Promyki jesiennego słońca przyjemnie połaskotały mnie po pyszczku, wybudzając ze snu. Przekręciłam się na drugi bok, ziewając ospale, mlaszcząc do tego. Otworzywszy oczy, lekko zamazany obraz wyostrzył się, a moim oczom ukazała się biedronka siedząca na moim nosie. Uśmiechnęłam się na jej widok i zbliżyłam czubek nosa do krawędzi dziupli, pozwalając jej na bezpieczne zejście z mojego narządu węchu i odlot w towarzystwie chłodnawego wiatru, który nie zdołał mnie owiać ze względu na moją osobę usadowioną we wnętrzu dość dużej dziupli w dębie. Wystawiłam łapki poza dziuplę i wysunąwszy pazurki, napięłam lekko mięśnie, ponownie ziewając. W końcu, wybudzona, wyskoczyłam z nisko usadzonej w pniu dziupli, zgrabnie lądując na czterech łapach, niczym kot, i rozejrzałam się dookoła siebie. Jesienne liście w złocistych barwach pomału spadające na ziemię dawały niesamowity efekt, kontrastując z ciepłymi promieniami słonecznymi, wprawiając niejednego wilka — w tym i mnie — w zachwyt. Odetchnęłam świeżym, rześkim powietrzem całą piersią i rozpoczynając poranny spacer, wybrałam się na łąkę w pobliżu obozowiska watahy.
Idąc leśną ścieżką, byłam prawie u celu, kiedy centralnie przede mną wyskoczyła sarna, mknąc dalej w zarośla. Obejrzałam się za sarenką i otrzepałam się, gdyż wskutek nagłego zdziwienia moje futerko nieco się nastroszyło tu i ówdzie. Wilczy instynkt nakazał mi na nią zapolować, lecz starałam się oprzeć dzikim nawykom, które odkąd wszyscy stracili moce, stały się jeszcze silniejsze — powoli każdy z nas zaczynał myśleć jak zdziczałe zwierzę.
Idąc energicznym tempem, podskakiwałam sobie w rytm szumu wiatru w moich uszach, które ze względu na swą wielkość był bardzo słyszalny. Oglądałam się dosłownie za wszystkim; za szczeniakami ganiającymi się po łące, polującymi grupkami wilków, wilkami wygrzewającymi się na słońcu... Każdy z nich miał w sobie iskierkę, która nadawała mi powód do wszystkich ich poznania, lecz byłam tylko małą, okrąglutką kulką, niewiele mogącą uczynić.
Moje rozmyślenia przerwało puchate, ogromne coś. Może ładniej bym to ujęła: puchaty, ogromny ktoś, a nie coś. Uniosłam pyszczek wysoko do góry na tyle, na ile pozwalała mi moja szyja, a moim oczom ukazał się bardzo wysoki wilk o czerwonej barwie sierści. Spoglądał na mnie spod byka swoimi demonicznymi tęczówkami, unosząc brew do góry.
– Spadaj szczeniaku do reszty ferajny i patrz, gdzie łazisz – warknął swoim niskim jak diabli głosem i mnie wyminął, a ja potrząsnęłam głową, zdumiona. „Szczeniaku”?
– Hej, nie jestem szczeniakiem! – Potruchtałam w jego stronę, starając się dotrzymać mu chodu, gdyż z każdym zrobionym przez niego krokiem szedł coraz szybciej. – Jestem dorosłą waderą, wiesz? – Wydęłam wargę, uśmiechając się półgębkiem, lecz basior nawet nie drgnął.
– Świetnie, gratuluję – Uśmiechnął się sarkastycznie, a już po chwili jego mimika przybrała obojętny wyraz, no, trochę zirytowany, ale tylko leciutko.
– Dokąd idziesz? – zapytałam zainteresowana, zmieniając temat. Tak, ciekawość Tery znowu musiała się upomnieć o swoje i uczepiła się pierwszego lepszego wilka, z którym zamieniłam dwa zdania. – Mogę ci w czymś pomóc – dodałam, chociaż sama lekko wątpiłam, czy mogłabym komukolwiek pomóc bez moich mocy. Poza tym jego muskularna postawa przemawiała sama za siebie: „widzisz, jakim jestem mięśniakiem? No, to spadaj”.
