30 września 2018

Czystka

Wilki zagrożone usunięciem:

  • Zuen
  • Zirey
  • Timadi'rin
  • Lucyfer
  • Hazel
  • Harytia
  • Chaster
  • Duilin
  • Eilis
  • Elizabeth
  • Eres


Czas na napisanie opowiadania od dziś (30.09.2018) do 07.10.2018 r.

Najaktywniejszy wilk miesiąca

Najaktywniejszym wilkiem tego miesiąca zostaje Victoria Nox Aeirs z liczbą 7 opowiadań. Na jej konto wpływa 700 Lupus.



DISCORD

W końcu doczekaliśmy się discorda. Nie wiem, co więcej pisać, po prostu wpadajcie.


~Administracja

Jedyna z miotu - Pearl De La Irian!

*tymczasowo brak obrazka*

Noblesse oblige
Imię: Pearl De La Irian
Pseudonim: Pearlina
Wiek: Rok
Płeć: Wadera
Charakter: Typowa panna z wyższych sfer, urodzona przywódczyni. Jest zadufana w sobie i swojej warstwie społecznej, a przy tym straszliwie konserwatywna i zadziorna. Nie uznaje nikogo, kto nie ma w sobie błękitnej krwi. Ma wyjątkowo trudny charakter i nie da się jej zadowolić. Wszędzie wyszukuje dziury w całym. Kiedy kogoś poznaje, najpierw dokładnie wypytuje go o pochodzenie, ocenia jego zachowanie, a potem dopiero sprawdza, czy ten ktoś jest wart obcowania z tak wielką panią. Nie cierpi mezaliansów - twierdzi, że są one niewybaczalną hańbą. Wie czego chce i do tego dąży. Nosi się z podniesioną głową i nigdy nie patrzy za siebie, ani na boki. Jest ambitna i uparta, co tylko potęguje jej chęć brnięcia do przodu nie zważając na innych. Jeśli ktoś miałby ochotę na zapoznanie się lub po prostu rozmowę z nią, niech wie, że Perła na każdym kroku będzie mu przypominać, że jest kimś lepszym, ważniejszym, nawet, gdyby nie była to do końca prawda. Potrafi być nieprzyjemna i pokazywać swoją wyższość w sposób kąśliwy, choć zawsze kulturalnie, w sposób wyrafinowany jak ona sama. W głębi duszy jednak jest wyrozumiała i kocha swoją rodzinę ponad wszystko, z tym tylko, że nie wyrzeknie się tytułu dla miłości. Ta perfekcjonistka przepada za ozdobami i sztuką. Bywa egoistyczna, ale potrafi pomóc innym w potrzebie. Jest przewrażliwiona na punkcie własnego wyglądu. Ukochana wnuczka babci Elory - w przyszłości ma objąć tron na Helipirze.
Wygląd: Nie da się ukryć, jest bardzo podobna do swej matki, Lirii. Ma ciemnobrązowo-czarną sierść na głowie, grzbiecie i ogonie, podbrzusze siwobiałe. Posiada - jak jej matka - ozdobę królewską na głowie, złote bransolety, przepasana jest zwojami. Wplata w sierść czerwone róże. W jej oczach widać spojrzenie Lirii, której zwyczajnie jest odbiciem.
Głos: Głosem również przypomina matkę. Tak jak i ona mówi głęboko i bardzo namiętnie, jednak jej głos jest nieco bardziej "koci".
Stanowisko: Szczenię (poniżej 2 lat)
Umiejętności: Intelekt: 12| Siła: 3| Zwinność: 5| Szybkość: 5| Magia: 12| Wzrok: 4| Węch: 4| Słuch: 5
Rasa: Wilk Kryształu
Żywioł: kamienie szlachetne
Moce: Te, które zdążyła w sobie odkryć, to:
~ zmienianie skał w kamienie szlachetne,
~ tworzenie przedmiotów i budowli z kryształów,
~ ciskanie perłami i brylantami we wrogów,
Rodzina: Jest jedyną córką królowej Lirii De La Irian, wnuczką Elory i Arycklejnota De La Irianów, siostrzenicą Gwendolin De La Irian (martwa).
Zauroczenie: Jest zbyt zajęta patrzeniem w lustro, żeby zauważyć tam kogoś poza sobą. Kocha być adorowana, ale jak się zakochać, to tylko w księciu z bajki.
Historia: Urodzona w watasze.
Przedmioty: magiczne lustro i perły
Jaskinia: Mieszka z matką w dużej, przestrzennej komnacie, wysadzanej złotem, srebrem, klejnotami.
Właściciel: szafirowka3@wp.pl

Liria De La Irian urodziła!

Na świat przyszła nowa waderka!


zdjęcia na razie brak

Noblesse oblige




Od Little Hope cd. Nema

Wraz z nadchodzącą wiosną, wszystko budziło się do życia. Zdecydowanie przyjemny dla oka widok. Melody, wadera z mojej rodzinnej watahy, co roku urządzała swoiste przywitanie tejże pory roku. Przynajmniej tak o niej mówiono. Nie poznałam jej osobiście, bowiem zmieniła watahę po poznaniu jej miłości...
Porzuciłam myśl o nadciągających wspomnieniach i bólu.
"Przestań myśleć o tym, co było, Hope. Jesteś w nowej watasze. Jesteś Little Hope."- karciłam siebie w myślach nie przestając iść, swoją drogą, nawet nie wiedziałam gdzie konkretnie mnie łapy kierują. Od kiedy dołączyłam, wataha rozbiła już trzecie obozowisko, chciałam trochę móc dostrzec piękna natury, nim znowu pójdzie się dalej. Być może potrzebowałam schłodzenia umysłu i dlatego zaszłam nad wodę. Słońce radośnie doskwierało całą swoją obecną mocą, raziło niemiłosiernie, od wody tylko potęgowało efekt.
Być może to dlatego dopiero po dłuższej chwili postoju nad tym zbiornikiem dostrzegłam pływającego w nim wilka, konkretniej basiora. Przypatrywał mi się z zaciekawieniem, zapewne oczekując jakieś reakcji z mojej strony. Odkaszlnęłam i uśmiechnęłam się lekko.
-Przepraszam za najście- odezwałam się przepraszająco. Zaraz jednak spojrzałam w niebo- mamy dziś piękny dzień, nie sądzisz? Ach! Jestem Little Hope- dodałam po chwili, kiedy zorientowałam się, że nie znamy się bowiem nie kojarzyłam go.

Nemo? Szału nie ma, wiem.

29 września 2018

Od Darknessa cd. Cathien

– Piękna historia.. – mruknąłem i oblizałem się leniwie.
–  Kim jesteś?! – wykrzyknęła wadera.
Podparłem moją łapą jej podbródek, po czym mlasnąłem.
– Nie jest źle, nie trzęsiesz się jak galareta, i próbujesz się bronić. Jesteś jedną z odważniejszych – Ostatnie słowo zaakcentowałem.
Uśmiechnąłem się i zamiast postawić łapę delikatnie na ziemi, uderzyłem moją „towarzyszkę” tak, że pochyliła przede mną pysk do dołu.
Pławiłem się przez chwilę tryumfem. Z pyska wadery kapnęła kropla szkarłatniej krwi. Zaśmiałem się głośno.
– Już wymiękasz? Jak ci na imię? – powiedziałem tonem nakazującym.
– C... C-Cathien... – odpowiedziała, chyba płaczliwym głosem.
– Piękne imię, i piękna historia. – Rozsiałem falę strachu, a mięśnie Cathien napięły się.
– Masz wybór: albo będziesz moja, albo pokażę ci kilka rzeczy, które zmuszą cię do pierwszej opcji. To jak? – Uśmiechnąłem się, i zezwoliłem jej na mowę.

 Cath?
Wybacz że słabe i krótkie, ale pisane w bezwenie :^

28 września 2018

Nowa wadera - powitajmy Serenę!

Znalezione obrazy dla zapytania HTML
blueshinewolf
Każdy musi kiedyś wstać... Nie ważne, jak będzie bolało... Ważne, by ci się chciało.

Imię: Serena
Pseudonim: czeka
Wiek: 4 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Wadera jest spokojna i cicha, otwiera się się tylko przy swoim chłopaku, Akimitsu. Przy nim jest radosna i szczęśliwa. Jest ostrożna jeśli chodzi o zawieranie nowych  znajomości. Dla  przyjaciół jest miła i pomocna. Serena jest płochliwym wilkiem. Ma czasem takie momenty, gdy jej odwala i się śmieje ze wszystkiego.
Wygląd: Serena ma budowę jak zwyczajna wadera. Jest cała biała, lecz końcówkę ogona ma czarną. Ma piękne jasno niebieskie oczy. Zawsze nosi 2 pióra za uchem.  Ma ona także skrzydła,  które pojawiają się kiedy wadera tego zapragnie.
Głos: Głos jest miły i cichy.
Stanowisko: Goniący (myśliwy)
Umiejętności: Intelekt: 5 | Siła: 5 | Zwinność: 10 | Szybkość: 10 | Magia: 5| Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Snów
Żywioły: wiatr 
Moce: Biega z nadprzyrodzoną szybkością. Manipuluje wiatrem.
Rodzina: Rodzina opuściła waderę dlatego wadera nie chcę ich znać.
Partner: ma chłopaka, Akimitsu
Potomstwo: ---
Historia: Opuściła mnie rodzina, dlatego poszłam szukać jakiegoś schronienia. Wyruszyłam, było zimno. Aki nie mógł mi teraz pomóc, bo wyjechał. Wędrowałam trochę, aż napotkałam pewną watahę...
Przedmioty: ---
Jaskinia: na razie  szuka...
Właściciel: majeczkaapteczka@gmail.com

Od Coelicolae

"Początek zimy"

Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte,
Przez gniew i smutek,
Stwardniałe w kamień rozpalę usta smagane wiatrem.

Wyczerpanie. Byłam na wyczerpaniu. Myślami błądziłam już po świecie zmarłych, w którym parokrotnie bywałam.
×××
Biel. Niekończąca się, zimna biel. Biała zimowa kołdra, białe obrusy na sosnowych igłach, białe milczące niebo. Tam gdzieś właśnie czarny punkt z białym, zamarzniętym sercem, zbolałym i ciężkim. Nos pokrył lód. Nie starcza siły, by go nawet strącić. Lecz mimo to ów nos wyczuwa nowy zapach. Znam ten zapach. To PADLINA. Padlina? Gdzie? Dostrzegam świeże krople krwi na śniegu. Spoglądam w górę i szepczę (chyba do siebie):
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję - i płaczę. Nie zdarza mi się często. Obawiam się, że łzy wkrótce zamarzną, ale trudno mi je powstrzymać. Ostatkiem sił czołgam się w stronę zwierzyny. Młody, potężny jeleń, który zapewne obudził się zbyt wcześnie, leży wciąż z otwartymi oczami pod jodłą. Wbijam zęby w piękną, kasztanową sierść. Czuję w pysku smak krwi. Wgryzam się głębiej i wyjadam resztki soczystego mięsa. Zostało go mało, ale wystarczająco by przywrócić mi siły. Co on tu robi? WATAHA
×××
Otworzyłam oczy. Pamiętam tamten moment bardzo dobrze. Przywrócił mi nadzieję, poczułam matczyną miłość i determinację. Ocalę Go, ocalę, choćby kosztowało by mnie to bardzo wiele. A nic mnie nie kosztowało, bo nic nie miałam poza swoim, nieliczącym się życiem oraz życiem nienarodzonego Pelagusa.
×××
Obserwowałam ich od tygodni. Rozczarował mnie fakt, że są w podobnej samej sytuacji do mojej - z tym, że ja mogę liczyć tylko na siebie, chociaż dbam nie tylko o swoje życie. Dowiedziałam się, że przegrali wojnę ze smokami. Świadczyły o tym liczne rany, zazwyczaj głębokie oraz poparzone ciało typowe dla walki z tymi właśnie stworzeniami. Ponadto na szyjach niektórych wilków dostrzegłam smocze pazury, zęby, a nawet kości czy wnętrzności. Wędrowali tak naprawdę bez celu, zatrzymywali się na noc i rozbijali obóz. Wspólnie zdobywali pokarm. Martwiła mnie jednak jedna rzecz - nikt z watahy nie przejawiał magicznych zdolności. Dlaczego? Czyżby klątwa? Utrata zdolności? Zaplanowane działanie? Rozkaz? Ostatnie dwa warianty wykluczyłam. W ich ówczesnym położeniu nie miałyby sensu.
Postanowiłam, że skupię się na jednym z basiorów… Nie wyróżniał się tak jak Lucian czy Duilin, ale miał w sobie coś fascynującego, więc postanowiłam to odrobinę wykorzystać...

cz.⅓
Jak się rozkręcę to będzie lepiej, póki co to nawet rozprawki z polskiego nie jestem w stanie napisać xd

27 września 2018

Od Nema

Nemo spoglądał w chmury leżąc na plecach, ale nie interesowały go białe obłoki płynące od wschodu. Był bardzo daleko w innym świecie, jego umysł co kilka sekund proponował nowy sposób na spędzenie kolejnych dni, miesięcy, a nawet lat.
- Nie ma co tu tak leżeć... - Powiedział do siebie, przewrócił się na bok i wstał. Rozejrzał się wokół po drzewach i zielonej trawie, która poruszała się głaskana przez ciepły wiatr. Basior uśmiechnął się do siebie, ponieważ lubił wiosnę, nie było za ciepło ani zbyt gorąco.
Skierował się do najbliższego wodospadu, nie miał dziś żadnych szczególnych zajęć, więc mógł sobie pozwolić na szwędanie się po terenach watahy. Myśliwi bardzo dobrze sobie radzili z uzupełnianiem zapasów, zwierzyny nie brakowało. Nemo przez całą zimę pomagał w polowaniach, póki nie miał baru, to tak właściwie nie miał też roboty. Musiał więc gdzieś wędrować albo czytać książki, żeby nie zanudzić się na śmierć. Wataha na razie zatrzymała się z obozowiskiem, nie wiadomo jednak było, ile dni tam zostaną. Nemo przeniósł swoje rzeczy do kolejnej nory. Teraz jednak skóry nie były mu jakoś szczególnie potrzebne, więc większością z nich wyłożył swoje legowisko zrobione z gałązek i suchej trawy. Lubił sobie dogadzać w życiu, sporo wilków po prostu spało na suchej trawie przyniesionej do nor. Oczywiście mógł spać tak jak oni, ale po co skoro można zrobić sobie cudowne miejsce do spania w ciągu kilku godzin.
Szedł może pół godziny nad wodospad. Gdy był już blisko, usłyszał szum wody, po chwili zobaczył, jak ciecz zlatuje z kilkudziesięciu metrów w dół. Nad brzegiem jeziorka unosiła się wodna mgiełka, dotknął wody, nie była jeszcze ciepła. Postanowił jednak, że nie zaszkodzi, jak popływa kilka minut. Promienie słońca odbijały się od falującej tafli wody jeziorka. Nemo zanurzył przednie łapy, a po chwili znalazł się cały w wodzie. Czuł, jak mięśnie mimo początkowego chłodu rozluźniają się. Przymknął na chwilę oczy, wsłuchując się w śpiew ptaków przebywających na okolicznych drzewach i krzakach. Po kilku minutach zaczął śpiewać jedną z piosenek, która była w miarę wesoła. Trwało no może dwie minuty, gdy do jego uszu dobiegła cisza, a następnie szybkie, kroki w jego kierunku. Odpłynął trochę od brzegu, gdy nagle dostrzegł wilczą sylwetkę. Ktoś zatrzymał się na brzegu, Nemo jednak nie mógł dostrzec, kto to był, ponieważ światło było skierowane na niego. Basior zastanawiał się, czy coś mówić, czy może jednak poczekać, aż przybysz odezwie się pierwszy. Machał łapami pod wodą, nie miał na razie ochoty wychodzić z jeziorka. Czuł się niczym ryba, mógłby siedzieć cały dzień i nie wychodzić.

