Zapadł zmierzch. Większość wilków poszła spać i nad okolicą zapanowała błoga cisza - nie da się ukryć, że to właśnie była moja ulubiona pora doby, kiedy to niknął zgiełk, powietrze robiło się rześkie, a zapachy było czuć ze wzmożoną siłą. Postanowiłem udać się na przechadzkę zapoznawczą. Tereny, które tymczasowo zasiedla wataha, do której teraz należę są przeciekawe i nawet wilk w pełni sił nie zdążyłby się z nimi zapoznać zbyt szybko. Wziąłem sakiewkę oraz listę ziół, których zabrakło w moich zapasach, a nuż uda mi się coś odnaleźć.
Mrok do cna opanował las i teraz szedłem już w zupełnym spokoju. Oddaliwszy się o co najmniej dwa kilometry od śpiącej watahy, omal nie zostałem zbombardowany ogryzionymi zwłokami myszy. Zadarłem łeb do góry. Zaraz nad moim łbem, na gałęzi wylegiwała się samica. ,,Jakaś niewychowana wadera.” – pomyślałem. Skrzywiłem się na jej widok i prychnąłem z pogardą. ,,Jeszcze jeden taki wyskok i tego pożałuje.” – znów odezwał się głos mojej świadomości. Pozbierałem szybko jęzorem resztki gryzoni i ruszyłem dalej starając się utrzymać gniew w ryzach. Wkrótce ścieżka zaniknęła całkowicie i od teraz przyszło mi przebywać dziewicze gęstwiny. Właściwie to całkiem spodobała mi się wizja bycia wilkiem, który stąpa po tych terenach jako pierwszy od dawna. Postanowiłem dokładniej zbadać roślinność – być może znajdę coś przydatnego... Jak się okazało przeczucie mnie nie myliło, znalazłem wiele rzadkich roślin. Zebrawszy je, odłożyłem do torby. Po chwili wyczułem apetyczny zapach… bardzo apetyczny. Czymkolwiek było to stworzenie, postanowiłem je odnaleźć i schwytać. Zdając się na węch, po żmudnych poszukiwaniach odnalazłem to urocze, słodkie stworzonko. Jego mięso, mięśnie poruszające się pod cienką skórą, przyprawiało mnie o dreszcze rozkoszy, już czułem w wyobraźni jego smak. Pozwoliłem sobie jeszcze na chwilę obserwacji ostatnich chwil życia tego trawojada.
Zakradanie się miałem opanowane do perfekcji, a pod kamuflażem zapachu ziół, ofiara nawet nie poczuła mojego zapachu. Wbiłem zębiska idealnie w tętnicę. Utrzymanie trzepoczącego się z przerażenia, bólu i rozpaczy cielska nie było łatwe. Zwłaszcza przy moich rozmiarach, sile i fakcie, iż rozpraszał mnie ten silny zapach i smak. Kiedy już danie było gotowe, postanowiłem wywlec je na bardziej otwartą przestrzeń, gdzie w spokoju będę mógł je skonsumować.
Puszczając w niepamięć incydent sprzed kilku godzin, przeszedłem obok drzewa, z którego niegrzeczna wadera chciała mnie obrzucić resztkami swojej przekąski. Rozłożywszy się ze smakowitą zwierzyną, instynktownie spojrzałem na wspomniane drzewo, próbując dostrzec czy aby nadal nie kryje się tam jakaś nieproszona na moją kolację podlizna. Błysnęły błękitne ślepia i zeskoczyła z drzewa, zaczynając dialog.
- Ta myszka upadła mi niechcący.. – przeprosiła. Była nieco speszona i zmieszana.
Patrzyłem beznamiętnie. Przypomniało mi się, że zostawiłem sakiewkę kilkadziesiąt metrów stąd. Musiałem ją jak najszybciej odzyskać. Zastanawiałem się intensywnie czy zostawiając mięso, będzie ono bezpieczne i czy wadera nie zechce mi go porwać. Zapewne, jak całe stado była wygłodniała. Postanowiłem wystawić ją na próbę i zaryzykować. Zawsze będę mógł się na niej zemścić, jeżeli zrobi coś wbrew mnie. Usłyszałem tylko szeleszczącą trawę. Nie odwróciłem się.
Wróciłem po chwili. Mięso nieruszone, jeszcze ciepłe. Przystąpiłem do posiłku, pełen zdumienia, że nie skusiła się na tak apetyczny kąsek.
Po posiłku udałem się na odpoczynek. Wspaniała, oświetlona słabym światłem księżyca polana w sercu lasu, z wysoką bujną trawą. To było moje miejsce na krótką drzemkę. Ułożyłem się wygodnie. Usłyszałem szelest. Poczułem zapach natrętnej wadery. Postanowiłem udać, ze mnie nie ma. Może mnie nie zauważy… Nadzieja matką głupich. Już po chwili poczułem na sobie jej wzrok. Warknąłem rozwścieczony, jednak zamiast przeprosić tylko się uśmiechnęła. Chyba nic nie było w stanie jej rozzłościć, zasmucić ani tym bardziej porzucić zaintrygowania.
