25 kwietnia 2019

ZAWIESZENIE

Wilczki!
Jak pewnie wiecie, WSO przeżywa ostatnio kryzys związany z brakiem aktywności. Spowodowane jest to wieloma czynnikami, a jednym z nich jest pewne wypalenie administracji, w tym głównie mnie - Ktosicka. Jako, że trwa to już jakiś czas, my, administratorki, wspólnie stwierdziłysmy, że jest to odpowiedni moment na przerwę. Tak więc ogłaszam, że

WSO zostaje zawieszone do odwołania
(prawdopodobnie postaramy się ożywić je gdzieś w okolicach lipca).

W tym miejscu chciałabym - bez zbędnego przedłużania - podziękować wszystkim, którzy sprawili, że dotychczasowe cztery lata funkcjonowania bloga były wyjątkowe. Chodzi mi zarówno o nieocenioną administrację, jak i wszystkich członków, bez których wataha by po prostu nie istniała. 
Mamy nadzieję, że jeszcze uda nam się wspólnie popisać, ale do tego potrzebujemy Waszej pomocy. 

Do napisania!,
Zespół administracji.

24 kwietnia 2019

Renowacja

Przerwa na renowację. Zapewnie wiecie, co się dzieje, a jeśli nie, to od jakiegoś czasu WSO N A M upada. Ale ja po dniu na tak, teraz jestem na nie. Blog sobie śpi, tak jak spał przez ostatnie kilka tygodni, a my (albo ja) chcę go odnowić. Albo chociaż doprowadzić do dobrego stanu przed zamknięciem. Post jest zapewne nieskładny, ale teraz nie jestem w stanie napisać nic bardziej sensownego.

Pozdrawiam i do następnego. HG

21 kwietnia 2019

Harbinger cd. Kalista


O dziwo zima zamieszkała na terenach watahy na dobre. Codziennie spadało co najmniej kilkanaście centymetrów białego puchu, a temperatura nie przekraczała zera. Cisza, spokój. Czego chcieć więcej? Ah tak, od jakiegoś czasu mimo wielkiej miłości do zimna i mrozu, brakowało mi ciepła. Nie wspominając o tym, że wejście do mojej podwodnej jaskini zamarzło, więc zostałem dosłownie uziemiony. Kilkanaście tygodni wcześniej udało mi się jednak upatrzyć ciepłe i bezpieczne mieszkanko położone w samym centrum. Fakt, że nie mogłem go zamieszkiwać cały rok, a zwłaszcza, gdy ktoś potrzebował pomocy, ale zazwyczaj zimą nie działo się nic ciekawego, więc po prostu na jakiś czas zameldowałem się w zielarni. (dokładny opis ogrodu) Moim ulubionym miejscem w ogrodzie okazała się część poświęcona różom. Potrafiłem godzinami leżeć w wysokiej trawie i wpatrywać się w te piękne, lecz samolubne kwiaty.  
– Nie uważasz, że takie leżenie i wpatrywanie się w coś jest niegrzeczne? Naruszasz ich przestrzeń osobistą.
Rozpoznałem jej głos nim odwróciłem głowę.
– Jak widać, jakoś szczególnie się nie przejmują tym, że jestem ich obserwatorem. 
– Pożerasz je wzrokiem. – Tylko trochę. – Co tutaj robisz Harbingerze?
– Pomieszkuję Kal, a ty? – zapytałem, nie odrywając wzroku od jej loków pokrytych śniegiem. 
– Zatęskniłam za zapachem lata. Jak widać nie tylko ja. 
Pokiwałem głową twierdząco, a następnie zamknąłem oczy i odwróciłem się na plecy, aby ogrzać brzuch zimowym słońcem. Nie czułem się zobowiązany do zabawiania jej, aczkolwiek po chwili poczułem, że zachowałem się niewłaściwie, pozostawiając ją bez jakiegokolwiek zaproszenia do czegokolwiek.
– Kal? – mruknąłem pod nosem ledwo słyszalnie, sprawdzając, czy wciąż stała przy rabacie z kwiatami. 
– Mhm?
– Zechcesz dziś spędzić ze mną popołudnie? 
Musiałem poczekać na jej odpowiedź kilka minut, jednak nie naciskałem. Nie wyczuwałem napięcia ani nic z tych dziwnych rzeczy, które wiązały się z niecierpliwym oczekiwaniem na coś ważnego. 
– Myślę, że dziś mogę zostać twoją towarzyszką. 
Jak miło i co teraz? Jestem znudzony przebywaniem ze sobą, co mam robić z nią? 
– To może usiądź, czy coś, bo nie czuję się szczególnie grzecznie leżąc na trawie, gdy ty tak stoisz i przebierasz łapami z nerwów. 
– Nie przebieram łapami z nerwów – zaprzeczyła ostro, kładąc się obok mnie. Głowę ułożyła na łapach i zaczęła wpatrywać się w długie źdźbła trawy. 
– Ile masz lat?
– O takie rzeczy się wader nie pyta.
– I tak wiem, po prostu chciałem być grzeczny.
Między nami zapanowała cisza. Może była trochę niezręczna, a może nie.
– Nie czuję się na szesnaście lat Harbingerze – zaczęła. – To dziwne... Gdyby nie fiolka nieśmiertelności byłabym już prawie martwa. Zastanawiam się, co jest gorsze.
– Ja nie czuję się w ogóle.
– A jest na tym świecie cokolwiek poza Ingreed, co sprawi, że zaczniesz? – prychnęła złośliwie. Zerknąłem na nią kątem oka, usiłując powstrzymać śmiech. – Nie śmiej się Harbingerze. Nim się obejrzysz, coś, na czym ci zależy, zniknie sprzed twojego nosa i wtedy pozostaną jedynie wspomnienia.
– Zawsze dostaję to, czego chcę.
– W takim razie okażę się twoją pierwszą porażką.
To była groźba? Jaką miała czelność sugerować mi, że jestem nią zainteresowany? Nie traktowałem jej chłodno, ale nie wychwalałem jej również pod niebiosa. Fakt, że była ładna, mądra, zabawna i sprawdzała się w roli przyjaciela nawet po wielu latach. Głupi. Była niemal idealna ze swoimi dziwactwami.
– Przepraszam. Masz ochotę na spacer, może polowanie? Albo nie... – Westchnąłem zrezygnowany.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo niezręcznie się czuję, leżąc tutaj i udając, że wszystko jest w porządku.
– Chyba jednak wiem. Możemy iść na ten spacer. Cokolwiek.
Kolejny raz wyłączając myślenie, dałem się ponieść łapom.