Ktoś?

Od Coral cd. HG

- Nie, nie mogę - te słowa utkwiły w mej pamięci. Mimo, iż ogarniał mnie lęk i złość, czułam, że Harbingerowi zależało. Przez to zrobiło mi się przyjemnie.
- Harbingerze - westchnęłam, zbliżając się do niego - wiesz że teraz będzie trudniej? Czekałam na ciebie cały rok, a ty nawet nie zamieniłeś ze mną żadnego słowa. Jak myślisz, co ja mogę teraz czuć? Kiedy ktoś okazuje się być dla mnie bardzo bliski, odstawia mnie na półkę, niczym znudzoną zabawkę i zapomina o mnie na tak długi czas. Dopiero, gdy coś go gnębi, przyłazi tu, jak gdyby nigdy nic, otrzepuje mnie z kurzu i sądzi, że nic się nie stało - spojrzałam mu w oczy. Były pełne nadziei, lecz po chwili zgasły, i znów wyglądały tak... zwyczajnie.
- Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, dlatego warto powiedzieć, że... narozrabiałeś, osiołku -uśmiechnęłam się lekko. Basior zarumienił się bardzo, lecz dalej stał w milczeniu.
- Nie będzie mi tak łatwo przebaczyć.
- Wybacz mi... - zebrał się na odwagę i wydusił te właśnie słowa.
W odpowiedzi ukłoniłam się z serdecznym uśmiechem i poszłam przed siebie.
Było mi przykro, że musiałam potraktować go w taki właśnie sposób. Nie chciałam tego, ale w głębi duszy czułam wstręt do Harbingera, za ten czas spędzony razem, który okazał się być jednym wielkim kłamstwem.
Ogarnęło mnie dziwne uczucie, w środku płakałam i czułam gorycz w gardle, a na zewnątrz wyglądałam na zadowoloną. Usta się śmiały, oczy były przepełnione radością, a na pyszczek wkradł się lekki rumieniec.

Harbi? Wiem, krótkie :/

Od Azerotha

Ziewnąłem i przeciągnąłem się. Łypnąłem jednym okiem na powierzoną mi stertę książek, upewniając się, że nic się nie dzieje, po czym odwróciłem leniwie wzrok.
Gdy zostałem bibliotekarzem, zostałem także opiekunem skrzynki zawierającej stertę ksiąg, która niewielką liczbę okazów nadrabiała grubością. Z braku lepszego zajęcia (i obecności prośby Alfy) zacząłem cierpliwie jej pilnować. Po kilku godzinach nie byłem już pewny, czy chcę zostać przy tej profesji.
Po chwilowym namyśle otworzyłem skrzynię i wyciągnąłem pierwszą lepszą książkę z brzegu, zdmuchnąłem prawdopodobnie tysiącletnią warstwę kurzu i przyjrzałem się tytułowi.
Hm. „Kroniki Watahy Smoczego Ostrza”. No to trafiłem. Ragnarök, sądzisz, że to dobry wybór?
Wyrwałeś mnie z drzemki - usłyszałem jego znudzony, urażony głos. - Jak chcesz. Jeśli nie chce ci się przekopywać połowy skrzyni, bierz. Może znajdziesz tam jakieś smaczki.
Zdefiniuj słowo „smaczki”.
Starzejesz się. Wymyśl lepszą ripostę.
Nie starzeję się. 
No to masz sklerozę w zaawansowanym stopniu.
Zignorowałem go i otworzyłem kronikę. Wyglądała na starą. Bardzo starą. Papier w niektórych miejscach był nadgryziony przez bliżej nieokreślone stworzonka. Z trudem odczytałem pochyłe, fantazyjnie napisane pismo. Data wskazywała na jakieś czterdzieści lat wstecz i dotyczyła założenia watahy. Podpisu nie rozszyfrowałem do końca. Wyszło mi coś w stylu „Paravja”. Zrezygnowałem z prób odczytania i przewróciłem stronę.
Następne tak na oko pół godziny zajęło mi przeglądanie kroniki i wyszczerzanie się na widok co śmieszniejszym wydarzeń.
Ragnarök, spójrz. Kilka stron temu było napisane, że Wilków Zodiaku było na całym świecie jakieś siedem. Właśnie widzę dziewiątego, który nim jest. Hm, sam nie wiem.
Pewnie któryś się podszywa. Nie wiem, mnie nie pytaj. Chcę się tylko zdrzemnąć.
Drzemałeś już wcześniej.
Chcę dokończyć drzemkę, dobrze?
Dobrze. 
Wyczuwam tu czystą nienawiść.
Nie pomyliłeś się, Rogusiu.
Roguś? Co to za pseudonim?
Twój. 
Chyba przesadzasz, Azi. Rogacz brzmiałoby lepiej, prawda?
Po pierwsze - nie mów do mnie Azi. Po drugie - właśnie widziałem tu jednego Rogacza. 
Gość naprawdę miał tak na imię?
W tej jednej kwestii się nie mylisz.
Ragnarök ryknął potężnie. Nie żartujesz? To nieżle musiał mieć. „Hej, jestem Rogacz. Jeleń Rogacz”.
Mimo woli parsknąłem cicho śmiechem. Coś nienaturalnie zaszeleściło. Odwróciłem błyskawicznie głowę. Ujrzałem basiora, stojącego w kącie groty i wpatrującego w mnie z zmieszaniem.
- Po co przychodzisz? I co usłyszałeś? - zadałem spokojne pytanie. Atmosfera zrobiła się gęsta.
To drugie pytanie brzmi podejrzanie. Na jego miejscu zacząłbym się zastanawiać, czy coś knujesz.
Możesz raz łaskawie być cicho?
Nie.
- Dobra. Nie musisz odpowiadać na drugie pytanie. Pozostaje jeszcze jedna kwestia. W jakiej sprawie przyszedłeś, mój drogi? - stwierdziłem wolno, akcentując ostatnie dwa słowa.

Panie Nieznajomy Basiorze?
Nudzę się, stąd takie efekty XD Trochę (bardzo) krótkie, ale za to obiecuję szybkie odpisy, iks de
PS. Nie biorę odpowiedzialności za raka mózgu po przeczytaniu powyższego ok

26 września 2018

Od Victoria Nox Aeris CD Lupin

Gdy po mojej pierwszej zawodowej wyprawie wróciłam do watahy, zdałam sobie sprawę, że oprócz Alf, brata i Ayoko, nie znam tu nikogo… To znaczy, wiem kto należy do WSO, ale z nikim innym nie
rozmawiałam.
I oczywiście, jak to mam w zwyczaju udałam się nad pobliskie jezioro, aby pomyśleć i coś zjeść. Po posiłku zasnęłam…
Gdy się obudziłam, był właśnie zachód słońca, a ja zauważyłam, że Po drugiej stronie jeziora ktoś jest. „To chyba ten nowy członek watahy.” Pomyślałam… „Jak on się nazywał? Lapis? Eee Lupis? Też nie… mniejsza z tym. Zapytam go.”

Z taką myślą przybliżałam się do znajomego. Gdy już byłam na około 20m przed nim, zaczęłam się troszkę bać…
Przede mną stał około 5 letni basior, o czarnej sierści i sprytnych błyszczących oczach. Był ogromny (przynajmniej dla mnie), a na jego ciele znajdowały się blizny. Świadczyły o jego odwadze (albo
głupocie, choć myślę, że to pierwsze) i o jego sile. „Pewnie ma ciekawą historię” pomyślałam, ale to nie zmienia faktu, że lekko się go bałam. W końcu jest Starszy i wygląda na doświadczonego w boju. Mimo wszystko odważyłam się zagadać…
- Cześć! My się jeszcze nie znamy… Jestem Victroia. Tutejszy przewodnik i odkrywca. Kim jesteś? - Czekałam cierpliwie na odpowiedź ze strony basiora…

Lupin?

Od Victoria Nox Aeris – Nowe Kryształy

Mam 2 lata, a co za tym idzie, przyjęłam nowe stanowiska. Od niedawna jestem odkrywcą i przewodnikiem. Dziś zaczynam pracę, a pierwszym celem i wyzwaniem będzie jaskinia, którą razem z Grzmotem znalazłam w puszczy.
- Idziemy? – zapytał basior
- Idziemy! - odpowiedziałam i podałam mu latarkę na sznurku, którą powiesiła sobie na szyi. Ja natomiast zapaliłam moje niebieskie wzorki i weszliśmy do jaskini. Pierwsze 10 minut szliśmy wzdłuż zwykłego skalnego korytarza. Potem doszliśmy do miejsca, w którym zobaczyliśmy nowe świecące kryształy. Próbowałam zabrać kilka ze sobą ale byłam za słaba. Po kilku minutowych
próbach, które nic nie dały Grzmot uznała, że nie może patrzeć na moją bezsilność i za pomocą swojej mocy ognia, stopił skałę i podał mi kryształy. „Też chciałabym mieć moce, było by łatwiej, ale jakoś o przeżyję. Mam nadzieję, że odzyskamy Smocze Ostrze.” Pomyślałam i poszliśmy dalej.
Po jakiejś godzinie doszliśmy do Wielkiej szczeliny, a raczej komnaty, po której środku stał ogromny kryształowy filar, który miał około 20 m wysokości. Był przepiękny. Kryształowe wilki byłyby zazdrosne o taką ilość świecidełek. Podleciałam trochę w górę i zbierałam kryształy. Dziwne było to, że zbieranie ich było równie trudne, co zrywanie jabłek. Gdy miałam już jakieś 40 kryształów, postanowiłam się zbierać. Razem z Grzmotem wyszliśmy z jaskini i Rozdzieliliśmy się. Pytałam się go czy chce kryształy, ale on uznał, że weźmie tylko jeden…
Po jakiś 3 dniach znalazłam obozowisko naszej watahy. Wróciłam do „domu”.

25 września 2018

Od Azerotha cd. Alyi

Szturchnąłem waderę. Wyglądała na zaspaną, a raczej na wpół zamarzniętą, i nie kontaktowała.
- Kolejna? - rzuciłem drwiąco. - Io się nie ucieszy. Co jest z tą watahą, że wszystkie pamienki mdleją i muszę je tachać na plecach?
Ruszyła się i spróbowała coś wymamrotać. Zignorowałem to.
- Okej. Rozpalmy jakiś ogień czy coś. I upolujmy jelenia. Może odżyjesz.
Na dźwięk słowa „jeleń” wadera nagle się ożywiła, jeśli ożywieniem można nazwać próbę wymamrotania czegoś. Aha. Chce żarcia, dostanie żarcia.

*~*~*

Niedaleko mnie pasł się młody jelonek. Pożerał łapczywie młodą trawę, ślepy na wszystko dookoła. Obnażyłem zęby, skoczyłem i jednym płynnym ruchem wpiłem kły w jego szyję. Wierzgnął i szarpnął gwałtownie, zrzucając mnie. Szkarłatna ciecz lała się strumieniem, ale mimo to nie ustawał. Skoczyłem ponownie, przewracając go na bok. Wierzgał jak dziki, bo był dziki, jednak to nie przeszkodziło mi zatopić ostatecznie kły w gardle, rozszarpując miękką szyję. Znieruchomiał.
Zawlokłem go do wadery. Wyglądała na w miarę rozbudzoną. Została na miejscu, lustrując mnie uważnie. Czułem aż nazbyt wyraźnie rym jej palący wzrok na sobie.
- Śpiąca królewna się obudziła? - rzuciłem. - To dobrze. Proszę, oto królewski posiłek. Świeżutki jeleń. Jeszcze piętnaście minut temu robił bobki na trawę.
- Drwisz sobie ze mnie? - rzuciła spokojnie, bardziej stwierdzeniem niż pytaniem. Wyszczerzyłem zęby w krzywym uśmiechu.
- Jeśli jaśnie panienka nie potrafi wyczuć tego jakże oczywistego sarkazmu, którym dosłownie ocieka cała ta wypowiedź, to coś z jaśnie panienką musi być nie tak.
Nie odpowiedziała. Zabrała się za swoją porcję jelenia. Także zacząłem pochłaniać swoją. Co jak co, ale gość musiał paść się tylko na młodziutkiej trawie, miodzie i malinach. Miał bardzo, ale to bardzo słodkie mięso. Mlam.
- Właściwie, jak jaśnie panienka ma na imię? - spytałem znienacka, gdy ta zaczęła ogryzać kość. Znieruchomiała i przyjrzała mi się uważnie. - Nie ma się czego jaśnie panienka martwić. Jestem Azeroth.
- Alya - stwierdziła spokojnym tonem. - Na pewno nie jaśnie panienka.
- Dobrze, jaśnie panienko Alyo.

