8 lipca 2018

Od Lukki

Dzień był parny i słoneczny, w trawie grała gromada świerszczy, a po czystym niebie przesuwały się klucze czarnych ptaków. Polanka była nieduża, ale starczy miejsca, by poćwiczyć. Zacisnęłam szczęki na rękojeści miecza i wyskoczyłam do ataku. Samotne tłuczenie w ścięte pieńki mnie męczy, z bratem zawsze było jakoś ciekawiej. On wiedział jak wbić mnie w glebę.
***
Wpadłam w śnieżną zaspę, ostrze wysunęło mi się spomiędzy zębów i wbiło się w śnieg.
- Co tak wolno?- Braciszek zaśmiał się i wyrwał mnie z lodowatych objęć zaspy.- No, pozbieraj się, nie mamy całego dnia.
Jego białe futro lśniło w chłodnym świetle księżyca. Stracił czujność, był znowu miły i pomocny. Hah, te jego serducho go kiedyś zabije. Sprzedałam mu więc kopa w brzuch i wyskoczyłam w kierunku miecza. Od dawna nie rechotałam tak triumfalnie jak teraz.
***
Ostrze wbiło się głęboko w pieniek. Zatrzeszczała mi szczęka, zęby bolały od siły uderzenia. Co ja robię nie tak?
***
Dwie klingi zahamowały się wzajemnie. Brat był oczywiście silniejszy, więc szybkim manewrem wybił mnie z równowagi. 
- Dlaczego musimy używać broni?-Warknęłam sfrustrowana.- Kły i pazury są o wiele poręczniejsze.
- Wiem.- Wypluł długi, cienki mieczyk, aż metal zadzwonił o kamień.- Ale musiałabyś być naprawdę blisko, żeby mnie zagryźć, nie pamiętasz? Mówiłem ci to już ze sto razy, nie podchodź do silniejszych. To się zawsze źle kończy.- Uśmiechnął się, boleśnie przypominając mi bójkę sprzed tygodnia. Banda starszaków zbiła mnie do nieprzytomności.- Z mieczem masz przewagę, nie będą mogli się do ciebie zbliżyć na długość łapy. - Demonstracyjnie machnął pazurami w moim kierunku. Odskoczyłam z przezorności.
-Ej, boisz się mnie?- Zaśmiał się wesoło, z tym szerokim uśmiechem mu naprawdę do twarzy. Zawsze mnie zastanawiało, jak on to robi; Potrafi być rozbrajająco piękny kiedy tylko zechce.
***
Z kolejnego kawałka drewna odprysł deszcz drzazg. Nie wiem ile już nacięć zrobiłam. Pewnie za mało i jeszcze mniej tych wystarczająco głębokich. Brat powtarzał zawsze, że nic wrogowi nie zrobią jakieś tam zadrapania. Muszę mocniej, bardziej nachalnie i agresywnie, może wtedy mnie wreszcie pochwali.
***
- Dość! – Odepchnął mnie wyraźnie wściekły. Dyszał ciężko, położył drżącą łapę na łopatkę.- …Koniec na dziś.
Pomiędzy palcami dostrzegłam krwistoczerwone nacięcie, wystarczająco głębokie. Zrobiło mi się niedobrze.
- J-jak było? Wyjąkałam do oddalającej się sylwetki.
- Dobrze.- Szepnął ponuro, kuśtykając. Inaczej wyobrażałam sobie jego pierwszą pochwałę.
***
Wyplułam obślinioną rękojeść, która potoczyła się po trawie. Słońce paliło mi grzbiet, z wysuniętego języka skapywały krople, byłam bliska przegrzania. Spojrzałam za siebie; w szeregu ściętych pieńków dostrzegłam masę nacięć, z których sączyła się drzewna posoka. Miliony obrzydliwych nacięć…zrobiło mi się niedobrze
Chyba potrzebuję ziółek na uspokojenie.

Zajrzałam do sklepiku zielarza. Złoty dzwoneczek zadzwonił wesoło kiedy pchnęłam drewniane drzwi, a do środka zapraszała mnie woń cynamonu i mięty pieprzowej. Dziwne pomieszczenie wyryte w starym drzewie było przepełnione od doniczek z zielskiem i kwiatkami w różnych kolorach. Przez liczne dziuple do środka wpadają słupy światła, dzięki któremu te roślinki pewnie jeszcze nie zżółkły od półmroku. Stanęłam w krótkiej kolejce do blatu zielarki. Ma całkiem niezły ruch, aż ciężko uwierzyć. Słyszę jakieś prośby na różne dolegliwości; na przeziębienie, jakiś skąpomocz (cokolwiek o znaczy), alergie, wysypki, ukąszenia, katar, niektórzy prosili o afrodyzjaki.
Słyszę dźwięk złotego dzwoneczka, a na karku czuję czyiś ciepły oddech. Odwracam się i zadzieram łeb. Jakiś nieznajomy, wygląda na zniecierpliwionego.
- Ktoś ci umiera?- Puściłam półżartem.

Jakiś chętny?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template