Laguno?

Od Coral

Uchyliłam powieki i z trudem unosząc ciało, zdobyłam się na energiczny ruch, by wytrzepać z posklejanej sierści tonę piachu. Znajdowałam się na malowniczym wybrzeżu umiejscowionym na skraju lasu, przy jeziorze. Wiatr spokojnie szumiał w koronach drzew zabierając ze swym podmuchem kilka, starych i kolorowych liści.
Jak każdego ranka poczułam gorycz w gardle co było równoznaczne z potrzebą wypicia wody. Podeszłam do jeziorka niewielkich rozmiarów i przyjrzałam się uważnie tafli. Woda wydawała się być nieco brudnawa, lecz nie miałam teraz zamiaru przechodzić kilkunastu kilometrów w upale poszukując innych źródeł.
Ostrożnie zanurzyłam pysk i wzięłam jeden łyk. Smak nie był najgorszy, więc kolejne porcje płynu były większe i pewniejsze. Po kilku łykach nie czułam zaspokojenia potrzeby. Wręcz przeciwnie. Nie mogłam oderwać się od picia mniemanej "wody". Po chwili czułam kłucie w brzuchu. Już kiedyś tak miałam. Dawno temu, kilka lat, lecz zdążyłam zapamiętać ten ból. Pod mój pysk podsunęła się czarna maź, która musiała dostać się do organizmu. Smak miała jak gdyby połączyć smołę z dużą ilością kwasu cytrynowego. Szybko oderwałam wargi od tafli jeziora i wystawiając język próbowałam pozbyć się obrzydliwego smaku.
- Co to jest?! - syknęłam schylając łeb między łapy. Czułam jak organizm wariuje próbując pozbyć się substancji. Stałam w takiej pozycji chwilę, gdy nagle dopadł mnie atak kaszlu. Z początku wydawało się to całkiem normalne, lecz z każdym kolejnym razem czułam, jakbym miała wykaszleć płuca. Ślina i woda wydobywały się z mego pyska w brutalny sposób. Niestety czarna toksyna zdawała się osadzić na ściankach przewodu. Panika i ból szybko przerodziły się w brak możliwości zaczerpnięcia tchu. Czułam jakby ktoś włożył mi krążek do gardła i zabronił oddychać. Po kilku chwilach leżałam już bezwładnie na ziemi ledwo wymieniając powietrze. Zostało mi tylko czekać na cud.