Alya?
Trochę krótkie. Bardzo krótkie. No, to takie wprowadzenie xD Co teraz?

24 września 2018

Od Asury

- Rodzina, na pewno jakąś miałam - rozmyślałam po spotkaniu grupy młodych wilków. Wiedziałam, że nie mogłam powstać z piany morskiej niczym Afrodyta, ponieważ jestem taka jak pozostali. Nie wiedząc co mam zrobić, postanowiłam udać się do sklepu, ponieważ nie raz słyszałam o przedmiotach stamtąd.
- Potrzebuję czegoś na przywrócenie pamięci - pobiegłam do lady, nie mówiąc nawet dzień dobry.
- Amnezja? - zapytała się alfa tej watahy. Po ujrzeniu jej zrobiło mi się głupio ze względu na mój brak kultury.
- Tak. Chciałaby przypomnieć sobie rodzinę.
- W takim razie powinnaś to wypić - wadera położyła fiolkę na stole.
- Co to? - nie do końca wiedziałam, co może się znajdować w tej małej buteleczce, gdyż nie interesowała mnie nigdy alchemia, zielarstwo czy pozostałe podobne dziedziny.
- Jest to eliksir pamięci. Przed jego wypiciem należy pomyśleć o tym, o czym chcemy sobie przypomnieć.
- W takim razie ja poproszę.
Wilczyca powiedziała mi kwotę do zapłaty, a następnie spakowała produkt do małej torebki. Po wyjściu ze sklepu pognałam do mojej jaskini i od razu wykorzystałam przedmiot.
Mama i tata. Pierwsze co ujrzałam to obraz dwóch wilków. Wilka ziemi i powietrza. Obaj są przywódcami stada, a to musi oznaczać, że ja jestem potomkinią alf! Na tym zakończyła się moja wizja, a ja pozostałym z kolejnym pytaniem. Skoro jestem młodą samicą alfa to dlaczego uciekłam ze stada?

Powitajmy Jake'a!

Wady są po to, aby je kształtować na lepsze.

Imię: Jake
Pseudonim: Może... ktoś wymyśli.
Wiek: 8 lat
Płeć: Basior
Charakter: Jake jest bardzo przyjacielskim wilkiem. Kocha biegać po łąkach, gdy znajdzie trochę wolnego czasu. Ma wielu przyjaciół, ale też niejednego wroga. Gdy przyjdzie co do czego umie walczyć o swoje. Wilk jest często uśmiechnięty i stara się być dobry i uczciwy. Jake jest bardzo wrażliwy i delikatny. Kocha rozmawiać i spotykać się z przyjaciółmi.
Wygląd: Jest to wysoki i silny basior. Jego sierść jest czarno niebieska. Ma także piękne błękitne oczy. Ma znamię w kształcie czaszki na prawej łapie. Gdy ma kłopoty, pojawiają mu się potężne skrzydła, lecz mało kto je widział, ponieważ Jake rzadko ich używa. Jest wysportowanym i pięknym wilkiem.
Głos: Barwę głosu ma miękką i przyjemną dla ucha.
Stanowisko: Goniący (myśliwy)
Umiejętności: Intelekt: 5 | Siła: 5| Zwinność: 5 | Szybkość: 15 | Magia:5 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Nocy
Żywioły: Ciemność, Woda.
Moce: 
- Magiczne skrzydła,
- zamiana w cień,
- widzenie w ciemności,
- nadnaturalna szybkość.
Rodzina: Jake stracił rodzinę, będąc jeszcze szczenięciem.
Partnerka: podoba mu się Asura.
Potomstwo: Nie ma.
Historia: Opuściłem rodzinną jaskinię, szukając przygód. Biegłem przez 2 tygodnie. Bez jedzenia i picia myślałem, że już po mnie. Resztkami sił biegłem obolały i wykończony. Upadłem i zobaczyłem światło...
Jaskinia: Jake mieszkał w opuszczonym wraku statku na wielkiej łące.
Właściciel: majeczkaapteczka@gmail.com

Powitajmy Lupina!

Sidonie

Imię: Lupin
Pseudonim: Lupus, Lup
Wiek: 6 lat
Płeć: Basior
Charakter: Na wstępie powiem, że Lupin jedynie dla bliskich mu osób jest miły i się troszczy o nie. I co za tym idzie... Dla wilków, których dobrze nie zna, jest wredny i oschły. Każdy mógłby o nim powiedzieć, że to największa wredota na świecie bez uczuć. Strasznie się wywyższa. Ma gdzieś, czy będzie miał kłopoty, byle by pokazać, jaki jest super odważny. Nie okazuję litości przeciwnikom. Często wpada w stan furii, z którego bardzo trudno go wyciągnąć. Mówi się, że jedynie wybraniec może okiełznać tę bestię. Zdenerwować go może nawet lekkie i przypadkowe popchnięcie. Więc jak się o niego zapytasz, to nie zdziw się, jak każdy będzie Ci radził nie zbliżać się do niego. Lupin jest bardzo uparty. Chamski, nigdy nie pozwoli Ci dokończyć tego, co chcesz powiedzieć. Czy wypełnia zadania dane mu przez alfę, czy innych? To zależy od tego, czy mu się chcę, czy nie. Nie boi się sprzeciwić przywódcy. Wszyscy myślą, że on niczego się nie boi, co właściwie nie jest prawdą. Boi się tak jak każdy, ale ukrywa to i walczy. Jednak ja mówiłam na początku, dla bliskich mu osób jest miły. Zawsze... No prawie zawsze im pomoże, jak coś im grozi. Jednak ile istnieje takich osób? To proste. Zero. Jeszcze nikomu nie udało się do niego zbliżyć. Jest samotnikiem i stara się unikać towarzystwa.
Wygląd: Lupin to wysoki, dobrze zbudowany basior. Futro jego jest całe czarne, dosyć krótkie i szorstkie. Oczy małe, szare, przeszywające wilka na wylot. Jego potężne łapy, są wyposażone w długie i ostre jak brzytwa pazury i udekorowane w liczne blizny. Ogon jego jest średniej długości, a futro na nim nieco dłuższe niż na reszcie ciała. Na prawej łopatce, ma wypalony tatuaż przedstawiający wyjącego wilka.
Stanowisko: Zabójca
Umiejętności: Intelekt: 10 | Siła: 13 | Zwinność: 7 | Szybkość: 7 | Magia: 0 | Wzrok: 5 | Węch: 4 | Słuch: 4
Rasa: Wilk Cienia
Żywioły: Cień, Śmierć, Mrok
Moce: Brak. Zostały mu odebrane przez ojca.
Rodzina: Nie chcę ich znać. Nienawidzi swojej rodziny, za to, co mu zrobiła. Miał obydwojga rodziców i jedną siostrę, ale ich imion zapomniał.
Partnerka: Wątpi, że jakąś znajdzie.
Potomstwo: Brak.
Historia: Lupin urodził się w pewnej watasze, jako wilkołak. W dzień przyjmował formę zwykłego wilka, jednak w nocy się odmieniał. Nie chciał, żeby ktoś się dowiedział o tym. Jako iż był najsilniejszym szczeniakiem, uczono go jak zabijać i powoli zaczęto wypruwać z niego emocję. Jednak nie udało im się całkowicie. Nie dokończyli swego dzieła, bowiem odkryli, kim tak naprawdę jest. Rodzina się go wyparła, a ojciec odebrał mu moce, a potem został wygnany. Znienawidził wszystko, co go otacza i zaczął podróżować po świecie. Po kilku latach zdecydował się dołączyć do jakiejś watahy. W taki sposób właśnie znalazł się tutaj.
Przedmioty: Wiele broni, które ukradł z dawnej watahy.
Jaskinia: Brak
Właściciel: Asili.banshee@interia.pl

23 września 2018

od Caeldori

Kiedy mój Kwiat rozkwitł a ja z niego wyszłam, pierwsze co usłyszałam to radosne wiwaty. Kiedy jakaś wadera ze znacznie starszego miotu wzięła mnie na wychowanie, wyjaśniła mi tamten powód okrzyki radości, co zrozumiałam później- na cały tamten miot Kwiatów, jedyna miałam moce. Sprawę poszerzał fakt narodzin z Królewskiego Kwiatu, co dało mi tytuł księżniczki, jedna z wielu na naszej Macierzyńskiej Łące przy wielu książętach.
Stałam się Caeldori Hime.
*
Życie na Łące Matce to był raj na ziemi. Wszystkie wilki się o siebie wzajemnie troszczyły, nigdy nie było kłótni, żyliśmy w harmonii. Z radością witaliśmy nowe wilki z Rozkwitu, z dumą wspominaliśmy tych co odeszli. Zawsze patrzyłam z zafascynowaniem jak dwa wilki łączą się dzięki miłości, tworzą jeden Kwiat lub więcej i tak rodzi im się potomstwo, które będzie pod opieką innych. Jednak dziecko nie mogło poznać swoich rodziców, jeśli oboje narodzili się z Kwiatów - z chwilą "powstania" nowego Kwiatu jako posiadanie potomstwa, rodzice rozsypywali się na płatki, gdzie część zawsze osiadała się na ich dziecku.
Mówiąc krócej - rodzice poświęcali się z miłości i przelewali ją na nowy miot.
Tak również i ja przybyłam na świat.
Kiedy pierwszy raz usłyszałam sposób narodzin nowego pokolenia, posmutniałam, dopiero po czasie odsunęłam żal i żywiłam miłość i dumę do swoich rodziców, których nie dane było mi nigdy poznać. Innym razem spytałam z czystej ciekawości czy można by było poznać swoje dzieci i żyć z nimi. Moja "opiekunka" potwierdziła z uśmiechem.
Był na to jeden warunek. Drugi wilk nie mógł pochodzić z Łąki Matki.
Tak, gdy podrosłam, poznałam Dariena Dariusa. Basiora pochodzącego ze swoistego Stowarzyszenia za moim domem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz przybył, uśmiechnął się tak ciepło, że miałam wrażenie jakbym usiadła przy palącym się kominku. Obiecał się o mnie dobrze troszczyć.
I tak robił.
*
Któregoś dnia mój najdroższy przyjaciel, Darien Darius cały dzień chodził skoncentrowany na czymś, czułam to od niego. Wydawała się coś zawzięcie planować. Niestety, nie dowiedziałam się, co mu chodziło po głowie.
Kazał mi jak najszybciej opuszczać Łąkę. Kiedy w pośpiechu to robiłam, zobaczyłam jak zagradzał drogę do mnie wilkowi, od którego biła taka zła siła, że ze sporej odległości czułam strach.
Fobos, jak się okazało, wysłał mi niebezpieczną wiadomość mentalną.
"Znajdę cię i uczynię swoją" przy czym dodał kilka znaczących obrazów.
Fobos ze swoją obsesją na moim punkcie stał się największym lękiem mojego życia.
*
Wolnym krokiem szłam między fałdami topniejącego gdzieniegdzie śniegu. Mimo nadejścia wiosny, jeszcze mogłam wypuszczać kłęby pary przy głębszym oddechu. Mój długi ogon sunął po glebie, a tam dokąd poszłam, zostawiałam ślad rozkwitających kwiatów. Nawet nie wiecie ile radości sprawiała mi wiosna! Chociaż żyłam w harmonii z porami roku, wiosnę najbardziej ukochałam- wszystko ożywiało i kwitło. Jakby nie patrzeć, przypominało mi to o mojej rodzinie, dlatego na pysku pojawił się szczery uśmiech. Nagle w oddali dostrzegłam piękny kolor. Wiedziona ciekawością, skierowałam się tam i łagodnie schyliłam się ku pięknej roślinie. Zapomniałam tylko o jeden, ważnej rzeczy. Powinna byłam się upewnić, czy jest bezpiecznie, prawda? Niestety, zapomniałam o tym. W momencie, kiedy podniosłam wzrok, napotkałam dwie pary czujnych spojrzeń, odruchowo zrobiłam dwa kroki wstecz. Dwoma wilkami okazały się basiory, w tym jeden ogromny. Zamiast pytania typu "kim jesteś/ co tu robisz", którego powinnam się spodziewać, padło inne od tego ciemniejszego.
-Czy i ty szukasz domu?
-Domu?- Spytałam się samej siebie podnosząc wzrok na niebo przy okazji czując, jak delikatne łodygi kwiatów nieśmiało zaczynały mnie okalać niczym bluszcz. Ponownie spojrzałam na nieznanych. Intuicja mówiła, że warto. Uśmiechnęłam się leciutko i nieśmiało.- Tak. Chciałabym znaleźć swój dom. Jestem Caeldori.

HG, Duilin i Lupin po dodaniu, oćmy i twórzmy wątki! XD

Podsumowanie września, czyli ważne informacje.

Cześć. Jak widzicie, na blogu ostatnio sporo się dzieje, albo tylko nam się tak wydaje. Od pewnego czasu pracujemy nad odświeżeniem watahy oraz wprowadzeniu kilku (mamy nadzieję, że fajnych) opcji. Event z utratą mocy oraz terenów powoli się kończy, już niebawem będziemy mogli na stałe osiedlić się na nowych terenach. Został stworzony Discord (nadal w budowie), chcemy również usprawnić działanie NPC i zmienić fabułę bloga, ale nie wpłynie to na wcześniejsze wydarzenia. Dziś jednak kolejny raz przyszłam z informacją o aktualizacji całego regulaminu. Od razu podam link dla leniwych.


