31 stycznia 2018

Od Ciućmoka CD. Luma

Wpatrywałem się w krzyczącego puchatego trzmiela z wyrzutem. Prawdę mówiąc bawiła mnie. Taki wkurzony mały owadzik. Przeurocze.
- Już się tak nie wściekaj Puchaty Ryju. Chociaż tym razem lepiej byłoby nazwać Cię Łysym Odwłokiem. Zrobimy to co mamy do zrobienia i wrócimy.
- Ugh, lepiej byłoby gdybyś został w którymś świecie i po prostu zdechł. Nie mam ochoty żyć w jednej watasze z kimś takim jak ty.
- Czy Twoją agresję pobudza zazdrość? W końcu jestem o wiele ładniejszym owadem od Ciebie, a w skrzydełkach o wiele ładniej mi niż Tobie. – pogłaskałem swoje prawe skrzydło.
- Ciutrok, zatkaj się! Dobrze wiesz o co chodzi! Znowu musiałeś się do mnie przykleić, masz ty pojęcie jakie to obleśne?!
- Oj tam, oj tam. – wytknąłem język. – Dla mnie to też nie było miłe doświadczenie. Weź pod uwagę to, że ja się przynajmniej starałem stamtąd wyjść. I przy okazji wyciągnąć i Ciebie!
- Ja tam mogłam zostać bez problemu!
Nagle obok nas pojawił się fioletowy, płomienny okrąg w którym ukazała się twarz czarodzieja. Tak nas wystraszył, że daję słowo spadlibyśmy z kwiatu na którym siedzimy.
- Zamknęlibyście się w końcu! – jąknął zirytowany. – Uszy więdną od waszego jadaczenia!
- To Twoja wina! – wydarła się na niego Luma. – Ty nas tu ściągnąłeś!
- A jak myślicie dlaczego?!
To nas uciszyło. Staruszek ma rację. To w sumie nasza wina i to jest kara za nasz wybryk. No ale przesadą jest, żeby zamykać nas w kilku światach, no kurde.
- Waszym następnym zadaniem jest wyhodować bardzo wymagający kwiat. Tutaj macie instrukcję jak z nim postępować.
- Instrukcję? – spytałem.
Po chwili z portalu wyleciała mała karteczka. Było na niej napisane co trzeba zrobić by ten kwiat specjalnej opieki wyhodować.
- No więc, ja znikam. Jeśli uda Wam się to zrobić to dostaniecie się do następnego świata. Żegnam!

Luma?

Od Tery cd. Carfida

– No dawaaaj, nie daj się prosić! – Wyszczerzyłam kiełki w uśmiechu, a Carfid uniósł brew do góry, zamyślając się przez chwilę.
– Ech, niech ci będzie – uśmiechnął się krzywo i związał mocniej torbę wokół pasa.
– Och, będzie tak superowo! Już nie mogę się doczekać! – Zaczęłam skakać w miejscu i merdać ogonem. Jeszcze nigdy się tak nie cieszyłam, to moje pierwsze wyjście z kimś, kogo mało znam. Może lepiej poznam tego zagadkowego wilka?
– No to chodź, nie traćmy czasu – powiedział i zaczął podążać w stronę wyjścia jaskini, dokładniej po wydeptanej przez inne wilki ścieżce.
Skocznym krokiem poszłam za nim i z ogromnym uśmiechem na ustach podskakiwałam obok niego.
– Nie potrafisz iść normalnie? – zagadnął, jakby zirytowany moim zachowaniem, na co odpowiedziałam szybkim skinięciem głowy.
– To mój odruch, kiedy jestem szczęśliwa! – Uśmiechnęłam się, a w mojej głowie rozbrzmiała usłyszana mi kiedyś piosenka. – Because I’m happy — clap along if you feel like that’s what you want to do! – nuciłam.
– Aż tak ci się nudzi? – Basior odsunął się ode mnie, jakby zrażony przez mój śpiew. Chyba nie śpiewam aż tak źle, prawda?
– To ty pozwoliłeś mi iść ze sobą! – Trąciłam go bokiem i zaśmiałam się, a on podskoczył lekko.
– Nie. Rób. Tak. Więcej...
– Oj, no weź, uśmiechnij się trochę! – Zeszłam z tonu i szłam normalnie, trochę rozczarowana nastawieniem wilka. Nie tak wyobrażałam sobie tą wspólną podróż...
Trochę czasu minęło, zanim któreś z nas ponownie zabrało głos. Carfid zatopił się w swoich myślach, zapewne na temat muzyki, a ja natomiast z nudów tworzyłam wokół siebie różnokolorowe chmurki, które zostawiałam za sobą jako oznakowanie drogi powrotnej. Carfid pewnie znał drogę, ale wolałam zachować środki ostrożności. Po kolejnej, dłuższej chwili ciszy postanowiłam się odezwać.
– Ej, Car, gdzie tak właściwie nas niesie? – zapytałam zaciekawiona celu naszej podróży.
– Pamiętasz krótką historię, którą opowiedziałem ci z... Godzinę temu? – spytał, a ja pokiwałam łebkiem.
– A więc udamy się na krótkie odwiedziny do mojej starej akademii – dodał, nie spuszczając wzroku z punktu przed sobą, którego nie potrafiłam zidentyfikować, ani określić.
– Oooch... To wszystko tłumaczy... – odparłam, kiedy to do naszych uszu dobiegło burczenie czyjegoś brzucha. Tym razem nie mojego.
– Jesteś głodny? – Uniosłam kącik ust i spojrzałam ukradkiem na basiora, który złożył usta w cienką linię.
– Nie, to nie...
I znowu burczenie.
– No... Uch, może trochę, ale zapewniam cię, że nie ma potrzeby, aby robić postój – dopowiedział, goniąc się w słowach.
– A kto powiedział, że musimy robić postój na polowanie? – Uśmiechnęłam się cwaniacko, a Carfid odsunął się w lekkiej obawie. – Pff, nie bój się! – zaśmiałam się.
– Nie boję się... – burknął i zaczął mruczeć coś pod nosem. – Nie przesadzasz trochę?
– Ja? Nigdy, Czarusiu! –Wysunęłam język, a Carfid spojrzał na mnie jak na ufo.
– Czarusiu? – Uniósł obie brwi do góry ze zniesmaczoną miną, a ja po raz kolejny się roześmiałam.
– Carfid — Car, uś, czyli Caruś. Albo Czaruś!
– O bogowie... – jęknął pobłażliwie, nie wierząc w to, z kim prowadzi rozmowę i przejechał sobie łapą po pysku.

Czaruś? XD

29 stycznia 2018

Od Naxeta cd. Sinner

- No hej - szybko ukryłem zażenowanie. - Jak mogę pomóc?
- Nie potrzebuję twojej pomocy - warknęła z irytacją - Możesz ze spokojnym sumieniem mnie opuścić. Idź do swojego oddziału czy coś...
- Naszym zadaniem jest pomagać - powiedziałem z udawaną powagą - A z braku lepszych zajęć mogę akurat pomóc tobie.
- No niech pomyślę, co TY akurat robisz w takim oddziale - rzekła nie bez ironii - ZUPEŁNIE do niego nie pasujesz.
- Tak, też żałuję że tak wybitna postać jak ja marnuje się jako szary pomocnik, zamiast zdobywać chwałę na polu walki, ale cóż, trzeba robić co każą.
Zamruczała coś i oficjalnie zaczęła mnie ignorować.
- Tak więc - rozpocząłem zdanie od tych cudownych słów - przybyłem by służyć swą radą i pomocą.
- ...
- Usłyszałem, że potrzebujesz przyjaciela do zwierzeń, toteż służę uchem.
- ...
- To prawdziwy skarb mieć u swego boku kogoś takiego jak ja, co?
- ...
Oj, ludki. Jak ją ciężko ruszyć.
- Spokojnie. Mogę poczekać.
Niespodziewanie nawet dla mnie wreszcie ją coś tknęło.
- Zleź ze mnie, okej? Nie potrzebuję pocieszałki.
- Nie siedzę na tobie. Zero dotykania, znam zasady.
- NIE! - zerwała się z miejsca - Żadnych zasad, żadnego niczego! Nic nie chcę! PO PROSTU DO MNIE NIE PODCHODŹ, JASNE?!
- Nie - klepnąłem na ziemię. - O to jedno nie możesz mnie prosić - przez jedną chwilę była cisza, jakbym ten raz ją zaskoczył. Wykorzystałem to wyciągając zza pleców sreberko - Czekolady?

<Sinner? Naxet się postawił cx >

Najaktywniejszy Wilk

Postanowiłam wznowić pewien pseudo konkurs. Będzie się on pojawiał pierwszego dnia każdego miesiąca i brał pod uwagę miniony miesiąc. Tym razem będzie mały wyjątek, bo wilk miesiąca ogłoszony jest teraz, dwa dni przed końcem miesiąca. Jeśli mam być szczera, spodziewałam się lepszego wyniku.

A najaktywniejszym wilkiem miesiąca zostaje - Antilia! 

Napisała ona cztery opowiadania, tak więc na jej konto wpływa 400 L.
(za każde opowiadanie 100 L)

Nie jest to najlepszy wynik, jednak mam nadzieję, że wznowieniem tego zmotywuję was bardziej do pisania opowiadań. (proszę jednak nie wypisywać bzdur, byle by być naj, bo będę musiała zakończyć robienie czegoś tego typu)

~ Ariene

Od Ariene CD Chastera

Spojrzałam w niebo, by przez chwilę odetchnąć. Słońce zakrywało się powoli za ciemnymi chmurami. Ostatkiem sił przyspieszyłam zbieranie się wody w chmurach. Po chwili poczułam, jak pojedyncze krople zaczynają spadać na moje spocone futro. Padało coraz mocniej, aż w końcu gęsty deszcz zaczął ograniczać widoczność. Odrzuciłam z oka mokrą grzywkę. Obydwa smoki ognia, lekko zdezorientowane i przerażone zaczęły się wycofywać, aż w końcu zerwały się do lotu w panice. Fakt, nienawidziły wody. Ta gasiła powoli ogień, jaki po nich pozostał. Wokoło unosił się szary dym. Zrobiło się cicho. Słyszałam tylko szum kropel, uderzających o ziemię.
Wylądowałam powoli. Dopiero teraz, gdy woda podrażniła ranę, poczułam piekący ból na przedniej, lewej łapie. Prawie cała była sparzona od ognia. W jednym miejscu, mniej więcej na środku, sączyła się z niej krew. Zmaterializowałam śnieżnobiały bandaż i zaciskając zęby owinęłam nim krwawiące miejsce. Zdawałoby się, że wszystko było już w porządku. Smoki zniknęły, a wilki spoglądały po sobie, szukając ważnych dla siebie osób. Ja również szukałam. Chastera nigdzie nie było.
W końcu, gdy większość wilków wróciła już do baz lub jaskiń, ujrzałam białe futro basiora, czerwone od krwi i szare od dymu.

~*~*~*~*~


Odwróciłam się w stronę wilka. Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo mi go brakowało. Nie jako wojownika w nielicznym oddziale, ale jako wilka.
- Powinieneś jeszcze odpoczywać. Nie chciałabym znowu wlec cię do medyków. - odparłam chłodno, odwracając wzrok.
- Ariene... - zaczął.
- Nie rób mi tego więcej! - powiedziałam przez łzy odwracając się w jego stronę - Nie rób.
Objęłam go przednimi łapami. Lewa zabolała mnie, więc odsunęłam ją lekko od sierści Chastera.
Cofnął się kilka kroków i spojrzał na lekko poczerwieniały bandaż na mojej łapie.
- To nic takiego. Już nawet nie boli... - skłamałam.

Chaster?

Od Zafiry CD Zero

Spojrzałam na wilka, przyglądającego mi się w oczekiwaniu na odpowiedź.
- To dość skomplikowane. - mruknęłam.
- Postaram się zrozumieć.
Westchnęłam odwracając głowę w stronę horyzontu. Słońce już za parę chwil miało ustąpić księżycowi.
- Mam wątpliwości co do swoich umiejętności walki. Nie do końca potrafię panować nad swoimi mocami. Wolałabym trafić do oddziału pomagającego innym. Tak przedstawiłam problem. Odkąd Kesame została alfą, zaczęła polegać trochę na Nicolayu, a ten twierdzi, że "drzemie we mnie potencjał". - zacytowałam go zmieniając lekko głos - Szczerze w to wątpię. Ale jest jeszcze jedna sprawa... myślę, że gdyby usłyszeli moje zdanie, na temat tej wojny, już dawno pakowałabym swoje rzeczy.
Potknęłam się o wystający korzeń, tracąc równowagę. Ostatecznie jednak wszystkimi czterema łapami zostałam na ziemi.
- A jakie jest twoje zdanie? - zapytał.
Zmarszczyłam lekko nos, gdy przez przypadek spojrzałam w promienie słońca.
- Że to bezsensu. - uśmiechnęłam się patrząc w czerwone oczy Zero.
Zmarszczył brwi, oczekując wyjaśnienia.
- Smoki są od nas dużo silniejsze, nie wykluczone też, że jest ich więcej. Jak myślisz, jak długo uda się nam to pociągnąć? Prędzej, czy później, wybiją większość z nas. Wtedy reszta ucieknie i tyle będzie z watahy.
Tuż przed naszymi nosami wylądował gordian. Ryknął donośnie, prezentując lekko pożółkłe rzędy kłów. Ruchem łapy zatrzymałam byłego alfę przed zaatakowaniem. Gdy zyskałam kontakt wzrokowy ze smokiem, skłoniłam się nisko, prawie że do samej ziemi. Gad odpowiedział tym samym. Odwrócił się i poszedł w inną stronę.
- No i właśnie do tego zmierzałam. - spojrzałam na "bestię" oddalającą się od nas - Da się inaczej.

Zero?