Ktosiu? Najlepiej, basiorze? Wybacz, że krótkie i takie... o, ale nie pisałam na blogu naprawdę długi czas

16 kwietnia 2019

Od Niffelheima cd. Invernessa


– Czy chciałbym podszkolić cię z demonologii? – powtórzył na głos jego pytanie i przez chwilę się zastanowił.
Pierwsza odpowiedź, jaka nasunęła mu się na myśl, nie była względem młodego basiora zbytnio przyjemna. Nie czuł się na siłach, aby nauczać innych z tej właśnie dziedziny. Prawdę mówiąc, jego doświadczenie mentora jest na średnim poziomie. Kiedy dołączył do watahy, liczył, że będzie mógł się przydać, a tu nagle wszyscy potencjalni uczniowie wyrośli i prawdopodobnie do tej pory nie wiedzą, że w watasze jest jakiś pedagog. Nie miał zielonego pojęcia, jaką wiedzę mógłby przekazać basiorowi. W całej swojej karierze egzorcysty nikt nie prowadził go za łapę i nie mówił, jak powinien postępować, chociaż nie. Zdarzył się jeden wyjątek – przy pierwszym egzorcyzmie, duchowy wódz poinstruował Niffelheima, jak powinien odesłać duszę do zaświatów. Och, zawsze działał kierowany przez intuicję i własne doświadczenie, zwykle szedł na żywioł. Wiedzy teoretycznej jako tako nigdy nie posiadał i próba zweryfikowania zdobytych wiadomości z dotychczasowego życia z tymi od książek i podręczników skończyła się fiaskiem. Księgę wcisnął basiorowi, sądząc, że jemu jako tako bardziej się przyda.
– Inverness – zaczął dość poważnie. Liczył się z tym, że prawdopodobnie kolejny raz rozczaruje młodego basiora, ale po chwili pomyślał, że to nie pierwszy i ostatni raz, kiedy kogoś zawiedzie. – W porządku, ale od razu muszę cię poinformować, że nie jestem nieomylny i choć spędziłem w tym naprawdę wiele lat, wątpię, żebym był ekspertem. Każdy egzorcysta stosuje własne praktyki, prawda? Jedne są ciekawsze, bezpieczniejsze lub po prostu... od siebie różne. Dlatego, jeśli postanowisz pobierać nauki od kogoś innego, zrozumiem.
Jego wypowiedź chyba była po raz kolejny bez ładu i składu, no cóż. Prawdę mówiąc, po raz pierwszy w życiu dostał okazję uczenia drugiego wilka czegoś, czym zajmował się przez te wszystkie lata... No i nie dotyczy do opanowywania gniewu, czy wkucia na pamięć zasad wilczej etykiety.
Posłał mu nieśmiały albo raczej niepewny i zmieszany uśmiech, licząc, że może w końcu uda mu się go do siebie jakoś zachęcić, a następnie pewnym krokiem ruszył przed siebie. Miał dobry pomysł, chyba dobry. Cóż, nie wiedział, co dokładniej interesowało Młodego Mistrza, ale sądził, że jak o to zapyta... To jego odpowiedź będzie zbyt ogólna i znów zostanie w marnym punkcie, toteż od razu zaplanował pierwszą lekcję.
– Nie umiem w teorię – przyznał szczerze Niffelheim. – Tak cholernie w nią nie umiem, że chciałem ci od razu odmówić pobierania ode mnie nauk, jednak mam inny plan, co do twojego szkolenia. Nie mam pojęcia jak z twoimi magicznymi predyspozycjami, ale jeśli masz dobre gadane... lub po prostu, podobnie jak ja, znajdziesz wspólny język z duchami, to wróżę ci mniej lub bardziej świetlaną przyszłość egzorcysty. – Zaśmiał się z własnego nieśmiesznego żartu.
Spojrzał na Invernessa, który chyba dłużej nie potrafił lub nie chciał ukrywać swojego zmieszania. Biały basior zastanawiał się, czy ten przypadkiem nie żałował po raz kolejny, że postanowił porozmawiać, ba, a nawet poprosić go o pomoc w tej kwestii. No trudno, co się stało, to się nie odstanie.
– Dokąd zmierzamy? – zapytał.
– Słyszałem, że gdzieś szwenda się opętana istota, a żaden egzorcysta nie ma chęci ani czasu, aby się nią zająć. Zrobię ci taką lekcję, jaką ja otrzymałem.

Inuś?

