Wyszedłem zza krzaków i niezgrabnie się otrzepałem. Kropelki wody poleciały na wszystkie strony, ale to i tak bez znaczenia, bo ciągle padało. Dopiero po chwili zauważyłem przestraszoną waderę, która wlepiała we mnie swoje wielkie ślepia. Staliśmy na środku leśnej drogi, sam na sam.
- Yyy... Cz-cześć? - wyjąkała trochę nerwowo.
- Zgubiłaś się? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha — odpowiedziałem spokojnie.
Napięcie unoszące się w powietrzu lekko opadło. Wadera wyraźnie się rozluźniła, widząc, że nie jestem zagrożeniem, chyba... - Odpowiesz mi? - ciągnąłem.
Samica podeszła kawałek bliżej, nadal utrzymując bezpieczną odległość.
- Nie, nie zgubiłam się, ale kiedy ktoś tak zwyczajny, jak ty wyłania się niespodziewanie z krzaków, w głowie rodzą się różne myśli.
- Wybacz mi moją zwykłość, jestem C i nie chciałem cię przestraszyć.
Wysunąłem łapę w kierunku wadery, a ona delikatnie ją uścisnęła.
- Zirey. Chyba się jeszcze nie spotkaliśmy.
Przywołałem na twarz maskę obojętności i leniwie pokiwałem głową. Zdecydowanie. Poza alfą i dziwną waderą, którą spotkałem u zielarki, nie widziałem nikogo. Wataha podobno liczyła ponad dziewięćdziesiąt wilków, wszyscy nie mogli ukrywać się na drzewach.
- Powinniśmy wrócić na polanę — zacząłem. - Nie wiadomo, kiedy zarządzą wymarsz.
Tym razem to wadera niechętnie przyznała mi rację. Powolnym krokiem skierowaliśmy się w stronę obozowiska. Ulewa nie ustawała. Miałem wrażenie, że z minuty na minutę pada coraz mocniej. Zirey podskoczyła, gdy pierwszy błysk nieprzyjemnie rozdarł ciemne niebo. Popatrzyłem na nią kątem oka, ale jej mina nie zdradzała zbyt wiele. Po prostu szła. Kolejny grzmot. Czułem się, jak ofiara, która i tak zostanie złapana, to wszystko było tylko kwestią czasu. Zacząłem głośniej oddychać, lecz nie chciałem ukazywać swojego zdenerwowania obecną sytuacją.
- Może się zatrzymamy? - usłyszałem za plecami miękki i wyjątkowo cichy głos Zirey. Kamień spadł mi z serca. Z ukrytą radością twierdząco pokiwałem głową. Wciągnąłem waderę do pierwszej, lepszej jaskini, a niebo kolejny raz zapłonęło przez błyskawicę.
- Yyy... Cz-cześć? - wyjąkała trochę nerwowo.
- Zgubiłaś się? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha — odpowiedziałem spokojnie.
Napięcie unoszące się w powietrzu lekko opadło. Wadera wyraźnie się rozluźniła, widząc, że nie jestem zagrożeniem, chyba... - Odpowiesz mi? - ciągnąłem.
Samica podeszła kawałek bliżej, nadal utrzymując bezpieczną odległość.
- Nie, nie zgubiłam się, ale kiedy ktoś tak zwyczajny, jak ty wyłania się niespodziewanie z krzaków, w głowie rodzą się różne myśli.
- Wybacz mi moją zwykłość, jestem C i nie chciałem cię przestraszyć.
Wysunąłem łapę w kierunku wadery, a ona delikatnie ją uścisnęła.
- Zirey. Chyba się jeszcze nie spotkaliśmy.
Przywołałem na twarz maskę obojętności i leniwie pokiwałem głową. Zdecydowanie. Poza alfą i dziwną waderą, którą spotkałem u zielarki, nie widziałem nikogo. Wataha podobno liczyła ponad dziewięćdziesiąt wilków, wszyscy nie mogli ukrywać się na drzewach.
- Powinniśmy wrócić na polanę — zacząłem. - Nie wiadomo, kiedy zarządzą wymarsz.
Tym razem to wadera niechętnie przyznała mi rację. Powolnym krokiem skierowaliśmy się w stronę obozowiska. Ulewa nie ustawała. Miałem wrażenie, że z minuty na minutę pada coraz mocniej. Zirey podskoczyła, gdy pierwszy błysk nieprzyjemnie rozdarł ciemne niebo. Popatrzyłem na nią kątem oka, ale jej mina nie zdradzała zbyt wiele. Po prostu szła. Kolejny grzmot. Czułem się, jak ofiara, która i tak zostanie złapana, to wszystko było tylko kwestią czasu. Zacząłem głośniej oddychać, lecz nie chciałem ukazywać swojego zdenerwowania obecną sytuacją.
- Może się zatrzymamy? - usłyszałem za plecami miękki i wyjątkowo cichy głos Zirey. Kamień spadł mi z serca. Z ukrytą radością twierdząco pokiwałem głową. Wciągnąłem waderę do pierwszej, lepszej jaskini, a niebo kolejny raz zapłonęło przez błyskawicę.
Zirey? Przepraszam, że tyle czekałaś. Opowiadanie krótkie, ale czułam, że ten moment będzie dobry na koniec.