– Braciszku, nudzę się... Poróbmy coś! – skomlała do ucha starszego o trzy miesiące brata, szarpiąc go za nie. – Proooszę!
– Gia, jest siódma... Daj mi spokój... – Odwrócił się na drugi bok, zmuszając siostrzyczkę do puszczenia jego narządu słuchu. Ułożył się wygodnie, gotów do zaśnięcia, kiedy waderka ponownie zaczęła skomleć.
– Ale ja nie chcę spać – burknęła, siadając na tyłku.
Oba szczeniaczki musiały się cisnąć w wąziutkiej norze, na domiar złego przybyły do watahy parę dni przed zakończeniem wojny. Utraciły swoje moce, a ich kryształy przestały świecić, co pozostawiało je na pastwę losu wśród dzikiego gąszczu. Nikogo tu nie znali, nie wiedzieli, co na nich w trawie czyha — mrówka, pająk, a może wygłodniały, jadowity wąż. Zresztą, co za różnica? Czy wygłodniały, czy jadowity, i tak zginą.
W końcu Gia postanowiła wyjść z norki i wysunąć łebek na słońce. Wystawiła łapkę poza otwór nory, a po upewnieniu się, że kitka jej nie zmarznie, wynurzyła z niej łebek. Obwąchała powietrze, kichnęła i wyszła na powierzchnię. Stanęła na świeżutkiej, zielonej trawie i uśmiechnęła się do siebie. Po krótkiej chwili wyruszyła na polowanie; co ma znaczyć zgniecenie łapką jakiegoś gryzonia.
Wędrowała przez pewien czas, aż zauważyła na polanie dosyć okazałą, tłuściutką mysz polną, którą miała zamiar zjeść na śniadanie. Przyczaiła się przy większym od niej głazie i wyczekiwała odpowiedniego momentu, żeby zaatakować. Kiedy mysz zaczęła gryźć dziwne, papkowate coś, Gia przystąpiła do ataku — rzuciła się na myszkę i szybkim, sprawnym ruchem zmiażdżyła żyjątko, czując, jak pod łapą strzelają jej maciupeńkie kosteczki.
– Jak mogłaś?! Ta myszka miała rodzinę! – Usłyszała za sobą podniesiony, choć cichy głosik innego szczeniaka. Kiedy odwróciła w jego stronę łebek, jej oczom ukazał się mniejszy od niej basiorek o piaskowym umaszczeniu.
– Ty? Zwracasz mi uwagę? – Wskazała na siebie drugą, wolną łapką, po czym się roześmiała swoim piskliwym głosikiem. – Ha, śmieszne!