Proszę każdego o zapoznanie się z powyższą treścią. Liczymy, że w niedalekiej przyszłości uda nam się wszystko ukończyć i razem będziemy cieszyć się ze zmian. 

Pozdrawiamy, Administracja

Ciąża!

Dzięki zakupieniu Kwiatu Rodziny, Liria De La Irian zachodzi w ciążę!
Poród: 30.09.2018

Od Lirii De La Irian

Coś było nie tak, jakby nie składało się ze sobą. Każdy dzień był jak tortura, wciąż to samo i bez zmian. Nie o takim życiu marzyłam, nie tego chciałam uciekając ze złotej klatki. Myślę, że od czasu uwolnienia się, że już wtedy coś zaczynało się we mnie zmieniać. Nie chcę być sama na tym nędznym świecie.
Tak, zrobię to. Zrobię to, choćby o śmierć mnie to miało przyprawić. Już postanowione. Nie ma odwrotu.
Minuta... dwie...pięć... nic się nie dzieje.
Godzina... dwie... nadal nic.
Może nie działa?
Bzdura! Z pewnością działa, Kwiat Rodziny nigdy nie zawodzi.
Chodziłam w kółko, rozglądając się na boki, raz po raz spoglądając na bezchmurne niebo. Jak zwykle w takich momentach, zaczęły nawiedzać mnie wątpliwości. Czy dobrze postąpiłam? A może nie? Co teraz będzie?!
Nie, z pewnością nie będę dobrą matką. Po co mi to było, po co! Głupia, głupia byłam!

~*~

Trzeci dzień.
Tak, teraz to wiem. Jestem dwa razy bardziej głodna. To pewne, kwiat zadziałał. Co mam teraz zrobić, żałować, czy nie? Nie wiem.
Boję się. Boję się bardzo. Boję się, że je skrzywdzę, że je zranię. Boję się, że nie zapanuję nad sobą, a mój gniew głęboko odbije się na nich echem. Boję się, że szczenięta spytają mnie kiedyś o ojca, a ojca nie ma. Nie ma... co ja im powiem?
Nie mam pojęcia, po prostu to się wydarzy...

Powitajmy Caeldori!

Morta--della
Spójrz komuś w oczy - to zwierciadło jego duszy.

Imię: Caeldori (pełne imię to Caeldori Hime)
Pseudonim: Pieszczotliwie nazywana Kwiatuszkiem.
Wiek: 3 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Caeldori? Gdyby się chciało ją krótko opisać, najpewniej określono ją jako chodząca kupka najdelikatniejszych kwiatów, jakie tylko istnieją. Faktycznie, wadera jest bardzo delikatna psychicznie i fizycznie, ma to wręcz wypisane. Dorastała, żyjąc w swoistym raju pozbawionym przemocy i agresji, stąd w wielu kwestiach nie wie jak reagować. Chociaż żyje blisko z roślinnością i często „przytula” się do niej, to z mniejszą ochotą daje się przytulać waderom, nigdy basiorom- nie wiadomo dlaczego, boi się męskiego dotyku. Jedna z najniewinniejszych istot tego świata, bardzo źle czy nawet tragicznie reaguje na sceny przemocy i rozlewu krwi. Caeldori jest bardzo wrażliwa, łatwo ją doprowadzić do łez, ale też można ją rozśmieszać, o ile poznała już kogoś lepiej. Co jeszcze warto o niej wiedzieć? Ma złote serce, skora do pomocy, nawet jeśli to przekracza jej możliwości fizyczne. Nie zdarzyło się do tej pory, by kogoś znienawidziła, negatywne odczucia są jej obce, dlatego zamiast złości kreuje strach wobec tego kogoś. Zdecydowanie nie umie i nie nadaje się do walki, jedyne co to może kupować trochę czasu za pomocą swoich mocy. Z łatwością można ją przestraszyć i zranić.
Wygląd: Nieco wyższa i smuklejsza niż przeciętna wadera, wilczyca posiada miękkie beżowe futerko w białe łaty rozrzucone po całym ciele, posiada krótkie białe skarpetki na przednich łapach i znacznie dłuższe na tylnych. Na ogonie ma dodatkowo kilka ciemnobrązowych łat. Włosy koloru ciemnego blondu sięgają jej do ramion, są niesamowicie bujne i równie miękkie, jak jej futerko. Na głowie zawsze znajduje się bogaty wianek, natomiast pojedyncze kwiaty „wyrastają” jej z ogona. To, co ją wyróżnia to nie tylko wcześniej wymienione rzeczy, oj nie. Posiada jasnobłękitne oczy, przypominające najczystsze niebo oraz obrazujące nieskalaną duszę i niewinność wadery.
Głos: Ma tak delikatny głos, że można w nim wyczuć kruchość ciała i bezbronność wadery.
Stanowisko: Ogrodnik
Umiejętności: Intelekt: 7 | Siła: 2 | Zwinność: 4 | Szybkość: 4 | Magia: 9 | Wzrok: 6 | Węch: 9 | Słuch: 8
Rasa: Wilk Natury
Żywioły: Natura, Kwiaty
Moce:
- może spowodować rozkwitnięcie kwiatów bez względu na porę roku i pogodę;
- możliwość leczenia za pomocą magii swojej i roślin;
- potrafi wytwarzać roślinne bariery (głównie instynktownie i raczej na sobie);
- jest w stanie tymczasowo „zablokować” moce u wroga pod warunkiem, że stanie na wyczarowaną przez nią dowolną roślinę;
- kwiaty na jej ciele i roślinność w wiecznie noszonym wianku określają jej stan zdrowia, więc jeśli się nie jest pewnym, jak się czuje, wystarczy spojrzeć na świeżość roślin: zdradzają więcej, niż ona by tego chciała.
Rodzina: Urodziła się na bogatej w roślinność łące, wszystkie tamtejsze wilki to jej rodzina.
Partner: Wcześniej chyba coś czuła do Dariena Dariusa (basior z jej stron), ale nie jest do końca pewna.
Potomstwo: Nie czuje, by była dobrą matką.
Historia: Kiedy blask promieni górującego księżyca padły na Królewski Kwiat, rozkwitł on, wydając na świat Caeldori Hime. Królewskie Kwiaty nazywano każdy niezwykle rzadki okaz, a dzieci z nich dostawały książęce tytuły, jednak w tym miocie jedynie ta wadera otrzymała magiczne moce, stąd powstało jej pełne imię. Nasz Kwiatuszek dorastał w swoistym raju, któregoś dnia przedstawiono jej Dariena Dariusa, basiora ze starszego miotu, który miał podjąć się jej opiece w formie ochrony a w przyszłości możliwie połączenie ich węzłem małżeńskim, ze względu na jej niespotykane i wyjątkowe moce. Oboje od razu się polubili, przy czym on nie zdradzał prawdziwego uczucia względem wadery, chciał, by czuła w nim oparcie i przywykła do niego z racji jej pewnego lęku. Ponoć w dniu, kiedy Darien Darius zamierzał jej się ujawnić w miłości, nagle nakazał jej czym prędzej opuścić watahę. To był ostatni raz, gdy go widziała, kiedy to stanął na drodze pewnemu typowi, chcący za wszelką cenę posiąść waderę...
Przedmioty: -
Jaskinia: Zamieszkała w niewielkiej jaskini, która roi się od różnych kwiatów od momentu, kiedy Caeldori przekroczyła jej próg, co spowodowało wyrośnięcie i rozkwit roślin.
Właściciel: Luna34

Sojusz!

Podjęliśmy współpracę z blogiem New York City!

Od Antilii CD Symonidesa

Niedługo ruszyliśmy w dalszą podróż.
Ayoko nadal się nie odnalazł, a Symonides ciągle nie wraca…
Dlaczego muszą wpadać w takie tarapaty?
Pakowałam nasze rzeczy, modląc się w duchu, że niedługo wrócą – cali i zdrowi. Ayoko będzie mnie przepraszał, wtulając się w moją pierś, a Simo uśmiechnie się pod nosem, mówiąc, że nie napotkali żadnych problemów. Potem zdadzą mi relację z wyprawy, opowiadając każdy szczegół.
Jednak w głębi serca czułam, że coś się dzieje. My, wadery, po prostu mamy szósty zmysł, jeśli chodzi o tego typu… kłopoty…
Zapakowałam już przedmioty należące do basiorów, teraz zostały tylko moje graty. Stopniowo wypełniałam torby swoimi gratami. Byłam tak bardzo pochłonięta swoimi myślami, że co jakiś czas wypadały mi rzeczy z łap. Otarłam zabłąkaną łzę z mojego policzka.
Nie rycz. Zacznij działać.
Ten głos… Ja go znam…
Przed oczami momentalnie stanął mi obraz, na którym była jakaś wadera. Nie wiem kim była, jednak czułam do niej pewnego rodzaju szacunek i… strach…
Mówiła coś do mnie. Ja jednak jej nie rozumiałam żadnego słowa, które było zagłuszane przez szloch małego szczeniaka…
Po chwili wizja minęła tak szybko jak się pojawiła. Chciałam do niej wrócić, jednak rzeczywistość wróciła z wielkim hukiem. Wróciłam do pakowania, podczas gdy przez głowę przeleciała mi mroczna myśl.
Zamierzasz czekać aż przyniosą ci zwłoki twoich ukochanych?
Spojrzałam w dal mętnym wzrokiem. To w tamtym kierunku ruszył Symonides, by odnaleźć Ayoko. Po moim grzbiecie przeszedł dreszcz.
Postanowiłam.
Dokończyłam pakowanie i przekazałam innym, że wyruszam szukać zaginionych wilków. Nicolay nie był zadowolony z tego pomysłu, ponieważ nie chciał tracić kolejnych członków watahy, jednak ugiął się pod moim uporem. Miałam czas do wschodu słońca by wrócić tutaj i ruszyć w dalszą drogę z resztą. Jeśli się spóźnię, nie będą czekać.
Zgodziłam się na takie warunki, po czym natychmiast wyruszam w drogę.

•••

Leciałam kilka metrów nad ziemią, niesiona przez ciepłe prądy powietrzne. Jałowa ziemia miała blady kolor a krzewy, które kiedyś cudem urosły, miały martwy odcień. Suchy wiary wzbijał kłęby kurzu, niosąc je dalej. Teren był płaski, dzięki czemu poszukiwania były dosyć ułatwione.
Martwiło mnie jedynie żadnych oznak życia.
Jednak po chwili to się zmieniło.
Zauważyłam jakiś kształt leżący na suchej glebie. Po chwili jednak rozpoznałam co to jest. Szybko zniżyłam lot aż w końcu znalazłam się przy Symonidesie. Leżał na prawym boku, oddychając płytko i nieco chrapliwie.
– Simo… Simo, ocknij się! – wolałam. Wilk z początku nie reagował, jednak po chwili zaczął powoli otwierać swoje złote oczy.
– An… C-Co ty tu robisz? – zapytał słabym głosem, nie wiedząc czy jestem prawdziwa czy tylko wytworem jego wyobraźni. Ujęłam jego policzek i obejrzałam jego głowę.
– Nic mi nie jest… – bąknął. Jego źrenice były nieco zbyt rozszerzone.
– Uroczy jesteś, ale ja to ocenię…
Na szczęście nie zauważyłam innych uszczerbków na zdrowiu. Basior zamknął oczy i spróbował wstać. Udało mu się, ale musiał wesprzeć się na mnie.
– Przepraszam… – szepnął do mnie.
Zrozumiałam, że chodzi mu o młodego.
– Znajdziemy go – zapewniłam go, próbując uciszyć głos, mówiący, że jest już za późno dla Ayoko…
– Dasz radę iść?
Kiwnął głową na znak zgody. Powinnam odstawić go do naszej watahy, ale czas to luksus jakiego nie posiadaliśmy.

•••

Szliśmy kilka godzin przez tą równinę. Słońce już zaszło, jednak Księżyc lśnił w pełni, dzięki czemu widoczność była doskonała. Symonides czuł się już lepiej, dzięki czemu był w stanie poruszać się samodzielnie. Musieliśmy znaleźć wilka w ciągu najbliższej godziny, inaczej nie będziemy w stanie wrócić na czas…
Z każdą chwilą traciłam resztki nadziei, że odnajdziemy go na czas.
– Nie martw się… Znajdziemy go. Albo on nas – zaśmiał się cicho. Ja tylko się uśmiechnęłam smutno. Nadal miałam najczarniejsze myśli w głowie, mimo, że usiłowałam się ich pozbyć.
Po pewnym czasie musieliśmy odpocząć. Nalegałam, by zatrzymać się przy niewielkim jeziorku. Basior nie podzielał mojego zdania i chciał iść dalej, ale widziałam, że każdy krok dla niego to wielki wysiłek. W końcu jednak zgodził się by zrobić postój.
Po kilku chwilach staliśmy po łokcie w zimnej i brudnej wodzie. Nam to jednak nie przeszkadzało.
Nareszcie mieliśmy chwilę tylko dla siebie…
– Jak tylko się osiedlimy, znajdziemy jaskinię z większą sypialnią niż tą u ciebie… – Spojrzał mi w oczy. – Co ty na to? –
Zaśmiałam się, szczerze rozbawiona tą sytuacją.
– Powinniśmy szukać naszego przybranego syna, który zniknął bez śladu, na nieznanym terenie, a ty chcesz rozmawiać teraz o remoncie?
Uśmiechnął się szarmancko.
– Zgoda – Pocałowałam go. Po chwili odwzajemnił pocałunek. Coraz bardziej do siebie się zbliżyliśmy, pochłonięci miłością.
Nagle Symonides odsunął się ode mnie. Spojrzałam na niego zaskoczona, szukając jakiejś odpowiedzi w jego mimice.
– Czy będziesz moją żoną?
Przez chwilę analizowałam co do mnie powiedział. Jednak nad odpowiedzą ni musiałam się zastanawiać.
– Tak… Po tysiąc razy tak! – wykrzyczałam i wtuliłam się w jego szorstkie futro, które tak bardzo uwielbiałam.
Trwaliśmy tak przez dłuższy czas…
...gdy nagle znikąd usłyszałam znajomy głos. – Hej, to znaczy że będę miał tatę?
Spojrzałam na brzeg. Dwukolorowe oczy Ayoko miały w sobie radosne iskierki, patrząc to na mnie, to na Simonidesa.
Uśmiechnęłam się.
– Na to wygląda…
Malec, nie taki już mały, wskoczył do wody, rozchlapując ją na wszystkie możliwe strony. Popłynął do nas (niestety, nie sięgał dna), śmiejąc się od ucha do ucha. AJ wdrapał się na mój grzbiet i otrzepał, przez co zaczęliśmy się śmiać.
Radość nie trwała jednak długo.
– Musimy wracać, inaczej wataha ruszy bez nas – po czym spojrzałam karcąco na młodego – I tym razem trzymasz się blisko nas, bez żadnych wycieczek na własną łapę.