28 stycznia 2018

Od Ciućmoka do Fluminy Taidy

Więc tak oto stoję na straży z nosem dumnie uniesionym w górze. A zapowiadał się taki ładny dzień… Wydawało mi się, że otworzę oczy przykryty ciepłymi promieniami słońca, które o każdym poranku zaglądają mi przez wejście do jamy. Jednakże zdarzyło się najgorsze. Okazało się, że nasze terytoria zaatakowały wielkie gady, więc zanim zdążyłem wybudzić się jak należy, obudziły mnie krzyki wilków zmierzających do centrum. Superancko… Nagle z zadumy wyrwał mnie dosyć silny trzask o moją głowę. Fala bólu zaczęła roznosić się po moim czubku głowy jak i czole. Obróciłem się w stronę oprawcy rozmasowując obolałe miejsce. White Silence patrzyła na mnie z podenerwowaniem.
- A to za co?! – zmarszczyłem brwi.
- Znowu odlatujesz. Masz być czujny! – warknęła.
- Dziwisz się? Przez to całe zamieszanie się nie wyspałem! Dalibyście wilkowi pospać, naprawdę.
- Jeśli naprawdę zależy Ci bardziej na spaniu niż ratowaniu sobie życia, masz rację. Ale podejrzewam, że z tego snu już byś się nie obudził.
Przewróciłem oczami i wróciłem do czuwania. No to nieźle. Jeszcze jakaś nieokrzesana wadera gani mnie za moje własne, zasmucające refleksje. Też byłaby zdruzgotana gdyby ktoś ją tak brutalnie obudził. Po chwili uwagę moją zwróciła biegnąca w nasza stronę postać, sama w sobie przypominająca smoka. Jednak… było w niej coś bardziej wilczego niżeli smoczego. Zauważyłem również, że inne wilki nie reagują na nią źle, wręcz przeciwnie – były całkiem zadowolone z jej obecności. Zatrzymała się i położyła kupę mięcha przed naszymi nosami. Postanowiłem pobyć troszkę złośliwy, by umilić sobie pracę.
- Co tu robi smok? – spytałem od niechcenia. – Nie powinniśmy reagować? Przecież zaraz się na nas rzuci i nas zje, czyż nie?
Wilk zmierzył mnie spojrzeniem.
- Przyniosłam pierwszy prowiant oraz sprawdzam czy ze wszystkimi wszystko okej. Z Tobą jest wszystko okej? – spytała ironicznie przechylając łeb.
Prychnąłem.
- Ze mną jak najbardziej, zawsze jest wszystko okej.
- To świetnie! Lepiej jednak lepiej uważaj i na siebie, i na słowa, bo jak przyjdzie co do czego, ja mogę być tą, która będzie ratować Ci życie.
- Dzięki, umiem sam o siebie zadbać. Nie potrzebuję smoka do pomocy.

Smoczku? Wybacz Ciuciowi, on lubi XD

Od Chastera CD Ariene

Zastanowiłem się chwilę nad słowami wadery.
- Jeśli mam szczerze odpowiedzieć, to też się martwię - wyznałem. - To moja pierwsza wojna. Nie wiem, jak to wytrzymam.
- Hm - dobiegło ze strony Ariene. - Liczyłam bardziej na coś pocieszającego.
- To takie nie było? - zrobiłem tak niewinną i komiczną minę, że oboje parsknęliśmy śmiechem. Jak się okazało, była to jedyna taka chwila na wiele dni.

*****

Podleciałem do niej jak najszybciej, starając się unikać smoczego ognia, który bezustannie się rozprzestrzeniał. Krople potu spływały mi z przypalonej sierści. Nie zwróciła na mnie początkowo uwagi.
- Ariene.. to jest dowódczyni oddziału, proszę o pozwolenie na pozostanie! - wydyszałem, spocony od walki. Serce kołatało mi, jakby miało się zaraz wydostać z piersi.
- Ledwo trzymasz się na skrzydłach. Wytrzymasz? - zlustrowała mnie od łap do głowy.
- Muszę. - Przybrałem ponurą, zmęczoną minę, krzywy, wypaczony uśmiech.
- To idź.
Naokoło mnie garstka wilków powstrzymywała parę Smoków Ognia przed dostaniem się do zapasów. Nie wyglądało to dobrze - ogień rozprzestrzeniał się dookoła. Zebrałem moce, próbując go ugasić albo chociaż cofnąć, ale smoczy ogień był uparty - nie dawał się tak szybko zgasić. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Jeden smok przełamał linię obrony. Usłyszałem jęki i trzaski łamanych kości. Gad zbliżał się do mnie. Jeszcze gorzej. Naprawdę bardzo źle.

Za dzieciństwa lubiłem bawić się w berka. Uwielbiałem tę grę, jednak teraz znienawidziłem ją.
Smocza paszcza zamknęła się za mną z głośnym kłapnięciem. Jak długo dam radę bawić się w kotka i myszkę z dwoma rozwścieczonymi smokami, padając z skrzydeł? Strumień ognia przypalił mi pióra. Machnąłem mocniej skrzydłami, starając się zgasić płomień. Oblatywałem wytrwale smocze głowy, prowokując je do ataku. Strategia nieskomplikowana, ale działała i to było ważne.
Płomienie buchały za moimi plecami, gdy wytrwale krążyłem koła. Zapach siarki i spalenizny wisiał w powietrzu. Chrzęst łusek, obijających się o siebie, smocze ryki, jęki rannych - wszystko to składało się na jakąś dziwaczną symfonię - dźwięki wojny. Nagle do tych dźwięków dołączyło coś innego. Zza horyzontu wysunęły się wilki. Cały oddział wilków. Posiłki przybyły.
Z wrażenia nieco zwolniłem, i to okazało się katastrofalne. Adrenalina błyskawicznie spadła i poczułem nagłe, narastające znużenie. Zawisłem w powietrzu, a potem zacząłem spadać. Ziemia kołowała, kręciła się, była coraz bliżej
bliżej
i bliżej.

*****

Był poranek. Słońce oświetlało sterylnie czystą salę operacyjną. Otworzyłem powoli oczy, czując bezlitosne promienie światła. Zamrugałem chwilę. Przy mnie leżała medyczka, zmieniając jakieś opatrunki.
- Co się stało? - spytałem schrypniętym głosem. Ile dni byłem nieprzytomny?
- Cały tydzień. - odezwała się. Przypomniałem sobie jej imię - Kiara. Tak, Kiara. Bardzo mnie lubiła. - Spadłeś z wysoka, masz wstrząśnienie mózgu. Poza kilkoma wstrząśnieniami i siniakami nic ci nie jest.
Wstałem chwiejnie z łóżka. Wadera spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Wracaj do łóżka. Musisz odpoczywać.
- My tu gadu-gadu, a gdzieś tu smoki dewastują okolicę. Nie mogę, bardzo przepraszam. - przerwałem jej bezceremonialnie. Popatrzyła na mnie zranionym wzrokiem.
- Niech ci będzie. Pamiętaj, za konsekwencje nie ponoszę odpowiedzialności.

Wleciałem do siedziby Oddziału V, starając się oszczędzać siły. Ariene właśnie skończyła mówić, na mój widok podniosła głowę, jakby zobaczyła ducha.
Dotknąłem ziemi łapami, lądując. Podeszłem szybko do Ariene, po czym uśmiechnąłem się szeroko. Niby mały gest, ale po raz pierwszy od kilku dni ten uśmiech był szczery.
- Gotowy do służby! - zasalutowałem żartobliwie.

<Ariene? Wtrąciłam tutaj wątek z opowiadania Nathing, bo nie miałam zbytnio weny. Sorry, jeżeli nie wyszło>

27 stycznia 2018

Od Shenemi Cd. Alpin

Basior zamoczył pysk w tafli wody, i chwilę potem odwrócił się zmierzając w innym kierunku.
-Nie tak szybko zimowy stworze-pomyślałam i ruszyłam za nim. Szłam 15 metrów za wilkiem najciszej jak się tylko dało. Nie spuszczałam z niego wzroku i analizowałam każdy jego ruch. Doszłam za nim aż na otwartą przestrzeń, na której znajdowała się dość mała jaskinia.
-Stop-myślałam wiedząc, że gdybym poszła dalej, zostałabym zauważona.
Zaczaiłam się za sporym krzakiem i tylko moje jasne ślepka mogły być przez kogoś zauważone. Siedziałam bez ruchu przez ok. 15 min. i uważnie nasłuchiwałam. Osobnik wszedł do jamy. Od czasu do czasu słyszałam jak szeptał o jakimś piśmie na ścianie.
-A myślałam, że to ze mną jest coś nie teges- szepnęłam, lecz zaraz przerwał mi cichy krzyk, po którym nastąpiła masa przekleństw.
-Cechy fajtłapy?-powiedziałam już nieco głośniej i weszłam do jaskini w której znajdował się basior. Stanęłam w wejściu.
-Do diabła, co robisz?- warknęłam do wilka-Jesteś ranny...- dodałam widząc stróżkę zasychającej krwi na jego łbie.
-Patrol w grotach. Pracuję- powiedział zirytowany i wstał- A co śledzisz mnie?- Dodał unosząc brew
-Niby po co miałabym to robić? Nawet Cię dokładnie nie znam!- rzekłam nieprzyjaźnie.
-Daj- powiedziałam stanowczo podchodząc do basiora. Chciałam przyjrzeć się jego ranie, ale kiedy byłam blisko niego, ten wyciągną łapę w moją stronę chcąc mnie lekko odepchnąć, dając mi do zrozumienia, że nie potrzebuje mojej pomocy. Zobaczywszy jego łapę przy mej łopatce, położyłam uszy i kłapnęłam zębami w jego kierunku. Basior szybko podkulił ją i położył uszy. Stałam z rozstawionymi łapami i dalej miałam odsłonięte zęby.
-Nie dotykaj mnie!- warknęłam patrząc mu prosto w oczy. Ten, nie wiedząc jak się zachować, przybrał poważną minę, i powiedział krótko.
-Dobrze, ale wiedz, że nie potrzebuję twojej pomoccc...- Przerwał przymrużając oczy i zginając szyję z bólu. Wiedziałam, że potrzebuje pomocy, lecz stara się zgrywać twardziela. Nie lubiłam takich teatrzyków.
-Jesteś tego pewien?-wyprostowałam się i uśmiechnęłam do niego sarkastycznie.
-Tak-Odparł szybko podkulając lekko ogon. Wiem, że chciał, abym się od niego odczepiła, ale nic z tego. Ja praktycznie nikogo nie słucham.
Staliśmy przez chwilę w milczeniu. On cały blady, ja oczekująca, aż ten poprosi o pomoc.
Ciszę tę przerwał huk. Odskoczyłam trochę przestraszona. Basior wpatrywał się w sufit.
-Co to było?- spytał zimno
-Skąd ja mam wiedzieć? Jestem tu od nie dawna!-rzuciłam. Wilk przewalił oczami i stał nieruchomo. Przeszły mnie ciarki. Po cichu wychyliłam łeb z groty. Ujrzałam ogromnego i masywnego smoka, jego gruby pancerz odbijał promienie słoneczne, a potężne skrzydła, wyglądały jak uszyte z grubego materiału. Usiadł on obok groty i rozglądał się swoimi tycimi ślepiami w różne strony. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o rozpoczęciu wojny.
Schowałam łeb i podeszłam do białego wilka.
-Co to u licha jest? Od kiedy tu są smoki?
-Bzdury pleciesz, jakie smoki?-rzekł zirytowany
-Zobacz se!- rzuciłam poddenerwowana. On wyprostował się dumnie i wystawił łeb na zewnątrz
-O matko!- rzekł zdziwiony. Musiał powiedzieć to nieco za głośno, gdyż stwór wyszczerzył zęby i spojrzał na nas gniewnie.
Szybkim ruchem włożył głowę do jamy i zaczął kłapać zębami. Razem z nieznajomym basiorem wycofaliśmy się, by być jak najdalej od smoczych zębów. Na szczęście stworzenie było zbyt wielkie by wejść całe do jaskini. Jedynie jego głowa znajdowała się w środku.
-Zawsze jesteś taki nieostrożny?! - rzuciłam wściekła na wilka.

<Alpin?>

Rozważna romantyczka - powitajmy Reyley!

Marzenia są północą; kiedy się spełnią, musisz skierować się na południe.