14 kwietnia 2019

Od Ethereala

Przeskakiwał ze skały na skałę, szukając byle jakiego zajęcia. Czasem spojrzał w niebo, oczekując, że zacznie sypać śnieg. Czasem spojrzał za siebie, usłyszawszy, że ktoś się do niego zbliża. Od dawna jego życie przepełnione jest rutyną i nudą. Niezależnie od tego, jak się stara, nie potrafi znaleźć sobie rozrywki, która będzie w stanie zabawić go na dłużej niż na krótką chwilę. Pilnie oddając się wypełnianiu obowiązków strażnika, traci okazje, aby znaleźć kolejne wyzwanie. W pewnym momencie swojej służby, wbrew oczekiwaniu porządnego członka watahy, liczył, że granice zostaną przekroczone przez nieznanego wroga. Pragnął przerwania rutyny swojego dnia, chciał podjąć się niebezpiecznego zadania albo... chociażby z kimś porozmawiać.
Zawsze uważał, że inne istoty nie są mu potrzebne do życia, że równie dobrze czułby się spełniony jako samotnik. Jednakże od dłuższego czasu naprzykrza mu się brak wilka, do którego mógłby otworzyć pysk i porozmawiać o sprawach mniej pilnych jak raporty z tego, że dzisiejszego dnia granice pozostały nienaruszone, że dzisiaj nikt nie potrzebował zrywać go z posterunku.
Uskoczył na niby równy grunt i rozejrzał się wokół. Biało. Gdyby był wrażliwy na piękno przyrody, mógłby podziwiać zimowy krajobraz i kochać całą naturę, która go otacza, ale... Jak tu zachwycać się czymś, co nie ma żadnego wyrazu? Jest martwo. Dookoła ten śnieg, który zdominował wszystko... Chwila. Tam... Nie przegrało walki z tym puchem.
Ethereal ziewnął, a następnie się przeciągnął, chcąc w ten sposób pobudzić do życia cały swój organizm. Coś mu nie grało w zielonej strefie trawy. Teoretycznie rośliny nie zmieniają swojego miejsca, ale tym razem jest inaczej. To ewidentnie się porusza w bliżej nieokreślonym basiorowi kierunku. Zaczął podchodzić niepewnie, aby przypadkiem nie zahaczyć o gałązkę ukrytą pod warstwą śniegu. Kroku dopiero przyspieszył, gdy znalazł się w połowie drogi do celu.
Zauważył, że zastanawiający go obiekt wcale nie jest trawą a Fasolą. Szybko się zorientowała, że była obserwowana i na moment się zatrzymała. Cynek chcąc się ładnie przywitać z waderą, wskoczył na nią, ale żeby nie było – nie przygniótł jej swoim ciężarem. Jak? Magia!
– Co to za książka? – zapytał, kiedy w oczy rzucił mu się tomik trzymany w zębach przez zieloną waderę. – Nie nudzi ci się czytanie? – Pokręciła łbem, a po chwili schowała papierową cegłę do swojej sakwy przerzuconej przez grzbiet (załóżmy, że takową posiada w tym momencie). – Ach, no tak. Wzbogaca wyobraźnię, wiedzę. Wprowadza w cudny świat i w ogóle super. Miałem na myśli, czy nie masz czasem ochoty, ażeby spróbować sił i napisać własną?
Reakcja Fasoli, a raczej jej brak, rozbawiła Ethereala, który wyprzedził odrobinę wilczycę i szedł przez moment po prostu przed siebie.
– Odprowadzę cię. Gdzie idziesz?

Fasola? Nie dość, że z tym zwlekałam, to jeszcze wyszło... coś takiego. Poprawię się, chyba. :c