Simo? Przepraszam, żę długo nie pisałam… To co, zrobimy remont nowego domu którego jeszcze nie widzieliśmy? xd

22 września 2018

Ważne

Regulamin został zaktualizowany i została wprowadzona jedna istotna zmiana, przedstawiona poniżej:


Ten punkt zdecydowanie ułatwi nam pracę.

~Administracja

Harbinger cd. Coral

rok później

Coś się kończy, a coś zaczyna. Nadal nie jestem w stanie pojąć, jak mogłem być zazdrosny o coś, czego tak naprawdę nie chciałem i nadal nie chcę. A może chcę? Wadera z płetwami była całkiem inna, była moją odskocznią od rzeczywistego świata i była rybą. No dobra, niedosłownie. Stała się częścią mojego życia w tak krótkim czasie, że nawet nie zdążyłem na to zareagować, a teraz nie ma już nic.

***
Spod ziemi wydobywały się pierwsze źdźbła trawy, ptaki śpiewały coraz częściej i również zwierzyna, której do tej pory brakowało — powróciła na aktualne "tereny" watahy. Nadal wędrowaliśmy, a ja szedłem sam, na szarym końcu. Bywały dni, kiedy rozum powracał i zastanawiałem się, gdzie jest Coral. Brakowało mi jej lawendowych oczu oraz różowego noska. Tęsknota jednak mijała tak szybko, jak się pojawiała.
— Coral.
Uniosła nerwowo głowę, gdy usłyszała mój głos. Zaczęła błądzić spojrzeniem po drzewach, aż w końcu jej wzrok spoczął na mnie. Był zimny, przenikający i nader ostry, nie pasował do niej, po chwili jednak przemienił się w żal oraz gorycz. Było gorzej, niż mógłbym się spodziewać.
— Harbingerze, co cię tu sprowadza?
Dobre pytanie. Wyrzuty sumienia, a może tęsknota za ciepłem drugiego wilka?
— Nie wiem.
— Jesteś okropnym kłamcą. Odejdź.
— Nie, nie mogę.

Coral? Przepraszam, że krótkie i inne niż zazwyczaj, ale minęło sporo czasu. Zrób, co należy.

Od Axaliego "Uda się?" Cz. 1


Axalie budził się. Próbował ziewać i zauważył, że nie może otworzyć pyska. Miał na nim kaganiec.
Basior nerwowo podniósł głowę i zobaczył, że jest w środku nieznanego mu lasu. Na przednich łapach miał związany łańcuch, był przywiązany do metalowej części od klapy. Być może znajdywał się obecnie parę kilometrów od swojego domu, przyjaciół oraz dziewczyny. Tylko ona się dla niego liczyła - Zirey.
W tym momencie serce zabiło mu trochę mocniej. Bał się, że się stąd nie wydostanie, że może już jej nigdy nie zobaczyć. Axalie chyba nie zasnął w lesie. Nie pamięta, co się stało.
Ktoś może mnie usłyszy i mi pomoże...
Ktoś może mnie zabić.
Takie myśli przechodziły mu przez głowę.
Co robić... co robić... czekać czy próbować uciec.
Od czasu do czasu próbował się wyrwać, nic z tego.
Zaczął drapać pazurami w ziemię. Może ktoś go usłyszy? To raczej się nie spełni. Teraz marzył tylko o jednym. Żeby jak najszybciej stąd uciec.
Nagle w oddali zapaliła się pochodnia. Za nią, zapaliła się druga. Co tu się do cholery dzieje !?
Po chwili zapaliła się trzecia. Stamtąd gdzie były zapalone pochodnie, stała zakapturzona postać.
W kościstej szarej ręce trzymała miecz. Zakrwawiony miecz. Axalie położył się na ziemię jak najniżej, myślał, że postać może go nie zauważyć i odejść, lecz to się nie stało. Postać stała w miejscu, wpatrzona w wilka. Po chwili zaczęła małymi krokami zbliżać się do Axaliego. Zostało mu tylko czekanie. Na co? Na śmierć.

20 września 2018

Od Inveth cd. Artemisa

Ciepło rozlewa się po moim ciele falami; ogarnia mnie przyjemna senność, jakby lekkie przytępienie spowodowane nagłym komfortem. Nad głowami świeci nam jasne, lecz przyćmione nieco słońce, i choć w nozdrza kłuje ostry zapach zimy, kiedy przymykam oczy, czuję wokół aurę lata. Staram się w tym zatracić i chłonąć to uczucie całą sobą, żeby starczyło na dłużej. Uśmiecham się w półśnie, jaki mnie ogarnął, i wyrywa mnie z niego dopiero wrogi warkot, który uświadamia nam, że świat wcale nie zatrzymał się specjalnie po to, abyśmy mogli się ogrzać.
– Misko, co ty to... – szepczę i odwracam się, od razu analizując przeciwnika i otoczenie, jakby wcześniejsze rozeznanie miało dać nam przewagę.
Artemis także się odwraca, jego łapy pewniej przywierają do podłoża, ale ciało sprawia wrażenie niestałego – trochę tak, jak gdyby w każdym momencie mógł odskoczyć i zniknąć, albo unieść się w powietrze. 
Wilk, który od razu wydał mi się wrogiem i dlatego też założyłam, że trzeba będzie uciekać, przybliża się o jeden krok, a my nie mamy się jak cofnąć, stojąc zaraz obok gorących gejzerów. Szybkie spojrzenie w bok i ocenianie możliwości pierzchnięcia wąskim, suchym pasem. 
– O co chodzi? – pyta Artemis, nader dyplomatycznie nie dając po sobie poznać strachu czy przytłoczenia. 
Tamten warczy, obnażą kły i znów zbliża się o krok, trochę tak, jakby stracił umiejętność mowy. Towarzyszący mi basior analizuje przeciwnika, choć ja zdążyłam się już przekonać, że zbyt wiele się o nim nie dowiem na podstawie wyglądu. Zwykły, czarny, wszystko średnie i nijakie, jakby był tu tylko po to, żeby wypełnić fabularne braki w jakiejś książce. No, może oprócz nijakości trochę narwania w tych ciemnych ślepiach. 
Ja w tym czasie z zawziętością staram się przywołać płomienie, aby móc po prostu zmieść go z powierzchni, tak, żeby nie pozostała po nim nawet kupka popiołu. Nie chcę się wdawać w rozmowy, mam dość tych spojrzeń i bezczynności, przyparcia do muru bez realnej możliwości walki. Co z tego, że mamy przewagę, jeśli on zapewne zna to miejsce lepiej? Może gdzieś czai się jego wataha, a w niej dziesiątki takich samych, nijakich wilków, które będą chciały nas ugotować żywcem poprzez wepchnięcie do gejzerów?
Przez moment nawet wydaje mi się, że czuję znajome gorąco pod skórą, ale zapewne jest to spowodowane spadającymi na mnie kroplami. Chcę walczyć, coś pcha mnie do tego, ale duszę to w sobie, bo bez mocy czuję się wybrakowana. Krzywię się, co w zamyśle ma zastąpić gorzki uśmiech, potem spoglądam pytająco na Artemisa — nie jestem w stanie odgadnąć jego wzroku, ale jestem raczej pewna, że to wilcze uosobienie łagodności nie ma ochoty na walkę i rozlew krwi. 
– Trzeba było zjeść całą tę rybę... – mruczę i szturcham go w bok, chcąc ponaglić go do czmychnięcia, zanim Pan Nijaki zechce przysunąć się jeszcze bardziej i zacieśniać więzy. Miska rozumie ten gest doskonale; szybkie spojrzenie w bok i w momencie, w którym Nijaki przybliża się znów (ciągle warcząc, przez co zastanawiam się, jak bardzo wytrzymałe muszą być jego struny głosowe i jak ograniczony musi być jego umysł) odskakuje i puszcza się pędem przez ścieżkę wyznaczoną suchymi, a właściwie mniej mokrymi niż pozostałe, śladami. Nie musi ciągnąć mnie za sobą, abym przemknęła za nim niczym przyklejony cień. 
Choć gdzieś z tyłu łba majaczyła mi myśl, że może Nijaki odpuści, widząc, że uciekamy, to zostaje ona brutalnie rozgoniona w momencie jego nagłego zrywu w moja stronę. Artemis przyśpiesza, a ja zaraz zanim — niemal widzę mu na ogonie; gdyby się zatrzymał, zapewne z łoskotem wpadłabym na niego i pokiereszowała nas obojga — i nawet, jeśli jestem od niego szybsza, to nie mogę w pełni tego wykorzystać, ograniczona z obu stron wrzącą wodą. Gorące krople opadają na nas ze wszystkich stron, przyklejają się do pyska, a para wodna ogranicza pole widzenia i utrudnia oddychanie. Nagle to wszystko zaczyna mi przeszkadzać i chcę wyjść na mróz, aby nieco otrzeźwić senny umysł. 
Biegniemy, łapy uginają się pod moim własnym ciężarem, chcę rozpędzić się bardziej, ale nie mogę. Walka tutaj także nie ma sensu, ale tylko ja i Miska zdajemy się to zauważać. Dobija się do mnie niepokojąca myśl, że Nijaki może być uodporniony na tę temperaturę, przez co serce przyśpiesza mi jeszcze bardziej. Ogień jest mi obojętny, lecz wrząca woda to zupełnie co innego. A szkoda. 
Nie zauważam momentu, w którym Nijaki przybliża się wystarczająco blisko, aby jednym susem pokonać dzielący nas dystans i uderzyć mnie łapą na tyle mocno, abym zatoczyła się i straciła równowagę. Ześlizguję się z niewielkiego zbocza, którego wcześniej nawet nie zauważyłam, macham łapami i staram się zatrzymać, jednak wszystko jest zbyt mokre, gorące i niewyraźne, żebym miała jakiekolwiek szanse. 
Wpadam prosto w gęstą, białą parę wodną, tracę oddech i czuję, jak gorąca woda parzy całą moją lewą stronę; a potem osuwam się w ciemność, zbyt przytłumiona, by rozumieć, że wpadłam we wrzący strumień. 

Artemisie?
Wybacz czas i jakość, ale jakoś nie mogłam się za to zabrać .-.

Odchodzi

Powód: decyzja właściciela (dla ciekawskich więcej o odejściu w tym poście).
Loedia trafia do NPC.

