29 kwietnia 2017

Od Taravii cd. Hide

- Cześć, mały - zniżyłam łeb na jego wysokość i uśmiechnęłam się.
Basiorek przylgnął do mnie, od razu interesując się zwisającymi mi z karku piórami.
Dziwnie czułam się, patrząc na tę małą, biszkoptową kulkę. Kochałam go, to było niezaprzeczalne, ale wciąż nie mogłam uwierzyć, że Raiden ma szczeniaki, że zostałam babcią. W mojej głowie wciąż tkwiły wspomnienia z założenia watahy, nadal świeże. A teraz? Czyżbym miała się już oswajać z myślą zakopania kilka metrów pod ziemią?
Otrząsnęłam się, kiedy wspomniana wcześniej kulka zaczęła ciągnąć mnie za ucho.
- Babciuuu! - jęknął, patrząc na mnie z wyrzutem. - Mówię do Ciebie!
- Wybacz mały - poczochrałam go po łebku. - A więc co mówiłeś?
- Pamiętasz, jak obiecałaś mi opowiedzieć o magii?
Stał przede mną ze zmarszczonymi brwiami i naburmuszoną miną. Nagle Rize skoczyła na niego, przygniatając go do ziemi. Zaśmiałam się, kiedy zaczęli się szarpać i pewnie nawet bym nie interweniowała, gdyby nie to, że byłoby to... cóż, niewychowawcze... Zefir niepewnie wyłonił się zza mojego męża, podchodząc do mnie nieśmiało.
- Hej, Zefirku - musnęłam go nosem i skierowałam się w stronę walczącej dwójki. - Niech na czas oficjalnej wizyty dziadków - zagrzmiałam poważnie - Wataha Fioletowych Gwiazd i Wataha Biszkoptowych Łapek zawrą tymczasowy rozejm.
Dwie pary szklistych oczy spojrzały na mnie niepewnie, zaraz jednak prostując się dumnie.
- Oczywiście! - ryknęli chórem.
Uśmiechnęłam się i dziękowałam bogom za to, że jednak nie muszę ich teraz zgłębiać w czarną magię.
- Dobra, gromada, co u was? - zapytałam, siadając. Od razu byłam obklejona szczeniakami, co, przyznaję, ani trochę mi teraz nie przeszkadzało. Hide, zapatrzony w moje pióra, wisiał na mojej szyi, Rize wtulała się w mój ogon, a Zefir przytulał się do mojej łapy.
- Raczej dobrze - mruknął Raiden, również siadając. Wpatrywał się we mnie nieodgadnionym wzrokiem. - Wpadliście w jakimś celu?
- Po prostu chcieliśmy się z wami zobaczyć.
- Taravia chciała przytargać do was jeszcze Kesame, ale ponoć musiała załatwić coś ważnego - dodał Zero, posyłając mi cierpiętnicze spojrzenie.
Ile musiałam się napracować, żeby przywlec tutaj choć jego... Reszta zdążyła uciec. Cóż, szczeniaki to są specyficzne istoty.
- A jak dzieciaczki? - zwróciłam się do szczeniaków. - Wiecie, kim zostaniecie w przyszłości?
- Nie jesteśmy dzieciaczkami - zauważył Hide, a ja w zamyśleniu pokiwałam łbem.
- Dobrze więc. Kim chcecie zostać, dzielni rycerze - po tym zwróciłam się do Rize - i ty, piękna księżniczko?

Hide, wnuczku? Z Taravii wyszła troskliwa babcia :D

Od Ingreed cd. Harbingera

Posłałam mu triumfalne spojrzenie i wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Mamy przyjść... wszyscy? - zapytał, a w jego głosie usłyszałam nutę zawahania.
- A dlaczego nie? - wtuliłam łeb w jego futro. - To nie są już szczeniaki.
- I dlatego sprawiają więcej kłopotów - mruknął.
Prychnęłam wymijająco i przewróciłam się na grzbiet.
- Dobranoc... Kochanie - szepnęłam nieśmiało i odwróciłam głowę, żeby nie zauważył mojego czerwonego pyska.
- Dobranoc - odparł, a jego powieki powoli się zamknęły.


Nazajutrz obudziłam się lekko obolała, tak, jakbym całą noc spała w jednej pozycji, nienaturalnie wygięta. Przeciągałam się właśnie, żeby choć trochę zredukować ból mięśni.
- W porządku? - przechodzący obok Harbinger obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem. - Nie wiedziałem, że ćwiczysz jogę...
- Bardzo śmieszne - mruknęłam z półuśmiechem. - To na pewno Twoja wina!
Szturchnął mnie lekko, a ja zachwiałam się, desperacko próbując złapać równowagę. Kiedy już pewniej stanęłam na łapach, ruszyłam wgłąb jaskini, ignorując Harbingera. Ku mojemu zdumieniu, załapałam się właśnie na walkę Miryiu i Leloo. Szarpali się i gryźli, przez co wyglądało to dość groźnie. Niewiele myśląc wparowałam między nich, próbując ich rozdzielić. Niestety, bezskutecznie. Zostałam brutalnie odepchnięta do tyłu, a z pomocą przybył mi Harbinger, mój rycerz na białym koniu. Mocnym szarpnięciem odrzucił Leloo do tyłu, a ja doskoczyłam do jego siostry, blokując przejście.
- Czy wy jes...
- Dlaczego? - zapytałam, wcinając się w wypowiedź Harbingera.
Młodzi nie odpowiedzieli, unikali za to mojego wzroku.
- Opatrzę wam rany - oznajmiłam i przybliżyłam się do Miryiu w celu starcia krwi z łapy.

Harbinger? Wybacz, że tak długo nie odpowiadałam...

Od Ravennego

Księżyc świecił jasno pomimo nowiu. Korzystając z chwilowego braku zamieci szybowałem po niebie próbując przyzwyczaić się do mojego nowego ciała. Pomimo godzin ćwiczeń nagłe podmuchy wiatru ciągle wytrącały mnie z równowagi i zmuszały do wyrównania lotu. Wylądowałem na chwilę by odpocząć i się przejść. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że nikt z watahy nie zobaczy mnie w mojej demonicznej postaci. Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem idącej z naprzeciwka wadery. Po wygłoszeniu krótkich przeprosin za swoją nieuwagę przyjrzałem się jej uważniej. Miała złotawo- brązową sierść, a na jej twarz znaczyła przechodząca przez oko blizna, która w moich oczach zdawała się tylko dodawać jej uroku. Ale było coś jeszcze- nie bała się mnie!- pomimo rogów, skrzydeł i świecących oczu spoglądała na mnie pełna rezerwy, ale na pewno nie przerażona. Uśmiechnąłem się przyjaźnie.
- Kim jesteś? - zapytałem.
- Rayna, tak mi mówią - odparła prawie zupełnie obojętnie wilczyca, jednak w jej oczach dostrzegłem iskierki rozbawienia - A ty kto?- zapytała.
- Różnie mnie nazywali - odrzekłem. - Ravennah, Ravenny, Raven, Rav... ale najczęściej wołają za mną "zgiń przepadnij siło nieczysta", czy coś takiego- wzruszyłem ramionami i wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Padający śnieg osiadał mi na skrzydłach. Rayna potrząsnęła energicznie głową obrzucając mnie drobinkami lodu.
- Co tu robisz, tej ciemnej nocy? - zagaiłem.

Rayna?

Od Siriusa CD Mimra

Jest zima— jest zimno. Więc co, u licha, skłoniło mnie do wyjścia z jaskini? Nic przecież mi nie kazało. Nie muszę zrobić żadnego eliksiru, a nawet jakbym musiał, to i tak wszystkie składniki mam w domu. Zdobyłem je niedawno. Chociaż trochę mi to zajęło, było warto. Więc co ja robię na zewnątrz? Zimno mi.
Ale coś skłoniło mnie do wyjścia. Jakaś wewnętrzna siła, która dość często mnie zaczepia. Nie wiem, czy ona czasem nie chce mnie ostrzec przed czymś... Będzie usprawiedliwiona, kiedy na moją jaskinię spadnie meteoryt.
Nic takiego się nie stało, a chrzęszczenie (tak to się pisze? XD) śniegu pod łapami zaczęło mnie irytować. W dodatku zaczęło padać. Już chciałem zawrócić, ale dopadło mnie przeczucie, że ktoś tam jest. To głupie, wiem, ale ja nie ignoruję przeczuć. Nadal mam wrażenie czyjejś obecności. Gdybym tylko...
Jest! Ktoś tam jest! Jakiś czarny wilk. Chyba wadera... Podleciałem w jej stronę i stanąłem parę metrów za nią.
— Jesteś stąd? — zapytałem, a ona odwróciła swoje niezbyt anatomiczne (strasznie długie uszy, długie łapy i okropnie chuda sylwetka) ciało i swoje piękne, niebieskie spojrzenie.
— Jestem egzorcystką — odparła, cofając się w mrok.
— Sirius, alchemik — przedstawiłem się.

Mimra?

Od Layry CD Dev

Nie spałam dzisiaj całą noc. Rozmyślałam nad wizją, zastanawiając się, kiedy się spełni.
Śmieszne było to, że potrafiłam zapomnieć imienia wilka spotkanego minutę wcześniej, a wizje trzymały się mnie jak rzep psiego ogona. To niesprawiedliwe.
Wstałam ze swojego wymiętego legowiska ze skór i przeciągnęłam się. Ziewnęłam głeboko. Wieczorem się prześpię. Teraz trzeba wygonić intruza z terenów obok mojej jaskini.
Wyczułam go dosłownie pięć minut temu, gdy sprawdzałam czy nikt mnie nie odwiedził. Wcześniej zdążyło to zrobić parę wilków, ślepo szukających wskazówki dotyczącej ich przyszłości. Gdy wizje się nie pojawiały, przeganiałam je. Nie wszyscy zasługiwali na wskazówkę. Pamiętam, kiedyś byłam swatką. Najlepszą w całej watasze. Wystarczyło, że spojrzałam na daną parę i już wiedziałam, czy długo będą razem. Byłam za to bardzo ceniona, ale z czasem miałam z tym za dużo roboty. Non stop ktoś do mnie przychodził, wołał mnie. Każdy potrzebuje czasem odrobiny prywatności, więc od wczoraj postanowiłam nikogo nie wpuszczać. A ten "ktoś" właśnie zaczął naruszać jedną z moich żelaznych zasad.
— Mamusia nie uczyła, że nie podgląda się wader?— zapytałam, gdy wyczułam, że ktoś wkłada łeb do wejścia do mojej jaskini. Mimo że byłam odwrócona grzbietem i miałam na oczach czarną chustę, nietrudno było usłyszeć jego oddech odbijający się echem. Zeszłam z dywanu i odwróciłam się w stronę wilka. Miał szaro—brązowo— białą sierść i z tego co widzę bliznę na prawym oku, ale równie dobrze to może być tatuaż. Nie do końca widzę. Zajrzałam do jego umysłu. Dev, zwiadowca, sześć lat... Dev do niego nie pasuje. Terra będzie lepsze. Albo Tesla. Tesla. Tesla jest dobre.
— Witaj, Tesla — przywitałam się.— Zapewne się zgubiłeś, więc tu zawędrowałeś? Wybacz, ale nie odprowadzę cię. Znając życie jesteś nowy, więc powiem tylko raz. Wynoś się, nie chcę gości.
— Mam na imię Dev — odparł, chyba lekko zdziwiony swoim nowym pseudonimem.
— Wiem — rzekłam krótko.— Ale Tesla też jest okey. Ja z kolei nazywam się Veronique. Trochę przydługawe, to chyba jednak nie to... Hm, a może to było Enevia...? Nie... Layra. Tak, Layra. Wiesz co? Masz trzy imiona do wyboru, nazywaj mnie jak chcesz.

Devo—Tesla?