8 kwietnia 2019

Od Taiyō c.d. Victorii

- Victoria?! - zawołałam, chociaż wiedziałam, że nie miało to sensu. Wadera zniknęła wraz z jeleniem w lewym korytarzu.
Ruszyłam za nimi. Coś mówiło mi, że nie powinnam biec.
Nie byłam pewna, dlaczego moc jelenia na mnie nie działa, chociaż miałam pewne przypuszczenia. W każdym razie dodawało mi to pewności. Skoro jego magia nie miała na mnie wpływu, to co mógłby mi zrobić?
Szłam jednak ostrożnie, jak gdyby coś mogło nagle wyskoczyć zza zakrętu i mnie zaatakować. To miejsce było dziwne, a fakt, że mieszka tu jakiś mroźny jeleń, doskonale to pokazywał.
Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęłam się skradać. Dziwna cisza nadawała temu miejscu tajemniczego charakteru, a swiadomość, że magiczna istota zawładnęła umysłem Victorii nie poprawiała mi nastroju.
Doszłam do kolejnego rozwidlenia. Którędy teraz?
Zajrzałam w głąb jednego i drugiego tunelu, ale nie zobaczyłam ani śladu mojej towarzyszki lub jej porywacza. Cóż... pozostaje mi zgadywać.
Znów wybrałam tunel w lewo, pchana nadzieją, że może, kierując się do lewej części tego miejsca, będą skręcać wciąż w tę samą stronę. Szybko zrozumiałam jednak, że to niemożliwe, bo korytarz wił się i wielokrotnie zakręcał. Miałam wrażenie, że ten układ lodowych przejść to jakiś mroźny labirynt bez wyjścia.
Nie natrafiłam na żadne inne skrzyżowanie i zaczynałam już wątpić, czy w ogóle uda mi się gdziekolwiek tędy dojść, gdy wyszłam z tunelu do lodowej komnaty. Miała ozdobne, duże okna o rzeźbionych ramach. Lodowe wzory na posadzce wydawały się tworzyć misterny dywan. Poza tym w komnacie nie było nic więcej, oprócz otworów wejściowych czerech tuneli.
Usłyszałam echo zbliżających się kroków i szybko schowałam się do jednego z korytarzy. Gdybym mogła wyjrzeć przez okno dowiedziałabym się, gdzie jesteśmy. Potem musiałabym jeszcze znaleźć Vi, odczarować ją, przyprowadzić do okna i uciec... nie zabijając się przy okazji i unikając pościgu w postaci magicznego jelenia.
Jednakże rozeznanie się w naszej sytuacji byłoby dobrym początkiem.
Z otworu na prawo ode mnie wyłoniły się dwie postacie. Byli to...
Byli to ludzie. Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Podeszli do okna i zamilkli, przyglądając się czemuś.
- Jak zwykle - mruknął jeden.
- No cóż, słońce świeci dziś mocno - powiedział drugi, przesuwając palcem po parapecie. Teraz i ja zauważyłam, że w jednym miejscu lód zaczął topnieć, a woda z parapetu kapała na wzorzysty dywan.
Niespodziewanie obaj mężczyźni zmienili się w bobry. Zaskoczona wydałam z siebie głuchy odgłos. Stojący na ziemi bóbr spojrzał w moją stronę, ale chyba nie dostrzegł niczego w ciemnym tunelu. Poklepał ogonem dywan. Jego kolega, siedząc na parapecie, przesunął łapą po ramie okna. Po wodzie nie zostało śladu.
Bobry ponownie zmieniły się w ludzi.
- Gdzie teraz?
- Usterka w północnym skrzydle.
- Trzeba było zostać artystą - mruknął człowiek-bóbr, znikając wraz z towarzyszem w lewym korytarzu.
Odczekałam, aż ich głosy przycichną i ponownie weszłam do lodowej komnaty.
,,Słońce niszczy lód... no tak, słońce niszczy lód. Lód jet niszczony przez słońce" myślałam.
Przeszłam po zimnym dywanie, podchodząc do lodowej barierki.
Wyjrzałam przez okno.
Lód jest niszczony przez Słońce.
I wszystko stało się jasne.

Victoria? Co się z Tobą działo?

Od Faith CD Rena


Tym razem to ona ruszyła w pogoń za jej towarzyszem. Próbowała go dogonić, ale bezskutecznie. Zniknął jej z oczu , więc musiała podjąć trop. Gdy tak węszyła i rozglądała się za nim, usłyszała szelest. Myślała, że to Ren wychodzi z kryjówki, ale jej oczom ukazała się bestia. Istota ta przypominała wilka, lecz była dużo większa i zdecydowanie bardziej drapieżna. To coś było całkiem wychudzone, na jej ciele nie było ani kłębka sierści a skóra wręcz odchodziła od mięsa. Zapach owej istoty przypominał rozkładające się zwłoki. Miało to również długi oślizgły jęzor, paszcze pełną ostrych kłów, a oczy świeciły na żółto i nie posiadały źrenic. Łapy uzbrojone były w długie szpony. Mówiono, że były to zdeprawowane wilki, w których zamieszkiwały złe duchy, nazywano je Warg’ami. Faith wlepiając oczy w puste świecące ślepia bestii cofnęła się o parę kroków. Warg już szykował się do ataku, ale w tym momencie z pobliskich krzewów wyskoczył Ren i natychmiast zasłonił waderę własnym ciałem. Lecz napastnik był niewzruszony i po chwili donośnie wyjąc zaszarżował prosto na nich. Niespodziewanie z ziemi wyrosła wysoka ściana skalna w która uderzył rozpędzony Warg. Oboje westchnęli z ulgą.
- Dobrze, że w ostatniej chwili wyczarowałaś tę ścianę. – zwrócił się Ren do Faith.
- Ale to nie ja. – zdziwiona zmarszczyła brwi. – Jestem wilkiem lodu, a to nie jest bryła lodu tylko skała.
Ren nawet nie zdążył jej odpowiedzieć kiedy nie wiadomo skąd otoczyła ich cała wataha Wargów. Zapewne stało się tak ponieważ pojedynczy osobnik podczas szarży wyjąc zaalarmował swych towarzyszy. Warto wiedzieć, że te istoty nie są samotnikami, zwykle atakują w grupach pomimo tego jak są potężni ze względu na ich fizjonomie. Jeden z agresorów rzucił się w stronę Rena, chcąc go wyeliminować na sam początek, ten jednak zręcznie zniżył się do ziemi i odskoczył nim zdążył go dotknąć. Faith jednak miała mniej szczęścia ponieważ gdy pierwszy Warg odwrócił uwagę Rena, to drugi zaatakował ją. Zaszarżował na nią i z całą mocą uderzył w nią. Tracąc równowagę wadera przewróciła się nieudolnie. Kłapnął zębami tuż nad jej szyją, a po chwili wgryzł się w jej kark. Wilczyca pisnęła, wbijając pazury w łapy napastnika i klatkę piersiową. Szarpała się, ale nie dawał za wygraną. Był silniejszy od niej. Ren chciał podbiec i pomóc swej towarzyszce ale kolejno zatrzymywali go następni napastnicy zmuszając go do walki z nimi, a nie pozwalając zbliżyć się do potrzebującej Faith.