NatalieDeCorsair

Od Loedii

Już z oddali widzę smukłą sylwetkę lwicy: odcina się ona na tle jaśniejącego już nieba. Podchodzę, wpatrzona w nieruchome rysy jej pyska. Pozostawiam za sobą ślady na topniejącym śniegu, ale nie ma potrzeby ich zacierać.
Kiedy siadam obok, Ivash nie odzywa się, jedynie unosi jedną brew, jakby pytała, czy wszystko w porządku. Bez słów przywieram do zimnego, nietkniętego nadal słońcem kamienia, czując od razu bijący od niego chłód. Kładę łeb na łapach i przymykam oczy, pozwalając sobie na krótkie odprężenie, pewna, że teraz nic mi nie grozi. Przy tej lwicy świat nagle staje się nieco mniej niebezpieczny, bo wiem, że mogę jej zaufać. Mimo tego spinam się, kiedy ta postanawia przerwać dźwięczącą w uszach ciszę:
– Słyszałaś już?
Z mojego pyska wydobywa się cichy jęk, bo doskonale wiem, o czym mówi. Zaczynam uparcie wpatrywać się w punkt przed sobą.
– Naprawdę chcesz z nimi iść? – pytam od razu, mając nadzieję, że usłyszę przeczącą odpowiedź.
– Tak.
– To oznacza opuszczenie watahy.
Lekko przechyla głowę i jakby wykonuje nią obojętne skinienie, które mówi mi, że owszem, wie o tym, ale trzeba mieć jakieś priorytety.
– Musisz iść z nami – mówi, po raz pierwszy w tej rozmowie spoglądając mi w oczy. – Potrzebujemy cię, poza tym nie chcę się z tobą rozstawać.
Przypatruję się jej uważnie, studiuję wyraz jej pyska: zmarszczone brwi, lekka, prawie niezauważalna asymetria oczu, kilka nienaturalnie krótszych wąsów, które wyglądają na przypalone.
– Nie wiem, czy chcę gdziekolwiek iść. Nie podoba mi się ta wyprawa, po prostu – rzucam, a kiedy przenoszę wzrok na gałęzie, wyłapuję ruch pomiędzy igłami świerka. Szare skrzydła sowy trzepoczą jeszcze chwilę, aż ta odzyskuje równowagę i wycofuje się w cień, praktycznie stapiając się z tłem. Kesame. Śledziła mnie? A może przypadkiem przelatywała i postanowiła mnie podsłuchać? Przez ułamek sekundy nawiązuję kontakt wzrokowy z ptakiem, jednak ignoruję ją. Ostatecznie to nawet lepiej, jeśli się dowie.
– To spora szansa. Romino, Kuro... – zawiesza na chwilę głos, ale kontynuuje, pozostawiając mnie w konsternacji nad tą pełną napięcia przerwą. – Nie zostaną. Pójdą niezależnie od naszej decyzji, a przecież...
– Proszę cię. Wróćmy do tego później, dobrze?
Jej wzrok gani mnie za to, że znów przekładam tę rozmowę, lecz pomimo tego ustępuje i znów nieruchomieje, napawając się pierwszymi promieniami słońca wychylającymi się zza horyzontu.
Gdzieś obok przemyka cień; bezszelestnie mknie pomiędzy drzewami, zbliżając się do nas. W cieniu błyskają czerwone ślepia, a ja czuję się osaczona, choć przecież doskonale znam ich właściciela. Ivash wstaje, a jej nagła reakcja nieco mnie zadziwia.
– Pójdę już.
Unoszę brew, ona wstaje, a ja o nic nie pytam. Kuro wyłania się z zarośli i podchodzi do mnie z, jak zawsze zresztą, obojętnym wyrazem pyska.
– Kolejny, który będzie namawiał mnie na rzucenie wszystkiego i podróż w nieznane? – pytam z nieprzyjemnym przekąsem i muszę się powstrzymywać, aby nie skulić się pod jego zimnym spojrzeniem. Czasami mam wrażenie, że jego wzrok potrafi zabijać, lecz kontroluje to ostatkami sił.
– Po prostu przyszedłem porozmawiać.
– Romino cię wysłał, tak?
Nie potwierdza, ale też nie przeczy, co jest dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Wzdycham i zawieszam wzrok gdzieś obok niego, kątem oka rejestrując jego napięte mięśnie. Marszczę brwi, wyczuwając, że coś jest nie tak: i nie muszę długo czekać, żeby uzyskać odpowiedź na niezadane pytanie.
– Rita nie żyje.
Czuję, jak coś we mnie uderza, a ziemia osuwa się spod moich łap, więc w całym tym chaosie zamykam oczy, a ułamek sekundy później otwieram je i wszystko stoi w miejscu. Łapię oddech i spoglądam na niego z rozwartymi oczami i gorzkim smakiem w pysku.
– Co?
Choć wcześniejsze słowa dotarły do mnie całkiem wyraźnie, a on o tym wie, zadaje sobie ten trud i powtarza raz jeszcze; tym razem jednak nie jest w stanie skryć bólu i całe zdanie brzmi żałośnie, jakby wewnętrznie wył. Przymykam oczy, wstaję, a moje łapy drżą, choć nadal nie dotarł do mnie dokładny sens tych słów. Chcę powiedzieć, że mi przykro, bo przecież tak jest – nie mówię jednak nic, bo widzę, że Kuro nie zniósłby pocieszania. Pomimo fali smutku, która uderzyła we mnie nagle i bez zapowiedzi, z tyłu głowy kłębi mi się gorzka myśl, że nawet tak bezlitosny zabójca jak on nie był gotowy na ten cios. A przecież ile on zabrał żyć, ile wilków potraciło przez niego swoje siostry? Z goryczą dociera do mnie, że po części to też i moja wina.
Po chwili przesiąkniętej ciszą zbieram się na odwagę, by spojrzeć na basiora i napotkać ten wzrok. Wpatruję się w niego, zmuszam, aby i on spojrzał mi w oczy; a potem na moment jego spojrzenie zmienia się, ukazuje całe swoje uczucia. Chłonę ten obraz całą sobą, ale trwa to tak krótko, że niemal wydaję z siebie jęk, kiedy znów nakłada maskę obojętności. Pomimo irracjonalności tej sceny czuję w sercu pewne zadowolenie z tego, że to właśnie mi okazał tyle zaufania.
Kuro rozgląda się, jakby oceniając rozchodzące się na boki ścieżki. Marszczę brwi i coś kłuje mnie w sercu.
– To pożegnanie. – Bardziej stwierdzam, niż pytam, lecz on i tak wykonuje pewne skinięcie łbem.
Podnoszę się i zbliżam, na pozór pewnie i bez zawahania; później następuje niezręczna cisza, bo żadne z nas nie wie, co powiedzieć. Z tyłu głowy słyszę trzepot skrzydeł i wiem, że to Kesame postanawia się oddalić, aby dać nam trochę prywatności.
– Nie zamierzam udawać wzruszonego.
Uśmiecham się z przekąsem, bo właśnie czegoś takiego się spodziewałam. Odwraca się i zaczyna odchodzić, a ja tkwię w miejscu, odprowadzając go wzrokiem.
– Opiekuj się nimi, Książę.
Sekunda zawahania, która wystarcza, abym odczuła satysfakcję.

Wracam do watahy cała przemoczona – po drodze złapał mnie deszcz, dlatego teraz z ulgą wchodzę do jaskini i otrzepuję futro, rozbryzgując na boki krople wody. Kątem oka zauważam ruch przy wyjściu, na co od razu podnoszę łeb. Uśmiecham się cierpko, uświadamiając sobie, że to Sinner. Dreptam w jej kierunku, przywdziewając na pysk najbardziej zawadiacką i sztuczną minę, na jaką jestem się w stanie zdobyć. Coś w moim zachowaniu mnie niepokoi, sprawia, że czuję się nienaturalnie w swojej skórze. Zagradzam jej drogę, czuję na sobie wypalający dziury wzrok. Bez uśmiechu unoszę brew, zadając nieme pytania, a ona równie bezgłośnie mija mnie i idzie dalej.
– Ignorujesz mnie.
Warczy, a ja otrzymuję to, po co przyszłam – podchodzi do mnie i przelewa na mnie swój gniew, co ja odczuwam w irracjonalnie pozytywny sposób. Naprawdę mało potrzeba, aby ją sprowokować.
– I dodam tylko – mruczę, ostentacyjnie ruszając do przodu – że bardzo łatwo wyprowadzić cię z równowagi.
– Zamknij się!
Znów warczy, przez co podświadomie przyrównuję ją do szczeniaka, który nie zna innego sposobu na pozbycie się strachu. Przy każdym jej ruchu łańcuchy trzeszczą, uderzając o siebie.
– Gdzie idziesz? – pytam, kolejny raz odwracając się w jej stronę.
– Odchodzę – mówi, już spokojniej, lecz w oczach nadal płonie ogień.
Unoszę brwi, nie mogąc ukryć zdziwienia. Odchodzisz?, pytam spojrzeniem; ze wszystkich sił chcę ukryć to, że mnie to zabolało. Rusza do przodu, ja za nią, przez co po chwili znajdujemy się na deszczu, który zmieszany z resztkami śniegu zacina nam prosto w pyski. Mrużę oczy, a ona podejmuje rozmowę.
– Odchodzę z watahy, więc już więcej mnie nie zobaczysz.
Mówi to obojętnie, więc jedynie uśmiecham się i z pozorną obojętnością odwracam w stronę jaskini.
– Brzmi jak wyzwanie.
– Może.
Przygryzam język, postanawiając pozostawić to tak, jak jest. Nie widzę już jej oczu ani pyska, więc jedynie wsłuchuję się w dźwięk metalu, a kiedy mija kilka sekund, odwracam głowę i patrzę na oddalający się ogon: biały, długi, kołyszący się na boki w rytm kroków wadery. Przez chwilę mam ochotę za nią pójść, ale wiem, że skończyłoby się to tylko kłótnią i niczym więcej, więc jedynie stoję i moknę, do momentu, w którym biały punkt znika zupełnie za smugami deszczu. Nie czuję smutku, a jedynie pustkę, którą muszę wypełnić. Ruszam do lasu.

Krople spływają po moim futrze i całkiem dobrze mieszałyby się z łzami, jednak ja nie płaczę. Brnę do przodu i ujarzmiam swój własny chaos.
Dwójka wilków i lwica – brzmi to jak rozpoczęcie słabego kawału i może nawet nim jest – odwraca się w miarę spokojnie, jakby spodziewając się, że to ja biegnę bez osłony, w deszczu, cała rozdygotana z zimna. Może i wyglądam żałośnie, lecz na pewno nie dużo gorzej od nich, również całych w błocie i pomniejszych gałązkach przyniesionych przez wiatr. Ivash uśmiecha się z satysfakcją, trochę tak, jak gdyby przewidziała, że jeszcze przyjdę. Może dlatego się nie żegnała?
Romino zaszczyca mnie jedynie przelotnym spojrzeniem, ale zupełnie nie obchodzi mnie jego obecność; spoglądam jedynie na Kuro, księcia, który już dawno stracił swój zamek. Na pierwszy rzut oka jego postawa nie zmienia się ani odrobinę, jednak ja dostrzegam pewną milczącą aprobatę, pochwałę mojego wyboru. Spoglądam mu w oczy i unoszę brwi, a on tym razem nie unika mojego spojrzenia.
Nie ma w tym geście żadnego romantyzmu – i nie chciałabym nawet, żeby było inaczej – a mimo to czuję, jak przyśpiesza mi rytm serca. Wzdycham i bez zbędnych słów ruszam za nimi, bez niczego, bez swoich mocy i bez powiadomienia kogokolwiek. Wiem, że Kesame wszystko zrozumie i, kto wie, może poczuje pewną ulgę, uwalniając się ode mnie – taką, jaką czuję ja teraz.

18 września 2018

Harbinger cd. Lukka

Nie czekając na waderę, ruszyłem w stronę mokradeł, tam śnieg już dawno znikł pozostawiając po sobie jedynie jeszcze więcej błota. Większość wilków nie przepada za tego typu miejscami, więc była to idealna kryjówka dla obłąkańca. Lawirowałem między drzewami, co jakiś czas znikając w nisko położonych koronach. W końcu dotarłem do dziury, która prowadziła w głąb ziemi. Przystanąłem i zacząłem rozglądać się za swoją towarzyszką. Mimo szczerej niechęci do kogokolwiek miło jest czasem móc się do kogoś odezwać. Najpierw usłyszałem szum, dopiero później dostrzegłem małego wilka z wielkimi skrzydłami, który zgrabnie kluczy pomiędzy niewidzialnymi przeszkodami znajdującymi się na niebie. Waderka wylądowała tuż przy wejściu do podziemi.
— Mam rozumieć, że schodzimy na dół? — zapytała z drwiną i nutką obawy.
— Tak — mruknąłem. — Spokojnie zmieścisz się wraz ze skrzydłami, mogę iść pierwszy, jeśli się boisz.
Lukka prychnęła. Wiedziałem, że nie było jej to na rękę, a mimo to zadarła głowę i weszła do jamy. Godne podziwu. Stałem na zewnątrz, dopóki nie usłyszałem charakterystycznego chrzęstu i chwilę później pisku gościa. Nadeszła moja kolej.
***
Lukka starała się usunąć z siebie resztki ziemi oraz korzeni, ale robiła to na marne. Niestety nie miałem ochoty jej upominać, więc po prostu poszedłem dalej.
— Chodź Aniołku, już niedaleko.
Tym razem wadera dreptała obok mnie, czasami przypominając o sobie w dość denerwujący sposób.
— Daleko jeszcze?
Za każdym razem odpowiadałem jej, że nie, chociaż prawda była trochę inna. Już od dawna byliśmy na miejscu, a ja nie wiedząc czego chcę, błądziłem wraz z nią po starej jaskini. Nie chciałem wyjawiać jej prawdy, lecz z drugiej strony nie miałem nic do stracenia. Dla wilka w jej wieku to jedynie bajka z czasów, kiedy jeszcze tak naprawdę nie było jej na świecie. W końcu stanąłem pośrodku groty. Kopnąłem mały kamyczek, który znajdował się obok mojej łapy, pojawiła się iskra, a pomieszczenie momentalnie rozbłysnęło światłem. Kątem oka popatrzyłem na Lukkę.
Wyraz jej pyska zmieniał się z sekundy na sekundę. Jej wzrok od razu powędrował na wschodnią ścianę, bowiem właśnie na tej ścianie znajdowało się tajemnicze malowidło i mój największy skarb.
— Kto to jest? — zapytała nadal z niegrzecznie otwartym pyskiem.
— Ja, moja żona oraz moje szczenięta.
— Twoje... Nie wasze? Właściwie nie są podobne do nikogo z waszej dwójki, ale z drugiej strony w każdym z nich widzę cząstkę ciebie — stwierdziła.
Usiadłem i westchnąłem, przypatrując się malowidłu.
— Były znalezione, były moje. Ten złoty o lawendowych oczach to Leloo — uśmiechnąłem się na samą myśl o nim. Miał wysoki, lecz spokojny głos. Kochał Ingreed i zawsze był skory do pomocy, był dobry. — Biała wadera z czarnymi znaczeniami to Miriyu, zmarła w wieku czterech lat. Idealna łowczyni, wojowniczka, córka — skrzywiłem się, wymawiając ostatnie słowo, a Lu musiała to zauważyć, bo nieznacznie zwiększyła dystans między nami. Czy uważała, że coś jej zrobiłem? — Oraz Gwendoline De La Irian, po prostu czarna perła, która nie zdążyła dorosnąć.
— Co się z nią stało? ...że nie mogła...
— To dość zabawna historia pełna niepoprawnego humoru. Nie jestem pewien, czy chcesz ją poznać— powiedziałem z uniesioną brwią, patrząc wprost na Lu. Pożerałem ją wzrokiem, to było pewne i za nic w świecie nie miałem zamiaru tego przerywać. Chciałem tego, od bardzo dawna chciałem czegoś naprawdę.
— Mam sporo czasu i wydaje mi się, że i tak nie wypuścisz mnie stąd za szybko.
Świetnie.
— Leloo, Mira i Gwen nie byli rodzeństwem. Byli dorośli, kiedy Miriyu wyznała Leloo, że się w nim zakochała, była przeraźliwie zazdrosna o każdą waderę, która z nim zamieniła choćby jedno słowo, nawet o tę, która malowała ten obraz. Pewnego dnia po prostu skoczyli sobie do gardeł. Gwen była pomiędzy jako ta mądra, młoda, łagodząca konflikt. Zginęła pierwsza, a rodzeństwo wzajemnie się zagryzło ra... Zagryzło.
Słyszałem przyśpieszone bicie serca, nie było moje. Czułem zimny, krótki oddech, nie był mój. Lawendowe ślepia wywiercały we mnie dziurę, nie potrafiłem przestać się w nie wpatrywać.
— Harbingerze?
Otrząsnąłem się, kolejny raz zwracając uwagę na Anioła.
— Również wtedy zginąłeś... Więc dlaczego żyjesz?
— Ingreed. — Jej imię zabrzmiało cierpko, wymówiłem je szybko i niestarannie. — Podarowała mi drugie życie, ale trochę minęło, nim zdołałem do niej dotrzeć. Po drodze zrobiłem kilka rzeczy, o których nie warto wspominać, nie teraz. Wracając. To wilk, któremu zawdzięczam wszystko i nic. Miałem siedem lub osiem lat, gdy się urodziła. Na początku nie zwracałem uwagi na to, że w ogóle jest. Dziecko Alf i tyle. W końcu dorosła, skończyła cholerne trzy lata i przepadłem. Najszczęśliwsze dni życia oddałem jej oraz Leloo, który pojawił się w tamtym momencie. — Przerwałem niepewnie, spoglądając na jej podobiznę uwiecznioną na ścianie. Może to przez moje wspomnienia albo przez cudowny talent wyglądała jak żywa. Jak zawsze miała zamglony, smutny wzrok, bez względu na to, że się uśmiechała. Stała pewnie u mego boku. Miała skulone uszy, była mi całkowicie poddana. — Burza zawsze przychodzi w nieoczekiwanym momencie. Można się na nią przygotować, ale my tego nie zrobiliśmy. In — skrót, znacznie lepiej — urodziła trzy szczenięta prawie tracąc przy tym życie. Wtedy też wszystko zaczęło się psuć. Mój skarb zaczął chorować, umierał na moich oczach, ba! Dobijał się na nich. "Mam wziąć trzy tabletki? Wezmę dziesięć, co mi tam." Każdego dnia patrzyłem, jak bardzo już chce odejść, lecz nie pomagałem jej. Męczyliśmy się razem. Teraz zostałem sam.
— Wiesz, to nadal nie tłumaczy twojego szaleństwa, delikatnie mówiąc.
— Szukam jej cząstki w każdej waderze. Zatraciłem się w tym. Kesame na pozór inna, jest niemal identyczna. Nadal doprowadza mnie do szaleństwa, skręca mnie, gdy ją widzę.
— Nienawiść?
— Gorzej.
— Jesteś szalony Harbingerze. Pierwszy raz w życiu spotkałam kogoś takiego jak ty.
Leniwie pokierowałem oczy w jej stronę. Liczyłem na odrazę, strach. Zobaczyłem zupełnie coś innego. Ekscytacja połączona z rozbawieniem i ogień.