Imię: Reyley
Pseudonim: Jej najpopularniejszy pseudonim to "Rey", które wymyśliła jej najlepsza przyjaciółka z poprzedniej watahy.
Wiek: 5 lat
Płeć: Wadera
Charakter: Reyley jest głównie spokojną i rozważną waderą, idącą dobrą drogą przez życie. Tolerancyjna jak może. Z wyglądu przypomina tajemniczą, wiecznie milczącą postać, ale nie - wadera jak najbardziej lubi spędzać czas z innymi wilkami, nawiązywać nowe kontakty i z nimi rozmawiać. Fakt, bardzo często malutko się odzywa i woli jak ktoś inny mówi, a ona w skupieniu słucha. Ze starego stada nauczyła się szanować wszystko co dostaniemy, nawet jedzenie czy wodę, bo tego potem może zabraknąć. Jest bardzo bystra i porywcza. Nie jest zbytnio cierpliwa i chciałaby szybko wszystko robić i działać. Służy pomocną łapą dla innych.  Ma swoje tajemnice, o których nikt praktycznie nie wie. Nie ufa nikomu na sto procent, nie potrafi określić dlaczego. Jej trudną do zrozumienia wadą jest to, że nie potrafi przystosować się do sytuacji; mało płacze, nawet jeżeli powinna, unika niezręcznych tematów, w których mogłaby innym pomóc, nie potrafi uwierzyć w pewne aspekty, przez co może innych poważnie zranić, używa złych słów do niektórych sytuacji. Dba o higienę. Potrafi naprawdę mocno kochać - jak się zakocha to trudno jest jej się odkochać. Jest romantyczką do bólu. Gdyby ktoś zabrał ją nawet na zwykły spacer po lesie czy nad jezioro to byłaby naprawdę wdzięczna. Kocha wodę i naturę. Czasami zbyt bardzo odbiega w przyszłość, uwielbia bujać w obłokach. Potrafi zachować zimną krew i może być w złych dniach dostatnie agresywna i oschła. I przez to praktycznie wszystko ją denerwuje, nawet najcichszy szmer, ale na szczęście często ma uśmiech na pysku. Jest ciekawskim wilkiem. Uwielbia walczyć w obronie innych i wybiera rozsądne wybory. Niekiedy staje się egoistką, ale ma to już z przyzwyczajenia. Jest nocnym markiem, czasami rannym ptaszkiem. Jest niekiedy zrzędliwa. Nie lubi głupkowatego zachowania i straszenia jej. Możliwe, że może zacząć się z kogoś nabijać (inaczej droczyć, czyli w pozytywnym sensie).
Wygląd: Wadera jest szczupła i jest średniej wielkości, więc nie jest ani zbyt duża, ani zbyt niska. Jej ogon jest długi i gruby. Jej futro jest puchate i bardzo gęste, przez co musi o nie szczególnie dbać. Uszy ma także dosyć długie i na ich końcówkach gromadzi się krótka acz miękka sierść. Jej oczy są duże i są koloru pastelowego fioletu. Posiada bliznę na grzbiecie, której nie widać poprzez jej futro.
Przy dziennym wcieleniu wadera posiada kolory raczej jasne, aczkolwiek w stronę ogona są ciemne. Jej głowę i kark pokrywają delikatne i pastelowe odcienie różu, także fioletu. Na grzbiecie kolor ciemnieje - pojawiają się tam odcienie jagodowe, purpurowe, śliwkowe. Na kości ramieniowej i udowej, a także na łapach posiada białe, lekko różowe plamki. Jej łapy również są w ciemnym, bardzo ciemnym odcieniu fioletu. Ogon rozpoczyna się kolorem ciemnym fioletowym, a kończy na białym oraz ametystowym. Na czole dodatkowo posiada srebrną gwiazdę z fioletowym środkiem.
Przy nocnym wcieleniu wadera nie różni się tak bardzo - jej futro jest ciemne, ale także w odcieniach fioletu i różu. Głowa i większość ciała jest w kolorze indygowym, z delikatnymi przejściami jasnego różu. Tym razem na kości ramieniowej nie posiada plam, a różowe odmiany. Ogon zaczyna się podobnie jak w dziennej formie, zaczyna się od ciemnego indygo, a kończy na ametystowym i białym. Trzeba również zauważyć, że na miejsce gwiazdy pojawiło się koło w kolorze niebieskim, które poprawia jej wzrok w nocy, tworząc niewidoczne dla innych niebieskie koła wokół szyi i karku.
Stanowisko: Wojownik
Umiejętności: Intelekt: 5 | Siła: 3 | Zwinność: 8 | Szybkość: 7 | Magia: 10 | Wzrok: 7 | Węch: 5 | Słuch: 5
Rasa: Wilk Cienia
Żywioły: Ciemność, umysł
Moce: 
- Przemienienie się w cień, inaczej kamuflaż. Przez to, że już posiada ciemną barwę futra potrafi zamienić się w swój własny cień i podróżować w tej postaci.
- Zamglenie, inaczej oślepienie lub zagubienie. Potrafi sprawić, że wilk czy potwór straci orientacje w terenie i zamgli mu wzrok. Działa tylko przez chwilę. Czasem podczas tej czynności potrafi ogłuszyć.
- Potrafi, dzięki telekinezie, podnosić przedmioty własnym umysłem. Nie udaje się to z bardzo ciężkimi rzeczami.
- Atakuje mrokiem, tak zwanymi potworami stworzonymi praktycznie z nicości, z ciemności nocy. Mogą być dowolną rzeczą, zwierzęciem czy rośliną. Nawet może wyczarować sobie skrzydła, dzięki którym lewituje.
- Spowolnienie czasu.
- Potrafi bardzo szybko biegać, poprzez użycie czaru mroku.
- Może wtargnąć do czyichś myśli. Czasami także może pokierować kimś dzięki temu. Minusem jest to, że wielu się opiera jej urokom.
- Potrafi rozmawiać ze zwierzętami innymi niż wilkami. Trudniej jest z potworami, hybrydami, ale niekiedy się udaje.
- Może zamrozić swoje emocje, bardzo przydatne w walce.
- Kule ciemności są trudnym i wyczerpującym atakiem, który może nawet spowodować utratę przytomności. Skuteczny i bolesny atak, który może powalić także przeciwnika.
Rodzina: Biologicznych rodziców ani siostry nie zna, ponieważ umarli przed tym jak mogła ich całkowicie poznać. Nie wie o rodzicach nic szczególnego, wie tylko, że byli dobrymi przyjaciółmi jej zastępczej matki. A sama zastępcza matka nazywała się Yllore - była mądra i była przecudowną matką. Wiele dała Reyley od serca, nauczyła ją wiele i wierzyła w nią. Zmarła, zabita przez gryfa. Samica nigdy nie zapomni tej kochanej wadery, która ją wychowywała i traktowała jak prawdziwą córkę. Miała także przyszywane rodzeństwo, ale ono nie było zbyt dobre aby zaistnieć w jej pamięci.
Partner/ka: Nie posiada partnera, ale wie jak to jest kogoś kochać dlatego chciałaby poczuć to samo w tej watasze, nie musi być to wadera, bardziej chciałaby mieć basiora.
Potomstwo: ---
Historia: Wataha położona długo drogi stąd. Było lato, tak gorące, że brakowało wody i zwierzyny, ale dało się przeżyć. Niestety wiele wilków chodziło wygłodzonych, z widocznymi żebrami. Starsi często umierali z powodu odwodnienia. Alfy nic nie mogły poradzić na te okropne czasy, przejście w inne miejsce było niemożliwe - stracili by większość wilków, ponieważ ten klimat utrzymywał się nawet daleko od ich obecnego położenia. Próbowali łapać zwierzynę i zbierać wodę gdzieś indziej, próbowali zbierać owoce i zioła lecznicze. Było ciężko, ale nikt się nie poddawał.
Jej matka miała ją i jej siostrę urodzić dopiero za tydzień, dlatego nie przygotowała się na poród. Ojciec zginął dwa tygodnie wcześniej podczas ataku niedźwiedzi, które tak samo jak wataha poszukiwały pożywienia i wody pitnej. Było jej bardzo ciężko po stracie partnera, ale wytrzymała dla córek. Szła do alfy aby poinformować go o czymś kiedy padła na ziemię, jęcząc z bólu - zaczął się poród. Wiele wilków podbiegło aby jej pomóc, biegli po medyków i alfy, przynosili odpowiednie rzeczy aby jej pomóc. Zanieśli ją do jaskini i urodziła, ale niestety jej siostra nie przeżyła tego. Reyley była w bardzo ciężkim stanie, a matka wadery nie potrafiła produkować mleka sama. Postanowiła oddać ją przyjaciółce, która miała bardzo dużo mleka, ponieważ sama karmiła dwójkę dzieci. Yllore, bo tak miała na imię wadera, zgodziła się z wielką chęcią. Matka Reyley miała ją zabrać jak tylko dojdzie do sił... Zmarła w nocy z powodu powikłań po porodzie i nikt nie mógł jej tym razem pomóc. Odeszła, zostawiając dziecko pod opieką przyjaciółki.
Yllore ją wychowywała jak własną córkę, ale nie ukrywała jej pochodzenia, ale mimo tego faktu Reyley kochała ją jak własną matkę. Miała swoje dzieci, ale nadal szanowała ją i dawała jej jak najwięcej miłości była w stanie. Była samotną matką, ponieważ jej partner ją zostawił podczas ciąży, dlatego nie miała zastępczego ojca.
Była dość dobrą uczennicą, uczyła się przede wszystkim polowania i obrony, którą mogła zapewnić całemu stadu, ale nie posiadała zbyt wielu wilków w swoim sercu. Jedynym z nich była Flore, przepiękna i kochana, przyjazna i pomocna wadera, w której chcąc, nie chcąc Reyley się zakochała, ale bez wzajemności bowiem samica interesowała się ona tylko basiorami. Ten fakt bardzo zabolał Rey, ale wiedziała, że może się z nią przyjaźnić, chciała aby wadera znalazła sobie odpowiedniego samca. Dlatego były dla siebie jak siostry.
Reyley nie mogła oszukiwać, że czasami czuła się samotna i przygnębiona. Jej charakter nie mógł być dobry w takich czasach. Tam wszyscy głodowali i walczyli o pożywienie i wodę, tak samo musiała robić Reyley. Czasami tak była głodna, że widać było jej żebra. Modliła się do bogów aby dali im deszcz, który zapełni ich wyschnięte jeziora i rzeki.
Ciągle konflikty z innymi watahami były nużące. Każdy chciał mieć wodę i jedzenie dla siebie. Często płakała, ponieważ martwiła się o swój stan i o innych. Czy kiedyś nie wybuchnie wojna przez to? Tego nie chciała, po prostu nie chciała.
Była dobrze trenowana przez alfę na wojownika. Kochała to robić, to było satysfakcjonujące wiedzieć, że można teraz bronić innych przed niebezpieczeństwem. Doskonaliła swoje moce i umiejętności. Prawie wszystko było w porządku, wataha lepiej się trzymała. Pewnego razu dowiedziała się, że Flore zaszła w ciąże. Reyley powinna się cieszyć z tego faktu, ale była smutna. Kochała ją, ale teraz to było już nieistotne. Wadera nigdy jej nie pokocha posiadając wspaniałego partnera i dzieci.
Nadal pamięta dzień, w którym nigdzie nie mogła znaleźć Yllore - nawet jej dzieci nie wiedziały gdzie ona jest. Reyley na początku sądziła, że wadera wyszła po wodę lub jedzenie. Kiedy nie wracała w najbliższych kilku godzinach poszła jej szukać. Jej zapach na samym początku był strasznie słaby. Gdy stawał się mocniejszy usłyszała trzepot wielkich skrzydeł i przeraźliwy skrzek jakiegoś potwora. Przerażona pobiegła w stronę dźwięku i skamieniała. Nogi przytwierdziły jej się do podłoża. Jej zastępcza matka leżała w kałuży krwi, na jej ciele było wiele śladów po pazurach, a z jej brzucha wypływały wnętrzności. Nad jej ciałem pochylał się gryf, który ją jadł, w oczach Reyley pojawiły się łzy. Nie potrafiła się ruszyć. Wtedy zauważyła jak wiele gryfów leci w stronę jej watahy - kiedy tam dobiegła już było za późno. Czuła mnóstwo krwi, martwych ciał, słyszała krzyki wilków. Walczyła z nimi przez co została ranna. Kiedy zobaczyła, że jeden gryf wychodzi z jaskini Flore serce zaczęło mocniej jej bić. Pobiegła do jaskini Flore - jej dzieci leżały przy niestety już martwej matce, a ojciec leżał rozszarpany przy wejściu. Złapała młode za  futro, dotykając mokrym od łez policzkiem futro ukochanej w ramach pożegnania. Zaczęła uciekać jak najszybciej potrafiła. Minęło dużo czasu, a dzieci Flore stawały się głodne, a ona była wycieńczona, na szczęście nie słyszała już gryfów ani nie czuła ich. Przygarnęła je szamanka, która dała im chwilowe schronienie, jedzenie i wodę. Powiedziała jej, że jeżeli to nie ona jest matką tych szczeniąt to ona chętnie się nimi zajmie i znajdzie im odpowiedni dom. Podziękowała jej i znowu zaczęła wędrować, tym razem z pełnym brzuchem od naprawdę dobrych lat. Minęło parę tygodni aż wreszcie tutaj dotarła.
Właściciel: Sylanna (Howrse)
Inne zdjęcia: Nocne wcielenie x
Ocena: 0/3

OD Mizuki CD Carfid

Spojrzałam na basiora, zaciekawiona. Mam być szczera? Bardzo mnie interesowała jego przeszłość. Wydawał się być naprawdę spoko i miłym basiorem. Wyskoczyłam ze śniegu i go zatrzymałam.
- Czekaj.
Wtedy świat jakby zastygł. Jedynie co poruszało naszymi ciałami, to lekki wiatr, który ruszał naszym futrem. Basior stał odwrócony do mnie plecami, nic nie mówiąc, jakby nie był zadowolony z faktu, że to powiedział. Lekko ruszyłam głową.
- Ja...
- Nic nie mów - basior ponownie zaczął iść. Co ja mogłam zrobić? Chciałabym, żeby się zatrzymał, ale nie chce używać mocy. Szybko podbiegłam przed niego.
- Poczekaj! - ponownie go zatrzymałam, a ten patrzył na mnie. Wyglądał tak smutno... Wzięłam głęboki wdech.
- Carfid, posłuchaj mnie! Proszę. - uspokoiłam się - pamiętasz, jak jeszcze niedawno mnie uspokoiłeś? Jak dałeś mi wsparcie, którego potrzebowałam, mimo to, że nie wiedziałeś, o co chodzi? Mimo to, że mnie nie znałeś i nie wiedziałeś jak zareaguje? To był naprawdę miły gest od ciebie, a co najważniejsze, nie zawracasz mi głowy, swoim dzieleniem się cierpienia z przeszłości. Tego każdy potrzebuje. Nawet ty. - położyłam łapę w miejscu jego serca - zawsze o tym możesz pogadać ze mną. Jesteśmy przecież przyjaciółmi!
Basior spojrzał na mnie zaskoczony.
- Przyjaciółmi?
- No tak! - podskoczyłam, patrząc na niego z uśmiechem - przyjaciele sobie pomagają i rozumieją drugą osobę! Słuchaj... Jak chcesz pogadać, lub spotkać... Moja jaskinia leży niedaleko leża Alf. Jak chcesz, możesz przyjść, zrobię herbatę, czy coś - uśmiechnęłam się - do zobaczenia!
Odbiegłam, biegnąc do jaskini.

