19 lipca 2018

Od Kesame

Ślady łap ciągnęły się za mną. Nowe odciski w błocie powstawały z każdym nowym krokiem i były wyraźnym znakiem dla innych, lecz teraz nie zwracałam na to uwagi. Rozciągające się przede mną połacie łąk przyprószone były poranną rosą, przez co teraz odbijały nieśmiało przebijające się przez chmury promienie słoneczne. Mrużyłam oczy, wciąż nieprzyzwyczajone do mocnego światła, i parłam naprzód, wysoko unosząc łapy, tak, aby się nie zapaść. Koła przyczepione do tylnych kończyn chrzęściły żałośnie, co rusz klinując się pomiędzy gęstymi zaroślami. Powietrze pachniało świeżością i deszczem, co z lubością wykorzystywałam, delektując się każdym wdechem.
Nie wiedziałam, kiedy znalazłam się na zupełnie otwartym terenie. Nie zauważyłam faktu coraz rzadszego rozmieszczenia roślin ani tego, że te z każdym moim krokiem stają się niższe. Z transu wybudziłam się po chwili, stojąc już na środku niczego – łapy, umorusane w całości błotem, drżały mi z wysiłku, jaki musiałam włożyć w przeprawę z na wpół sparaliżowanym tyłem. Płuca piekły od mroźnego, wczesnozimowego powietrza. W uszach szumiała krew.
Kiedy na płaszczyźnie przede mną rozciągnął się cień, mimowolnie się wzdrygnęłam i gwałtownym ruchem uniosłam łeb, tak, że poczułam ucisk gdzieś pod czaszką. Przez moment oślepienia słońcem zachwiałam się, zaraz jednak odzyskałam równowagę. Z ulgą zauważyłam, że to tylko srebrzysty ptak kołujący w poszukiwaniu dżdżownic, które teraz obficie wychodziły na zewnątrz po deszczu, a które niedługo znikną pod ziemią, nie chcąc wychylać się podczas mrozów.
Gdyby było to stworzenie większe, zdolne i chętne mnie zaatakować, nie miałabym szans. Próba ucieczki zakończyłaby się utonięciem w błocie, a wszelkie kryjówki zostawiłam parę kilometrów za sobą. Walka bez mocy byłaby samobójstwem.
– Samotna wędrówka to jednak nie był najlepszy pomysł – mruknęłam, rzucając te słowa w pustkę przede mną. Zadrżałam, kiedy przenikliwy wiatr znów mocniej zawiał.
Zatrzymałam się i przez moment tkwiłam w bezruchu, przymykając oczy i pozwalając myślom odpłynąć. Czas przestawał mieć znaczenie, kiedy wsłuchiwałam się w rytm własnego serca. Wszystko stawało w miejscu.
Ptak odfrunął, zostałam sama. Jedna wadera pośrodku bezkresnej przestrzeni, z ciemnymi chmurami nad głową i delikatną mgłą u stóp. Wiatr targał mną na boki, nareszcie wolny, bez przeszkód na swojej drodze. Wilgoć w powietrzu skraplała się i osadzała na moim pysku i futrze; choć nie padało, byłam mokra i przemarznięta.
Nie potrzebowałam wiele, by wyczuć obecność nieznajomego, jednak dopiero w chwili, gdy jego zapach stał się praktycznie namacalny, zwróciłam na niego uwagę. Najpierw poruszyły się moje uszy, wychwytując dźwięki lekkich kroków, a potem otworzyłam oczy, aby skierować spojrzenie na ciemną sylwetkę zbliżającą się w moją stronę.
Był mniejszy, niż mi się początkowo wydawało. Ciemna sierść, rytmiczne ruchy mięśni pod skórą. Sprawiał wrażenie wilka, który przeszedł już sporo, lecz nadal nic nie rozumie. Właściwie był jeszcze szczeniakiem; nie dałabym mu więcej niż rok, choć jego postawa i żar w spojrzeniu mówiły co innego.
– Kim jesteś? – zapytałam, unosząc lekko podbródek. Rozluźniłam się i opanowałam drżenie przemęczonych i przemrożonych mięśni. Z lekką irytacją odnotowałam zignorowanie mojego pytania.
– Pani głos ma piękny kolor – odparł, uśmiechając się uprzejmie.
Uniosłam brew, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi. Doskonale o tym wiedział, dlatego już po chwili podszedł bliżej, aby nie być dłużej zagłuszanym przez wiatr; właściwie dopiero po tym uświadomiłam sobie, że tak naprawdę krzyczymy, aby nasze słowa mogły wybić się nad ciągłym szumem. Wtedy też uświadomiłam sobie, jak bardzo jest tu głośno.
– Szary, lekko zmieszany z granatem nocnego nieba – objaśnił. Kącik moich warg powędrował w górę, kiedy zrozumiałam, o czym w ogóle mówi.
– Synestezja. Ciekawie.
– Na imię mi Airov – kontynuował, jakbym wcale nic nie powiedziała. Wiedziałam, że jest to odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie, jednak taka nagła zmiana z tematu lekko zbiła mnie z tropu. Spoglądałam teraz na szczeniaka, choć nazwanie go tak brzmiało w mojej głowie absurdalnie, z zaciekawieniem śledząc jego kroki i w głębi duszy zastanawiając się, jaki ma cel. Może chciał tylko mnie rozkojarzyć? A może po prostu potrzebuje pomocy? Praktycznie podskoczyłam, kiedy znów się odezwał. Czasami zbyt dużo myślę. – Szukam miejsca, które nie będzie śmierdziało krwią.
– Każde miejsce jest nią poznaczone – odparłam niemal od razu. Uśmiechnął się smutno, a kiedy spojrzał w bok, na wiszące nisko słońce, dostrzegłam rysy szczeniaka i figlarny płomień w oku.
Nie odpowiedział, uznając najwyraźniej, że jest to całkowicie zbędne. Kiedy był już tuż obok, odwróciłam wzrok – nie uciekłam nim jednak, a po prostu tak samo przyglądałam się ognistej kuli zawieszonej nad płaską, pozbawioną drzew linią horyzontu. Później znów na niego spojrzałam. Uświadomiłam sobie, że także trzęsie się z zimna, a całe łapy i brzuch kleją się od błota. Nagle wydał się bardziej realistyczny niż wcześniej. 
Może to przez samotność, a może przez chłód przenikający futro i krople na pysku, ale spojrzałam mu głęboko w oczy. Dokładniej jedno, krwistoczerwone, niesamowicie bystre; w miejscu drugiego widniały jedynie blizny, przypominające o nieznanej mi przeszłości młodego basiora.
– Chodź ze mną.

Poszedł.

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template