Nie lepiej wyglądała Hazel. Futro przyklejone było do jej ciała, a końcówki sierści umaczane były w błocie. Nie wspominając o stanie jej łap. Skórzana torba, na szczęście, nie była w aż tak złym stanie. Zioła, które w niej spoczywały tymczasowo były bezpieczne. Ale trzeba wspomnieć, że do jej torby doszły jeszcze dwa, opchane po brzegi worki. Z czym? Ano, z roślinkami, które, zdaje się, że przybywały zamiast ubywały. Może i te dwa lniane wory nie wyglądały na ciężkie, ale wrażenie to było złudne. Przynajmniej dla beżowej wilczycy, która nie otrzymała pomocy od nikogo. Mimo iż wokół niej szło ponad osiemdziesiąt wilków.
- Nie, po prostu nie - wydukała pod nosem. Usiadła i oparła się o kamień, który stał niedaleko niej. Jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Wpatrywała się ona w inne wilki. Wszystkie leniwie ciągnęły łapę za łapą z obojętną miną. Nikt nie zlitował się i nie udzielił pomocy, do czasu.
Z tłumu wyłonił się wysoki, wychudzony basior, który swoim nastrojem nie różnił się od innych. Jednak on postanowił podnieść wzrok na białą waderę. Wówczas w jej pistacjowych oczach pojawiła się iskierka nadziei. Od razu poderwała się z ziemi i udała w stronę basiora.
- Na imię mi Hazel - wyciągnęła energicznie łapę. Basior na początku wyglądał na zmieszanego i dopiero po chwili odpowiedział.
- Xanax - wypowiedział imię i szykował się aby iść dalej. Wilczyca go zatrzymała.
- Hej, możesz mi pomóc? - westchnęła. - Mam dwa worki z ziołami. Są trochę ciężkie i trudno mi nieść je samej. - wskazała. Basior chwilę się zastanawiał. W końcu odparł.
- Ja, na razie... - wystękał. W tamtym momencie oczy Hel całe się zaszkliły a ona sama wyglądała jakby miała się rozpłakać. Położyła prawą łapę na barku basiora i wyszeptała.
- Proszę... - przeciągnęła. Wilk ewidentnie się zmieszał.
- Dobrze - powiedział. - Muszę w końcu kogoś poznać - wymamrotał ledwo słyszalnym głosem.
Wówczas Hazel zmieniła swoją minę, a łzy, które zbierały się w jej oczach, nagle zniknęły. Zaśmiała się cicho i wskazała na worki.
Xanax?