****
Siedziałam w jaskini, kładąc wszystko, co trzeba na jednym z kamieni. Położyłam wszystkie saszetki z herbatą, jakie mam, szklanki i cukier. I ten biały i ten trzcinowy. Położyłam jeszcze miód i cytrynę. Czy coś jeszcze można dodawać do herbaty? Cynamon! Biegałam tak na lewo i prawo, a gdy wszystko miałam, usiadłam i czekałam. Czekałam do południa, popołudnia, wieczora... Nie przyszedł. Opuściłam lekko głowę i miałam właśnie sprzątać, gdy...
- Przepraszam, za spóźnienie.
Odwróciłam głowę, patrząc na basiora. Szybko rozpromieniałam. 
- Nie szkodzi! Chodź! Nie wiedziałam z czym pijesz herbatę, więc położyłam wszystko, co mam - podbiegłam po wrzątek i nalałam do szklanek.
- Siadaj! - usiadłam i wzięłam sobie klasyczną herbatę. Rany, ale byłam szczęśliwa, że przyszedł!


Carfid? Sory że tyle czekałeś :c

OD Sinner CD Naxet

Spojrzałam na basiora, fucząc niechętnie. Zastanawiam się, po co tutaj przyszłam? A no tak. Muszę poznać obyczaje, by zaatakować tą watahę jak najmocniej. Usiadłam w jakimś miejscu i zaczęłam oglądać przedstawienie. W końcu, gdy ten szajs się skończył, podniosłam się i ruszyłam w stronę, w sumie jakąś. Zamknęłam oczy, idąc na czuja. Generalnie gdzieś spadnę.

****
Siedziałam przed jaskinią, nie myśląc o tym, co jest teraz. Zbyt wiele przebłysków z tamtych dni, prześladował mój umysł. Nadal mnie prześladowała moja osobowość. Moje lęki, bóle. Jsaon usiadł obok mnie i spojrzał na mnie swoim ciepłym wzrokiem. Położył łapę na mojej, uśmiechając się pogodnie. Spojrzałam na niego, zaskoczona. Jego dotyk...
- Co ty robisz? - zapytałam. Basior się zaśmiał cicho. 
- Uspokajam Cię.
- Nie rozumiem. Nie byłam tego uczona.
Basior się ponownie zaśmiał i odwrócił pysk w stronę swojego stada. 
- Widzisz. Widzieliśmy to, co ci robili. Wdziałem, jak cię torturowali, niszczyli twoje serce, zastępując... Tym.
- Uważasz, że zabijanie szczęścia jest błędne? One krzywdzi! To tylko tymczasowe łagodzenie bólu!
- Wmówili ci to, dlatego tak myślisz, wiesz? - spojrzał na mnie ponownie. Zaczęłam się zastanawiać. Nic nie pamiętałam w sumie. Tylko ból. Nie czułam szczęścia, może jednak ma rację? Wstałam i spojrzałam na swoje ostre, jak brzytwa, pazury.
- Moje ciało jest dostosowane do zabijania, nie szczęścia.. W ogóle co to jest szczęście?
- Szczęście? To coś, co cieszy twoje serce. Coś, co ci pozwala żyć. Czy ci tak biło serce, gdy dawałaś śmierć innym?
Zamilkłam. Nigdy nad tym nie myślałam, a to, co mówi, wydaje się prawdziwie. Może... Może faktycznie po prostu...
Basior na widok mojej miny się zaśmiał i pocałował w pyszczek.
- A teraz, co czujesz?
Gwałtownie się wyprostowałam, czując swoje własne serce. Wyprostowałam uszy, czując dziwne emocje. Nie potrafiłam ich nazwać, były dla mnie zupełnie nowe. To było...
- Szczęście...

****

Ledwo co udało mi się zatrzymać przed urwiskiem. Szybko jednak, zmieniłam tor i usiadłam na plaży. Zaczęłam się wsłuchiwać w wodę. Nie potrzebowałam szczęścia do życia, a uśpione serce mi to tylko udowadnia. W pewnym momencie, usłyszałam szelest. Warknęłam w tamtą stronę. Doskonale znałam ten zapach.
- Nie ukrywaj się, Naxet. Czego chcesz?

Naxet? xD

26 stycznia 2018

Od Nathing cd. Aidena

- Rozumiem.
Usiadłam na krześle obok niego.
- Sprowadza cię coś konkretnego?
- Właściwie to nie. Przerwa w pracy.
- Yhm - zastanawiał się widocznie nad tematem do rozmowy. - Wiedziałaś, że wataha posiada ponad 30 000 000 ksiąg?
Uśmiechnęłam się lekko, rozbawiona.
- Policzyłeś je wszystkie?
- Segregując mogłem również liczyć.
Rozejrzałam się po przestronnym wnętrzu. Fakt, księgozbiór został starannie uporządkowany, a kurze z regałów starte. Zatrzymałam wzrok na stojącej po środku rzeźbie anioła, oświetlonego delikatnie przez jasne, niebieskawe światło.
- Jak sądzisz, kim są anioły?
- Chodzi ci o skrzydlate postaci chodzące czasem po tej ziemi?
Wstałam i powoli podeszłam do posągu.
- Mniej wiecej - rzuciłam w stronę Aidena.
- Może to istoty z innego wymiaru? Posłańcy bogów? - basior stanął obok mnie.
- Innym słowy kumulacja dobrej energii.
- Światła.
- Najgorszy wróg mroku.
- Czemu pytasz?
Westchnęłam.
- Może mógłbyś pomóc mi rozwiązać pewną zagadkę.
Może...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

      Mój oddział - równie waleczny co liczny - jest, trzeba przyznać, odpowiednio karny. Teoretycznie stacjonując na cmentarzu jesteśmy zarazem zawsze i wszędzie. Oddział wyrusza z naszej bazy (stałej lub tymczasowej) w obrany wcześniej punkt lub jego okolice. Przemieszcza się zawsze tak cicho i sprawnie jak się da. O ile wcześniej nie napotkamy poważniejszego niebezpieczeństwa, którym powinniśmy się zająć docieramy na miejsce. Tu oddział dzieli się na mniejsze grupki lub nawet rozprasza na pojedyńcze wilki. Przeczesujemy teren, szukając wroga. Zazwyczaj znajdujemy go bez problemu albo to on znajduje nas.
Smoki. Nie ma tragedii, gdy dopadnie nas jeden bądź dwa smoki. Trzy, kilku zwiadowców, jeszcze do przeżycia. Częściej jest cisza - a potem nagle, nie wiadomo skąd spadają z nieba kolejne poczwary. Przyzwyczailiśmy się już, że przeciętna walka to znaczy cztery smoki w jednym miejscu. Pięć, sześć, to już robi się jatka, identycznie jak w filmach. Na co dzień ratujemy sobie życie. To jest wojna.
     Spokojne miejsce znaczy zazwyczaj jednego do dwóch smoków albo Kameleony. Teraz są dla nas jak trening, czy walka na rozgrzewkę. Ale z agresywnymi poczwarami już gorzej. Jeden bądź dwa agresywne smoki to już robi się krwawa masakra.
     Mogłoby kogoś dziwić, że jesteśmy ciągle pod ostrzałem, gdyby nie fakt, iż sami biegamy w najbezpieczniejsze miejsca, czatujemy na najtrudniejsze smoki, a w wolnych chwilach przybywamy z odsieczą innym oddziałom. Nie znaczy to wcale, że nie mamy ani chwili wytchnienia. Często zapada tak zwana cisza. Smoków brak, trwa opatrywanie ran, marsz w nowe miejsca. Statystycznie po kilka walk na dzień.
    Jeden dyżur trwa około doby, potem się zmieniamy. Dzień bez dyżuru jest całkowicie wolny, można odsypiać, regenerować siły albo robić same głupoty, co się komu podoba. Czasem, późną nocą, gdy wrócimy do głównej bazy - na cmentarz - wszyscy poza wartą kładą się spać. Wtedy i ja śpię. Normalnie powinnam zasypiać zgodnie z moim dyżurem, moja zastępczyni ciągle mi to wypomina. Ale ja nie czułabym się fair wobec mojego oddziału. Poza tym nie jestem zmęczona. Żywiołem mojego oddziału jest walka, a ja napawam się nią, nie potrafię zmrużyć oczu, podczas gdy oni walczą.


Trwała cisza. Dzień nie był przesadnie trudny, trzy, cztery smoki na walkę. Nieliczne rany już dawno zostały opatrzone, obiad zjedliśmy bez pośpiechu. Kryliśmy się aktualnie wśród drzew, regenerując siły, nim napadnie na nas kolejny nieprzyjaciel albo padnie z moich ust rozkaz do odmarszu.
Ale ów rozkaz nie padał. Milczenie smoków w tym miejscu brzmiało dla mnie dziwnie drapieżnie. Może i niepokojąco, jeżeli po tylu dniach walk w Oddziale II niebezpieczeństwo ataku smoka mogło mnie jeszcze niepokoić.
Dookoła panowała spokojna, sielska wręcz atmosfera, jakby nikt nie wiedział, że właśnie trwa wojna, a za chwilę staniemy oko w oko z kolejnym potworem.
Nad nami rozległ się delikatny szum kilkunastu opierzonych skrzydeł. Pomiędzy nami wylądował Oddział V.
- Jakieś wieści, Ariene?
Wilczyca nie czekała nawet na to pytanie, jak najszybciej wyrzuciła z siebie wszystkie istotne informacje.
- Oddział VII wdał się w bójkę z jednym ze smoków ognia niedaleko jaskini z zapasami, nie mają nawet jak ruszyć się po wodę. Potrzebują NATYCHMIASTOWEJ pomocy, inaczej wszystko się spali, włącznie z nimi i żywnością.
Powiało chłodem. Temperatura dookoła spadła o conajmniej pięć stopni.
Zerknęłam na nasz oddział.
- W takim razie wyruszamy. Jeszcze coś istotnego powinniśmy wiedzieć?
- Nathing - głos należał do wilka z mojego oddziału. Obróciłam głowę w jego stronę i ujrzałam właśnie to, na co czatowaliśmy w tym miejscu od dwóch godzin. Ze sporą prędkością zbliżał się do nas Leden, a wraz z nim nadchodziło lodowato zimne powietrze.  Uskoczyłam w bok, w samą porę żeby uniknąć zderzenia ze smokiem, który zarył brzuchem w piach. Na razie inieruchoniony, nadal powodował zniszczenia wśród wilków. Oberwała także część szkrzydkatego oddziału.
- Lećcie do myśliwych, pomóc im z tą wodą - zawołałam w stronę Ariene, przekrzykując hałas, który nagle zaczął nas otaczać. Powietrze zrobiło się okropnie mroźne, miałam wrażenie, że łapy zaczynają przymarzać mi do podłoża, więc rzuciłam się w wir walki. Miałam nadzieję, że przywódczyni posłucha mojego rozkazu, bo raz, że szybko i sprawnie poradzimy sobie z Ledenem, wraz z częścią zamrożonych skrzydlatych - nasi też z resztą po części zostali już częściowo skuci lodem - a już napewno szybciej i sprawniej niż mniej doświadczony w walce i mniej liczny oddział piąty, a dwa, że oni szybciej dotrą z wodą i odsieczą dla Oddziału VII, niż my, poruszający się lądem.
Smok w końcu wydostał dolną część cielska z ziemi i wstał. Od tego nagłego ruchu zadrżała ziemia, przez co oddziały straciły równowagę, nie mówiąc już o tych wojownikach, który mieli zamrożone niektóre części tułowia. Podniosłam się szybko i rzuciłam się na stwora, podobnie jak spora część mojej kompanii. Trawę i drzewa wokół pokrył szron, nie było więc mowy, żeby rozpalić ogień. Pomijając już fakt, że rzez to wydawało się być jeszcze bardziej lodowato.
Smok zamachnął się i odrącił od siebie grupkę atakujących. Grzmotnęłam o zamarźnięte podłoże. Było twarde i piekielnie zimne. W ułamku sekundy poczwara znalazła się nade mną i dmuchnęła w moją stronę lodowym powietrzem. Ktoś skoczył nade mną i wpadł na łeb poczwary, dzięki czemu zwróciła łeb w inną stronę. Nie zarejestrowałam kto to był, nie przemknęło mi nawet przez myśl, żeby mu podziękować. Jak już mówiłam my, Oddział II, ciągle ratujemy sobie nawzajem życie.
Stanęłam na własnych łapach - nie było źle, jedynie opuszki łap i czubek nosa miałam zamrożone, na powiekach i rzęsach widziałam i czułam szron. Znów zabrałam się do ataku, przy użyciu mocy albo bez, znów teraz ja kogoś ocaliłam; trwała kolejna walka. Dokuczały mi trochę zamarznięte palce, nie miałam już nawet pojęcia, czy są lodowato zimne, czy brak mi w nich czucia.
Walczyliśmy zażarcie na mrozie, ale była to piękna, choć krwawa scena, a ja byłam dumna z mojego oddziału. Tak właśnie Oddział II walczył.

