– Cytrynowy i limonkowy, który wolisz? – Wadera miała na pysku mieszankę złości i zdziwienia. Wydawała się nie dowierzać mojemu zachowaniu w zaistniałej sytuacji.
– Co ty odwalasz?! Masz w dupie to, że cię odganiam! A czemu? Bo chcesz się dobrze bawić! – wadera wrzeszczała dalej, a ja wzruszyłem tylko ramionami, po czym, gdy łapała powietrze, by drzeć paszczę dalej, włożyłem jej limonkowego lizaka do pyska. Zacząłem przygryzać lizaka, obserwując jej reakcję. Ta wypluła lizaka i gdy podniosła łapę z zamiarem najprawdopodobniej uderzenia mnie, wysunąłem się spod jej ciała. Ustawiłem się krzywo i od niechcenia, w czasie gdy wadera ustawiła się do ataku.
– Toxiu, ależ po co te nerwy? Od długotrwałego złoszczenia się robią się zmarszczki... – wyjaśniałem to wszystko melancholijnym tonem, a wadera wydawała się coraz bardziej wściekła.
Ja natomiast wyjąłem jedynie kolejne cukierki z kieszeni, by po chwili zacząć je konsumować, patrząc przy tym na poczynania Tox.
– Ty... Nie masz prawa tak do mnie mówić!
Pff, nie będzie mi mówiła, co mam robić. Rzuciła się na mnie wściekle, powarkując. Unikałem każdego jej ataku, aż do momentu, w którym skończyły mi się cukierki.
– Pff, no niech ci będzie, ale wiedz, że nie umiesz się bawić. – Odwróciłem się od wadery i wskoczyłem na drzewo. Wspinając się wyżej, udałem, iż rzeczywiście odchodzę. Wadera najprawdopodobniej się nabrała i zaczęła odchodzić.
Cicho, by drzewo nie zaskrzypiało, posuwałem się z gałęzi na gałąź, śledząc waderę. Bo kto mi zabroni?
Toxikita? I jak tam twoje zmarszczki?