- Słyszałaś, wracaj tu!- Wrzasnął gruby dziadek-szop, wyściubiając swój krzywy, obwisły nochal na zewnątrz. Był zbyt stary, żeby ruszyć w pogoń za małą, białą wilczycą, więc jego wnukowie postanowili go wyręczyć.
W porównaniu z kojącym ciepłem ogniska, jakie panowało w norze rodziny szopów, na zewnątrz dało się odczuć jedynie przeszywający, nocny chłód. Sierść się momentalnie zjeżyła, a oddechy ulatujące z nozdrzy nabrały lekko białawej barwy. Może i byłam mała i krótka, ale umiejętności atletyczne szopów na szczęście nie były lepsze. Wciąż słyszałam te ich piski wściekłości gdzieś z tyłu, czasami jakieś obelgi czy oszczerstwa rzucane w fali agresji. Mają niezły zapalnik, skubane.
Gdy srebrny sierp skrył się pomiędzy chmurami, już nie wiedziałam, dokąd biegnę. Pędziłam na oślep, dopóki drobne ostre pazurki nie poharatały mi tylnej łapy. Runęłam w śnieg.
- Mam, złapałem!- Zarechotał młody szop, prężąc się w blasku gwiazd. - Coś tak czułem, że wilki to zwykłe tchórze. Zbyt łatwo przychodzi im ucieczka.
- Nie prowokuj mnie, mikrusie- Warknęłam przez zęby. Rana była drobna, wstałam bez problemu.
- Odezwała się.- Wtrącił się drugi, który dopiero co nadgonił brata.
- Odwalcie się, okej? - Zrobiłam parę kroków tył, bacznie obserwując tę dwójkę.
- Tak po prostu? Daj spokój, mamy swój honor.
- Honor? Dobre sobie, tylko byście się podlizywali dziadkowi. Zabawne, że nawet nie odważył się osobiście wyjść z tej swojej ciepłej norki. Gdzie się podział jego honor, skoro tyle o nim mówi?
- Odszczekaj to.
- Ani myślę.
- Odszczekaj, powiedziałem!- Brat szop rzucił się z pazurami.
Zrobiłam unik, a on wylądował niezbyt miękko. Posmakował trochę śniegu i przeturlał się po zaspach. Drugi już miał wyskoczyć, ale już dawno zniknęłam z jego pola widzenia. Łapy poniosły mnie na śnieżne pustkowie, gdzie wiatr siekł jeszcze agresywniej niż wcześniej. Zaklęłam pod nosem i zatrzymałam się dopiero za jakąś większą osłoną, łapczywie łapiąc oddech. Srebrny sierp ponownie oświetlił ziemię, przez co tamta dwójka mogła mnie jeszcze łatwiej wypatrzyć.
Oparłam się o zaspę cała spięta. Dałabym sobie łapę uciąć, że znowu słyszę te ich szopie wrzaski. Proszę, niech to będą tylko zwidy paranoika.
Nagle śnieg pod moimi plecami poruszył się. Odskoczyłam, jakbym tylko czekała na atak z jego strony. Atak jednak nie nadchodził.
Nieśmiało przekopałam trochę puchu, aż dokopałam się do warstwy ciemnego futra. Później do łap, grzbietu...cholera, chyba truchło. Wilka do tego.
Nie, nie truchło. Zobaczyłam wlepione we mnie, na wpół zamknięte soczyście zielone ślepia. Może trochę smutne i nieobecne, ale na pewno nie martwe.
Skrzywiłam się na jego widok, już nie wiem czy z zakopotania czy z politowania. Basior był ogromny, masywny i niemiłosiernie zapuszczony. Nie mam pojęcia, ile godzin spędził na tym lodowym pustkowiu, pozwalając, by wiatr nanosił na niego coraz to nowe warstwy białego puchu.
Koleś, co z tobą nie tak?
Nie mówił nic, jedynie obserwował. Jego oczy zdradzały tak wiele, chociaż czułam, że większość tych emocji była mi obca. Nie rozumiałam tego, nie chciałam zrozumieć. Te ślepia przeszywały na wskroś, zadawały pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi, przepełnione tęsknotą szukały wilka, którym ja nie jestem i nigdy nie byłam. Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. Po chwili miejsce tęsknoty zajęło rozczarowanie, wprost wymalowane na lśniącej, zielonkawej tęczówce wilgotnego oka. Jego spojrzenie przypominało teraz wzrok, który znałam wyjątkowo dobrze: Tak samo podłe i obrzydliwe, równie jadowite jak ta radioaktywna zieleń. Coś we mnie wrzało i błagało, żeby wreszcie przestał.
Sypnęłam mu śniegiem w oczy, zasłużył sobie.
HG?