<Aiden? Odnajdziesz się gdzieś w tłumie?
P.S. Członkowie Oddziału II mogą, ale absolutnie nie muszą stosować się do tego, co o nim napisałam>

Od Diathesis

Stąpałam ostrożnie po tafli cienkiego lodu. Chłód parzył mnie w łapy, jednak nie opierałam się pokusie, żeby przystanąć - w przeciwnym wypadku czekała mnie niechybna śmierć.
Przede mną, pośrodku jeziora otoczonego górami wznosiła się wysepka z małą, marmurową kapliczką poświęconą Theris. Nad nią rosła przekrzywiona, duża wierzba płacząca, której gałęzie osłaniały kapliczkę. I wtedy zrozumiałam. Ogarnęło mnie dziwne poczucie spokoju, zrozumienia czegoś, czego do tej pory nie rozumiałam. Lód się załamał, otaczając mnie chłodną wodą. Nie walczyłam z tym, nie starałam się wypłynąć na powierzchnię. Nie mogłam.
W ostatnich chwilach życia zobaczyłam czerwone oczy wpatrujące się w mnie zza tafli zamarzającej wody.

***

Wstałam z posłania energicznie. Serce biło mi gwałtownie, płuca łapały oddech spazmatycznie, jakby nie mogły uwierzyć, że już nie wypełnia ich zimna, lodowata woda.
Kolejna wizja.
Ale jak? Dlaczego? Dlaczego była taka rzeczywista? Czyja to przyszłość? Moja? Kogoś w pobliżu? A może to przeszłość?
Zacisnęłam usta. W mojej głowie pulsowało tylko jedna myśl.
Muszę się z nim zobaczyć.

***

- Niestety, ale nie mogę pokazać Ci twojej matki. Mówiłem to wielokrotnie. - Strażnik Zaświatów westchnął. - Czemu jesteś taka uparta, Diathesis? - Spojrzał na mnie, unosząc się w kręgu przywoływań. Jeden wielki okrąg, a w jego środku trzy mniejsze, splecione ze sobą. Trzy miejsca w Zaświatach.
- Ponieważ chciałabym się jej poradzić. - Jedna brew Strażnika uniosła się w geście zdziwienia. - Od jakiegoś czasu powtarza mi się ta sama wizja. Czuję, że jest ważna, ale nie potrafię jej rozwikłać.
- Może potrafię Ci pomóc? - zaproponował. Popatrzyłam na niego z miną wyrażającą „o co chodzi?”. Ten się uśmiechnął. - Ja nie, ale znam kogoś, kto może.
- Kto to? - spytałam, czując narastającą gulę w gardle.
- A pamiętasz swojego przyjaciela z dzieciństwa?

***

Zapukałam w stare, drewniane drzwi. Przystanęłam nerwowo, nie wiedząc, jak mnie przyjmie. Miał prawo mnie nienawidzić, w końcu zniszczyłam jego watahę.. tak sądziła przynajmniej większość jej byłych członków. Quentin zapewne nie był wyjątkiem - odszedł z watahy na miesiąc przed tym, i to go ocaliło.
Usłyszałam kroki. Drzwi się otworzyły. W progu stanął młody basior, o pół roku starszy niż ja. Jego sierść miała białoniebieski, lodowy odcień, miejscami jaśniejszy. Grzywa miała odcień biały, wchodzący w szarawy.
- Czy zastałam Quentina? - spytałam cicho. Basior zmarszczył brwi.
- Masz go przed sobą. O co chodzi? - spytał. Zaschło mi w gardle. Zmienił się. Wyrósł.
- Ja.. - zająknęłam się. Jego wzrok napotkał moje oczy. Nie musiałam nic więcej mówić. Zrozumiał.
- Dinah? - spytał. Oczy mu błyszczały, jak dawniej, gdy coś nabroił. - Nie wiesz, jak za tobą tęskniłem! - Mimowolnie się uśmiechnęłam. Przypomniało mi się coś..

- Ty gonisz! - wrzasnął niebieski basiorek i rzucił się jak najszybciej. Szaro-czerwona waderka nie pozostała mu dłużna i po chwili para szczeniaków goniła się ze śmiechem po śniegu, z którego gdzieniegdzie wystawały kępki trawy.
Urocza, ulotna chwila.

Ocknęłam się. Siedziałam na sofie w pobliżu basiora, który wpatrywał się we mnie z niepokojem. To jednak nie było wspomnienie. Spróbowałam zdjąć z siebie gruby, wełniany koc.
- Diathesis? - spytał niespokojnie. - Nic ci nie jest? To znowu jakaś wizja.
- No.. - odparłam - to nic takiego. Dostałam wizji naszej przeszłości.
- Aha.
Znowu umilkł. Podtrzymanie rozmowy wymagało ode mnie wysiłku. Przełknęłam ślinę.
- Ale ja nie w tej sprawie..
- O co chodzi? - spojrzał na mnie zza zmarszczonych brwi.
Opisałam mu wszystko. Dokładnie, i szczegółowo. Wysepka, jezioro, kapliczka, lód, i te oczy, które spoglądały na mnie. Wysłuchał całej historii.
- Wiesz, Dinah, to trudna wizja.. Ale jednego jestem pewny. To twoja przyszłość. - Spojrzałam w jego turkusowe oczy, jakbym nie mogła uwierzyć, że mówi prawdę.
- Czyli w najbliższym momencie utonę w jeziorze? - Popatrzył na mnie uspokajająco.
- Nie, Diathesis. Ta wizja może być oddalona o całe lata.
- Bardzo uspokajające - prychnęłam cicho.

*****

Siedziałam na klifie. Kawał skały zawieszony nad przepaścią. Nie wiedziałam czemu, ale lubiłam takie miejsca. Tylko ty, skały i niebo.
Wpatrzyłam się w zachód słońca, purpurowy jak krew, jak te oczy w wizji.
Przestań o tym myśleć - nakazałam sobie mentalnie. Na próżno. - To powtarza się od tygodnia. Jak mam wytrzymać w takiej sytuacji?
Nie wiedziałam. Zwyczajnie nie wiedziałam nic.
Kątem oka zauważyłam wilka.


<Alpin? Sorry za takie posiekanie opowiadania, chciałam przedstawić wszystko bez zbytniego przedłużania. I tak, wiem, zrobił mi się rym>

25 stycznia 2018

Od Obliviona CD. Kesame

Zamrugałem kilkakrotnie, po czym westchnąłem.
- Muszę? - jęknąłem cicho. Oczywiście, mógłbym łatwo wydostać się z tej "pułapki" za pomocą czarów, tylko po co? Wadera skinęła głową.
- Dobrze, ale puść mnie. - powiedziałem w końcu.
- Obiecujesz? - zapytała Kesame. W jej ciemnoszarych oczach widziałem rozbawienie.
- Tak, tak, obiecuję. - mruknąłem pod nosem. Gdy wadera uwolniła mnie, a ja wstałem, zrobiłem to, o co prosiła. Jak to wcześniej ładnie ujęła - wywaliłem jęzor i zamerdałem ogonem. Kesame w jednej chwili wybuchła śmiechem i zaczęła tarzać się po ziemi, zwijając się ze śmiechu. Czy to naprawdę aż takie śmieszne. Zniżyłem łeb i również zacząłem się śmiać.

***
Zaczęło się robić ciemno. Spojrzałem na Kesame. Uśmiechała się lekko. Nie umiałem ocenić, czy ten uśmiech był prawdziwy, czy nie.
- Może...jutro też się spotkamy? - zaproponowała. Zdziwiłem się. Kto chciałby się ze mną spotkać drugi raz?
- Dobrze. Jutro o szczytowaniu słońca pasuje?
- Pasuje. A gdzie?
- Gondolin? To świetne miejsce na polowanie. Moglibyśmy zapolować dla watahy.
 - Zobaczymy, co przyniesie jutro. - powiedziałem, patrząc w oczy Kesame.
- Do zobaczenia. - uśmiechnęła się lekko.
- Mam nadzieję. - westchnąłem, zwieszając łeb, po czym podniosłem go, a na moim pysku malował się mały uśmiech. Gdy Kesame znikła mi z oczu, odwróciłem się i zacząłem iść. Przed siebie. Do domu.

***

Czekałem aż Kesame się zjawi. Myślałem, że na próżno. Westchnąłem cicho i odwróciłem się w stronę Centrum, gdy nagle usłyszałem głos wadery:
- Przepraszam, że musiałeś czekać. - powiedziała. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem szarą waderę.
- K-Kesame? -wyjąkałem. Nie mogłem w to uwierzyć. Oczy lekko zaszkliły mi się.
- A kto inny, Oblivionie? - zapytała radośnie. - To co? Polujemy?
- D-dobrze. - dlaczego nie mogłem się porządnie wysłowić? Po chwili spuściłem głowę i wyszeptałem:
- Dziękuję.

***

I tak szara wadera którą poznałem została alfą, a następnie przywódczynią oddziału I na wojnie. Ja również dostałem swój odział, lecz jakoś nie byłem tym zachwycony. Na szczęście ten odział musiał polować, co dobrze mi wychodziło. Wyszedłem szybkim krokiem z jaskini i po paru minutach marszu wpadłem na Kesame. Wodziła wzrokiem po niebie, a na mój widok uśmiechnęła się szeroko.

<Kesia? Pisałam to.... DŁUUUUUGO, więc może być niespójne xd>





Od Will CD. Kesame

Szybkim krokiem wyszliśmy z jaskini. Ja, Kesame i Mikke. Nie miałam pojęcia, skąd on się wziął w Watasze Smoczego Ostrza. Przecież odszedł jakiś czas temu! Teraz na pewno cieszyłaby mnie jego wizyta, ale zdenerwowanie i wyczuwalny strach nie dawały mi powodu do radości.
- Mikke, co się stało? - zapytałam. Kątem oka dostrzegłam, jak Kesame robi zdziwioną minę. No tak. Pewnie go nie poznała po tak długim czasie.
- Powiem ci ja dotrzemy, teraz musimy przyspieszyć kroku! - odpowiedział szybko. Mocniej zmarszczyłam brwi. O co może chodzić? Po chwili dotarliśmy na miejsce. Rozejrzałam się dookoła, gdy nagle mój wzrok przykuło martwe ciało. Otworzyłam szerzej oczy.
- Czy to...? - mój głos się załamał. Podeszłam bliżej i poniuchałam chwilę w powietrzu. Oprócz zapachu krwi wyczuwałam zapach mojej córki.
- Tak... - Mikke opuścił łeb. - Znalazłem ją tutaj już martwą.
- Autumn... - wyszeptałam. Położyłam się przy niej i wtuliłam głowę w jej szare futro. - Przepraszam...
Kesame podeszła do mnie, po czym zamknęła oczy.
- Przykro mi, Will...

****

Kesame została alfą, a niedługo potem zaczęła się wojna. Zostałam przydzielona do jednego z oddziałów walczących, razem z... Loedią. Pewnie szybciej zginę z jej kłów, a nie smoka. Wszędzie latało pełno tych bestii, a ja miałam wrażenie, że walka z nimi nie ma sensu. Weszłam do jaskini Kesame. Chciałam z nią porozmawiać. Nie ważne o czym. Po prostu chciałam usłyszeć jej głos, tak na wypadek... gdyby ten raz był tym ostatnim.
- Kesame? - powiedziałam, gdy zobaczyłam szarą waderę szykująca się do wyjścia.

<Kesame? Przepraszam, że tyle to trwało i taki gniot wyszedł :/ Dawno nie pisała wilczkami>

Od Ariene

Zamknęłam książkę i uśmiechnęłam się w stronę basiora.
- Czytam ją już któryś raz. - wstałam i podałam mu książkę - Proszę.
Wilk przygryzł lekko wargę.
- Właściwie to ja też już ją czytałem. - zaśmiał się.
- Ariene. - przedstawiłam się podając mu łapę - Jestem tu białym magiem.
- Chaster, opiekun.

~*~*~*~*~

Spojrzałam na grupę skrzydlatych wilków. To ja miałam nimi przewodzić. Wszyscy na mnie liczyli.
- Aiden, jesteś pewien, że dasz radę? - spojrzałam na ducha - Z tego co mi wiadomo, to jeszcze nie latałeś.
Spojrzenie basiora było niepewne, jednak dawało mi do zrozumienia, że nie zamierza się poddać.
- Zefir. - zwróciłam się do przyjaciela mojej zmarłem córki - Tobie powierzam jego trening. Wyjaśnisz mu podstawy i nauczysz najważniejszych rzeczy. Corners lubiła, gdy ją uczyłeś, więc mam nadzieję, że z Aidenem również tak będzie.
Westchnęłam na myśl o tym, z jaką ekscytacją wadera opowiadała o lataniu z Zefem. Zawsze wracała do domu z szerokim uśmiechem na pyszczku. Ale teraz... teraz już nie zobaczę jej uśmiechu.
- Możecie już iść, to wszystko. Chaster, ty zostań.
Spojrzał na mnie błękitno-turkusowymi oczami.
- O co chodzi? - zapytał.
- Nic specjalnego... tylko... trochę się boję. Brałam już udział w wojnie, ale wtedy byłam jedynie zastępcą. Nie jestem pewna, czy podołam.

Chaster? Spokojnie, jeszcze się rozkręcę xd

24 stycznia 2018

Od Antilii CD Symonidesa

Symonides zrobił krok, aby ruszyć, jednak usłyszał, jak ktoś woła jego imię. Obejrzał się. Kesame szybko podbiegła do samca, zostawiając na chwilę jej stanowisko w sklepie. Zatrzymała się tuż przed nim. Szymny był zaskoczony, więc zapytał:
- Czy coś się stało?
- Nie będę cię okłamywać -spojrzała mu w oczy. - Prawdopodobnie zbliża się wojna. Dlatego proszę cię, żebyś znalazł jak najszybciej Antilie i w miarę możliwości Ayoko. Nie wiem jak dużo mamy czasu, jednak radzę się spieszyć. -powiedziała. Przez basiora przeszedł dreszcz niepokoju. Kiwnął głową na znak zgody. Odwrócił się i ruszył w drogę.
- Uważaj na siebie - usłyszał głos wadery, jednak zostawił go za sobą. Nie miał zbyt wiele czasu, więc nie szczędził sił w nogach. Otrzymał zadanie, które wypełni.