Od Siriusa CD Misia

Rankiem wybrałem się w odwiedziny do Misi. Nie wiem po co. Powiedzieć "dzień dobry", pogadać o pogodzie... Czułem, że muszę ją zobaczyć. Upewnić się czy nic jej nie jest... Ale czemu miałoby jej coś być? Jest dorosłą waderą, umiałaby się obronić. Chociaż nie jestem pewien. Nie jest typem osoby rozpoznającej niebezpieczeństwo, jest taka urocza... Ale to jest moje wrażenie. Mogę się mylić.
— Misia? — zapytałem, a mój głos odbił się echem od ścian. Nie otrzymałem odpowiedzi. Zacząłem jej szukać, ale jej nie znalazłem. Zmarszczyłem brwi. Może gdzieś poszła? Tak, jutro tu wrócę.
Następnego dnia też wybrałem się do jej jaskini. I znowu jej nie było. Zdziwiłem się i natychmiast poszedłem do Alf z pytaniem, czy gdzieś jej nie posłali. Nie zrobili tego. Nikt też jej nie widział.
Kolejne dwa dni minęły tak samo. Nikt jej nie widział, więc postanowiłem ruszyć na poszukiwania. W ciągu trzech dni przeszukałem całe tereny, ale nie było ani śladu Misi. Zadecydowałem, że użyję mocy.
Jestem świadomy, że mogę nawet umrzeć, jeśli skorzystam z takiego zasięgu, ale muszę ją znaleźć!
Usiadłem na ziemi pokrytej śniegiem i zamknąłem oczy. Wyobraziłem sobie białe macki rozchodzące się ode mnie w każdą stronę świata. Umysłem szukałem Misi, każda moja cząsta skupiona była na tym, żeby ją wytropić.
I w końcu ją znalazłem. Jakieś trzydzieści kilometrów od granicy watahy. Nie czekając na nic poderwałem się do lotu i poszybowałem w stronę wschodu, gdzie natrafiłem na jej ślad. Dwie godziny później byłem już na miejscu i znalazłem się w ogromnej jaskini. Czujnym wzrokiem mierzyłem pustą przestrzeń, aż napotkałem klatkę, w której spała wychudzona i brudna Misia. Podniegłem do niej i zastukałem pazurem w kratę.
— Sirius? — gdy tylko otworzyła oczy rzuciła się w moją stronę.
— No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Czyżby kochaś siostrzyczki? Książę przybył po swoją żebraczkę! — zakpił ktoś stojący w cieniu. Gdy z niego wyszedł zobaczyłem neonowo zielonego basiora z kpiącym uśmieszkiem.— Czyżby Sirius? Marveille coś o tobie wspominała...
Dopiero teraz ujrzałem na ciele Misi liczne rany, niektóre, najwidoczniej świeże, jeszcze krwawiły.
— Zrobiłeś jej krzywdę? — warknąłem, ale już po chwili, gdy nie otrzymałem odpowiedzi, przywróciłem sobie łagodny ton głosu.— Zapytałem, czy zrobiłeś jej krzywdę?
— Owszem — odparł.
— Zabiję cię — poinformowałem go i rzuciłem się na niego.

Misia?

Od Siriusa CD Aelin

Tutaj trzeba się trochę zastanowić. Jeśli jednak te jaja mają ojca, lub, co gorsza, matkę, to możemy spodziewać się wyjątkowych kłopotów. Nie to, że wyjątkowo znam się na smokach, bo jedyne co o nich wiem to to, co obiło mi się kiedyś o uszy, ale jestem świadom, że jeśli odnajdzie nas ich matka, możemy spodziewać się śmierci. Każda (no dobra, prawie każda...) matka kocha swoje dzieci i nie pozwoli, żeby ktoś je uprowadzał. Ojciec to pół biedy, tata-smok z tego co pamiętam ma gdzieś swoje potomstwo. Ale skoro od paru dni nikt nie sprawował nad tymi jajami opieki, to chyba nie będzie źle, ale dobrze, jeśli weźmiemy je "pod swoje skrzydła", żeby nie zdechły. Gorzej jak urosną. Wtedy pasowałoby je ukryć... Ale nie zostawię nikogo na śmierć. Mimo tych wszystkich problemów.
— No jasne, że ci pomogę, Aelin — oznajmiłem i pogładziłem łapą skorupę jedno jajo, to zielono— żółto— niebieskie.— Wujek Sirius wychowa je jak własne.
Zaśmiała się cicho i już chciała je podnieść, ale zatrzymałem ją.
— Może ja to zrobię, tak bez dotykania? — zaproponowałem i podniosłem je telekinetycznie. Poszybowały za nami w powietrzu. Zdecydowaliśmy, że zostaną u mnie i Aelin będzie codziennie przychodzić i pomagać mi w opiece nad nimi.
[parę tygodni później]
— Aelin! — wpadłem jak burza do jej jaskini.— Chyba się wykluwają, chodź!
Pobiegła za mną jak najszybciej. Nie minęło chyba nawet z pięć sekund, gdy staliśmy nad jajami i patrzyliśmy na pękające kawałki skorupy.
Już po chwili po podłodze mojej jaskini tarzały się trzy rozkoszne smoczątka. Dwa były takie same, czarno— srebrne, a trzecie zielone, ze złotymi rogami i pazurami oraz niebieskimi oczkami i plamkami na łuskach. Jako jedyne nie miało skrzydeł i było najmniejsze, ale szybko się do mnie podczołgało i ułożyło obok moich łap, wtulając się w nie.
— Zostałem tatusiem! — uśmiechnąłem się i zaśmiałem.

Aelin?

Od Shady CD Zefir

— Mamo, tato, idę na zewnątrz — zakomunikowałam i poczekałam na przytaknięcia i wymamrotane zgody, a gdy takie się ukazały wybiegłam radośnie z jaskini, z szerokim uśmiechem na pyszczku. Odgarnęłam łapką włosy i zaśmiałam się. Wiatr wiał dosyć mocno, ale niebo było błękitne i bezchmurne. Wprost wymarzona pogoda dla poszukiwaczy przygód. Usłyszałam szelest krzaków po lewej, więc spojrzałam tam kątem oka. Pomiędzy listkami tkwiły postawione na sztorc królicze uszy. Uśmiechnęłam się lekko, bo chyba nie wrócę do domu z pustymi łapkami. Gdy uszy odwróciły się w drugą stronę rzuciłam się na nie. Pazurkami drapałam małe białe ciałko, a zębami rozrywałam jego skórę. Zwierzątko piszczało i próbowało się wyrwać. Gdy króliczek już nie oddychał podniosłam go i ruszyłam do strumyczka obok, żeby umyć go i siebie z krwi. Zamoczyłam łapki w wodzie i przepłynęłam parę razy obok brzegu, prawie się utopiłam. Wyszłam, rzuciłam martwego królika na ziemię i otrzepałam się z wody. Ziewnęłam głęboko. Chyba pora na sen.
Przeniosłam zajączka pod drzewo, ułożyłam na nim łapy, położyłam się i zasnęłam.
Śniłam akurat o spacerze z mamą nad jeziorem lawy, gdy wyczułam czyjąś obecność w realnym świecie. Uniosłam jedną powiekę i zobaczyłam szczeniaka, stojącego parę kroków obok. Był biały, miał skrzydła i aureolkę.

Zefir?

Od Shady CD Chinmoku

Bawiłam się z Disasterem przed jaskinią.
— Roar! — rzuciłam się na niego i zaczęłam go gryźć. Przewrócił mnie na plecy i zaczął łaskotać. Przez śmiech nie mogłam złapać oddechu.
— Przestań, kretynie... — wydusiłam z siebie i go odepchnęłam. Potrząsnęłam łbem, jakbym się uwalniała od natrętnych myśli.
— Czyżby Shada wymiękała? — przechylił głowę w bok i uśmiechnął się idiotycznie, zapewne parodiując własną głupotę, która pewnie tak właśnie by wyglądała, gdyby była wilkiem.
— Wcale nie — pokazałam mu język i się odwróciłam.— Idę na spacer.
— Ale Shada, mama i tata... — zaczął, ale natychmiast mu przerwałam.
— Idę nad jeziorko, powiesz im to i będzie po sprawie.
Rodzice wiedzieli, że umiem się obronić, wiele razy to pokazałam, ale mimo to jeśli nie ma mnie więcej niż dwie godziny ruszają na poszukiwania. Zerwałam się do biegu.
— Oto świat nowy, to początek! — zaczęłam śnucić przemierzając najbliższe tereny.
Stanęłam przed zbiornikiem wodnym i zamoczyłam w nim nosek.
— Proszę, proszę. Mały szczeniaczek pragnie popełnić samobójstwo przez utopienie? Rozumiem że twoje życie nie jest zbyt kolorowe, ale żeby zatruwać wodę swoimi smarkami? — obok mnie pojawił się basior niskiego wzrostu, o biało-czarno-złotej sierści i masce na pyszczku.
— Jak tam temperatura na górze? Chyba że odczuwa pan tylko tą przygruntową... — podniosłam na niego wzrok i uroczo się uśmiechnęłam.

Chinmoku?

Od Madness CD Scraf

Wzięłam Shadę na barana, a ona natychmiast zasnęła. Przez sen mamrotała coś o skrzydłach i światłach, co mnie lekko zaniepokoiło.
Scraf i Disaster zajęli się rannym wróbelkiem, który swoją drogą wyglądał bardzo ciekawie. W sumie nigdy nie interesowały mnie nazwy gatunków, ale i tak o każdym jednym ptaku potrafiłam coś opowiedzieć. Czy to jak wysoko lata, co jada... Kiedyś uwielbiałam obserwowanie ptaków. Całe dnie siedziałam pod drzewami i wpatrywałam się w piękne, latające stworzenia obdażone przez naturę skrzydłami.
— Zabiłabym go — odezwała się nagle Shada, a gdy ze zdziwieniem i zdezorientowaniem odwróciłam wzrok w jej stronę, otworzyła jedno oko.
— Co? Shada, o co ci chodzi? — przyglądnęłam się jej badawczo. Przecież to jeszcze dziecko. Co ona by zabiła? I co ją skłoniło do takich myśli?
— Tego wróbla. Cierpiał. To byłby dobry uczynek — zgrabnie zeskoczyła z mojego grzbietu i wylądowała na ziemi.— Skoro go boli, to warto skrócić jego cierpienie.
— Ale Shada, da się go uratować. Nie warto kończyć czegoś, co może później być piękniejsze niż było — wyjaśniłam jej.
— Ale go boli! — wykrzyknęła w końcu, najwyraźniej w końcu zdenerwowana.
— Przestanie. Każda rana kiedyś się zagoi.
— Nie każda.
— Przestań filozofować, kochanie, i chodź. Pokażę ci, że jest z nim wszystko dobrze.

[Potem]

Wróbelek został przyjacielem Disastera, podczas gdy Shada wolała przytulać przytulankę— kurę o imieniu Nel. Siedziała z nią całe popołudnie. Ja i Scraf nadzorowaliśmy ich zabawę. Chociaż oboje spędzali czas w pewnej odległości od siebie. Scraf cośtam do mnie mówił, a ja starałam się odpowiadać, chociaż niezbyt słuchałam. Zastanawiałam się, co skłoniło Shadę do myślenia, że śmierć jest odpowiedzią na wszystko...?

Scraf?

Od Groźby

W ciągu ostatnich paru dni, coraz częściej moja głowa przepełniona była myślami rodem wyciągniętymi z najczarniejszych zakamarków mojej podświadomości. Rodem z piekła. Nie jadłam i nie spałam, moje życie przemieniło się w wegetowanie, bo podświadomie chciałam się w jakiś sposób ukarać. Za co?
Za wszystko. Za wszystkie wilki jakie kiedykolwiek skrzywdziłam, jakie kiedykolwiek zabiłam. Za każdą sztukę zwierzyny, która oddała swe ciało i życie by wyżywić takie pozbawione wartości istnienie, jakim byłam. Kilkukrotnie usiłowałam skierować swoje myśli na weselsze tory, przestać się zamęczać, przecież to do niczego nie prowadziło. Ale niestety, jak to często w życiu i najróżniejszymi postanowieniami bywa; łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Nadeszła pora na jakąś zmianę... Cokolwiek, byleby zająć czymś myśli. Wiedziałam już dokąd się udać.
W sklepie nie zastanawiałam się długo nad wyborem przedmiotu, od razu sięgnęłam na odpowiednią półkę. Podeszłam do lady sprzedawcy. W łapie ściskałam, niczym deskę ratunkową, Kwiat Frencholis. Gdy tylko opuściłam jaskinię, w której znajdował się sklep, puściłam się biegiem przed siebie. Chciałam znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce, ponieważ jakoś nie paliłam się by robić z mojej zmiany wyglądu przedstawienie dla całej watahy. Gdy nabrałam pewności, że znajduję się w okolicy całkiem sama, przystanęłam wśród drzew. Wyciągnęłam drżącą łapę, na której spoczywał Kwiat Frencholis. Po chwili zaczęłam się jednak zastanawiać.,. w jaki sposób mam go sobie "zaaplikować"? Połknąć w całości? Rozgnieść? Wymieszać z wodą? W końcu zdecydowałam się na to pierwsze.
Raz się żyje.
Zamknęłam oczy i bez namysłu wepchnęłam sobie kwiat do gardła. Natychmiast poczułam dławiący odruch wymiotny, ale wytrzymałam i zmusiłam się do przełknięcia bezsmakowego kwiatu. Poczułam się tak, jakby całe moje ciało i wnętrzności przypiekane było żywym ogniem. Po chwili cały ten ogień przeszedł w jedno miejsce i palący żar wypełnił moje płuca, padłam na ziemię, usilnie próbując złapać oddech. Zaczęłam się dusić, jak pod wodą, ale to uczucie było znacznie gorsze. Białe plamy zaczęły mi tańczyć przed oczami, czułam, że to mój koniec. Ale co poszło nie tak?! W mojej otępiałej głowie zdążyła zaświtać jeszcze taka myśl, nim znalazłam się na granicy omdlenia i nic sensownego nie chciało już przyjść z pomocą. Nagle objawy ustały, jak ręką odjął. Dysząc ciężko, przeturlałam się z brzucha na grzbiet i łapczywie chwytałam oddech. Czułam się tak, jakbym nigdy wcześniej tak naprawdę nie oddychała. Pomału dochodziłam do siebie. Czy coś w moim wyglądzie się zmieniło?... Niepewnie podczołgałam się do tafli jeziora i znieruchomiałam.
Moja sierść nie zmieniła się specjalnie jeśli chodzi o kolor, może teraz była nieco bardziej matowa. Z tyłu karku miałam teraz gęstą grzywę. Uszy dłuższe niż wcześniej, mój ogon wyjątkowo przypadł mi do gustu. Masywny, nadzwyczajnie silny, zakończony bujną kitą, gotowy w każdej chwili pogruchotać kości wilka. Łapy również się zmieniły, wyposażone w długie pazury. Taki sam pazur znajdował się z tyłu, na kostce (o ile wilki je mają xd), przypominał pazur jakiejś prehistorycznej gadziny. Ogólnie moja sylwetka była teraz bardziej zbita. Oczy w kolorze jaszczurzej zieleni, jarzyły się słabym światłem. Jednak tym co w szczególności zwróciło moją uwagę były... skrzela?? Świeciły się takim samym kolorem co oczy, przecinały moją szyję szczescioma pasami, po trzy z każdego boku. Na zmianę to rozszerzały się, to kurczyły w rytm oddechu oraz pulsu. Wyglądało to, nie powiem, zjawiskowo.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że ktoś przygląda mi się od dłuższej chwili, wyglądając zza krzaka.

Hide?

28 kwietnia 2017

Od Kyomu

Hasałam po zielonych, trawiastych łąkach. Nagle zobaczyłam rzekę, w której leżało kilka kamyczków. Zawahałam się przez moment, ale po chwili byłam po drugiej stronie rzeki. Na moim nosie usiadł prześliczny, pomarańczowy motylek. Obraz mi się rozdwoił przy oglądaniu go, więc potrząsnęłam z przyzwyczajenia pyszczkiem, przestraszając przy tym z motylka. Właśnie się zorientowałam, że zapadał zmrok. Znalazłam przytulną, opuszczoną norkę i położyłam się w dogodnym miejscu. O poranku wstałam jak zwykle i postanowiłam udać się na polowanie, które z góry było przesądzone porażką dla mnie. Gdy stwierdziłam, że nie ma co już próbować, udałam się w zaciemnione miejsce, by zrobić sobie drzemkę. Byłam w końcu jeszcze szczeniakiem. Obudziłam się w południe i udałam się do lasu, bo nie miałam nic do roboty. Dotarłam do małego jeziorka otoczonego ze wszystkich stron krzakami i drzewami, gdy tak sobie podziwiałam to miejsce, nagle rozległ się głos.
- Cześć - powiedział ktoś. Ja gwałtownie się obróciłam. Był to mały, biszkoptowy basiorek. Najprawdopodobniej starszy ode mnie. Schowałam się za drzewem i wychyliłam łebek. Basiorek ciągle tam stał i patrzył się we mnie swoimi brązowymi oczkami.
- Nie bój się mnie - powiedział, lecz ja ciągle się chowałam za drzewem, wyczekując, aż mu się znudzi. Po kilku minutach sprawdziłam, czy nadal tam siedzi. Nie było go. Odetchnęłam z ulgą i obróciłam głowę...

Hide?

Od Misi cd. Siriusa

- Znasz jakieś fajne miejsce? - spytał.
Spojrzałam pusto w przestrzeń. Jeden z płatków śniegu spadł mi na noc od razu się rozpuszczając. Zaczęłam się zastanawiać, lecz nic nie przychodziło mi do głowy.
- Możemy przejść się nad wodospady, chociaż nie wiem czy to takie fajne miejsce... - i w tym momencie zaczęła się seria moich dziwnych pomysłów - Myślisz, że wodospady zamarzły? A jak świeci słońce, to w lodzie odbija się tęcza? A może... przepraszam.
Zmarszczyłam delikatnie nosek i popatrzyłam na Siriusa. Jego wargi lekko drgnęły, jakby się zająknął.
- Nie szkodzi. - powiedział z uśmiechem.
Odrobinę się rozpromieniłam i ruszyłam w stronę naszego celu. Szłam w drobnych podskokach, ugniatając pod łapkami biały puch. Dotarliśmy do niewielkiej górki. Basior chciał schodzić z niej normalnie, jednak w ostatniej chwili zatrzymałam go. Położyłam się na ziemi i sturlałam się po zboczu wesoło krzycząc. Potem podniosłam się i otrzepałam ze śniegu. Zamerdałam wesoło ogonem, by zachęcić wilka do zrobienia tego, co ja. Ten podążył w moje ślady.
- Masz rację, to lepszy sposób. - zaśmiał się otrzepując ze śniegu.

***

Weszłam do jaskini. Siriusa już ze mną nie było. Zobaczyłam dość wysokiego, ciemno-granatowego basiora. Rozłożył skrzydła, przez co wydał mi się większy i potężniejszy. Uśmiechnął się wrednie i zaczął iść z moim kierunku. Nie byłam w stanie się ruszyć. Coś mnie sparaliżowało. Może to ten uśmiech, a może czerwone kolce ciągnące się od szyi do początku ogona. Dwa ślepia w tym samym kolorze spoglądały prosto w moją stronę.
- Kim... kim jesteś? - powiedziałam drżącym głosem.
Basior podszedł jeszcze bliżej i zaczął bawić się kosmykami moich włosów.
- Naprawdę nie pamiętasz? Nie pamiętasz mnie? Nie pamiętasz jak złamałaś mi serce? Naprawdę, Marveille?
- Jaka Marveille? Mam... mam na imię Misia...
Nieznajomy zrobił zażenowaną minę i westchnął głęboko.
- Twój brat to przewidział...
- Ja nie ma...
- Stul pysk! - warknął i podał mi niewielką fiolkę z turkusowym płynem w środku - Pij!
Musiał krzyknąć, bo zadrżałam gdy poczułam podmuch na futrze. Z małym wahaniem wypiłam dwa łyki napoju. Smakował okropnie. Zakręciło mi się w głowie. Przypomniał mi się mój brat, rodzina, przyjaciele, były chłopak który teraz stał nade mną...
- Czego ode mnie chcesz?!
- Chcę zemsty, twój brat chce zemsty... ogólnie chodzi o zemstę.
Po skończeniu zdania wbił mi jakąś igłę w szyję i wstrzyknął coś do żył. Zachwiałam się na łapach i upadłam. Świat rozmazał mi się przed oczami i zasnęłam.

***

Obudziłam się na zimnej ziemi. Byłam w jakiejś celi. Poczułam dreszcz na plecach, a po chwili zaczęłam trząść się z zimna. Z cienia wyłonił się neonowo-zielony basior. Ness. Mój brat.
- I co teraz ze mną zrobisz? - spytałam - Zabijesz mnie?
- Nie... zrobię coś o wiele gorszego. Będę zadawał ci ból. Będziesz błagać o śmierć!
Mówiąc to drasnął mnie pazurami w policzek. Powstały na nim dwie, dość głębokie rany. Spojrzałam na niego wrogim wzrokiem, dając pozór, iż się go nie boję. Tymczasem prawda była inna. Bałam się i to bardzo.
- Jesteś psychopatą... - mruknęłam.
- Może. - zaśmiał się i odgarnął z oka fioletową grzywkę.
- Sirius mnie znajdzie... i uratuje, a potem to ty będziesz błagał o śmierć.

Sirius?

Od Ariene CD Beasta

- Nie krzywdźcie go... - mruknęła przez sen Corners. Nie byłam pewna, czy to przez to, co jej się śniło, czy doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co tu się teraz dzieje.
Spojrzałam ze strachem i niepewnością na Beasta. Z duchami nigdy nie powodziło mi się za dobrze. Nie spotkałam jeszcze żadnego, który miałby wobec mnie dobre zamiary. Zawsze kończyło się to tak samo. Wzywaniem egzorcysty... w poprzedniej watasze miałam o wiele większe problemy. Po dołączeniu do Watahy Smoczego Ostrza nawiedził mnie tylko jeden duch, bardziej mściwy i żądny krwi niż pozostałe. Ale czy możliwe było, żeby moje doświadczenia z istotami zza światów miały wpływ na to, że moja córka je widzi? Może przyszedł czas, żeby porozmawiać o tym wszystkim z mężem? Myśli nie chciały dać mi spokoju. Nie byłam pewna swoich czynów.
- Może powinniśmy pójść do Niffelheima? - szepnęłam - Niff to egzorcysta... - dodałam widząc jego pytający wzrok.
- Jutro... nie budźmy jej.
Przytaknęłam patrząc na małą kuleczkę.

***

- Co na śniadanie? - spytał Elver wchodząc do salonu.
Tuż za nim szła jego siostra, nieco wolniej i nie pewniej. Co jakiś czasz małym niepokojem spoglądała na bok. Położyłam na stole dwa króliki. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Co jakiś czas mój przerywał jedzenie, by opowiedzieć o swoim śnie. W pewnym momencie świeczka na stole zgasła.
- On nie chciał mamo, on tego nie robi specjalnie! - powiedziała drżącym głosem Core.
Spoglądałam raz na córkę, raz na męża. W końcu jednak zatrzymałam się na basiorze. Ten przytaknął, jakby doskonale wiedział co chcę zrobić.
- Chodź, przejdziemy się. - rzuciłam w stronę szarej waderki i poszłam do wyjścia z jaskini.
- Ale jeszcze nie skończyłam jeść. - pisnęła swoim wysokim głosikiem.
Rzuciłam jej groźne spojrzenie. Ta ze zrezygnowaniem zsunęła się z krzesła i poczłapała za mną.
- To... dokąd idziemy, mamo?
- Do Niffelheima.
- A kto to? - powiedziała patrząc na spadające płatki białego puchu.
Dopiero teraz zauważyłam, że obok niej pojawiają się ślady łap, mniejszych od moich, jednak większych od tych Corners.
- Co o tym myślisz Aiden? - skierowała w ich stronę.

***

Gdy wróciłyśmy do domu dochodziła już pora obiadu. Po wejściu do jaskini mała pobiegła do swojego pokoju. Nie chciała na mnie patrzeć, nie chciała znać. Wiedziałam, że już nigdy mi nie zaufa. Nigdy...
- I jak? - spytał Beast.
Spojrzałam na niego szklistymi oczami i wtuliłam się w jego futro.
- Niff... on... próbował ich rozdzielić, ale Corners... ona... prawie umarła. On o tym wiedział i mówił mi to, ale nie słuchałam. Naciskałam, żeby spróbował...
Zalałam się łzami, które po chwili wymieszały się z krwią.

Beast?


Od Scraf'a do Madness

Spoglądałem na nasze maleństwa. Czarny basiorek również próbując wstać i przejść się do mnie potrzebował więcej czasu na tą czynność, ale opanował chodzenie lepiej niż Shada.

