szeroko uśmiechnięta.- Masz talent, naprawdę.
- To tylko prosto zrobiona ryba - uśmiechnął się.
- Od dziś mój faworyt - zawyrokowała ze śmiechem.

Nemo?

17 października 2018

Od Caeldori cd HG

Caeldori została uprzedzona o tym, że wataha się przemieszcza, zatem nie ma obecnie stałych terenów. Wszystkich członków nie dane było jej poznać, jak wiadomo zajęci czynnościami, dlatego po zapoznaniu się z może pięciu wilkami, ruszyła na samotne zwiedzanie okolic. Pogoda dopisywała, przyroda z wolna wracała do życia, co niezmiernie cieszyło waderę. W sumie, ją cieszyło niemal wszystko. Jednym z tych powodów, podążała za uroczym i kolorowym owadem, zupełnie ignorując wszystko inne. W końcu towarzyszyli sobie aż do strumyka, gdzie nasz Kwiatuszek uśmiechnięty pochylił się nad wodą i zaczął pić.
Z radością wsłuchiwała się w odgłosy natury. Mniej chętniej zarejestrowała czyś wyskok i zaraz potem przeraźliwy ból karku, gdzie masa ciała atakującego, dosłownie zwaliła ja z łap i przewracając po ziemi, dosyć poturbował ją. Z gardła wadery wydobył się okrzyk przerażenia i bólu, gdzie drugie odczucie pogłębiło się, gdy oprawca poluzował uścisk szczęki. Waderze łzy zaczęły się zbierać, kiedy poczuła gorącą ciecz z karku wylewającą się przez uciekające łzy, dostrzegła winnego. To jeden z tych basiorów co poznała przy dołączeniu! Uniósł łapę w jej stronę, ale ta tylko zapiszczała, kuląc się.
- Myślałem, że to sarna - odezwał się po raz pierwszy. Caeldori zaczęła się czołgać tyłem z płaczem. Po drodze drżącymi łapami wzięła i nałożyła na świeże rany zbawienny mech i czując bliskość natury, z trudem dźwignęła się o własne siły, by następnie wolno odejść na roztrzęsionych odnóżach.

Jak chcesz to możesz odpisać HG

16 października 2018

Od Paina

Bycie mną to dopiero szczęście. Zero zmartwień, zero obowiązków. Sielanka. Niestety w życiu każdego wilka kiedyś przyjdzie ten moment, kiedy trzeba zapolować... samemu.
- Oj no błagam, po prostu daj się zjeść. - krzyczałem sam do siebie, kiedy od dłuższego czasu tropiłem sarnę. Sarnę, która ni ciorta nie chciała współpracować.
- Tak się bawimy? - zaciągnąłem sporą ilość powietrza, ponownie czując jej zapach. Czułem, że była blisko. Bardzo blisko. Szybki zwrot na zad i oto ona! Czekaj... jak to: nie ucieka? Ogarnął mnie niepokój. Im dłużej na sarnę patrzyłem, tym mniej ją przypominała. Próbowałem zadać jej ból, ale, do cholery, nic się nie działo. Z przerażenia zrobiłem krok w tył. Oczy sarny były nienaturalnie puste, wlepione w przestrzeń przed nią. Nie wiem, dlaczego i nie wiem po co, ale zacząłem uciekać. Goniła mnie. Czułem to. Nigdy w życiu nie bałem się tak bardzo, jak wtedy, choć to trochę głupie - uciekać przed jedzeniem. W całej panice nie spostrzegłem pewnego wilka. Wilka, przez którego zaryłem łbem o ziemię.
- Dzięki. - tyle tylko powiedziałem, jak najszybciej przenosząc wzrok na sarnę. Ona jednak już nie patrzyła na mnie, a na wilka obok. Ten jednak ruszył na nią z kłami. Ja wolałem się wycofać.
- Wracaj. - oznajmiło stworzenie tajemniczym, przenikliwym i mrożącym krew w żyłach głosem. Obcy wilk nabrał chyba trochę niepewności. Ja natomiast totalnie zastygłem w miejscu. Stworzenie nagle eksplodowało, emitując niewyobrażalną ilość światła. Zamknąłem oczy dosłownie na chwilę, po czym niepewnie je otworzyłem. Szybko porozglądałem się po okolicy, chociaż nie było na co patrzeć. Cztery blade ściany i ten wilk. No, jeszcze ciasne, ciemne przejście nie wiadomo dokąd.
- Także ten... - chrząknąłem, nie ukazując ani odrobiny niepokoju zżerającego mnie od środka - Jakieś pomysły?

Ktoś? Trochę chaotycznie, krótko i w ogóle, ale jeszcze się uczę ^-^

Od Lupina cd. Jake'a

Niezadowolony, a wręcz wkurzony podbiegłem do basiora.
- Polowanie odbędzie się wcześniej. - burknąłem.
Nie dając mu nic powiedzieć, odwróciłem się i ruchem ogona nakazałem mu iść za sobą. Jake nie protestując poszedł za mną. Wnerwiał mnie samą obecnością. Po co w ogóle go przyprowadziłem? Teraz muszę się nim zająć. I jeszcze ma ze mną polować. Z chęcią bym wbił kły w jego krtań i go zabił...
- Mam pytanie. - odezwał się basior.
- Czego?
- Podobno nikt w watasze nie ma mocy... Wiesz dlaczego?
- A h*j mnie to obchodzi. - warknąłem.
- Czyli nie wiesz?
- Zamknij się w końcu. Nie chcę mi się Ciebie słuchać.
- Widzę, że nie jesteś zbyt chętny na nowe znajomości... - szepnął.
- Coś ty powiedział?!
Odwróciłem się i spojrzałem na niego wrogo.
- Nic ważnego.
- Kretyn. Sam se poluj.
Przeszedłem obok niego, przy tym popychając i odbiegłem. Nie będę się z nim użerać. Niech ktoś inny się nim zajmie. A najlepiej, żeby się zgubił i nigdy nie wrócił.
Z wysoko uniesioną głową, przechodziłem obok innych wilków, trzymając dużego jelenia. Położyłem go na trawie i usiadłem. Niespodziewanie ktoś obok mnie usiadł. Spojrzałem na tego ktosia. Był nim Jake. Położył obok mojej zdobyczy, swoją. Uśmiechnął się do mnie i zaczął jeść zająca. Wbiłem pazury w ziemię i spojrzałem na niego wrogo.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem.
- Nie dawno coś upolowałem. Prawie się zgubiłem, na szczęście znalazłem drogę. Nie wiem co bym zrobił, gdybym nie znalazł watahy.
- Ja wiem co bym zrobił... - warknąłem.
- Hę? - spojrzał na mnie pytającą.
- Cieszyłbym się jak nigdy dotąd. - mruknąłem, wziąłem jelenia i odszedłem dalej. Nie miałem ochoty z nim gadać. Nie miałem ochoty z nikim gadać...

Jake? Wiem, nie jest najlepsze. I przepraszam, że tak długo czekałeś >.<

Od Lupina cd. Victorii

Otworzyłem powoli oczy i jęknąłem. Ciągle bolał mnie bok, jednak już nie widziałem sączącej się krwi z rany. Spojrzałem pół przytomny na szarą waderę przede mną. Położyła przede mną młodą sarnę i powiedziała:
- Zjedz. Musisz nabrać siły. Wataha jest około dwóch dni drogi stąd. Tobie może to zająć prawie trzy dni. - w jej głosie dało się usłyszeć troskę, co mnie zdenerwowało.
- Co? Ile spałem? Co tu robisz i czemu mi pomagasz?
- Spałeś dwa dni i dwie noce. Ja nie spałam w ogóle, więc bądź cicho i mi teraz nie przeszkadzaj. - jeszcze ma czelność mi rozkazywać. Miałem coś powiedzieć, jednak Victoria odwróciła się i położyła około cztery metry dalej. Od razu po tym zasnęła. Powoli usiadłem i wziąłem jeden kęs sarny. Ciągle przyglądałem się szarej waderze. Ośmieszyła mnie, odkryła mój sekret i jeszcze mi rozkazywała... Tak, na pewno umrze w cierpieniu. Nie odpuszczę jej tak łatwo. Gdy zjadłem prawie całą sarnę, złapałem resztki i rzuciłem w waderę. Uśmiechnąłem się podle i odwróciłem, z zamiarem odejścia. Wszedłem między drzewa i zniknąłem w mroku.
Wracałem nad rzekę lekko zmęczony. Upolowałem jelenia, sarnę i zająca. Jednak dałem radę zjeść tylko sarnę. Nic więcej nie zmieściłem. Byłem najedzony, jednak przez atak obcego wilka, lekko się zmęczyłem. Teraz niosłem jego nieruchome ciało w stronę wadery. Pokaże jej, jak będzie wyglądało jej ciało, gdy już z nią skończę. Wyłoniłem się zza drzew. Wadera była odwrócona do mnie tyłem i nawet nie zauważyła resztek sarny na sobie. Powiedziała coś do siebie i znów się położyła. Zacząłem się zbliżać, a gdy byłem przy niej, szepnąłem do ucha:
- Wróciłem.
Wadera podskoczyła zaskoczona i odwróciła się w moją stronę. Na jej nosie wylądowały resztki. Wadera z obrzydzeniem na nie spojrzała i strzepnęła je z siebie. Spojrzała na mnie, lecz szybko zauważyła ciało wilka. Odsunęła się i zapytała:
- Kto to? Po co go przyniosłeś?
- Przyjrzyj się. Co widzisz?
- No ciało... - przyjrzała mu się i zadrżała – Ty to zrobiłeś?
- Tak. - uśmiechnąłem się podle – Zapamiętaj ten widok.
- Po co? - spojrzała na mnie lekko zdziwiona.
- Byś wiedziała, jak Twoje ciało będzie wyglądać jak umrzesz.
- Co?... - za nim zdążyła dokończyć, skoczyłem na nią. Przygniotłem ją swym ciężarem i warknąłem:
- Teraz już wiesz, że ze mną się nie zadziera... - miałem ją ugryźć w szyje, gdy nagle poczułem przeszywający ból nie daleko szyi. Odwróciłem się, by zobaczyć co to było. Niedaleko nas ktoś stał. Nie był to wilk. Za nim jednak zdążyłem coś zrobić, coś przebiło mi kark. Upadłem. Z mojej szyi sączyła się krew. Usłyszałem krzyk wadery i zemdlałem.