*~*~*~*

Ayoko… Mój mały Ayoko… Jednak to nie był mój synek. To jakiś szczeniak, który przypominał młodego, jednak odróżniały ich oczy. AJ miał złote i błękitne tęczówki, a młody wilk, który przede mną stał, był zrodzony z gniewu i smutku… Jego oczy zionęły otchłanią a szkarłatne, paciorkowe źrenice obserwowały mnie z góry. To nie może być…
- A… yo… ko..? - wycharczałam, po czym dostałam silny atak kaszlu. Na moment przed oczami pojawiły się czarne plamki. Oddychałam ciężko i spazmatycznie. Nie było ze mną dobrze. Zamknęłam oczy, próbując zdusić łzy płynące mi do oczu. Dlaczego on? To tylko niewinny szczeniak… Spojrzałam na Ayoko, a raczej na TO COŚ, co przypominało mojego synka, a następnie na inne szczeniaki. Co one tu robią? I czemu stoją jak posągi?
Nagle doznałam olśnienia.
Tamte wilki… Białe Oko mówiło, że poszukują rektorów do stworzenia… armii. Poszukiwali oni szczeniaków, aby ich szkolić i żeby za nich walczyli. Natomiast samice mają wykorzystywać jako żywy inkubator… Oczy zaczęły mnie ponownie piec. To nie może być prawda. Spojrzałam na szczeniaka. Chciałam odnaleźć jakąkolwiek cząstkę małego wilczka, którego znalazłam w śniegu, którym zaopiekowałam się oraz zostałam jego mamą. Jednak nie widziałam nic poza nienawiścią i gniewem. Wiedziałam, że nie był sobą, jednak miałam nadzieję, iż gdzieś uchroniła się cząstka małego, że gdzieś tam walczy i żyje…
Jednak ta nadzieja powoli umierała. Podobnie jak moje ciało. Wiedziałam, że zostało mi niewiele czasu. Nie bałam się śmierci, ale bałam się tego, co przyniesie przyszłość innym.
Nagle szczeniak ledwo zauważalnie drgnął, jak gdyby dostał… jakieś polecenie? Podszedł do mnie i podniósł moją głowę na wysokość jego oczu, a następnie delikatnie położył mi głowę na ziemi. Byłam delikatnie zaskoczona. Zaczął oglądać moje ciało, obchodząc mnie dookoła, bacznie mi się przyglądając. Kiedy wrócił, jego spojrzenie skrzyżowało się z moim. Jednak było to inne spojrzenie… Pochodziło ono z… złotych i błękitnych oczu. Czyli żyje! Ayoko żyje, jednak jest pod wpływem kogoś lub jakiegoś czaru, ponieważ młody potrząsnął głową i na nowo wróciły rubinowe ślepia. Niespodziewanie pojawiły się dwa inne wilki- te były zdecydowanie starsze i silniejsze, ale miałam wrażenie, że to AJ jest wyższy rangą. Kiwnął na nich, a sam udał się w jakimś kierunku, gdzie po chwili zniknął w czarnej jak smoła mgle. Dwa wilki pomogły mi wstać, ale sama musiałam iść. Było to dla mnie bardzo trudne ze względu na poważne urazy, jednak nie chciałam dawać to po sobie poznać. Basiory podtrzymywały mnie i równocześnie wymuszali kierunek, w jakim miałam się ufać. A ten prowadzi wprost do czarnej mgły…

*~*~*~*

Symonides biegł na tyle szybko, ile mógł, jednak wciąż uważał, że za wolno się porusza. Nie wiedział, czemu wybrał ten kierunek, jednak instynkt podpowiadał mu, że to właściwa droga. Zdecydował wrócić na miejsce walki z Białym Okiem i jego towarzyszami. Miał nadzieję, że znajdzie tam jakąś poszlakę. Było to dosyć niedaleko, jednak czas gra na jego niekorzyść. W końcu dotarł na miejsce. Śnieżny puch miejscami porywał jeszcze ziemi, jednak już w wielkości zdążył stopnieć. Simo niechętnie patrzył na to miejsce. Gdyby nie to… ich losy potoczyłyby się inaczej. Nie byłoby tej sytuacji…
Simo zauważył coś dziwnego. Nie było żadnych szczątków czy kawałków ciał. Walka odbyła się dłuższy czas temu, jednak jest za wcześnie, aby drapieżniki zjadły padlinę. Poza tym powinien zostać tu szkielet. Coś tu nie pasowało.
Gdy Szumny myślał nad rozwiązaniem tej zagadki, kątem oka coś zauważył. Niewielkie ślady łap w śniegu oraz koryto stworze podczas… ciągnięcia martwego wilka. Ktoś musiał tu być, znalazł ciało i zabrał je ze sobą. Możliwe, że są to towarzysze martwych wilków. Nie sądzili, że ktoś tu wróci i zauważy jakąkolwiek zmianę, więc nie zawracali sobie głowy zacieraniem śladów.
Oby nie było za późno… 

*~*~*~*

Wepchnięta mnie w czarny dym. Nic nie widziałam, jednak czułam, jak to coś odbiera mi nadzieję. Jakby… karmiła się miłością i szczęściem innych, a za to zostawiała ziejącą pustkę w sercu nieszczęśnika. W końcu wydostałam się z mrocznych oparów, jednak to, co zobaczyłam, zszokowało mnie…
Byłam na jakimś klifie, który prawdopodobnie było jedynym wyjściem. Patrzyłam z góry na ogromną jaskinię, która jest zdolna pomieścić kilkaset jak nie kilka tysięcy wilków jednocześnie. Na ścianach zauważyłam wyrzeźbione płaskorzeźby, które przedstawiały sceny jakichś walk czy innych ważnych wydarzeń. Na ścianie naprzeciwko były ogromne rzeźby z czarnego marmuru, które ukazywały wilki w pięknych zbrojach i dumnie uniesionymi łbami. Pomiędzy nimi było ogromne naczynie, a w nim płonął rubinowy ogień, a jęzory płomienia były ciemniejsze, niemalże kruczoczarne. Przypominały mi oczy tych wszystkich szczeniaków… Niespodziewanie usłyszałam jakiś cichy krzyk…
To nie był zwyczajny krzyk.
Nagle któryś z wilków, które stały przy mnie, pociągnął mnie mocno. Zagryzłam wargę, aby odreagować na ból. Prowadzili mnie pewną ścieżką i już myślałam, że zepchną mnie z wysokości, jednak w ostatniej chwili zauważyłam strome i wąskie schody prowadzące na dół. I w tej chwili znowu to usłyszałam- ledwie słyszalny wrzask. “Eskorta” popchnęła mnie w stronę schodów, więc posłusznie zaczęłam schodzić. Nie miałam sił na opór a ci dopiero walkę. Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić…
Dźwięk znowu się powtórzył. I teraz znałam jego źródło.
Pod wspaniałymi płaskorzeźbami były ciasne cele, gdzie znajdowały się brudne i wychudzone wadery. Każda z nich patrzyła na wilki z nienawiścią, ale także ze strachem. Nie znałam tych wilczyc, jednak łączyłam się z nimi w pewien sposób. Z każdą mijającą klatką zauważyłam, że ich brzuchy były coraz większe. Słowa Białego Oka huknęły mi w głowie. Teraz… byłam jedną z nich.

*~*~*~*

Simo podążał za śladem. Z czasem wyczuł znajomy zapach… Kojarzył mu się z Antilią, jednak to nie była ona. Woń miała nutkę świeżości… szczeniaka… Czyli Ayoko żyje. Mimowolnie basior westchnął z ulgą, jednak nie oznaczało to, że można świętować zwycięstwo. Nagle pojawił się ogromny cień, który przysłonił słońce. Donośny huk skrzydeł krążył po okolicy. Simo domyślił się co to, więc natychmiast poszukał kryjówki. Znalazł schronienie w gęstych krzakach, które skutecznie maskowały wilka. Młody smok, prawdopodobnie samiec, ponieważ był dobrze zbudowany. Wilk zauważył, że gad ma kolory zbliżone do barwy otoczenia, więc jest to Kameleon.
Niedobrze.
Smoki tej rasy nie są zbyt agresywne, nie mniej jednak nie oznacza to, że są naszymi przyjaciółmi. Ten osobnik miał jakieś 2-3 metry wysokości a długi był na 5. Jego brązowe łuski odbijały blask południowego słońca. Nastroszył zielone kolce i rozłożył duże, błoniaste skrzydła, aby nimi raz machnąć, możliwe, żeby je rozprostować po locie… Antilia również tak robiła. Szumny nadal przyglądał się zwierzęciu z ukrycia. Smoki są majestatyczne, ale i śmiertelnie niebezpieczne. Słyszał, że to są stworzenia bardzo dumne więc łatwo je urazić, nawet nieświadomie. Może i Simo jest wygadany, co przydaje się w pracy dyplomaty, jednak negocjacje ze smokiem to praktyczne samobójstwo. Niespodziewanie gad zwrócił łeb w stronę kryjówki Symonidesa. Ten wstrzymał oddech, mając nadzieję, że smok go jednak nie zauważył. Wąskie źrenice obserwowały teren. Po chwili smok zdecydował wzbić się w powietrze, zostawiając za sobą chmurę pyłu w miejscu gdzie przed chwilą stał. Simo odczekał jeszcze chwilę, aby upewnić się, że bestia jest już daleko stąd. Resztki śniegu delikatnie skrzypiały pod jego nogami. Odnalazł ślady, które częściowo zostały zniszczone przez gada, jednak udało się odnaleźć dalszą część. Po krótkiej chwili znalazł się pod… ścianą litego marmuru. To dziwne… Trop prowadził wprost do tego miejsca i ukrywał się tuż pod… Wilk postanowił zaryzykować. Cofnął się kilka kroków w tył i ruszył wprost w stronę skały, mając nadzieję, że się nie myli…

*~*~*~*

- Ruchy - zawołał strażnik. Nogi trzęsły mi się z braku sił i ogromnego znaczenia. Zaprowadzili mnie do jednej z cel tu przy statuach ogromnych, marmurowych wilków. Kraty, mimo że były zardzewiałe, nadal bez trudu utrzymywały wadery w zamknięciu. Z każdą mijającą celą, widziałam coraz więcej udręczonych wilczyc, które nie miały siły się przeciwstawić. Widziałam strach i ból w ich oczach. Strach, bo bały się kolejnego dnia i najchętniej by zakończyłby swój żywot już teraz, ale jednak coś je tu trzyma… A ten ból był mi znajomy. One straciły swoje dzieci na rzecz tego chorego pomysłu. Podobnie jak ja straciłam Ayoko, aby mógł walczyć w ich imieniu… Myślałam, że będę w stanie zastąpić rodzinę. Że będę jego mamą…
Chyba nie zasługuje na bycie matką.
A Simo… jest wspaniałym basiorem. Na pewno kogoś sobie znajdzie, będą razem szczęśliwi i może doczekają się gromadki szczeniaczków…?
Mam nadzieję, że szybko o mnie zapomni i będzie żył dalej.
Wilki, które mi towarzyszyły, otworzyły celę. Kilka wader podniosło głowy, aby zobaczyć co to za zamieszanie. Ich spojrzenie przesyłało mi wyrazy współczucia i oraz pewnego przekaz, że muszę się pogodzić z tym losem.
I tak właśnie zrobiłam. Poddałam się, bo straciłam wszystko, co mi drogie.
Jeden z wilków, młody basior, który dopiero co skończył 2 lata, popchnął mnie na tyle mocno, że z impetem uderzyłam w ziemię na prawym boku. Przez moje ciało przeszedł ogromny ból, jednak nie zwracałam na to uwagi. Spróbowałam wstać, ale nogi nie zdołały mnie utrzymać. Ponownie upadłam. Wszystko mnie bolało. Nie ma sensu walczyć. Wilki zaśmiały się ze mnie, lecz ja na to nie zwracałam uwagi. Kiedy odeszły, jedna z wader podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Było mi ciężko, ale udało mi się dojść do miejsca, gdzie była słoma wykorzystywana jako posłanie. Położyłam się jak najdelikatniej, aby nie podsycać cierpienia. Oddychałam płytko i dosyć szybko. Starałam się uspokoić, ponieważ strach mi teraz nie pomoże. Spoglądnęłam na wilczyce, która mi pomogła. Była młoda, myślę, że nie jest nawet dorosła. Miała ciemne futro, gdzieniegdzie było ono zerwane ze skóry i widziałam ślady po skanowaniu jej. Mimo to jej oczy nadal miały piękny, intensywny blask fioletu. Podeszła bliżej, aby obejrzeć moje rany. Bandaże zaczęły przeciekać krwią. Czułam się coraz słabiej i ciężej… Podejrzewam, że mam krwotok wewnętrzny. Zaśmiałam się gorzko w myślach.
Czyli tak będą wyglądać ostatnie chwile mojego życia…
Położyłam głowę, zrezygnowana i zamknęłam oczy. Nie sądziłam, że tak będzie wyglądać moja śmierć. Inaczej sobie to wyobrażałam.
Nagle coś zgrzytnęło. Nie miałam ochoty podnosić się, więc tylko uniosłam powieki. Nie spodziewałam się tego. Ayoko obracał głowę, patrząc czy kogoś w pobliżu nie ma. Kiedy upewnił się, że jest bezpiecznie, podszedł szybko do mnie i mnie przytulił. Patrzył na mnie z łzami w oczach, zły na siebie samego, że to przez niego to wszystko się stało.
- Nie obwiniaj się. - powiedziałam cicho. Byłam coraz słabsza, a mówienie było dla mnie dużym wyzwaniem. Ayoko spojrzał na mnie swoimi błękitno - złotymi oczami. Przytulił mnie, ale po chwili zaczął szybko mi wyjaśniać, co tu się dzieje.
- To oni, mamo. To ci sami, którzy nas zaatakowali. Złapali mnie, kiedy wyszłam na chwilę na zewnątrz. Przyprowadzili mnie tutaj i… - młody złapał się za głowę, jakby walczył z kim w środku swojego umysłu -Nie mam dużo czasu. To rodzaj jakiejś czarnej magii. Ktoś ma nad nami kontrolę, więc nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Udaje mi się czasowo wyrwać z tego uroku, jednak nie jestem w stanie przerwać więzi. Poza tym oni to wyczuwają, kiedy nie jesteś “jednym z nich” -chodzi o to, że wyczuwają, kiedy jak ktoś wyrwie się spod zaklęcia. - mówił szybko. Nagle zacisnął mocno zęby i wbił pazury w ziemię. Włączył z tym czymś. Była ma z niego taka dumna…
- Mamo, chce cię przeprosić. Za wszystko i… - nie dałam mu skończyć. Przytuliłam go mocno do siebie. Inne wadery przyglądały się. Ta, która mi pomogła, zapytała:
- Czy… czy nasze dzieci również… żyją…?
Ayoko kiwnął głową na znak zgody.
Wadera uroniła kilka łez szczęścia. Również odwzajemniła znak. Ayoko zwrócił się ponownie do mnie.
- Muszę… tam wracać. Mamo, mam nadzieję, że dasz radę uciec. Tu i teraz. - powiedział tylko i uciekł, biegnąc w jakimś kierunku. Z początku nie zrozumiałam, co miał na myśli, ale wszytko potem zaczęło się układać…

