Leżałam w za małej, zimnej klatce. Jechałam samochodem, przemierzając leśne drogi. Nie wiedziałam, jak długo tu byłam, jednak na pewno dłużej, niż dzień. Wszystko mnie bolało. Nie mogłam się przeciągnąć, bo natykałam się na zimne kraty. W mojej głowie wciąż przewijały się poprzednie zdarzenia. Obraz palącego się domu trzymał się mnie uparcie i nie chciał zniknąć głęboko w pamięci. Miałam wrażenie, że będę widzieć je już zawsze. Przeklęte płomienie, trawiące wszystko, co kochałam.
Pusto wpatrywałam się w okno. Drzewa, drzewa, drzewa. Ciągle ten sam, powtarzający się krajobraz. Dokąd mnie wieziono? Z pewnością nie do przytulnego domu. Wnioskowałam to po oczach mężczyzny. Od czasu do czasu, zerkał na mnie ze złością. Nie dał mi też jedzenia. Tak więc byłam pewna, że to co zrobi, nie będzie niczym przyjemnym. Porzucenie gdzieś daleko wydawało mi się teraz najlepszą, z możliwych opcji, co jednak nie oznaczało, że na tę myśl merdałam wesoło ogonem. Bałam się i nie potrafiłam tego ukryć.
Poczułam, jak zwalniamy. Coraz bardziej i bardziej, aż w końcu stanęliśmy. Lokaj trzasnął drzwiami samochodu. Wolnym, acz zdecydowanym krokiem, zmierzał w stronę tylnych drzwi. Gdy je otworzył, ujrzałam jego chudą sylwetkę. Otworzył drzwiczki klatki i przypiął materiałową smycz do mojej obroży. Pociągnął za nią, wyciągając mnie z auta. Podążyliśmy w głąb lasu. Nie wyrywałam się. Uczono mnie chodzić na luźniej smyczy, więc tak robiłam i teraz.
Liście szeleściły pod moimi łapami, przesuwając się i krusząc. Las był piękny. Ogniste kolory liści mieniły się w blasku słońca, przebijającym się między łysymi gałęziami. Niektóre, potężniejsze drzewa, wciąż szczycił się swoimi pięknymi, pomarańczowo żółtymi koronami, jednak i one stawały się już coraz mniejsze, a większość liści leżało już na ziemi, przykrywając przerzedzoną trawę. Przystanęłam na chwilę, czując przyjemny zapach. Włożyłam nos w stertę listków. Nie mogłam jednak wąchać zbyt długo, Od razu zostałam pociągnięta przez chudą, acz silną rękę mężczyzny.
Wreszcie zatrzymaliśmy się przy jednym z drzew. Wpatrywałam w niego zaciekawione oczy. Przełożył smycz wokół drzewa i zapętlał ją, tworząc jakieś dziwne wzorki. W końcu zacisnął ją, tworząc wielki supeł. Odwrócił się i poszedł tam, skąd przyszliśmy. A ja zostałam. Chciałam ruszyć za nim, bym jedyną osobą, jaką znałam, jednak nie mogłam. Chwilę szarpałam się ze smyczą, jednak odpuściłam.
Poczułam, jak zwalniamy. Coraz bardziej i bardziej, aż w końcu stanęliśmy. Lokaj trzasnął drzwiami samochodu. Wolnym, acz zdecydowanym krokiem, zmierzał w stronę tylnych drzwi. Gdy je otworzył, ujrzałam jego chudą sylwetkę. Otworzył drzwiczki klatki i przypiął materiałową smycz do mojej obroży. Pociągnął za nią, wyciągając mnie z auta. Podążyliśmy w głąb lasu. Nie wyrywałam się. Uczono mnie chodzić na luźniej smyczy, więc tak robiłam i teraz.
Liście szeleściły pod moimi łapami, przesuwając się i krusząc. Las był piękny. Ogniste kolory liści mieniły się w blasku słońca, przebijającym się między łysymi gałęziami. Niektóre, potężniejsze drzewa, wciąż szczycił się swoimi pięknymi, pomarańczowo żółtymi koronami, jednak i one stawały się już coraz mniejsze, a większość liści leżało już na ziemi, przykrywając przerzedzoną trawę. Przystanęłam na chwilę, czując przyjemny zapach. Włożyłam nos w stertę listków. Nie mogłam jednak wąchać zbyt długo, Od razu zostałam pociągnięta przez chudą, acz silną rękę mężczyzny.
Wreszcie zatrzymaliśmy się przy jednym z drzew. Wpatrywałam w niego zaciekawione oczy. Przełożył smycz wokół drzewa i zapętlał ją, tworząc jakieś dziwne wzorki. W końcu zacisnął ją, tworząc wielki supeł. Odwrócił się i poszedł tam, skąd przyszliśmy. A ja zostałam. Chciałam ruszyć za nim, bym jedyną osobą, jaką znałam, jednak nie mogłam. Chwilę szarpałam się ze smyczą, jednak odpuściłam.
[dwa dni później]
Dalej siedziałam przy tym samym drzewie. Wpatrywałam się w ciemne, deszczowe chmury, z których już niebawem miał spaść deszcz. Byłam zmęczona, głodna i spragniona. Z nieba powoli zaczęły lecieć pojedyncze krople. Potem było ich coraz więcej i więcej, aż w końcu przerodziły się w ulewę. Zadarłam głowę do góry i otworzyłam pysk, chcąc napić się choć odrobiny wody.
I wtedy pojawiła się ona. Kremowa wadera, której elementy futra mieniły się tęczą. Wpatrywała się we mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami. Ich barwa była tak nasycona, że wszystko wokół zdawało się wyblaknięte.
I wtedy pojawiła się ona. Kremowa wadera, której elementy futra mieniły się tęczą. Wpatrywała się we mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami. Ich barwa była tak nasycona, że wszystko wokół zdawało się wyblaknięte.
Abeille? Uwolnisz jakoś Nyę?