Ren?

Od Nathing c.d. Yummy


Z Yummą działo się coś dziwnego. Obserwowałam go uważnie. Wydawał się zmieniać w kogoś - lub coś - zupełnie innego. Ton jego głosu nagle nienaturalnie się zmienił, a on sam stał w bezruchu, naprężając mięśnie, jakby usilnie walcząc z samym sobą.
- Uciekaj - usłyszałam jego bezbarwny, cichy głos.
A potem się na mnie rzucił.
Ominęłam go, padając na ziemię. Basior przeleciał nade mną i uderzył w ścianę jaskini. Rozległ się nieprzyjemny chrzęst. Natychmiast wstał i skierował na mnie swoje spojrzenie. Czekałam na kolejny atak, ale wilk stał nieruchomo. Szybko zorientowałam się jednak dlaczego. Kształtował z własnej krwi maleńkie groty strzał, które posłał w moją stronę. Odrzuciłam pociski mocą, ale on tylko się uśmiechnął i zaczął tworzyć nowe ostrza. Całą masę nowych ostrzy. Nie miałam pojęcia, co działo się z Yummą albo kto ani co nim zawładnęło, jednak byłam pewna, że tylko prawdziwego Yummę - tego, który obecnie gdzieś wyparował - mogło obchodzić, że za chwilę się wykrwawi. Wilk stojący przede mną zachowywał się jakby wręcz chciał do tego doprowadzić. Zanim wymyśliłam jednak jakikolwiek sposób na przeciwdziałanie basior ponownie skoczył w moją stronę. Znów mu się wymknęłam, ale szybko pojęłam, że jemu właśnie o to chodziło. Byłam teraz bardzo blisko kałuży grotów z jego krwi. Wilk wyszczerzył kły i zaczął powoli do mnie podchodzić. Nie miałam zamiaru zbliżać się do jego rozpływającej się po ziemi posoki, więc stałam nieruchomo, czekając na to, co zrobi. Jego ciało napięło się do skoku. W ułamku sekundy wykonałam kolejny uskok, ale mój przeciwnik wydawał się doskonale wiedzieć, co zamierzaam. Rzucił się w tym samym kierunku, w locie chwytając mnie za gardło. Z impetem uderzyłam w ziemię, czując na sobie ciężar jego ciała. Wgryzłam się w jego krtań. Jego dotyk palił. Uderzyłam go w podbrzusze, nacisk szczęk na moje gardło zelżał, obróciłam się i wydostałam z jego uchwytu. Z powrotem zwrócił się w moją stronę, ale nie dałam mu możliwości ataku. Złapałam go mocą i uderzyłam nim o ścianę. Yumma znieruchomiał.
Podeszłam do niego od boku, w sam raz żeby zobaczyć, jak otwiera oczy. Odskoczyłam, jednak wilk tylko stęknął. Podniósł się, a ja nie mogłam się nadziwić, że nadal ma cały kręgosłup.
- Ty... przeżyłaś? - wycharczał, a po głosie poznałam, że atak furii go opuścił.
- Tym razem - odpowiedziałam chłodno, nie bardzo wiedząc, jak traktować jego słowa. Skierowałam na niego swój chłodny wzrok - Za to ty powinieneś udać się do uzdrowicieli zanim się wykrwawisz.
Nagle poczułam, jakby coś chciało wypalić mnie od środka. Miałam wrażenie, że czuję, jak krew przepływa przez moje żyły.
- Słuchaj, ja... to...nie byłem ja... to... co ci jest?
Przyjrzał mi się, jakby szukając krwi na moim futrze.
- Nic - syknęłam.
- Dotknęłaś mnie w trakcie walki?
- Cóż, nie sposób było tego uniknąć - warknęłam. - Idziemy.
Wyszłam z jaskini, kierując się w stronę ścieżki. Yumma wybiegł za mną.
- Poczekaj. To ważne...