*~*~*~*

Symonides wylądował na miękkiej ziemi po drugiej stronie. Czyli miał rację. To była tylko iluzja, mając trzymać ciekawskich z dala. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było ono ciemne, rozjaśnione tylko przez kilka pochodni zamocowane w litej ścianie. Wysoki sufit poprawiał komfort przebywania w tym ciasnym miejscu. Basior spojrzał za siebie. Mógł jeszcze wyjść stąd i wrócić ze wsparciem jednak mogłoby być wtedy za późno… Wrócił spojrzeniem przed siebie. Jeśli jednak pójdzie teraz, ma niewielkie szanse na odnalezienie wadery i jej syna, o ile on tu jest. Czarna mgła zasłaniała jedyny tunel prowadzący w głąb tej jaskini. Simo wziął głęboki oddech i zrobił krok w mroczny dym…

*~*~*~*

Antilia poczuła dziwny dreszcz na ciele. Spojrzała na ciemną waderę.
- Jak ci na imię?
- Io - powiedziała.
- Io, czy mogę mieć do ciebie prośbę? - wilczyca zgodziła się. - Przekaż innym waderom, żeby były gotowe na ucieczkę. - podniosłam się z posłania. Io, podobnie jak moje nogi mocno zaprotestowały, ale ja się nie poddałam. - Proszę, zrób to, o co cię prosiłam… - samica posłusznie wykonała polecenie, przekazując informację innym.
Powoli podeszłam do krat i spojrzałam na płomień między rzeźbami. Intensywnie płonął, rzucając czerwone światło na komnatę. Patrząc na nie, myślałam intensywnie nad słowami młodego…
...to rodzaj jakiejś czarnej magii. Ktoś ma nad nami kontrolę, więc nie jesteśmy w stanie nic zrobić… 
No jasne!
Zaklęcie Czarnego Płomienia! Czytałam o nim w Wielkiej Księdze Zakazanych Zaklęć. Zaklęcie jest diabelnie trudne i praktycznie niemożliwe do stworzenia, jednak komuś bardzo zależało, aby przywołać je do życia. Urok ten polega na stworzeniu niezwykłego, czarnego płomienia i utożsamić go z czarem. Potem twórca zaklęcia jest w stanie odbierać duszę, serce oraz rozum właściciela danego ciała, a następnie przechowywać go w zaklętym ogniu. Wtedy owy wilk może przejąć kontrolę nad ciałem nieszczęśnika. To niewiarygodne. Ayoko jest w stanie przywrócić swoje emocje i myśli. Mimo że na krótki okres czasu, to jednak młody dysponuje niezwykłą mocą magiczną…
Mój mały synek…
Jednak czas wrócić do rzeczywistości. Muszę znaleźć sposób na to, żeby zniszczyć to coś i uwolnić. Jednak czyjąś obecność odwróciła moją uwagę. Odwróciłam się…

*~*~*~*

Symonides zdołał wyjść z czarnej mgły. Widok, jaki zastał, zszokował go. Ogromna jaskinia wypełniona pięknymi płaskorzeźbami a naprzeciw niego stały dwa ogromne posągi z czarnego kamienia. Między nimi płonął na kolor rubinowy, a jego jęzory miały barwę pomników. Zrobił kilka kroków, aby znaleźć jakiekolwiek zejście na dół. Odkrył on bardzo strome i wąskie schody, które były jedyną drogą na dół. Jednak z każdą chwilą, to miejsce przyprawiało go o mdłości. Pod pięknymi rysunkami wyrytymi w skale, znajdowała się cela, gdzie przetrzymywano wadery. Wszystkie były zaniedbane i traktowane gorzej niż… Spoglądały na Simo z obawą, ale także z nadzieją, że je wybawi. Co tu się dzieje?! Ruszył do ostatniej celi…

...i w końcu ją znalazł.
...i w końcu go zobaczyłam.

Symonides biegł na tyle szybko, na ile mógł. Ja trzymałam się jeszcze na nogach, ale dawka adrenaliny bardzo mi pomaga. W końcu basior dotarł do klatki.
- Nic ci nie jest? Jak się czujesz? Czy coś cię boli? - spojrzał na mnie i zauważył stare i zakrwawione opatrunki. - Jesteś ranna?!
- Nic mi nie będzie… -skłamałam cicho. Powoli siły mnie opuszczały, jednak nie chciałam, aby zobaczył mnie w takim stanie. Iskierka nadziei zapalona przez Ayoko, teraz płonęła na widok basiora… Może jest jeszcze szansa…?
- Intruz! - ktoś zawołał. Obydwoje spojrzeliśmy w kierunku głosu. Jakiś wilk zaalarmował innych.
Musimy się spieszyć. Inaczej nie skończy się to dobrze…
- Uwolnij mnie, szybko - zawołałam. Szumny wziął rozbieg i z impetem uderzył w drzwi celi. Udało się. Podeszłam do basiora i zapytałam, czy wszystko okej. Ten kiwnął głową, że tak, choć przez pewien czas będzie odczuwał ból w prawej nodze.
- Ruchy dziewczyny! - krzyknęłam. Io i reszta wybiegły z więzienia i natychmiast zaczęły uwalniać innych. Simo, przyglądał się temu i wziął mnie za łapę.
- Szumny, czekaj! - zawołałam, ponieważ dookoła panował straszny harmider. - Ayoko tu jest! I wiem jak go uratować!
- Co musimy zrobić?! - krzyknął. Pojawiły się inne wilki, ale nie warto walczyć z rozwścieczoną waderą. Wilczyce, wcześniej więzione, teraz stawały dzielnie do walki. Ja natomiast wskazałam na płomień.
- Musisz go zniszczyć!
Simo kiwnął głową. Nagle poczułam przypływ energii i pocałowałam go…
Z początku był zaskoczony, ale po chwili oddał się uczuciom.
- To na wszelki wypadek -powiedziałam i ruszyłam szukać syna. Simo wypowiedział moje imię, jednak zostało one zagłuszane przez walkę. Nie musiał długo szukać.

Ayoko leżał nieprzytomny na podłodze, jednak był też inny wilk. Młody, ale dosyć silny. Zjeżył się i na tych na i przystąpił do ataku. Nie zdążyłam zrobić unik, więc wylądował na mnie. Poczułam jak wgryza mi się w trzewia. Krzyknęłam. Kiedy już chciał zmiażdżyć mi tchawicę, mały, szary szczeniak rzucił się na napastnika. Jednak młody nie użył siły, ale swojej magii…
Najpierw unieruchomił przeciwnika za pomocą czarnych macek, po czym te zaczęły go pochłaniać. Po chwili nie został nawet szkielet… Byłam pod ogromnym wrażeniem…
- Mamo! - krzyknął i podbiegł do mnie, po czym pomógł mi wstać.
- Nic mi… nie jest… - wychrypiałam.
- Nic już nie mów. Wynośmy się stąd-Zgodziłam się. Wróciliśmy do głównego pomieszczenia. Simo właśnie pokonał jakiegoś wilka, o czym spojrzał na mnie zmartwiony. Podbiegł więc aby mnie podtrzymać.
- An! Nie wiem jak to zniszczyć! - mówił.
- Ale ja wiem…
- Co? - zapytał, ale po chwili zrozumiał - Nie! Nie zgadzam się! - krzyczał. Spojrzałam na ich wszystkich. Oni powoli wygrywali… A jeśli tak się stanie, prawdopodobnie czeka nas los gorszy od śmierci…
- Muszę to zrobić - powiedziałam i skupiłam się. Wyobraziłam sobie wodospad, jego widok, szum strumyka, spadająca kroplę… Potem oczami wyobraźni ujrzałam ogromnego węża, który owija się ciasno wokół piekielnego ognia. Dusił on swoją ofiarę, mimo że ta walczyła. Ogień starał się wydostać z uścisku wodnego węża, jednak ostatecznie zgasł z on sykiem i niewielkim dymem… Czułam się coraz słabiej. Miałam wrażenie, jakby ktoś uwolnił mnie z klatki i mogłam w końcu odfrunąć daleko stąd. Usłyszałam moje imię. Chyba upadłam na ziemię. Ktoś podniósł moją głowę… Zobaczyłam rozmazana twarz Symonidesa… Czemu jest smutny? Do twarzy mu bardziej z szarmanckim uśmiechem niż z łzami w oczach. Po chwili zobaczyłam drugą parę oczu, tym razem były to oczy szczeniaka, którego znalazłam i się zaopiekowałam, stając się dla niego nowym domem. W oddali jakieś krzyki…
Resztkami sił stworzyłam pegaza z wody i poprosiłam go, aby zabrał moją rodzinę do domu…
Potem została tylko ja i czarna otchłań mojego umysł.

Simo? Przepraszam, że napisałam… 3 058 słów łącznie… I że napisałam trochę chaotycznie ;3;
An jednak liczy na Ciebie <3

Od Timadi'rin cd. Romeo

Raz po raz wbijałam pazury w zmrożony śnieg, zalegający nieopodal jaskiń. Z tego przeklętego zimna nie czułam już nawet poduszek na łapach, ale i tak zawzięcie mściłam się na lodowych odłamkach, jakby to one były przyczyną moich problemów. Leżałam tak już od kilku godzin, lecz nie potrafiłam zdobyć się na nic innego. Na moim futerku zaczęły pojawiać się oszroniałe wzory, a chłód przeszył mnie do kości. A ja nadal raz po raz rozpamiętywałam ostatne dni.
Byłam wręcz pewna, że w watasze życie będzie spokojne i monotonne. Jakże się myliłam! Raptem parę tygodni minęło, odkąd dołączyłam do Watahy, a napadły na nas smoki. Smoki! Jakbyśmy potrafili je powstrzymać! Przecież kiedy któraś z tych bestii kichnie, pozbawi życia połowę naszych wojowników. Czy taka walka ma sens? Czy w ogóle mądrym posunięciem jest wojna? Czy nie lepiej wynieść się stąd?
Machnęłam łapą, z furią niszcząc ostatni kawałek śniegu. Ulżyło mi, ale tylko trochę. Już dawno postanowiłam, że będę walczyć dla siebie, i tylko dla siebie. Czy spotkałam tu kogokolwiek, za kogo warto oddać życie? Na razie nie. Czy spotkam? Nic na to nie wskazywało...
- Zima jest piękna, czyż nie?
Głos pojawił się znikąd. Wzdrygnęłam się lekko i zastrzygłam uchem. Nawet nie usłyszałam, jak obok mnie pojawił się jakiś basior. Spojrzałam na niego z ukosa, niezadowolona, że przerwano mi rozmyślania. Przez chwilę milczałam, ostrożnie dobierając słowa.
- Tam, skąd pochodzę, nie znamy słowa 'zima'. - powiedziałam powoli.
Wilk przysiadł koło mnie, a ja ledwie powstrzymałam się od krzyknięcia na niego. Albo wyrwania mu ogona o wsadzenia mu go do pyska. Albo czegokolwiek, co przyniosłoby mi choć szczątkowe uspokojenie.
- No, cóż. Mniemam jednak, że, skoro tu siedzisz, lodowy pejzaż przypadł ci do gustu? - zagadnął, a ja odniosłam wrażenie, że w jego głosie brzmi nuta smutku. Przygryzłam wargę i przyjrzałam się obcemu.
- Możliwe. - odparłam lakonicznie, z braku lepszych pomysłów na odpowiedź.
Basior machnął ogonem i oparł się na łapach. Przez chwilę nasze spojrzenia skrzyżowały się. W jego oczach pobłyskiwał żal i chęć zrozumienia, w moich zaś - byłam tego pewna - nieufność. Zrozumiałam, dlaczego wilk także szukał ukojenia w ogarniającym to miejsce spokoju. Może zdradziły to jego oczy, a może poznałam to po tym, że zagadnął mnie?
Westchnienie przerwało ciszę. Wyrwana z zamyślenia nie zorientowałam się, kto z nas je wydał. Basior zwrócił się jednak do mnie.
- Anoniusz Romeo do Noiro. Możesz mi mówić Romeo.
Niepewnie spojrzałam na wilka. Choć jego pysk uśmiechał się dość sympatycznie, jego oczy były niezmienione. Ba, wyrażały wręcz tęsknotę za czymś niedoścignionym. Tylko raz w życiu widziałam ten wyraz spojrzenia.
W dniu, kiedy opuszczałam matkę. W dniu, kiedy moje życie prawdziwie się rozpoczęło, a jej skończyło stratą.
- Timadi'rin - wykrztusiłam zdławionym głosem - Możesz mi mówić Rin.