Mrok do cna opanował las i teraz szedłem już w zupełnym spokoju. Oddaliwszy się o co najmniej dwa kilometry od śpiącej watahy, omal nie zostałem zbombardowany ogryzionymi zwłokami myszy. Zadarłem łeb do góry. Zaraz nad moim łbem, na gałęzi wylegiwała się samica. ,,Jakaś niewychowana wadera.” – pomyślałem. Skrzywiłem się na jej widok i prychnąłem z pogardą. ,,Jeszcze jeden taki wyskok i tego pożałuje.” – znów odezwał się głos mojej świadomości. Pozbierałem szybko jęzorem resztki gryzoni i ruszyłem dalej starając się utrzymać gniew w ryzach. Wkrótce ścieżka zaniknęła całkowicie i od teraz przyszło mi przebywać dziewicze gęstwiny. Właściwie to całkiem spodobała mi się wizja bycia wilkiem, który stąpa po tych terenach jako pierwszy od dawna. Postanowiłem dokładniej zbadać roślinność – być może znajdę coś przydatnego... Jak się okazało przeczucie mnie nie myliło, znalazłem wiele rzadkich roślin. Zebrawszy je, odłożyłem do torby. Po chwili wyczułem apetyczny zapach… bardzo apetyczny. Czymkolwiek było to stworzenie, postanowiłem je odnaleźć i schwytać. Zdając się na węch, po żmudnych poszukiwaniach odnalazłem to urocze, słodkie stworzonko. Jego mięso, mięśnie poruszające się pod cienką skórą, przyprawiało mnie o dreszcze rozkoszy, już czułem w wyobraźni jego smak. Pozwoliłem sobie jeszcze na chwilę obserwacji ostatnich chwil życia tego trawojada.
Zakradanie się miałem opanowane do perfekcji, a pod kamuflażem zapachu ziół, ofiara nawet nie poczuła mojego zapachu. Wbiłem zębiska idealnie w tętnicę. Utrzymanie trzepoczącego się z przerażenia, bólu i rozpaczy cielska nie było łatwe. Zwłaszcza przy moich rozmiarach, sile i fakcie, iż rozpraszał mnie ten silny zapach i smak. Kiedy już danie było gotowe, postanowiłem wywlec je na bardziej otwartą przestrzeń, gdzie w spokoju będę mógł je skonsumować.
Puszczając w niepamięć incydent sprzed kilku godzin, przeszedłem obok drzewa, z którego niegrzeczna wadera chciała mnie obrzucić resztkami swojej przekąski. Rozłożywszy się ze smakowitą zwierzyną, instynktownie spojrzałem na wspomniane drzewo, próbując dostrzec czy aby nadal nie kryje się tam jakaś nieproszona na moją kolację podlizna. Błysnęły błękitne ślepia i zeskoczyła z drzewa, zaczynając dialog.
- Ta myszka upadła mi niechcący.. – przeprosiła. Była nieco speszona i zmieszana.
Patrzyłem beznamiętnie. Przypomniało mi się, że zostawiłem sakiewkę kilkadziesiąt metrów stąd. Musiałem ją jak najszybciej odzyskać. Zastanawiałem się intensywnie czy zostawiając mięso, będzie ono bezpieczne i czy wadera nie zechce mi go porwać. Zapewne, jak całe stado była wygłodniała. Postanowiłem wystawić ją na próbę i zaryzykować. Zawsze będę mógł się na niej zemścić, jeżeli zrobi coś wbrew mnie. Usłyszałem tylko szeleszczącą trawę. Nie odwróciłem się.
Wróciłem po chwili. Mięso nieruszone, jeszcze ciepłe. Przystąpiłem do posiłku, pełen zdumienia, że nie skusiła się na tak apetyczny kąsek.
Po posiłku udałem się na odpoczynek. Wspaniała, oświetlona słabym światłem księżyca polana w sercu lasu, z wysoką bujną trawą. To było moje miejsce na krótką drzemkę. Ułożyłem się wygodnie. Usłyszałem szelest. Poczułem zapach natrętnej wadery. Postanowiłem udać, ze mnie nie ma. Może mnie nie zauważy… Nadzieja matką głupich. Już po chwili poczułem na sobie jej wzrok. Warknąłem rozwścieczony, jednak zamiast przeprosić tylko się uśmiechnęła. Chyba nic nie było w stanie jej rozzłościć, zasmucić ani tym bardziej porzucić zaintrygowania.
Crystal?