Basior siedział zgarbiony wśród tłumu. Udawał, że słucha opowieści matki na temat latającego tygrysa, co chwilę przytakiwał Loedii, która nawijała, jak najęta o Sinner, a w międzyczasie zerkał co jakiś czas na mnie z kwaśną miną. Siedziałam pomiędzy Inveth, a Harbingerem. To dziwne, ale Viny nie została zaproszona, chociaż z drugiej strony nas również nie powinno tutaj być, to znaczy mnie, ciotki i dziadka. Wiem, że babcia była córką Taravii, ale już jej nie ma. Powinniśmy zostać wyłączeni z rodziny, a jednak siedzimy przy jednym stole i jemy wielkiego byka, który został upolowany przez głodnych mieszkańców watahy. Kesame zajęła centralne miejsce tak, aby każdy mógł ją widzieć. Czekałam, aż to rodzinne piekło się zakończy, w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach krwi oraz choroby, które mieszały się ze sobą. Alfa zachowywała się nienaturalnie, była nerwowa i z całych sił starała się to ukryć, nie odzywała się do nikogo. Słyszałam ich nierówny rytm serca, zgrzyt zębów, niemy krzyk, oddechy, które otoczyły moją duszę. Zacisnęłam powieki i z całej siły starałam się uspokoić. Uniosłam łeb i popatrzyłam przed siebie. Wtedy nasze spojrzenia się spotkały, była to krótka chwila, dosłownie sekunda.
- Dlaczego nie jesz Indy? - Nicolay delikatnie nachylił się nad stołem i wskazał krwiste udo jelenia.
- Źle się czuję, najlepiej będzie, jeśli wrócę już do domu.
Basior wyglądał, jakby walczył sam ze sobą. Toczył bój i jedyną tego oznaką był rozproszony wzrok. Błądził po moim pysku, ścianach jaskini. W końcu się odezwał.
- Odprowadzę cię — zmusił swoje ciało do wypowiedzenia tych dwóch słów. Westchnęłam nieco za głośno, zwracając na siebie uwagę Inveth. Szybko jej wyjaśniłam, że wracam do domu. Kurczyłam się przez jej przenikliwe i ostre spojrzenie. W końcu oderwałam się od jej obecności, podziękowałam Kesame i biegiem, no dobrze powolnym krokiem, ale w mojej głowie biegłam, wypadłam na zewnątrz, ostatni raz marszcząc nos, przez paskudny zapach krwi.
- Skoro już postanowiłem cię odprowadzić, mogłabyś łaskawie poczekać — usłyszałam za sobą znajomy i nader pusty głos. Zatrzymałam się i czekałam, aż mój towarzysz do mnie dołączy. W końcu to zrobił i zaczęliśmy iść łapa w łapę. Między nami panowała cisza, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz byłam szczęśliwa, że nikt nie zadaje mi pytań i nie próbuje nawiązać żadnego kontaktu. Uniosłam głowę do góry, aby popatrzeć w oczy gwiazd, ale żadna z nich nie raczyła się ze mną przywitać, wszystkie były schowane za chmurami. Czułam się samotna, razem ze swoimi dziwnymi poglądami dotyczącymi świata.
- Dlaczego nie jesz Indy? - Nicolay delikatnie nachylił się nad stołem i wskazał krwiste udo jelenia.
- Źle się czuję, najlepiej będzie, jeśli wrócę już do domu.
Basior wyglądał, jakby walczył sam ze sobą. Toczył bój i jedyną tego oznaką był rozproszony wzrok. Błądził po moim pysku, ścianach jaskini. W końcu się odezwał.
- Odprowadzę cię — zmusił swoje ciało do wypowiedzenia tych dwóch słów. Westchnęłam nieco za głośno, zwracając na siebie uwagę Inveth. Szybko jej wyjaśniłam, że wracam do domu. Kurczyłam się przez jej przenikliwe i ostre spojrzenie. W końcu oderwałam się od jej obecności, podziękowałam Kesame i biegiem, no dobrze powolnym krokiem, ale w mojej głowie biegłam, wypadłam na zewnątrz, ostatni raz marszcząc nos, przez paskudny zapach krwi.
- Skoro już postanowiłem cię odprowadzić, mogłabyś łaskawie poczekać — usłyszałam za sobą znajomy i nader pusty głos. Zatrzymałam się i czekałam, aż mój towarzysz do mnie dołączy. W końcu to zrobił i zaczęliśmy iść łapa w łapę. Między nami panowała cisza, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz byłam szczęśliwa, że nikt nie zadaje mi pytań i nie próbuje nawiązać żadnego kontaktu. Uniosłam głowę do góry, aby popatrzeć w oczy gwiazd, ale żadna z nich nie raczyła się ze mną przywitać, wszystkie były schowane za chmurami. Czułam się samotna, razem ze swoimi dziwnymi poglądami dotyczącymi świata.
Nicolay? Przerwałam w dziwnym momencie, ale instynkt mi podpowiadał, że to będzie dobry koniec.