(Kilka dni później.)

Maluchy radośnie biegały wokół nas. Każde z nich śmiało się głośno i skakało.
- Scraf... - zaczęła moja żona. - Czas na podział obowiązków. - powiedziała z większym entuzjazmem. Podział obowiązków.
Podział.
Obowiązków.
Te słowa dosłownie zbombardowały mi mózg.
- Podział obowiązków? - powtórzyłem jak echo tylko nieco ciszej. Mad kiwnęła głową.
- Ja będę zajmowała się Shadą a ty Disaster' em. - cóż było mówić? Nie miałem ochoty ani zamiaru się kłócić.
- No dobra. - jęknąłem czule. Czarny basiorek z zielonymi oczkami niespodziewanie stanął.
- Cio to jest? - spytał wskazując swoją małą łapką na wróbelka.
- To wróbelek, taki ptaszek synku. - odpowiedziałem. - Jest to bardzo płochliwy ptaszek, który je różne ziarenka. - kontynuowałem wyjaśnienie.
- Tatusiu! - przerwał. Spojrzałem na niego jakby z pretensjami że mi przerwał. - Chyba jest ranny. Shada! Ziostaw go!
Podszedłem do wróbla, po czym zauważyłem ranę pod skrzydełkiem.
- Shada, kochanie, idź do mamy. - rzekłem spokojnie.
- Chodź Shaduś, tatuś i Disaster się nim zajmą. - dopowiedziała Madness. Synek wziął go delikatnie w pyszczek i położył na swoim grzbiecie.

Madness? Shada?

27 kwietnia 2017

Od Yoko

Pomimo tego, że byłam zmarznięta, wieczór był naprawdę przepiękny!Śnieg delikatnie oprószył całą dolinę i wciąż padał, a jego płatki były tak duże, że miało się wrażenie jakby to gwiazdki a nie kryształki lodu, tak naprawdę spadały powoli z nieba. Właśnie wracałam z "wyprawy" po rozmaite zioła, które nie dawno mi się skończyły, dlatego na plecach miałam stary, zniszczony plecak, po brzegi wypełniony roślinnością. Jako, że szlam już od dłuższego czasu, postanowiłam na chwilę usiąść. W tym właśnie miejscu idealnie widziałam wszystkie gwiazdy. O tam! Fioletowa gwiazda! Od razu przypomniała mi się powieść, którą nie raz słyszałam od szamana, który mnie wychowywał. Ponoć to bogini Risza umieściła ją tam po wygranej bitwie z ogromem wojsk boga Tarezema. Tarezem (według starego szamana oczywiście) jest wrednym bogiem dużych i małych kłamstw, siły jak i nieczystej wojny. Gwiazda symbolizuje wygraną sprawiedliwości nad kłamstwem. Zaczęłam przypominać sobie tą piękną historie. Zasnęłam. Obudziłam się dopiero około godziny 3. Gdy otworzyłam oczy zauważyłam (trochę niewyraźnie, w końcu przed chwilką wstałam) sylwetkę innego wilka pochylającego się nade mną.
- Na Fenrira! - krzyknęłam, odpychając wilka.
- W moich stronach mówiło się "cześć" - zażartował basior.
- Jestem Ravennah, przepraszam jeżeli Cię przestraszyłem - szybko dodał. Wstałam i zobaczyłam przed sobą wysokiego, szczupłego basiora, o gęstej, niebieskiej grzywie, dziarskim uśmiechu i urokliwych dużych, czerwonych oczach.
- A ja jestem Yoko, miło mi. A co ty tu w ogóle robisz?!

Ravennah?

Od Raidena cd. Will

Po chwili nie do końca melodyjnego nucenia do moich uszu dobiegały jedynie równomierne oddechy. Delikatnym ruchem przysunąłem Rize bliżej siebie, a ta, nadal śpiąc, wtuliła łebek w moje szorstkie futro. Westchnąłem cicho. Z każdej strony byłem obłożony szczeniakami i Will.
Rize pisnęła cicho, zapewne nadal będąc w półśnie, więc leciutko trąciłem ją nosem, starając się ją uspokoić. Jej duże oczy otwarły się i spoglądały teraz na mnie z zainteresowaniem.
- Śpij, mała - szepnąłem zachęcająco.
Ta jednak wyszczerzyła przyjaźnie ząbki i stanęła na tylnych łapkach, żeby móc ugryźć mnie w nos. Odwróciłem pysk, spoglądając na nią krzywo. Poruszała się jeszcze dość koślawo, więc zachwiała się, a ja uratowałem ją od upadku złapaniem za ucho. Spojrzała na mnie z wyrzutem i znów pisnęła.
- No już, już, cicho - westchnąłem, znów ją do siebie przyciągając.
Niestety nie dane mi było pospać, bo puchata kulka zaczęła wdrapywać się po moim nosie na mój łeb. Chwyciłem ją za skórę na karku i delikatnie uniosłem, usadzając ją na swoim grzbiecie. Wstałem powoli, tak, aby nie obudzić reszty i wyszedłem z jaskini, wciąż sprawdzając co z małą. Przylgnęła do mnie płasko, z niepokojem rozglądając się po ciemnym niebie. Spacerowałem, a jej strach z czasem przerodził się w fascynację. Z blaskiem w oczach wpatrywała się w nieboskłon upstrzony tysiącem gwiazd.

*kilka tygodni później*

Z lekkim zażenowaniem przyglądałem się kolejnej kłótni Hide i Rize. Mój najstarszy syn leżał obok mnie, na grzbiecie, i bawił się jakąś dziurawą piłką. Will nie było, więc sam musiałem ich uspokoić. 
- Dobra, gromada, zbiórka - zarządziłem, wstając. 
Trzy pary oczu zwróciły się w moją stronę, z zaciekawieniem czekając na dalsze słowa. 
- Kto chce iść na wycieczkę? - zapytałam, a wokół powstał niezły rumor. 
Jak to jest, że niekiedy wydaje mi się, że mam osiem szczeniaków, a nie trzy?
- A gdzie pójdziemy? - Rize stanęła na tylnych łapach, opierając się o mnie.
- Nauczysz nas czegoś? - Zefir zerwał się z miejsca i wepchnął nos w moje futro, wpatrując się we mnie błękitnymi ślepkami. 
- Pójdziemy nad wodospad?! - Hide, z wielkim uśmiechem przylepionym do pyska, złapał mnie za ucho, chcąc zwrócić całą moją uwagę na siebie. 
Westchnąłem z rezygnacją, w duchu odliczając czas do powrotu Will. 
- W szeregu zbiórka - mruknąłem stanowczo, a szczeniaki posłusznie wykonały moje polecenie. - Oprowadzę was po całej watasze, jednak pod jednym warunkiem. 
- Mamy sprzątnąć jaskinię? - mruknął Hide, puszczając moje ucho. 
- Nie. Macie iść obok mnie i nigdzie się nie oddalać, bo nie będę was potem szukał cały dzień. 
Usłyszałem, jak Will wchodzi do jaskini. Z wielką ulgą przywitałem ją uśmiechem. 
- Co tam, ferajna? - nim zdążyła dokończyć, została otoczona szczeniakami. 
- Idziemy na wycieczkę po watasze. Przyłączysz się, nie? - zapytała Rize.
- A śniadanie? - wadera spojrzała na mnie.
- Upoluję coś później - odparłem. - Idziemy?

Will? :3

Od Siriusa CD Yoko

Dopiero pod swoją jaskinią zorientowałem się, że zapomniałem tego, po co przyszedłem. Przeklinając w duchu swoją głupotę odwróciłem się i pobiegłem z powrotem do jaskini Yoko. Gdy stwierdziłem, że jestem lekko zbyt powolny, rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. O wiele łatwiej było mi szybować w przestworzach, zwłaszcza że dodało mi to szybkości. Po dwóch minutach zobaczyłem, że coś pode mną przeszło. Zahamowałem gwałtownie. To była Yoko z Bractea Ingens! Zawróciłem i zapikowałem w dół, lądując z gracją obok niej.
— Witam — uśmiechnąłem się szeroko.
— Sirius! — przez chwilę wpatrywała się w moje skrzydła, ale odwzajemniła uśmiech.— Zapomniałeś liści...
— Wiem, wiem. Idiota ze mnie — zaśmiałem się cicho. — Chodź ze mną, mam pomysł.
Wziąłem od niej Bracteę i natychmiast poderwałem się do biegu. Yoko biegła za mną.
Gdy odłożyłem już liście do swojej jaskini, położyłem się przed nią na brzuchu.
— Chcesz się przelecieć? — zapytałem.— Chyba że się wstydzisz.
— Nie... — niepewnie wsiadła na mój grzbiet.
— Tylko się trzymaj, bo spadniesz — ostrzegłem ją i wzbiłem się w powietrze z moim "bagażem".

Yoko, "mój bagaż"?

Od Aelin cd. Itana

Kiedy przechodziliśmy przez portal z powrotem do domu poczułam jak coś przeskakuje między nami. Jakby jakiś impuls elektryczny, czy może odrobina energii… nie mam pojęcia, byłam tak pijana, że ledwo to zauważyłam. Gdy wróciliśmy już do swoich wilczych postaci poczułam obezwładniające zmęczenie. Dalej pijana wybełkotałam do Itana jakieś podziękowania, chyba przy okazji nazywając go pajacem (ale tego ostatniego nie jestem pewna). Przytuliłam basiora na pożegnanie jeszcze raz stwierdzając, że widzę kosmos w jego oczach i zataczając się ruszyłam do swojej jaskini.
Gdy obudziłam się bo zdecydowanie zbyt krótkiej drzemce jedyne co czułam to przykre łupanie w głowie. Już nigdy więcej nie piję. Powoli wracały do mnie wydarzenia z Vegas. Na kosmos! Ten padalec mnie pocałował! Warknęłam cicho sama na siebie. A co jeszcze gorsze jakoś specjalnie nawet mi to nie przeszkadzało… Ehh… Chyba nawet zależało mi na tym pajacu. Miałam mętlik w głowie. Dodatkowo miałam takie dziwne uczucie, że ktoś czyta w moich myślach, siedzi w mojej głowie. Potrząsnęłam łbem. Usłyszałam w myślach cichy chichot Itana.
- O, raczyłaś już wstać, no proszę, proszę- usłyszałam znowu w myślach drwiący głos basiora. Prychnęłam i udałam się na poszukiwania skrzydlatego wilka. Znalazłam go u niego w jaskini. Jeszcze spał. Uśmiechnęłam się złośliwie i przystąpiłam do budzenia wilka.
- Wstawaj, pajacu- przywitałam go.- Wstaje nowy dzień.
Basior wyglądał dalej na trochę wczorajszego. Ja pewnie zresztą też. Popatrzył na mnie zły.
- Czego ode mnie chcesz- wysyczał.- Jest strasznie wcześnie.
Skupiłam się jeszcze na chwilę- tak, bez wątpienia ktoś siedział w mojej głowie. I bez wątpienia był to Itan.
- Chcę…- zaczęłam, po czym wzięłam głębszy wdech, ignorując łupanie w głowie. Znowu zauważyłam kosmos w ślepiach wkurzonego basiora.- Chcę, byś wylazł z mojej głowy, Vell.

Itan?

Od Aelin cd. Siriusa

Parsknęłam śmiechem, patrząc jak basior desperacko próbuje wyczuć, czy nie przesiąknął nieprzyjemnym zapachem.
- Pachniesz zupełnie normalnie- uspokoiłam Siriusa. Tak łatwo było śmiać się w jego towarzystwie… Myślę, że mogłam nazwać go przyjacielem, zaufać mu. Chyba nawet na tyle, by pokazać mu moje znalezisko z ostatniej nocy. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Chodź, chcę Ci coś pokazać. Idziesz ze mną?- zaproponowałam Siriusowi wstając. Basior podążył za mną zaciekawiony.
- Dokąd idziemy?- zapytał.
- Zobaczysz, odpowiedziałam tylko i wzbiłam się w powietrze. Sirius poleciał za mną. Dotarliśmy do jaskini za wodospadem, gdzie ukryłam znalezione ostatnio trzy smocze jaja. Obserwowałam zdziwienie malujące się na twarzy wilka, kiedy oglądał moje znaleziska.
- Musisz je koniecznie odłożyć na miejsce- stwierdził z przestrachem- i to jak najszybciej.
Potrząsnęłam łbem.
- Nikt nie będzie ich szukał, gniazdo, w którym je znalazłam było nieodwiedzane już od wielu dni- oznajmiłam smutno.- Musimy im pomóc, inaczej nie przeżyją. Co Ty na to?- zapytałam z nadzieją.
Basior jeszcze raz obrzucił spojrzeniem niewielką jaskinię i trzy jaja na środku jej wnętrza- dwa były srebrne z czarnymi żyłkami, a trzecie żółto- zielono- niebieskie. Sirius spojrzał jeszcze na mnie i uśmiechnął się. Miałam nadzieję, że pomoże mi zająć się smokami dopóki nie podrosną na tyle by wypuścić je na wolność. Inaczej przecież zginą.

Sirius?

Powitajmy Parmeet!

White by WolfRoad
wolfroad.deviantart.com

Ktoś, kto tego co posiada nie uważa za największe bogactwo, będzie nieszczęśliwy nawet, gdyby posiadł cały świat.

Imię: Parmeet
Pseudonim: brak
Wiek: 7 lat
Płeć: Wadera
Charakter: Parmeet jest waderą, która dokładnie wie czego chce, a także czego od innych oczekuje. Jest ona wytrwała w swoich postanowieniach, lecz nie dąży do celu za wszelką cenę. Ma spokojne usposobienie, unika żywiołowych wilków, przy których czułaby się nieswojo. Próbuje zawsze cieszyć się z najmniejszych rzeczy, a w życiu pragnie odnaleźć jedynie szczęście i wewnętrzny spokój. Wyznaje dość głęboką filozofię życiową, traktuje wszystkich równo, bez względu na ich gatunek, czy też orientację.
Wygląd: Parmeet jest dobrze zbudowanym wilkiem o dość krępym ciele i masywnych łapach. W jej gęstą, poprzecinaną brunatno-szarymi pręgami sierść często wplecione są różnokolorowe pióra. Wadera o bursztynowych oczach, uwielbia także przyozdabiać swoje futro różnorakimi malowidłami, w kolorach ziemi.
Stanowisko: Mentor Polowań
Umiejętności: Intelekt: 16 | Siła: 9 | Zwinność: 8 | Szybkość: 6 | Magia: 2 | Wzrok: 6 | Węch:1 | Słuch: 2
Rasa: Wilk Ziemi
Żywioły: ziemia
Moce: Parmeet bardzo rzadko korzysta ze swoich mocy, praktycznie wcale. Posiada mało magicznych zdolności, do większości pasowałoby bardziej określenie "intelektualne/fizyczne umiejętności" takie jak:
- odczytywanie cudzych emocji,
- rozległa wiedza na różne tematy, głównie dotyczące przyrody,
- umiejętność wstrzymania oddechu na długi czas/zapadnięcie w hibernację.
Rodzina: Wywodzi się z bardzo skromnej rodziny, jest jedynaczką.
- ojciec - Tarkuen
- matka - Tarmee
Partner: brak
Potomstwo: brak
Historia: Po nabyciu odpowiedniego doświadczenia Parmeet postanowiła opuścić swoją rodzinną grotę. Długo błąkała się po bezdrożach, aż wreszcie natrafiła na tereny pewnej watahy...
Przedmioty: brak
Właściciel: xyphone
Ocena: 0/0

Druga z miotu - Shada!

acaraluv
Zawsze bądź sobą! Chyba że możesz być wolnym ptakiem. Wtedy zawsze bądź wolnym ptakiem.

Imię: Shada
Pseudonim: Oprócz Sha i Shaduś raczej nie ma.
Wiek: 6 lat
Płeć: Wadera
Charakter: Urocza, słodka i niewinna - tak sobie pomyśli każdy, kto po raz pierwszy zobaczy Shadę. Owszem, jest w niej coś z tych trzech cech. Ale jakie słowo najbardziej ją cechuje? Wytrwała. Jeśli coś sobie postanowi, możesz być pewny, że ona to zrobi, choćby miała iść do celu po trupach. Można nazwać ją również doskonałą aktorką, nie ma problemów z kłamstwami, które od prawdy odróżni tylko ktoś bardzo mądry. Ale jej myśli to istny chaos. Nie da się z nich niczego wyczytać. Często narzeka na ból głowy, ale nie ogranicza jej on. Nawet z poranionymi łapami będzie biegać do utraty tchu. W jej głowie odzywają się miliony głosów, którym odpowiada tylko wtedy, kiedy potrzebuje świętego spokoju. W innych przypadkach stara się je ignorować, ale jest w stanie wybuchnąć płaczem z bezsilności, a z powodu siły psychicznej nieczęsto widać łzy na jej policzkach. Biada tym, którzy mają w niej wroga, mogą się spodziewać przerażających koszmarów każdej nocy. Shada ma też jedną cechę charakterystyczną, mianowicie jeśli jest senna, nawet na polu walki znajdzie sobie miejsce do spania i zaśnie. Jednak będzie obecna duchem w śnie, więc jeśli ktoś będzie chciał ją zaatakować, ona odskoczy i odda cios. Jej przyjaciele mogą liczyć na spełnione marzenia, czy to w śnie, czy jako iluzja. Shada stara się pomagać jak może, ale nie jest dobra w pocieszaniu. Często się śmieje, nawet z najgłupszych dowcipów, pewnie ma to po matce. Czymś, co kocha, jest rozwiązywanie problemów. Dzięki stosownym argumentom potrafi zażegnać każdy konflikt i pomóc skłóconym wilkom. Jest bardzo mądra i szybko kojarzy fakty, co widać gdy rozwiązuje jakieś zagadki, które też uwielbia. Coś ci zginęło? Zgłoś się do niej, ona to znajdzie. Brzydzi się krwi i przemocy, jeśli podniesiesz na kogoś łapę bez powodu zostaniesz przewrócony i pogryziony przez Shadę. Jeśli nie będzie to wystarczającą karą, spodziewaj się koszmarów. Ma charakter buntowniczki, zaprzeczy ci dla zasady, chyba że będzie uważać tak samo. Jeśliby się myliła, za nic ci tego nie przyzna. Wyróżnia ją samodzielność, nie lubi gdy ktoś na siłę próbuje jej pomóc, ani nie lubi gdy jest ignorowana. Charakteryzuje ją upór, potrafi uwiesić się szyi ogromnego jelenia i zaciskać szczęki, póki zwierzę nie padnie. Nigdy się nie poddaje, mimo słabości biegnie do celu. Jest bardzo przyjacielska i łatwo nawiązuje nowe znajomości. Ośmiela innych całą swoją osobą, swoim uśmiechem czy słowem. Jest dobra w przekonywaniu. Cechuje ją ogromna wyobraźnia, która pozwala na wymyślanie historii, które często opowiada. Czymś, co interesuje ją równie bardzo jak rozwiązywanie problemów, jest tropienie i ściganie zwierząt. Uwielbia się droczyć i przekomażać, z kłótniami też nie ma problemu, bo szybko je kończy, często na swoją korzyść. Bywa złośliwa, ale tylko po to aby zobaczyć twoją reakcję na zaczepki. Ma jeszcze jedną cechę, której nadużywa na swoich wrogach, mianowicie gdy chce, potrafi bardzo przestraszyć. Włamie się do twojego umysłu i stworzy iluzję przedstawiającą twoje największe koszmary. Jest taką małą kleptomanką, jeśli coś co masz jej się spodoba, ukradnie to i nie zostanie spostrzeżona. Dzięki niskiemu wzrostowi wciśnie się wszędzie, więc z "pożyczaniem" nie ma problemów. Do tego łatwo jej się stać niewidzialną dla twoich oczu. Ale jak ona to robi? Przecież nie może tworzyć żadnych iluzji! Ale od czego ma sny? Tak, w śnie potrafi włamać się do twojej jaskini, albo zrobić ci psikusa, a ty jej nie zobaczysz. Sen jest dla niej alternatywną rzeczywistością. Jej ulubionym zajęciem w czasie wolnym, gdy jest sama i nie ma żadnych zagadek do rozwiązania, jest rozmawianie ze swoją przytulanką, którą często przytula i z nią śpi. Czymś, co uwielbia, jest przypatrywanie się lecącym stadom ptaków. Jednak nie ma dwóch istotnych cech— sprawiedliwości i cierpliwości. Za to los obdażył ją szczególnym okrucieństwem, kiedy już zaczyna coś zabijać, na przykład króliki. Rozszarpuje jego ciało i się nim bawi.
Wygląd: Shada nie zmieniła się zbytnio od czasu, gdy była szczeniakiem. Różnicą jest tylko to, że jest trochę wyższa, ma dłuższe, rude włosy i większy wianek. Nadal jest szczupła i na końcu jej pyszczka nadal znajduje się mały nosek. Jej zielono- złote oczy, osłonięte długimi rzęsami, patrzą z jeszcze większą mądrością. Ma beżowo- białą sierść. Na szyi nadal nosi swój naszyjnik z niebieskim kryształem. Ogon, zawsze starannie wyczesany i czysty, tak jak cała Shada, jest bardzo miękki i czasem służy jej jako kołdra.
Stanowisko: Biały mag
Umiejętności: Intelekt: 10 | Siła: 6  | Zwinność: 5  | Szybkość:  4 | Magia: 10 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Snów
Żywioł: Sen, Iluzja, Umysł
Moce:
— manipulacja snami
— tworzenie iluzji
— telepatia
Rodzina: Mama Madness, tata Scraf, brat Disaster
Partner: ---
Potomstwo: ---
Historia: Urodzona w watasze.
Przedmioty: Naszyjnik i przytulanka - kura o imieniu Nel, teraz już nieźle ubrudzona.
Właściciel: Nickusia
Ocena: 0/3

Pierwszy z miotu - Disaster!

nieznany
- Dlaczego jesteś smutny?
- Ja? Skąd, ja tylko umieram.

Imię: Disaster
Pseudonim: Agent.
Wiek: 6 lat
Płeć: Basior 
Charakter: Odkąd został dorosłym wilkiem wiele się w nim zmieniło. Aż trudno uwierzyć że z grzecznego i poukładanego szczeniaka wyrośnie niedoszły wandal i totalny luzak. Ma wszystko gdzieś. Dla niego życie do gra dla ludzi, którzy robią sobie z tego ubaw. Ciężko jest już sprawdzić czy się uśmiecha (a zdarza się to już naprawdę rzadko) czy jest zły (wręcz przeciwnie do uśmiechu). Praktycznie wszystko wyprowadza go z równowagi: jeśli coś mu się nie uda lub ktoś mu przeszkodzi w słuchaniu rocka lub metalu. Bystry i chytry - to są jego główne cechy. Zrobi jakąś szkodę - ucieka, a później mówi że to nie on. Oczywiście, prawie każdy mu wierzy, lecz nie jego ojciec - Scraf. Kocha eksperymentować z trującymi roślinami.
Wygląd: Czarny basior, 135 cm w kłębie. Ma typowe dla niego białe łaty ułożone na wzór piorunów. Język i uszy mienią się neonowym niebieskim kolorem. W nocy, przy świetle księżyca jego sierść połyskuje intensywnym, bordowym kolorem. Jego kły niech Was nie zmylą na obrazku. W rzeczywistości są mocne i bardzo ostre.
Stanowisko: Strażnik dzienny
Umiejętności: Intelekt: 4 | Siła: 9 | Zwinność: 10 | Szybkość: 10 | Magia: 2 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Cienia
Żywioł: Cień, śmierć, trujące rośliny.
Moce: Jego cień potrafi walczyć z innym wilkiem powodując u swojego przeciwnika ból psychiczny, potrafi przywołać inne cienie, może wkraczać do świata zmarłych, rozmawia ze swoimi roślinami, teleportuje się gdzie tylko chce, potrafi latać bez skrzydeł, oddycha pod wodą, może wtargnąć do umysłu innego wilka i nim przez kilka dni władać (po tej mocy jest bardzo wyczerpany, więc tylko raz ją użył, ale to długa historia...), iluzja - odziedziczył ją po matce. Działa na takiej samej zasadzie - tworzy jedną, która znika gdy pojawi się kolejna. 
Rodzina:
Scraf - ojciec
Madness - matka
Shada - siostra
Partnerka: ---
Potomstwo: ---
Historia: Cóż... Urodził się w watasze.
Przedmioty: ---
Właściciel: mka
Ocena: Dożywotni zakaz dołączenia na WSO. 

Madness urodziła!

Na świat przyszły dwie śliczne kuleczki. Gratulacje dla rodziców!

autor nieznany

Życie to gra, która uzależnia.

acaraluv.deviantart.com

Zawsze bądź sobą! Chyba że możesz być wolnym ptakiem. Wtedy zawsze bądź wolnym ptakiem.

Powitajmy Mimrę!

rae-77.deviantart.com

Jeśli życie jest Dobrem, to Dobrem jest i śmierć, bez której nie ma życia.

Imię: Mimra
Pseudonim: Mimruś, ale nie toleruje używania go
Wiek: 11 lat
Płeć: Wadera
Charakter: Zacznijmy od tego, że Mimra posiada dwie wersje osobowości. Jednak jej wyraz twarzy w 85% jest taki sam, jej nastrój wyczuwa się za to poprzez wydzielaną przez nią aurę. By ją jednak poczuć, trzeba znaleźć się w zasięgu jej „wzroku”. Wadera jest bardzo skryta i cicha. Stara się panować nad wszystkim, co robi. Nie daje wybić się z rytmu, a dzięki swojej inteligencji, świetnie tworzy plan działania, jak i sprawnie go modyfikuje. Ma w sobie zadatki przywódcze, ogranicza ją tylko samoocena, która jest bardzo niska. Przez męczące ją wspomnienia, ma zadatki autodestrukcyjne. Należy pogodzić się z faktem jej głodówek, samookaleczenia, zadatków do bulimii i anoreksji. Ona taka jest i dopóki ktoś nie pokaże jej innego życia, taka będzie. Posiada jedną słabość, przywiązuje się i jest w stanie dla ważnych dla niej osób zrobić wszystko. Jest prawdomówna, ale to nie oznacza, że jako zakładnik puści parę. Bardzo dobrze znosi tortury fizyczne oraz psychiczne. Nic bowiem nie jest w stanie pogorszyć stanu jej psychiki i nowe trudności spływają po niej zazwyczaj. Dalej żyje w przeszłości i to ona najbardziej ją niszczy. Nie przejmuje się opiniami o niej, obelgami. Nie przyjmuje do swojej świadomości komplementów. Ona przecież nie zasługuje na nic i już dawno powinna leżeć trzy metry pod ziemią. Wraz z poznawaniem danego wilka, czuje się w jego otoczeniu coraz lepiej i może obdarzyć go nawet uśmiechem i pokazać się ze swojej radosnej strony. Do obcych podchodzi z dużym dystansem, stara się nie zwracać na siebie uwagi. Mimra posiada jednak swoją mroczną stronę. Tą, która jest bezlitosna i okrutna. Drzemie ona jednak uśpiona w jej duszy, nie wychyla się i nigdy nie wychyliła.
Wygląd: Wysoka i anorektycznie chuda wadera. Posiada o niebieskie tęczówki oczu, pazury, opuszki łap, diament na czole i plamki pod oczami. W oczy rzuca się jej czarna, aksamitna w dotyku sierść. Posiada również bardzo długie uszy, nietypowe dla wilków. Ma nieproporcjonalnie długie łapy co do reszty ciała. Jej ogon również jej długi i bardzo puszysty. Można by rzec, że to koścista, chodząca przytulanka.
Stanowisko: Egzorcysta
Umiejętności: Intelekt: 9 | Siła: 0 | Zwinność: 7 | Szybkość: 7 | Magia: 9 | Wzrok: 0 | Węch: 9 | Słuch: 9
Rasa: Pół Anioł, pół Demon
Żywioły: Energia życiowa, Dobro, Zło
Moce:
• w wyobraźni widzi organizmy (a dokładnie ich energię), które ją otaczają wraz ich ruchami (w odległości około 3 metrów)
• potrafi przesłać energię życiową (co potrafi leczyć rany fizyczne/uratować od śmierci) z jednego organizmu, do drugiego, ale nie może uśmiercić tym żadnego z nich
• jest w stanie rozpoznać choroby, zatrucia, miejsca bólu i emocje
• w zależności od jej nastroju, potrafi obdarzać istotę będącą w zasięgu jej "wzroku" pozytywnymi bądź negatywnymi uczuciami/emocjami
• jest w stanie wymienić wszystkie dobre i złe uczynki danej istoty w polu jej "widzenia"
• komunikuje się w duchami (te również widzi), aniołami, demonami i pół aniołami, pół demonami telepatycznie
• potrafi stać się niewidzialna na maksymalnie 30 minut
• w 2 godziny przystosowuje się do otaczającego ją środowiska/zdarzeń-nie dotyczy umiejętności (np. sierść staje się gęstsza i grubsza, albo rzadsza i cieńsza, spowalnia się metabolizm, bądź przyspiesza)
• jest odporna na zatrucia krwi oraz te pokarmowe
Rodzina: Nie pamięta
Partner: brak
Potomstwo: brak
Historia: Podejrzewam, że historii podobnych do tej, w tym okrutnym i fałszywym świecie, jest więcej...
Porzucone w lesie szczenię... Ślepe od urodzenia, słabe... Miało jednak coś w zamian: zwinne, szybkie. O wyczulonym słuchu i węchu. Ciężko było tak młodej istocie funkcjonować, polować. Doszło to wszystko do takiego stanu, że wadera zaczęła zjadać każdą napotkaną roślinę — często i tą trującą, co poskutkowało odpornością na trucizny w nich zawarte.
Jej samotną wędrówkę przerwało spotkanie z krasnoludami, które schwytały ją i zamknęły w klatce. Wypuszczana była tylko do nauki sztuczek. Wykorzystywali każde jej zawahanie, by poniżyć ją i upokorzyć. By „stawała na rzęsach” przy wykonywaniu sztuczek. Musiała szybko reagować, wykazywać się zwinnością. Wyobraźcie sobie skakać z zasłoniętymi oczyma przez płonącą obręcz. Raczej niezbyt dobrze by się to skończyło. I dla Mimry – bo tak ją nazwali, była to rzecz początkowo niemożliwa i powodująca wiele cierpienia. Bo to sierść się zapaliła, to wpadła całym swym ciałem w poręcz. Wiele bólu sprawiała jej też nauka nowego sposobu chodzenia. Gdy miała wyżej podnosić kończyny, przyczepiali jej drut kolczasty i przywiązywali do reszty ciała. Im wyżej podnosiła łapy, tym mniej bolało.
Była gwiazdą cyrkową. Jej imię znało każde dziecko, zakochane w jej ruchach, budowie.. Sztuczkach. Nikt prócz treserów, nie znał jednak sposobów, w jaki nauczono waderę ukochanych i niewinnych w oczach widzów „wybryków”. Dało to jednak jeden plus dla niej: przez dwa lata nauczyła się dzięki słuchowi i węchowi odnajdywać się w otoczeniu, a do tego używać swojej zwinności i szybkości do czegoś innego, niż uciekanie przed zagrożeniem na oślep. Nabrała wyczucia w tym, co robi. Jak się porusza. Nauczyła się posługiwać tym, co dostała od natury w genach.
Oczywistym było, że ucieknie. I uciekła po pokazie. Gdy miała wrócić do klatki z areny, wiatr wypadający z zewnątrz uświadomił jej, że przejście prowadzące do jej klatki nie jest szczelne. I właśnie tą dziurą uciekła. Biegła przed siebie, nie wiedząc, jaka jest pora dnia, nie wiedząc, gdzie jest... Co przed nią... Wiedziała jedno: musi uciekać, bo nie chce tam wrócić.

Nawet jej w końcu skończyła się energia... o dziwo podczas biegu w nic nie wpadła i sprawnie omijała przeszkody, jednak padła bezsilnie na ziemię. Czuła na niej coś miękkiego i lekko wilgotnego. Usłyszała ciche kroki i wyczuła znajomą woń.
Przebudziła się po pewnym czasie. Okazało się, że znalazła ją wilczyca, będąca szamanką w watasze. Pod jej okiem Mimra odkryła swoje umiejętności, pierwszy raz „obejrzała świat” oraz zobaczyła ducha. To dzięki niej odzyskała poczucie własnej wartości. Jej szczęście jednak nie trwało długo. Obca wataha wybiła całą „rodzinę” wadery, co zmusiło ją do opuszczenia domu. Wędrowała po świecie, zamknęła się w sobie. Stała się tym, czym jest obecnie. Połączeniem uśpionego zła oraz dobra.
Przedmioty: brak
Właściciel: mimmra.am@gmail.com
Inne zdjęcia: <KLIK>  <KLIK>
Ocena: 0/0

Nowy basior - Oksymoron!


Imię: Kiedyś nosił imię Dev, teraz przedstawia się jako Oksymoron.
Pseudonim: Zdarzało się ,,Oks" lub ,,Oksy" nie daj boże. Dla tego o to basiora nie pasują zdrobnienia czy inne przezwiska (Z resztą on sam dosyć dobitnie o tym innych uświadamia) 
Wiek: 9 lat
Płeć: Basior, jakieś wątpliwości?
Charakter: Na ogół spokojny i opanowany, przez większość czasu markotny. Urodzony przywódca i lider, gdzie się nie pojawi, roztacza aurę respektu. Większość darzy go ogromnym szacunkiem, czasami podszytym strachem. Nigdy nie podnosi głosu, kiedy się złości można dosłyszeć tylko lekkie napięcie. Chodzą pogłoski o jego przydomowej, ogródkowej mogile dla ,,mniej miłych osobników", ale jak dotąd nikt nie miał wystarczająco odwagi by to potwierdzić. Lub i miał, ale żyć zabrakło. Nie lubi nawiązywać kontaktów z innymi wilkami, całe swoje życie planuje przeżyć w samotności, jak pokutnik. Jest naprawdę pamiętliwy. Raczej typ samotnika, nie przepada za tłumami. Stara się unikać szczeniaków i o dziwo wader.
Wygląd: Oks to niezwykle wysoki i umięśniony basior o gęstym futrze w odcieniach szarości, a gdzieniegdzie brązu. Po bokach pyska i na szyi ma coś w rodzaju jaśniejszej "grzywy". Sierść na jego karku jest ciemniejsza, niemal czarna. Jego oczy są złote, prawe za to ozdobione bliznami z dawnych czasów.
Stanowisko: Zwiadowca
Umiejętności: Intelekt: 8 | Siła: 10 | Zwinność: 8 | Szybkość: 8 | Magia: 2 | Wzrok: 4 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Ziemi
Żywioły: ziemia, natura
Moce: 
- przyśpieszanie wzrostu roślin,
- rośliny są posłuszne, gdy prosi je o np. ukrycie, rzucenie cienia,
- gdy ma kontakt z ziemią jest silniejszy i lepiej walczy.
Rodzina: Kiedyś, dawno temu miał żonę Sand i synka Lump'iego. Niestety to już tylko przeszłość.
Partnerka: Nie zamierza związywać się z żadną waderą
Potomstwo: ---
Historia: Żył w Watasze Smoczego Ostrza od urodzenia, jednak za młodu postanowił odejść od rodziny. Był jeszcze młody i głupi, a jego szczeniackie miłości wydawały się być dla niego całym światem. Ożenił się z Sand, waderą z innej watahy. Była od niego dwa razy młodsza, ale on nie dbał o to. Chcieli znaleźć dobry dom i założyć własną rodzinę. Udało się? Oczywiście. W następną wiosnę urodził się im mały Lump, mieli nawet zwierzątko- białego kruka, któremu do dziś nie nadali imienia. Wiedli błogie życie w sielance, mały Lump chciał być kiedyś taki jak jego ojciec, przez co Dav kochał go całym sercem. Więc było to zrozumiałe, że gdy umarł, basior załamał się.
Mały został zagryziony przez grupkę młodych, ale silnych wilków, którym zależało jedynie na dobrej zabawie. Dev wpadł w szał i zadusił jednego z zabójców jego synka. Tamci nie zamierzali odejść bez odwetu, następnej nocy zakradli się do jego jaskini, obezwładnili Deva i schwytali Sand. Dojrzała, piękna wadera i grupka rozwydrzonych, niewyżytych basiorów- to nie mogło się skończyć dobrze. Skrępowali jej łapy i przywiązali ją do stalaktytu, by nie mogła uciekać. Pomimo krzyków o pomoc, łez i bólu jaki malował się na pyszczku Sand, oni nie przestawali. Dwóch pozostałych trzymało Deva i kazało patrzeć na cierpienie jego żony. Z każdą kolejną godziną, basiorowi pękało serce- na coraz to drobniejsze kawałeczki. Gdy skończyli, zabrali się za jej męża. Brutalnie pobity, zemdlał od uderzenia w głowę. Grupka uciekła, śmiejąc się i żartując, a basior miał ich już nigdy więcej nie spotkać.
Sand zmarła w nocy w wyniku odniesionych obrażeń. Jedyne co potem pamiętał Dev to trzydniowy płacz nad jej ciałem, ocean łez i krzyku. Ostatecznie pogrzeb swojej żony i dziecka. Tego dnia jego żałobny, nocny skowyt rozdzierał serca wszystkim mieszkańcom doliny.
Dev zmienił imię na Oksymoron i nie mając się gdzie podziać, wrócił do Watahy Smoczego Ostrza. Jedyne co mu zostało, to biały kruk, który jakimś cudem uciekł ze szponów oprawców. Oks nie mówił nikomu, co mu się przydarzyło, odszedł w mrok i zaszył się w ciszy, jak prawdziwy samotnik. Miał już nigdy nie pokochać, żadnej innej wadery...nie potrafiłby.
Przedmioty: ---
Właściciel: Finka
Inne zdjęcia: 
Z Sand i Krukiem:  <KLIK>  
Z Lumpem:  <KLIK>  <KLIK> 
Ocena: 0/3

Nowy basior - Ravennah!