Romeo?

23 stycznia 2018

Od Rainbow

Stałam w zgromadzeniu, przepychając się wśród innych wilków. Zażarty gwar nie pozwalał mi na dokładne widzenie wszystkiego - musiałam unosić jak najwyżej swoją głowę, żeby mieć jakieś pole widzenia. Po raz pierwszy żałowałam swego niskiego wzrostu.. Dobra, nieważne. Słuchałam Kesame z jako taką uwagą. Kiedy padły imiona dowódców, wsłuchałam się dokładniej. Nie chciałam trafić do oddziału z jakimś stetryczałym sknerusem, który będzie dowodził. To na pewno nie.
- Przywódcami oddziałów zostaną Nathing, Nicolay, Rena, Ariene, Rainbow..
Stop.
Czy właśnie padło moje imię?
Krąg wilków otaczających mnie zmniejszył się. Poczułam na sobie spojrzenia z respektem, a także narastającym zdziwieniem.
Świetnie. Po prostu zajebiście. Będę dowodzić bandą nieogarów. Przynajmniej te nieogary będą walczyły.


****

- Dlaczego akurat ja? - zażądałam odpowiedzi od Kesame. Na szczęście prywatna audiencja u alfy jest o wiele prostsza, gdy jesteś dowódcą oddziału. Wpatrywałam się twardo w jej ślepia, zadzierając głowę.
- Ponieważ jesteś inteligentna. Może i wredna, ale inteligentna i całkiem bystra. Nie dasz zginąć podwładnym.
Aha, czyli to tak.
Skoro tak o mnie myśli, niech tak będzie.
- Rozumiem.

****

- Czy już wszystko jasne? - spytałam. Tłum wilków zgodnie skinął głowami.
- Rozejść się. - warknęłam, kończąc musztrę. Na miejscu pozostał jeszcze jeden wilk.
- Czemu jeszcze nie idziesz, dołączyć do pozostałych? - spytałam, dawkując oszczędnie zimną groźbę „idź stąd, a może nic ci się nie stanie”.
- Mam pytanie.
- Jakie?

<Ktoś z oddziału VI? Spokojnie, Tęczeł nie gryzie, ona cię torturuje cx>

22 stycznia 2018

Powitajmy Bellonę!

nybird
Valar morghulis.

IMIĘ: Nosi dumne imię, brzmiące Bellona. Z tego, co wie, należało ono od rzymskiej bogini wojny.
PSEUDONIM: Bella lub Bellé. Innych nie toleruje.
WIEK: Żyje już dziesięć lat i nie spieszy się jej do starości.
PŁEĆ: Wadera. Czyż tego nie widać?
CHARAKTER: Bellona na pozór jest mrukliwą i oschłą waderą, jednak po bliższym poznaniu okazuje się być całkiem miła - jeśli byciem miłym można nazwać nieco bardziej łagodne traktowanie. Nadużywa sarkazmu oraz ironii - jej cięte riposty są niemalże legendarne. Jest dosyć aspołeczną osobą - woli trzymać się na uboczu, obserwując wszystko z bezpiecznej odległości. Czyta. Czyta bardzo dużo, nawet aż za bardzo. Nie pochwalisz jej hobby? Gratulacje, lądujesz na jej czarnej liście. W kwestiach znajomości - i ogólnie w wszystkich kwestiach -  jest ostrożna i nieufna. Swoich, a także cudzych sekretów strzeże zazdrośnie, aż chorobliwie. Gdyby przypisać jej któryś z grzechów głównych, byłaby to chciwość. Owszem, jest chciwa. Nie potrafi się powstrzymać przed swoimi pragnieniami. Ona po prostu musi dostać to, czego chce. Przypomina smoka łasego na skarby, który zbiera je tylko dla samej przyjemności ich posiadania. Okrutna? Owszem, można nazwać ją okrutną. Potrafi zabić tylko dlatego, by zaspokoić swoje nienasycone ego, poczucie honoru czy inną chęć zemsty. Jest zamknięta w sobie, zdecydowana i cierpliwa - te cechy sprawiają, że jest dobra w dążeniu do swego, jednak czasem obracają się przeciwko niej.
Kolejnym z jej grzechów jest pycha. Nazbyt ufa swoim umiejętnościom, daje się zbyt łatwo prowokować. Odrobina wiary w siebie nie jest zła, cóż jednak począć, gdy doświadczona wojowniczka zachowuje się jak rozgniewany, zadufany w sobie młodziak? Tak jednak bywa. Potrafi brnąć do przodu, zaślepiona w swój cel, ignorując wszystko pozostałe. Mimo wszystko nie jest całkiem zła.  Bellé dba o to, by te cechy nie przerodziły się w coś poważniejszego, jednak czasem zdarzają się jej chwile, gdy balansuje na krawędzi między normalnością a skrajnością. Nieliczne osoby, które akceptują ja taką, jaka jest, darzy szczególnym zaufaniem.
WYGLĄD: Na pierwszy rzut oka rzuca się jej sylwetka. Jest nienaturalnie wysoka, a przy tym wychudła. Długie, grube futro ciemnoszarego koloru łagodzi ostrość jej rysów, ale na niewiele się zdaje. Bellé wygląda, jakby ktoś wyciosał ją w kamieniu i zrobił to bardzo, bardzo topornie. Za duża jak na waderę, za niska jak na basiora.. Do najpiękniejszych wilków nie należy, to trzeba przyznać. Plus - jest silna, a do tego zwinniejsza niż większość basiorów. Porusza się znacznie szybciej, niż na to wskazują jej rozmiary. Może jest wątła, ale większość tej wątłości to mięśnie, których chętnie użyje do pokazania jakiemuś rozochoconemu młodzikowi, że nie wchodzi jej się w drogę. Mikrą grzywkę, opadającą na lewe oko, przeszywa pasemko w odcieniu świeżej krwi. Jest jedna cecha, na którą warto zwrócić uwagę. Jej oczy. Błyszczą się w odcieniach czystej bieli, ale potrafią przechodzić w czerń. Nie patrz w nie za długo, bo przenikniesz iluzję i zobaczysz, jaka jest naprawdę.
Szarość pozostaje, jednak tym razem sprawia wrażenie wyblakłej. Nie zmienia się w niej wiele, oprócz doskonale widocznych blizn, przypominających rysy na kamieniu. Nie osłabia się, ale sprawia wrażenie o wiele słabszej i kruchszej. Dopiero teraz widać wszystkie jej skazy, starannie przez nią skrywane. Na oczach nosi ciemnoniebieską opaskę. To zwykła szmata, jednak ona wytrwale ją nosi. Pielęgnuje ją jak jakiś talizman, jednak w gruncie rzeczy to tylko stara opaska, z którą ma związane wspomnienia. Gdy spróbujesz ją zdjąć, dojrzysz jej największą skazę - kalectwo, które ukrywa. Bellé jest ślepa. Odebrano jej oczy jeszcze przed tym, jak straciła pamięć. Strzeże tego sekretu jak oka w głowie. Jeśli dowiedziałeś się o tym, musisz coś dla niej znaczyć.
STANOWISKO: Wojownik
UMIEJĘTNOŚCI: Intelekt: 6.25 | Siła: 6.5 | Zwinność: 6.25 | Szybkość: 6.25 | Magia: 12.25 | Wzrok: 0 | Węch: 6.25 | Słuch: 6.25
RASA: Wilk Wojny
ŻYWIOŁY: Wojna, Śmierć, Cień
MOCE:
-  Furemasu ~ Wytwarza cieniste macki, które wyrastają z jej ciała. Wyglądają one jak te meduzy. Gdy taka macka dotknie jakiegoś żywego stworzenia, oplątuje się wokół niego i zaczyna pobierać od niego energię. Dłuższe używanie tej mocy wywołuje zawroty głowy i niekontrolowane krwotoki, które mogą spowodować wykrwawienie się.

- Shiryoku ~ Natura tej mocy jest szczególna, bowiem pozwala jej widzieć. Za jej pomocą rozpoznaje rzeczy dookoła, widząc je w spektrum czerni i bieli - przy dłuższym skupieniu może nawet wyczuć kolory. Ciekawostką jest, że może przy jej pomocy "widzieć" także promieniowanie ultrafioletowe i podczerwień.

- Hageshī Dansu ~ W wolnym tłumaczeniu Śmiertelne Tango. Jej dwie ostrza przekształcają się w zębate, ostre jak brzytwa miecze, unoszące się wokół niej i koszące - dosłownie - każdego, kto zbliży się za bardzo do Belli. Może również przenieść ich ochronę na kogoś innego.

- Furasshu ~ Pozwala jej na przemieszczanie się między cieniami, co podpada pod teleportację. W świetle słońca ta zdolność znika.

- Kasai ~ Zwyczajna kontrola nad ogniem, zapewnia jej także ognioodporność.

- Mōsō ~ Iluzja. Korzysta z tej mocy bardzo często, gdyż pozwala ukryć jej kalectwo, a także.. hm, zamaskować pewne rzeczy.

- Tenshi no Ikari ~ Nazwa tej mocy oznacza Gniew Aniołów. Ta moc zapewnia jej sporą potęgę, przekształcając jej ciało i umysł w maszynę do zabijania. Jednak choćby najmniejsze jej użycie skutkuje krańcowym wyczerpaniem po fakcie, które może być śmiertelne.

Reszta mocy nieodkryta.
RODZINA: Biologicznej nigdy nie poznała. Jej mistrzyni, Arivia, była dla niej jak matka.
PARTNER: Szczerze? Chciałaby mieć, jak każda wadera. Dobra, dobra, teraz darujmy sobie żarciki.. Trudno zdobyć jej uczucia, dotąd nikomu to się nie udało. Wierzcie mi, to naprawdę ciężkie zadanie.
POTOMSTWO: Nie ma i jakoś nie poczuwa się do jego posiadania.
HISTORIA: Szara, ślepa wadera, ledwie wyrosła ze szczenięctwa, wytrwale parła przed siebie. Nie wiedziała, kim jest i co robi, nie miała też pamięci. Miała tylko jeden cel - dostać się  gdzieś, gdzie od samego początku miała być. Kiedy znalazła ją wadera, zwana przez nią mistrzynią, nie potrafiła odpowiedzieć na żadne pytanie. Zapytana o imię, rzekła z namysłem „Bellona..”.
Młoda wilczyca wychowywała się wśród broni i metalu, kształcąc się na rzemieślnika. Arivia wpoiła jej jeszcze jedno - umiejętność walki wręcz. Kiedy Bella wykuła miecze, które nosi do dziś, nauczyła się nimi walczyć. Nic się nie zmieniało, Bellona miała wkrótce odejść od Arivii i zostać pełnoprawnym rzemieślnikiem. Jednak nie taki los przeznaczyło jej życie - kiedy miała już odchodzić w poszukiwaniu miejsca dla siebie, jej mistrzynię zaatakowano. Po powrocie z polowania Bella zastała Arivię leżącą w kałuży krwi nieopodal splądrowanej jaskini. Ostatnim tchem nakazała jej uciekać jak najdalej - najeźdźcy szukali nie mistrzyni, lecz jej - Bellony. Zrobiła tak, jak jej kazano - odeszła. Ta wataha była pierwszą, jaką napotkała, więc postanowiła tu zostać.
PRZEDMIOTY: Oprócz innej broni najbardziej ceni sobie parę zakrzywionych szabli z klejnotami w rękojeściach, pełniących nie tylko funkcję dekoracyjną. Mają one także imiona.  Czerwony to Płomień, zaś błękitny - Zamieć.
WŁAŚCICIEL: Thalia | Merliah | ria.sellene@gmail.com

Od Harbingera cd. Rena

Wadera była w lekkim amoku. Musiałem poprosić kogoś o pomoc. Padło na Ingreed. Moja partnerka zaczęła od uśpienia Ren. Następnie zaczęła czytać jej myśli. Były one chaotyczne i nie miały większego sensu, lecz udało się. Wyciągnęła z wadery miejsce, w którym po raz ostatni widziała kwiat. Stworzyła sen i zostawiliśmy samicę w spokoju.
***
Nie było jej. Zniknęła. Pozostawiła po sobie tylko charakterystyczny zapach popiołu. Czy to był dobry znak? Długimi susami zmierzałem do miejsca, w którym spotkałem ją pierwszy raz. Kiedy dotarłem na granicę watahy, odkryłem, że mam spory problem. Nieopodal dostrzegałem jedno z większych leż smoków. Ryzykować? Usiłowałem przejść niezauważony obok Gordiana. Nie udało się. Pokarało mnie, że wróżka zamiast skrzydeł dała mi skrzela. Omiotłem otoczenie spojrzeniem i ruszyłem w stronę najbliższego zbiornika z wodą. Efektownie zostałem jednak odciągnięty od swojego pomysłu dosłownie. U mego boku pojawiła się Rena. Wadera była w swoim żywiole. Rozpętała prawdziwe piekło, ale po sekundzie nie było już nic. Było coś jeszcze. Znalazła żółty kwiat.
- Chodźmy stąd.
Zabrzmiało to bardziej zgryźliwie, niż powinno. Re szła posłusznie tuż za mną. Czułem jak się na mnie gapi.
- Pytaj, wiem, że chcesz.
- Nie bądź tego taki pewny. - Prychnęła. - Też możesz pytać, jeśli chcesz.
- Co jest takiego w tym kwiatku?
Zamyśliła się. Kiedy się zatrzymałem, prawie na mnie wpadła.
- Po prostu jest ważny, to pamiątka.
- W końcu się obudziłaś. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będziesz w stanie normalnie ze mną rozmawiać.
- Na początku wydawałeś się bardziej sympatycznym wilkiem.
- Ty również. Lubię się droczyć.

Rena, co dalej?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template