Basior leżał na ścieżce, z wbitą strzałą w klatkę piersiową. Przerażona podeszła bliżej i bez wahania, wyjęłam strzałę i rzuciłam ją gdzieś dalej. Próbowałam podnieść basiora, ale nie wychodziło mi to. Usłyszałam nagle za sobą głośne uderzanie w bębny. Co raz bardziej przestraszona, złapałam Yostradusa za kark i zaczęłam ciągnąć w stronę chatki. Nie było to zbyt łatwe, ale dawałam sobie jakoś radę. Po około dwóch minutach, poczułam że coś dotykam. Myśląc, że to dom, odwróciłam się. Na moje nieszczęście, był to duży, czarny wilk. Zaczęłam się wycofywać, nie miałam ochoty walczyć. Basior wyczuł mój strach i się uśmiechnął. Ogon zaczął machać nerwowo na różne strony, wilk powiedział:
-I to ty masz mnie pokonać? Taki tchórz?- zaśmiał się i mnie odepchnął. Zaczął iść w stronę Yo. Moje serce zaczęło bić szybciej. Syknęłam:
-Nie masz prawa się do niego zbliżać!- po tych słowach, skoczyłam na niego i ugryzłam w kark. Czarny basior zaczął machać głową, a ja z trudem się trzymałam. W końcu jednak puściłam się, odrywając kawałek skóry. Gdy wylądowałam, szybko podbiegłam do Yostradusa. Znów zaczęłam go ciągnąć, tym razem w krzaki. Gdy udało nam się tam dotrzeć, puściłam go na chwilę, a potem znów złapałam.
Gdy traciłam siły, zaczęłam też tracić nadzieję, że nie umrze. Puściłam jego skórę i usiadłam załamana. Gdyby nie ja, nie umierałby. Nagle usłyszałam głosy. Odwróciłam się i zobaczyłam małe wróżki. Jedna z nich podleciała bliżej i powiedziała:
-Widzę że masz kłopoty Crystal.
-S-skąd znasz moje imię?
-Każdy kto przyjaźni się z twoją mamą, zna twoje imię.
-Moja mama?!
-Tak.
-Mogę ją zobaczyć- byłam bardzo ciekawa jak wygląda.
Małe istotki pokiwały głową, i zaczęły coś robić. Taki jakby rytuał. Gdy skończyły, nad nimi pojawiła się...Motylica? Moją matką jest motyl?! Patrzyłam na to z nie dowierzaniem. Moja mama podleciała bliżej i powiedziała:
-Jak ja Cię dawno nie widziałam...
-Co się dziwić, od razu po urodzeniu mnie zostawiłaś...- po tych słowach przyjrzałam jej się dokładnie. Była ogrooomnym motylem, o białej skórze i oczach, które wyglądały, jakby płynęła w nich woda. Rosło na niej tyle roślin, że nie dało się naliczyć. Ptaszki i owady latały wokół nie, a inne stworzenia chodził po niej. Jej skrzydła były jak liście, a zamiast czułek, były gałęzie. Westchnęłam z zachwytem. Matka powiedziała:
-Coś się stało?- chyba wyczuła mój smutek.
-To Yostrauds, on...umiera.- spojrzałam na basiora, a potem znów na matkę i dodałam- Pomóż mi go uratować...
-Jest jeden sposób, tylko potrzeba kogoś jeszcze...- zawahała się, ale potem znów zaczęła- Potrzebuję energii życiowej osoby którą kocha.-
Po tych słowach, podeszłam bliżej i powiedziałam, patrząc na basiora:
-Weź moją.
-Ale...
-Weź- warknęłam i spojrzałam na nią błagalnie.
Motylica ze smutkiem pokiwała głową i tak zrobiła. Przez moje ciało przechodziły smugi światła, a potem trafiały do białego basiora. Nagle straciłem czucie w łapach. Spojrzałam na nie, skamieniały. Zamieniałam się w kamień. Ostatni raz spojrzałam na Yo i zamknęłam oczy. Ostatnie co usłyszałam to jęk.
Yostradus?