Yumma?

Od Taiyō cd. Nicodema


Zachowanie Nicodema mnie nie zaskoczyło. Dla tego wilka sprawianie innym przyjemności bez żadnego powodu jest normalne. Jest po prostu dobry.
Zupełnie jakbym słyszała zasady naszej religii. U nas Nico byłby przykładem idealnego wilka. Chwalono taką postawę, mieliśmy wszyscy tacy być.
Tutaj jest zupełnie inaczej. Każdy może zachowywać się jak chce. Tutaj jest tylko Nicodem. ,,I ja..." mówiło coś we mnie cicho, ale potrząsnęłam głową. Z moich dawnych zwyczajów nic już nie zostało. Może nieprzypadkowo się na niego natknęłam? Może bogowie postanowili mi przypomnieć, kim powinnam być?
Przerwałam swoje rozmyślania, bo dostrzegłam Nicodema. Nie zauważył mnie jeszcze, bo stał do mnie tyłem.
Podeszłam bliżej niego i położyłam na ziemi upolowaną łanię, którą przez cały czas niosłam w pysku. Od jej krwi śnieg zabarwił się na różowo.
- Cześć - przywitałam się, zwracając na siebie uwagę basiora.
Nico odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Witaj Taiyō.
- To dla ciebie - powiedziałam, popychając martwe zwierzę łapą. Zanim zdążył otworzyć usta dodałam - Oddałeś mi swoje śniadanie, więc to danie jest dla ciebie.
- Wtedy ty będziesz głodna.
- Już jadłam obiad - skłamałam. - Mogę się za to założyć, że ty nie.
Brak odpowiedzi potwierdził moje przypuszczenia.
- No właśnie. Upolowałam ją specjalnie dla ciebie. Nie przyjmuję odmowy.
Nico przestał oponować. Jego ogony poruszyły się delikatnie.
- Dziękuję - powiedział tylko.
Czekałam aż zje, rozmawiając z nim o różnych sprawach. Zostałam po części dlatego, że chciałam mieć pewność, że nie odda posiłku pierwszej napotkanej osobie, a po części z tego powodu, że nie miałam żadnych planów na dziś i równie dobrze mogłam spędzić czas z Nicodemem. Było to na pewno ciekawsze zajęcie niż włóczenie się bez celu po terenach watahy.

Nicodem?