Vi?

Od Nema cd. Little Hope

Nemo przyjrzał się dokładnie białej wilczycy.
- Szczerze mówiąc to jest bardzo dobra wataha, nie ma tu praktycznie większych problemów jedynie teraz ten brak mocy jest trochę męczący. Co do wilków z watahy... Są ci towarzyscy i tacy, którzy nie przepadają za kontaktami z innymi. Zależy po prostu na kogo trafisz.
- A ty jaki jesteś? - Spytała, choć Nemo nie był pewien czy to pytanie wilczyca na pewno zamierzała powiedzieć na głos. Basior jednak uśmiechnął się przyjacielsko do niższej wadery.
- Ja jestem towarzyski, ale lubię też czasem sobie pobyć sam. Takie spacerki czy oglądanie gwiazd, jestem trochę taki pół na pół, ale bardziej w stronę tego towarzyskiego basiora. - Przytrzymał się i dotknął łapą swojej piersi chcąc odzwierciedlić tym samym własne słowa. - Więc jeśli byś czegoś potrzebowała to możesz się do mnie zgłosić o każdej porze dnia i nocy.
- Będę pamiętać. A kim jesteś w watasze? - Spytała obserwując drogę przed sobą, wydawała się czymś przytłoczona, mimo delikatnego uśmiechu na pyszczku który miał świadczyć o dobrym samopoczuciu gdzieś przebujała się smutna aura. Morze wilczyca właśnie coś sobie przypomniała, nie potrafił tego określić, ale nie chciał też pytać ponieważ wolała jej się nie narzucać na początku znajomości.
- Jestem barmanem, ale na razie czekam, aż zatrzymamy się gdzieś na stałe by otworzyć bar i oczywiście odzyskamy moce. Już nie mogę się tego doczekać, wyobrażasz to sobie? Wchodzisz do dużego drzewa, a w środku masz bar, jakieś miejsca do siedzenia, kilka stolików i miejsce przy barze gdzie szykuję zamówienia. Mam jeszcze plan na miejsce do przygotowywania ciepłych posiłków, przecież nie rzucę komuś pod nos surowego mięsa, no można ale chciałbym jednak czegoś innego. - Powiedział myśląc nad wystrojem i posiłkami, które by podawał swoim klientom osobiście lubił na przykład świeżą rybę, którą piecze się na płaskim kamieniu nad ogniem. Ta chrupiąca skórka i białe mięsko w środku do tego mógłby za pomocą mocy jeszcze coś wytworzyć aby nie jeść samej ryby. - Mam bardzo dużo pomysłów na bar i co mógłbym zaoferować innym wilkom. Ale będę musiał pewnie jeszcze trochę poczekać. - Powiedział po czym naszła go myśl. - Spieszy ci się gdzieś? - Spytał Hope, która spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona.
- Nie, a czemu się pytasz?
- Mam propozycję. Byśmy poszli do mojej tymczasowej jaskini po koszyk i złapali trochę ryb nad rzeką upiekłbym nam je tak jak lubię i byś zobaczyła czy jestem w miarę dobrym kucharzem, jest już tu sporo ziół więc mógłbym ją doprawić. - Powiedział już to sobie wyobrażając, a ślina zaczęła mu się zbierać w pysku więc ją szybko przełknął i spojrzał na waderę idącą obok niego. Nie wstydził jej się do siebie zaprosić, w jego jaskini było czysto, a wszystko było na swoim miejscu, nie przepadał za bałaganem, który nie przeszkadzał większości wilków. W kącie leżało gniazdo wyłożone jelenimi i sarnimi skórami było niezwykle miękkie i wygodne, mógł się na nim swobodnie wyciągać i przewracać. Lubił wygodę, nie musiał przecież spać na jakiejś trawie albo piasku. - To jak?


~Hope? Mam nadzieję, że lubisz dobrą kuchnię ^^~

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template