Furrirama
Okazuje się, że świata, który myślałem, że znam, nigdy nie poznałem do końca.

Imię: Ravennah
Pseudonim: Raven, Rav
Wiek: 8 lat
Płeć: Basior
Charakter: Ravennah urodził się jako demon, od zawsze oczekiwano od niego, że będzie niesamowicie zły i okrutny, ale on... po prostu nie potrafił. Zwykle jest potulny jak baranek, przynajmniej dopóki się nie zdenerwuje, wtedy lepiej nie przebywać w promieniu 10 km od niego, ponieważ nie panuje nad swoją furią. Jest bardzo leniwy i uparty. Podobno bywa również niesamowicie irytujący.
Wygląd: Posiada dwie formy fizyczne, z których korzysta najczęściej, wilka i demona. Jako wilk jest smukłym, bardzo szczupłym i wysokim brązowym basiorem, o gęstym futrze i czerwonawych oczach. Jego ogon oraz włosy są jeszcze gęstsze i czarno-niebieskie. Zdają się świecić. Kiedy przyjmuje swoją demoniczną formę z jego grzbietu wyrastają ogromne nietoperze skrzydła- od zewnątrz czarne z niewielkim zielonym wzorem, od wewnątrz fioletowo- niebieskie i świecące. W tej formie Rav posiada również rogi, w kolorach takich, jak jego skrzydła. Jego kły są dłuższe niż zazwyczaj, a oczy świecą w ciemności.
Stanowisko: Czarny mag
Umiejętności: Intelekt: 6,25 | Siła: 6,25 | Zwinność: 6,25 | Szybkość: 6,25 | Magia: 6,25 | Wzrok: 6,25 | Węch: 6,25 | Słuch: 6,25
Rasa: Demon
Żywioły: mrok
Moce:
- potrafi w dowolnym momencie przywołać ognie piekielne i je kontrolować,
- umie kontrolować ciemność,
- może kontrolować pomniejsze demony, jednak na pewno nie te, które przybrały postacie wilków,
- zmiennokształtność,
- dzięki swoim skrzydłom może nie tylko latać, ale też sterować pogodą,
- jako demon jest w stanie sprawić, że inni uwierzą w każde jego słowo,
- jeszcze parę innych demonicznych zdolności.
Rodzina: Jego demoniczni matka i ojciec nie żyją, sam ich chyba kiedyś zabił w jednym z napadów furii... Albo zginęli w jakiejś wojnie? W każdym razie nie żyją. Rav pamięta tylko, że zginęli straszną śmiercią, a on nie mógł ich uratować. Rodzeństwa nigdy nie posiadał.
Partnerka: być może jakąś znajdzie
Potomstwo: to raczej nie jest dobry pomysł...
Historia: Ravennah pochodzi z innego wymiaru. Jako demon nie jest w stanie otwierać międzywymiarowych przejść czy portali, więc w tym świecie przebywał tylko jako niematerialny duch. Zwykle zajmował się straszeniem małych wilczków, czy przeszkadzaniem czarodziejom, jednak pewnego razu przesadził i zdenerwowany na niego wilk materii zmaterializował jego ciało w tym świecie. Jako, że wydarzyło się to całkiem niedawno, Rav dalej nie do końca pojmuje różnice pomiędzy posiadaniem ciała, a jego brakiem- czasem zdarza mu się zapomnieć, że musi np. sypiać. Jako,że spotkany wilk materii akurat przechodził w okolicach terenów tej watahy, to to właśnie tutaj Rav postanowił pozostać.
Właściciel: KTOŚ2011 (howrse)
Ocena: 0/3

26 kwietnia 2017

Od Yoko CD Sirius

Pomimo tego, że nie przepadam za kontaktami z innymi, bardzo się ucieszyłam z głosu przyjaznego wilka. I to jakiego głosu! Był on spokojny, jednak coś mnie w nim intrygowało, ciekawiło.
- Już patrzę - odpowiedziałam po dłuższym czasie, bo dopiero co do mnie dotarło, że stoję i nic nie mówię. Po chwili wróciłam z głębi jaskini targając za sobą parę dorodnych liści Bractea Ingens. Sirius, widząc, ze nie daje sobie trochę rady, szybko przechwycił ode mnie zioła (gentleman, heh).
- Dziękuje bardzo, ratujesz mi skórę - rozpromienił się. Dopiero gdy to powiedział, zobaczyłam...
- Ty masz skrzydła!!!
- Yyy no tak - powiedział i rozłożył je, a ja doszczętnie się zachwyciłam.
- Jakie ogromne! Zawsze marzyłam o lataniu, nawet nie wiesz jakie masz szczęście! - chyba trochę się zarumienił, bo nie spodziewał się takiej reakcji. W zasadzie sama do końca się jej nie spodziewałam. Szybko jednak zmienił temat.
- W zasadzie, to od dawna tutaj mieszkasz? - zaczął. Gadaliśmy bardzo długo. Bardzo długo jak na mnie. Do tego rozmowa była interesująca - nie przysnęłam ani razu (co niestety mi się zdarza, gdy kraina snów jest ciekawsza od osoby, z która rozmawiam). Po pożegnaniu usiadłam zmęczona i już miałam zasnąć i zacząć śnić, (może poodwiedzać też sny innych wilków z watahy), kiedy zauważyłam, że pod drzwiami leżą duże liście Bractea Ingens.
- No ładnie - powiedziałam sama do siebie. Hahaha, myślałam, ze nie ma opcji zapomnieć zabrać TAKIEJ rośliny. Z drugiej strony trochę się ucieszyłam, będę miała pretekst żeby się z nim spotkać.

Sirius?

Od Saviri

Miałam jeszcze 1 miesiąc i błąkałam się po ulicach. Nocą około północy wybrałam się na moje ulubione wzgórze. Siedziałam i patrzyłam się na gwiazdy. Siedziałam tak może 30 minut. Po chwili za moimi plecami odczułam na grzbiecie ciepły oddech. Odwróciłam sie, a nieznajomy mi wilk powalił mnie na ziemię.
- Zostaw mnie! Co Ci zrobiłam?
Wilk póścił mnie i zapytał.
- Co robisz tu sama o północy?
- Błąkam się tu od małego dziwne, że mnie tu wcześniej nie zauważyłeś.
- Nie masz rodziców??
- Nie, nie mam porzucili mnie.
- A Wataha??
- Nie znam żadnej pobliskiej.
- O tu nie daleko nazywa się Wataha Smoczego Ostrza.
- Zastanowie się!
Uciekłam z krzykiem zastanawiając się co to za wilk nie widziałam nieczego! Widząc z daleka widziałam, że wilk patrzył się na mnie.....

KTOŚ???

Jako, że jest to pierwsze opowiadanie Saviri, zostało wyjątkowo zaliczone. Proszę pamiętać o minimalnej liczbie słów :)

Od Boomerang

Obudziły mnie głosy z zewnątrz, nie wiedziałam która jest godzina. To mógł być ranek albo wieczór, dla mnie nie było między nimi różnicy. Jednak to chyba dzień, pomyślałam, na zewnątrz słychać głosy. Podniosłam się i wyjrzałam ze swojej jaskini. Natychmiast poczułam na nosie dotyk czegoś mokrego i zimnego, gdy postąpiłam krok do przodu moje łapy zapadły się tak, że prawie upadłam. Śnieg. Nie przepadałam ani za nim samym, ani za zimą. Przez swoją przypadłość ze wzrokiem nie mogłam cieszyć się pięknymi widokami zamarzniętych jezior i wodospadów, czy też podziwiać iskrzące się śnieżnobiałe zaspy śnieżne. Los w zamian oferował mi konieczność zwiększenia ostrożności podczas chodzenia i poobijane ciało, gdy przez przypadek weszłam na lód.
Przeszłam ledwie kilka kroków, a moje łapy już zdążyły przemarznąć do reszty. Nagle ulepiona ze śniegu kula trafiła mnie prosto w pysk, zaraz po tym usłyszałam skrzypienie śniegu, gdy ktoś do mnie podbiegł. Szczeniak przepraszał, była to wadera, po chwili wraz ze swoimi przyjaciółmi pobiegła dalej się bawić. Doszłam do wniosku, że wypadałoby przeprowadzić lekcję filozofii. Biblioteka była chyba najdogodniejszym na przygotowania, więc tam się udałam. Jedzenie mogło poczekać, zwłaszcza, że sama nic sobie nie upoluję. Musiałam przystawać o wiele częściej niż gdyby była to inna pora roku. Ziemię przysłaniała gruba warstwa śniegu, tłumiąc zapachy. W tym czasie zdążyłam przemarznąć, ale biblioteka była już niedaleko. Nagle potknęłam się o coś miękkiego i upadłam na śnieg. Ten o kogo się potknęłam jęknął, a raczej jęknęła. To było szczenię, albo wyjątkowo niska wadera.

Luma?

Od Siriusa

Zbierałem właśnie kwiaty przykryte białym puchem, nie koniecznie do eliksirów, kiedy zobaczyłem JĄ. Nie pasowała do krajobrazu przedstawiającego białe drzewa, śnieg i lekki wiatr. Wprowadzała do niego inną atmosferę, ale i tak gdy tylko ją zobaczyłem, zrozumiałem że gdyby teraz odeszła, krajobraz wydawałby się pusty.
Jej sierść idealnie komponowała się z bielą, a była ona gęsta i mieniła się fioletem i różem, na grzbiecie bardziej błękitem, również ten sam grzbiet oznaczony był białymi wzorami. Oczy, równie białe co wzory, w końcu mnie dostrzegły, a moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Nie była jakoś specjalnie wysoka, ale uroku dodawał jej mieniący się w zimowym słońcu naszyjnik z kryształem o kolorach jej sierści. Z każdym jej krokiem kiwał się na boki, aż w końcu stanął, gdy tylko ona zatrzymała się naprzeciwko mnie.
— Cześć, jestem Saviri — przedstawiła się z uśmiechem.
Chrząknąłem cicho, twardy w przekonaniu, że nie powinienem okazywać jej uczuć.
— Sirius — odwzajemniłem uśmiech, ale mój był leciutko szerszy niż jej. To imię doskonale do niej pasowało. Inne byłoby nijakie.
— Jesteś stąd? — padło pytanie.
— Tak, jestem alchemikiem.
Odwróciłem się, aby podnieść zerwane wcześniej kwiaty.
— Muszę już iść. Do zobaczenia — pożegnałem się.— Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy!
Odszedłem w las, do swojej jaskini.

Saviri?