7 kwietnia 2019

Od Niffelheima cd. Faith


Skinął łbem na znak, że dziękuje za wywar zwany Eliksirem Spokoju, a następnie przejął flakon od wadery. Nie miał niczego, do czego mógłby go wsadzić, to też na obecną chwilę odłożył go na miejsce między jego łapami. Uśmiechnął się do Faith, kiedy skończyła mówić o skutkach ubocznych drugiej mikstury, którą mu zaproponowała.
– Myślę, że potrzebuję tylko odrobinę odpoczynku dla umysłu i ciała. Przemęczenie to pewnie skutek nadużywania mocy opierających się właśnie na nich. Sądzę, że to przez wadliwe geny lub przekleństwo bogów wyznawanych w moich rodzinnych stronach... Przepraszam, to do mnie niepodobne, żebym tak dużo mówił. Wrócę do istoty sprawy. – Śnieżnobiała wadera spojrzała na niego bez szczególnego wyrazu, jedynie kiwnęła głową, zamieniając się w słuch. Jej postawa ciała wskazywała na to, że gotowa jest się podjąć wytworzenia drugiego eliksiru. – Myślę, że depresja mnie nie nęka, dlatego też podziękuję za drugi towar. Poczucie złudnego szczęścia nie jest mi potrzebne do chwili, kiedy rzeczy bądź osoby, które są dla mnie naprawdę cenny, istnieją.
Wykrzyw na jego pysku stał się mniej widoczny i mniej olśniewający, o ile z początku mógł taki być. Wspomnienia o najbliższych były dla niego naprawdę cenne i nie chciał się nimi dzielić z byle kim. Chyba wprowadził nieprzyjemny nastrój.
– Naprawdę dziękuję za udzieloną pomoc i za poświęcony czas. Jesteś dla mnie jak zbawienie i wzięcie drugiego eliksiru, byłoby dla mnie zbyt ciężkie i czułbym, że nadużyłem twojej dobroci. Chcę również oszczędzić cierpień mojemu towarzystwu. Mój głos uniemożliwia mi karierę wokalisty... Przepraszam, masz może jakąś linkę lub najlepiej rzemyk?
Wadera posłała mu niepewne spojrzenie, po czym zaczęła się rozglądać po swojej pracowni w poszukiwaniu przedmiotu, o który poprosił Niffelheim. Jej ruchy nie były pewne, często wracała się do miejsc, w których już szukała, jednak ani razu o nic nie zahaczyła, ani niczego nie pozbawiła ładu. Staranność i dokładność, bez niszczenia czy burzenia. No tak. Miała wszystko ładnie poukładane, miała wszystkiego dużo, nic dziwnego, że nie chciała sobie nabałaganić.
– Jeśli ni–.
– Mam!
Faith podbiegła do Niffelheima i położyła przed nim czarny, lekko zdarty rzemyk. Przyjrzała mu się dokładnie. Basior kątem oka zauważył niezadowolenie na pysku nowej znajomej, która odrobinę rozczarowała się stanem przyniesionej rzeczy.
– Dziękuję ślicznie. – Za pomocą telekinezy obwiązał solidnie flakon, a następnie powiesił sobie na szyi. – Oddam przy następnej okazji i przepraszam za kłopot.
– Nie musisz mi go oddawać, naprawdę...
– Muszę. – Posłał jej uśmiech. – Właśnie. Chciałbym się odwdzięczyć. Potrzebujesz pomocy w jakiejś sprawie?

Faith? Przepraszam, że nie pchnęłam nic do przodu i za tę jakość, ale postaram się następnym razem.

2 kwietnia 2019

Od Whisa CD Lumen


- Postaram się to zrobić jak najlepiej umiem. -Nachyliłem się by pomóc waderze- Musisz naprawdę bardzo lubić kwiaty skoro przenosisz je do siebie do ogrodu- zagadnąłem, wykopując pierwszą partię jak najdelikatniej tylko potrafiłem.
- Jest dla mnie ważny, dbam o niego i zapewniam mu odpowiednie warunki, by nic nie uschło w niektórych porach roku.
- To bardzo odpowiedzialne zadanie Lumen- wyszczerzyłem się- Jeśli potrzebujesz pomocy, to nie wahaj się mnie zawołać. Bardzo chętnie pouczę się o roślinności, oraz o jej darach które zsyła nam matka natura. W końcu musimy je szanować. – Przeszedłem dalej, by odkopać delikatnie kolejne kwiaty.
- Jeszcze się zastanowię- Odparła po chwili, zaciągając się zapachem jej nowego nabytku.
- Jasne, nie ma pośpiechu. Nie mam zamiaru Cię zmuszać, chwyciłem kilka roślin w ogon i uniosłem je bardzo delikatnie do góry- Przetransportujemy tak pierwsze sztuki, potem poszukamy czegoś w rodzaju kosza. Będzie mi je łatwiej nosić, a tak boje się że w za dużej ilości mogą mi się wyślizgnąć i spaść, a bardzo nie chciałbym ich zniszczyć.
- Rozumiem - wykonała to samo - Ruszajmy więc im szybciej to załatwimy tym szybciej będziemy mogli zasadzić je w ziemi przed zachodem słońca.
- Tak jest pani kapitan- skinąłem posłusznie, ruszając przed siebie.
Przez całą drogę słuchałem wskazówek samicy, by przypadkiem nie zgubić się w tym całym gąszczu. W myślach starałem się wyobrazić jak ten ogród musiał być duży, co prawda słyszałem że jeden z członków jest w posiadaniu sporej przestrzeni, ale nie wiedziałem dokładnie kto to i co tam mogę zastać. Pierwsze co mi przyszło na myśl to tuzin różnych gatunków kwiatów, które cieszą oko. Później na pewno są jakieś leczące rośliny czy zioła, tego nie mogło zabraknąć. Co dalej? Może owoce, warzywa? Przekręciłem lekko łeb wytężając swój umysł, ta wizja była dalej za mało kolorowa. Starałem się jej nadać barw.. kształtu..
- Jesteśmy – usłyszałem w pewnym momencie głos Lumen. Zostałem brutalnie wyrwany z mojego umysłu.
- Co? Już? – zapytałem zdziwiony spoglądając przed siebie.

Lumen? ;3

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template