- Jak du*a zgłodnieje, to będziecie mnie błagać o to "świństwo" - mruknął i jak gdybg nigdy nic udał się do warsztatu. Zirey spojrzała na ciężko oddychającą waderę, i to był jeden z niewielu razy, kiedy naprawdę cieszyła się, że nie ma skrzydeł. Gdyby klatki były nieco bliżej siebie, Irey mogłaby spróbować przegryźć grubą linę krępującą drugą waderę, ale w tak nie było najmniejszych szans. Nagle po okolicy rozniósł się odgłos skrzypiących kółek. Z warszatu wyszedł mężczyzna, pchając przed sobą dwupiętrowy wózek pełen wiader wody. Poprzez wtrząsy trochę się jej wylało, a widok czystej, świeżej cieczy sprawił, że granatowej waderze zaczęło się chcieć pić. Jednak nadjeżdżający treser niespodziewanie skręcił do dużej stodoły(?), z której dobiegały odgłosy typowe dla psów. Skoro tylko mężczyzna kopem otworzył drewniane drzwi, wszystko nagle ucichło. Drzwi z trzaskiem same się zamknęły. Po dość długiej chwili mężczyzna wyszedł, a wszystkie wiadra na wózku były puste. Dopchał "platformę" do warsztatu i znów podszedł do klatek wader. Popatrzał na nie ze złośliwym uśmiechem i zabrał im miski, którymi i tak nie były zainteresowane.
- Rozumiem. - uśmiechnął się - Nie chcecie jeść. Postoicie sobie tak ze trzy dni bez jedzenia i wtedy zobaczymy. - i zamilkł odchodząc z garnkami do tego nieszczęsnego warsztatu. Zapowiadało się naprawdę okropnie, chociaż zgodnie z przekonaniem Zirey najgorsze było to, że wadery nie miały bladego pojęcia, co ten możnaby rzec psychopatyczny człowiek zamierza z nimi zrobić.
Eilis? Trochę bez pomysłu to napisałam