Od Madness CD Scrafa

— Szukałam czegoś do jedzenia, jestem głodna — głęboko ziewnęłam. Rzuciłam się na znaleziony w szafce kawałek mięsa i zaczęłam rozszarpywać go zębami. Każdy kawałek niknął w moim przełyku, oczywiście najpierw poszarpany i pogryziony. Scraf cofnął się ze śmiechem.
— Ej, Mad, ty morderco i potworze — zaśmiał się.
— Roar! — wykrzyknęłam i wstałam, po czym wytarłam pysk łapą.— Na serio byłam bardzo głodna.
Nagle mój brzuch ścisnął ogromny ból. Opadłam na ziemię i zaczęłam jęczeć z bólu. Zwinęłam się w kłębek.
— Scraf... To chyba już... Weź może leć po medyka? — powiedziałam cicho i z lekkim uśmiechem, ale został on zgaszony przez grymas bólu.
— Tak, już! — zmienił się w orła i wyleciał z jaskini. Wrócił po pięciu minutach, a za nim biegła medyczka. Szybko się mną zajęła. Scraf ściskał moją łapę.

[Po porodzie]

— Jakie małe potworki! — ucieszyłam się i uśmiechnęłam na widok dwóch małych szczeniaczków śpiących u moich łap. Waderka i basiorek. Były takie rozkoszne!— Czyli Disaster i Shada?
— Tak... — Scraf stał jak sparaliżowany, ale z czułością wpatrywał się w maluchy, które właśnie obudziły się, otwierając oczka i głęboko ziewając.
Waderka spojrzała na nas, ale zaraz, chwiejąc się i przewracając, podeszła do mojego męża i z powrotem zasnęła u, tym razem jego, łap.
— O bogowie — przechyliłam głowę w bok.— Jakie one są prześliczne!

Scraf?

Od Scraf'a do Madness

- Basiorek będzie miał na imię... Może Disaster? - oznajmiłem pytająco.
- Ładnie. - powiedziała, po czym udaliśmy się na spoczynek. No, Madness musiała dużo wypoczywać i oszczędzać się. Prawda?

(Noc.)

Noc była jak zwykle ciemna, zimna i w ogóle nie przyjemna jak w tej porze roku bywa. Obudziłem się po koszmarze, który dział się kiedyś, naprawdę.
- Kochanie, dlaczego nie śpisz? - spytała rozbudzona żona.
- A, tak sobie. Nie mogę zasnąć.
- Dlaczego?
- Nie mogę się doczekać kiedy na świat przyjdą nasze pociechy. Lub przyjdzie, no, bo nigdy nic nie wiadomo. - rzekłem, po czym ziewnąłem. - Chodźmy już spać. Pamiętaj, nie możesz się przemęczać.
- Scraf... Pamiętam. Codziennie mi to powtarzasz ze sto razy. Dobranoc. - położyła głowę na poduszkę, po czym usnęła snem kamiennym. A ja nadal siedziałem i rozmyślałem. Ale nie o tej beznadziejnej sytuacji, tylko o tym, co czeka nas w przyszłości. O naszych dzieciach, jakie one będą, chociaż to oczywiste, że dzieci będą takie, jak my wychowamy... Po tych namysłach również zasnąłem.

(Poranek.)

Słońce wyłaniało się zza horyzontu, gdy nagle usłyszałem jakiś hałas w kuchni. Zerwałem się i pobiegłem. Nawet nie zauważyłem że Madness na łożu nie było. Stanąłem przy progu do kuchni. Okazało się, że Madness znowu myszkowała po kuchni.
- A co ty tutaj robisz moja droga? - spytałem z uśmieszkiem. Najwidoczniej się mnie zlękła.
- Boże, nie strasz mnie. - jęknęła.
- To odpowiesz mi na moje pytanie?

Madness?

24 kwietnia 2017

Nowa wadera - Saviri

Safiru
Jeden błąd i wszystko w życiu tracisz.

Imię: Saviri
Pseudonim: Savi
Wiek: 7 lat
Płeć: Wadera
Charakter: Saviri to uczynna wadera. Dusza towarzystwa, szczera w tym co mówi, jaka by prawda nie była. Nigdy nie udaje nikogo kim nie jest, toleruje siebie taką jaka jest i obce wilki. Lubi wieczorami przechadzać się i obserwować świat, kocha zachody słońca. Trochę zbyt łatwo się zakochuje, ufna z niej osoba.
Wygląd: Ma białe, gęste futro, które mieni się pastelowymi odcieniami delikatnego fioletu i różu. Na sierści widnieją jaśniejsze wzroki. Średniego wzrostu wadera.
Stanowisko: Biały mag
Umiejętności: Intelekt: 5 | Siła: 5 | Zwinność: 7 | Szybkość: 10 | Magia: 10 | Wzrok: 3 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Kryształu
Żywioły: kryształ, minerały
Moce: - dowolne formowanie kryształu
- niewidzialność
- rozmawianie z minerałami
- przemienia zwykłe kamienie w kryształy
Rodzina: Została porzucona w wieku 3 miesięcy.
Partner/ka: Podoba jej się Leloo.
Potomstwo: ---
Historia: Nic szczególnego. Rodzina ją porzuciła, błąkała się po świecie ucząc zasad przetrwania. W wieku dwóch lat trafiła do tej watahy i postanowiła w niej zostać.
Przedmioty: Talizman z kryształem.
Właściciel: mija2752
Inne zdjęcia: Jej talizman: <KLIK>
Ocena: 0/3

Od Layry

Odzyskałam oddech i otworzyłam oczy.
Wyplułam wodę zalegającą mi w płucach i zakaszlałam parę razy. Ciekawe, ile byłam nieprzytomna. I, co ważniejsze, ile kilometrów mnie zniosło... Spróbowałam sobie przypomnieć, komu jako ostatniemu podpadłam, ale w głowie miałam pustkę. Jeśli znowu zabezpieczyłam swoje wspomnienia, to chyba się uduszę.
Podniosłam wzrok i zapatrzyłam się w teren. Dobrze, widzę zielone drzewa obsypane śniegiem... Jeśli to w ogóle drzewa. Równie dobrze może to być jakaś iluzja. Ale przecież iluzje na mnie nie działają, skoro blokuję umysł... Kto wie, może trafił mi się potężny przeciwnik. Ale nie czuję niczyjej obecności. Gorzej, jak jego aura ma kolor zielony albo biały. Wtedy mam przechlapane.
Tak, każdy wilk ma własny, przypisany sobie kolor. Powtarzają się, owszem, ale tylko u wilków, które są sobie przeznaczone. Do przyjaźni czy miłości. Albo do takich, które wiążą szczególne więzi nienawiści. Albo będą wiązać. Albo powinny wiązać.
Wstałam i otrzepałam się z wody. Świetnie, teraz nią ociekam. Ale przynajmniej nie tak bardzo jak wcześniej. Do tego było zimno, los musiał akurat teraz obdażyć mnie niską temperaturą. Losie, jeśli mnie słyszysz, to dziękuję!
Mam nadzieję, że wyczuwasz sarkazm.
Nikogo wokół mnie nie było, przynajmniej tak mówił mi mój umysł. Ruszyłam przed siebie, prychając wodą, która dostała się do mojego nosa. Po przejściu paru kilometrów natrafiłam na żółtą waderę. Z jej karku wyrastały pióra, o ile się nie mylę. Po krótkiej rozmowie z nią zostałam członkinią Watahy Smoczego Ostrza.
[Jakiś czas potem]
Siedziałam w przydzielonej mi jaskini i próbowałam się wyciszyć. W samym środku jednego z dwóch pomieszczeń leżał koc przedstawiający galaktykę, ktoś niewtajemniczony pomyślałby, że to dziura w przestrzeni. Ale ja jakoś siedziałam na niej bez przeszkód. Wpatrywałam się w ścianę, mimo wszystko moje oczy zasłonięte były czarną chustą. Tuż obok punktu, w który wbijałam wzrok, znajdowały się małe drzwi, których zamek otwierało się tylko jedną z moich bransoletek. Pilnowały one spiżarni, niedawno przeze mnie zapełnionej owocami i jakimś mięsem, które udało mi się wywabić z jego kryjówki.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki, odbijające się echem w jaskini. Nie nadstawiałam uszu, ale szybko zaczęłam czytać nowoprzybyłemu... Nowoprzybyłej w myślach. Imię Hope, lat dwa... Strateg w naszej watasze. Cudownie. Nie muszę jej zabijać. Ani ona nie musi zabijać mnie.
— Co ty tu... Kim jesteś? — wadera zaczęła warczeć.
— Lepszym pytaniem by było, jak tu trafiłam. Ale to byłaby długa historia, zapewne przeze mnie podkoloryzowywana, ponieważ niezbyt pamiętam trasę, jaką tu przebyłam. Moje imię nie ma znaczenia, ale mnie akurat bardziej ciekawi co ty tu robisz, Hope. Z tego co wiem, ta jaskinia należy do mnie — odparłam.
— Ale... Czekaj, nie przedstawiałam się! Skąd znasz moje imię? — zapewne zmarszczyła brwi i przygotowała się do ewentualnego ataku.
— Nie musisz się złościć, nie ma takiej potrzeby — oznajmiłam, ale po chwili zamarłam. Przed moimi oczami pojawiła się krwawa i brutalna scena, której towarzyszyły wrzaski oraz szepty.
Otrząsnęłam się i przywołałam na pysk lekki uśmiech.
— Chyba właśnie zobaczyłam twoją śmierć. Współczuję, jesteś całkiem sympatyczna. I chyba nie jestem jedyną osobą, która lubi nosić kolce, czyż nie? — Nie byłam do końca pewna, czy to na jej bransoletkach to kolce, czy może coś innego. Najwyżej się pomylę. — Swoją drogą ładny kolor. Zielony ci pasuje.
— Co...? Czekaj, o co ci chodzi? I jak umrę? — zadawała zbyt wiele pytań na raz.
— Twój kolor to zielony, moja droga. A twoja śmierć będzie dość brutalna, jeśli o to ci chodzi. Albo nawet przyjemna, widziałam tylko ułamki sekundy. W każdym razie spodziewaj się wielu wrogów, moja droga. Widziałam wiele krwi — wstałam, po czym zdjęłam chustę.— Może się przejdziemy? Właśnie ukazało się słońce, szkoda by przepuścić taki piękny, zimowy dzień. Jest naewt ciepło, jak na tą porę roku.
Teleportowałam się przed wejście jaskini.
— No chodź, spacer czeka. I ja przy okazji też — ruszyłam przed siebie i pogoniłam ją. Już po chwili szła obok mnie.
— Jak ci na imię? — zapytała.
— Moje imię jest bardzo ciekawe i nawet trochę przydługawe. Veronique, śliczne, prawda? — uśmiechnęłam się lekko i zwolniłam kroku.— Zwolnij, moja droga, nikt nas nie goni. Twoje też jest całkiem ładne. Nadzieja. Wiele wader z chęcią by się z tobą zamieniło.
— Masz na imię Veronique? — lekko się skrzywiła.
— Nie mam pojęcia. Chyba nie. Zaczekaj — zatrzymałam się i zamknęłam oczy.
Layra. Tak się nazywam.
— Layra, ale mów mi jak chcesz. Imiona niewiele znaczą. Może i nas wyróżniają, to fakt, ale raczej bardziej świadczy o nas to, jak wyglądamy i jak się zachowujemy, niż to jak nazwali nas rodzice — znowu ruszyłam przed siebie.

Hope?

Od Madness CD Scrafa

Oddzieliłam porcje mięsa na dwie części, po czym zaczęłam jeść swoją część.
Zaczęłam od jelenia, był fantastyczny. Potem pod zęby trafił dzik. Na koniec został zając, którego pochłonęłam jedym gryzem. Połykanie zajęło trochę dłużej, ale to już sprawa drugorzędna.
Po skończonym posiłku położyłam się brzuchem do góry i głośno ziewnęłam.
— Było pyszne, dzięki Scraf — pocałowałam go w policzek i przewróciłam na bok.
Po chwili bezczynnej ciszy, w której to trawiliśmy pochłonięte mięso, wstałam i przeciągnęłam się.
— Chodźmy na spacer, nienawidzę bezczynności — zaproponowałam.
— Jest zimno — jęknął.
— Ale co mamy tutaj robić...? — westchnęłam.
— Możemy porozmawiać — powiedział i przytulił mnie.
— Właśnie, musimy wybrać imiona dla dzieciaków — przypomniałam sobie. — Jeśli urodzi się waderka, chciałabym nazwać ją Shada.

Scraf?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template