Lukka? Sorki za obsuwę, ale już tak zapewne będzie. To nie koniec opowieści, ale wydaje mi się, że HG może ją skończyć nieco później w innych okolicznościach. Za powtórzenia przepraszam, poprawię, kiedy będę jasno widziała czyt. dzień po publikacji

Od Victoria Nox Aeris – Pułapka część II

Obudził mnie Grzmot, ale nie mój towarzysz tylko ten dźwięk. W sumie dobrze, bo zaczęło lać. Skąd to wiem? Otóż przez jakieś szczelinki woda zaczęła się dość porządnie wlewać do środka. Obudziłam szybko mojego towarzysza i zaczęliśmy obmyślać jak się nie utopić, bo woda była już do kostek.
- Mam! – zawołał Grzmot – W miejscu szczelin należy rozdrapać dziurę. Gdy przebijemy się przez magiczną warstwę wypalę większą i uciekniemy.
- Ale jak rozdrapiemy w miejscach szczelin to nas szybciej zaleje.
- Dlatego ty drapiesz tam wyżej, a ja tu na dole. Ten kto szybciej się przebije informuje drugiego.
Po tych słowach wzięliśmy się do roboty ja drapałam przy „wejściu”, a Grzmot przy najniższej szczelince. Okazało się, że moja uwaga była słuszna, gdy tylko rozdrapałam magiczną część woda zaczęła się lać 3 razy szybciej. Sprawiło to, że Basior sam do mnie podpłynął i zaczął wypalać dziurę.
- Ale woda i ogień to trochę słabe połączenie! – Przypomniałam mu o jego daremnym wysiłku. Po tym komentarzu Basior pomógł mi drapać. Gdy woda  zaczęła przeszkadzać mi w drapaniu, postanowiłam podlecieć wyżej by księga z plecaka się nie zmoczyła. Na szczęście Grzmot po kilku nurach poradził sobie z zadaniem i poziom wody przestał się podnosić. Do tego dziura była na tyle duża aby szybko przez nią przejść i nie zmoczyć księgi. Potem dodatkowo rozdrapałam trochę nad tą dziurą i z suchą księgą wydostałam się z pułapki. Po kilku minutach dołączył do mnie basior. Nagrodziłam go ludzkim posiłkiem (sama zjadłam jedna porcję) i udaliśmy się w dalszą drogę razem. Ciekawe czy wataha i brat się o mnie martwią?

Od Bellony ♦️ Smocze Ostrze

Południowe słońce prześwitywało na cienkiej warstewce miękkiego, rozmokłego śniegu. Bellé stuliła uszy i pobrnęła przed siebie, nie zwracając uwagi na widoki dookoła niej. Parła bezmyślnie, z łapami oblepionymi mokrą mazią. Szła wytrwale. Dokąd? Tego nie wiedziała. Szukała czegoś, co pomogłoby jej zorientować się w sytuacji.
Zaczęła tracić moce jakiś miesiąc temu. Z początku wydawało jej się to niewinnym drobiazgiem; zwykłym zakłóceniem w używaniu magii. Wyrzuciła to z pamięci, jednak problem powracał. Obecnie miała jedynie szczątkowe możliwości używania mocy. Bała się. Musiała to przyznać sama przed sobą, ale bała się. Bała się, że kompletnie straci resztki wzroku, które jej pozostały, i zostanie ślepa na resztę życia. Najbardziej w świecie przerażała ją ciemność.
Coś mignęło w kącie oka. Odwróciła się i niepewnie skierowała się w tą stronę. Schyliła głowę, dotykając nosem czegoś, co przypominało chłodny, wypolerowany kamień. Trąciła go, niepewna, co to jest. Świecił i był nienaturalnie okrągły. Zdecydowanie nie wyglądał na dzieło natury.
Bella może i była ślepa, ale wyrażniej niż inni wyczuwała reakcje świata wokół niej. Przez jedną krótką chwilę coś zastygło w bezruchu. Gniewne brzęczenie pszczół na moment zostało zagłuszone. Znieruchomiała.
Nad jej głową przeleciał smok. Usłyszała wyraźnie świst łopot skrzydeł. Przemknął z cichym sykiem tuż nad niej głową. A potem znikł. Nie rozpłynął się w powietrzu ani stał się niewidzialny, tego była pewna. Po prostu znikł. W jednej chwili był, a w drugiej już nie istniał. Nie pozostał żaden ślad po nim, jakby od początku był jedynie halucynacją, wytworem jej umysłu. Pozostała nieruchoma na kilka minut, cierpliwie czekając na coś co potwierdzi, że smok istniał. Świat wokół niej zdawał się nawet nie zauważyć jego obecności.
Nic. Cisza.
W nozdrzach zaswędziała ją inna woń, która nie pachniała jak las wokół niej. Gdzieś z tyłu gałązka trzasnęła nienaturalnie głośno. Odwróciła szybko głowę, łapami zakrywając kamień. Ślepymi oczami spróbowała dojrzeć postać niedaleko niej. Pociągnęła nosem, wdychając woń wilka. Pachniała dziwnie znajomo.
- Kim jesteś? - Wśród ciszy lasu waderzy głos rozbrzmiał dziwnie głośno. Nie odpowiedziała. Stała nieruchomo, czekając.
- Też go widziałaś? - urwała na chwilę nieznajoma. - Smoka?
Smok.
Zbiło ją z tropu. Bélle nie była jedyną, która go widziała i zauważyła, jak znikł. Nie była do tego przyzwyczajona. Takie rzeczy zwykle oznaczały tylko jedno. Kłopoty. Po chwili ciszy wydobyła z siebie tylko jedno słowo.
- Tak - odezwała się cichym głosem, pamiętającym jeszcze czasy, gdy brzmiał pięknie. Dziś przypominał raczej basiora cierpiącego na chroniczną chrypkę. Dawno nie odezwała się do innych wilków. Po krótkiej chwili ciszy zaczęła kontynuuować. Nie wiedziała, czy może jej ufać, ale było już za póżno. Zdecydowała się. - Widziałam go. Widziałam też coś innego. - Przeszła lekko w bok, odsłaniając kamień. - Gdy go dotknęłam, pojawił się smok. Chyba same się zgodzimy, że nie wygląda na dzieło natury. Możesz przyjść bliżej.
Nieznajoma niepewnie ruszyła do przodu. Zatrzymała się jednak, jakby wciąż nie ufając waderze. Bella zrozumiała.
- Nazywam się Bellona.
- Kesame.
Wadera postąpiła kilka niepewnych kroków dalej. Zbliżyła się tak blisko, że Bella wyrażnie wyczuła jej zapach. Pachniała leśnym igliwiem i wanilią. Wciągnęła w nozdrza zapach. Już pamiętała. Kesame. Córka alfy Watahy Smoczego Ostrza. Co robiła tak daleko od terenów?
- Jeszcze jedno pytanie. - Wadera zatrzymała się. - Co robisz tu, tak daleko od terenów watahy? - Nagle wyczuła jej nagle zaskoczenie, zawierające także nutkę strachu. Odczuła nagłą chęć oblizania się. Och, ona pachniała tak cudownie. Bellona miała ochotę spróbować więcej.. Otrząsnęła się z myśli i wydobyła z siebie głos.
- Nie musisz się martwić. Naleźałam kiedyś do waszej watahy. Pewnie mnie nie pamiętasz. Przyjęła mnie obecna alfa, a twoja.. Matka, tak? Popraw mnie, jeśli się mylę. W każdym razie ja pamiętam cię doskonale. Zresztą.. - zaśmiała się - nie musisz odpowiadać. Pytałam, bo byłam ciekawa.
Powietrze przeszył nagły, głośny dźwięk. Kamień zawirował i wzniósł się w górę. Mimo niemal całkowitej ślepoty Bella wyraźnie widziała błyski światła. Rozbrzmiał ostatni, głośny dźwięk - i kamień spadł. Wydała z siebie cichy, stłumiony krzyk. To nie było to miejsce, w którym była przed chwilą. Coś tu było zupełnie inne.
Musnęła kamień łapą. Rozpadł się w szary proszek, przypominający mąkę. Kesame rozglądała się wokoło, wyraźnie przestraszona. Jej sierść przypominała teraz kolorem resztki kamienia..
Chwila, rozkazała Bella swojemu umysłowi. Skąd wiem, jaki kolor ma futro Kesame?
Wtedy zobaczyła.
Iluzja powróciła, na powrót okrywając jej ciało. Poczuła wrażenie, przypominające oblanie zimną wodą, a potem falę ciepła rozlewającą się po skórze. Moce powróciły. Miała przeczucie, że to nic dobrego.
- Gdzie my jesteśmy? - usłyszała lekko przerażony głos Kesame. Zwróciła wzrok w jej stronę i dostrzegła jej przerażone spojrzenie.
Była ślepa i głucha. Wielokrotnie upominała siebie w duchu za tę chwilę, ale nic nie mogła zrobić. Powrót mocy zaślepił jej umysł. Nie dostrzegła jej.
- To są tereny świątyni Smoczego Ostrza - stwierdził dziewczęcy głos. Coś zimnego, ostrego i metalowego wbiło się w jej skórę na szyi, lekko ją przebijając. Niewielka strużka krwi pociekła po futrze. Czuła dziwne gorąco w tamtym miejscu. Nieznajomy, bądź nieznajoma, oplatał ją stalowym uściskiem. Nie próbowała się wyrwać. - A wy jesteście tu intruzami.

Kesame?
No to mamy zwrot akcji XD
Witam się w drużynie nieumiejących pisać.

17 września 2018

Od Azerotha cd. Cathien

O tym, co ty już dawno doświadczyłeś.
Instyktownie spiąłem się w sobie. Skąd ona wiedziała? To pytanie uporczywie kołatało mi po umyśle. Skąd wiedziała? Skąd?..
Wadera imieniem Cathien wydawała nie być się przejęta. Obnażyła w uśmiechu nienaturalnie długie, śnieżnobiałe kły. Spojrzenie jaskrawoczerwonych oczu przeszywało mnie na wylot. Coś tu nie pasowało.
Fioletowe oczy, szepnął cichy głos w moim umyśle.
Ona miała fioletowe oczy, nie czerwone.
Zrozumiałem wszystko.
- Eris. Natychmiast ją zostaw. Wiem, że lubisz takie gierki, ale litości. Co ona ci zrobiła?
- Była idealnym narzędziem - stwierdziła nonszalancko, przyglądając się swojemu nowemu ciału. - Bez niej nie rozmawialibyśmy teraz.
- Powiedziałem wypuść ją.
- Och, Azeroth.. - machnęła łapami z uśmieszkiem. - Wiesz, że nic mi nie zrobisz. Boisz się o życie tej wadery, nieprawdaż? To twoja słabość. Wolałam Ragnaröka. Przynajmniej umiał się zabawić.
Ragnarök.
O co chodzi? - warknął niezadowolony.
Ktoś prosi cię tutaj.
- Zgodnie z twoją prośbą - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem. Zwolniłem blokady umysłu i poczułem napór z innej strony. Nie opierałem się, pozwalając się stłamsić. Ogarnęła mnie pulsująca, głęboka czerń, niezawierająca żadnych zmysłów.

