Przez chwilę tkwiłam nieruchomo, zatopiona w tym błogim momencie, jednak myśl krążąca po mojej głowie nie dawała mi spokoju. Dobijała się do mnie i atakowała z każdej strony.
- Wszystko w porządku? - zapytał. Jego głos brzmiał wyjątkowo łagodnie, może trochę tak, jakby właśnie wybudził się z drzemki. Drgnęłam niespokojnie i starałam się uspokoić, jednak za każdym razem, jak zamykałam oczy, myśli wydawały się głośniejsze i bardziej natrętne.
- Muszę... wyjść - wychrypiałam. - Na chwilę, zaraz wrócę.
Odsunął się, aby zrobić mi trochę miejsca, a ja wstałam i ruszyłam w kierunku wyjścia. Milczał i zapewne wiedział, co czuję; czułam na sobie jego spojrzenie, które wypalało we mnie dziurę. Zielone oczy po raz kolejny okazały się toksyczne.
Przez chwilę wahałam się pomiędzy wyjściem a zostaniem - ostatecznie wynurzyłam się z jaskini. Uderzył mnie zapach świeżej, wilgotnej ziemi i nocy. Gwiazdy zdawały się nade mną wirować. Łapczywie zaczerpnęłam powietrza i zadarłam nos ku górze, wlepiając wzrok w granat rozciągający się ponad moją drobną postacią. I choć wszystko było wyjątkowo ciche i nieruchome, świat wokoło zdawał się wirować.
Wdech, wydech. Zimne powietrze przyjemnie drażniło moje gardło.
Odwróciłam się i lustrowałam spojrzeniem ciemne wejście do jaskini. Chciałam tam wrócić, ale ból głowy był zbyt silny. Zatrzęsłam się na samo wspomnienie ciepła basiora - teraz stałam samotnie na porośniętej mchem ziemi i kiwałam się na boki, targana wiatrem.
Kiedy tylko się skupiłam, słyszałam jego oddech; głęboki, spokojny, jakby całe jego ciało mówiło, że już jest dobrze.
Po chwili dołączył do mnie i również wpatrywał się w ciemność upstrzoną świecącymi punkcikami.
Kiedy podchodzi, przyćmiewa mnie jego wielkość; choć nic się nie zmienia, ja czuję, jak blednę, jak moje futro staje się coraz bardziej przeźroczyste, aż w końcu przestaję być widoczna. Stapiam się z nocą, staję się wiatrem, ulotną chwilą. Odczuwam jego bliskość każdym nerwem, aż do momentu, w którym kończy się świat.
Wszystko wraca do normy, kiedy na mnie spogląda.
- Kiedy patrzę w nocne niebo - zaczyna, ignorując drżenie mojego ciała - czuję się wolny. Nic nade mną nie ma i nikt nie może mnie powstrzymać.
- To tylko iluzja - odpowiadam cicho, ale pewnie. Kiedy przenoszę ciężar ciała na prawy bok, kółka u moich łap skrzypią żałośnie.
Uśmiecha się szeroko, a kiedy to robi, ukazuje białe, odcinajace się na tle nocy zęby. Przez chwilę mrugam, nie mogąc zrozumieć tejże reakcji.
- Czasami powinnaś mniej skupiać się na domysłach i myślach.
- A ty mniej zabijać - krzywię się. Basior nie ma mi za złe tak gorzkich słów.
- Może.
Orzeźwiające wcześniej powietrze robi się teraz ciężkie przez opadającą mgłę.
- Trochę się boję - wyznaję i zdobywam się na spojrzenie w stronę basiora. On także skupia się na mnie i czuję znajomą otchłań jego zielonych oczu.
- O czym teraz mówisz?
Grymas, który przyzdabia jego pysk, przypomina trochę złośliwy uśmiech. Tylko trochę.
- O... - zacinam się. Nie mogę przyzwyczaić się do sytuacji, w której się znaleźliśmy. - O nas.
Zanim odpowiada, uderza we mnie fala wspomnień - sama nie wiem, czy są prawdziwe, jednak czuję, jakbyśmy toczyli tę rozmowę już setki razy. Jakby to wszystko zapętlało się i drwiło z naszego zagubienia.
- To normalne - odpowiada. Chyba się z nim zgadzam.
- Kocham cię - mówię i przelewam w te dwa słowa całą pewność, jaka we mnie została.
- Ale...?
Z zaskoczeniem odwracam się w jego stronę.
- "Ale" co?
- Zawsze jest jakieś ale.
- Mogę coś wymyślić - prycham, co lekko rozluźnia atmosferę.
Jego wzrok mówi mi, abym to zrobiła.
- Ale nie chcę mieć szczeniąt.
Mój głos nie drży i wydaje mi się, że wyszłam całkiem przekonująco. Harbinger przygląda mi się w milczeniu i po kilku chwilach odzywa się.
Harbi?