Wonne zielsko o nieznanej mi nazwie postawiło mnie na nogi. Zielarka coś tam mamrotała o sposobie użycia, że najlepiej działają spalone na dym jak kadzidełko, bla bla bla, to nie mogło być przecież trudne. I pomijając przypalone na głowie futerko, nie było. Swoją drogą, palone włosie wydziela strasznie nieprzyjemną woń, okropność. Chociaż to przypomniało mi dzisiejszy poranek w zielarni oraz tego wysokiego, szarego, z wiecznym smutkiem wymalowanym na pysku. Ciekawe, czy wszystkie inne wilki ognia trącą spalonym futrem. Co on musiał przejść, żeby wyglądać jak stary kot wrzucony do kominka?. W pewnym sensie go rozumiem, nigdy nie lubiłam obchodzić się z ogniem. Nikt z mojej rodziny nie lubił. To musi być straszne; tak całe życie być przyspawanym do tak okropnego żywiołu bez możliwości wymiany. Czy umiejętności da się w ogóle wymieniać, niczym rzeczy na targu?
Resztkę zielska włożyłam do lnianego woreczka i zawiesiłam go sobie na szyi, pewnie się jeszcze przyda.
Resztkę zielska włożyłam do lnianego woreczka i zawiesiłam go sobie na szyi, pewnie się jeszcze przyda.
***
Wróciłam na łąkę usłaną pieńkami, jednak z tak nikłym entuzjazmem, że było to pewnie widać z kilometra. Nie mam na to dziś siły. Bezrozumne walenie w nieruchome cele jest bardziej męczące niż pełnoprawna bitka, co nie do końca pojmuję. Potrzebuję czegoś bardziej wciągającego, zaskakującego, żywego.Na słowo ,,żywy”, mój żołądek przypomniał o swojej obecności ssaniem i ściskiem w brzuchu, za to mózg połączył fakty i zaproponował mi małe polowanko (ale tym razem z drobnym urozmaiceniem). Ja się miałam nie zgodzić? Ha, nie w tym życiu.
***
– Niech to szlag.– warknęłam niemal niesłyszalnie, gdy skoczne i zwinne sarny z łatwością zostawiły mnie w tyle. Ciężki oręż może i ułatwia bitkę, ale jest kompletnie nieporęczny przy pogoni. Dlaczego ja o tym wcześniej nie pomyślałam?Rzęsisty deszcz bił mnie po grzbiecie niczym bicz, całe futro ściemniało od wilgoci, a piach pod łapami zamienił się w błoto. Pozostało mi tylko westchnąć głęboko, żeby jakoś dać upust tej całej frustracji.
Kątem oka dostrzegłam ruch pomiędzy krzewami, momentalnie obróciłam się w prawo.
– A...to ty. – Rzuciłam bez entuzjazmu. Z gęstwiny wyszedł równie przemoczony co ja, szary basior z tym jego charakterystycznym smutkiem w oczach. – C, dobrze pamiętam? – Wyplułam miecz.
– Ciężko zapomnieć. – Zerknął na ostrze. – Czekaj, polujesz z mieczem?
– Tylko dziś. Zazwyczaj idzie mi lepiej. – Wymamrotałam markotnie.
Wilk parsknął lekko rozbawiony (chyba nie wyłapałam żartu) po czym zaczął odchodzić powolnym krokiem, kręcąc głową.
– Ej, czekaj! – Krzyknęłam za nim. – Tak po prostu idziesz?
– A co mam innego do roboty? Obiad mi zwiał sprzed nosa. – Zerknął na mnie przez ramię, nie przestając iść.
– Mi też. – Wlepiłam w niego wzrok. – Głodna jestem.
Zatrzymał się i odwrócił. Tylko czekałam, aż się zaśmieje, jednak ku mojemu zdziwieniu nic nie zagłuszało monotonnego szumu deszczu. Zawiał lodowaty wiatr.
– Nie gadaj, że nie jesteś, bo nie uwierzę. No już, hop hop, nie zamierzam iść spać na głodniaka!
Kąciki jego ust uniosły się mimowolnie, chociaż liczyłam na coś więcej. Niezły z niego ponurak, chociaż może taka jego natura, kto wie. Jestem ciekawa, czy będę w stanie pobudzić go do ciutki entuzjazmu, sama nie wiem. Mogę się z nim zawsze trochę podroczyć: Wtedy się podirytuje, ale to zawsze jakaś odmiana. Nie jestem pewna czy zniosę jego stoicki spokój jeszcze trochę dłużej. Zbyt mało zdradza swoim zachowaniem, trudno go odczytać, co jest dla mnie denerwujące. Może się nawet na mnie wydzierać, wisi mi to. Niech się tylko, kurka wodna, odezwie chociaż.
Tangens?