**Ragnarök**

Zachwiał się chwilę, ogarnięty zawrotami głowy, po czym stanął twardo na nogi. W głowie mu pulsowało. Poczuł się oszołomiony doznaniami napływającymi zewsząd, jakże odmiennymi od jego poprzedniego stanu. Po kilku sekundach nabrał oddechu i spojrzał w oczy wadery. Nienaturalnie krwistoczerwone. Opętanie.
- Kim jesteś? - spytał niegłośno. Wadera zaśmiała się cicho, jednak ten śmiech miał w sobie coś upiornego.
- Czyli Azeroth raz w życiu mnie posłuchał - wyszczerzyła się w złośliwym uśmiechu. - Zapomniałeś już o starej znajomej?
Stara znajoma. Chyba kojarzę.
- Eris?
- A któż inny?
- Nie wiem. Jakiś przygodny demon, który postanowił opętać jakąś biedną waderkę, bo mu tak było wygodnie?
- Widzę, że dalej myślisz logicznie. - Wpiła łapczywy wzrok w jego oczy. Wrażenie po chwili minęło, a ona wpatrzyła się w niego ze zmartwieniem. Poczuł dyskomfort. Eris widocznie miała sprawę do załatwienia. Wolał ją jako sukkuba niż sukkuba troszczącego się o innych. - Musimy porozmawiać. To jest naprawdę ważna sprawa. Jednak - urwała na chwilę - zanim ci powiem, musisz spełnić pewien warunek.
- O co chodzi? - uniósł brew.
- Dopilnuj, by Azeroth się o tym nie dowiedział.

**Azeroth**

Coś wyrwało mnie nagle z poprzedniego stanu. Rozejrzałem się nieco oszołomiony, nie wiedząc, co się stało. Wadera dalej wpatrywała się we mnie cicho. Stęknąłem, masując dziwnie bolący  tył głowy.
- Rozmawiałaś z Ragnarökiem? Co ci powiedział?
Nic ponad to, co powiedziałeś.
Nie przeginaj. Pytałem Eris, nie ciebie. Bądź łaskaw w końcu kiedyś być cicho.
Jasne, że nie będę.
Wielkie dzięki. Bardzo mi pomogłeś.
- Niewiele. - Eris przybrała lekko zawiedzioną minę. - Ale to mi wystarczy. Zostawię ją.
- Miło mi. Kiedy w końcu raczysz to zrobić?
- Teraz. - Eris, a właściwie Cathien, zachwiała się. Tęczówki zmieniły kolor z powrotem na fioletowe. Cathien spojrzała w mnie krótkim, przestraszonym spojrzeniem lawendowych oczu, a potem straciła przytomność.
Aha. No, fajnie. Uwielbiam księżniczki do ratowania. Wprost kocham. Mniej więcej tak samo jak bazyliszki, które chcą odgryźć ci głowę. Stęknąłem ponownie  i zarzuciłem waderę na grzbiet z gracją worka kartofli.

<Cathien? Wybacz, że krótkie i dziwne >.< Co tera?>

16 września 2018

Od Victoria Nox Aeris – Pułapka część I

Szłam tak przed siebie, dopóki nie zgłodniałam i nie zapadł zmrok. Zatrzymałam się nad rzeką i zjadłam ryby. Potem znalazłam norkę między korzeniami 2 drzew i postanowiłam się zdrzemnąć. Rano złapałam śniadanie i szłam sobie dalej wzdłuż rzeki. Szłam i szłam, aż zmęczyły mi się łapy i postanowiłam polecieć. Leciałam tak do południa. Potem zatrzymałam się na jednym z drzew i złapałam kilka ptaków. Po skończonym posiłku oparłam się o korę drzewa i to był wielki błąd. Wpadłam do jakiegoś tunelu i jechałam nim dobre 5 minut. Gdy w końcu dotarłam na miejsce (czytaj wpadłam na ścianę) rozejrzałam się dookoła i zorientowałam się, że jest tu jeszcze jeden wilk. Był nim biały basior o srebrnych oczach. Widać było że jest zmęczony i głodny. Był ranny w przednią łapę. Podeszłam do niego i zaczęłam spokojną rozmowę.
- Hej. Długo tu jesteś?
- Drugi dzień… wczoraj padał deszcz, więc nie było tak źle… Kim jesteś?
- Jestem Victoria i nie zrobię ci krzywdy. Chcę Ci pomóc. – Mówiąc to wyciągnęłam z plecaka bandaż i opatrzyłam łapę towarzysza. Ten cicho syknął.
- Jestem Grzmot. Dziękuję za pomoc… - potem zaburczało mu w brzuchu.
Podałam mu jedno z czterech ludzkich jedzeń. Grzmot obwąchał to niepewnie.
- Nie bój się, to jest smaczne. –Po tych słowach zaczął jeść, a ja podleciałam do sufitu i wypatrywałam jakiegoś wyjścia. Niestety bezskutecznie. Powróciłam do Grzmota, a ten zaczął mi tłumaczyć, że jest wilkiem ognia, i że drzewo jest odporne na jego moce, i że jest przekonany, że na inne moce również. Ja mu na to, że moja wataha straciła moce i że ich i tak bym nie mogła ich użyć. Potem opowiadali my sobie o naszym życiu i jak się tu znaleźliśmy. Po zakończonej rozmowie udaliśmy się spać.

Od Victoria Nox Aeris - Wilczyca, śmierć, człowiek, śmierć

Obudziłam się i udałam w głąb puszczy, gdzie znalazłam zabłąkanego zająca. Złapałam go i zjadłam, po czym ruszyłam dalej przed siebie. Szłam i szłam, aż usłyszałam skomlenie. Tak zapobiegawczo rozejrzałam się dookoła. Znalazłam wąską ścieżkę, to z tamtej strony dobiega dźwięk. Powoli i ostrożnie zakradałam się w tamtą stronę. Dotarłam na skraj małej polanki z wysoką trawą. Położyłam się i szukałam źródła dźwięku. Była nim jakaś młoda wadera około 3/4 lat. Leżała przy jakiś kudłatych kuleczkach, które pewnie były jej szczeniętami. Sama wadera była widocznie osłabiona i ranna. Usłyszałam strzał a wadera u padła. Po chwili podszedł tam jakiś młody chłopak. Na oko miał 16 lat. Bezlitośnie kopnął ciało wadery i zerwał jej z szyi jakiś kamień, którego wcześniej nie zauważyłam. Wtedy coś kazało mi na niego wskoczyć i wgryźć mu się w szyję… Zrobiłam to… po niecałej minucie człowiek leżał martwy na ziemi…
- Z..z..zabiłam człowieka? – wyszeptałam i chwilę stałam w miejscu gapiąc się na trupa. Gdy oswoiłam się z myślą, iż to ja zabiłam, kogoś kto zabił, było mi lepiej. Zabrałam plecak który chłopak miał przy sobie i kamień, który odebrał waderze. Usiadłam kilkanaście metrów dalej i przejrzałam zawartość plecaka. Znalazłam tam stara księgę pisaną w starodawnym smoczym języku, butelkę z wodą, jakiś kocyk, kilka bandaży, latarkę, i to coś co jadłam u ludzi. Z ciekawości otworzyłam księgę. Brat uczył mnie smoczego więc nie miałam problemu z odszyfrowaniem. Znalazłam tam rozpiskę wielu kamieni, minerałów i roślin, a w tym ów kamień wadery. Okazało się, że nic poza tym, że świeci jak latarka i tym, ze jest rzadki nic więcej nie było. Postanowiłam Oddać waderze kamień w ramach szacunku i ją pochować. Wykopałam dół, włożyłam do niego wilczycę i szczenięta, zasypałam. Postawiłam kilka kamieni dookoła pagórka który powstał i położyłam kilka kwiatów. Złapałam zająca i zjadłam obiad. Potem ruszyłam w dalszą drogę…

Od Alyi

- Zamknij się.
- Zrób to samo.
- Nie powinno cię to obchodzić.
- Właśnie, że powinno.
- Nie.
- Tak.
- Przestań!
- To ty zrób to, co dręczy cię od kilku lat.
- Nigdy!

Droczyłam się z własnym sumieniem. Chciałam się przyznać, lecz bałam się konsekwencji. Nie miałam się nawet komu wyżalić, bo taki kłamca jak ja, nigdy nie znajdzie bratniej duszy. Rozmyślałam opierając łopatkę o duży świerk. Śnieg powoli topniał, zdejmując z lasów i pól jasną pelerynę ręcznie przez mróz wyszywaną. Wszędzie było mokro. Każdy zbiornik wody był zamarznięty na Amen, dlatego nie piłam już od paru dni, co mogło spowodować moje osłabienie. Najchętniej, to bym usiadła przy ognisku i zajadała się surowym mięsem prosto z polowania. Do tego wiadro letniej wody i ciepły kocyk. Tak to ja bym mogła żyć, na razie brakuje mi tylko ognia, wody, kocyka i mięsa. Cudownie, gdyby tylko znalazłby się ktoś życzliwy kto mógłby tą duszę zagubioną w chłodny wieczór przygarnąć, i poczęstować ją czymś dobrym.

Zamknęłam oczy i wtuliłam się w śnieg, wyobrażając sobie, że to cieplutka pierzyna. Nie udało mi się zasnąć, bo chłód nie dawał mi spokoju. Jedyne co spowodowałoby sen, to omdlenie z odwodnienia i braku pożywienia. W sumie to bardzo możliwe, ale na razie będę udawać zdesperowaną panienkę, może to pomoże. Zacznę krzyczeć jak to robią damy w opałach i znajdę swojego księcia.
- Tfu, tfu, tfu! Oby nie - dodałam pod nosem

Ktoś?

Od Airov'a CD Roki

Przycisnąłem ją do siebie łapą, delikatnie, tak, aby nieco ją ogrzać. Pomimo zarzuconego na grzbiet koca trzęsła się lekko, owiewana zimnym, porannym powietrzem. Ja pozostawałem wciąż zgrzany i spocony po koszmarze, z którego wyrwałem się chwilę wcześniej.
Pod moim dotykiem wadera odprężyła się lekko, jakby pozwalając mi przekazać ciepło i spokój.
– Kiedy już znajdziemy swój skrawek ziemi – zacząłem cicho, ale pewnie; przymknąłem oczy, dając upust nerwom – twoja jaskinia będzie obok najpiękniejszej wiśni na świecie. A jednorożce też niedługo spotkamy.
Uśmiechnęła się, najpierw bardzo lekko, ale po chwili – zapewne niesiona fantazjami o własnej jaskini – wyszczerzyła się do pełnego uśmiechu, który rozjaśnił jej oczy. Przez nią kąciki mojego pyska też drgnęły do góry.
Wdychałem jej zapach, niezmiennie fioletowy, jasny i przyjemny, jak jej oczy. Świat budził się do życia, tak, jak w każdy wczesnowiosenny poranek, wypełniony po brzegi ptakami wygwizdującymi melodie, które teraz odbijały się w mojej głowie kolorami tęczy. Westchnąłem cicho, trochę oszołomiony, lecz zdecydowany co do planu dnia.
– Chodź, zjedzmy coś i się przespacerujmy. Dorosłość poczeka do wieczora.
Spojrzała na mnie tym dobrze znanym mi wzrokiem, który należał do małej, samotnej waderki z zaprzyjaźnionym kamieniem. I choć od momentu, w którym spotkałem ją pierwszy raz, minęło już sporo czasu, to wciąż miałem do tego spojrzenia słabość.
Wstała, przytrzymując zębami skrawek miękkiego koca, który ześlizgiwał się z jej obłego ciała, a potem podniosła z ziemi naczynie przypominające filiżankę i podreptała w stronę naszego chwilowego obozowiska, aby to wszystko odłożyć. Czekałem, kiwając się lekko na boki, wsłuchany w poranną kakofonię kolorów.
– Jestem – wymamrotała niewyraźnie i podeszła; zauważyłem, że stara się ukryć drżenie ciała, zapewne wywołane nagłym pozbyciem się okrycia. A potem dodała, jakby odgadując moje myśli: – Wiem, mogłam wziąć ten koc, ale nie jest mój i bałam się, że bym go zgubiła.
Pokiwałem głową, uznając, że chwilowo należy skupić się przede wszystkim na znalezieniu pożywienia. Obydwoje nie jedliśmy od kilku dni, o czym skutecznie przypominało mi cykliczne burczenie brzucha, ten nieprzyjemny dźwięk domagającego się pokarmu organizmu.
– Na co ma panna ochotę? – zapytałem z pewnym przekąsem i rozbawieniem, do którego się zmuszałem i które w jakiś irracjonalny sposób mi się udzielało. – Sarnina, dziczyzna, może drób?
Prychnęła i z uśmiechem przewróciła oczami, doskonale zdając sobie sprawę, że nie mamy żadnego wyboru. Albo głodujemy, albo jemy to, co od dłuższego czasu: króliki. Nic innego się tu raczej nie kręciło, a ptaki, które byłyby jakimkolwiek urozmaiceniem diety, były zbyt wysoko, aby dosięgnąć ich bez użycia mocy.
– Myślisz, że coś znajdziemy?
– Cóż – westchnąłem, rozglądając się po otoczeniu. Drżenie podłoża pod łapami, bardzo lekkie, prawie niewyczuwalne, lecz dla mnie objawiające się jakby wyraźnym dźwiękiem, wskazywało na to, że gdzieś w przerzedzonych zaroślach musi kryć się coś wielkości chudego królika. – Chyba nawet znalazłem.
– Cóż – powtórzyła zmienionym głosem i było dla mnie jasne, że wesoło mnie przedrzeźnia – chyba też to znalazłam.
Cmoknąłem w jej kierunku, ale bardziej po to, aby utrzymać wesołość, która nas ogarnęła, niż żeby cokolwiek pokazać. Powstrzymała śmiech, który mógłby spłoszyć zwierzę, potem skinęła łbem w kierunku krzaków – wciąż pokrytych cieniutką warstewką szronu – i przeszła tam, a ja w ślad za nią. Ostatnio to ja prowadziłem nasze polowanie, dlatego teraz czekałem na jej ruch.

Roki?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template