– Słuchaj, mała, jeśli nie chcesz mieć kłopotów, to idź poszukać w trawie tęczy gdzie indziej. – Nachylił się nade mną, nadając mocny nacisk na dwa ostatnie słowa, przybierając na swój ton mroczną barwę, przez którą przeszedł mnie dreszcz na plecach. Jednak nawet to nie skłoniło mnie do oddalenia się. Zawsze mogłam mu potowarzyszyć, w końcu co mu to przeszkadzało? Miałby osobę do pogadania, a taką osobą mogłam być ja!
Idąc leśną ścieżką, byłam prawie u celu, kiedy centralnie przede mną wyskoczyła sarna, mknąc dalej w zarośla. Obejrzałam się za sarenką i otrzepałam się, gdyż wskutek nagłego zdziwienia moje futerko nieco się nastroszyło tu i ówdzie. Wilczy instynkt nakazał mi na nią zapolować, lecz starałam się oprzeć dzikim nawykom, które odkąd wszyscy stracili moce, stały się jeszcze silniejsze — powoli każdy z nas zaczynał myśleć jak zdziczałe zwierzę.
Idąc energicznym tempem, podskakiwałam sobie w rytm szumu wiatru w moich uszach, które ze względu na swą wielkość był bardzo słyszalny. Oglądałam się dosłownie za wszystkim; za szczeniakami ganiającymi się po łące, polującymi grupkami wilków, wilkami wygrzewającymi się na słońcu... Każdy z nich miał w sobie iskierkę, która nadawała mi powód do wszystkich ich poznania, lecz byłam tylko małą, okrąglutką kulką, niewiele mogącą uczynić.
Moje rozmyślenia przerwało puchate, ogromne coś. Może ładniej bym to ujęła: puchaty, ogromny ktoś, a nie coś. Uniosłam pyszczek wysoko do góry na tyle, na ile pozwalała mi moja szyja, a moim oczom ukazał się bardzo wysoki wilk o czerwonej barwie sierści. Spoglądał na mnie spod byka swoimi demonicznymi tęczówkami, unosząc brew do góry.
– Spadaj szczeniaku do reszty ferajny i patrz, gdzie łazisz – warknął swoim niskim jak diabli głosem i mnie wyminął, a ja potrząsnęłam głową, zdumiona. „Szczeniaku”?
– Hej, nie jestem szczeniakiem! – Potruchtałam w jego stronę, starając się dotrzymać mu chodu, gdyż z każdym zrobionym przez niego krokiem szedł coraz szybciej. – Jestem dorosłą waderą, wiesz? – Wydęłam wargę, uśmiechając się półgębkiem, lecz basior nawet nie drgnął.
– Świetnie, gratuluję – Uśmiechnął się sarkastycznie, a już po chwili jego mimika przybrała obojętny wyraz, no, trochę zirytowany, ale tylko leciutko.
– Dokąd idziesz? – zapytałam zainteresowana, zmieniając temat. Tak, ciekawość Tery znowu musiała się upomnieć o swoje i uczepiła się pierwszego lepszego wilka, z którym zamieniłam dwa zdania. – Mogę ci w czymś pomóc – dodałam, chociaż sama lekko wątpiłam, czy mogłabym komukolwiek pomóc bez moich mocy. Poza tym jego muskularna postawa przemawiała sama za siebie: „widzisz, jakim jestem mięśniakiem? No, to spadaj”.
– Słuchaj, mała, jeśli nie chcesz mieć kłopotów, to idź poszukać w trawie tęczy gdzie indziej. – Nachylił się nade mną, nadając mocny nacisk na dwa ostatnie słowa, przybierając na swój ton mroczną barwę, przez którą przeszedł mnie dreszcz na plecach. Jednak nawet to nie skłoniło mnie do oddalenia się. Zawsze mogłam mu potowarzyszyć, w końcu co mu to przeszkadzało? Miałby osobę do pogadania, a taką osobą mogłam być ja!
Lucyferze? Nie miej Terce za złe, nudziła się 3: