Lucian zajął swoje miejsce przy ognisku jakiś czas temu, grzejąc się i leniąc. Czas, w którym powrócił do dawnej watahy, dawno był już po utracie Smoczego Ostrza, po przegranej wojnie. Zdziwił się, że Wataha Smoczego Ostrza się poddała, nie wygrała ze smokami i szczerze go to szokowało. Pozostało tylko wyobrażać sobie jego minę, kiedy wkroczył na tereny niegdyś zamieszkiwane przez wilki Smoczego Ostrza i jego moce nagle wyparowały. Puf — rozpłynęły się w powietrzu, a przywitała go opustoszała osada. No, prawie opustoszała, nie wliczając w to oślizgłych, skrzydlatych gadów.
Westchnął, grzejąc sobie nabity na patyk kawałek mięsa, trzymając drewno w pysku. Miał wrażenie, że zasypia z otwartymi oczami. Przez długi okres nic nie robienia, zaczynał zasypiać na siedząco, mimo że musiał kontrolować wszystko, co się wokół niego działo, mając na myśli oczywiście to, czy ktoś przypadkiem nie depta jego dredów na ogonie lub nie przypala się jego mięsko na ogniu.
Nagle jego uwagę przykuła czyjaś sylwetka, siadająca naprzeciw niego, po drugiej stronie ogniska, a raczej jej zapach. Jakoś ten zapach nie mógł się mu z nikim skojarzyć, a znał jakieś ¾ członków watahy i potrafił odgadnąć niemal każdego po jego zapachu, lub smrodzie.
– Jesteś nowy. – stwierdził i strzepnął dredy sprzed lewego oka, by mógł zobaczyć, do kogo mówił i z kim ma do czynienia. Przeleciał ów wilka wzrokiem i odkrył, że niedaleko niego przysiadł dosyć masywnej postury basior, którego zresztą i tak przewyższał wzrostem, czego nie musiał udowadniać, żeby to przyznać.
– Jak widać... Jesteście w nieciekawej sytuacji, brak mocy chyba jest tu największym problemem, ale przychodząc z zachodu jeszcze kilka dni temu, miałem moce – odezwał się i poprawił swój zadek na ziemi, przysuwając się troszkę bliżej ciepła. – Jest tu może w okolicy jakieś puste drzewo albo jaskinia? – spytał, spoglądając wyczekująco na Luciana, który w porę zdjął mięso nabite na patyk z ognia tuż przed jego spaleniem się na węgiel.
– Zapewne coś się znajdzie – odparł od niechcenia i wysunął pazur u jednego palca łapy, by zsunąć mięso z patyka i położyć smakowicie wyglądający kąsek przed nim. Powąchał jego cudowną woń i oblizał się długim jęzorem po pysku, biorąc jego pierwszy kęs. – Chcesz, to mogę cię do jakiejś nory zaprowadzić – dodał, przeżuwając wzięty przez niego kawałek mięsa. Widział, jak basior patrzy się na jego cud-miód mięcho, przez co uśmiechnął się półgębkiem i strzepnął dredy z twarzy, które tym samym powróciły na swoje stałe miejsce, zasłaniając mu tym samym połowę głowy, zostawiając na widoku jedynie pysk. – Jak masz smaka, trochę dalej zostało jeszcze parę kiełbasek. Koło wielkiego dębu jest stosik badyli.
Basior przez chwilę patrzył się na Luciana, po czym raczył go zaszczycić odpowiedzią.
– Nie, dziękuję, jadłem wcześniej – odpowiedział grzecznie i uśmiechnął się lekko, choć już po chwili uśmiech zniknął z jego pyska.
– W takim razie – Tu zrobił przerwę na przełknięcie ostatniego kęsa mięsa. – Chodź za mną, zaprowadzę cię do takiej jednej, fajnej nory. Chyba się zmieścisz. – Mrugnął do niego i stanął na nogi, rozprostowując zastałe kości. Teraz można było zobaczyć znaczną różnicę trzech lub czterech głów, jaka była między oba wilkami. Jednak kiedy basior wstał, odległość ta zmniejszyła się do dwóch i pół głowy. – A tak na marginesie, jak cię zwą? – zapytał, ciekaw imienia swojego chwilowego towarzysza. Kto wie, może będą mieli okazję się jeszcze spotkać gdzie indziej, niż na ognisku?
– Nemo – przedstawił się i zamilkł, zapewne czekając na to samo od strony Luca, na co nie musiał poświęcić zbyt dużo czasu.
– Lucian, miło – uśmiechnął się do Nema i ruszył przodem, kopiąc tylną łapą patyk, który celnie trafił do palącego się ogniska. Miał zamiar zaprowadzić go do nory mieszczącej się niedaleko jego siedliska. Przynajmniej będzie miał więcej okazji na poznanie ów basiora.
Wraz z Nemem u boku przeszedł się kawałek od ogniska, może z dziesięć, piętnaście minut drogi stamtąd i w końcu oboje dotarli na miejsce docelowe, jakim była dość obszerna nora, wykopana na stromym pagórku porośniętym trawą. Jako drzwi, w otwór wejściowy wsadzona była dużych rozmiarów kłoda.
– Ta, nie wygląda zadowalająco, ale w środku jest o wiele obszerniejsza i cieplejsza w środku, co jest plusem w zimę. Raczej nie umrzesz z chłodu ani nie zawieje cię wiatr – rzekł, unosząc brew do góry i kiwnął lekko głową.
– Dobrze, dziękuję – Usłyszał głos Nema, na który wyszczerzył kły w niezbyt szerokim uśmiechu i się ukłonił.
– Do usług, gdybyś czegoś potrzebował, moja nora leży parę metrów od twojej. – Wyprostował się i pokazał skinięciem głowy na norę z otwartymi „drzwiami” i ponownie puścił oczko wilkowi.
Westchnął, grzejąc sobie nabity na patyk kawałek mięsa, trzymając drewno w pysku. Miał wrażenie, że zasypia z otwartymi oczami. Przez długi okres nic nie robienia, zaczynał zasypiać na siedząco, mimo że musiał kontrolować wszystko, co się wokół niego działo, mając na myśli oczywiście to, czy ktoś przypadkiem nie depta jego dredów na ogonie lub nie przypala się jego mięsko na ogniu.
Nagle jego uwagę przykuła czyjaś sylwetka, siadająca naprzeciw niego, po drugiej stronie ogniska, a raczej jej zapach. Jakoś ten zapach nie mógł się mu z nikim skojarzyć, a znał jakieś ¾ członków watahy i potrafił odgadnąć niemal każdego po jego zapachu, lub smrodzie.
– Jesteś nowy. – stwierdził i strzepnął dredy sprzed lewego oka, by mógł zobaczyć, do kogo mówił i z kim ma do czynienia. Przeleciał ów wilka wzrokiem i odkrył, że niedaleko niego przysiadł dosyć masywnej postury basior, którego zresztą i tak przewyższał wzrostem, czego nie musiał udowadniać, żeby to przyznać.
– Jak widać... Jesteście w nieciekawej sytuacji, brak mocy chyba jest tu największym problemem, ale przychodząc z zachodu jeszcze kilka dni temu, miałem moce – odezwał się i poprawił swój zadek na ziemi, przysuwając się troszkę bliżej ciepła. – Jest tu może w okolicy jakieś puste drzewo albo jaskinia? – spytał, spoglądając wyczekująco na Luciana, który w porę zdjął mięso nabite na patyk z ognia tuż przed jego spaleniem się na węgiel.
– Zapewne coś się znajdzie – odparł od niechcenia i wysunął pazur u jednego palca łapy, by zsunąć mięso z patyka i położyć smakowicie wyglądający kąsek przed nim. Powąchał jego cudowną woń i oblizał się długim jęzorem po pysku, biorąc jego pierwszy kęs. – Chcesz, to mogę cię do jakiejś nory zaprowadzić – dodał, przeżuwając wzięty przez niego kawałek mięsa. Widział, jak basior patrzy się na jego cud-miód mięcho, przez co uśmiechnął się półgębkiem i strzepnął dredy z twarzy, które tym samym powróciły na swoje stałe miejsce, zasłaniając mu tym samym połowę głowy, zostawiając na widoku jedynie pysk. – Jak masz smaka, trochę dalej zostało jeszcze parę kiełbasek. Koło wielkiego dębu jest stosik badyli.
Basior przez chwilę patrzył się na Luciana, po czym raczył go zaszczycić odpowiedzią.
– Nie, dziękuję, jadłem wcześniej – odpowiedział grzecznie i uśmiechnął się lekko, choć już po chwili uśmiech zniknął z jego pyska.
– W takim razie – Tu zrobił przerwę na przełknięcie ostatniego kęsa mięsa. – Chodź za mną, zaprowadzę cię do takiej jednej, fajnej nory. Chyba się zmieścisz. – Mrugnął do niego i stanął na nogi, rozprostowując zastałe kości. Teraz można było zobaczyć znaczną różnicę trzech lub czterech głów, jaka była między oba wilkami. Jednak kiedy basior wstał, odległość ta zmniejszyła się do dwóch i pół głowy. – A tak na marginesie, jak cię zwą? – zapytał, ciekaw imienia swojego chwilowego towarzysza. Kto wie, może będą mieli okazję się jeszcze spotkać gdzie indziej, niż na ognisku?
– Nemo – przedstawił się i zamilkł, zapewne czekając na to samo od strony Luca, na co nie musiał poświęcić zbyt dużo czasu.
– Lucian, miło – uśmiechnął się do Nema i ruszył przodem, kopiąc tylną łapą patyk, który celnie trafił do palącego się ogniska. Miał zamiar zaprowadzić go do nory mieszczącej się niedaleko jego siedliska. Przynajmniej będzie miał więcej okazji na poznanie ów basiora.
Wraz z Nemem u boku przeszedł się kawałek od ogniska, może z dziesięć, piętnaście minut drogi stamtąd i w końcu oboje dotarli na miejsce docelowe, jakim była dość obszerna nora, wykopana na stromym pagórku porośniętym trawą. Jako drzwi, w otwór wejściowy wsadzona była dużych rozmiarów kłoda.
– Ta, nie wygląda zadowalająco, ale w środku jest o wiele obszerniejsza i cieplejsza w środku, co jest plusem w zimę. Raczej nie umrzesz z chłodu ani nie zawieje cię wiatr – rzekł, unosząc brew do góry i kiwnął lekko głową.
– Dobrze, dziękuję – Usłyszał głos Nema, na który wyszczerzył kły w niezbyt szerokim uśmiechu i się ukłonił.
– Do usług, gdybyś czegoś potrzebował, moja nora leży parę metrów od twojej. – Wyprostował się i pokazał skinięciem głowy na norę z otwartymi „drzwiami” i ponownie puścił oczko wilkowi.
Nemo? c: